Pokazywanie postów oznaczonych etykietą katedra w Mediolanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą katedra w Mediolanie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 19 marca 2015

Mediolan, znaki szczególne. Część I - Duomo.




O Mediolanie pisałam już kilkakrotnie, lecz ponieważ jest to temat bardzo obszerny, nie mogę się oprzeć chęci, aby poruszyć go po raz kolejny. Niejednokrotnie zastanawiałam się nad tym, jakie punkty w jego tkance są dla mnie tymi wyróżniającymi je spośród innych miast? Jakie obrazy widzę, kiedy słyszę jego nazwę? Z pewnością jest to Duomo, czyli katedra, zamek Sforzów a także Dworzec Centralny. Oczywiście, oprócz nich jest o wiele innych interesujących miejsc i obiektów, ale to właśnie te trzy wyznaczają na mapie miasta swoisty trójkąt i są dla mnie punktami odniesienia. Nie chodzi tu nawet o przestrzeń w sensie fizycznym, były one dla mnie raczej  świadectwem pewnej epoki w życiu miasta a także aspiracji i dążeń jego mieszkańców. W ramach tego wpisu postaram się przedstawić je z mojego punktu widzenia, pokazać ich "portret sentymentalny" tak, jak to się robiło za czasów Lawrence Sterne'a... Może nie jest to najszczęśliwsze porównanie, gdyż Mediolan nie jest miastem zbyt romantycznym, na pierwszy rzut oka jawi się raczej jako metropolia nowobogackich, ze swoim XIX- wiecznym anturażem, szerokimi ulicami i ogromnymi kamienicami.

Pod tym względem przypomina mi ono Peszt, (gdzie wiele lat temu, po raz pierwszy zobaczyłam tak imponującą, miejską zabudowę) do tego stopnia, że miałam wrażenie, iż wiele projektów tych monumentalnych kamienic zrodziło się w pracowni tego samego architekta. Jednak wróćmy do moich trzech punktów na mapie miasta; jako pierwsze wymieniłam Duomo, więc od niego zacznę mój opis. Tu muszę zmartwić wszystkich miłośników gotyku, którzy zapewne będą bardzo rozczarowani tym, co teraz napiszę. Otóż zwykle mówi się, że jest to katedra gotycka i rzeczywiście taka jest, choć z pewnym zastrzeżeniem. Jej budowę rozpoczęto po koniec XIV wieku, co jednoznacznie sytuuje ją w okresie późnego gotyku, jednak o ile jest to prawdą w stosunku do zasadniczej konstrukcji i jej wnętrza, to co widzimy na zewnątrz jest o wiele bliższe naszym czasom i w większości pochodzi z XVII i XIX wieku...Te piękne, strzeliste detale, centralna guglia z pokrytą złotem Madonniną oraz jej pomniejsze siostry, które ją otaczają a także ażurowe przypory i wykończenia dachu, to w większości nie gotyk, lecz barok i neogotyk.

Jedyna guglia wzniesiona w okresie średniowiecza, to ta z figurą św. Jerzego, czyli guglia Carelli, nazwana tak od nazwiska jednego z benefaktorów. Oczywiście zachowały się też pierwotne, gotyckie elementy, w tym rzeźby, gargulce oraz część przepięknych witraży, jednak stanowią one zaledwie ułamek całości. Pierwotna fasada katedry była bardzo skromna, niemal pozbawiona ozdób i mówiąc szczerze, dość nieciekawa.
W moich postach kilkakrotnie używałam określenia "lombardzka szopa" (capanna lombarda) tak bowiem jest określana podobna bryła architektoniczna, jaką zresztą widzimy patrząc na inne, mediolańskie kościoły, choćby sławną Santa Maria delle Grazie, gdzie w przyległym klasztorze znajduję się "Ostatnia wieczerza" Leonarda.
Ten przysadzisty kształt, którego zarys nadal możemy dostrzec w fasadzie Duomo, jest niezbyt wdzięczny, więc na przestrzeni wieków wielokrotnie próbowano przyozdobić katedrę na rozmaite sposoby, jednak wynik tych starań zawsze pozostawiał wiele do życzenia i nie satysfakcjonował następnych pokoleń. 



