Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Północne Włochy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Północne Włochy. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 2 marca 2025

Lombardia. Imbersago - Sanktuarium Madonna del Bosco i prom Leonarda.

 

W dwóch poprzednich wpisach starałam się oddać niezwykłą atmosferę Imbersago, teraz przyszła kolej bym napisała o tym, co zapowiada tytuł tego posta i co przyciąga tu rzesze pielgrzymów oraz turystów. Historia powstania  Sanktuarium Madonna del Bosco (Matki Boskiej Leśnej) wiąże się z podaniem o objawieniach maryjnych, jakie miały miejsce w lesie nieopodal Imbersago. Od 1615 roku niektórzy z okolicznych mieszkańców mówili, że widywali tam Madonnę pod postacią pięknej pani a tym spotkaniom towarzyszyła cudowna muzyka i niezwykłe światło. Najczęściej miało to miejsce przy trzech kasztanowych drzewach rosnących obok Wilczego Źródła, nazwanego tak ponieważ często widywano tam wilki pijące wodę. Jedno z objawień wydarzyło się 9 maja 1617 roku, kiedy podobną wizję miało trzech małych chłopców pasących owce. Po zniknięciu tajemniczej postaci jeden z nich zobaczył na kasztanie dojrzałe owoce, które zwykle pojawiają się dopiero w październiku. Uznano to za cud i od tej pory zaczęto w tym miejscu praktykować kult Najświętszej Panny, nazwanej Madonną delle Castagne. Wierni modlili się pod drzewem, gdzie miało miejsce objawienie, a z czasem zawieszono ma nim niewielki obrazek z wizerunkiem Matki Boskiej. Niebawem miał miejsce drugi cud, kiedy matce pracującej na polu nieopodal źródła wilk porwał niemowlę. Kobieta zaczęła modlić się pod kasztanem gdzie wisiał obrazek; jej również ukazała się Madonna, nakazała wilkowi by porzucił dziecko, które matka znalazła całe i zdrowe. Choć prości ludzie byli przekonani co do prawdziwości objawień, przez kilkanaście lat były one kwestionowane a zdarzenia tłumaczono przyczynami naturalnymi. Mimo to w 1632 roku lokalna społeczność zadecydowała o budowie kaplicy przy źródle a w późniejszych latach na tarasie ponad nią wzniesiono ośmiokątne sanktuarium. W następnym stuleciu nadal je modernizowano i upiększano, jednak jego sercem pozostała pierwotna kaplica z piękną figurą Madonny i płaskorzeźbionym scenami, przedstawiającym cuda, jakie dokonały się w tym miejscu.  Pod nimi w marmurowej obudowie znajduje się ujęcie wody w Wilczego Źródła, której przypisuje się właściwości uzdrawiające. W XVIII wieku na placu nieopodal kościoła ustawiono okazały edykuł z rokokową figurą Madonny z Dzieciątkiem  a nieco wyżej, na zboczu wśród drzew, powstała ścieżka z kaplicami Drogi Krzyżowej.

Na początku XIX stulecia na zboczu tego trzystumetrowego wzgórza zbudowano monumentalne schody o 349 stopniach prowadzące do sanktuarium a kilkadziesiąt lat później wzniesiono okazałą dzwonnicę z pozłacaną figurą Madonny na szczycie. Obecnie schodów jest 347 gdyż skrócono je w 1981 roku, po remoncie spowodowanym obsunięciem gruntu. Ich architektura robi ogromne wrażenie,  dwa ciągi stopni biegną równolegle do siebie po zielonym zboczu, aż do pierwszego tarasu znajdującego się mniej więcej w ich połowie. Za tarasem jest następny długi ciąg stopni; przed szczytem schody rozbiegają się w dwie strony, tworząc półkola. Łączą one następne trzy tarasy a kończą na placu przed drzwiami sanktuarium. Na środkowym z górnych tarasów w 1962 roku ustawiono wielką, czterometrową statuę z brązu, przedstawiającą papieża Jana XXIII. Co ciekawe, wbrew przyjętym zwyczajom pomnik powstał z inicjatywy mieszkańców Imbersago jeszcze za życia papieża. Stało się to nie bez przyczyny, gdyż Angelo Giuseppe Roncalli, późniejszy Jan XXIII był wyjątkowo kochany i szanowany przez swoich rodaków, a do tego urodził się po drugiej stronie rzeki Adda w miejscowości Sotto Il Monte, więc w zasadzie po sąsiedzku. Jako dziecko wraz z rodziną co roku pielgrzymował do sanktuarium, robił to również jako alumn seminarium duchownego w Bergamo. Po przyjęciu święceń przebywał za granicą jako watykański dyplomata aż do 1953 roku, kiedy papież Pius XII mianował go patriarchą Wenecji. Po powrocie do Włoch kontynuował swoje wizyty w sanktuarium do czasu, kiedy został wybrany na papieża, co miało miejsce w roku 1958. Jan XXIII wielokrotnie podkreślał swoje szczególne przywiązanie do sanktuarium w Imbersago.  To jeszcze bardziej wpłynęło na admirację okolicznych mieszkańców do jego osoby, tym bardziej, że jako człowiek był on wyjątkowo przystępny, cechowała go dobroć i pogoda ducha oraz prostota obyczajów, wyniesiona z rodzinnego domu. Odsłonięcia jego pomnika dokonał kardynał Montini, przyszły papież Paweł VI. Było ono wielką uroczystością w której wzięli udział przedstawiciele duchowieństwa i politycy a przede wszystkim trzydzieści tysięcy pielgrzymów.







Wierni nadal licznie pielgrzymują do Madonny del Bosco, gdyż mogą tam dostąpić wielu łask. Jeśli ktoś wejdzie na schody odmawiając różaniec, za każdy stopień uzyskuje 300 dni odpustu, natomiast uczestnictwo w uroczystościach  rocznicowych w dniu 9 maja, daje grzesznikowi odpust zupełny. Podczas mojej wizyty w sanktuarium widziałam osoby, które tam przybyły niosąc swoje modlitwy w sobie tylko znanych intencjach. Niektórzy szli boso, inni zamykali oczy, żeby ich nic nie rozpraszało, a jeszcze inni pokonywali schody niemal biegiem, ofiarując swój trud Madonnie. W zależności od światopoglądu schody i sanktuarium dla jednych mogą być miejscem modlitwy a dla innych okazją do zanurzenia się w atmosferze spokoju, oczyszczenia głowy ze złych myśli i zajrzenia w głąb własnej duszy. Chociaż był dzień powszedni w kościele także modlili się ludzie, więc odłożyłam aparat fotograficzny do plecaka, gdyż w tej sytuacji robienie zdjęć byłoby grubym nietaktem.

