
Do napisania tego posta zmobilizowała mnie Avelina, która swego czasu zamieściła wpis o wystawie kotów rasowych. Z przyjemnością obejrzałam zdjęcia kociaków, jakie tam zamieściła, ponieważ według mnie są to stworzenia nie tylko nadzwyczaj inteligentne, ale także miłe dla oka i pełne wdzięku. Nie da się ukryć, że choć darzę sympatią większość zwierząt, to koty bezsprzecznie są najbliższe mojemu sercu. Na szczęście, również moja córka Marta podziela te uczucia, więc nie mamy problemu z pokojową koegzystencją pomiędzy nami dwiema, a trzema kocimi osobnikami, mieszkającymi w naszym domu. Osoby czytające mojego bloga od dłuższego czasu, być może pamiętają wpis o niespodziance, jaką swego czasu przyniósł mi wielkanocny zajączek. Tym nieoczekiwanym prezentem była mała, czarna koteczka, którą znalazłam w Wielki Piątek po drodze do pracy. Było wtedy niesamowicie zimno, biedne stworzenie błąkało się nieopodal śmietnika, prawdopodobnie w poszukiwaniu pożywienia. Kiedy ją zawołałam, podeszła do mnie i pozwoliła się wziąć na ręce, więc po tak szybko zawartej znajomości pozostało mi jedynie zabrać ją do domu, gdzie chyba jej się spodobało, bo bardzo szybko się zaaklimatyzowała. Dałyśmy jej na imię Buffy, ale teraz o wiele częściej nazywamy ją Misią, Misiolinką albo po prostu Minią.
Jest ona nadzwyczaj słodkim zwierzątkiem, spokojnym, łagodnym i bardzo mądrym. Misia bardzo lubi spać na chodniku w przedpokoju, toteż pewnego razu Marta idąc w nocy do łazienki, wpadła na nią w ciemnościach. Od tego czasu kotka widząc że ktoś koło niej przechodzi, niezależnie od pory dnia, czy nocy, wysyła sygnały ostrzegawcze, popiskując cicho, jak by chciała powiedzieć "uważaj, nie wejdź na mnie!". Te dyskretne popiskiwania to jej metoda na porozumiewanie się z nami; w ten sposób daje nam do znać, że trzeba dosypać jedzenia, wymienić wodę w misce albo jeszcze lepiej- odkręcić kran w łazience, bo kotki lubią zimną, bieżącą wodę. Marta nazywa ją Kotem Od - ważnym, ponieważ Misia każdy dzień zaczyna od wejścia na wagę łazienkową, jakby postanowiła zadbać o linię. Miałoby to nawet swoje logiczne uzasadnienie, ponieważ jest okrąglutka niczym pulpecik; te okrągłości spowodowały, że jej puszysty ogonek stał się nieproporcjonalnie krótki i wygląda trochę jak ogon bobra. Misia ma jeszcze jedną cechę, która ją wyróżnia, mianowicie pasję do nitek i krawiectwa. Kiedy któraś z nas używa maszyny do szycia, wskakuje na stół i na wszelkie sposoby usiłuje wyciągać nawleczone nitki łapkami albo chwyta je ząbkami. Nie można się od niej opędzić, więc jedynym skutecznym sposobem na dokończenie pracy w spokoju, jest zamknięcie jej w innym pomieszczeniu. Kiedyś zaczęłyśmy przy tej okazji snuć żartobliwe domysły, że być może w poprzednim wcieleniu była wybitną krawcową niczym Coco Chanel (stad wziął się jej przydomek, jaki umieściłam w tytule).

