Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Włochy zabytki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Włochy zabytki. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 2 marca 2025

Lombardia. Imbersago - Sanktuarium Madonna del Bosco i prom Leonarda.

 

W dwóch poprzednich wpisach starałam się oddać niezwykłą atmosferę Imbersago, teraz przyszła kolej bym napisała o tym, co zapowiada tytuł tego posta i co przyciąga tu rzesze pielgrzymów oraz turystów. Historia powstania  Sanktuarium Madonna del Bosco (Matki Boskiej Leśnej) wiąże się z podaniem o objawieniach maryjnych, jakie miały miejsce w lesie nieopodal Imbersago. Od 1615 roku niektórzy z okolicznych mieszkańców mówili, że widywali tam Madonnę pod postacią pięknej pani a tym spotkaniom towarzyszyła cudowna muzyka i niezwykłe światło. Najczęściej miało to miejsce przy trzech kasztanowych drzewach rosnących obok Wilczego Źródła, nazwanego tak ponieważ często widywano tam wilki pijące wodę. Jedno z objawień wydarzyło się 9 maja 1617 roku, kiedy podobną wizję miało trzech małych chłopców pasących owce. Po zniknięciu tajemniczej postaci jeden z nich zobaczył na kasztanie dojrzałe owoce, które zwykle pojawiają się dopiero w październiku. Uznano to za cud i od tej pory zaczęto w tym miejscu praktykować kult Najświętszej Panny, nazwanej Madonną delle Castagne. Wierni modlili się pod drzewem, gdzie miało miejsce objawienie, a z czasem zawieszono ma nim niewielki obrazek z wizerunkiem Matki Boskiej. Niebawem miał miejsce drugi cud, kiedy matce pracującej na polu nieopodal źródła wilk porwał niemowlę. Kobieta zaczęła modlić się pod kasztanem gdzie wisiał obrazek; jej również ukazała się Madonna, nakazała wilkowi by porzucił dziecko, które matka znalazła całe i zdrowe. Choć prości ludzie byli przekonani co do prawdziwości objawień, przez kilkanaście lat były one kwestionowane a zdarzenia tłumaczono przyczynami naturalnymi. Mimo to w 1632 roku lokalna społeczność zadecydowała o budowie kaplicy przy źródle a w późniejszych latach na tarasie ponad nią wzniesiono ośmiokątne sanktuarium. W następnym stuleciu nadal je modernizowano i upiększano, jednak jego sercem pozostała pierwotna kaplica z piękną figurą Madonny i płaskorzeźbionym scenami, przedstawiającym cuda, jakie dokonały się w tym miejscu.  Pod nimi w marmurowej obudowie znajduje się ujęcie wody w Wilczego Źródła, której przypisuje się właściwości uzdrawiające. W XVIII wieku na placu nieopodal kościoła ustawiono okazały edykuł z rokokową figurą Madonny z Dzieciątkiem  a nieco wyżej, na zboczu wśród drzew, powstała ścieżka z kaplicami Drogi Krzyżowej.

Na początku XIX stulecia na zboczu tego trzystumetrowego wzgórza zbudowano monumentalne schody o 349 stopniach prowadzące do sanktuarium a kilkadziesiąt lat później wzniesiono okazałą dzwonnicę z pozłacaną figurą Madonny na szczycie. Obecnie schodów jest 347 gdyż skrócono je w 1981 roku, po remoncie spowodowanym obsunięciem gruntu. Ich architektura robi ogromne wrażenie,  dwa ciągi stopni biegną równolegle do siebie po zielonym zboczu, aż do pierwszego tarasu znajdującego się mniej więcej w ich połowie. Za tarasem jest następny długi ciąg stopni; przed szczytem schody rozbiegają się w dwie strony, tworząc półkola. Łączą one następne trzy tarasy a kończą na placu przed drzwiami sanktuarium. Na środkowym z górnych tarasów w 1962 roku ustawiono wielką, czterometrową statuę z brązu, przedstawiającą papieża Jana XXIII. Co ciekawe, wbrew przyjętym zwyczajom pomnik powstał z inicjatywy mieszkańców Imbersago jeszcze za życia papieża. Stało się to nie bez przyczyny, gdyż Angelo Giuseppe Roncalli, późniejszy Jan XXIII był wyjątkowo kochany i szanowany przez swoich rodaków, a do tego urodził się po drugiej stronie rzeki Adda w miejscowości Sotto Il Monte, więc w zasadzie po sąsiedzku. Jako dziecko wraz z rodziną co roku pielgrzymował do sanktuarium, robił to również jako alumn seminarium duchownego w Bergamo. Po przyjęciu święceń przebywał za granicą jako watykański dyplomata aż do 1953 roku, kiedy papież Pius XII mianował go patriarchą Wenecji. Po powrocie do Włoch kontynuował swoje wizyty w sanktuarium do czasu, kiedy został wybrany na papieża, co miało miejsce w roku 1958. Jan XXIII wielokrotnie podkreślał swoje szczególne przywiązanie do sanktuarium w Imbersago.  To jeszcze bardziej wpłynęło na admirację okolicznych mieszkańców do jego osoby, tym bardziej, że jako człowiek był on wyjątkowo przystępny, cechowała go dobroć i pogoda ducha oraz prostota obyczajów, wyniesiona z rodzinnego domu. Odsłonięcia jego pomnika dokonał kardynał Montini, przyszły papież Paweł VI. Było ono wielką uroczystością w której wzięli udział przedstawiciele duchowieństwa i politycy a przede wszystkim trzydzieści tysięcy pielgrzymów.







Wierni nadal licznie pielgrzymują do Madonny del Bosco, gdyż mogą tam dostąpić wielu łask. Jeśli ktoś wejdzie na schody odmawiając różaniec, za każdy stopień uzyskuje 300 dni odpustu, natomiast uczestnictwo w uroczystościach  rocznicowych w dniu 9 maja, daje grzesznikowi odpust zupełny. Podczas mojej wizyty w sanktuarium widziałam osoby, które tam przybyły niosąc swoje modlitwy w sobie tylko znanych intencjach. Niektórzy szli boso, inni zamykali oczy, żeby ich nic nie rozpraszało, a jeszcze inni pokonywali schody niemal biegiem, ofiarując swój trud Madonnie. W zależności od światopoglądu schody i sanktuarium dla jednych mogą być miejscem modlitwy a dla innych okazją do zanurzenia się w atmosferze spokoju, oczyszczenia głowy ze złych myśli i zajrzenia w głąb własnej duszy. Chociaż był dzień powszedni w kościele także modlili się ludzie, więc odłożyłam aparat fotograficzny do plecaka, gdyż w tej sytuacji robienie zdjęć byłoby grubym nietaktem.

