Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Willa Balbianello. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Willa Balbianello. Pokaż wszystkie posty

środa, 18 lipca 2012

Lombardia. Jezioro Como, Willa Balbianello.



Willa Balbianello, o której wspominałam we wpisie na temat mojego pierwszego rejsu po jeziorze Como, to jedno z najbardziej czarujących miejsc, jakie widziałam w jego obrębie. Na ten efekt składa się nie tylko jej niewątpliwa uroda architektoniczna, lecz również wspaniałe położenie i przepiękna panorama gór otaczających jezioro. Ten niezapomniany pejzaż tworzy wspaniałą ramę, podnoszącą naturalne uroki posiadłości. Willa znajduje się na cyplu niewielkiego półwyspu noszącego nazwę Lavedo; można tam dotrzeć łódką z miejscowości Sala Comacina lub pieszo z leżącego nieopodal  Lenno. Półwysep ma kształt niewielkiego, skalistego wzgórza w większej części porośniętego gąszczem liściastych drzew. Jego prawa strona to urwisko schodzące wprost do jeziora, natomiast z lewej jest wygodna droga, która w ciągu kilku minut doprowadzi nas przed bramę willi.



Do XVI w znajdował się tu niewielki konwent braci kapucynów - pozostałością z tego okresu jest fasada  kościółka o dwóch wieżach. Willa powstała w XVIII w na życzenie kardynała Durini, jako jego letnia siedziba. Później wielokrotnie zmieniała właścicieli a ostatnim z nich był hrabia Guido Monzino. Po jego śmierci na mocy testamentu willa stała się własnością FAI (Fondazione l’Ambiente Italiana) włoskiej fundacji, która zarządza wieloma obiektami o wielkiej wartości materialnej, historycznej i kulturowej, przekazanymi przez osoby prywatne, jako dar w celu utworzenia muzeum i udostępnienia publiczności. 

W willi Balbianello znajduje się niezwykle interesująca ekspozycja zbiorów, które uprzednio stanowiły własność hrabiego. Guido Monzino był człowiekiem bardzo zamożnym, więc bez przeszkód mógł oddawać się swojej pasji do dalekich i kosztownych podróży, skąd przywoził wiele cennych artefaktów.



W tej luksusowej siedzibie utworzył swoje prywatne muzeum, na które składa się  ogromna biblioteka o tematyce geograficznej i podróżniczej a także wspaniała kolekcja map z różnych epok. W innej części domostwa można obejrzeć kolekcje zgromadzone przez hrabiego podczas licznych wypraw na tereny Afryki, Azji oraz Ameryki Południowej: rytualne maski, figurki i ceramikę. Willa jest kompletnie umeblowana (zbiory wraz z wyposażeniem wchodziły w skład spadku) meblami w stylu francuskim i angielskim. Wszystkie one są antykami o dużej wartości, datowanymi na XVIII i XIX wiek. Oprócz tego są tu  cenne arrasy, dywany i lampy a także zbiór malowideł na szkle w stylu weneckim z XVIII wieku, kolekcjonowanych przez matkę hrabiego. Po śmierci darczyńcy, na mocy testamentu FAI otrzymało również niebagatelną sumę pieniędzy na potrzeby należytego utrzymania posiadłości i zbiorów. Guido Monzino był człowiekiem niskiego wzrostu, ale o ogromnej sile ducha, który przez całe swoje bujne i barwne życie z zapałem podejmował różne niecodzienne wyzwania. Między innymi, w latach siedemdziesiątych XX wieku zdobył Mont Everest oraz Biegun Północny. 




