Pokazywanie postów oznaczonych etykietą faszyzm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą faszyzm. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 2 lipca 2013

Lombardia.Gardone Riviera, Vittoriale degli Italiani "Io ho, quel che ho donato"...



... io son venuto a chiudere la mia tristezza e il mio silenzio in questa vecchia casa colonica, non tanto per umiliarmi quanto per porre a piu' difficile prova la mia virtu' di creazione e trasfigurazione. Il mio amore d'Italia, il mio culto delle memorie, la mia aspirazione all'eroismo, il mio presentimento della Patria futura si manifestano qui in ogni ricerca di linea, in ogni accordo o disaccordo di colori.


...przyszedłem, aby zamknąć mój smutek i moje milczenie w tym starym, wiejskim domu, nie dlatego, abym miał się uniżyć, lecz by sprostać najtrudniejszej próbie, na jaką wystawiłem moje męstwo w tworzeniu i przekształcaniu. Moja miłość dla Italii, cześć którą mam dla narodowej pamięci, dążenie do bohaterskich czynów oraz moje przeczucie Ojczyzny, jaka nadejdzie, tu znalazły swój wyraz w każdej linii, harmonii i dysharmonii kolorów.                                                              
  (tłumaczenie własne) 
                                              
Jest to fragment aktu, w którym poeta ofiarował Vittoriale swoim rodakom. Akt jest dość długi, więc wybrałam zeń fragment według mnie najbardziej znaczący, wyrażający ideę, jaka nim kierowała. Nie bez znaczenia jest też to, iż mówi on o poczuciu goryczy z powodu odosobnienia, w jakim d'Annunzio się znalazł i jego dramatycznej próbie walki o zachowanie osobistej godności. Znamienny jest też napis widniejący na bramie wejściowej  "Io ho, quel che ho donato" co aby zachować sens myśli poety można przetłumaczyć jako "Mam tyko to, co ofiarowałem". Jak już pisałam w pierwszym poście, Vittoriale degli Italiani to nie tylko dom poety; jest to okazały kompleks składający się z willi i parku, gdzie znajdują się liczne budowle i pomniki. Całość leży na zboczu wzgórza, skąd roztacza się piękny widok na jezioro Garda. Wspominałam wcześniej  o tym, że jezioro przez większość dni w roku spowija lekki opar, który Włosi nazywają "foschia". Jest on spowodowany dużą wilgotnością powietrza i nie należy go mylić z mgłą. Powoduje to znaczne ograniczenie widoczności, jednak w zamian oferuje niezapomniane wrażenie, że wypływając na jezioro w jego szerszej części, zanurzamy się w prawdziwym morzu błękitu, który otula wszystko niczym szczelny kokon, podczas gdy nasz wzrok z trudem wyławia z tego bezmiaru niebieskości ledwie dostrzegalne zarysy odległego brzegu... Podobno to właśnie ten błękit, widziany podczas lotu aeroplanem, oczarował poetę do tego stopnia, że postanowił nabyć opuszczoną willę Cargnacco. 


Kiedy na skutek zabiegów Mussoliniego został ostatecznie wyeliminowany z polityki, nowo nabyty dom stał się nie tylko jego schronieniem, lecz jak już pisałam, także "złotą klatką". Sądzę, że d'Annunzio jako żołnierz - poeta, górował nad Duce nie tylko sławą zdobytą w czasie wojny, ale przede wszystkim inteligencją; zapewne jednak nie miał jego determinacji i sprytu w dążeniu do władzy za wszelką cenę a może raczej władza, jako taka, po prostu go nie interesowała? Kiedy czytałam analizy dotyczące Regencji w Republice Carnaro, dowiedziałam się, iż wraz ze swoimi współpracownikami w bardzo krótkim czasie ustanowił prawo a także szybko i prężnie zorganizował życie owej społeczności. Jednak żywot Republiki był krótki (trwał niewiele ponad rok) więc trudno ocenić, jak by  to wszystko funkcjonowało na dłuższą metę i czy nie okazało by się, że jest to  jedynie utopia... Faktem jest też, że sam poeta nie zamierzał rządzić tam w nieskończoność, o czym świadczy chociażby przyjęcie nazwy "Regencja" przy czym on sam z dumą przyjął tytuł "Commandante" a nie  "Presidente".