Moja wizyta w Imbersago miała miejsce w czerwcu; jak to często bywa podczas letnich miesięcy w Lombardii, dzień był bardzo ciepły lecz nieco pochmurny. Duża wilgotność powietrza nie pozwoliła na podziwianie gór w okolicy Lecco, jednak dla mnie widok zielonych pagórków Brianzy zawsze miał wiele uroku niezależnie od pogody. Przez te lata przywykłam do tego, że foschia często spowija horyzont, więc i tym razem nie oczekiwałam zbyt wiele. Zdjęcia w pełnym słońcu z Resegone w tle z pewnością byłyby bardzo atrakcyjne, jednak moim celem było bliższe poznanie tego interesującego miejsca a to osiągnęłam w stopniu nawet większym, niż się spodziewałam.
Jak to zapowiada tytuł posta, do zobaczenia pozostała mi jeszcze jedna atrakcja, jaką oferuje to maleńkie miasteczko, a mianowicie tak zwany prom Leonarda. Jego wizerunek przedstawia fresk w portyku nieopodal sanktuarium; zaintrygował mnie ten widok, więc poszukałam najkrótszej drogi prowadzącej nad brzeg Addy aby zobaczyć go na żywo.









Dość szybko doszłam do niewielkiej przystani, gdzie przekonałam się jak piękną rzeką jest Adda z wyniosłymi brzegami porośniętymi bujną roślinnością, odbijającą się w spokojnej wodzie. To właśnie tam znalazłam marmurową tablicę z wierszem Salvatore Quasimodo, czym pisałam tutaj. Prom powszechnie nazwany promem Leonarda, aż do końca XVIII wieku stanowił ważny łącznik pomiędzy terenem Księstwa Mediolanu i ziemiami Republiki Weneckiej. Obecnie również pełni swą funkcję, zapewniając komunikację pomiędzy Imbersago i miasteczkiem Villa d'Adda na drugim brzegu rzeki. Uważa się, że został on zaprojektowany albo przynajmniej udoskonalony przez Leonarda da Vinci, który pracował w tej okolicy na zlecenie księcia Mediolanu. Miało to miejsce w latach 1506 - 1507 gdy Leonardo gościł w Vaprio d'Adda, dobrach miejscowego arystokraty, Girolamo Melzi. Był on ojcem Francesca Melzi, kulturalnego i utalentowanego młodzieńca, wychowanego ma dworze Sforzów. Da Vinci przyjął chłopca jako ucznia do swojej pracowni, mówi się nawet, że go zaadoptował, co mogło być prawdą zważywszy, że w testamencie przekazał mu niemal całą swoją spuściznę. Leonardo przybył do Vaprio by prześledzić pływy Addy, gdyż zagadnienia dotyczące hydrologii bardzo go interesowały, a podczas wieloletniej pracy na mediolańskim dworze pełnił także rolę inżyniera, między innymi zajmował się  projektowaniem sieci dróg wodnych (pisałam o tym tutaj). Podczas swojego pobytu nad Addą rozrysował szczegółowo projekt promu, który w przyszłości włączył do swojej księgi, znanej jako Kodeks Windsorski. Prom jest konstrukcją jedyną w swoim rodzaju, składa się z dwóch ruchomych korpusów w kształcie barek połączonych wspólnym pokładem, gdzie oprócz miejsca dla pasażerów znajduje się niewielka budka sternika. Całość jest wyposażona w dwa stery,  a oprócz tego zamocowana do napowietrznej, stalowej liny rozciągniętej pomiędzy brzegami rzeki. Ster dziobowy wykorzystuje siłę prądu i działa samodzielnie, natomiast rufowy, nadający kierunek jest obsługiwany ręcznie. Rola sternika polega na  ustawieniu korpusów promu ukośnie względem nurtu, co sprawia, że płynie on naprzód bez użycia wioseł, czy silnika. Szczerze mówiąc, wydaje mi się to dość skomplikowane, bo o ile posuwanie się w dół rzeki z prądem jest całkowicie zrozumiałe, to pływanie w poprzek do niego to całkiem inna sprawa. Pokład promu ma około 60 metrów kwadratowych, więc jest w stanie zabrać kilkadziesiąt osób, można nim przewieźć auto, rower lub motocykl a ponieważ w najbliższej okolicy brakuje mostu, opłata za przewóz jest raczej symboliczna. Jego rolę jako atrakcji turystycznej również trudno przecenić, gdyż podobno jest to jedyny tego rodzaju prom na świecie, który nadal funkcjonuje z powodzeniem 
Kiedy przybyłam nad rzekę zbliżała się godzina przeprawy, pozostałam na przystani, żeby zobaczyć jak przebiega ten proces i po kilku minutach mogłam widzieć  prom przybijający do przeciwległego brzegu. Obecna jednostka jest egzemplarzem którymś z kolei, nieco unowocześnionym, jeśli chodzi o wykorzystane materiały, natomiast jej konstrukcja i zasada działania pozostaje bez zmian.



Jak już pisałam, Adda jest rzeką nadzwyczaj malowniczą, jej nieco dzikiego uroku nie niweczy to, że po drodze mija kilka miejscowości. W okolicy Imbersago jest dość szeroka i spokojna, jednak urozmaicony teren sprawia, że w innych miejscach zwęża się, biegnie wartko i tworzy efektowne zakręty. Te walory widokowe sprawiły, że wzdłuż jej północnego odcinka utworzono park krajobrazowy ze ścieżką pieszo - rowerową W sezonie wiosennym i letnim można też skorzystać z bardzo ciekawej oferty rejsów po rzece pomiędzy sąsiednimi miejscowościami. Ze względu na ochronę środowiska, odbywają się one na pokładach niezbyt dużych łodzi wycieczkowych, napędzanych silnikami elektrycznymi. Imbersago też dysponuje taką łodzią, która kursuje do niedalekiego miasteczka Brivio i z powrotem. Trasa wynosi czternaście kilometrów, obsługuje ją łódź o dźwięcznej nazwie Addarella  a cały rejs trwa nieco ponad godzinę. Kiedy oglądałam prom Leonarda, Addarella stała bezczynnie na przystani, gdyż od kwietnia do lipca rejsy odbywały się tylko w weekendy. W pierwszej chwili pomyślałam, że to jakaś pływająca platforma do celów gastronomicznych, więc poszłam aby ją obejrzeć z bliska. Przy pomoście znalazłam tablicę informacyjną z której dowiedziałam się szczegółów o przeznaczeniu, budowie i trasie, jaką pokonuje Addarella. Żałowałam, że nie miałam okazji odbycia takiej wycieczki, bo z pewnością dostarczyłaby mi niezapomnianych wrażeń. Nie zdecydowałam się także na przechadzkę ścieżką prowadzącą wzdłuż rzeki, do pięknego, żelaznego mostu San Michele, który swego czasu mogłam podziwiać jadąc pociągiem do Bergamo, jednak obawiałam się, że może mi uciec ostatni autobus w stronę domu. Podczas moich wypraw korzystałam z komunikacji publicznej i niejednokrotnie wiązało się to z przynajmniej jedną przesiadką, dlatego musiałam rygorystycznie trzymać się rozkładu jazdy. W razie spóźnienia mogłam utknąć w jakimś miasteczku lub wiosce, więc wolałam być ostrożna, tym bardziej, że już miałam na koncie takie niezbyt miłe doświadczenia. Jednak mimo tych niedogodności nie stroniłam od mało popularnych tras, ponieważ niemal wszystkie miejscowości na północ od Mediolanu zasługują na to, żeby im poświęcić nieco trudu i uwagi. Byłam wdzięczna Giovannie, koleżance od której dowiedziałam się o Imbersago, gdyż podobne małe perełki nie zawsze są dostatecznie znane osobom z nieco dalszych rejonów. Czasem nawet miałam wrażenie, że być może ich mieszkańcy nie bardzo o to dbają, ponieważ wysoko sobie cenią spokój i prywatność, jakimi cieszą się w swojej małej ojczyźnie, więc po prostu nie zależy im na dużej ilości turystów...  