W skład muzealnej ekspozycji wchodzi także jego ekwipunek polarnika i sanie, których używał w czasie wyprawy do Arktyki. Cała posiadłość jest bardzo dobrze utrzymana; chodząc po willi ma się wrażenie, że jest to dom, który nadal żyje a jego lokator za chwilę wyjdzie z sąsiedniego pokoju aby przywitać gości. Willę można zwiedzać jedynie w niewielkich grupach pod opieką przewodnika, natomiast po rozległym, wspaniale utrzymanym ogrodzie każdy porusza się na własną rękę. Pamiętam, jaki zachwyt wzbudziło we mnie to miejsce, kiedy je zobaczyłam po raz pierwszy... Płynęłam wtedy statkiem, podziwiając jednocześnie niezrównany pejzaż jak i śliczne miejscowości na obu brzegach jeziora. Często są one porównywane do sznura rozsypanych pereł i sądzę, że nie ma w tym cienia przesady. Wille z różnych epok, zwrócone swymi bogato zdobionymi fasadami w stronę jeziora, romańskie kościółki, przepiękne ogrody wiszące ponad taflą wody niczym kosze pełne kwiatów, to wszystko widziane na tle intensywnej zieleni gór składa się na jedyny w swoim rodzaju, niezapomniany widok.




Statek którym wtedy zmierzałam do Bellagio, płynął po jeziorze zygzakiem. Kiedy odbił od nabrzeża przystani w Sala Comacina skierował się w stronę małego półwyspu a po chwili na jego cyplu zobaczyłam niewielki kompleks budynków. Jeden z nich przypominał kościółek z dwiema wieżami, nieco wyżej widać było niski pawilon a ponad nimi górowała przepiękna loggia o trzech arkadach obrośniętych bluszczem. Wszystko to nosiło wyraźne znamiona baroku, lecz bez przeładowania oraz zbędnych detali. Doskonałe proporcje budynków i piaskowy kolor ścian pięknie harmonizujący z zielenią roślinności, urzekały elegancją. Całość otaczały pełne słońca tarasy, połączone schodami z rozległym parkiem, pełnym pinii, cyprysów i kwitnących hortensji. Ze statku widziałam sylwetki ludzi spacerujących po alejkach i wokół willi. Wtedy nic nie wiedziałam o tej okolicy, więc sądziłam, że są to jej mieszkańcy. Z  zazdrością pomyślałam o tym, jakim szczęściem musi być  przebywanie w tak pięknym miejscu!


Nieco później, dzieląc się moimi wrażeniami ze znajomą Włoszką, dowiedziałam się, że w willi znajduje się muzeum i to szczęście jest dostępne dla każdego śmiertelnika po wykupieniu biletu, którego cena wynosi osiem euro. Postanowiłam, że skorzystam z okazji i ponownie wybiorę się w te strony, co też stało się niebawem. Oczywiście zwiedzanie muzeum to nie to samo, co bycie jej mieszkańcem, lecz mimo to, spędziłam tam naprawdę piękny dzień. Urok willi i ogrodu oraz bogactwo zbiorów są doprawdy imponujące, jednak największe wrażenie zrobiła na mnie wielkoduszność hrabiego Monzino. Co prawda do końca życia pozostał on w stanie kawalerskim i umarł bezdzietnie, lecz zapewne posiadał dalszych krewnych lub powinowatych, którym mógł zostawić w spadku swój majątek a mimo to, przekazał go na cele publiczne... Tu muszę zaznaczyć, że nie stanowił on wyjątku, gdyż podobna wspaniałomyślność nie jest we Włoszech niczym nadzwyczajnym; dzięki tej ofiarności FAI otacza opieką wiele zabytków i posiada mnóstwo zbiorów, przekazanych na cele muzealne przez prywatne osoby.




Oczywiście, jest to nie tylko ogromny majątek w sensie materialnym, lecz przede wszystkim nieocenione dziedzictwo włoskiej kultury. Podczas mojego wieloletniego pobytu we Włoszech niejednokrotnie miałam okazję zobaczyć piękne, zabytkowe budowle jak chociażby opactwo San Fruttuoso w Ligurii, które dzięki tej organizacji odzyskało swoją świetność. Fundacja okresowo wydaje katalogi z opisem stanu posiadania, corocznie też urządzane są Dni otwarte FAI. Można wtedy pogłębić swą wiedzę na temat zwiedzanego obiektu dzięki wspaniale przygotowanym przewodnikom (zarówno zawodowym, jak i działającym w ramach wolontariatu), dostępnym za darmo materiałom wydawanym z tej okazji a także uczestniczyć w zdarzeniach kulturalnych i wystawach.



