Pokazywanie postów oznaczonych etykietą galeria Vittorio Emanuele w Mediolanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą galeria Vittorio Emanuele w Mediolanie. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 28 stycznia 2024

Lombardia. Jeden taki dzień w Mediolanie.


Mediolan to miasto wyjątkowe. Jak już wspominałam w moich postach, różni się od innych włoskich miast. Nie ma tu wyraźnie wyodrębnionego historycznego centrum, jest to miasto eklektyczne a jego liczne zabytki z różnych epok są porozrzucane na dość znacznym obszarze. Zresztą nawet w nowo powstałych dzielnicach można znaleźć wielowiekowe budowle - kościół z przyległym do niego klasztorem, patrycjuszowską willę a nawet zamek. Dzieje się tak, gdyż miasto, jak wszystkie metropolie nieustannie się rozszerza, wchłaniając  w siebie liczne niewielkie, ościenne miejscowości a także obiekty, które w momencie swego powstania znajdowały się na pustkowiu. Z tego powodu, ktoś, kto nie mieszka tam od wielu lat a do tego nie pasjonuje go zwiedzanie nowych zakątków, ma niewielką szansę na jego rzeczywiste poznanie. Oczywiście nie mam zamiaru dyskredytować osób, które na jego zwiedzanie przeznaczają dwa, trzy lub nawet jeden dzień; jest to zrozumiałe, zarówno ze względu na czas, jak  i zasoby finansowe, jakimi dysponuje turysta. Oprócz tego nie można też zapominać o tym, że całe Włochy to prawdziwa skarbnica sztuki i zabytków, więc tak naprawdę nie wiadomo, gdzie kierować swe kroki. 

Mediolan ma wiele twarzy i tylko od tego, czego szukamy, zależy to, co tam znajdziemy. Ja miałam to szczęście, że mój pobyt w Lombardii trwał wiele lat, więc jego zwiedzanie mogłam rozłożyć na wiele epizodów, jednak wracając do Polski na stałe, zdawałam sobie sprawę, że widziałam może połowę tego, co warto zobaczyć. Jednak mimo to, parę takich dni zapadło mi w pamięć, jedne dlatego, że zobaczyłam jakiś znaczący zabytek lub wystawę a inne po prostu z powodu niezwykłej atmosfery. Niestety, Mediolan nie zalicza się do miast, w których można bezkarnie przebywać przez dłuższy czas, jeśli gnębią nas problemy zdrowotne lub po prostu mamy na względzie swój fizyczny dobrostan. Zresztą z tym samym problemem boryka się cała równina padańska i są okresy, kiedy ten region znajduje się na szczycie rankingu miejsc o najbardziej zanieczyszczonym powietrzu. Ma na to wpływ zarówno specyficzny mikroklimat  i wysokie uprzemysłowienie regionu, jak i spaliny, produkowane przez ogromną ilość aut, jaka nieustannie krąży po ulicach. W niektóre dni czapa smogu jest tak dokuczliwa, że drapanie w gardle zmusza do kaszlu a podrażnione oczy łzawią i pieką. Jednak czasem zdarza się, że przychodzą dni wspaniałej pogody, gdyż wiatr od gór przegania te dokuczliwe zanieczyszczenia a to sprawia, że ostry blask słońca inaczej modeluje budynki i ukazuje nam detale architektoniczne, które na co dzień umykają naszej uwadze. 

Najczęściej dzieje się tak wczesną wiosną lub  jesienią, bo wtedy mocniej wieje; sporadycznie zdarza się też w lecie, po burzy połączonej z obfitym deszczem, które na kilka dni oczyszczają atmosferę