Tym postem wyczerpałam temat Imbersago. W następnym chciałabym pokazać Cassano, miejscowość która także leży  nad Addą i jest równie interesująca, chociaż ma zupełnie inny charakter. 

środa, 17 lipca 2024

Lombardia. Jezioro Como - tajemnice Willi Pliniana i samonapełniające się źródło.


Od dłuższego czasu z tyłu głowy miałam pomysł na tego posta, gdyż chciałam opowiedzieć o miejscu, które zawładnęło moją wyobraźnią od chwili, kiedy je zobaczyłam po raz pierwszy. Działo się to tuż po moim przyjeździe z Bari, kiedy zamieszkałam na północ od Mediolanu w pięknej okolicy u podnóża Prealp. Po typowo południowym, nadmorskim mieście jakim jest Bari błękitno- zielona Lombardia to był zupełnie inny świat, zwłaszcza jej północna część z pasmami niewysokich gór na horyzoncie. Pokochałam ten widok od pierwszej chwili, więc niemal cały wolny  czas  poświęcałam na wędrówki, żeby z bliska zobaczyć miejsca, które dotychczas znałam tylko z nazwy, zdjęć, czy litografii. Zawsze dużo czytałam; biografie, książki historyczne oraz moja ulubiona literatura XIX wieku często opisywały piękno Włoch i ich kulturę. Znaczącą rolę w tych opisach odgrywało Jezioro Como, obowiązkowy etap każdego Grand Tour, na który wyruszali młodzi arystokraci i ludzie aspirujący do ówczesnego dobrego  towarzystwa. Było ono także mekką artystów i ludzi kultury, szukających w tych stronach natchnienia i hojnych mecenasów. Tak się szczęśliwie złożyło, że w kilka tygodni po moim przyjeździe nowi znajomi zaproponowali mi podwózkę do Como, gdzie mieli do załatwienia parę spraw. W lot chwyciłam okazję, tym bardziej, że pogoda była wprost wymarzona na wycieczkę. Wysłuchałam kilku użytecznych wskazówek, jakich mi udzielili i już niebawem mogłam podziwiać jedyny w swoim rodzaju widok na miasto i jezioro w otoczeniu zielonych wzniesień. Postanowiłam wtedy, że popłynę statkiem do Bellagio ponieważ z różnych źródeł wiedziałam, że ten rejs zapewnia niezapomniane wrażenia. 

Okazało się, że rzeczywistość przerosła moje najśmielsze wyobrażenia, gdyż pejzaż jaki mogłam oglądać z odkrytego, górnego pokładu statku wydał mi się wprost niewiarygodnie piękny. Wokół jeziora wznosiły się pasma gór o stromych stokach porośniętych liściastym lasem, schodzących wprost do wody. Na brzegach widziałam niewielkie miejscowości, gdzie wśród kolorowych domków wystrzelały wieże kościółków przykryte ozdobnymi, barokowymi hełmami i skromne, romańskie dzwonnice z szarego kamienia. Mogłam też podziwiać przepiękne, stylowe wille, na poły ukryte w kwitnących ogrodach z fasadami zwróconymi w stronę jeziora; przy każdej z nich była obowiązkowa darsena i taras w bezpośrednim sąsiedztwie wody. Te które wzniesiono nieco dalej od brzegu otaczała bujna roślinność, dominowały glicynie i ogromne krzewy azalii a nad nimi wznosiły się parasolowate pinie, cedry libańskie i smukłe cyprysy. Ten zachwycający pejzaż cieszył moje oczy i serce; dlatego kiedy minęliśmy malowniczą miejscowość Torno, bardzo mnie zaskoczył widok okazałej, odosobnionej budowli, wyrastającej z wód jeziora u stóp wysokiego, skalnego urwiska przeciętego głębokim jarem, które porastał gęsty liściasty las.

Od niemieckiej turystki, która widząc we mnie nowicjuszkę w tym  temacie, na ochotnika wymieniała mi nazwy co ciekawszych miejsc, dowiedziałam się, że jest to Willa Pliniana w Torno. Choć słońce stało wysoko budynek nadal otaczał cień, w którym od  zieleni drzew odbijał się żółty kolor frontowej ściany, przeciętej czterema rzędami okien z trójdzielną loggią umieszczoną w jego centralnej części i tajemniczym, łukowato sklepionym otworem tuż nad wodą. Budynek sprawiał wrażenie wymarłego i zapomnianego, szare persjany były zamknięte na głucho a plamy na  fasadzie mówiły o tym, że jej ostatnia renowacja miała miejsce wiele lat temu. Wszystko to sprawiało przygnębiające wrażenie i otaczało willę aurą tajemnicy; zdawać by się mogło, że to opuszczenie było skutkiem tragicznych zdarzeń, które na zawsze wypędziły z jej murów dawnych mieszkańców. Nic nie wskazywało na to, że kiedyś było to miejsce, które gościło wiele wybitnych osobistości i gdzie prowadzono bujne życie towarzyskie oraz kulturalne. Jednak historia mówi, że sławnych ludzi bywało tu naprawdę mnóstwo, bowiem odwiedził ją Napoleon Bonaparte, cesarz Józef II, królowa Małgorzata di Savoia, Aleksander Volta, Franciszek Liszt, Vincenzo Bellini, Giacomo Puccini, Stendhal, Byron, Percy i Mary Shelley, Ugo Foscolo, Aleksander Manzoni, Antonio Fogazzaro a także Gioacchino Rossini, który goszcząc w jej murach skorzystał z fortepianu gospodarzy by skomponować operę "Tankred" co podobno zajęło mu jedynie trzy dni. Ten pamiętny rejs statkiem to było moje pierwsze spotkanie z willą Pliniana, później jeszcze niejednokrotnie mogłam ją oglądać podczas moich wycieczek w te strony, gdyż często bywałam nad jeziorem Como, żeby zwiedzać śliczne miasteczka i wioski albo wyruszyć na górskie szlaki. Przekonałam się też, że to miejsce nie zawsze tonie w cieniu urwiska i po południu słońce pięknie oświetla fasadę willi, natomiast dziwnym trafem nigdy nie udało mi się zobaczyć ogromnego wodospadu, który spływa ze skały ponad nią by wpaść do jeziora. Jedynym wytłumaczeniem było to, że stok porastają duże drzewa i prawdopodobnie zasłaniają strumień wody. Jak się dowiedziałam z lokalnych przewodników Willa Pliniana jest miejscem pełnym wspaniałej historii, ale też tajemniczych, intrygujących zdarzeń. Okazało się, że oprócz tajemnic związanych z losami jej mieszkańców, willa ma też swoją jak dotąd niezgłębioną tajemnicę natury, którą zajmowali się obydwaj Pliniusze i Leonardo da Vinci a także inni uczeni, jednak wszystko co wymyślono na ten temat nadal pozostaje w sferze teorii. Tą tajemnicą jest istnienie Fonte Pliniana, czyli krasowego źródła okresowego, którego obecność i właściwości opisano już w czasach starożytnych.