Kiedy w ubiegłym dziesięcioleciu podjęto decyzję o restauracji fasady Duomo, cały fronton wraz z rusztowaniami zakryto specjalną tkaniną a na niej umieszczono nadruki, przedstawiające katedrę tak, jak się prezentowała w różnych epokach. Był to dla mnie spory szok, ponieważ nie miałam pojęcia, że to, co zobaczyłam, kiedy po raz pierwszy stanęłam na Piazza del Duomo, jest o wiele bliższe naszym czasom, niż pierwotnie sądziłam. Nie przesadzę, jeśli powiem, że w tym momencie poczułam się w pewnym sensie oszukana, choć już wcześniej wyczuwałam w niej jakąś fałszywą nutę, rozziew pomiędzy surowym, monumentalnym wnętrzem i koronkowym wyglądem na zewnątrz, tym bardziej, że stylistycznie zdecydowanie odbiegała od znanych mi ze zdjęć gotyckich katedr w Orvieto i Sienie, że nie wspomnę tu o świątyniach francuskich, czy niemieckich.




Bez trudu dało się dostrzec, że w większości jej zewnętrzne ozdoby nie przystają do epoki, w której powstało Duomo, jednak sądziłam, że te niezgodności w wyglądzie fasady są raczej wynikiem daleko posuniętej dowolności podczas prac renowacyjnych przeprowadzonych w minionych stuleciach a nie całkowitą zmianą pierwotnego założenia. Moje uczucia związane z katedrą zawsze były ambiwalentne; z jednej strony podziwiałam jej misterne detale, które same w sobie z pewnością są przejawem sztuki wysokiego lotu, lubiłam też na nią patrzeć od strony Pałacu Biskupiego i Piazza Fontana, skąd według mnie prezentuje się najlepiej.

Natomiast z drugiej strony miałam jej za złe to przebranie, w którym mi się ukazała; zaczęłam ją postrzegać jako symbol zadufania i wielkościowych ciągotek, jakie w Lombardczykach obudził Napoleon, co zresztą chyba było dość zgodne z ich charakterem i padło na podatny grunt. Powstało wtedy kilka projektów ozdobienia fasady, lecz zrezygnowano z nich ze względu na zbyt duży koszt. Lombardczycy zawsze byli obrotni w kwestii pieniądza, w końcu to im świat zawdzięcza powstanie sieci banków, że nie wspomnę o lombardach sensu stricto (nota bene, zawsze miałam do nich odrazę i nigdy w życiu nie kupiłabym nic w tej instytucji, gdyż mam wrażenie, że zła energia podążyłaby za mną wraz z przedmiotem zastawionym za lichwiarską cenę, co mogło być dla kogoś ostatnią deską ratunku). Pod koniec XIX wieku rozpisano nowy konkurs, który wygrał Giuseppe Brentano, lecz i ten projekt nie został zrealizowany w pierwotnej postaci, gdyż wprowadzono do niego rozliczne zmiany, nie rezygnując jednak z zamysłu dania katedrze wyglądu monumentalnego i ozdobnego zarazem. Mając na uwadze ten aspekt, Duomo jest dla mnie świadectwem pychy mieszkańców tego miasta, zdaje się mówić o ich aspiracjach stworzenia katedry na miarę ich kieszeni, bo przecież przyozdobienie go taką ilością rzeźb i innych elementów musiało kosztować masę pieniędzy...