Pewnego razu, pod koniec listopada wybrałam się do Mediolanu, aby obejrzeć wystawę obrazów Salvadora Dali w Palazzo Reale. Co prawda, nie jestem szczególną miłośniczką jego malarstwa, jednak wychodząc z założenia, że czym innym jest kontakt z reprodukcją a czym innym możliwość obejrzenia  oryginału, postanowiłam skorzystać z tej niepowtarzalnej okazji, tym bardziej, że wystawy, jakie można obejrzeć w Palazzo, zawsze są przygotowane z ogromną starannością. Ich dodatkowym walorem jest to, że organizatorzy starają się o sprowadzenie obrazów z różnych źródeł; są one wypożyczane nie tylko z innych muzeów, ale również ze zbiorów będących własnością wielkich banków i z prywatnych kolekcji. Dla mnie była to prawdziwa gratka i dzięki temu miałam niepowtarzalną okazję zobaczyć wiele wspaniałych dzieł, które bardzo rzadko są udostępniane szerszej publiczności.  Wystawa Dalego była jedną  z większych ekspozycji i zgromadziła mnóstwo oglądających. Szczerze mówiąc, tym co mnie naprawdę zaskoczyło, była rozmaitość stylów i technik prezentowanych obrazów,  ponieważ oprócz tych powszechnie znanych, namalowanych w stylu surrealizmu i  bezsprzecznie robiących ogromne wrażenie, pokazano  również inne, które skojarzyły mi się raczej z wystawą prac studentów Akademii. Reasumując, cieszę się, że mogłam to wszystko zobaczyć, ale nie mogę powiedzieć, że poczułam się szczególnie wzbogacona duchowo. Dla mnie sztuka jest przede wszystkim sprawą emocji, które we mnie budzi, co oczywiście nie znaczy, że szukam tylko tego co jest pogodne, "ładne" i miłe dla oka. Nie mogę też powiedzieć, że w obrazach Dalego nie dostrzegam przesłania, czy swoistej filozofii w sposobie widzenia świata, jednak patrząc na nie, mam wrażenie czegoś wyrozumowanego i wykreowanego a nie płynącego z głębi jaźni artysty. 




Mimo wszystko, na wystawie spędziłam około trzech godzin a kiedy wyszłam na Plac Duomo minęło już  południe. Był to jeden z tych pięknych dni późnej jesieni i choć dopiero kończył się listopad, pogoda była niemal zimowa; utrzymywał się lekki mróz, wspaniale świeciło słońce a powietrze miało przejrzystość kryształu. Aura była wręcz wymarzona na przechadzkę po mieście, tym bardziej, że pokazało się ono ze swojej najlepszej strony. Chyba po raz pierwszy miałam okazję oglądać mediolańską katedrę w takim oświetleniu; prezentowała się po prostu olśniewająco, przepięknie wymodelowana przez światło i cień, ukazywała wszystkie swoje detale i zakamarki fasady. Także inne budynki wokół placu nabrały niemal nierzeczywistego wyglądu, masywna bryła Palazzo Arengario, podobnie jak Duomo oblicowana marmurem z Candoglii, zawała się niemal unosić w powietrzu, dzięki swym ogromnym oknom, w których odbijał się ciemny błękit nieba i rozmyta sylwetka katedry.





Na Piazza Duomo jak zwykle było sporo ludzi a jeszcze więcej gołębi, które całymi chmarami fruwały z miejsca na miejsce. Choć od świąt dzielił nas równo miesiąc, na placu już ustawiono  ogromną, smukłą  choinkę, jeszcze częściowo osłoniętą, gdyż nadal trwały prace związane z jej ozdabianiem i montażem światełek. Światełka te, zgodnie z tradycją po raz pierwszy zapala się w dniu 6 grudnia, czyli w wigilię obchodów poświęconych św. Ambrożemu, patronowi miasta. Tymczasem na placu toczyło się zwykłe życie, choć może nieco zredukowane z racji mniejszej ilości turystów. Imigranci z krajów afrykańskich handlowali książkami a młodzi mężczyźni przybysze z Maghrebu, przez zaskoczenie próbowali "obdarowywać" turystów bransoletkami splecionymi z kolorowych nitek. Ludzie ci, po zawiązaniu tego "prezentu" na nadgarstku upatrzonej ofiary, żądają za niego datku w postaci kilku euro, co często kończy się kosmiczną awanturą. Nie brakuje też osób sprzedających kukurydzę dla gołębi, chociaż ich karmienie jest surowo zakazane i zagrożone sporą grzywną. Mimo to, chyba jest to proceder dość opłacalny, bo sporo osób chce sobie zrobić zdjęcie w otoczeniu chmury ptaków.   