Jak  wspomniałam, jego istnienie fascynowało zarówno Pliniusza Starszego jak i Młodszego a ślad zainteresowania tym dziwnym zjawiskiem znajduje się w ich pracach. Ci dwaj uczeni pochodzący z Como, czyli Comum Novum, jak kiedyś nazywano to miasto, bywali w tej okolicy i próbowali rozwikłać zagadkę źródła, którego wody wypływają na powierzchnię i zanikają cyklicznie w niemal równych odstępach czasu. To zjawisko starał się zgłębić również Leonardo da Vinci, gdy na zlecenie księcia Sforzy bywał w tych stronach celem rozeznania się w możliwościach eksploatacji żył żelaza występujących w okolicy. Swoje obserwacje zanotował w Kodeksie Atlantyckim i Kodeksie z Leicester, gdzie napisał, że wody źródła przybierają przez sześć godzin w tym czasie wypełniają  skalny basen na powierzchni, po czym zaczyna się ich odpływ do jeziora również trwający sześć godzin i cały proces zaczyna się na nowo. Pewnego razu, podczas rejsu statkiem w pewnym sensie byłam świadkiem tego zjawiska; zobaczyłam wtedy ogromną ilość wody wypływającą kaskadą z otworu u podstawy budynku, znak że opróżnia się zewnętrzny basen źródła. Podobno Leonardo widział to zjawisko jeszcze przed powstaniem willi, czyli przed rokiem 1573 kiedy rozpoczęto jej budowę. Jest to o tyle dziwne, że w tym czasie pracował we Florencji w pracowni Verocchia jako początkujący malarz a w Mediolanie zamieszkał dopiero w 1583 roku. Nie było to jednak niemożliwe, ponieważ w 1571 roku przybył z wizytą do Florencji książę Mediolanu Gian Galeazzo Sforza, który był bardzo zainteresowany wydobyciem i wytopem rud żelaza. Nie wykluczone, że przy tej okazji na jakiś czas "wypożyczył" Leonarda, który chętnie się imał wszelkich nietypowych prac. Tak czy inaczej dziś już nie zobaczymy źródła w jego pierwotnej postaci, gdyż willę zbudowano ponad jego ciekiem, pozostawiając od strony urwiska głęboką jamę a raczej grotę wkomponowaną w budynek willi. Do niej spływa woda wydobywająca się z wnętrza góry, która następnie pod wewnętrznym dziedzińcem i korpusem willi płynie kanałem poprowadzonym na poziomie fundamentów  i wpada do jeziora poprzez łukowaty otwór w dole fasady. Źródło a wraz z nim również willa noszą nazwę "Pliniana" na cześć dwóch starożytnych uczonych, którzy opisali je jako pierwsi.

W tym tajemniczym miejscu hrabia Giovanni Anguissola nowo mianowany gubernator Como,  postanowił wznieść swą letnią siedzibę, która co prawda w zamyśle miała być miejscem wypoczynku, lecz jej potężna sylwetka wskazuje na to, że w razie potrzeby mogła być również punktem oporu. W owych czasach w obrębie Triangolo Lariano nie było dróg, które dziś biegną wzdłuż brzegów, więc jedynym środkiem lokomocji były łodzie. W tej sytuacji, willa przytulona do kilkudziesięciometrowego niemal pionowego urwiska a od frontu mająca taflę głębokiego jeziora w praktyce była niedostępna dla intruzów. Gubernator był dobrym gospodarzem a także człowiekiem lubianym i szanowanym przez mieszkańców prowincji, którą zarządzał rozsądnie i sprawiedliwie.  Jednak nie wykluczone, że wraz z nim do tego miejsca przybyły ścigające go demony z jego przeszłości... Giovanni Anguissola był bowiem jednym ze spiskowców, którzy w 1547 dokonali zabójstwa księcia Parmy i Piacenzy. Co prawda zamordowany Pier Luigi Farnese (nota bene urodzony jako syn kardynała Alessandra Farnese, późniejszego papieża Pawła III) w żadnym razie nie był świetlaną postacią i wśród swoich współczesnych miał złą opinię, ale nie mniej nie był to chwalebny uczynek. 

Prawdopodobnie po śmierci księcia zarówno jego poddani jak i wrogowie (a może nawet sojusznicy) w większości odetchnęli z ulgą, jednak ten czyn nawet po latach mógł stanowić dla hrabiego nie tylko wyrzut sumienia, lecz również ściągnąć na niego spóźnioną zemstę Farnesich. Tak czy inaczej spisek i zabójstwo stały się kanwą legendy, która mówiła o tym, że Anguissola był nawiedzany przez ducha swojej ofiary a pewnego razu zaatakowany przez zjawę utonął w wodach jeziora. W istocie gubernator zmarł spokojne we własnym łóżku, ale kto wie, może za tym wszystkim stał jakiś nieszczęśliwy wypadek lub hrabia nierozsądnie zażył kąpieli w jeziorze a ponieważ nie był już młodzieniaszkiem zachorował i zmarł? Jego spadkobiercy sprzedali willę Viscontim a od nich w 1676 roku odkupił ją Francesco Canarisi pochodzący z pobliskiej miejscowości Torno. Nowy właściciel zadbał o upiększenie willi, na jego zlecenie powstały freski zdobiące pomieszczenia reprezentacyjne i loggię, wzniesiono też niewielką kaplicę. Choć Canarisi nie wywodzili się z arystokracji, to nie brakowało im pieniędzy ani zainteresowania dla sztuk pięknych, dzięki czemu prowadzili dom otwarty i chętnie gościli u siebie większość artystów, których wymieniłam powyżej. 

Tak było aż do roku 1840, kiedy willę odkupił książę Emilio Barbiano Belgiojoso d'Este, włoski patriota i bohater Risorgimento, walczący z dominacją Austrii a jednocześnie bywalec salonów cieszący się (podobno w pełni zasłużoną) opinią rozpustnika. W młodym wieku ożenił się z Cristiną Trivulzio, panną wywodzącą się z jednej z najstarszych szlacheckich rodzin w Lombardii a przy tym spadkobierczynią ogromnego majątku. Cristina była nie tylko bogata, odznaczała się również wielką wrażliwością i inteligencją, otrzymała świetne wykształcenie, które pogłębiała przez całe życie a do tego była bardzo urodziwa. Obydwoje byli zagorzałymi patriotami, jednak swobodny a wręcz rozpustny styl życia księcia spowodował, że po kilku latach doszło do ich separacji, choć w dalszym ciągu solidarnie angażowali się w działalność polityczną. Z powodu podejrzeń ze strony Austriaków, którzy mieli ją pod obserwacją jako osobę nieprawomyślną, Cristina wyjechała bez zezwolenia władz do Francji a to sprowadziło na nią wiele problemów, włącznie z konfiskatą jej osobistego majątku. Zdana na własne siły początkowo cierpiała niedostatek, jednak dość szybko zaczęła parać się dziennikarstwem co zapewniło jej środki do życia. Na stałe mieszkała w Paryżu, gdzie  prowadziła dom otwarty, który odwiedzali najwybitniejsi ludzie tej epoki. Natomiast książę z powodzeniem godził swoje zainteresowania polityczne i salonowe, aż do chwili, kiedy w 1843 roku podczas pobytu w Paryżu poznał młodszą o szesnaście lat Marię Annę Berthier. Była ona córką napoleońskiego marszałka obdarzonego przez cesarza tytułem księcia Neuchatel -Wagram a poza tym od dziesięciu lat żoną księcia Plaisance i matką ich córki.