Moja wizyta w Imbersago miała miejsce w czerwcu; jak to często bywa podczas letnich miesięcy w Lombardii, dzień był bardzo ciepły lecz nieco pochmurny. Duża wilgotność powietrza nie pozwoliła na podziwianie gór w okolicy Lecco, jednak dla mnie widok zielonych pagórków Brianzy zawsze miał wiele uroku niezależnie od pogody. Przez te lata przywykłam do tego, że foschia często spowija horyzont, więc i tym razem nie oczekiwałam zbyt wiele. Zdjęcia w pełnym słońcu z Resegone w tle z pewnością byłyby bardzo atrakcyjne, jednak moim celem było bliższe poznanie tego interesującego miejsca a to osiągnęłam w stopniu nawet większym, niż się spodziewałam.
Jak to zapowiada tytuł posta, do zobaczenia pozostała mi jeszcze jedna atrakcja, jaką oferuje to maleńkie miasteczko, a mianowicie tak zwany prom Leonarda. Jego wizerunek przedstawia fresk w portyku nieopodal sanktuarium; zaintrygował mnie ten widok, więc poszukałam najkrótszej drogi prowadzącej nad brzeg Addy aby zobaczyć go na żywo.









Dość szybko doszłam do niewielkiej przystani, gdzie przekonałam się jak piękną rzeką jest Adda z wyniosłymi brzegami porośniętymi bujną roślinnością, odbijającą się w spokojnej wodzie. To właśnie tam znalazłam marmurową tablicę z wierszem Salvatore Quasimodo, czym pisałam tutaj. Prom powszechnie nazwany promem Leonarda, aż do końca XVIII wieku stanowił ważny łącznik pomiędzy terenem Księstwa Mediolanu i ziemiami Republiki Weneckiej. Obecnie również pełni swą funkcję, zapewniając komunikację pomiędzy Imbersago i miasteczkiem Villa d'Adda na drugim brzegu rzeki. Uważa się, że został on zaprojektowany albo przynajmniej udoskonalony przez Leonarda da Vinci, który pracował w tej okolicy na zlecenie księcia Mediolanu. Miało to miejsce w latach 1506 - 1507 gdy Leonardo gościł w Vaprio d'Adda, dobrach miejscowego arystokraty, Girolamo Melzi. Był on ojcem Francesca Melzi, kulturalnego i utalentowanego młodzieńca, wychowanego ma dworze Sforzów. Da Vinci przyjął chłopca jako ucznia do swojej pracowni, mówi się nawet, że go zaadoptował, co mogło być prawdą zważywszy, że w testamencie przekazał mu niemal całą swoją spuściznę. Leonardo przybył do Vaprio by prześledzić pływy Addy, gdyż zagadnienia dotyczące hydrologii bardzo go interesowały, a podczas wieloletniej pracy na mediolańskim dworze pełnił także rolę inżyniera, między innymi zajmował się  projektowaniem sieci dróg wodnych (pisałam o tym tutaj). Podczas swojego pobytu nad Addą rozrysował szczegółowo projekt promu, który w przyszłości włączył do swojej księgi, znanej jako Kodeks Windsorski. Prom jest konstrukcją jedyną w swoim rodzaju, składa się z dwóch ruchomych korpusów w kształcie barek połączonych wspólnym pokładem, gdzie oprócz miejsca dla pasażerów znajduje się niewielka budka sternika. Całość jest wyposażona w dwa stery,  a oprócz tego zamocowana do napowietrznej, stalowej liny rozciągniętej pomiędzy brzegami rzeki. Ster dziobowy wykorzystuje siłę prądu i działa samodzielnie, natomiast rufowy, nadający kierunek jest obsługiwany ręcznie. Rola sternika polega na  ustawieniu korpusów promu ukośnie względem nurtu, co sprawia, że płynie on naprzód bez użycia wioseł, czy silnika. Szczerze mówiąc, wydaje mi się to dość skomplikowane, bo o ile posuwanie się w dół rzeki z prądem jest całkowicie zrozumiałe, to pływanie w poprzek do niego to całkiem inna sprawa. Pokład promu ma około 60 metrów kwadratowych, więc jest w stanie zabrać kilkadziesiąt osób, można nim przewieźć auto, rower lub motocykl a ponieważ w najbliższej okolicy brakuje mostu, opłata za przewóz jest raczej symboliczna. Jego rolę jako atrakcji turystycznej również trudno przecenić, gdyż podobno jest to jedyny tego rodzaju prom na świecie, który nadal funkcjonuje z powodzeniem 
Kiedy przybyłam nad rzekę zbliżała się godzina przeprawy, pozostałam na przystani, żeby zobaczyć jak przebiega ten proces i po kilku minutach mogłam widzieć  prom przybijający do przeciwległego brzegu. Obecna jednostka jest egzemplarzem którymś z kolei, nieco unowocześnionym, jeśli chodzi o wykorzystane materiały, natomiast jej konstrukcja i zasada działania pozostaje bez zmian.