Podobnie jak Duomo i Arengario, również Galeria Wiktora Emmanuela dzięki temu niecodziennemu oświetleniu, ukazała całe bogactwo swych dekoracyjnych elementów. Z racji  wysokości budynku część z nich zwykle tonie w półcieniu i aby je dobrze obejrzeć należałoby użyć lornetki; tym razem ostre, słoneczne światło padające od wejścia zadziałało jak reflektor, oświetlając mozaiki i architektoniczne zdobienia. Mnie zainteresowały czasowe dekoracje w postaci kolorowych proporców zawieszonych pod stropem, wysoko ponad głowami przechodniów. Na proporcach umieszczono symbole i motywy ze średniowiecznych rycin, ilustrujących stare, włoskie przysłowia. Większość nich była mi zupełnie nieznana i mogłam się jedynie domyślać o co w nich chodzi, jednak dwa nie pozostawiały cienia wątpliwości. Pierwszy to wizerunek nieszczęsnej owieczki rozszarpywanej przez wilka i napis "Che pecora si fa" ( to się robi z owcą ) nic ująć nic dodać! (Tu przyszła mi do głowy refleksja - czy nie ma innego podziału, czy na świecie faktycznie są tylko owieczki na pożarcie i okrutne wilki? A może są momenty, kiedy te role się odwracają? Można by o tym długo dyskutować.) Natomiast drugie, to wizerunek człowieka, który z niezbyt mądrą miną zamierza drażnić kijem  śpiącego psa, czemu odpowiadało przysłowie "Non svegliare il cane che dorme" (nie budź śpiącego psa). To ostatnie po prostu mnie oczarowało trafnością spostrzeżenia, u nas w Polsce mówi się w takich sytuacjach "Nie budź licha" ale wydaje mi się, że włoska wersja bardziej przemawia do wyobraźni. Zresztą wraz z Martą szybko je zaadaptowałyśmy na swoje potrzeby, zmieniając psa na kota i używamy go, kiedy nasze kotki śpią (wiadomo, że jak się je zbudzi bez potrzeby, będą robić na złość i zaczną rozrabiać).








To miłe popołudnie postanowiłam zakończyć kawą w ustronnym barze przy placu San Fedele, z widokiem na piękny, renesansowy kościół, pod wezwaniem tegoż świętego. Ten śródmiejski plac, choć znajduje się na tyłach Galerii i w bezpośrednim sąsiedztwie bardzo uczęszczanego Piazza della Scala, zwykle jest oazą spokoju. Co ciekawe, jedną jego pierzeję stanowią tyły Palazzo Marino (front wychodzi na Piazza della Scala) a jeśli ktoś czytał mojego posta o Virginii, mniszce z Monzy, ( link ) być może pamięta, że jest to miejsce, gdzie Virginia a właściwie Marianna de Leyva, urodziła się i gdzie spędziła pierwsze lata swego życia. Ale to nie koniec ciekawostek - tuż obok, na małym placyku Piazza Belgiojoso, jest dom, gdzie mieszkał Aleksander Manzoni, pisarz, który uwiecznił Virginię w swojej powieści "Promessi sposi" sztandarowym dziele włoskiej literatury. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że pewnego razu, liczący niemal dziewięćdziesiąt lat Manzoni, wychodząc po mszy z kościoła San Fedele, upadł na schodach tak nieszczęśliwie, że dotkliwie rozbił sobie głowę. Skutki były fatalne, pisarz nie odzyskał zdrowia i zmarł po kilku miesiącach. W dziesiątą rocznicę jego śmierci, na środku placu wystawiono mu pomnik, w miejscu, które tak bardzo połączyło w jedno jego życie i twórczość. W nawiązaniu do Manzoniego dodam jeszcze, że w domu, gdzie niegdyś mieszkał, obecnie znajduje się muzeum i że byłam tam na początku mojego pobytu w Mediolanie. Przeżyłam wtedy mały szok na widok tego domostwa, o co prawda licznych, lecz dość skromnie wyposażonych pokojach, które pozostawiono w nienaruszonym stanie. Moją uwagę zwróciła bogata biblioteka pisarza i jego pokój o ścianach pociemniałych od dymu z kominka, z wąskim, metalowym łóżkiem i wręcz ubogim, podstawowym wyposażeniem. Było to zaskakujące, tym bardziej, że Manzoni pochodził z arystokratycznej rodziny i był człowiekiem zamożnym. Tymczasem jego pokój był chyba bardziej odpowiedni dla ucznia nie dbającego o wygody a nie człowieka w podeszłym wieku i uznanego autora.