Powyżej źle dobrane małżeństwo, czyli  Cristina Trivulzio i Emilio Barbiano Belgiojoso D'Este. Poniżej dwa portrety tej trzeciej - Marii Anny Berthier księżnej Plaisance.   Na ostatnim zdjęciu rycina przedstawiająca willę u progu XIX wieku, jak widać nie było to miejsce smutne i opuszczone, wręcz przeciwnie, pełne słońca i zachęcające do wypoczynku w pięknym otoczeniu, Drzewa były o wiele niższe, widać też ładne założenie parkowo - ogrodowe i sporo wolnej przestrzeni a lewej strony imponujący wodospad. 

Wszystkie wizerunki i rycina pochodzą z zasobów internetu (domena publiczna).

Choć książę nie był już uroczym młodzieńcem, gdyż  jego hulaszczy tryb życia odebrał mu dawną urodę, obydwoje zakochali się w sobie bez pamięci. Belgiojoso zaprosił Marię Annę do swojej willi nad jeziorem Como, lecz jej rodzina wyraziła stanowczy sprzeciw wobec tego planu. Zakochani nie bacząc na łatwy do przewidzenia skandal postanowili spalić za sobą mosty i wspólnie uciekli by zamieszkać w willi Pliniana. Początkowo rodzina księżnej próbowała zatuszować to zajście i sprowadzić Marię Annę do domu, jednak spotkali się ze stanowczą odmową. Natomiast książę mocno zaangażowany w tajne prace na rzecz zjednoczenia Włoch również nie miał zamiaru opuszczać ojczyzny a odosobniona willa Pliniana była dobrym miejscem do prowadzenia konspiracji. 

Ta w sumie bardzo dwuznaczna sytuacja dwojga kochanków trwała aż osiem lat, spędzonych w samotności, przerywanej wizytami nielicznych gości i krótkimi wycieczkami. Wokół nich narosło wiele opowieści i legend, odżyła też stara historia o duchu, który dręczył gubernatora Anguissolę. Mieszkańcy przeciwległego brzegu jeziora mówili o tym, że podczas upalnych, letnich wieczorów widać było jakiś biały kształt rzucający się do wody, co powszechnie  brano za zjawę. Podobno było w tym ziarno prawdy a rzekomą zjawą byli Emilio i Maria Anna, którzy nadzy, owinięci jednym prześcieradłem, trzymając się za ręce skakali z loggi do jeziora, aby się ochłodzić. Szczerze mówiąc w ich historii miłosnej jest niesamowity ładunek dramatu, gdyż ten romantyczny zryw był nie tylko bardzo odważny jak na owe czasy, lecz z wielu przyczyn skazany na porażkę. Dzieliła ich nie tylko spora różnica wieku; kobieta dla miłości zostawiła rodzinę i całą swoją bezpowrotnie utraconą egzystencję a mężczyzna, który latami bez opamiętania używał życia co w efekcie doprowadziło go do śmierci  (książę zmarł na syfilis*) porzucił wszystko, aby się z nią związać. Jednak mimo tych różnic spędzili w swoim dobrowolnym odosobnieniu długie lata a w tym czasie naprawdę mieli tylko siebie...Trudno zgadnąć jak ewoluował ten związek, czy ich namiętność w końcu wygasła a jej miejsce zajęły przyzwyczajenie i nuda a może byli ze sobą jedynie z powodu trudnej sytuacji Marii Anny, odrzuconej przez przyjaciół i rodzinę? Czy zmęczyli się sobą na tyle, że mimo resztek namiętnego uczucia, jakie kiedyś ich łączyło, dalsze wspólne życie stało się niemożliwe?  Tak czy inaczej, pewnego dnia w 1851 roku, gdy książę spał, Maria Anna potajemnie na zawsze opuściła willę i swego kochanka uciekając do Mediolanu. Po pewnym czasie znudzona miastem zamieszkała w Moltrasio, uroczej miejscowości na lewym brzegu jeziora Como, na wprost miejscowości Torno (w jej granicach leży willa Pliniana).

Podobno po  ucieczce Marii Anny  książę zdruzgotany odejściem kochanki  wyjechał do Mediolanu lecz nadal co roku letnie miesiące spędzał w Plinianie. Natomiast księżna mimo skandalu, jaki miała za sobą, dość szybko wyrobiła sobie dobrą pozycję w miejscowych wyższych sferach i niebawem otworzyła salon towarzysko artystyczny. Chociaż parę lat wcześniej weszła w wiek balzakowski, mimo to a może właśnie dlatego, po pewnym czasie znalazła nowego adoratora starającego się o jej względy w osobie Cesare Stampa markiza di Soncino. Markiz nie tylko zaangażował się uczuciowo, lecz także finansowo, wydając na Marię Annę ogromne sumy pieniędzy, aż do chwili, gdy rada familijna zagroziła mu wydziedziczeniem. Ponieważ Cesare nie zamierzał ugiąć się przed groźbami, Maria Anna znów dokonała wyboru i sama zerwała relację. Tak się złożyło, że niebawem dowiedziała się o śmierci Emilia Belgiojoso, co podobno było dla niej wielkim wstrząsem psychicznym. Pod jego wpływem porzuciła światowe życie oddając się dobroczynności i zamieszkała w niewielkiej willi w Carate Urio, skąd mogła widzieć drugi brzeg jeziora i willę Pliniana, scenę swej minionej miłości.

Poniżej na pierwszym zdjęciu po lewej stronie jest widoczny różowy budynek z ryzalitem, to dawna willa Ripiego (obecnie Cazzaniga) w Carate Urio,  gdzie zamieszkała Maria Anna. Na drugim zdjęciu jest widok na jezioro, jaki prawdopodobnie oglądała z okien swego domu z maleńką sylwetką Willi Pliniana na wysokości skalnej rozpadliny.