Jak już pisałam, Adda jest rzeką nadzwyczaj malowniczą, jej nieco dzikiego uroku nie niweczy to, że po drodze mija kilka miejscowości. W okolicy Imbersago jest dość szeroka i spokojna, jednak urozmaicony teren sprawia, że w innych miejscach zwęża się, biegnie wartko i tworzy efektowne zakręty. Te walory widokowe sprawiły, że wzdłuż jej północnego odcinka utworzono park krajobrazowy ze ścieżką pieszo - rowerową W sezonie wiosennym i letnim można też skorzystać z bardzo ciekawej oferty rejsów po rzece pomiędzy sąsiednimi miejscowościami. Ze względu na ochronę środowiska, odbywają się one na pokładach niezbyt dużych łodzi wycieczkowych, napędzanych silnikami elektrycznymi. Imbersago też dysponuje taką łodzią, która kursuje do niedalekiego miasteczka Brivio i z powrotem. Trasa wynosi czternaście kilometrów, obsługuje ją łódź o dźwięcznej nazwie Addarella  a cały rejs trwa nieco ponad godzinę. Kiedy oglądałam prom Leonarda, Addarella stała bezczynnie na przystani, gdyż od kwietnia do lipca rejsy odbywały się tylko w weekendy. W pierwszej chwili pomyślałam, że to jakaś pływająca platforma do celów gastronomicznych, więc poszłam aby ją obejrzeć z bliska. Przy pomoście znalazłam tablicę informacyjną z której dowiedziałam się szczegółów o przeznaczeniu, budowie i trasie, jaką pokonuje Addarella. Żałowałam, że nie miałam okazji odbycia takiej wycieczki, bo z pewnością dostarczyłaby mi niezapomnianych wrażeń. Nie zdecydowałam się także na przechadzkę ścieżką prowadzącą wzdłuż rzeki, do pięknego, żelaznego mostu San Michele, który swego czasu mogłam podziwiać jadąc pociągiem do Bergamo, jednak obawiałam się, że może mi uciec ostatni autobus w stronę domu. Podczas moich wypraw korzystałam z komunikacji publicznej i niejednokrotnie wiązało się to z przynajmniej jedną przesiadką, dlatego musiałam rygorystycznie trzymać się rozkładu jazdy. W razie spóźnienia mogłam utknąć w jakimś miasteczku lub wiosce, więc wolałam być ostrożna, tym bardziej, że już miałam na koncie takie niezbyt miłe doświadczenia. Jednak mimo tych niedogodności nie stroniłam od mało popularnych tras, ponieważ niemal wszystkie miejscowości na północ od Mediolanu zasługują na to, żeby im poświęcić nieco trudu i uwagi. Byłam wdzięczna Giovannie, koleżance od której dowiedziałam się o Imbersago, gdyż podobne małe perełki nie zawsze są dostatecznie znane osobom z nieco dalszych rejonów. Czasem nawet miałam wrażenie, że być może ich mieszkańcy nie bardzo o to dbają, ponieważ wysoko sobie cenią spokój i prywatność, jakimi cieszą się w swojej małej ojczyźnie, więc po prostu nie zależy im na dużej ilości turystów...  

Tym postem wyczerpałam temat Imbersago. W następnym chciałabym pokazać Cassano, miejscowość która także leży  nad Addą i jest równie interesująca, chociaż ma zupełnie inny charakter. 

poniedziałek, 24 lutego 2025

Lombardia. Spacerem po Imbersago.


La vista mia nell'ampio e nell'altezza

non si smarriva ma tutto prendeva

il quanto e’ l quale di quella allegrezza.


                               Paradiso XXX 118-120


 Prima dell'inizio

Le galassie derivano da casuali concentrazioni di energia presenti nel momento della grande esplosione dell'universo, il Big Bang.Tali concentrazioni primigenie sono indizio di un passato ancor più remoto che si perderebbe nell’infinita profondità del tempo…Nella scoprire questo passato l’uomo si schiude al mistero della natura e della vita


2 Giugno 2004   

L'Amministrazione Comunale 

 

--------------------                  


Mój wzrok biegł wokół daleko i wysoko nie tracąc niczego, obejmował wszystko napawając się ogromem radości.

  Raj XXX 180-120


Zanim się zaczęło

Galaktyki powstają w wyniku przypadkowych koncentracji energii obecnych w momencie wielkiej eksplozji wszechświata, Wielkiego Wybuchu. Te pierwotne skupiska są jedynie oznakami jeszcze bardziej odległej przeszłości, która ginie w nieskończonej głębi czasu…Odkrywając tę ​​przeszłość, człowiek otwiera się na tajemnicę natury i życia.

(tłumaczenie własne)



W poprzednim poście pisałam o tym, jak wielkie wrażenie zrobił na mnie piękny wiersz Salvatore Quasimodo o rzece Adda. Zamieściłam w nim zdjęcie, które nadal budzi we mnie żywe wspomnienia, bo chociaż nie oszałamia kolorami ani spektakularnymi widokami, ma dla mnie szczególny urok, jaki mu nadaje ciemna zieleń drzew, spokojna toń rzeki i delikatna mgiełka w głębi. Zaznaczyłam też, że będzie więcej wpisów na temat mojej wycieczki do Imbersago, niewielkiego miasteczka, leżącego u stóp Colle di Brianza, pięknego pasma wzgórz rozciągających się na południe od Lecco wzdłuż biegu Addy. Tę wycieczkę poleciła mi koleżanka z którą wtedy pracowałam i jak przekonałam się po raz kolejny w Lombardii nawet w tak małych miejscowościach można znaleźć rzeczy naprawdę niezwykłe i zaskakujące. Nie będę się rozwodzić nad szczegółami jego historii, gdyż przechodziło podobne koleje losu co Lecco i przyległe do niego terytorium, bo chciałabym opowiedzieć  przede wszystkim o tym, co je wyróżnia. Zacznę od tego o czym chyba niewiele osób myśli podczas podziwiania uroków Lombardii, że przez kilkadziesiąt lat zarówno nasza Małopolska jak i północne rejony Włoch  wchodziły w skład Austro-Węgier  a  Polaków i Włochów łączyły te same aspiracje do wolności i niepodległościTradycje kulturalne i patriotyczne liczącego zaledwie dwa i pół tysiąca mieszkańców Imbersago, widać na centralnym placu, którego patronem jest Giuseppe Garibaldi. Garibaldi wraz z Giuseppe Mazzinim w czasie Wiosny Ludów stanęli na czele powstania, które miało wyzwolić ziemie włoskie spod dominacji austriackiej. Ta rewolta nie przyniosła oczekiwanych efektów, armia powstańcza i wspierające ją wojska królestwa Sardynii, dowodzone przez Polaka, Wojciecha Chrzanowskiego, poniosły klęskę w walce z dużo większymi siłami Cesarstwa. Jednak ani Garibaldi ani Mazzini nie stracili bojowego ducha; po przegranej bitwie pod Custozzą przybyli do Imbersago, będącego dla powstańców ważnym punktem strategicznym. Wieczorem w dniu 4 sierpnia 1848 roku z balkonu willi Albini, Garibaldi wygłosił płomienne przemówienie do mieszkańców tych okolic, by podnieść ich morale i umocnić w duchu patriotycznym.