Jego zamiarem było stworzenie pomostu pomiędzy Włochami i Dalmacją a następnie podanie Italii spornego miasta Fiume na złotej tacy.
Jednak z powodu braku zgody ze strony Sprzymierzonych, ówczesny rząd włoski nie skorzystał z podsuwanej mu okazji i cała awantura skończyła się wkroczeniem wojska a następnie bratobójczą walką i usunięciem rebeliantów siłą, co przeszło do historii pod nazwą "Krwawego Bożego Narodzenia". Sądzę, że po takim doświadczeniu d'Annunzio czuł się nie tylko rozczarowany, lecz wręcz zdruzgotany. Nie tylko zgięli ludzie, których prowadził i którzy zawierzyli jego idei, samej idei również odebrano sens oraz wszelką wartość.
Abstrahując od słuszności historycznej i demograficznej (która również i dziś nadal budzi wiele kontrowersji) należy pamiętać o tym, że były to czasy, kiedy wykreślano nowe granice Europy a takich enklaw, gdzie stosunki ludnościowe były równie skomplikowane, jak w Fiume czy Trieście, było więcej (że wspomnę tu chociażby sprawy bliskie nam Polakom - Lwów, Wilno i Zaolzie). Tym, kto go wtedy poparł był Mussolini ze swoimi faszystami a dzięki temu narodziła się łącząca ich więź, która dla poety z wielu względów w przyszłości okazała się również uciążliwymi więzami. Był to właściwie kres jego czynnej kariery, zarówno wojskowej, jak i politycznej, gdyż od tej pory żył w swojej wieży z kości słoniowej, obsypywany pieniędzmi i zaszczytami, tytularny książę bez księstwa, na dobrowolnym wygnaniu...


Mam wrażenie, że pomysł stworzenia Vittoriale był dla niego sposobem nie tylko na wyrażenie swego wybujałego ego, co również ciągłym przypominaniem samemu sobie i innym, że tym, co uważał za sens swojego życia było działanie, stanowiące główny motor jego twórczości a nie jedynie teoretyczne rozważania. Vittoriale powstawało na przestrzeni wielu lat, zaś część obiektów ukończono już po śmierci poety. Przez długi czas kompleks był zamknięty dla szerszej publiczności, swe podwoje otworzył dla zwiedzających dopiero w latach 90-tych. Początkowo można było obejrzeć jedynie park i monumenty, jakie się w nim znajdują, natomiast wnętrza willi są dostępne dopiero od 2000 roku. Architektem, który pracował dla d'Annunzia a po jego śmierci dla fundacji zarządzającej obiektem, był Gian Carlo Maroni. Nie mam pojęcia, do jakiego stopnia była posunięta  jego autonomia w projektowaniu, ale sądzę, że (pomijając stronę sensu stricto techniczną) działał przede wszystkim jako wykonawca poleceń poety i realizator jego wizji.


Summa summarum, powstał z tego twór dość dziwny i raczej niespójny, sprawiający wrażenie, że architekt starał się jakimś cudem zadowolić swego pracodawcę spełniając jego kaprysy i życzenia, nie gubiąc przy tym własnego stylu. W zamyśle poety Vittoriale miało być narodowym pomnikiem oraz świadectwem męstwa i poświęcenia  Włochów podczas Wielkiej Wojny. Stąd obecność wielu symboli, które zwłaszcza dla cudzoziemca nie zawsze są czytelne na pierwszy rzut oka, liczne tablice pamiątkowe i rzeźby. Chociaż byłyśmy tam przez kilka godzin, nie udało nam się zobaczyć wszystkiego - część obiektów oglądałyśmy w biegu, co pozostawiło nam uczucie niedosytu. Jednak oprócz muzeów zdołałyśmy obejrzeć najważniejsze i największe z parkowych obiektów - amfiteatr, mauzoleum i okręt "Puglia". Amfiteatr  w moim odczuciu jest po prostu fantastyczny. Od willi oddziela go portyk wieńczący jego koronę, natomiast z widowni otwiera się wspaniały widok na błękitne jezioro Garda.


Z prawej strony, nad sceną, od niedawna stoi niebieski koń "Cavallo blu" - rzeźba Mimmo Paladino. Na pierwszy rzut oka miałam wrażenie, iż niezbyt pasuje on do otoczenia, lecz po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że postawienie go w tym miejscu nie jest pozbawione głębokiego sensu. Artysta zapewne chciał w ten sposób oddać osobowość poety i jego bojowego ducha, aspiracje i pęd do wolności. Niebieski kolor z pewnością ma nawiązywać do koloru przestworzy i wód Adriatyku, z którymi związane były wojenne dokonania d'Annunzia a także barwy jeziora Garda, nad którym spędził ostatnie lata życia. Sam amfiteatr jest bardzo harmonijnie wtopiony w otoczenie; podobno przed przystąpieniem do pracy nad projektem, jego twórca udał się do Pompei, żeby czerpać z najlepszych, starożytnych wzorców. Dziś ta budowla jest wykorzystywana jako miejsce koncertów i występów teatralnych w ramach letniego festiwalu kultury, a w jej podziemiu znajdują się pomieszczenia wystawowe (jest tam stała wystawa "D'Annunzio segreto").