Buffy - Misia, okazała się być nie tylko prezentem od wielkanocnego zajączka, ale wręcz wielkanocnym "jajkiem z niespodzianką", bowiem niedługo po świętach okazało się, że jest przy nadziei. Było to dla nas ogromne zaskoczenie, gdyż była naprawdę maleńka, więc sądziłyśmy, iż ma najwyżej sześć miesięcy (co jednak zostało zdementowane przez panią weterynarz, która stwierdziła, że kotka ma przynajmniej o rok więcej) Ta jej drobna postura spowodowała, że kiedy nadszedł czas porodu, pojawiły się poważne problemy. Pechowo było to w nocy z niedzieli na poniedziałek; co prawda na drugim końcu miasta znalazła się owa pani doktor, która była gotowa udzielić pomocy, ale tak się złożyło, że w domu nie miałyśmy ani grosza na taksówkę a do tego system naszego banku był w przebudowie, więc nie mogłyśmy pobrać pieniędzy z bankomatu! Pukanie w środku nocy do sąsiadów z prośbą o pożyczkę lub niemal godzinny spacer z rodzącą kotką nie wchodziły w grę, więc Marta zarzuciła sobie transporter na plecy, wsiadła na rower i popedałowała do lecznicy. Po niemal dwóch godzinach pojawiła się w domu mówiąc "Są oboje!" Jak się okazało, obeszło się bez zapowiadanego cesarskiego cięcia, wystarczył zastrzyk z oksytocyny, by na świat przyszło kociątko o tygrysim umaszczeniu i wyjątkowo okazałych pazurkach. Pani weterynarz stwierdziła, że prawdopodobnie jest to chłopiec, jednak zaznaczyła, że u takich maluchów trudno jednoznacznie wyrokować o płci. Na nasze i Buffy szczęście, lekarka okazała się nie tylko dobrym fachowcem, ale również wspaniałą i wyrozumiałą osobą, bowiem kiedy Marta jej powiedziała o problemach z bankomatem, wyraziła zgodę na przyjęcie należności za USG oraz pomoc przy porodzie w następnym dniu, gotówką albo przelewem.
Tamtej nocy nie spałyśmy ani chwili, bo trzeba było czuwać nad Buffy, która dodatkowo dostała jeszcze zastrzyk z Relanium i leżała jak nieżywa oraz zająć się nowo narodzonym kotkiem. Kiedy Buffy doszła do siebie, okazało się, że jest niezwykle czułą matką i bardzo zazdrośnie strzeże swojego potomka. Postanowiła, że wychowa go w naszej garderobie z suwanym drzwiami; choć przygotowałyśmy jej posłanie w zacisznym miejscu, z maniakalnym uporem brała go do pyszczka i łapką przesuwała drzwi, żeby schować się w jakimś kąciku. Nie pozostało nam nic innego, jak umieścić tam legowisko i dać jej święty spokój. Kiedy kotek otworzył oczka i zaczął pełzać a następnie chodzić, legowisko w garderobie przestało być potrzebne, ponieważ w domu było mnóstwo innych miejsc, gdzie kotki mogły wygodnie ułożyć się do snu. Kiedy dziecko Buffy skończyło miesiąc, w naszym domu niespodziewanie pojawił się jeszcze jeden czworonożny lokator...

Było to w czasie, kiedy złamałam nadgarstek i chodziłam z ręką w gipsie. Ponieważ mimo to nie zaniedbywałam wizyt profilaktycznych u moich pacjentów, często towarzyszyła mi córka, która nosiła moją dość pokaźną, służbową torbę. Pewnego czerwcowego dnia szłyśmy razem wiejską drogą, kiedy Marta nagle przystanęła mówiąc, że słyszy pisk kociaka. Zaczęłyśmy zaglądać pod krzaki rosnące w przydrożnym rowie i okazało się, że istotnie leży tam maleńki, zabiedzony kotek. Wszystko wskazywało na to, że jego matka straciła życie potrącona przez samochód, więc postanowiłyśmy uratować biedaka od śmierci głodowej i zabrać do domu, z nadzieją, że nasza Buffy wykarmi również i jego. Kotek był tak przerażony, że całą drogę darł się wniebogłosy; z ogromnym trudem udało się nam nieco go uspokoić głaskaniem i przytulaniem. Co gorsza, nasza kandydatka na mamkę nie stanęła na wysokości zadania i ani myślała przyjmować podrzutka za swoje dziecko, więc musiałyśmy szybko zorganizować specjalne mleko dla kociąt oraz buteleczkę ze smoczkiem. Marta przyjęła na siebie rolę karmicielki i co 2 -3 godziny w dzień, a także w nocy, podawała mu jedzenie, ja natomiast zajmowałam się "zmianą pieluch" czyli masowaniem brzuszka i myciem pupy. W tej samej garderobianej szafie, gdzie poprzednio urzędowała Buffy z potomkiem, urządziłyśmy kotkowi legowisko; włożyłyśmy mu tam pluszową maskotkę oraz plastikową butelkę wypełnioną ciepłą wodą i owiniętą w puchaty ręcznik, żeby miał choć namiastkę matczynego ciepła.