Ten wolnościowy zryw nie był ostatnim, gdyż w 1860 roku Garibaldi ponownie stanął na czele drugiego, tym razem zwycięskiego powstania, które doprowadziło do odrodzenia zjednoczonego Królestwa Włoch. Było to ogromnym osiągnięciem nie tylko militarnym, ale i politycznym, zważywszy na fakt, że w zasadzie po raz pierwszy powstał na terenie Italii jednolity organizm państwowy, jednoczący wszystkie prowincje. Było to zasługą nie tylko bojowników, takich jak Garibaldi i jego towarzysze, czy rewolucyjnych wizjonerów pokroju Mazziniego, ogromną rolę w tym procesie odegrał również przyszły premier i wybitny polityk, Camillo Cavour. Wśród wielu narodów europejskich zdominowanych przez inne nacje, Włosi były pierwszym, któremu udało wybić się na niepodległość. Ta pamięć jest nadal żywa i  w każdej, nawet najmniejszej miejscowości nie może zabraknąć ulic, placów i pomników, przypominających o zasługach ludzi, który się do tego przyczynili. 
Willa Albini stoi bokiem do centralnego placu, pamiętny balkon skąd przemawiał Garibaldi, znajduje się nad wejściem do jej prawego skrzydła  a o tym wydarzeniu mówi napis na marmurowej tablicy pamiątkowej. Jednak o ile upamiętnienie tego ważnego momentu mieści się w zwyczajowo przyjętej normie, to druga z tablic, jaką znalazłam na tej samej ścianie budynku, wydała mi się dość zagadkowa i dała mi o wiele więcej do myślenia. To właśnie z niej pochodzą dwa cytaty, które zamieściłam na wstępie; autorem pierwszego jest Dante Alighieri; choć niema tam jego nazwiska, jest tytuł księgi i numer pieśni oraz numery wersów a to mówi samo za siebie. Natomiast nic nie wiem o autorze  drugiego cytatu, bardzo się nad tym zastanawiałam i jedyne sensowne wytłumaczenie, jakie przyszło mi do głowy było takie, że być może napisał to jeden z austrofili, astronomów - amatorów działających na terenie Brianzy. Nie wykluczone, że był nim odkrywca planetoid Valter Giuliani, nauczyciel fizyki z niedalekiej miejscowości Monticello, którego miałam okazję poznać w obserwatorium astronomicznym w Sormano (odwiedziłam je podczas wycieczki na Monte Palanzone link) a może ktoś związany z obserwatorium astronomicznym w sąsiednim Merate? Fundatorem tablicy jest Urząd Gminy Imbersago i powiem szczerze, bardzo mnie zafrapował ten pomysł połączenia w jednym miejscu dwóch cytatów, pozornie tak odległych a w istocie mówiących o tym samym - o nieskończoności, miejscu człowieka w kosmosie i życiu, które umiera aby się odrodzić.

Podobne trudne pytania rodzi fakt umieszczenia obok siebie tablicy pamiątkowej dotyczącej przemówienia Garibaldiego i tej mówiącej o transcendentalnych zagadnieniach bytu.  Być może zamysł był taki, by nam współczesnym przypominać o tym, że każda porażka jest tylko etapem a nie końcem walki a choć w bezkresie dziejów i przestrzeni nawet najwięksi bohaterowie są jednie małym ziarenkiem w młynie historii, to każde działanie człowieka, które tę historię zmienia, dotyka odwiecznej tajemnicy sensu naszego istnienia...

Kiedy wróciłam pamięcią do tego dnia, przyszło mi do głowy, że być może właśnie to miał na myśli Salvatore Quasimodo, kiedy pisał swój wiersz o kruchym pięknie naszego świata, który choć jest zaledwie okruszkiem w kosmosie, to dla nas tu żyjących czymś najważniejszym, nad czym trzeba czuwać, żeby przetrwało. Kto wie, może w nieskończoności są inne, lepsze i wspanialsze światy lecz nam dano właśnie to - nurt wody, giętkie trzciny, zielone liście dzikiego bzu kołyszące się na wietrze i tylko jedno życie ... 









Oprócz willi Albini przy centralnym placu miasteczka znajduje się wieża zbudowana z ciosanego kamienia, jedyna zachowana część średniowiecznych fortyfikacji. Obok niej wznosi się kościół San Paolo, najstarsza budowla sakralna w mieście,  którego budowa przypada na XIII wiek, jednak z jego pierwotnej bryły do naszych czasów pozostało niewiele, gdyż po wielokrotnych zniszczeniach został on gruntownie przebudowany w XVII stuleciu. Nieopodal kościoła i wieży wznosi się pomnik poświęcony mieszkańcom Imbersago, którzy zginęli na wojennych frontach. Ma on kształt wysokiego  cokołu z czterema kolumnami, na których spoczywa sarkofag, gdzie na marmurowych tablicach wyryto nazwiska poległych i daty ich śmierci. Na drugim krańcu tego niewielkiego placu jest bardzo ładna fontanna, składająca się z basenu o dwóch okręgach z którego tryska woda obmywająca rzeźbę przedstawiającą nagą, zamyśloną kobietę. Na wewnętrznym okręgu basenu wyryto napis "Questo sol m'arde e questo m'innamora". Ten na pozór zagadkowy napis jest cytatem z 106 sonetu Michała Anioła, jego adresatką była Vittoria Colonna a sens oddaje dalszy ciąg czterowiersza

Questo sol m'arde e questo m'innamora,

non pur di fuora il tuo volto sereno:

c'amor non già di cosa che vien meno

tien ferma speme, in cui virtù dimora.


(To słońce mnie pali i sprawia że się zakochuję, to się nie zmienia nawet z dala od twojej pogodnej twarzy, miłość nie jest czymś co przemija, miejcie nadzieję, bo w niej mieszka męstwo, - tłumaczenie własne)

Zanim odeszłam z tego miejsca, zadumałam się głęboko nad tym, co tam zobaczyłam, gdyż nie spodziewałam się, że na niewielkim placyku w małej miejscowości, stanę twarzą w twarz z historią, filozofią i poezją, że będę musiała szukać ukrytego sensu słów i porządkować myśli. Chociaż lata spędzone we Włoszech przyzwyczaiły mnie do podobnych doświadczeń, mimo wszystko z trudem okiełznałam uczucia i emocje.
Było w tym wszystko a może nawet zbyt wiele jak na jedną przechadzkę, wszechświat, poezja, bohaterstwo, poświęcenie, śmierć i miłość, po prostu życie...

Ponieważ Imbersago miało dla mnie jeszcze więcej niespodzianek, ciąg dalszy nastąpi.

środa, 12 lutego 2025

Lombardia. Imbersago - rzeka Adda i jeden (bardzo ważny) wiersz.

 

 W pobliżu Addy

W południe Adda płynie u twojego boku,

podążając za odwróconym cieniem nieba.

Tutaj, gdzie pochylone owce wspinają się 

z głowami schowanymi w trawie, 

wzbiła się woda przecięta młyńskim  kołem, 

słychać było tylko kamienne żarna olejarni

i plusk oliwy w kadzi.