Wspominałam już, że teren Vittoriale zajmuje powierzchnię dziewięciu hektarów. Na tym obszarze oprócz willi i amfiteatru, znajduje się jeszcze wiele innych, interesujących obiektów. Dwa z nich robią wrażenie równie kolosalne, jak ich rozmiary. Pierwszy to Mauzoleum, wzniesione pośród drzew oliwnych, na szczycie wzgórza znajdującego się w obrębie parku. Spoczywają tam doczesne szczątki poety w otoczeniu najbliższych mu towarzyszy broni, natomiast podziemia poświęcone są Legionistom i cywilom, którzy zginęli podczas bratobójczej walki, kiedy wojska włoskie wkroczyły do Fiume, aby usunąć z miasta d'Annunzia wraz z jego stronnikami. Wydarzenia te rozegrały się w ostatnich dniach grudnia 1920 roku i stąd mówi się o nich jako o "Krwawym Bożym Narodzeniu". Mauzoleum ma kształt okręgu i składa się trzech tarasów, wzniesionych jeden nad drugim; jego forma nawiązuje do grobowców etruskich. Budowę obiektu zakończono stosunkowo niedawno, bo w 1963 roku, w setną rocznicę urodzin poety. Na środku najwyższego tarasu wznosi się wysoki pylon, na którym umieszczono sarkofag Commandante a wokół znajdują się podobne, choć umieszczone o wiele niżej, sarkofagi jego dziesięciu towarzyszy.  






Na zboczu wzgórza, nieopodal mauzoleum, znajduje się także inny, zaskakujący monument. Jest to część okrętu wojennego "Puglia", z którego stworzono pomnik jedyny w swoim rodzaju. Z okrętem jest związana ważna karta historii Włoch, gdyż w czasie Wielkiej Wojny pełnił on służbę na wodach Dalmacji, jego kapitan i główny mechanik zginęli w 1920 roku, podczas zamieszek w Splicie. Kiedy zapadła decyzja o wycofaniu jednostki ze służby, Marynarka Wojenna podarowała poecie część dziobową. Dokonano jej rozbiórki, po czym fragmenty dwudziestoma wagonami przewieziono do Vittoriale. Tu wykonano następną, iście gigantyczną pracę, gdyż części okrętu złożono na powrót i zespolono je ze zboczem wzgórza, kierując dziób w stronę jeziora Garda i Adriatyku. Kiedy wraz z Federicą dotarłyśmy do tego miejsca, przeżyłyśmy ogromne zaskoczenie. Początkowo szłyśmy ścieżką pośród wysokich cyprysów, zasłaniających przed naszymi oczami najbliższą okolicę; nagle, po przebyciu ostatniego odcinka alejki, zeszłyśmy po niewysokich schodkach i znalazłyśmy się na pokładzie najprawdziwszego okrętu. Wrażenie było doprawdy niesamowite! Nie będę się zagłębiać w szczegóły - lepiej niech przemówią zdjęcia, które tam zrobiłam... W drodze powrotnej do willi (zbliżała się godzina naszej wizyty w Muzeum Wojny) poszłyśmy jeszcze rzucić okiem na kuter torpedowy M.A.S. na którym Gabriele d'Annunzio, wraz z załogą pod dowództwem kapitana Ciano, bez przeszkód wpłynął do portu Bucari, gdzie stały okręty austriackie (w wyprawie brały udział jeszcze dwa podobne kutry).

Po skutecznym storpedowaniu jednego ze statków (pozostałe nie poniosły szkód, gdyż większość włoskich pocisków zatrzymały sieci, chroniące austriackie jednostki) pozostawili w porcie trzy butelki ozdobione trójkolorową, włoską flagą. W ich wnętrzu umieszczono  tekst pióra d'Annunzia, zapowiadający następne akcje, poważniejsze w skutkach. Był to jedyny w swoim rodzaju rajd propagandowy, który udowodnił Austriakom słabość ich obrony. Wyczyn ten przeszedł do historii jako "Beffa di Bucari". Ku naszemu żalowi nie starczyło nam czasu na zwiedzenie Audytorium, gdzie można obejrzeć wystawę fotograficzną oraz zobaczyć na własne oczy aeroplan, na którym poeta latał jako obserwator (na nim wraz z eskadrą pilotów odbył słynny "Lot na Wiedeń" wyczyn propagandowy, równie szalony jak poprzedni). W trakcie owego zdarzenia, włoska eskadra San Marco, zwana "Serenissima" wykonała rekordowy, jak na owe czasy lot, podczas którego samoloty przebyły łącznie 1200 km. Celem  był  Wiedeń i zasypanie jego mieszkańców ulotkami po włosku i niemiecku, co miało udowodnić wiedeńczykom przewagę  włoskich sił zbrojnych oraz dać im do zrozumienia, że po ulotkach może przyjść kolej na bomby. Te akcje przyniosły poecie i jego towarzyszom ogromną sławę i wysokie odznaczenia a także bardzo podniosły włoskie morale, mocno nadwyrężone po straszliwych stratach poniesionych w bitwie pod Caporetto. Pamiątki związane ze służbą wojskową d"Annunzia, jego mundury, ordery, dyplomy i fotografie z tego okresu oraz wiele przedmiotów, otrzymanych w darze od byłych towarzyszy broni, można obecnie oglądać właśnie Muzeum Wojny. Znajduje się ono w lewym skrzydle willi, dobudowanym według projektu Maroniego. Skrzydło to, w stylu obowiązującego w owych czasach art-deco, było przeznaczone na apartament dla poety i Luizy Baccara, którym chyba zrobiło się ciasno w pokojach "Priorii" zapełnionej do granic możliwości licznymi kolekcjami dzieł sztuki. Niestety, d'Annunzio zmarł nie doczekawszy ukończenia tej części budynku.