I tu kończy się historia występnej miłości, lecz nie historia willi Pliniana. Po śmierci Emilia Belgiojoso willa przeszła w spadku na księżnę Cristinę, która mimo separacji nadal formalnie pozostawała jego żoną. Cristina Belgiojoso, choć żyła w czasach, kiedy kobiecie trudno było zaistnieć w życiu publicznym, była osobą wyemancypowaną i ze wszech miar niezwykłą a ze względu na swoją patriotyczną postawę i dokonania społeczno - literackie ma poczesne miejsce w historii Włoch. Dość powiedzieć, że jak dotąd jest jedyną kobietą, która doczekała się swego pomnika w Mediolanie. Księżna wraz z córką i jej mężem oraz kilkoma zaufanymi osobami spędziła w willi ostatnie lata swego życia. Kiedy zmarła willa Pliniana przeszła w drodze spadku na  jej zięcia, po czym jeszcze raz zmieniła właściciela, którym został Cesare Valperga di Masino. Jednak jej najlepsze czasy minęły, gdyż z powodu odosobnienia i trudności komunikacyjnych nikt już w niej nie chciał mieszkać ani  spędzać lata. Z tego powodu Cesare Valperga zabrał całe wyposażenie do swego zamku w Masino a opuszczony budynek stał nieużywany. W 1983 roku kupili go dwaj przemysłowcy Emilio i Guido Ottolenghi z zamiarem stworzenia w tym miejscu luksusowego hotelu co oczywiście musiało być poprzedzone pracami remontowymi oraz restauracją i konserwacją zabytkowych elementów. Z przyczyn biurokratycznych cały proces uzyskiwania odpowiednich pozwoleń a następnie rzeczywistej restrukturyzacji kompleksu ciągnął się ponad trzydzieści lat, aż do roku 2015. W tym czasie wyremontowano i zaadaptowano nie tylko willę, lecz także kilka mniejszych budynków leżących w obrębie posiadłości. Obecnie całość działa pod marką Sereno Hotels i jest luksusowym kompleksem na wynajem, gdzie oprócz świadczenia usług hotelowych  organizowane są także wydarzenia kulturalne i ekskluzywne prywatne ceremonie. Dawne salony honorowe nadal pełnią swą funkcję jako pomieszczenia recepcyjne i bankietowe, w pokojach na wyższych kondygnacjach i w wolnostojących budynkach utworzono miejsca hotelowe a w ogrodzie zbudowano szklany pawilon z nowoczesnym Spa. Choć Willa Pliniana  ma charakter użytkowy i komercyjny, zachowała cały swój splendor historyczny, ponieważ wszystkie prace przeprowadzono z poszanowaniem zasad obowiązujących podczas konserwacji zabytków a wykonywali je fachowcy o najwyższych kwalifikacjach. Efekty ich pracy można zobaczyć w filmie, który zamieściłam poniżej, reklamującym Sereno Hotel Villa Pliniana dostępnym na kanale You Tube.


Poniżej zamieszczam link do jeszcze jednego filmu, na którym można zobaczyć także pokoje hotelowe

 https://www.youtube.com/watch?v=YgujdcjA6xE

Na You Tube znalazłam jeszcze jeden jeden filmik, bardzo mi się spodobał, gdyż pięknie  pokazuje willę z zewnątrz. Jego autorką jest pani Veronica o polsko brzmiącym nazwisku Pachulska.

https://www.youtube.com/watch?v=8lfIWfLxdac

Komuś kto chciałby wiedzieć więcej o tym jak wkomponowano w willę Fonte Pliniana, czyli źródło okresowe, o którym pisałam powyżej polecam zdjęcia, jakie znalazłam w aplikacji Flickr pod linkiem 

https://www.flickr.com/photos/134410697@N08/

Nie miałam okazji zobaczenia willi przed restrukturyzacją, choć pewnego razu była taka możliwość z okazji dni otwartych FAI. Niestety była to niedziela a ja pełniłam całodzienny dyżur, którego nie miałam komu oddać, więc bezpowrotnie straciłam tę szansę. Wiem też, że już po restrukturyzacji i zmianie funkcji na hotelową w 2017 roku w czasie Dni FAI Willa Pliniana została udostępniona zwiedzającym w ramach wycieczek z przewodnikiem, jednak chyba było to tylko jednorazowe wydarzenie. 

                                              ______________________

* Zastanawiam się, do jakiego stopnia choroba księcia miała wpływ na jego małżeństwo i rozpad związku z Marią Anną. Nieleczony syfilis, na który w tamtych czasach nie było skutecznego remedium może trwać dwadzieścia a nawet trzydzieści lat. Jeśli książę zachorował po ślubie z Cristiną z pewnością był to mocny powód do ich separacji. Po pierwszym okresie, kiedy jest mnóstwo drastycznych objawów dochodzi do remisji choroby i przez lata nic się nie dzieje, nawet zakaźność jest minimalna aż do chwili, kiedy następuje okres zejściowy, wracają bardzo przykre symptomy a po kilku latach następuje zgon. Być może tak było w tym przypadku i wystąpienie pewnych nieprzyjemnych objawów mogło być przyczyną ucieczki Anny Mari a rozpacz księcia wywołała nie tylko utrata kochanki, lecz również świadomość, że choroba postępuje i rujnuje jego organizm a lata życia są policzone. Oczywiście to tylko teoria, ale patrząc z punktu widzenia mojego zawodu sadzę, że jest dość prawdopodobna.  


sobota, 5 marca 2016

Lombaria. Certosa di Pavia, czyli pustelnia nieopodal Pavii.


Certosa di Pavia jest jednym z najwspanialszych zabytków Lombardii. Każdego miłośnika sztuki sakralnej ( i nie tylko) który na kilka dni zawita do Mediolanu,  gorąco zachęcam do jej odwiedzenia, ponieważ jest to obiekt naprawdę wart tego aby poświęcić mu nieco czasu. Można tam bez trudu dotrzeć samochodem lub za pomocą komunikacji publicznej w tym drugim wypadku mamy do dyspozycji pociąg albo autobus.

Certosa (w tłumaczeniu na  język polski pustelnia), jak na to wskazuje jej nazwa, leży nieopodal Pawii, od której dzieli ją około ośmiu kilometrów Natomiast do Mediolanu jest ich nieco ponad dwadzieścia, co ( w zależności od środka lokomocji) przekłada się na mniej więcej 20-40 minut jazdy. Ja byłam w Certosie dwa razy, po raz pierwszy na początku mojego pobytu w Lombardii, zachęcona przez Daria i Patrycję właścicieli domu w którym mieszkałam. Od nich dowiedziałam się o tym zabytku a także o jego walorach historycznych i artystycznych. Ta pierwsza wizyta pozostawiła w mojej pamięci niezatarte wspomnienie a jednocześnie pewien niedosyt; ponieważ przepiękna fasada kościoła była właśnie remontowana i przesłaniały ją rusztowania, mogłam zobaczyć jedynie jej fragmenty.