Tylko ciebie jednego przerazi zatrzymany ruch.

Nad gęstwiną żywopłotu ponownie

pojawia się korona czarnego bzu

a trzcina potrząsa młodymi liśćmi nad brzegami rzeki.

Życie które cię zawiodło jest w tym znaku roślin, 

pokłonie człowieczej ziemi wobec pytań i przemocy.

Ponownie zobaczysz ten sam kolor drewna

jest to dla ciebie tak samo pewne,

jak zasadzki twojej krwi i dłoń, 

którą podniesiesz do czoła aby zasłonić światło.


Salvatore Quasimodo (tłumaczenie własne)

Ten wiersz włoskiego noblisty z 1959 roku jest wyryty na marmurowej płycie, którą zobaczyłam w Imbersago, na murze przy przystani nad rzeką Adda. Zachwycił mnie tak bardzo, że postanowiłam go przetłumaczyć, nie gubiąc przy tym głębokiego sensu, jaki w nim znalazłam. Quasimodo napisał go niedługo po zakończeniu wojny w 1947 roku, kiedy ludzie którzy świeżo mieli w pamięci jej okropieństwa, tym mocniej odczuwali wagę i urodę najprostszych rzeczy. Zwykłe zajęcia, piękno przyrody i cykliczny cud jej odradzania, poeta zestawił z ciężarem niepewności bytu oraz przeżytych doświadczeń, bo przecież natura ludzka pozostaje niezmieniona, wciąż nowe pokolenia doświadczają podobnej przemocy i zadają sobie te same pytania. Ziemia gdzie żyjemy jest tylko niemym świadkiem zdarzeń, niczym człowiek schylający głowę na widok rzeczy na które wolałby nie patrzeć. Jednak ta bolesna wiedza powoduje, że ulotne rzeczy wokół nas zyskują na znaczeniu, dzięki świadomości jak bardzo są kruche i narażone na zniszczenie, bo przecież silnik maszyny może stanąć a w ludziach obudzić się drzemiące w nich zło...
Salvatore Quasimodo urodził się w 1901 roku w mieście Modica na Sycylii, pełnym cudownych, barokowych budowli, wznoszących się tarasowo na zboczu skalistego wzniesienia. Zielono - błękitny pejzaż Lombardii, tak odmienny od widoku tego południowego miasta, gdzie dominuje kolor żółty i brunatny, musiał zrobić na nim ogromne wrażenie, gdyż porzucił charakterystyczne dla niego, skondensowane, hermetyczne formy, na rzecz niezwykle obrazowych opisów otaczającego go świata. Kiedy przyjechałam do Imbersago, nie znałam tego wiersza, przeczytałam go dopiero na przystani i nie ukrywam, że jego zrozumienie kosztowało mnie sporo wysiłku. Było to spowodowane tym, że są w nim skróty myślowe oraz zwroty o umownym znaczeniu, zakorzenione w świadomości ludzi mówiących językiem wyssanym z mlekiem matki. To może sprawić, że niekonieczne są do końca zrozumiałe dla przybysza z innego kraju, który może prześlizgnąć się po powierzchni wersów, nigdy nie mając pewności, że dotarł do sedna. Do tego trzeba dodać słowa, które można przetłumaczyć na kilka sposobów lub takie, których właściwy sens jesteśmy w stanie oddać tylko za pomocą omówień. To z kolei sprawia, że pewnym frazom można nadać zupełnie inne znaczenie i tu rodzi się klasyczne pytanie, co poeta miał na myśli? Osobiście uważam, że choć jest ono ważne, to nie mniejszą wagę mają skojarzenia, jakie poezja wywołuje w odbiorcy a w przypadku niejednoznacznych sformułowań, jest tu naprawdę duże pole do rozważań. Jednak ten wiersz oczarował mnie tak bardzo, że nawet sama dla siebie po prostu musiałam wgryźć się w niego, by odnaleźć to, co w nim przeczułam a następnie wyrazić w możliwie najprostszy sposób. Nie szukałam cudzych tłumaczeń, ponieważ chciałam znaleźć swoją własną interpretację. Mam nadzieję, że te wysiłki na coś się przydały i udało mi się w miarę sensownie wyrazić myśl, jaka jest w tym wierszu zawarta. Chyba największy problem miałam z krótką frazą zakończoną kropką, co oznaczało że jest to zamknięta myśl "Tu solo ti sgomenti a un moto spento." O ile jej początek można w zasadzie przetłumaczyć dosłownie to "moto spento" jest określeniem wieloznacznym, gdyż można je zrozumieć jako wyłączony motocykl, zgaszony silnik albo wstrzymany ruch urządzenia lub maszyny. Postawiłam na to trzecie, bo oczywiście wizja zepsutego motocykla podczas podróży wzdłuż rzeki ma sens, jednak chyba nie w tym kontekście. Natomiast co do silnika to tradycyjne olejarnie nie posiadały takowego i działały na takiej samej zasadzie jak młyn wodny o czym zresztą sam wiersz mówi jednoznacznie. Z tego powodu postawiłam na trzecią ewentualność, mając na uwadze to, jak ważną rolę pełni drzewo oliwne i sama oliwa w kulturze i życiu narodu włoskiego. W tym kontekście można przyjąć, że człowiek będący kreatorem oraz strażnikiem procesu tłoczenia oliwy pełni funkcję niemal kapłańską a z uwagi na doniosłość tej czynności, zatrzymany ruch koła wodnego i żaren budzi jego przerażenie. Myślę też, że sama olejarnia jest metaforą działania na rzecz ogółu, pozornie prostą pracą, od której zależy byt wielu ludzi a poeta jest strażnikiem prawdy o człowieku i społeczeństwie w którym żyje.


Na koniec chcę jeszcze dodać, że ten post początkowo miał wyglądać zupełnie inaczej, ponieważ miałam po prostu opisać w nim moją wizytę w Imbersago a w dalszej kolejności w następnym artykule zrelacjonować wycieczkę do Cassano d'Adda. Obydwie miejscowości łączy to, że leżą nieopodal Lecco nad Addą, piękną rzeką o której pisałam również parę dni temu tutaj. Kiedy przygotowywałam zdjęcia do posta, natrafiłam na jedno, gdzie uwieczniłam marmurową tablicę z wierszem Quasimoda i przypomniały mi się wszystkie niemal mistyczne doznania z nim związane. Dlatego to co miało być tylko akapitem stało się samodzielnym wątkiem, ale ponieważ temat Imbersago nie został wyczerpany, ciąg dalszy nastąpi.

wtorek, 17 grudnia 2024

Lombardia. Rejs po Jeziorze Lecco.



