środa, 17 czerwca 2015

Lód włoski.


Lód włoski (nie mylić z ludem !) to arcydzieło samo w sobie. Pamiętam, że swego czasu w Polsce były bardzo popularne "kręcone" lody włoskie ze specjalnej maszyny, jednak we Włoszech spotkałam się z podobnymi urządzeniami jedynie w barach MacDonalda. W innych punktach lody sprzedaje się w postaci tradycyjnych kulek albo nakładane specjalną łopatką w waflowe miseczki lub rożki. Ostrożniejsze osoby mogą je dostać w jednorazowym kartonowym kubeczku z plastikową łyżeczką, co przy upałach z pewnością jest bezpieczniejsze dla kogoś, kto obawia się poplamić ubranie kapiącym smakołykiem. Oczywiście, można też zjeść lody w sposób bardziej elegancki, przy stoliku w kawiarni, czy lodziarni, podane w pucharku ze stali nierdzewnej lub szkła. Porcje na ogół są bardzo duże, więc mając na uwadze wartość odżywczą lodów, ich trzy gałki z powodzeniem mogą zastąpić obiad, co osobiście nie raz przetestowałam, nie tyle na własnej skórze, co we własnym żołądku, który w zupełności się nimi zadowalał. We Włoszech lody konsumuje się przez cały rok, nawet podczas naprawdę chłodnych dni a z nastaniem wiosny zaczyna się prawdziwe "lodowe szaleństwo".


 Nie ma w tym zresztą nic dziwnego, bo są one naprawdę przepyszne (a do tego co roku pojawiają się nowe smaki). Oprócz tradycyjnych, wymyśla się tak zaskakujące jak "pepperoncino" czyli lody czekoladowe z dodatkiem bardzo ostrej papryki albo o smaku gorgonzoli, specjalnie dla miłośników nowych wrażeń i mocno dojrzałych serów. Jakoś nie mogłam się przekonać do tego smaku a kiedy postanowiłam, że jednak ich spróbuję ich w ramach eksperymentu kulinarnego, okazało się, że zniknęły z oferty... Byłabym w prawdziwym kłopocie, gdybym miała wymienić moje ulubione, bo jak już wspominałam we wpisie o ciasteczkach z Camogli, jestem typowym okazem łakomczucha "wzrokowca" więc kiedy wchodziłam do lodziarni, na widok wszystkich prezentowanych tam wspaniałości zawsze miałam ogromny problem z dokonaniem właściwego wyboru.

Jeśli chodzi o produkty kulinarne - we Włoszech stawia się przede wszystkim na świeżość i apetyczną naturalność produktu, więc również w przypadku lodów raczej nie zobaczy się żadnych kolorowych posypek z drobnych cukierków albo innych cukierniczych ozdób. Stosownie do smaku dodawane są orzechy, pistacje, kawałki owoców, ciasteczek amaretti lub herbatników, czekolada oraz inne specjały. Wiele lodziarni serwuje lody własnego wyrobu, ewentualnie wyprodukowane w różnych wytwórniach rzemieślniczych, często mających wieloletnią tradycję. W Mediolanie jest dużo miejsc, gdzie podaje się świetne lody, jednak wiele osób twierdzi, że najlepsze są te sprzedawane w Galerii Wiktora Emanuela na tyłach Duomo, w związku z tym, mimo licznej i sprawnej obsługi, zawsze jest tam sporo klientów czekających w  kolejce. Na zdjęciu powyżej -  kolejka po lody w jednej z renomowanych kawiarni a poniżej dwie fotki z lodziarni na tyłach Duomo ( tej, gdzie podobno są najlepsze lody w mieście). Jak widać, sfotografowane przeze mnie dziewczyny też mają problem z wyborem...



 Na zakończenie, chciałabym zaprezentować dwa zdjęcia uroczych dzieci jedzących lody. Mimo niewątpliwych braków technicznych, są to jedne z moich ulubionych. Pierwsze z nich zrobiłam kilka lat temu, w galerii Wiktora Emanuela; zachwyciły mnie te dwie zjawiskowe dziewuszki, stojące w blasku słońca, wyglądające niczym elfy z  delikatnymi buziami i włosami blond. Patrząc jak zajadają swoje lody, miałam wrażenie, że to po prostu kwintesencja lata - nic ująć, nic dodać! Zależało mi na uchwyceniu tego magicznego momentu, więc nie przykładałam się do ustawiania parametrów, co siłą rzeczy odbiło się na jakości zdjęcia.



Natomiast to drugie, które również bardzo lubię, zrobiłam w Mantui, gdzie przez pewien czas mieszkałam. W nim najbardziej podobają mi się długie cienie i ostre, jesienne światło, prześwietlające włosy malucha. Śliczne, kilkuletnie dziecko ( szczerze mówiąc, początkowo myślałam, że to dziewczynka, ale równie dobrze mógł to być chłopiec) z burzą brązowych loków i wielką serwetką pod brodą, siedziało na ławce przed barem, z wielką powagą zajadając swoje lody, podczas kiedy jego mama była zajęta karmieniem młodszego dziecka leżącego w wózku. 

 A z "podwórka" na którym wówczas mieszkałam - również w Limbiate, w centrum handlowym Carrefour, jak rok długi mogłam zjeść wspaniale lody. Aby nie wodzić się na pokuszenie i uniknąć napadu łakomstwa skutkującego dodatkowymi centymetrami w biodrach, przechodząc obok starałam się patrzeć na drugą stronę galerii, gdzie był sklep z pięknymi firankami i ozdobnymi poduszkami. Oczywiście, to nie znaczy, że się umartwiałam i odmawiam sobie wszystkiego. Lody jadłam dość często, zwłaszcza, gdy byłam poza domem przez cały dzień, biegałam po mieście albo szłam w góry. Zauważyłam bowiem, że dają mi dużo energii, nie obciążając przy tym żołądka jak inny, bardziej treściwy posiłek. Chodząc przez kilka godzin mogłam też od ręki spalić kalorie, więc nie musiałam sobie robić wyrzutów, godząc przyjemne z pożytecznym...   

Tytuł tego posta w pewnym sensie podkradłam mojej córce Marcie, która podczas swojego ostatniego pobytu w Mediolanie zrobiła zdjęcie nadjedzonych lodów i podpisała je właśnie w ten sposób. Rozśmieszyła nas ta gra słów, więc postanowiłam ją wykorzystać.


< Obok zamieszczam zdjęcie zrobione przez Martę, które przedstawia ogromne, pyszne lody w różku waflowym (częściowo już skonsumowane) o smaku wiśniowo - waniliowym