Poza tym, było to w czasach, kiedy dopiero zaczęłam interesować się fotografią, więc nie zawsze byłam zadowolona z efektów moich poczynań w tym względzie; także i tym razem część ujęć w zasadzie była do wyrzucenia... Co prawda kupiłam sobie ładny album przedstawiający uroki tego zabytku, ale to przecież to nie to samo co zrobione przez siebie zdjęcia, których można dowolnie używać. Podczas tamtej wizyty próbowałam sfotografować wnętrze kościoła, jednak było to zadanie przerastające moje umiejętności; zarówno wysokość, na jakiej umieszczono większość pięknych fresków a także niewielka ilość światła sprawiły, że zdjęcia robione bez flesza były prawie nieczytelne (z reguły jego używanie w tego rodzaju obiektach jest zabronione, podobno z uwagi na ochronę malowideł wykonanych farbami na bazie substancji organicznych, które łatwo ulegają rozkładowi).

Po paru latach wybrałam się tam ponownie aby nadrobić zaległości, jednak i tym razem spotkał mnie ogromny zawód, gdyż okazało się, że tymczasem wprowadzono surowy zakaz fotografowania, zarówno we wnętrzu kościoła jak i na klasztornych dziedzińcach... Rozmawiałam na ten temat z jednym z zakonników, który mi powiedział, że ma to na celu ochronę wizerunku obiektu. Z ironią stwierdziłam, że zapewne chodzi o zakaz robienia marnych "turystycznych" zdjęć, które np. po publikacji w internecie mogłyby dać fałszywy obraz zabytku. Jednak wdaje mi się to dość naciągane, bo jak sądzę, chodzi przede wszystkim o to, że odwiedzający pozbawieni możliwości fotografowania z konieczności kupią publikacje dostępne w klasztornym sklepiku (czyli po prostu jak nie wiadomo o co chodzi z pewnością chodzi o pieniądze).

Szczerze powiem, że choć mam szacunek do racjonalnie uzasadnionych zakazów,  to w tym momencie obudziła się we mnie anarchistka i ze złośliwą satysfakcją zaczęłam łamać ten idiotyczny przepis, kiedy tylko mogłam. O ile bez trudu udawało się to na zewnątrz, to w dobrze pilnowanym kościele nie było takiej możliwości, więc pozostały mi jedynie wspomnienia, kilka kiepskich zdjęć z pierwszego pobytu oraz album o którym już pisałam. 


Certosa powstała dzięki Gian Galeazzo Viscontiemu, władcy Mediolanu. W zamyśle miał to być klasztor zakonu kartuzów i kościół przeznaczony na rodowe mauzoleum książęcej rodziny. Budowę rozpoczęto w ostatnim dziesięcioleciu XIV wieku; co ciekawe, pięćdziesiąt lat później, jako główny architekt pracował tu Guiniforte Solari, będący nie tylko jednym z współtwórców mediolańskiej katedry lecz także kościoła Santa Maria delle Grazie, który z kolei Sforzowie, następcy Viscontich, wybrali na miejsce swego ostatniego spoczynku. Certosa di Pavia to obiekt nie tylko bardzo piękny, imponuje również jego wielkość o której daje wyobrażenie zdjęcie ryciny, jaką umieściłam powyżej. Oprócz wspaniałego kościoła, są tu też liczne zabudowania klasztorne, skrzydło pałacowe, przeznaczone dla rodziny książęcej oraz zabudowania gospodarcze. Wszystko to tworzy nadzwyczaj harmonijną całość, otoczoną wysokim, ceglanym murem. Kiedy znajdziemy się w jego pobliżu, widzimy najpierw prześliczną kopułę wznoszącą się nad łamanym dachem kościoła, ozdobioną białymi kolumienkami krużganków, otoczoną licznymi "młodszymi siostrami" strzelistymi wieżyczkami i uroczymi pinaklami.


Do Certosy wchodzi się przez obszerną, sklepioną bramę, gdzie piękne freski dają nam przedsmak tego, co zobaczymy, kiedy przejdziemy dalej. Ale mimo tej zapowiedzi, gdy naszym oczom ukazuje się fasada kościoła sprawiająca wrażenie koronki wyrzeźbionej w marmurze, nie sposób oprzeć się uczuciu niezmiernego podziwu dla talentu architektów i rzeźbiarzy, którzy stworzyli to wspaniałe dzieło. Niejednokrotnie na łamach tego bloga dawałam wyraz mojemu uwielbieniu dla stylu romańskiego, ponieważ według mnie jest on najbliższy duchowi ewangelii; budowle sakralne z późniejszych okresów, choć w założeniu wzniesione na chwałę Stwórcy, moim zdaniem zaspokajają raczej nasze ludzkie potrzeby...


Jednak także w tych pozostałych przypadkach, takie rozważania nie mają żadnego wpływu na moje poczucie, że patrzę na coś, czego uroda przemawia jeśli nie bezpośrednio do serca, to z pewnością do mojego umysłu co sprawia, że zachwyt nad kunsztem artystów jest dla mnie nieodłącznym aspektem zwiedzania. Fasada Certosy powstawała na przestrzeni trzydziestu lat i jest dziełem wielu rąk lecz mimo to, wygląda pięknie i spójnie. Nie będę tu wymieniać wszystkich rzeźbiarzy, gdyż takie informacje bez trudu można znaleźć w internecie, warto jednak wspomnieć, że większości byli oni synami lombardzkiej ziemi lub pochodzili z przyległego Kantonu Ticino (że wspomnę tu nazwiska Solari, Briosco czy Amedeo). Świątynia składa się z trzech naw i ma wyraźnie gotycki charakter dzięki smukłym kolumnom i krzyżowo-żebrowym sklepieniom, jednak można tu znaleźć także liczne elementy przynależne do epoki renesansu. Stało się tak z uwagi na zmiany, jakie wprowadzono do pierwotnego projektu kościoła; ponieważ jego budowa trwała ponad sto lat, naturalną koleją rzeczy w tym czasie zmienił się gust i obowiązujący styl, co oczywiście nie pozostało bez wpływu na realizację. 

We wnętrzu znajdziemy liczne dzieła bardzo utalentowanego malarza Ambrogio da Fossano zwanego Bergognone, który co prawda urodził się w sąsiednim Piemoncie, jednak to właśnie Lombardii poświęcił swoje siły twórcze. Oprócz Certosy, także w wielu kościołach Mediolanu, Lodi i Bergamo można do dziś oglądać jego niezwykle piękne freski oraz umieszczane w ołtarzach olejne malowidła na desce (były to jego ulubione techniki) poza tym wiele innych, wykonanych przez niego obrazów, można zobaczyć w najważniejszych muzeach na całym świecie. Tym razem oczarował mnie przede wszystkim fresk jego pędzla przedstawiający Madonnę, której Gian Galeazzo Visconti ofiarowuje model Certosy; dominuje na nim wspaniały błękitny kolor o odcieniu zbliżonym do ultramaryny, jakiego nie widziałam nigdzie poza tym miejscem. Urzekła mnie też niepospolita uroda Marii, miałam okazję oglądać kilka Madonn namalowanych przez Bergognone, zarówno bezpośrednio, jak i na reprodukcjach;  mam wrażenie, że zazwyczaj pozowała do nich ta sama modelka, ponieważ w większości mają one bardzo podobne rysy twarzy. Te wizerunki może nie tyle uderzają klasyczną urodą oblicza, co wyrazem słodyczy i zadumy nad cudem, jaki stał się udziałem Marii. W jej spojrzeniu, które kieruje w stronę swojego dziecka nie ma matczynej radości, można z niego wyczytać pełne lęku pytanie w jaki sposób wypełni się jego przeznaczenie... Oprócz Bergognone także inni, sławni  malarze pozostawili tu dowody swojego talentu, wystarczy wymienić nazwiska Morazzone, Cerano, czy Guercino. W kościele można też podziwiać przepięknie intarsjowane rzeźbione stalle oraz okazały pomnik grobowy fundatora, księcia Gian Galeazza. Jednak pośród tych wszystkich wspaniałości mnie najbardziej urzekł inny nagrobek, będący dziełem Cristofora Solariego.