Na szczęście, z biegiem czasu kotek stracił swój pierwotny zapach; prawdopodobnie pomógł w tym starszy kociak, który często do niego zaglądał i próbował się z nim bawić. Dzięki tej wymianie zapachów Buffy zaakceptowała maleństwo i nie protestowała, kiedy go kładłyśmy do karmienia wraz z jej potomkiem.
Rozstrzygnęła się też sprawa płci małego buraska, do tej pory niejednoznaczna. Ponieważ wraz z przybyciem drugiego malucha różnice anatomiczne okazały się ewidentne, stało się jasne, że nasza kotka urodziła córkę. Dałyśmy jej na imię Kulka, zaś nowy przybysz (bez wątpienia będący kocurkiem) został nazwany Baribalkiem, z racji czarnego umaszczenia z białą literą V na szyjce, wypisz wymaluj, niczym niedźwiedź baribal. Kotek, choć w zasadzie został wykarmiony przez Buffy, chyba nie zapomniał pierwszych dni swego życia i w dalszym ciągu uważał mnie i Martę za swoją naturalną rodzinę. Najlepiej mu się spało, kiedy mógł się położyć z noskiem wtulonym w szyję którejś z nas, zresztą robi to nadal, gdy nadchodzą chłodne miesiące a zanim zapadnie w głęboki sen zawzięcie mruczy nam do ucha swoje kocie kołysanki. Baribalek wyrósł na okazałego kocura, jednak w dalszym ciągu bardzo lubi kiedy bierzemy go na ręce. Próbuje się wtedy usadowić na ramieniu, tak jak to robił w zaraniu życia, co obecnie jest dość trudne, z uwagi na jego rozmiary. Jest bardzo przyjaznym i spokojnym kotem, choć pewnego razu zdarzyło się, że z jego powodu przeżyłyśmy chwile grozy.

Miało to miejsce tuż po przeprowadzce, nasze mieszkanie było jeszcze nie wykończone a my nadal mieszkałyśmy na kartonach i walizkach. Przez kilka tygodni, podczas intensywnych prac remontowych, wszystkie trzy zwierzaki przebywały u mojej mamy, aż do czasu, kiedy przywiozłyśmy je do naszego nowego locum, gdzie od razu zajęły się rozpoznawaniem terenu. Następnego dnia pod wieczór, po wyjściu pana majstra, zorientowałam się, że w domu są obydwie kotki, lecz brakuje Baribalka. Obszukałam wszystkie dostępne i niedostępne kąty, ale kota nigdzie nie było; moje nawoływania również pozostały nieskuteczne. Przyszło mi do głowy, że być może udało mu się niepostrzeżenie wyjść z mieszkania, a ponieważ koty w tej sytuacji często wracają do poprzedniego domu, udałam się na poszukiwania w rejonie naszego dawnego osiedla, niestety, również bez rezultatu... Godzina była późna i zrobiło się zupełnie ciemno, w tym czasie Marta wróciła z pracy; kiedy usłyszała co się stało, poszła kontynuować poszukiwania, ja zaś postanowiłam jeszcze raz zajrzeć na strych w nadziei, że Baribal jednak gdzieś się ukrył i śpi w jakimś ciemnym kącie. Właśnie tam wchodziłam, kiedy usłyszałam straszny łomot, który mnie dosłownie sparaliżował. Szybko zeszłam na dół, gdzie moim oczom ukazał się przeciągający i ziewający kot, wychodzący z komina, jaki powstał, kiedy majster wykonał obudowę zakrywającą rury biegnące z łazienki na górnej kondygnacji aż do kuchni, pozostawiając jeszcze nie zabezpieczone okienko do odczytu wodomierzy...