Ponieważ, jak już wspominałam, znajdujący się w Priorii "Pokój Trędowatego" gdzie wystawiono zwłoki zmarłego poety okazał się zbyt mały, przeniesiono je do nowej części domu, do pomieszczenia przeznaczonego na jego sypialnię. W pokoju zwraca uwagę napis nad wezgłowiem łóżka "Nie żeby spać, nie żeby umrzeć". Ten napis w istocie nie odnosił się do tegoż łóżka, lecz mówił o filozofii życiowej d'Annunzia i wyrażał jego przekonanie, że jedynie  aktywne życie może zapewnić nieśmiertelność. Niestety, w Muzeum Wojny miałam pecha... Przewodnik, który nas oprowadzał chyba pochodził z Trentino i lepiej mówił po niemiecku, niż po włosku. Kilkakrotnie zachęcał nas do przerywania i zadawania pytań "jeśli będzie mówił zbyt szybko". Powiem szczerze, że niezależnie od tego, czy mówił wolno, czy szybko rozumiałam go "piąte przez dziesiąte". Oprócz kilkorga Włochów i mnie, w grupie był jeden Niemiec, do którego przewodnik zwracał się w jego języku, płynnie mu referując zredukowaną wersję tego, co przedtem mówił po włosku. Nie chciałam przeszkadzać ciągłymi prośbami o powtórzenie, licząc na to, że po wyjściu z muzeum oświeci mnie Federica, która bądź co bądź jest dziewczyną inteligentną, ma dobrą pamięć (studiuje ekonomię i języki obce) i na dodatek jest Włoszką, więc sądziłam, że wywody przewodnika zrozumie bez trudu i zapamięta to, co mówił. Niestety, jedyne co mogła mi powiedzieć to "non ho capito nulla" czyli "nic nie zrozumiałam"...Trochę to podniosło moją samoocenę w sprawie znajomości języka włoskiego lecz jeśli chodzi o ten etap życia poety, obydwie pozostałyśmy w ciemnościach niewiedzy. Na szczęście miałyśmy dość czasu, aby dokładnie obejrzeć większość eksponatów, co było lekcją nie tyle poglądową, co raczej "oglądową"...


Po wyjściu z muzeum niemal w biegu obejrzałyśmy jeszcze ogród prywatny willi, gdzie ze zdziwieniem odkryłyśmy dwa nagrobki. Jak się okazało, jest tam pochowana żona d'Annunzia, Maria i jego nieślubna córka, Renata. Niestety, godzina odjazdu zbliżała się nieubłaganie, więc musiałyśmy zrezygnować ze zwiedzenia pozostałej części ogromnego parku, co jak już wspomniałam, pozostawiło nam uczucie niedosytu. Żałowałyśmy też, że nie miałyśmy czasu wstąpić do Ogrodu Botanicznego w Gardone Riviera, który wyglądał bardzo obiecująco.