Oczywiście, można  tu  zgłosić zastrzeżenie, że dzieło sztuki samo w sobie jest bezcenne, więc zwracanie uwagi na finansową stronę przedsięwzięcia być może jest nietaktem, jednak choć mam wiele respektu dla sztuki i ambicji artystycznych, to w przypadku mediolańskiej katedry wyczuwam jakąś przesadę.
Choć jest ona bardzo efektowna na pierwszy rzut oka, ma w sobie coś, co sprawia, że patrząc na nią czuję niezbyt miły zawrót głowy, jakbym przed chwilą zeszła z wirującej karuzeli. Mimo tych niuansów estetycznych, z biegiem czasu stała się dla mnie czymś znajomym i bliskim, więc po każdym dłuższym okresie, kiedy to Mediolan pozostawał dla mnie niejako na marginesie moich zainteresowań, widok jej nieco zbyt przysadzistej sylwetki sprawiał, że witałam ją z radością, niczym dawno niewidzianą przyjaciółkę.
Cieszyło mnie, że każda zmiana aury ukazuje ją nieomal w innej postaci, jakby była teatralną dekoracją, z której oświetleniowiec za pomocą reflektorów kreuje coraz to nową rzeczywistość. Poza tym to właśnie katedra była pierwszą, tak bardzo charakterystyczną budowlą w tym mieście, jaką zobaczyłam po przyjeździe. Wtedy było ono dla mnie obce i tajemnicze, w tym nieznanym otoczeniu sylwetkę Duomo znaną mi ze zdjęcia, rozpoznałam na pierwszy rzut oka. Po tej być może nieco przydługiej dygresji, chciałabym wrócić do tematu remontów, modernizacji i finansów. Wydatki na te cele zdają się nie mieć końca, gdyż kwaśne deszcze i smog powodują, że Duomo szarzeje pod ich wpływem a delikatne detale kruszeją, więc pracownikom instytucji znanej jako Fabbrica di Duomo nie brakuje zajęcia. Fabbrica powstała w 1387 i trwa do dziś, więc być może jest jednym z najstarszych, (jeśli nie najstarszym) zakładem pracy, istniejącym w zasadzie nieprzerwanie...


Oprócz  prac restauracyjnych ma ona za zadanie całą obsługę administracyjną, zarówno katedry jak i katedralnego muzeum a jej siedzibą jest okazały budynek usytuowany przy wschodniej pierzei Piazza del Duomo. Konstrukcja katedry kreuje wiele problemów, chyba najpoważniejszym było osiadanie i pękanie kolumn wspierających strop, co w latach 70-tych  i 80-tych ubiegłego wieku, spowodowało konieczność wymiany znacznej części materiału, z jakiej je wzniesiono. Specjalistyczne prace o tak wielkim zakresie wymagają ogromnych nakładów, więc siłą rzeczy administrator musi korzystać z różnych dodatkowych źródeł finansowania. Aby zaokrąglić budżet  wdraża się różne projekty, można na przykład zaadoptować guglię, gargulca lub rzeźbę, co oczywiście sprowadza się przede wszystkim do łożenia na ich konserwację. Myślę, że dla niektórych osób to bardzo dobry sposób na spożytkowanie nadmiaru funduszy a zarazem przejście do historii...



Mediolańskie  Duomo słusznie szczyci się swoimi imponującymi witrażami. Przewodniki informują o tym, że ich powierzchnia wynosi 1700 m2  i przedstawia aż 3600 postaci. Niestety, zwykle trudno je zobaczyć w całej krasie, ponieważ okna są bardzo wysokie, więc ich część zwykle tonie w cieniu; niedostateczna ilość dziennego światła, jaka przez nie wpada, pozwala je obejrzeć jedynie częściowo i tylko od wewnątrz. 
Jednak miałam to szczęście, że w ostatnim roku mojego pobytu we Włoszech z okazji świąt Bożego Narodzenia, przedsiębiorstwo odpowiedzialne za oświetlenie miasta, zainstalowało na własny koszt system złożony z mnóstwa lampek LED, co pozwoliło również z zewnątrz podziwiać niezwykłe piękno tych witraży. O projekcie dowiedziałam się z lokalnego dziennika telewizyjnego i natychmiast postanowiłam wziąć udział w owym spektaklu, gdyż  grzechem byłoby przeoczenie takiej niepowtarzalnej okazji. Po zapadnięciu ciemności, punktualne o godzinie 19:00 zgasły latarnie na placu w pobliżu Katedry i w tej samej chwili jej okna rozbłysły całą gamą kolorów tęczy. Był to wspaniały widok, gdyż witraże są naprawdę przepiękne, ogromne, o nasyconych kolorach. Setki małych fragmentów szkła składają się na obrazy przestawiające sceny ze Starego i Nowego Testamentu, zaś szczyty okien wieńczą misterne rozety. 




