Po długim milczeniu postanowiłam powrócić do kreowania mojej "Sukienki". Nie bez znaczenia są tu życzliwe komentarze zaprzyjaźnionych blogerów, którzy zauważyli przydługą przerwę, jaka mi się przydarzyła... Nie wykluczone, że za jakiś czas pojawi się wpis na temat niedawnych przejść związanych z przeprowadzką i nowym mieszkaniem, jednak tym razem chciałabym napisać o innym domu, który pragnęłam odwiedzić od chwili, kiedy dowiedziałam się o jego istnieniu... Ktoś, kto czytał i pamięta moje wcześniejsze wpisy na temat Valsoldy, zna genezę tej fascynacji; pozostałych zachęcam do zapoznania się z nimi, ponieważ ten post jest zarazem wynikiem i ukoronowaniem owej historii. Wynikiem, ponieważ bez wcześniejszego obejrzenia filmu "Piccolo mondo antico " i wędrówek po Valsoldzie, zapewne nie przyszło by mi do głowy, aby w Dniu Otwartym FAI udać się w tak odległe miejsce, podczas gdy w bezpośrednim sąsiedztwie miałam wiele innych, interesujących obiektów do odwiedzenia. Ukoronowaniem, gdyż od czasów mojej pierwszej wizyty w Orii zapragnęłam ponad wszystko zobaczyć dom pisarza, któremu zawdzięczałam jedną z najpiękniejszych niespodzianek, jakie ofiarowały mi Włochy. Być może, nie dla wszystkich jest to do końca zrozumiałe, gdyż pisarstwo Fogazzara w Polsce jest mało znane, zapewne też nie każdemu odpowiada jego styl oraz idee jakie głosił. Jest jeszcze jeden szkopuł, jeśli chodzi o spotkanie z pisarzem i książką; miejsce, czas, zasób doświadczeń życiowych i stan naszego ducha w momencie, kiedy to się dzieje. Bez wątpienia, mają one decydujący wpływ na fakt, że daną książkę albo przyjmujemy jako coś własnego lub przeciwnie, choć dostrzegamy kunszt autora w artystycznym kreowaniu rzeczywistości, pozostajemy jedynie jej chłodnymi obserwatorami.
Ja sama niekoniecznie zgadzam się ze światopoglądem Fogazzara, ale jak już wspominałam wcześniej, urzekły mnie przepiękne opisy krainy, którą tak bardzo kochał, ponadczasowa prawda o odruchach ludzkich serc, głęboka analiza charakterów, tolerancja i humanizm, jakie zawarł w swoich książkach. Być może to właśnie długie, samotne wędrówki po górskich szlakach i niemal bezludnych wioskach sprawiły, że nauczyłam się odcinać od szumu mentalnego, w jakim zwykle żyłam a moje zmysły i intuicja wyostrzyły się nadzwyczajnie? Dzięki nim mój umysł i serce otwarły się szeroko na nowe doznania i wchłonęłam w siebie nieporównany nastrój małego świata, który przeminął, jak wchłania się zapach ziół, dawno temu włożonych do rzadko otwieranej szuflady...Być może, gdyby nie pewien nieprzewidziany splot okoliczności, nigdy bym nie poznała tego przepięknego zakątka ziemi, nie zaznała wzruszeń, jakie były mi dane i nie miała okazji do poznania przemyśleń pisarza, na temat spraw bliskich każdej ludzkiej istocie: miłości, śmierci, sprawiedliwości, powinności wobec drugiego człowieka i ojczyzny. Szczęśliwie dla mnie tak się złożyło, że okruszki przypadków spotkały się w sprzyjającym miejscu i czasie a dzięki temu przydarzyła się mi się ta historia, podobna do obrazu impresjonisty, który choć z bliska zdaje się być jedynie zbiorem kolorowych kropek, widziany z oddalenia pozwala ujrzeć pejzaż niezrównanej urody...