Miał on być miejscem pochówku Ludovica Moro i jego żony Beatrice d'Este, jednak los zrządził inaczej; Moro dokonał żywota we francuskiej niewoli a jego żona, która zmarła przy porodzie i odeszła z tego świata w bardzo młodym wieku, została pochowana w mediolańskim kościele Santa Maria delle Grazie. Na nagrobku możemy zobaczyć książęcą parę spoczywającą obok siebie a ich twarze są wspaniałym przykładem rzeźby portretowej. Przepięknie oddane stroje i realizm postaci są po prostu uderzające, dzięki temu możemy się dowiedzieć jak niewielkiej postury była księżna; nie tylko jest przedstawiona jako dużo niższa od męża, widać także, że dodawała sobie wzrostu chodząc w butach na bardzo grubych platformach.


Mnie uderzyło to, że jej twarz została przestawiona z wyrazem nieopisanego spokoju, rysy są zmiękczone w sposób naturalny dla pozycji leżącej, dzięki czemu ta młoda kobieta wygląda niczym pogrążona w głębokim, spokojnym śnie. Długo nie mogłam rozstać się z tym miejscem, na szczęście podczas pierwszej wizyty udało mi się zrobić zdjęcia, które choć w części oddają piękno tego monumentu. Po zwiedzeniu kościoła przeszłam do części klasztornej, gdzie mogłam zobaczyć tzw. mały krużganek, czyli wewnętrzny ogród z fontanną pośrodku, otoczony prześlicznym portykiem, ozdobionym smukłymi, marmurowymi kolumnami i płaskorzeźbami z terakoty. Jego urok kompletuje niezwykle piękny widok na boczną ścianę kościoła i transept oraz kopułę wznosząca się ponad nimi.


Duży krużganek (125x100m) jest ozdobiony równie bogato, jednak jego uroda jest zupełnie innego rodzaju; o ile w małym piękno jest mocno skondensowane w dużym zauważamy przede wszystkim zieloną połać rozległego trawnika, otoczonego podobnym portykiem, ponad którym wznoszą się niewielkie domki, niegdyś będące mieszkaniem dwudziestu czterech zakonników. Każdy z tych domków składał się z pomieszczenia mieszkalnego, maleńkiej kapliczki i mikroskopijnego ogródka ze studnią i kamiennym siedziskiem. Zakon kartuzów dla którego wzniesiono klasztor był zakonem kontemplacyjnym, więc mnisi większość czasu spędzali w tych pustelniach na modlitwie oraz uprawianiu grządek z ziołami i warzywami, zaś pozostałą żywność dostarczano im z zewnątrz przez specjalne okienko.

Wspólna modlitwa i posiłek w głównym refektarzu przylegającym do małego krużganka, były dozwolone jedynie w dni świąteczne, poza tym mnichów obowiązywała surowa reguła samotności i milczenia. Po kartuzach Certosę przejęli cystersi, następnie karmelici, później znów wrócili kartuzi a dziś ponownie mieszkają tu cystersi, chociaż od 1866 roku cały obiekt jest własnością państwa włoskiego. Obecnie w klasztorze żyje jedynie siedmiu zakonników należących do tego zgromadzenia; zajmują się oni oprowadzaniem turystów, produkcją rozmaitych nalewek a także uprawą ziół, które sprzedają w sklepie wyglądającym niczym dawna apteka. Oprócz owych produktów można tam nabyć różnego rodzaju zdjęcia, albumy i pamiątki związane z Certosą. Ich główną zaletą jest to, że na ogół są raczej w dobrym guście i nie straszą tandetnym wyglądem. 

 
Nieopodal w długim korytarzu prowadzącym do sklepu jest ciekawa wystawka, stworzona z kart dawnego zielnika. Oglądając ją wyobrażałam sobie pracowitych zakonników jak przed wiekami zasuszali i opisywali te rośliny, które całkiem nieźle przetrwały do naszych czasów...

Odwiedzając Certosę, należy koniecznie zajrzeć do muzeum w dawnym Pałacu Książęcym, który tworzy ścianę zamykającą główny dziedziniec po lewej stronie. Został on wzniesiony na potrzeby dworu Viscontich i Sforzów, jako ich letnia rezydencja; był też miejscem, gdzie książę zatrzymywał się, kiedy polował w okolicznych lasach. Pomysłodawcą i organizatorem muzeum był Luca Beltrami, ten sam, który nadzorował prace podczas restauracji Castello Sforzesco w Mediolanie (pisałam o tym tutaj). Dzięki niemu w muzeum możemy obejrzeć bogatą gipsotekę, zbiory renesansowej rzeźby, malowideł na desce oraz wiele innych, ciekawych artefaktów. Jak pisałam na wstępie, naprawdę warto poświęcić kilka godzin na dotarcie do Certosy i jej zwiedzanie, gdyż jest to świetny przykład lombardzkiej architektury sakralnej, który z pewnością zapadnie w pamięć każdego miłośnika historii i sztuk pięknych.


Więcej zdjęć można obejrzeć w albumach >



Kościół i klasztor nożna zwiedzać do południa oraz po południu (w lecie nieco dłużej) wstęp jest wolny, jednak dobry obyczaj nakazuje wrzucenie choć niewielkiej kwoty do jednej z kościelnych skarbonek. Dojazd z Mediolanu jest dość prosty, jak już pisałam w tym celu można skorzystać z pociągu Tre Nord relacji Milano - Pavia. Po krótkiej podróży wysiadamy na stacji Certosa w zasadzie niemal na tyłach klasztoru, więc wystarczy iść asfaltową ścieżką wzdłuż muru jaki go otacza w prawo lub w lewo, bo tak, czy inaczej, dojdziemy do bramy wejściowej. Jeśli wybierzemy autobus, należy dojechać zieloną linią metra do stacji Famagosta w kierunku Abiategrasso, po wyjściu na ulicę znajdziemy się nieopodal przystanku autobusu odjeżdżającego w kierunku Pavii. Wysiadamy w centrum miasteczka Certosa, skąd do klasztoru doprowadzi nas piękna, zadrzewiona aleja.

Natomiast gdyby kogoś zainteresowały wielkie, miedziane kotły na jednym ze zdjęć, informuję, że nieopodal jest wytwórnia popularnego włoskiego serka "Certosa"  gdzie niegdyś podczas jego produkcji używano właśnie takich urządzeń.  Obecnie są one jedynie pamiątką przeszłości i ozdobą trawnika przed fabryczką.