Tuż pod sufitem rury się krzyżują a ponieważ zwykle są nagrzane od ciepłej wody, prawdopodobnie właśnie tam ukryła się nasza zguba. Szczerze mówiąc podejrzewałam coś takiego, więc pukałam w ów komin i nawoływałam, jednak Baribal albo głęboko spał albo był zdenerwowany zmianą miejsca i szukał sobie spokojnego kąta. Prawdopodobnie wdrapał się tam po uchwytach mocujących rury do ściany, jednak z powrotem nie mógł po nich zejść z powodu ciasnoty, w związku z tym, ześlizgnął się w dół robiąc przy tym wiele hałasu.
Szybko zadzwoniłam do Marty i nareszcie obydwie mogłyśmy odetchnąć z ulgą, że ów koszmarny wieczór grozy jednak dobrze się zakończył, choć oczywiście ta przygoda kosztowała nas sporo nerwów. Mimo pesymistycznych przewidywań behawiorystów, że kilka kocich osobników w zamkniętym pomieszczeniu może zacząć walczyć o terytorium, w naszym domu (jak dotychczas) nic takiego nie ma miejsca a zwierzaczki żyją naprawdę zgodnie. Może nie bez wpływu jest to, że wszystkie zostały w porę wysterylizowane, więc nie mają instynktu walki, poza tym każde z nich ma swoje miejsce, które lubi najbardziej. Nasze dwupoziomowe mieszkanie ma sporo zakamarków, do tego jest jeszcze strych, gdzie wszystkie trzy przesiadują bardzo chętnie. Ulubione sprzęty kotów to stacjonarny komputer Marty oraz mój laptop; przesiadując w pobliżu można pogrzać się w ich cieple, popatrzeć na migający ekran a także pochodzić po klawiaturze, dopisując swoją część historii do tej tworzonej przez człowieka.

Niestety, ten ostatni nie przejawia większego zrozumienia dla kociej inwencji i nauczył się chować klawiaturę albo przymykać klapę laptopa...Innym wspaniałym elementem wyposażenia służącym kotkom do zabaw i pogoni są wewnętrzne schody, po których niejednokrotnie biegają tam i z powrotem, tupiąc przy tym niczym banda łobuziaków. Baribalek i Kulka świetnie sobie radzą z pokonywaniem stopni, natomiast Buffy ze swoimi krótkimi łapkami nie tyle zbiega po schodach, co z nich zeskakuje; to sprawia, że robi o wiele więcej hałasu i nawet nie patrząc wiemy, że to właśnie ona przemieszcza się na dół. Jej córka, czyli Kuleczka, jest bardzo zgrabna i bystra, chociaż nieco postrzelona a do tego ma dość specyficzny charakterek, objawiający się całkowitym brakiem odporności na wszelkie próby okiełznania i wyrobienia pożądanych nawyków. Dość długo prowadziła egzystencję nieco na marginesie, nie miała zwyczaju przychodzenia na kolana, czy przytulania się do ludzi, prawdopodobnie dlatego, że jej potrzeby emocjonalne zaspokajała Buffy; zresztą w dalszym ciągu wszystkie trzy koty dość często kładą się blisko siebie, wzajemnie się myją, bawią razem i toczą pozorowane walki celem utrzymania należytej kondycji. Jednak od pewnego czasu również i Kuleczka zaczęła przychodzić do nas po swoją porcję pieszczot, co uważamy za ogromną uprzejmość z jej strony.