W jednym z poprzednich postów na temat Valsoldy link wspominałam już, że podczas mojego pierwszego pobytu w Orii pewien młody człowiek pracujący w willi, powiedział mi, że prawnuk Antonia Fogazzaro markiz Giuseppe Roi, zapisał ją w testamencie FAI pod warunkiem, że powstanie tam muzeum poświęcone pamięci jego sławnego przodka. Markiz już wtedy był człowiekiem w bardzo podeszłym wieku, więc tak się stało, że po niespełna dwóch latach opuścił ten świat. Wejście w prawa spadkowe przez Fundację i organizacja muzeum również zajęły nieco czasu, ale nadszedł dzień, kiedy pod koniec marca 2011 roku willa została udostępniona zwiedzającym właśnie z okazji Dni Otwartych FAI. Byłam bardzo szczęśliwa, ponieważ akurat miałam dzień wolny od pracy i bez przeszkód mogłam go poświęcić na wycieczkę do Orii. Po przybyciu na miejsce, na niewielkim placyku pomiędzy willą i kościołem zastałam spore grono osób, oczekujących na wizytę w muzeum. Z oczywistych przyczyn zwiedzający mogli wchodzić do wnętrza w niewielkich grupach, pod opieką wolontariuszy - przewodników, którzy dbali o to, aby poruszały się one płynnie, nie wchodząc sobie w drogę. Zwiedzanie rozpoczęłam od miejsca leżącego pomiędzy kościołem a brzegiem jeziora, opisanego w "Piccolo mondo antico" jako ogród Franca. Ten niewielki ogródek z pergolą porośniętą wiekowymi glicyniami, oferuje przepiękny widok na Lago di Lugano. Mogłam jedynie żałować, że nie zobaczyłam ich w rozkwicie, gdyż delikatne, pokrętne gałązki, starannie przycięte wprawną ręką doświadczonego ogrodnika, zapowiadały, że niedługo pokryją się delikatnym seledynem świeżych listków i fioletowymi kiściami kwiatów.
Na razie ostre marcowe słońce przepięknie wydobywało z delikatnej mgiełki unoszącej się nad wodą ciemną zieleń bluszczu, kosmate gałęzie okazałych pinii rosnących w głębi, błyszczące liście zimoodpornych magnolii i oleandrów. Ten widok, tak dobrze mi znany z kart powieści, przypomniał mi wszystkie wspaniałe opisy tego miejsca i jeszcze raz pomyślałam o tym, jak wspaniale splata się dzisiejsza rzeczywistość z tą oglądaną przez pisarza i tą, którą zawarł w swojej książce. Do willi weszliśmy przez inny ogród, znajdujący się po jej drugiej stronie, zwykle niewidoczny zza ogrodzenia i gęstego żywopłotu. Tam znów przywitała nas bujna zieleń ogromnych cyprysów, zimozielonych magnolii i strzyżonych szpalerów. Pomiędzy nimi stało mnóstwo wielkich donic z terakoty, czekających na kolorowe, wiosenne i letnie kwiaty. Po wygodnych schodach weszliśmy na taras i po chwili znalazłam się w willi, sprawiającej wrażenie, że za moment wyjdą do nas jej mieszkańcy...
Ten nastrój miejsca nadal zamieszkanego, podkreślały zapalone lampy, rzucające ciepłe światło na sprzęty i bibeloty. Markiz Giuseppe, podobnie jak poprzedni spadkobiercy pisarza, odznaczał się nadzwyczajnym pietyzmem w stosunku do otrzymanego dziedzictwa i widać było, że wszyscy oni starali się nie wprowadzać zbędnych elementów wystroju, burzących niegdysiejszy porządek. Jedynym detalem niepasującym do dziewiętnastowiecznego wystroju był telefon, zresztą także on miał swoje lata, gdyż był to model popularny w połowie ubiegłego stulecia. Z tego co mówił przewodnik wynikało, że markiz pozostawił szczegółowe instrukcje co do urządzenia willi, zastrzegając w testamencie, że wszystko co jest w jej wnętrzach ma rygorystycznie pozostać na swoim miejscu i żadna, nawet najmniejsza figurka, czy łyżeczka leżąca na stole, nie ma prawa go zmienić. Ze wzruszeniem pomyślałam o tym, jak na przestrzeni stulecia potomkowie Fogazzara kultywowali ten porządek, aby przekazać potomnym jego domostwo w nienaruszonym stanie.