Dni otwarte są również wyjątkową okazją do obejrzenia miejsc, które ze względu na nienajlepszy stan oraz potrzebę dużych prac konserwatorskich i archeologicznych, nie są udostępniane na co dzień. Willa Balbianello, którą za czasów hrabiego Guido Monzino gruntownie odrestaurowano, została przekazana FAI w stanie więcej niż dobrym. Zdarzyło mi się jednak widzieć inne, równie cenne zabytki, które zostały przejęte w kondycji naprawdę opłakanej, wymagające długoletnich, bardzo kosztownych prac. W związku z tymi ogromnymi nakładami finansowymi wszelka pomoc jest bardzo mile widziana, wszyscy chętni mogą wesprzeć Fundację poprzez jednorazową wpłatę, ewentualnie przyjąć jej członkostwo i zadeklarować swoje stałe wsparcie.



Nieskromnie dodam, że zwiedzając tego rodzaju miejsca zawsze przekazywałam na ów cel pewną kwotę, co wydawało mi się należnym zadośćuczynieniem za możliwość oglądania tych świadectw historii i kultury, które bez starań FAI dawno mogłyby popaść w ruinę.


Więcej zdjęć Willi Balbianello znajdziecie w albumie  Google >


https://photos.google.com/album/AF1QipNaECHMHCpIQX9_HcXOAPXB7FR9X9U12yBToVY4?hl=pl


czwartek, 7 czerwca 2012

Lombardia. Jezioro Como (Lario).



Przez wiele lat mediolański dworzec Cadorna był dla mnie bardzo istotnym miejscem na mapie miasta. Czasem mówi się o nim po prostu "Stazione Nord" ponieważ to właśnie stąd odjeżdżają regionalne pociągi łączące Mediolan z licznymi miejscowościami leżącymi na północy kraju, u podnóża Prealp. Jego nazwa pochodzi od nazwy placu, przy którym się znajduje (Piazza Cadorna). Na wprost dworca można zobaczyć oryginalny, charakterystyczny akcent miasta -„Igłę z nitką”. Jest to monumentalna rzeźba, dzieło dwóch holenderskich artystów, pomnik ku czci mediolańskiego krawiectwa. Składa się on z ogromnej, stalowej igły z przewleczoną trójkolorową nitką; zanurza się ona w wielkiej fontannie, aby ponownie wychynąć z wody pod postacią supełka.


Dworzec Cadorna jest bardzo uczęszczany, gdyż codziennie korzystają z niego ogromne rzesze ludzi, którzy w Mediolanie uczą się lub pracują, robią zakupy albo po prostu chcą odetchnąć wielkomiejską atmosferą. Jest on też ważny z punktu widzenia turysty, gdyż jak już wspomniałam, tu rozpoczynają swój bieg pociągi jadące na północ, w stronę Alp oraz nad lombardzkie jeziora Como i Maggiore. Podczas mojego pobytu we Włoszech, właśnie na tym dworcu zaczynały się i kończyły moje mediolańskie wędrówki a także niektóre dalsze wycieczki. To stąd niezliczoną ilość razy odjeżdżałam w stronę Varese, Laveno i oczywiście Como, które było jednym z punktów wypadowych dla moich górskich wypraw. Połączeń na poszczególnych liniach jest jest dużo, odjazdy następują co trzydzieści minut, od wczesnego rana, aż do późnych godzin wieczornych.
 