Słoneczny dzień, jak zwykle o tej porze roku szybko się skończył, lecz on mimo to, byłam bardzo zadowolona z tego relaksującego wyjazdu. 

Jedyna rzecz, która mnie ominęła, to widok na ośnieżone Alpy z dachu Duomo,  niestety, uświadomiłam to sobie dopiero w chwili, kiedy już siedziałam w  pociągu powrotnym. Szkoda, bo przy takiej pogodzie zapewne wszystko było widać, jak na dłoni, zarówno miasto, jak i dalsze rejony Lombardii, Alpy a nawet Apeniny... 

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Lombardia. Prezenty, prezenty, czyli Mediolan w przededniu Bożego Narodzenia.



W okolicy Święta Zmarłych w Mediolanie zaczęły się pojawiać pierwsze dekoracje zwiastujące Gwiazdkę. Pod koniec listopada na placu przed Katedrą ustawiono wysoką choinkę, a w ciągu kilku następnych dni podobne dekoracje i przedświąteczna gorączka zapanowały niepodzielnie. Wszędzie widzi się światełka, bombki, stroiki i szopki we wszystkich rozmiarach; powszechnie pada też podstawowe pytanie- jakie prezenty ? Dla kogo ? I za ile ? Ten temat zdominował życie publiczne, prawie na równi z votum zaufania dla rządu Berlusconiego.

W większości dzienników co i rusz zamieszcza się sondy uliczne na ten temat. Wiele osób z zażenowanym uśmiechem wyznaje, że tego roku może być problem z zakupem podarków, bo ich portfel nie jest tak zasobny, jak jeszcze kilka lat temu. Więc może jedynie prezenty dla dzieci? Część śmiało wyznaje, że uprawia "recykling" czyli obdarowuje innych prezentami otrzymanymi w poprzednim roku. Ale tak, czy inaczej, świąteczne podarki pozostają  w centrum zainteresowania. Nie udało mi się usłyszeć ani słowa na temat powodu całej tej gorączki, ani słowa o tradycji świątecznej, nie mówiąc już o duchowym wymiarze Świąt... Prezent stał się głównym punktem odniesienia. W sklepach i centrach handlowych spocone, oszołomione tłumy ludzi szukają czegoś na swoją kieszeń. Zastanawiałam się, jaki film na ten temat stworzyłby Fellini, gdyby nadal żył ?
W epoce narastającego  konsumizmu Ferreri nakręcił "Wielkie żarcie" do jakich metafor musiałby się posunąć dzisiaj, aby oddać ducha epoki ? Szczerze mówiąc, czuję się zniesmaczona tą dewaluacją Bożego Narodzenia. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że również dla mnie te Święta nie są tym, czym były dla moich rodziców i dziadków a moje dzieci i wnuki patrzą na to z innej perspektywy niż ja...