Powoli chodziliśmy z pokoju do pokoju; tu znowu odnajdywałam miejsca, w których pisarz umieścił bohaterów swojej powieści - pokój z alkową, będący sypialnią Franca i Luizy, salon, który wuj Piero nazywał Syberią, z racji niskiej temperatury, jaka w nim notorycznie panowała, wąską galerię z oknami wychodzącymi na jezioro i drzwiami prowadzącymi na niewielki balkon. To tam Franco z przyjaciółmi muzykował przy kawie i papierosach a przy tej pozornie niewinnej okazji toczyły się konspiracyjne narady nad sposobami walki z austriacką okupacją i perspektywami na odzyskanie niepodległości. Nadal miałam w pamięci dzień, kiedy po raz pierwszy stanęłam na niewielkim placyku przed kościołem i zamarłam na widok tego balkonu, gdyż w tym momencie zrozumiałam, jak bardzo imaginacja pisarza splotła się w jedno z rzeczywistością...Tym razem sama mogłam stanąć na tymże balkonie i popatrzeć na panoramę jeziora. Ten sam widok roztaczał się przed oczami Fogazzara, kiedy jako młodzieniec mieszkał w willi i próbował w swoich wierszach zawrzeć niepowtarzalne uroki Valsoldy i później, gdy jako człowiek doświadczony kolejami życia z głową pełną nowatorskich idei i poczuciem misji społecznej, pisał swe książki, będące nie tylko wyrazem jego światopoglądu, lecz w równej mierze świadectwem niezmiernej miłości do tej ziemi. Pisarz był bardzo zaangażowany w misję odnowy kościoła katolickiego, co niestety nie spotkało się z uznaniem hierarchów i poskutkowało umieszczeniem na Indeksie Ksiąg Zakazanych "Świętego" powieści, w której najpełniej wyraził swoje poglądy. Wspominałam już w poprzednich postach, że ta żarliwość ideologiczna nie poszła w parze z efektem końcowym, bowiem zarówno "Mały światek nowożytny" jak i "Święty" nie powtórzyły sukcesu pierwszej części cyklu. Zwłaszcza ten ostatni sprawia wrażenie publicystyki ubranej w powieściowe szaty, jednak czasu poświęconego na ich przeczytanie nie uważam za stracony, choć tezy w niej zawarte są mi kompletnie obce. Również i w nich znalazłam wiele interesujących fragmentów a poza tym książki te dały mi możliwość lepszego zapoznania się z pisarzem i jego twórczością. Nie mają tu nic do rzeczy moje osobiste poglądy - Fogazzaro, jako osoba walcząca o to, w co głęboko wierzył, wydaje mi się godnym najgłębszego szacunku. Wiele myślałam o tym, jakim wspaniałym doświadczeniem może być dla współczesnego człowieka takie duchowe spotkanie z kimś, kogo już od dawna nie ma pomiędzy żywymi, które mimo to porusza w nas delikatne struny sentymentu, zapładnia naszą wyobraźnię i ofiaruje niezapomniane przeżycia. Także o tym, że potrzeba nam wewnętrznej ciszy i samotności, aby doszła do głosu ta lepsza część naszej istoty, uważna i wrażliwa i że ten stan ducha niekoniecznie jest zależny od braku fizycznej bliskości innych ludzi...Miałam wrażenie, że podobne doznania były udziałem pozostałych zwiedzających, w skupieniu oglądających dom pisarza. Nie było wśród nas przepychanek, żeby coś zobaczyć z bliska, nie słyszało się śmiechów i rozmów nie na temat, jedynie od czasu, do czasu padało jakieś pytanie do przewodnika z prośbą o dodatkową informację, co świadczyło o tym, że nikt z nas nie znalazł się w tym miejscu przypadkowo.
Powoli przemieszczaliśmy się po pokojach willi a nasz opiekun opowiadał o dziejach pisarza i jego rodziny oraz różnych przedmiotach związanych z ważnymi momentami ich życia. W jednym z pokoi mogliśmy zobaczyć biurko, przy którym Fogazzaro tworzył swoje powieści a na dnie niedomkniętej szuflady wyskrobany napis, jaki tam umieścił po śmierci syna Mariana. Antonio Fogazzaro miał troje dzieci, Mariano był jego jedynym synem; choć mówi się, że bardzo kochał je wszystkie, to właśnie z Marianem wiązał szczególne nadzieje. Być może z tego powodu, że w głębi ducha był tradycjonalistą a role, jakie w ówczesnym społeczeństwie mogli odegrać mężczyzna i kobieta były dość odmienne? Nie można też wykluczyć, że w tym obiecującym chłopcu widział odbicie siebie samego, doskonalszego, pełnego zapału i szlachetnych porywów młodości? Mariano podobno był nie tylko niezwykle uzdolniony, posiadał także piękne cechy charakteru, które sprawiały, że nadzieje ojca z nim związane mogły być jak najbardziej zasadne.