Tym wpisem chciałabym zamknąć mały cykl, jaki poświęciłam postaci Gabriela d"Annunzio. Być może sam fakt, iż było ich tak wiele, wyda się komuś niezrozumiały. Osobiście w żadnym razie nie jestem zwolenniczką faszystowskiej idei, lecz żyjąc przez wiele lat wśród Włochów, starałam się w tym wypadku niejako wejść w ich skórę, zrozumieć ich punkt widzenia, niejednokrotnie zupełnie odmienny od mojego. Dlatego też zainteresowałam się tą częścią ich historii i często w miarę możliwości starałam się kierować rozmowę na ów temat. Szczerze mówiąc, nie było to łatwe, gdyż zarówno ja jak i moi rozmówcy mieliśmy świadomość, iż w czasie II wojny Światowej Włochy były sojusznikiem naszego okupanta a do tego mimo wszystkich zmian, jakie się dokonały w Polsce, w ich podświadomości ludzie z mojego pokolenia w dalszym ciągu są postrzegani jako komuniści. Miałam też wrażenie, że Włosi nadal wstydzą się aliansu z nazistowskimi Niemcami, a wolta, jaką przezornie wykonali w przededniu klęski również nie poprawia ich samopoczucia, tym bardziej, że okupili ją mnóstwem ofiar. Starsze pokolenie, które przeżyło wojnę, chyba nie do końca się rozliczyło z tym okresem a młode siłą rzeczy ma osąd czysto teoretyczny. Zdarza się też, że podczas zagorzałych dyskusji politycznych pada epitet "faszysta" co mogłoby wskazywać, iż ten system nadal ma we Włoszech swoich pogrobowców i niekoniecznie są to ogoleni na łyso młodzieńcy z pałkami, czy nożami za pazuchą. Zastanawiałam się nad tym, czy d'Annunzio w początkowym okresie uchodzący za jego ideologa, mógłby stać się rzeczywistym przywódcą ruchu faszystowskiego i czy miałby realne szanse w walce z rwącym się do władzy Mussolinim, gdyby postawił na kartę cały swój autorytet? Wkroczenie do Fiume na czele Legionu i stworzenie rządu tymczasowego, zapewne było dla niego swego rodzaju próbą generalną dochodzenia do władzy, zaś jako Commandante Republiki Carnaro musiał się zmierzyć z wieloma problemami, w tym także obecnością przeciwników politycznych, którzy podobno szybko znikali w więzieniu. Być może, nie było to dla niego doświadczenie warte powtórzenia a sam d'Annunzio, jako pisarz, poeta, teoretyk i esteta, nie czuł się powołany do tego rodzaju policyjnej działalności. Zapewne między nim i Mussolinim były pewne podobieństwa, lecz i poważne różnice. D'Annunzio był ideologiem czerpiącym z filozofii Nietzschego i Schopenhauera, natomiast Duce tę ideę zmaterializował, idąc przy tym o wiele dalej,  do tego w kierunku, jaki poeta uważał za zgubny. Zresztą tym, który w pełni rozwinął teorię faszystowską był nie d'Annunzio a Giovanni Gentile, włoski filozof, twórca idealizmu naturalnego, który pełnił funkcję ministra edukacji w rządzie Mussoliniego i pozostał mu wierny aż do końca. Natomiast Gabriele d'Annunzio (co prawda, nieskutecznie) próbował przeszkodzić Mussoliniemu w przejęciu władzy a później kilkakrotnie bardzo zdecydowanie interweniował w sprawie sojuszu Włoch z hitlerowskimi Niemcami, którego absolutnie nie aprobował. Nie wykluczone, że po fiasku tych zabiegów wolał się udać na "emigrację wewnętrzną" niż podjąć otwartą walkę z człowiekiem pozbawionym skrupułów i obdarzonym dużą dozą wrodzonego okrucieństwa. Być może nie chciał narażać swojego wizerunku a może i życia, stając z nim do nierównej walki? Nie można też wykluczyć, że miał świadomość tego, iż jego ideologia ewoluując spowodowała nieoczekiwane konsekwencje, których początkowo nie przewidział. Jeśli tak było i świadomie usunął się z czynnej polityki na swe dobrowolne wygnanie, to można rzec, że okazał się przewidujący...Tak, czy inaczej, zbudował sobie pomnik już za życia i wśród większości rodaków nadal cieszy się sławą nieustraszonego poety-żołnierza. Natomiast jego niegdysiejszy przeciwnik skończył od strzałów z bratniej ręki, powieszony za nogi niczym zwierzę rzeźne, znieważany i opluwany przez tych, którzy jeszcze niedawno wielbili go i oklaskiwali. Można się długo zastanawiać nad problemami związanymi z tym etapem historii Włoch i nad historią ludzkości w ogólnym sensie, gdyż wciąż rodzą się systemy oraz idee uważane na pewnych etapach rozwoju społecznego za jedynie słuszne i najlepsze z możliwych, które po pewnym czasie upadają a ich zwolenników odsądza się od czci i wiary... Także w naszej ojczystej historii nie brakuje podobnych zdarzeń, przywódców zrzucanych z piedestału, roszczeń o granice i walki o ideologie. Sądzę, że d'Annunzio był zarówno dzieckiem swojej epoki jak i jej wyrazicielem; człowiekiem, którego w dużej części stworzyły czasy, w jakich żył. Mnie w tej historii interesuje przede wszystkim jej ludzki aspekt, ewolucja intelektualna a później degrengolada pisarza o wybitnym talencie, jego reakcje na okoliczności społeczne i polityczne w jakich się znalazł i młyn historii, ścierający na proch tych, którzy się dostaną w jego tryby...

