
O Mediolanie pisałam już kilkakrotnie, lecz ponieważ jest to temat bardzo obszerny, nie mogę się oprzeć chęci, aby poruszyć go po raz kolejny. Niejednokrotnie zastanawiałam się nad tym, jakie punkty w jego tkance są dla mnie tymi wyróżniającymi je spośród innych miast? Jakie obrazy widzę, kiedy słyszę jego nazwę? Z pewnością jest to Duomo, czyli katedra, zamek Sforzów a także Dworzec Centralny. Oczywiście, oprócz nich jest o wiele innych interesujących miejsc i obiektów, ale to właśnie te trzy wyznaczają na mapie miasta swoisty trójkąt i są dla mnie punktami odniesienia. Nie chodzi tu nawet o przestrzeń w sensie fizycznym, były one dla mnie raczej świadectwem pewnej epoki w życiu miasta a także aspiracji i dążeń jego mieszkańców. W ramach tego wpisu postaram się przedstawić je z mojego punktu widzenia, pokazać ich "portret sentymentalny" tak, jak to się robiło za czasów Lawrence Sterne'a... Może nie jest to najszczęśliwsze porównanie, gdyż Mediolan nie jest miastem zbyt romantycznym, na pierwszy rzut oka jawi się raczej jako metropolia nowobogackich, ze swoim XIX- wiecznym anturażem, szerokimi ulicami i ogromnymi kamienicami.

Pod tym względem przypomina mi ono Peszt, (gdzie wiele lat temu, po raz pierwszy zobaczyłam tak imponującą, miejską zabudowę) do tego stopnia, że miałam wrażenie, iż wiele projektów tych monumentalnych kamienic zrodziło się w pracowni tego samego architekta. Jednak wróćmy do moich trzech punktów na mapie miasta; jako pierwsze wymieniłam Duomo, więc od niego zacznę mój opis. Tu muszę zmartwić wszystkich miłośników gotyku, którzy zapewne będą bardzo rozczarowani tym, co teraz napiszę. Otóż zwykle mówi się, że jest to katedra gotycka i rzeczywiście taka jest, choć z pewnym zastrzeżeniem. Jej budowę rozpoczęto po koniec XIV wieku, co jednoznacznie sytuuje ją w okresie późnego gotyku, jednak o ile jest to prawdą w stosunku do zasadniczej konstrukcji i jej wnętrza, to co widzimy na zewnątrz jest o wiele bliższe naszym czasom i w większości pochodzi z XVII i XIX wieku...Te piękne, strzeliste detale, centralna guglia z pokrytą złotem Madonniną oraz jej pomniejsze siostry, które ją otaczają a także ażurowe przypory i wykończenia dachu, to w większości nie gotyk, lecz barok i neogotyk.
Jedyna guglia wzniesiona w okresie średniowiecza, to ta z figurą św. Jerzego, czyli guglia Carelli, nazwana tak od nazwiska jednego z benefaktorów. Oczywiście zachowały się też pierwotne, gotyckie elementy, w tym rzeźby, gargulce oraz część przepięknych witraży, jednak stanowią one zaledwie ułamek całości. Pierwotna fasada katedry była bardzo skromna, niemal pozbawiona ozdób i mówiąc szczerze, dość nieciekawa. W moich postach kilkakrotnie używałam określenia "lombardzka szopa" (capanna lombarda) tak bowiem jest określana podobna bryła architektoniczna, jaką zresztą widzimy patrząc na inne, mediolańskie kościoły, choćby sławną Santa Maria delle Grazie, gdzie w przyległym klasztorze znajduję się "Ostatnia wieczerza" Leonarda.
Ten przysadzisty kształt, którego zarys nadal możemy dostrzec w fasadzie Duomo, jest niezbyt wdzięczny, więc na przestrzeni wieków wielokrotnie próbowano przyozdobić katedrę na rozmaite sposoby, jednak wynik tych starań zawsze pozostawiał wiele do życzenia i nie satysfakcjonował następnych pokoleń.
Kiedy w ubiegłym dziesięcioleciu podjęto decyzję o restauracji fasady Duomo, cały fronton wraz z rusztowaniami zakryto specjalną tkaniną a na niej umieszczono nadruki, przedstawiające katedrę tak, jak się prezentowała w różnych epokach. Był to dla mnie spory szok, ponieważ nie miałam pojęcia, że to, co zobaczyłam, kiedy po raz pierwszy stanęłam na Piazza del Duomo, jest o wiele bliższe naszym czasom, niż pierwotnie sądziłam. Nie przesadzę, jeśli powiem, że w tym momencie poczułam się w pewnym sensie oszukana, choć już wcześniej wyczuwałam w niej jakąś fałszywą nutę, rozziew pomiędzy surowym, monumentalnym wnętrzem i koronkowym wyglądem na zewnątrz, tym bardziej, że stylistycznie zdecydowanie odbiegała od znanych mi ze zdjęć gotyckich katedr w Orvieto i Sienie, że nie wspomnę tu o świątyniach francuskich, czy niemieckich.