Z rozmysłem nie piszę nic na temat wnętrza katedry, ponieważ szczerze mówiąc, nie razi mnie, ani nie zachwyca a nie jest moim celem multiplikowanie informacji, jakie można znaleźć w przewodniku lub w necie. Byłam tam kilkakrotnie, ale nie znalazłam niczego, o czym mogłabym powiedzieć, że oczarowało moje oczy i skradło mi serce. Oczywiście, imponuje mi jej ogrom a świadomość, że tego kolosa wzniesiono kilkaset lat wstecz przy użyciu prostych narzędzi, budzi respekt. Jednak jak napisałam na początku, jest to wpis sentymentalny a w tym wypadku moje sentymenty pozostały w uśpieniu...

Natomiast wyprawa na dach katedry była dla mnie naprawdę wspaniałym przeżyciem, o którym pisałam tutaj

Ps. Chciałam tu nadmienić, że zdjęcia raczej nie oddają rzeczywistego koloru katedry, ponieważ jak już wspomniałam, jest on zależny od oświetlenia i tego, czy marmur w danej chwili odbija, czy pochłania światło. W istocie, w neutralnym świetle jest ona biało - szaro - różowa, co w przybliżeniu wygląda tak, jak na zdjęciu nr. 10 (tym z posągiem w niszy).  

Suplement do wpisu

Dla osób zaineresowanych przemianami, jakim poddano Duomo na przestrzeni wieków, zamieszczam link do strony, która mówi o tym bardzo dokładnie >


Poniżej zamieszczam rycinę katedry w niemal pierwotnym kształcie, przed pracami zainicjowanymi w okresie panowania Napoleona. Widoczne są  niewielkie modyfikacje fasady  wprowadzone po okresie średniowiecza.


Więcej zdjęć Duomo w obecnej postaci można obejrzeć pod linkiem >

niedziela, 6 maja 2012

Lombardia. Mediolan, dach Duomo.



Dach Katedry okazał się jedną z najmilszych niespodzianek, jakie Mediolan kryje w swoim zanadrzu. Kiedy zaczęłam poznawać miasto, nie miałam pojęcia o tej atrakcji, gdyż oglądając kościół z zewnątrz, skupiałam się przede wszystkim na jego niezliczonych detalach architektonicznych. Mediolańska katedra swój obecny kształt przybrała (zważywszy na jej długą historię) w zasadzie niedawno i chyba bije rekord pod względem liczby posągów, płaskorzeźb, pinakli i ażurowych attyk. Patrząc na to niezmierzone bogactwo, nie zastanawiałam się nad obecnością niewielkiej, brzydkiej budki przyklejonej do bocznej ściany, a napis „salita”, czyli „wejście na górę”, umknął mojej uwadze.



Jednak pewnego razu, zupełnie przypadkowo, patrząc z większej odległości na katedrę, dostrzegłam ludzkie sylwetki pomiędzy pinaklami. Zapytałam jakiegoś przechodnia, co robią te osoby na dachu. Otrzymałam bardzo wyczerpującą odpowiedź i dzięki temu dowiedziałam się, że dach jest dostępny dla zwiedzających. Można się tam dostać windą albo po schodach (wejście to była właśnie owa tajemnicza budka) i że warto się tam pofatygować. Oczywiście, nie trzeba było mi tego powtarzać dwa razy. Przekonałam się na własne oczy, że warto było pokonać 201 stopni schodów (stromych, wąskich i pełnych zakrętów), aby znaleźć się na dachu. Jest on zupełnie inny, niż można by oczekiwać - pokryty nie dachówką ani miedzianą blachą, lecz płytami z marmuru, tego samego, którym oblicowano całą Katedrę. Dla przeciętnie sprawnej osoby wejście na dach nie jest szczególnym wyczynem, a stopnie pokonuje się nadspodziewanie szybko. Jedynym utrudnieniem jest wymijanie innych ludzi, zwłaszcza na licznych zakrętach, gdyż chwilami robi się tu naprawdę tłoczno.