Po mniej więcej godzinnej jeździe na trasie Mediolan -Como, pociąg (czasem stary i zdezelowany, czasem nowy z klimatyzacją) zatrzymuje się na stacji Como Lago, gdzie można rozpocząć zwiedzanie bliższej i dalszej okolicy. W dosłownym tłumaczeniu znaczy to "Como Jezioro" i jest to jak najbardziej zasadne, ponieważ wychodząc z wagonu widzimy po drugiej stronie ulicy jezioro, które nawet najbardziej zblazowane osoby uważają za jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Od dawna jest ono europejską Mekką turystyczną; szczególną sławą cieszyło się w epoce romantyzmu, dlatego też, wielu znanych pisarzy, poetów i kompozytorów spędzało tu wakacje w przepięknych willach, zdobiących jego brzegi. Jezioro, którego oficjalna nazwa jako całości to Lario, ma kształt odwróconego "Y" i  składa się z trzech odnóg: Como, Lecco i Colico.


Jest dość wąskie, bardzo kręte i głębokie ( aż 400 m). Przez cały rok pływają po nim statki (nieco mniej liczne od jesieni do wczesnej wiosny) są też wodoloty a w centralnej części pomiędzy jego brzegami kursują promy. Jezioro Como widziałam niezliczoną ilość razy. Od chwili, kiedy je zobaczyłam po raz pierwszy minęło wiele lat, jednak tamto wrażenie jest we mnie tak żywe, jakby od tego czasu upłynęło zaledwie kilka dni...Był piękny, czerwcowy dzień, w nocy przeszła burza, która oczyściła atmosferę i sprawiła, że powietrze stało się kryształowo przejrzyste. Miałam dużo szczęścia, gdyż podczas letnich miesięcy na taką pogodę trzeba wręcz polować; bowiem zwykle nad jeziorem unosi się opar wilgoci zwany tu  "foschia" bardzo ograniczający widoczność. Pełna entuzjazmu wykupiłam bilet na statek do Bellagio i chyba również w tym wypadku czuwał nade mną jakiś dobry duszek...


Ze względu na wysoką cenę biletu zrezygnowałam z rejsu ekspresowym statkiem i wygrałam na tym, gdyż jak się później okazało, miał on ograniczoną ilość miejsc na górnym, odkrytym pokładzie a płynąc na dole miałabym kiepską widoczność.  Wsiadłam na górny pokład następnego, mniejszego, nieco wolniejszego statku i cała w skowronkach rozkoszowałam się cudnym widokiem okolicy. Pierwsza rzecz, jaka mnie uderzyła, to niesamowity kolor tego jeziora. Nigdy w życiu nie widziałam wody o tak intensywnym, szmaragdowym kolorze i złotawym, oleistym połysku, niczym najlepsza oliwa "extra vergine". Brzegi jeziora stanowią stoki niezbyt wysokich gór, porośniętych liściastym lasem a ponieważ przypomina ono wijącą się rzekę, zieleń drzew odbija się w lustrze wody, co nadaje jej ten urzekający, zielony kolor. Po pewnym czasie, kiedy ta okolica stała się jednym z ulubionych celów moich wycieczek, dowiedziałam się, że jezioro może mieć także kolor akwamaryny lub szafiru, szczególnie, jeśli patrzymy na nie ze szczytu góry; może też być perłowe, granatowe a podczas złej pogody staje się grafitowo - szare, niemal czarne.


Tymczasem nadal podążaliśmy w stronę Bellagio a ja niczym urzeczona oglądałam otaczające mnie cuda... Statek płynął slalomem od brzegu do brzegu, zawijając do poszczególnych miejscowości a wąsaty marynarz oznajmiał następny przystanek, wykrzykując jego nazwę stentorowym głosem. Nie  wiedziałam co mam bardziej podziwiać, piękno pejzażu, czy miasteczka i wille rozproszone na brzegach? Patrzyłam na góry otaczające jezioro, na ich łagodne grzbiety, przypominające stado śpiących dinozaurów, myśląc o tym, jak by to było pięknie, gdybym mogła stanąć na jednym ze szczytów i zobaczyć ten pejzaż z innej perspektywy... To pierwsze spotkanie z jeziorem stało się zaczątkiem ogromnej fascynacji; w przyszłości wracałam tam jeszcze wiele razy, ciągle głodna nowych miejsc i nowych widoków.