Jednak mimo wszystko, budzi się we mnie głęboki opór przeciwko tak przedmiotowemu traktowaniu tego wydarzenia. Ani słowa o Nowo Narodzonym, o odnowie i pojednaniu. Jezus stał się Jezuskiem z szopki, czymś na kształt staroświeckiej lalki. Mam nieodparte wrażenie, że mało kto zastanawia się nad duchowym sensem tych Świąt, zaś miejsce idei zajęły świąteczne dekoracje. A może po prostu nie wypada w dzisiejszych czasach mówić o czymś tak intymnym jak wiara ?
Tak, czy inaczej, dekoracji mamy w tym roku pod dostatkiem. Galerię Wiktora Emanuela odświętnie przystrojono; chyba już nie tysiącami, lecz dziesiątkami tysięcy światełek. Cała ogromna kopuła nad centralną częścią budynku została nimi dokładnie pokryta od wewnątrz. Kilka dni temu, wisiały tam jeszcze dodatkowo dekoracje, będące reklamą firmy Swarowski pokryte sławetnymi kryształami. Niestety, jedna z nich, w kształcie wielkiego serca, urwała się i spadła na głowę przechodzącej pod nimi kobiety, raniąc ją poważnie. Po tym przykrym wypadku reklamę natychmiast usunięto, lecz przykre wrażenie pozostało. Świetlne dekoracje spotyka się na każdym kroku. Oświetlono co ciekawsze budynki, pomniki, fontanny i bezlistne drzewka. Oprócz maleńkich lampek zainstalowano również punktowe reflektory o światłach zmieniających kolory a po mieście jeździ zabytkowy tramwaj, którego całą powierzchnię pokrywają niezliczone, małe lampki. Aby uprzedzić ewentualne ataki i posądzenie o rozrzutność, Zarząd Miasta nie omieszkał zaznaczyć, że te wszystkie światełka konsumują niewiele energii elektrycznej ponieważ do oświetlenia użyto żarówek typu LED.


Z okazji Świąt sprawiono mieszkańcom jeszcze jedną, miłą niespodziankę, związaną z Duomo, tak ukochanym przez wszystkich mediolańczyków. Szczyci się ono (i słusznie !) swoimi imponującymi witrażami. Przewodniki mówią, że ich powierzchnia wynosi 1700 metrów kwadratowych i przedstawia 3600 postaci ze Starego i Nowego Testamentu. Niestety, rzadko można obejrzeć je w całej krasie, ponieważ okna są bardzo wysokie; do tego niedostateczna ilość wpadającego tam światła dziennego, siłą rzeczy pozwala je obejrzeć jedynie częściowo i tylko od wewnątrz. W tym roku jednak przedsiębiorstwo odpowiedzialne za oświetlenie miasta zainstalowało na własny koszt dodatkowe oświetlenie, które pozwala również z zewnątrz podziwiać ich całe piękno.


Dowiedziałam się o tym z lokalnego dziennika telewizyjnego, więc postanowiłam wziąć udział w tym nadzwyczajnym zdarzeniu. Rzeczywiście, spektakl zasługiwał aby go nie przeoczyć. Po zapadnięciu ciemności  punktualne o godzinie 19:00 zgasły latarnie na placu w pobliżu Katedry a jej okna rozbłysły wszystkimi barwami tęczy. Był to istotnie wspaniały widok, gdyż witraże są ogromne, przepiękne, o nasyconych kolorach. Setki małych fragmentów przestawiają sceny ze Starego i Nowego Testamentu, a ich szczyty wieńczą imponujące rozety. Bardzo się cieszyłam, że miałam niepowtarzalną okazję aby to zobaczyć, co w pewnej części umniejszyło moje wcześniejsze rozgoryczenie spowodowane świąteczną atmosferą Mediolanu.


Oprócz tego spotkało mnie jeszcze inne, miłe zaskoczenie. Pod arkadami "Rinascente" natknęłam się na muzykujących Cyganów, których gra kiedyś wywołała na mnie piorunujące wrażenie, gdy po raz pierwszy usłyszałam ich w podziemiach metra. (Dla zainteresowanych: jeden ze starszych wpisów > "Muzyka"). Teraz zobaczyłam ich ponownie, grali we czterech gdyż pojawił się jeszcze jeden skrzypek, pozostali też nieco się zmienili na przestrzeni tych kilku lat, lecz grają nadal ten sam repertuar z tym samym co kiedyś zapałem.