Natomiast po dotarciu do celu przed zwiedzającym otwierają się doprawdy nieoczekiwane i zaskakujące perspektywy. Jest to niesamowite uczucie, kiedy można zobaczyć z bliska te wszystkie detale, subtelne niczym koronka, posągi świętych, męczenników i fantastyczne w formie rzygacze. Dach składa się z ułożonych piętrowo tarasów, gdzie przy dobrej pogodzie krążą tłumy zachwyconych turystów. Nad prezbiterium znajduje się dodatkowa konstrukcja w kształcie misternej wieży, zwieńczona pozłacaną figurą Madonny. Mieszkańcy Mediolanu są z niej bardzo dumni i nadali jej pieszczotliwą nazwę „Madonnina”.



Z góry rozciąga się przepiękny widok na dachy miasta, Plac Duomo i pobliską Galerię Wiktora Emanuela. Podczas mojej pierwszej wizyty miałam to szczęście, że dzień był pogodny i mogłam podziwiać łańcuch ośnieżonych Alp na horyzoncie. Jednak największe wrażenie zrobiły na mnie ażurowe przypory, ciągnące się wzdłuż głównego korpusu Duomo, na wysokości pierwszego tarasu. Krążąc po dachu i podziwiając ogrom pracy architektów i rzeźbiarzy, nabrałam szacunku dla mieszkańców Mediolanu i ich determinacji w chęci uczynienia ze swojej katedry czegoś niepowtarzalnego, chociaż muszę przyznać, że osobiście nie do końca mi się ona podoba, ponieważ mojemu sercu bliższe są budowle w innym stylu. Po tej pierwszej przechadzce jeszcze kilkakrotnie byłam na dachu Duomo aby popatrzeć z góry na miasto i po raz kolejny szukać interesujących detali, które być może umknęły moim oczom. 



Dzięki temu mogłam zobaczyć go w delikatnym błękicie letniego dnia, wydobywającego naturalny, biało-różowy kolor marmuru, a później, podczas przepięknego, jesiennego popołudnia (było to niezapomniane przeżycie), gdy pomarańczowy blask zachodzącego słońca nasycał marmur barwą miodu, a niebu nadawał odcień ultramaryny. Jednak najbardziej fascynowało mnie to, że miałam wrażenie, iż architektura i zwiedzający stanowią w pewnym sensie odrębny świat, małą próbkę społeczności, zawieszoną w przestworzach. Podobnie jak na placu u stóp Katedry, również na dachu można zobaczyć zarówno zorganizowane wycieczki z przewodnikiem, zadumanych samotników, flirtujące pary, jak i wygłupiające się dzieci. Ludzie jedzą, opalają się i robią zdjęcia, a wszystko to dzieje się w milczącej asyście niezliczonych posągów i wszędobylskich gołębi...



Wszystkich czytelników zachęcam do obejrzenia pozostałych zdjęć w albumie>


środa, 25 kwietnia 2012

Lombardia. Mediolan, okolice Katedry.