Bez trudu dało się dostrzec, że w większości jej zewnętrzne ozdoby nie przystają do epoki, w której powstało Duomo, jednak sądziłam, że te niezgodności w wyglądzie fasady są raczej wynikiem daleko posuniętej dowolności podczas prac renowacyjnych przeprowadzonych w minionych stuleciach a nie całkowitą zmianą pierwotnego założenia. Moje uczucia związane z katedrą zawsze były ambiwalentne; z jednej strony podziwiałam jej misterne detale, które same w sobie z pewnością są przejawem sztuki wysokiego lotu, lubiłam też na nią patrzeć od strony Pałacu Biskupiego i Piazza Fontana, skąd według mnie prezentuje się najlepiej.
Natomiast z drugiej strony miałam jej za złe to przebranie, w którym mi się ukazała; zaczęłam ją postrzegać jako symbol zadufania i wielkościowych ciągotek, jakie w Lombardczykach obudził Napoleon, co zresztą chyba było dość zgodne z ich charakterem i padło na podatny grunt. Powstało wtedy kilka projektów ozdobienia fasady, lecz zrezygnowano z nich ze względu na zbyt duży koszt. Lombardczycy zawsze byli obrotni w kwestii pieniądza, w końcu to im świat zawdzięcza powstanie sieci banków, że nie wspomnę o lombardach sensu stricto (nota bene, zawsze miałam do nich odrazę i nigdy w życiu nie kupiłabym nic w tej instytucji, gdyż mam wrażenie, że zła energia podążyłaby za mną wraz z przedmiotem zastawionym za lichwiarską cenę, co mogło być dla kogoś ostatnią deską ratunku). Pod koniec XIX wieku rozpisano nowy konkurs, który wygrał Giuseppe Brentano, lecz i ten projekt nie został zrealizowany w pierwotnej postaci, gdyż wprowadzono do niego rozliczne zmiany, nie rezygnując jednak z zamysłu dania katedrze wyglądu monumentalnego i ozdobnego zarazem. Mając na uwadze ten aspekt, Duomo jest dla mnie świadectwem pychy mieszkańców tego miasta, zdaje się mówić o ich aspiracjach stworzenia katedry na miarę ich kieszeni, bo przecież przyozdobienie go taką ilością rzeźb i innych elementów musiało kosztować masę pieniędzy...

Oczywiście, można tu zgłosić zastrzeżenie, że dzieło sztuki samo w sobie jest bezcenne, więc zwracanie uwagi na finansową stronę przedsięwzięcia być może jest nietaktem, jednak choć mam wiele respektu dla sztuki i ambicji artystycznych, to w przypadku mediolańskiej katedry wyczuwam jakąś przesadę.
Choć jest ona bardzo efektowna na pierwszy rzut oka, ma w sobie coś, co sprawia, że patrząc na nią czuję niezbyt miły zawrót głowy, jakbym przed chwilą zeszła z wirującej karuzeli. Mimo tych niuansów estetycznych, z biegiem czasu stała się dla mnie czymś znajomym i bliskim, więc po każdym dłuższym okresie, kiedy to Mediolan pozostawał dla mnie niejako na marginesie moich zainteresowań, widok jej nieco zbyt przysadzistej sylwetki sprawiał, że witałam ją z radością, niczym dawno niewidzianą przyjaciółkę.
Cieszyło mnie, że każda zmiana aury ukazuje ją nieomal w innej postaci, jakby była teatralną dekoracją, z której oświetleniowiec za pomocą reflektorów kreuje coraz to nową rzeczywistość. Poza tym to właśnie katedra była pierwszą, tak bardzo charakterystyczną budowlą w tym mieście, jaką zobaczyłam po przyjeździe. Wtedy było ono dla mnie obce i tajemnicze, w tym nieznanym otoczeniu sylwetkę Duomo znaną mi ze zdjęcia, rozpoznałam na pierwszy rzut oka. Po tej być może nieco przydługiej dygresji, chciałabym wrócić do tematu remontów, modernizacji i finansów. Wydatki na te cele zdają się nie mieć końca, gdyż kwaśne deszcze i smog powodują, że Duomo szarzeje pod ich wpływem a delikatne detale kruszeją, więc pracownikom instytucji znanej jako Fabbrica di Duomo nie brakuje zajęcia. Fabbrica powstała w 1387 i trwa do dziś, więc być może jest jednym z najstarszych, (jeśli nie najstarszym) zakładem pracy, istniejącym w zasadzie nieprzerwanie...