Tytułowe Jezioro Lecco to wschodnia odnoga Jeziora Como, które na wielu mapach jest oznaczane zamiennie jako Lario. Całość tego akwenu przypomina kształt odwróconej litery Y  a każde z ramion ma dodatkowo nazwę pochodzącą od największego miasta leżącego w jego pobliżu. I tak oprócz leżącego na zachodzie Como o którym  już wielokrotnie pisałam, jest jeszcze północne ramię Colico (albo Gera) i wschodnie, czyli Jezioro Lecco, które będzie tematem dzisiejszego posta. Jest to głębokie na 400 metrów jezioro polodowcowe, otoczone niezbyt wysokimi, lecz bardzo  malowniczymi górami. Na brzegu wschodnim są to Alpy Bergamskie a od zachodu Prealpy i wzniesienia Triangolo Lariano, gdzie najwyższym szczytem jest Monte San Primo (o wycieczce na tę górę pisałam tutaj). Wokół jeziora Lecco znajdziemy mnóstwo szlaków trekkingowych a dla bardziej ambitnych turystów są też trudniejsze trasy, wymagające doświadczenia we wspinaczce górskiej.  Wschodnia odnoga Lario rozciąga się od miasta Lecco leżącego na jego południowym krańcu, do Varenny na wschodnim brzegu i Pescallo (jedna z frakcji Bellagio) na brzegu zachodnim. W przeciwieństwie do miasta i zachodniej odnogi Jeziora Como od wieków cieszącego się wielką popularnością jako miejsce letniego wypoczynku ani miasto Lecco ani przyległe jezioro, choć bardzo malownicze, nigdy nie cieszyły się wielką sławą mekki turystycznej. 








Może to dziwić, lecz takie są realia, nie wykluczone, że ma to swe źródło w mniejszym nasłonecznieniu i niezbyt gościnnych brzegach, zwłaszcza od strony zachodniej, gdzie skaliste, zalesione góry schodzą niemal wprost do wody, nie zostawiając wiele miejsca dla ludzkich osad. Prawdopodobnie to sprawia, że miejscowości w tej okolicy nie są zbyt liczne a oprócz willi Monastero w Varennie i willi Giulia we frakcji Bellagio zwanej Regatola, praktycznie nie ma tu historycznych, patrycjuszowskich siedzib, tak licznych w obrębie jeziora Como. Po obu stronach jeziora prowadzi droga jezdna a po wschodnim brzegu z Lecco do Colico jeżdżą również pociągi; dość długo brakowało tu komunikacji drogą wodną i jeśli mnie pamięć nie myli, dopiero około 2010 roku, po kilkudziesięcioletniej przerwie reaktywowano rejsy pomiędzy Lecco i Bellagio. Osobiście bardzo mnie to ucieszyło, bo chociaż parę razy byłam w Lecco i kilku miejscowościach w obrębie tej części jeziora, zawsze marzyło mi się zobaczenie tej okolicy z pokładu statku. Pewnego lipcowego dnia wyruszyłam w ten upragniony rejs, kiedy po wypłynięciu z Bellagio okrążyliśmy półwysep i cypel Sparivento, po lewej stronie mogłam zobaczyć śliczną Varennę o której pisałam tutaj i tutaj. Natomiast po prawej burcie miałam widok na Pescallo, Regatolę i willę Giulia. Dużo sobie obiecywałam po tym widoku, ponieważ swego czasu oglądałam je od strony lądu o czym pisałam w poście o mniej uczęszczanych frakcjach Bellagio (link).











Niestety, było późne popołudnie, więc słońce chyliło się ku zachodowi i wzniesienia Triangolo Lariano rzucały długie cienie a to sprawiało, że zachodni brzeg widziany z pokładu statku tonął w półmroku, co można zauważyć na zdjęciach powyżej. Jednak najmilsza mojemu sercu była panorama rozciągająca się przed dziobem statku z Monte Moregallo i  charakterystyczną sylwetką Corni di Canzo, gdzie dwie skały na szczycie wzniesienia widziane z daleka do złudzenia przypominają rogi na głowie byka. ( O mojej wycieczce na tę górę pisałam tu link.) Ponieważ Corni mają wysokość 1474 m n.p.m. są dość dobrze widoczne z wielu miejsc w obrębie Lario a ja zawsze patrzyłam na nie z przyjemnością. Miałam do nich wielki sentyment, gdyż to z nimi wiązały się najdawniejsze wspomnienia moich wycieczek w Prealpy a ich szczyt był pierwszym, na którym stanęłam. To wtedy zobaczyłam w dole niezapomniany widok, lśniącą taflę Lago di Lecco, odbijającą błękitne niebo z białymi obłokami. Tam również zaczęła się moja wspaniała, wieloletnia przygoda z Lombardią i Włochami, dzięki czemu zobaczyłam mnóstwo ciekawych i pięknych miejsc. Lecz ten aspekt choć ważny, nie był jedynym pozytywem, gdyż te wyprawy sprawiły, że mogłam lepiej poznać sama siebie i swoje możliwości w wymiarze fizycznym i psychicznym a także nauczyły mnie przesuwać granice, które wcześniej uważałam za nienaruszalne...  







Niebawem opuściliśmy centralną część jeziora, Varenna i półwysep Bellagio zostały daleko w tyle a po prawej stronie mogliśmy oglądać długi górski łańcuch, który niczym skalna ściana wyrasta wprost ponad wodą. Tuż nad brzegiem, po wąskim skrawku lądu prowadzi lokalna droga jezdna a obok linia kolejowa Lecco - Colico -  Sondrio. Nieco powyżej w skalnych tunelach biegnie droga krajowa łącząca Como i przełęcz Spluga. Miłośnicy trekkingu i pięknych widoków pomiędzy tymi znamionami cywilizacji znajdą też coś na swoją miarę a mianowicie Sentiero del Viandante czyli Ścieżkę Wędrowca. Ta starożytna droga, prawdopodobnie pamiętająca czasy przedrzymskie, ma długość 75 km. Zaczyna się w Lecco a kończy w Morbegno w prowincji Sondrio, więc podczas wędrówki można przemierzyć cały wschodni brzeg Lario a następnie wejść w obszar alpejskiej doliny Valtellina. Ścieżka biegnie zboczami gór i tylko od czasu do czasu schodzi na brzeg, Z reguły wędruje się na wysokości około 300 metrów, jednak zdarza się, że na pewnych odcinkach trzeba się wspiąć o wiele wyżej, nawet na 1000 metrów. Obecnie jest to jedynie szlak turystyczny, lecz niegdyś właśnie tędy wędrowali kupcy, udający się do Szwajcarii i dalej, do innych krajów Europy.