W Mediolanie, podobnie jak w Wenecji, rządzą gołębie, a na placu przed Katedrą jest ich prawdziwe zatrzęsienie. Ponieważ brudzą, przez co stwarzają zagrożenie epidemiologiczne oraz przyczyniają się do degradacji zabytków, Zarząd Miasta toczy z nimi ciągłą walkę. Jest to walka trochę nierówna, gdyż wspomagają je ekolodzy, a także turyści uwielbiający fotki w towarzystwie ptaków, które chętnie siadają ludziom na ramionach. Gołębie w wielkich stadach przemieszczają się z furkotem skrzydeł z jednej strony placu na drugą. Aby je przywabić, ludzie używają resztek jedzenia lub kukurydzy sprzedawanej przez pokątnych handlarzy, którzy dziwnym trafem zawsze potrafią wypatrzyć w tłumie potencjalnego klienta. Są też tacy, którzy zachęcają do kupna ziarenek, proponując, że zrobią nam zdjęcie w towarzystwie gołębi. Ten proceder zwalczają piesi i konni karabinierzy patrolujący plac, lecz ponieważ włoskie siły porządkowe nie odznaczają się nadmierną surowością, ma to wymiar raczej symboliczny.






Konni karabinierzy również stali się swego rodzaju atrakcją turystyczną. Ludzie podchodzą do nich na pogawędki, niejednokrotnie też stróże porządku wraz ze swoimi wierzchowcami pozują do zdjęć. Być może jest to "szatański spisek" w celu wyeliminowania gołębi za pomocą zdrowej konkurencji? Ale ptaki nie dają za wygraną, gdyż na placu zawsze znajdzie się coś do jedzenia, a trzy rumaki nie są w stanie obsłużyć wszystkich chętnych do pamiątkowej fotografii, nie mówiąc o osobach, które po prostu boją się koni. Na Placu Duomo jest zawsze mnóstwo turystów, chyba nie mniej niż gołębi. Przez cały rok dopisują Japończycy, a od wiosny do jesieni napływają Amerykanie i nacje europejskie.





Cały ten tłum kłębi się na placu przed katedrą, w okolicznych ulicach i pasażach handlowych. Kiedy nadchodzi lato, a wraz z nim prawdziwe, nawet czterdziestostopniowe upały, zmęczeni ludzie szukają odrobiny cienia w galerii Wiktora Emanuela i pod portykami otaczającymi plac. Galeria to piękny budynek na planie krzyża o czterech wejściach, przykryty szklanym dachem. Jest ogromna, wewnątrz można pospacerować, zrobić luksusowe zakupy lub coś zjeść w jednej z wielu restauracji (jest też McDonald's dla osób mniej zasobnych). Główną atrakcją Galerii, jakiej absolutnie nie można przeoczyć, jest "byk", czyli fragment mozaiki podłogowej przedstawiający herb Turynu, w którym widnieje wizerunek tego dorodnego zwierzęcia. Byk jest przedstawiony realistycznie, ze wszystkimi anatomicznymi szczegółami. Panuje przesąd, że kto po raz pierwszy przybywa do Mediolanu, obowiązkowo musi wykonać pewien rytuał zapewniający spełnienie najskrytszego marzenia. W tym celu należy postawić piętę prawej nogi na genitaliach byka, pomyśleć o tym, czego się pragnie, i trzykrotnie obrócić się wokół własnej osi.





Chętnych do tego rytuału nigdy nie brakuje, więc czasami tworzą się prawdziwe kolejki turystów, gdyż prawie wszyscy, bez względu na wiek i płeć, poddają się temu zwyczajowi. Przewodnicy przyprowadzają tu wycieczki, aby każdy turysta mógł przywołać Panią Fortunę i zapewnić sobie powodzenie. Niestety, powoduje to szybkie zużycie marmuru; kiedy kilka lat temu przyjechałam do Mediolanu, zamiast intymnych części byka w posadzce widniało jedynie głębokie wyżłobienie od obcasów. Mozaikę zrekonstruowano, więc znów bez przeszkód można zapewnić sobie trochę szczęścia. Wychodząc na tyły galerii, trafiamy prosto na Piazza della Scala, gdzie mieści się ta znana całemu światu opera. Kiedy znalazłam się tam po raz pierwszy, stanęłam jak wryta, gdyż oczekiwałam imponującego gmachu, a tymczasem zobaczyłam niewielki, dwupiętrowy budynek z piękną, bardzo elegancką fasadą w neoklasycznym stylu. Mimo tego pierwszego wrażenia okazało się, iż w rzeczywistości jest to budynek naprawdę okazały, choć niewysoki.