W głębi ducha zastanawiałam się też, jaki wpływ na zachowania poety miał fakt, że przez lata nadużywał kokainy. Nie wiem, kiedy zaczęła się jego przygoda z tym narkotykiem, lecz przyszło mi do głowy, że być może jego spektakularna odwaga po części była skutkiem jego działania? Zapewne żaden narkotyk nie zrobi bohatera z tchórza, jednak może wzmocnić wrodzone cechy osobowe a pewne zachowania poety mogłyby świadczyć o takim wpływie... Uważa się, że pod koniec życia wyraźnie spadła jego sprawność intelektualna, mimo iż nadal dużo pracował publikował mało; natomiast pozostawił wiele szkiców i rzeczy niedokończonych, co mogłoby wskazywać na gonitwę myśli, charakterystyczną dla narkomanów. Również jego hiper aktywność erotyczna była wspomagana kokainą, z czym się absolutnie nie ukrywał. Uważa się, że jej wieloletnie zażywanie może prowadzić do paranoi oraz manii wielkości, więc być może, tu należy szukać przyczyny kompulsywnej rozbudowy Vittoriale? Niewykluczone również, że to narkotyk mógł być przyczyną wylewu krwi do mózgu, czy zawału serca i śmierci d'Annunzia. Tak, czy inaczej, jeśli bliżej przyjrzymy się jego życiorysowi, wyraźnie zauważymy zmiany, jakie zaszły w jego zachowaniu po upływie kilku lat od opuszczenia Fiume. Mogło by się zdawać, że w tym momencie zaczęła się dla niego droga wiodąca w dół, mimo iż starał się zachować swoją godność i dumę oraz udowodnić wszystkim, że to on sam wybrał sposób, w jaki mu przyszło egzystować. Bez wątpienia - w pierwszym okresie swego życia, kiedy to gorączkowo szukał miłości czyniąc z tych poszukiwań pożywkę dla swojej niecodziennej sztuki, stworzył dzieła wspaniałe. W późniejszym - był już tylko cieniem siebie samego. Poszukiwanie miłości zamieniło się w promiskuityzm, zaś bohaterstwo w samouwielbienie. Jednak kiedy czytałam akt donacyjny Vittoriale a szczególnie zdanie, które przytoczyłam na wstępie, wydaje mi się, że wszystkie te działania, tak niespójne a czasem wręcz dziwaczne, były wynikiem głębokiej frustracji człowieka, obdarzonego nieprzeciętną wrażliwością i nadzwyczajnym intelektem. Myślę, że słusznym jest, aby Włosi o nim pamiętali, gdyż jego życie i zdarzenia w jakich brał udział choć dość odległe, mogą  być punktem wyjścia do wielu przemyśleń i refleksji użytecznych dla następnych pokoleń, co mogłoby im pozwolić na uniknięcie podobnych błędów w przyszłości. To "spotkanie po latach" z d'Annunziem, to również moja osobista historia. Sporo czasu upłynęło od momentu, gdy po raz pierwszy stanęłam na włoskiej ziemi, parę lat od wizyty w muzeum, gdzie zobaczyłam kilka par jego butów do chwili, kiedy o tym piszę. Przeszłam w tym czasie długą drogę, przydarzyło mi się też wiele obserwacji, rozmów, przemyśleń i lektur. Wiele  się dowiedziałam o historii tego kraju, ludziach, wśród których żyłam a także o człowieku choć często kontrowersyjnym, to dla większości swoich rodaków w dalszym ciągu pozostającym ważną postacią narodowego panteonu a przede wszystkim o mnie samej...


piątek, 25 stycznia 2013

Lombardia. Mezzegra, czyli ostatnia droga Mussoliniego.



W Como bierze swój początek droga, która wzdłuż lewego brzegu jeziora prowadzi nas w głąb Alp. Podobnie jak rejs statkiem, również jazda samochodem lub autobusem oferuje nam niezapomniane widoki. Po lewej stronie mijamy zielone stoki gór, zaś po prawej widzimy jezioro Como i jego przeciwległy brzeg. Przejeżdżając przez kolejne miejscowości możemy cieszyć oczy widokiem willi w pastelowych kolorach, ozdobionych białymi ornamentami, apetycznych niczym weselne torty z bitą śmietaną. Stylowe domostwa przyczepione do stoków gór niczym jaskółcze gniazda, wznoszą się na tarasowo usytuowanych posesjach i odbijają w wodach jeziora. Od wiosny do późnej jesieni raduje oczy bujna roślinność: palmy, drzewka laurowe, pinie, cyprysy, kwitnące hortensje, oleandry, glicynie oraz mnóstwo innych kwiatów, dodających pejzażowi wdzięku i elegancji. Granica pomiędzy poszczególnymi miejscowościami jest właściwie umowna; trudno powiedzieć, gdzie kończy się jedna a zaczyna druga. Są one zorganizowane w gminy (comune) i dzielą na frakcje noszące odrębne nazwy. Tuż za półwyspem Balbianello, zaraz po opuszczeniu miasteczka Lenno wkraczamy w granice gminy Mezzegra, gdzie miał miejsce "fakt historyczny z 28 kwietnia 1945 roku". Tym eufemizmem Włosi określają rozstrzelanie Mussoliniego, który właśnie tutaj zginął z rąk partyzantów należących do 52 Brygady "Garibaldina". Mimo licznych badań historyków i relacji naocznych świadków, do dziś nie wiadomo, jaki był prawdziwy przebieg tych wydarzeń. Relacje są sprzeczne a za całą sprawą kryje się wiele tajemnic. Najbardziej rozpowszechnioną wersją jest ta, według której Mussolini, ujęty przez partyzantów w pobliskim Dongo wraz ze swą długoletnią kochanką Klarą Petacci, padł z ręki partyzanta znanego jako pułkownik "Walerio" ( Walter Audisio). To tu, w miejscowości Mezzegra a właściwie w jej części zwanej Bonzanigo w domu rodziny De Maria Duce i Klaretta spędzili ostatnią noc swego życia. Wyrok śmierci już zapadł, następnego dnia po południu więźniowie zostali przewiezieni pod bramę willi "Belmonte", gdzie Walerio miał dokonać egzekucji; obecnie na murze otaczającym willę tuż przy bramie możemy zobaczyć duży, czarno-złoty krzyż, upamiętniający śmierć dyktatora. Jednak ta oficjalna wersja to zaledwie wierzchołek góry lodowej, gdyż w zasadzie od początku równolegle przedstawiano inne wersje wydarzeń (jedna z nich nawet mówiła o tym, że Mussolini zginął ponieważ bronił Klary, którą próbowali zgwałcić partyzanci). 