Jednak pisarzowi nie było dane długo cieszyć się bliskością ukochanego syna i patrzenie, jak przeistacza się w dojrzałego człowieka, gdyż Mariano zmarł na tyfus w wieku zaledwie 20 lat. Czytając w "Piccolo mondo..."strony poświęcone śmierci małej Marysi, zwanej przez wuja Piera Ombrettą oraz dalsze rozdziały powieści, w których pisarz zamieścił opis stanu ducha Franca i Luizy po przedwczesnym zgonie dziecka i analizę rozłamu, jaki nastąpił pomiędzy małżonkami, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że tak głębokie i subtelne rozważania musiały mieć swoje źródło w rzeczywistości. Wtedy jeszcze nie wiedziałam o tym, że w rodzinie pisarza zdarzył się podobny wypadek, z tą różnicą, że dziesięcioletni Mariano nie utonął wpadając do darseny, gdyż od śmierci uratowała go matka, jednak to cudem ocalone życie trwało zaledwie następne dziesięć lat...
Geniusz pisarza sprawił, że opis tych przeżyć stał się jedynym w swoim rodzaju dokumentem, uderzającym swoją głęboką prawdą. Mówi on o tym, na jakie niebezpieczeństwa jesteśmy narażeni, kiedy życie wystawia nas na ciężką próbę a także, jak we własnym sercu i umyśle szukać pociechy, by pogodzić się z trudnym losem, który przypadł nam w udziale.
Willa Fogazzaro to spore i wygodne domostwo z kilkoma sypialniami, pokojami gościnnymi, jadalnią, salonem, biblioteką, gabinetem do pracy i obszerną kuchnią, więc jego zwiedzanie trwało dość długo. W tym czasie mogliśmy wyrobić sobie pogląd na poziom życia pisarza i jego rodziny, zainteresowania oraz potrzeby fizyczne i duchowe. Mogliśmy zobaczyć jego osobiste przedmioty, portrety i zdjęcia rodzinne, książki, które czytał w złotym świetle lamp przesłoniętych umbrelkami, zastawę stołową, jakiej używał, zegary, które być może własnoręcznie nakręcał o wyznaczonej godzinie; poczuć atmosferę tego domu zasobnego i wykwintnego, lecz bez przesadnego zbytku, pełnego przedmiotów, które cieszą oko i wiążą serce wspomnieniami... Kiedy zakończyliśmy zwiedzanie, ponownie znalazłam się na placyku przed kościołem; moje oczy uderzył ostry blask marcowego słońca i znów mogłam popatrzeć na jezioro, tak piękne w pełnym świetle dnia, na góry porośnięte lasem na jego drugim brzegu i ośnieżone szczyty Alp w głębi. Jak zwykle w takich magicznych momentach, przyszła do mnie chwila zadumy nad wszystkim co się wydarzyło, zanim tu przybyłam. Myślałam też o tym, jak pięknie życie mi wynagrodziło bóle i troski emigracyjnej egzystencji, również o tym, ile w tym było splotu przypadków i okoliczności a ile mojej woli przetrwania i szukania własnej drogi...
Z tego co wiadomo było to uczucie platoniczne i raczej nie nie doszło między nimi do romansu a ich trzydziestoletnie kontakty były na ogół korespondencyjne, jednak połączyła ich ta sama idea i głęboka więź duchowa, czego wyrazem był stworzony przez nich ruch chrześcijaństwa społecznego. Mimo tej wzajemnej fascynacji Fogazzaro pozostał przy żonie a Felicitas, osoba bardzo światła i wyemancypowana, do końca życia pracowała jako edukatorka i społecznica na rzecz kobiet i dzieci. Ta działalność spotkała się z dużym uznaniem jej współczesnych, więcej na ten temat można przeczytać w Encyklopedii kobiet link.
W trakcie mojego przydługiego milczenia zdobyłam nową sprawność; nauczyłam się edytować filmiki na You Tube - poniżej zamieszczam jeden z efektów finalnych, gdzie można obejrzeć pokaz slajdów z willi Fogazzaro.
Dla osób mniej cierpliwych, jak zwykle jest album zdjęć pod linkiem>