Pierwszym portem do którego zawinął nasz statek była Lierna, niewielka, bardzo malownicza miejscowość, której historia sięga epoki żelaza a wiele domów ma średniowieczne fundamenty. Na małym półwyspie niegdyś będącym wyspą w czasach Longobardów mieścił się zamek z ufortyfikowaną wieżą. Obecnie niewiele z niego pozostało, lecz historia mówi, że podobnie jak na zamku Vezio, bywała w nim królowa Teodolinda a w połowie X stulecia więziono tam królową Adelajdę, wdowę po zamordowanym królu Włoch, Lotarze II. Lierna to świetne miejsce na spokojny wypoczynek, tym bardziej, że jest tu bardzo ładna plaża i dobre warunki do uprawiania sportów wodnych. Nad brzegiem jeziora nietrudno zauważyć okazałą, secesyjną willę otoczoną bujnym ogrodem. Jest to willa Aurelia, czasem zwana też Besana od nazwiska architekta, który ją zaprojektował. Posiadłość pozostaje własnością prywatną, więc nie można jej zwiedzać, ale podobno wszystkie wnętrza mają bardzo wysmakowane wyposażenie i piękne dekoracje. Potwierdzają to zdjęcia zamieszczone w internecie na portalu ogłoszeniowym, gdyż niedawno willa została wystawiona na sprzedaż. Wieść gminna głosi, że jej kupnem jest zainteresowany George Clooney, który sprzedał swoją willę Oleandra w Laglio nad jeziorem Como, zmęczony tym, że on i jego goście  byli pod nieustannym obstrzałem fanów i wścibskich reporterów wciąż czatujących na wodzie i lądzie w poszukiwaniu sensacji. Mieszkańcy Lierny rzekomo są bardzo radzi z tego powodu i liczą na sfinalizowanie transakcji, lecz jeśli sytuacja z Laglio się powtórzy, ta spokojna miejscowość szybko straci swój największy atut.






Nasz statek podobnie jak te kursujące po Lago di Como płynął zakosami od brzegu do brzegu i zawijał do kolejnych portów. Chociaż obydwie odnogi są porównywalnej długości to jak już wspomniałam, Lago di Lecco jest o wiele uboższe pod względem zaludnienia, więc portów jest również niewiele, dokładnie osiem naprzeciw dwudziestu pięciu! Lecz tak jak nad Como zachwycają nas wspaniałe ogrody i prześliczne wille, Lecco oferuje niezrównane widoki na dzikie zbocza gór, dając nam przedsmak wędrówki z dala od ludzkich siedzib. Kiedy zbliżaliśmy się do portu w małej miejscowości Onno, zachwycił mnie widok dwóch ogromnych skał o pionowych zboczach. Wyglądało to niezwykle malowniczo, więc postanowiłam, że kiedyś muszę to miejsce zobaczyć z bliska. W związku z tym, po powrocie do domu zaczęłam buszować w internecie i opracowałam sobie orientacyjną marszrutę, co zaowocowało dwiema wycieczkami. Choć te wyprawy nie do końca spełniły moje oczekiwania, mimo wszystko dostarczyły mi niezapomnianych wrażeń (jeśli ktoś chciałby poczytać na ten temat zapraszam tutaj i tutaj).







Wzniesienia na zachodnim brzegu nie są specjalnie wysokie; jak już wspomniałam, Monte San Primo, najwyższa góra Triangolo Lariano, ma 1682 m wysokości. Tymczasem po drugiej stronie jeziora ponad miejscowością Mandello del Lario można zobaczyć o wiele wyższe szczyty należące do pasma Alp Bergamskich, liczącą 2182 m n.p.m. Grigniettę (Grigna Meridionale) i mającą 2410 m n.p.m Grignę (Grigna Settentrionale). Są to dwie piękne góry z racji swojej wysokości zapewniające niczym nie zakłócony widok na bliższą i dalszą okolicę. Prowadzi na nie wiele szlaków o różnym stopniu trudności, niektóre wymagają dużego doświadczenia, są jednak i takie, które uważa się za średnio trudne i możliwe do zrealizowania dla osoby, która ma już pewne doświadczenie w chodzeniu po górach. Obydwie Grigne nieźle widać z wielu punktów nad jeziorem Lario, nietrudno je tez rozpoznać po charakterystycznych sylwetkach. Nie do przeoczenia jest zwłaszcza szary szczyt Grigni Settentrionale, mający kształt spłaszczonego trójkąta. Dziwnym trafem, choć wielokrotnie mogłam patrzeć na tę górę, nigdy nie czułam tak przemożnej potrzeby wejścia na nią, tak jak to było w przypadku Monte Palanzone, Corni di Canzo. Monte San Zeno, czy Monte san Primo, które ciągle zaprzątały moją wyobraźnię. Nie chodzi o to, że odstraszała mnie jej wysokość, bo po doświadczeniu na jeszcze wyższej Monte Jafferau, gdzie całkiem nieźle dałam sobie radę nie miałam obaw tego rodzaju, ale nie miałam też obsesji na jej punkcie. Lubiłam na nią patrzeć i to mi w zupełności wystarczało, chociaż gdyby ktoś mi zaproponował wspólną wycieczkę, zapewne chętnie bym skorzystała z nadarzającej się okazji.