Jej charakterek ujawnia się w niesfornym zachowaniu; przede wszystkim ma ona manię zrzucania drobnych przedmiotów na podłogę, więc musiałyśmy zrezygnować z pomysłu pozostawiania naszych rzeczy w miejscach, jakie odwiedza; mija się to z celem, ponieważ z reguły kotka ma zupełnie inne zdanie na temat ich należytego umiejscowienia. Tak się ma rzecz z komódką na buty stojącą w przedpokoju; jest ona bardzo płytka, ale stanowi wygodną półeczkę o szerokości 20 cm, gdzie początkowo stał koszyczek na różne "przydasie" poza tym często odkładałyśmy tam na chwilę różne rzeczy, portmonetkę, okulary, książkę, itp. Niestety Kulka uznała to miejsce za swoją enklawę widząc, że coś tam leży, natychmiast wskakiwała na komódkę, żeby zrzucić dany przedmiot na podłogę. Ta skuteczna tresura ludzi dała dobre efekty; dość szybko dotarło do nas, że po prostu nie należy tam nic zostawiać, bo to miejsce kota i takim pozostanie. Pewnego razu, podczas szczególnie energicznego skoku Kulki, ów mebelek przewrócił się i upadł na podłogę, robiąc przy tym straszny huk; ponieważ miało to miejsce w środku nocy, efekt był po prostu porażający. Po tej nauczce komódka została przytwierdzona do ściany, co w zasadzie powinno być zrobione od razu, ale jakoś nam umknęło w natłoku zajęć związanych z przeprowadzką.
Różne większe i mniejsze przedmioty oraz lżejsze książki stojące na półkach, muszą być przysunięte do ściany, gdyż w przeciwnym razie z pewnością także i one szybko wylądują na podłodze. Nie wspomnę o poogryzanych i połamanych kwiatkach doniczkowych, przewróconych wazonach oraz pościąganych chodnikach w przedpokoju. Musimy też pamiętać, że nie wolno pozostawiać uchylonych drzwi do łazienki, ponieważ najlepsza zabawa jest wtedy, kiedy można człowiekowi zrzucić na podłogę słoik z kremem lub dezodorant, pościągać ręczniki a jeszcze lepiej porozwłóczyć patyczki do uszu albo waciki. Kulka ma narzeczonego; jest to kot z drutu i masy papierowej, wykonany przez młodą rzeźbiarkę, koleżankę Marty. Kot roboczo został nazwany nazwiskiem swojej twórczyni (powiedzmy Kowalski, choć nie jest to jego faktyczne nazwisko) a Kulka zapałała do niego głębokim uwielbieniem; jeśli nigdzie nie można jej znaleźć, to z całą pewnością śpi na regale obok Kowalskiego.
Jak na kota przystało, większość jej niszczycielskiej działalności odbywa się przede wszystkim w nocy, więc niejednokrotnie budzą nas różne dziwne dźwięki - stukanie, drapanie i szuranie, tym donośniejsze, że z reguły w tych zabawach uczestniczy cała trójka, choć Kulka bez wątpienia jest ich organizatorką i prowodyrką. Dlatego też, pewnego razu Marta orzekła, że to nie kotka, lecz prawdziwy piorun a po namyśle, robiąc aluzję do jej imienia, dodała "piorun kulisty" co obydwie uznałyśmy za nadzwyczaj trafne określenie. Mimo wszystko, te figle a czasem wręcz szkody spowodowane przez kotki, nie mają wpływu na naszą zgodne współżycie, ponieważ z nawiązką wynagradzają je kołysanki - mruczanki, dotyk jedwabistego futerka, łaskotanie wąsikami i ufne spojrzenie mądrych kocich oczu...
Jak zwykle można obejrzeć więcej zdjęć w albumach >