Najczęściej jednak powtarza się relację o "podwójnym rozstrzelaniu". Jej szczegóły podała włoska telewizja w jednym z (raczej wiarygodnych) programów historycznych. Wykorzystano w nim wywiad z byłym partyzantem o pseudonimie "Giacomo" (w niektórych źródłach podawany jako "Bruno" [Bruno Lonati]). W tym wywiadzie Giacomo oznajmił, że to nie Walerio, ale właśnie on osobiście wykonał wyrok śmierci na Mussolinim. Obszernie mówił także o roli oficera tajnych służb brytyjskich noszącego pseudonim „John" (kapitan John Maccaroni) bardzo aktywnie działającego w okolicy Como. Clou tej wersji stanowiła informacja o ponad dwudziestoletnich, tajnych kontaktach pomiędzy Mussolinim i Churchillem. Podobno ci dwaj politycy w czasie wojny stojący po przeciwnych stronach frontu, już w latach dwudziestych zawarli układ dotyczący wspólnej walki z komunistami. Faktem jest, że w ostatnim okresie wojny Mussolini wielokrotnie spotykał się potajemnie z Anglikami a w swoją ostatnią drogę zabrał dwie skórzane teczki z ważnymi dokumentami, których chciał użyć w pertraktacjach z Aliantami. O dokumentach nie wiadomo nic więcej; jedna z teczek przepadła a w drugiej podobno nie znaleziono niczego istotnego. Inny fakt, którego tajemnicy nie rozwikłano do dziś, to zaginięcie pieniędzy, sztabek złota i kosztowności, które Duce próbował wywieźć uciekając do Szwajcarii (przyjęto wygodną wersję, że wszystko to zostało zatopione w jeziorze Como). Powszechnie uważa się, że o ile Amerykanie za wszelką cenę chcieli ująć Mussoliniego żywego, to Brytyjczykom zależało na tym aby zamilknął na zawsze. Tę wersję potwierdził również Giacomo, były partyzant w czasie telewizyjnego wywiadu zaprezentował się jako pełen godności, starszy pan, bardzo elegancki i spokojny, który swoje wspomnienia relacjonował bez mrugnięcia okiem, czy cienia emocji. Według tego co mówił, w dniu 28 kwietnia 1945 roku był obecny w domu rodziny De Maria, gdzie miał wykonać wyrok śmierci na ex-dyktatorze.







Podobno rankiem Mussolini zmęczony po źle przespanej nocy, wyszedł z pokoju aby zaczerpnąć świeżego powietrza; wtedy Klara Petacci bez ogródek zapytała Giacomo, czy to jest ich koniec. Partyzant potwierdził jej przypuszczenia lecz kobieta nie okazała strachu, prosiła jedynie, żeby wyrok wykonano tak aby Mussolini się nie zorientował a także by nie strzelać mu w głowę. Następnie Giacomo na osobności odbył rozmowę z Johnem; zgodził się strzelać do Duce, jednak wzbraniał przed zabiciem Klary, więc tego przykrego zadania podjął się John. Więźniów wyprowadzono z domu i po przejściu niewielkiego odcinka drogi Giacomo strzelił Mussoliniemu w plecy (prawdopodobnie 3 lub 4 razy). Wówczas Klaretta odwróciła się twarzą w ich stronę; John kilkakrotnie strzelił jej w pierś a następnie sfotografował oboje zabitych. Miało się to wydarzyć przed południem, około godziny jedenastej. Tę wersję potwierdziła Dorina Mazzola, mieszkanka Mezzegry pracująca tego ranka w pobliskim ogrodzie i podobno będąca naocznym świadkiem egzekucji. Następnie miał do akcji wkroczyć wyżej wspomniany Walerio, który wraz ze swoimi ludźmi przewiózł ciała zabitych do Giulino, innej frakcji Mezzegry w pobliże willi ,,Belmonte", gdzie ponownie strzelano do Mussoliniego pozorując egzekucję. Tu znowu pojawiają się osoby, które widziały łysego mężczyznę w mundurowych spodniach i białej koszuli, prowadzonego albo raczej wleczonego przez dwóch innych. Ta ponowna "egzekucja" miała mieć miejsce pomiędzy godz. 16:00 a 17:00. Mniej więcej w tym samym czasie w pobliskim Dongo zabito czternastu bliskich współpracowników Mussoliniego w tym brata Klary, Marcello Petacci oraz niczemu niewinnego, przypadkowego mężczyznę. Ich ciała 29 kwietnia 1945 roku przewieziono do Mediolanu, gdzie na placu Loreto powieszono je za nogi, głowami w dół. Jako zaimprowizowaną szubienicę wykorzystano konstrukcję wiaty na stacji benzynowej Standard Oil. Miejsce nie było przypadkowe; 10 sierpnia 1944 roku, nieopodal rozstrzelano piętnastu partyzantów i antyfaszystów (dziś w tym miejscu znajduje się pomnik upamiętniający ich śmierć). Zwłoki Mussoliniego, do niedawna tak uwielbianego przez tłumy, wielokrotnie zbezczeszczono ze szczególnym zacięciem masakrując jego głowę. Co do Klaretty, to również po śmierci podzieliła los kochanka; jej ciało także zawisło na wiacie, wystawione na widok publiczny. Podobno nie miała na sobie majtek, więc pewien litościwy ksiądz Don Pollarolo, za pomocą agrafki spiął jej spódnicę pomiędzy nogami aby nie opadała w dół. 30 kwietnia 1945 roku zwłoki Mussoliniego poddano oględzinom lekarskim, podczas których stwierdzono, że oddano do niego osiem (!) strzałów (Giacomo twierdził, że strzelał trzy lub cztery razy).