Panorama Mandello del Lario nie wygląda tak oszałamiająco. jak to jest w przypadku Varenny, czy Bellagio, jednak mimo to, miasteczko leżące na dość rozległym cyplu, wygląda bardzo przyjemnie ze swoją stylową zabudową  i dobrze zagospodarowanym nabrzeżem. Jest tu również bardzo ładna plaża oraz przystań dla łodzi i żaglówek. Nieopodal Mandello biegnie Sentiero del Viandante, szlak o którym pisałam powyżej, stąd też można rozpocząć wspinaczkę na Grignę i Grignettę, do czego zachęcają ich sylwetki, pięknie rysujące się na tle błękitnego nieba ponad dachami domów. Na północnym stoku Grigni przez który biegnie Ścieżka Wędrowca, powyżej wioski Olcio znajduje się ciekawy relikt przeszłości i wspaniały punkt panoramiczny. Jest to leżące na wysokości 660 metrów sanktuarium Santa Maria Sopra Olcio, wzniesione w XI wieku, jako miejsce, gdzie podróżni mogli się schronić a także zaspokoić swe potrzeby duchowe. Ale jak się dowiedziałam, Mandello del Lario, choć wcale na to nie wygląda, kiedy patrzymy na nie z pokładu statku, pod swoim wizerunkiem spokojnej, rybackiej wioski skrywa niespodziankę sporego kalibru. Otóż jak się okazało, od ponad stu lat istnieje tam duży zakład produkujący motocykle. Tym zakładem jest założony w 1921 roku Moto Guzzi, firma która mimo różnych problemów istnieje do dzisiaj, chociaż od 2008 roku wycofała się z produkcji masowej i wypuszcza jedynie limitowane egzemplarze kolekcjonerskie. Przy zakładach utworzono muzeum ( wstęp do niego jest darmowy) gdzie można poznać historię firmy a także obejrzeć niemal setkę motocykli, zarówno ulicznych jak i wyścigowych oraz prześledzić kariery wybitnych zawodników startujących na maszynach tej marki. Dla szczególnie zapalonych fanów jednośladów jest również sklep firmowy, sprzedający stroje motocyklowe i gadżety.








Mandello del Lario graniczy z inną niewielką miejscowością, również leżącą na malowniczym, choć mniejszym cyplu. To Abbadia Lariana, której nazwa wiąże się z benedyktyńskim opactwem, jakie tu wzniesiono na przełomie VIII i IX stulecia. Te pierwsze budynki klasztorne uległy destrukcji, nie wykluczone, że zniszczono je podczas licznych walk, jakie wciąż toczono na tych ziemiach. W XIII wieku zrujnowany klasztor musiano odbudować aby mogli w nim zamieszkać mnisi z zakonu serwitów, którym powierzono opiekę nad kościołem i wiernymi. W XVIII wieku serwici przenieśli się do nowej siedziby w Como, budynki klasztorne sprzedano a kościół przekazano parafii San Lorenzo. W 1888 roku poddano go znacznej przebudowie, to sprawiło, że z wyposażenia pierwotnej świątyni pozostał jedynie marmurowy ołtarz z XVII wieku (obecny widok na kościół przedstawia ostatnie zdjęcie powyżej). Na przestrzeni wieków miasteczko było również ośrodkiem przemysłowym, gdyż przez pewien czas w okolicy eksploatowano złoża miedzi i ołowiu, natomiast w XIX wieku otwarto tu dużą przędzalnię jedwabiu, która działała aż do 1934 roku. W roku 1960 puszczoną przędzalnię wraz z maszynami sprzedano zarządowi Muzeum Jedwabiu w Garlate. Po remontach i pracach restrukturyzacyjnych w maju 1998 roku  w odnowionym budynku otwarto bibliotekę naukową i oddział muzealny, obrazujący proces produkcji jedwabnych nici. Mimo tej przemysłowej przeszłości, Abbadia Lariana podobnie jak Mandello del Lario przedstawia bardzo malowniczy widok ze swoją śliczną plażą z masywem Grigni w tle oraz przepiękną panoramą jeziora z Monte Moregallo i Corni di Canzo na przeciwległym brzegu. Widok tych dwóch gór jednoznacznie mówił o tym, że jest to kres rejsu i niedługo  dopłyniemy do Lecco. Po wypłynięciu z Abadii minęliśmy skalną ścianę Monte San Martino na lewym brzegu, gdzie u podstawy znajduje się galeria z mnóstwem okien w której biegnie linia kolejowa do Sondrio. Natomiast z prawej strony mogłam z bliska popatrzeć na urwisko Monte Moregallo z szarymi jak cement osypiskami tuż nad wodą. Można by je wziąć za dzieło natury, lecz niestety, są to efekty ludzkich działań. To miejsce noszące nazwę Cava di Moregallo jest kamieniołomem, gdzie na skalę przemysłową wydobywa się wapień. Ta sytuacja nieco przypomina tę, jaka do niedawna miała miejsce w pobliskiej miejscowości Civate, leżącej u podnóża Monte Cornizzolo  (link) gdzie podobne "wykopki "zagrażały bezcennemu zabytkowi z epoki romańskiej, opactwu San Pietro al Monte o którym pisałam tutaj. Tam udało się zatrzymać proces destrukcji środowiska, dzięki wieloletnim staraniom lokalnej społeczności, niestety Monte Moregallo pod tym względem ma mniej szczęścia i niszczenie jej zbocza trwa nadal.








Jednak to nie jest jedyna rzecz, która może stanowić przykrą niespodziankę, gdyż następna kryje się na dnie jeziora. Z racji swojej głębokości całe Lario jest chętnie odwiedzane przez nurków, nie tylko z Włoch, ale i z całego świata. Jednych sprowadza tu chęć zanurzenia się w jego przepastnej głębinie a innych wabi możliwość wydobycia ciekawych znalezisk a nawet zatopionych skarbów. ( Wiele osób jest przekonanych, że w okolicy Dongo spoczywają kosztowności i sztabki złota, które miał przy sobie uciekający Mussolini o czym pisałam tutaj). Jednak rzecz na którą najczęściej można się tu natknąć są zużyte opony i wraki zatopionych samochodów. Podobno jest ich mnóstwo, szczególnie w okolicy Monte Moregallo i wciąż przybywają nowe. Część została tam zepchnięta przez beztroskich właścicieli, którym nie chciało się zająć ich złomowaniem a inne zatopiono ponieważ brały udział w wypadku, służyły do napadów lub innych przestępstw. Niestety ta sytuacja ma tragiczne konsekwencje, gdyż mimo świadomości niebezpieczeństw wiele osób nadal nurkuje w tym miejscu, więc rokrocznie kilka osób traci tu życie. Drugą przyczyną tragedii jest popularna rozrywka polegająca na skakaniu do wody z okien tunelu pod Monte Moregallo ( widać je na czwartym i piątym ujęciu powyżej). Choć patrzącemu na zdjęcia może się wydawać, że odległość od lustra wody nie jest znaczna, to w istocie wynosi przynajmniej dziesięć metrów, co w połączeniu z zagrożeniami czyhającymi na dnie powoduje że jest to ogromne ryzyko dla życia i zdrowia. 

Tymczasem nasz statek wykonał jeszcze ostatni skręt w lewo na wysokości miasteczka Malgrate nad którym góruje szpiczasty wierzchołek Monte Barro i skierował się w kierunku nabrzeża w Lecco. Jednak moja wizyta w tym mieście to odrębna historia, więc ciąg dalszy nastąpi!