Postanowiłam, że czas zakończyć to popołudnie, bez żalu zsiadłam do metra i pojechałam na dworzec.
Kiedy siedziałam w zatłoczonym pociągu, pośród ludzi ściskających na kolanach papierowe torby z zakupami, znowu ogarnęło mnie poczucie, że wbrew mojej woli znalazłam się na karuzeli, która kręci się, jak oszalała. W ciągu mojego  pobytu we Włoszech, kilkakrotnie musiałam spędzić Boże Narodzenie z dala od domu i mojej rodziny. W takiej sytuacji świąteczne dyżury nie były dla mnie żadnym dopustem, wolałam pracować jak najwięcej, gdyż wtedy miałam mniej czasu na rozważania. Dotychczas broniłam się przed wspominaniem moich pierwszych Świąt we Włoszech, może nawet więcej, chyba chciałam je wymazać z pamięci... Dzisiaj, kiedy tu jestem (jak to się potocznie mówi) jedną nogą i właściwie z wolnego wyboru, mogę sobie pozwolić na ten luksus i spojrzeć wstecz bez obawy, jakie uczucia wywoła we mnie to wspomnienie.

Po raz pierwszy przyjechałam do Włoch na początku grudnia. Pamiętam moją podróż autobusem z Rzymu do Bari; po lewej stronie autostrady mogłam podziwiać zielone Apeniny, które powoli czerniały na tle różowej zorzy zachodzącego słońca. Na ich zboczach widniały ogromne, świetlne napisy: "Auguri", "Buon Natale" oraz świąteczne motywy - gwiazdy, dzwonki, choinki...Autobus połykał kolejne kilometry drogi a ja patrzyłam przez okno na odległe miejscowości, gdzie zapalały się światełka w oknach ciepłych, ludzkich siedzib, podczas gdy ja jechałam w nieznane, do nowego życia. Kiedy późnym wieczorem przybyłam na miejsce i wysiadłam z autobusu, uderzyła mnie fala ciepłego, prawie letniego powietrza i zapach laurowych drzewek z pobliskiego parku. Nieco później, bliżej Świąt, te drzewka i palmy na deptaku ozdobiono choinkowymi lampkami. Pamiętam, jakim smutkiem napawał mnie ten widok, tak odmienny od tych, które dotychczas widywałam w Polsce. Były to pierwsze Święta w moim życiu spędzone poza domem. Kiedy podchodziłam do okna w moim ówczesnym  mieszkaniu, w budynku naprzeciwko widziałam jasno oświetlone mieszkania a w nich pięknie przybrane choinki. Nieco dalej był luksusowy hotel, gdzie wejście przystrojono zielonymi  gałęziami jedliny i czerwonymi świecami.
Pamiętam też, że na ten widok nie mogłam powstrzymać łez.
Później była Wigilia przy przypadkowym, włoskim stole, gdzie zaproszonym gościom podano cztery rodzaje pizzy, orzeszki, słodycze i kawę, a na koniec po kieliszku szampana. Po spełnieniu toastu wymknęłam się po angielsku i przez parę godzin samotnie włóczyłam się po mieście.
 
Czułam się wtedy niczym postać ze smutnej bajki Andersena. Dziś, gdy to wspominam i patrzę na przebytą drogę, na zmiany, jakie nastąpiły w moim życiu i we mnie samej, mam wrażenie, że to wszystko było udziałem innej osoby lub złym snem, z którego się budzimy, lecz na cały dzień pozostaje w nas osad smutku... Te wspomnienia, obecnie tak odległe, a których kiedyś tak się obawiałam, nadal śpią gdzieś na dnie mojego umysłu. To chyba z nich bierze się uczucie niedosytu, gdy widzę tłumy kłębiące się w pogoni za prezentami, które obdarowany za chwilę odłoży znudzony albo przeznaczy do okolicznościowego "recyklingu"...


Więcej zdjęć z przedświątecznego Mediolanu w albumie 

środa, 25 kwietnia 2012

Lombardia. Mediolan, okolice Katedry.