La Scala przez długie lata była w remoncie, więc spektakle odbywały się w innym teatrze. Niestety, nie udało mi się zobaczyć żadnego przedstawienia, gdyż nabycie biletu graniczy z cudem; w większości są one wykupione z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, a ja, pracując w systemie zmianowym i z perspektywą nagłych zastępstw, nie mogłam robić dalekosiężnych planów. Przed teatrem znajduje się ładny skwer z pomnikiem Leonarda da Vinci, a wokół posągu jest duży krąg granitowych ławek. Ten miły plac, ze względu na swe położenie, cieszy się dużym powodzeniem jako miejsce odpoczynku, więc w ciepłe dni ławki są po prostu oblężone. Tuż obok La Scali, w jednej z bocznych ulic, znalazłam jedno z moich magicznych miejsc - śliczną, stylową kawiarnię "Verdi". Ze swoimi czerwonymi portierami, maleńkimi stolikami o marmurowych blatach i krzesełkami obitymi czerwonym aksamitem, wydawała się czymś żywcem przeniesionym z czasów, gdy Giuseppe Verdi mieszkał tuż obok, w hotelowym apartamencie przy via Manzoni.




Ale oprócz magicznej atmosfery ta kawiarnia ma jeszcze jeden wabik. Można tam godzinami oglądać stare pocztówki, gazety, afisze i zdjęcia. Te oryginalne są częścią wystroju i wiszą oprawione na ścianach albo stoją na wystawce, lecz są również dodruki, które można nabyć za niewielką sumę. Szczególnie mi się podobały zdjęcia starego Mediolanu z przełomu XIX i XX wieku, a także postery reklamowe z tego okresu. Są tam też nowsze egzemplarze, plakaty kinowe i zdjęcia popularnych gwiazd filmowych z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Centrum miasta jest pełne rozmaitych atrakcji, częste są też wystawy uliczne. Swego czasu ogromnym zainteresowaniem cieszyły się wielkie fotogramy wystawione na pobliskiej via Dante "Ziemia widziana z nieba" oraz "Italia widziana z nieba". Te przepiękne zdjęcia przez kilka tygodni gromadziły wielkie rzesze oglądających. Miało to miejsce w pierwszych latach mojego pobytu we Włoszech, więc niektóre z tych zdjęć stały się dla mnie swego rodzaju objawieniem i inspiracją do przyszłych podróży.






Innym, bardzo interesującym ewenementem była uliczna wystawa rzeźb Fernando Botero. W okolicy katedry można było oglądać kilkanaście monumentalnych ludzkich postaci oraz dwa zwierzaki: "Kota" i "Konia". Luzacką atmosferę lata 2007 uświetniła wystawa "Cow-Parade", kiedy to w całym mieście napotkało się kolorowe krowy, pomalowane w najbardziej fantastyczne wzory. Można było je oglądać na stacjach metra, dworcach i na ulicach. Budujące było to, że nikt nie próbował dewastować tej wystawy, która w dobrym stanie dotrwała aż do końca. Ludzie ją oglądali z wielkim zainteresowaniem - niektórzy sadzali na krowach małe dzieci i robili sobie pamiątkowe zdjęcia z krówką w tle. W biurze Informacji Turystycznej wyłożono specjalne mapy, więc zainteresowani, wędrując po mieście, mogli obejrzeć wszystkie elementy tej sympatycznej ekspozycji. Ja, mimo chęci, nie zdołałam tego dokonać, ale udało mi się zobaczyć i sfotografować jej dość istotną część.


Więcej zdjęć można zobaczyć w albumach>


https://photos.google.com/album/AF1QipO8_tB1_hpuOMU5P0Vy4jwWTMH44v7weeKs5GRb?hl=pl