Podczas tego pierwszego rejsu, mniej więcej w połowie jeziora, zobaczyłam niewielki półwysep a na nim willę, tak uroczą, że oniemiałam z zachwytu. Była to willa Balbianello; nieco później dowiedziałam się, że jest tam muzeum, którego nie omieszkałam zwiedzić podczas jednej z następnych wycieczek. Ten pierwszy rejs zakończyłam w Bellagio, prześlicznym miasteczku, położonym na cyplu półwyspu o tej samej nazwie, którego górzysty obszar określa się mianem "Triangolo Lariano". Z cypla rozciąga się wspaniały widok na trzy odnogi jeziora: prawą - Como, Lecco - po lewej a na wprost Colico ze skalistą ścianą Alp w głębi. Przeżyłam tam swoiste deja-vu, kiedy przed sobą zobaczyłam dwa leżące obok siebie szczyty o dziwnych, pochylonych sylwetkach, które wydały mi się znajome, choć przecież nigdy przedtem tu nie byłam... Dopiero po chwili zorientowałam się, że widziałam tę panoramę na starej litografii, stanowiącej ilustrację do biografii Wagnera (w Bellagio urodziła się jego żona Cosima).


Wzdłuż jeziora, po zboczach gór, prowadzą wąskie i kręte drogi (czasami na dość znacznej wysokości) więc można tu  podróżować również samochodem, rowerem albo skorzystać z bardzo licznych autobusów (w tym wypadku warto zająć miejsce przy oknie od strony brzegu, co gwarantuje naprawdę niezapomniane widoki). W autobusach najczęściej panuje bardzo sympatyczna, wręcz rodzinna atmosfera. Kierowcy na ogół znają większość swoich stałych pasażerów, więc ucinają sobie z nimi pogawędki, jednocześnie prowadząc autobus z iście kawalerską fantazją. Dojeżdżając do zakrętu używają klaksonu, trąbiąc przeraźliwie, aby ostrzec kierowców nadjeżdżających z przeciwka. Niejednokrotnie czułam się nieswojo, kiedy po jednej stronie drogi widziałam kilkudziesięciometrową przepaść i wody jeziora, zaś z drugiej skalną ścianę, podczas gdy pan kierowca prowadząc autobus flirtował z dziewczynami wracającymi ze szkoły albo wymieniał wrażenia z jakimś znajomym.


W sumie wszystko kończyło się dobrze, po czym cała i zdrowa (choć pełna licznych, dodatkowych i nieplanowanych emocji) docierałam na miejsce. Te rodzinne stosunki obejmują zresztą każdego, kto wyraża chęć wspólnego podróżowania lokalnym autobusem. Można np. wsiąść bez biletu (w wioskach bilety kupuje się w barach, które w większości są  zamykane w południe) a uprzejmy kierowca zatrzyma się w pobliżu miejsca, gdzie można go nabyć i poczeka cierpliwie, aż dokonamy zakupu. Jeśli gapowiczem jest cudzoziemiec nie potrafiący się dogadać, zawsze znajdzie się wśród pasażerów kilka osób chętnych do udzielenia pomocy wszelkimi dostępnymi sposobami.
W miarę jak oswajałam się z terenem a moja wiedza o różnych ciekawych szlakach rosła, zaczęłam się zapuszczać w głąb okolicznych gór. Uwielbiałam te piesze wycieczki, jednak zawsze największą satysfakcję sprawiał mi moment, kiedy wspinając się coraz wyżej i wyżej, dochodziłam do miejsca, skąd mogłam w dole dostrzec lustro wody.


Niezależnie od wysiłku, jaki musiałam włożyć w dotarcie na szczyt, ten widok zawsze był dla mnie najmilszą niespodzianką, niczym nieoczekiwane spotkanie z ulubionym znajomym, którego nagle dostrzegamy w ulicznym tłumie... Oglądałam to jezioro i jego zmieniające się kolory o różnych porach dnia i roku, podczas pięknej pogody i w deszczu, w oślepiającym słońcu i spowite w opalizującą mgłę, odmienione, lecz wciąż to samo...

Więcej zdjęć jeziora można zobaczyć w albumie>