W Mediolanie, podobnie jak w Wenecji, rządzą gołębie, a na placu przed Katedrą jest ich prawdziwe zatrzęsienie. Ponieważ brudzą, przez co stwarzają zagrożenie epidemiologiczne oraz przyczyniają się do degradacji zabytków, Zarząd Miasta toczy z nimi ciągłą walkę. Jest to walka trochę nierówna, gdyż wspomagają je ekolodzy, a także turyści uwielbiający fotki w towarzystwie ptaków, które chętnie siadają ludziom na ramionach. Gołębie w wielkich stadach przemieszczają się z furkotem skrzydeł z jednej strony placu na drugą. Aby je przywabić, ludzie używają resztek jedzenia lub kukurydzy sprzedawanej przez pokątnych handlarzy, którzy dziwnym trafem zawsze potrafią wypatrzyć w tłumie potencjalnego klienta. Są też tacy, którzy zachęcają do kupna ziarenek, proponując, że zrobią nam zdjęcie w towarzystwie gołębi. Ten proceder zwalczają piesi i konni karabinierzy patrolujący plac, lecz ponieważ włoskie siły porządkowe nie odznaczają się nadmierną surowością, ma to wymiar raczej symboliczny.






Konni karabinierzy również stali się swego rodzaju atrakcją turystyczną. Ludzie podchodzą do nich na pogawędki, niejednokrotnie też stróże porządku wraz ze swoimi wierzchowcami pozują do zdjęć. Być może jest to "szatański spisek" w celu wyeliminowania gołębi za pomocą zdrowej konkurencji? Ale ptaki nie dają za wygraną, gdyż na placu zawsze znajdzie się coś do jedzenia, a trzy rumaki nie są w stanie obsłużyć wszystkich chętnych do pamiątkowej fotografii, nie mówiąc o osobach, które po prostu boją się koni. Na Placu Duomo jest zawsze mnóstwo turystów, chyba nie mniej niż gołębi. Przez cały rok dopisują Japończycy, a od wiosny do jesieni napływają Amerykanie i nacje europejskie.





Cały ten tłum kłębi się na placu przed katedrą, w okolicznych ulicach i pasażach handlowych. Kiedy nadchodzi lato, a wraz z nim prawdziwe, nawet czterdziestostopniowe upały, zmęczeni ludzie szukają odrobiny cienia w galerii Wiktora Emanuela i pod portykami otaczającymi plac. Galeria to piękny budynek na planie krzyża o czterech wejściach, przykryty szklanym dachem. Jest ogromna, wewnątrz można pospacerować, zrobić luksusowe zakupy lub coś zjeść w jednej z wielu restauracji (jest też McDonald's dla osób mniej zasobnych). Główną atrakcją Galerii, jakiej absolutnie nie można przeoczyć, jest "byk", czyli fragment mozaiki podłogowej przedstawiający herb Turynu, w którym widnieje wizerunek tego dorodnego zwierzęcia. Byk jest przedstawiony realistycznie, ze wszystkimi anatomicznymi szczegółami. Panuje przesąd, że kto po raz pierwszy przybywa do Mediolanu, obowiązkowo musi wykonać pewien rytuał zapewniający spełnienie najskrytszego marzenia. W tym celu należy postawić piętę prawej nogi na genitaliach byka, pomyśleć o tym, czego się pragnie, i trzykrotnie obrócić się wokół własnej osi.





Chętnych do tego rytuału nigdy nie brakuje, więc czasami tworzą się prawdziwe kolejki turystów, gdyż prawie wszyscy, bez względu na wiek i płeć, poddają się temu zwyczajowi. Przewodnicy przyprowadzają tu wycieczki, aby każdy turysta mógł przywołać Panią Fortunę i zapewnić sobie powodzenie. Niestety, powoduje to szybkie zużycie marmuru; kiedy kilka lat temu przyjechałam do Mediolanu, zamiast intymnych części byka w posadzce widniało jedynie głębokie wyżłobienie od obcasów. Mozaikę zrekonstruowano, więc znów bez przeszkód można zapewnić sobie trochę szczęścia. Wychodząc na tyły galerii, trafiamy prosto na Piazza della Scala, gdzie mieści się ta znana całemu światu opera. Kiedy znalazłam się tam po raz pierwszy, stanęłam jak wryta, gdyż oczekiwałam imponującego gmachu, a tymczasem zobaczyłam niewielki, dwupiętrowy budynek z piękną, bardzo elegancką fasadą w neoklasycznym stylu. Mimo tego pierwszego wrażenia okazało się, iż w rzeczywistości jest to budynek naprawdę okazały, choć niewysoki.