Oprócz prac restauracyjnych ma ona za zadanie całą obsługę administracyjną, zarówno katedry jak i katedralnego muzeum a jej siedzibą jest okazały budynek usytuowany przy wschodniej pierzei Piazza del Duomo. Konstrukcja katedry kreuje wiele problemów, chyba najpoważniejszym było osiadanie i pękanie kolumn wspierających strop, co w latach 70-tych i 80-tych ubiegłego wieku, spowodowało konieczność wymiany znacznej części materiału, z jakiej je wzniesiono. Specjalistyczne prace o tak wielkim zakresie wymagają ogromnych nakładów, więc siłą rzeczy administrator musi korzystać z różnych dodatkowych źródeł finansowania. Aby zaokrąglić budżet wdraża się różne projekty, można na przykład zaadoptować guglię, gargulca lub rzeźbę, co oczywiście sprowadza się przede wszystkim do łożenia na ich konserwację. Myślę, że dla niektórych osób to bardzo dobry sposób na spożytkowanie nadmiaru funduszy a zarazem przejście do historii...


Mediolańskie Duomo słusznie szczyci się swoimi imponującymi witrażami. Przewodniki informują o tym, że ich powierzchnia wynosi 1700 m2 i przedstawia aż 3600 postaci. Niestety, zwykle trudno je zobaczyć w całej krasie, ponieważ okna są bardzo wysokie, więc ich część zwykle tonie w cieniu; niedostateczna ilość dziennego światła, jaka przez nie wpada, pozwala je obejrzeć jedynie częściowo i tylko od wewnątrz.
Jednak miałam to szczęście, że w ostatnim roku mojego pobytu we Włoszech z okazji świąt Bożego Narodzenia, przedsiębiorstwo odpowiedzialne za oświetlenie miasta, zainstalowało na własny koszt system złożony z mnóstwa lampek LED, co pozwoliło również z zewnątrz podziwiać niezwykłe piękno tych witraży. O projekcie dowiedziałam się z lokalnego dziennika telewizyjnego i natychmiast postanowiłam wziąć udział w owym spektaklu, gdyż grzechem byłoby przeoczenie takiej niepowtarzalnej okazji. Po zapadnięciu ciemności, punktualne o godzinie 19:00 zgasły latarnie na placu w pobliżu Katedry i w tej samej chwili jej okna rozbłysły całą gamą kolorów tęczy. Był to wspaniały widok, gdyż witraże są naprawdę przepiękne, ogromne, o nasyconych kolorach. Setki małych fragmentów szkła składają się na obrazy przestawiające sceny ze Starego i Nowego Testamentu, zaś szczyty okien wieńczą misterne rozety.
Z rozmysłem nie piszę nic na temat wnętrza katedry, ponieważ szczerze mówiąc, nie razi mnie, ani nie zachwyca a nie jest moim celem multiplikowanie informacji, jakie można znaleźć w przewodniku lub w necie. Byłam tam kilkakrotnie, ale nie znalazłam niczego, o czym mogłabym powiedzieć, że oczarowało moje oczy i skradło mi serce. Oczywiście, imponuje mi jej ogrom a świadomość, że tego kolosa wzniesiono kilkaset lat wstecz przy użyciu prostych narzędzi, budzi respekt. Jednak jak napisałam na początku, jest to wpis sentymentalny a w tym wypadku moje sentymenty pozostały w uśpieniu...
Natomiast wyprawa na dach katedry była dla mnie naprawdę wspaniałym przeżyciem, o którym pisałam
tutaj
Ps. Chciałam tu nadmienić, że zdjęcia raczej nie oddają rzeczywistego koloru katedry, ponieważ jak już wspomniałam, jest on zależny od oświetlenia i tego, czy marmur w danej chwili odbija, czy pochłania światło. W istocie, w neutralnym świetle jest ona biało - szaro - różowa, co w przybliżeniu wygląda tak, jak na zdjęciu nr. 10 (tym z posągiem w niszy).
Suplement do wpisu
Dla osób zaineresowanych przemianami, jakim poddano Duomo na przestrzeni wieków, zamieszczam link do strony, która mówi o tym bardzo dokładnie >
Poniżej zamieszczam rycinę katedry w niemal pierwotnym kształcie, przed pracami zainicjowanymi w okresie panowania Napoleona. Widoczne są niewielkie modyfikacje fasady wprowadzone po okresie średniowiecza.
Więcej zdjęć Duomo w obecnej postaci można obejrzeć pod linkiem >