Reasumując, cała historia "ostatniej drogi Duce" nadal jest otoczona tajemnicą. Mówi się również o tym, że w rzeczywistości to nie Walter Audisio strzelał do Mussoliniego, ale podający się za "Waleria" Luigi Longo (po wojnie wpływowy polityk w czasie wojny antyfaszysta, jeden z dowódców 52 Brygady). Sprzeczne zeznania nie tylko osób bezpośrednio zaangażowanych w to zdarzenie lecz także  „naocznych świadków" których wiarygodność niejednokrotnie podważano, konflikt interesów w ujawnieniu całej prawdy a także czas, który upłynął od tych zdarzeń, nie rokują wielkiej nadziei na to aby szersze rzesze dowiedziały się co tak naprawdę zaszło w tym czarującym zakątku pomiędzy stokami gór i błękitnymi wodami jeziora. Równie interesująca, choć nie do końca jasna jest rola Klary Petacci, gdyż część historyków uważa, że była ona "wtyczką" Brytyjczyków. Podobno zwerbował ją jej brat Marcello, który dla nich pracował i poprzez siostrę mógł mieć dostęp do planów oraz zamierzeń Mussoliniego. Klaretta z pewnością była kobietą niebanalną, silną psychicznie i zdeterminowaną, co ją predysponowało do pełnienia takiej roli. Zastanawiające jest to, że trwała w tym długoletnim związku pomimo licznych zdrad kochanka i nie zawahała się towarzyszyć mu w ucieczce. Czy świadczy to o tym, że chciała go mieć "na oku" w interesie swoich mocodawców, czy po prostu walczyła o własną skórę? Nie można wykluczyć, że istotnie pełniła przy Duce podwójną rolę. Mając na uwadze Układ Jałtański, wszelkie kontakty z Mussolinim rzucałyby dwuznaczne światło na politykę Winstona Churchilla i potwierdzały obiegową opinię o "perfidnym Albionie". W tej sytuacji rodzeństwo Petacci z pewnością stało się jedynie parą niewygodnych świadków tych zakulisowych machinacji, co było równoznaczne z wyrokiem śmierci, klasycznym rozwiązaniu służb specjalnych w stosunku do ludzi wiedzących zbyt dużo...

Chociaż absolutnie nie sympatyzuję z faszyzmem, cała ta sprawa zawsze bardzo mnie interesowała; podobnie zresztą jak sama historia dojścia do władzy Mussoliniego i jego późniejszy upadek. Z moich kilkuletnich obserwacji wysnułam wniosek, że choć spora część Włochów ma do niego jednoznacznie negatywny stosunek, jednak inni (i też jest ich niemało) mają uczucia bardzo mieszane i podkreślają, że w okresie międzywojennym po latach upadku i nędzy Duce spowodował, iż naród włoski odzyskał  swoją dumę. Oczywiście nie zapominają dodać, że sojusz z Niemcami był oczywistym błędem politycznym, który srodze się zemścił... Jednak wiele dawnych idei socjalnych powstałych w tej epoce nadal żyje a wnuczka dyktatora Alessandra, od kilku kadencji z powodzeniem posłuje do parlamentu. Pełni ona dość istotną rolę we włoskiej polityce i bardzo często uczestniczy w różnych telewizyjnych programach, więc niejednokrotnie miałam okazję słyszeć jej wypowiedzi w których zawzięcie broni dobrego imienia swego dziadka i jego polityki społecznej. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu można powiedzieć, że z pewnością jest to bardzo interesujący epizod w historii XX wieku, prowadzący do ciekawych i pouczających wniosków, dlatego też chciałam zobaczyć to miejsce. Niestety, tego dnia pogoda nie dopisała, było gorąco lecz dość pochmurno, więc zdjęcia, jakie wtedy zrobiłam nie oszałamiają jakością a poza tym szczerze mówiąc, sama miejscowość jest raczej bez charakteru ze swą zabudową od Sasa do Lasa i niczym nie urzeka.
Mimo to, jeśli kogoś interesuje historia ostatniej drogi Duce, zapraszam do albumu >