La Scala przez długie lata była w remoncie, więc spektakle odbywały się w innym teatrze. Niestety, nie udało mi się zobaczyć żadnego przedstawienia, gdyż nabycie biletu graniczy z cudem; w większości są one wykupione z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, a ja, pracując w systemie zmianowym i z perspektywą nagłych zastępstw, nie mogłam robić dalekosiężnych planów. Przed teatrem znajduje się ładny skwer z pomnikiem Leonarda da Vinci, a wokół posągu jest duży krąg granitowych ławek. Ten miły plac, ze względu na swe położenie, cieszy się dużym powodzeniem jako miejsce odpoczynku, więc w ciepłe dni ławki są po prostu oblężone. Tuż obok La Scali, w jednej z bocznych ulic, znalazłam jedno z moich magicznych miejsc - śliczną, stylową kawiarnię "Verdi". Ze swoimi czerwonymi portierami, maleńkimi stolikami o marmurowych blatach i krzesełkami obitymi czerwonym aksamitem, wydawała się czymś żywcem przeniesionym z czasów, gdy Giuseppe Verdi mieszkał tuż obok, w hotelowym apartamencie przy via Manzoni.




Ale oprócz magicznej atmosfery ta kawiarnia ma jeszcze jeden wabik. Można tam godzinami oglądać stare pocztówki, gazety, afisze i zdjęcia. Te oryginalne są częścią wystroju i wiszą oprawione na ścianach albo stoją na wystawce, lecz są również dodruki, które można nabyć za niewielką sumę. Szczególnie mi się podobały zdjęcia starego Mediolanu z przełomu XIX i XX wieku, a także postery reklamowe z tego okresu. Są tam też nowsze egzemplarze, plakaty kinowe i zdjęcia popularnych gwiazd filmowych z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Centrum miasta jest pełne rozmaitych atrakcji, częste są też wystawy uliczne. Swego czasu ogromnym zainteresowaniem cieszyły się wielkie fotogramy wystawione na pobliskiej via Dante "Ziemia widziana z nieba" oraz "Italia widziana z nieba". Te przepiękne zdjęcia przez kilka tygodni gromadziły wielkie rzesze oglądających. Miało to miejsce w pierwszych latach mojego pobytu we Włoszech, więc niektóre z tych zdjęć stały się dla mnie swego rodzaju objawieniem i inspiracją do przyszłych podróży.






Innym, bardzo interesującym ewenementem była uliczna wystawa rzeźb Fernando Botero. W okolicy katedry można było oglądać kilkanaście monumentalnych ludzkich postaci oraz dwa zwierzaki: "Kota" i "Konia". Luzacką atmosferę lata 2007 uświetniła wystawa "Cow-Parade", kiedy to w całym mieście napotkało się kolorowe krowy, pomalowane w najbardziej fantastyczne wzory. Można było je oglądać na stacjach metra, dworcach i na ulicach. Budujące było to, że nikt nie próbował dewastować tej wystawy, która w dobrym stanie dotrwała aż do końca. Ludzie ją oglądali z wielkim zainteresowaniem - niektórzy sadzali na krowach małe dzieci i robili sobie pamiątkowe zdjęcia z krówką w tle. W biurze Informacji Turystycznej wyłożono specjalne mapy, więc zainteresowani, wędrując po mieście, mogli obejrzeć wszystkie elementy tej sympatycznej ekspozycji. Ja, mimo chęci, nie zdołałam tego dokonać, ale udało mi się zobaczyć i sfotografować jej dość istotną część.


Więcej zdjęć można zobaczyć w albumach>


https://photos.google.com/album/AF1QipO8_tB1_hpuOMU5P0Vy4jwWTMH44v7weeKs5GRb?hl=pl