Pokazywanie postów oznaczonych etykietą d'Annunzio Gabriele. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą d'Annunzio Gabriele. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 2 lipca 2013

Lombardia.Gardone Riviera, Vittoriale degli Italiani "Io ho, quel che ho donato"...



... io son venuto a chiudere la mia tristezza e il mio silenzio in questa vecchia casa colonica, non tanto per umiliarmi quanto per porre a piu' difficile prova la mia virtu' di creazione e trasfigurazione. Il mio amore d'Italia, il mio culto delle memorie, la mia aspirazione all'eroismo, il mio presentimento della Patria futura si manifestano qui in ogni ricerca di linea, in ogni accordo o disaccordo di colori.


...przyszedłem, aby zamknąć mój smutek i moje milczenie w tym starym, wiejskim domu, nie dlatego, abym miał się uniżyć, lecz by sprostać najtrudniejszej próbie, na jaką wystawiłem moje męstwo w tworzeniu i przekształcaniu. Moja miłość dla Italii, cześć którą mam dla narodowej pamięci, dążenie do bohaterskich czynów oraz moje przeczucie Ojczyzny, jaka nadejdzie, tu znalazły swój wyraz w każdej linii, harmonii i dysharmonii kolorów.                                                              
  (tłumaczenie własne) 
                                              
Jest to fragment aktu, w którym poeta ofiarował Vittoriale swoim rodakom. Akt jest dość długi, więc wybrałam zeń fragment według mnie najbardziej znaczący, wyrażający ideę, jaka nim kierowała. Nie bez znaczenia jest też to, iż mówi on o poczuciu goryczy z powodu odosobnienia, w jakim d'Annunzio się znalazł i jego dramatycznej próbie walki o zachowanie osobistej godności. Znamienny jest też napis widniejący na bramie wejściowej  "Io ho, quel che ho donato" co aby zachować sens myśli poety można przetłumaczyć jako "Mam tyko to, co ofiarowałem". Jak już pisałam w pierwszym poście, Vittoriale degli Italiani to nie tylko dom poety; jest to okazały kompleks składający się z willi i parku, gdzie znajdują się liczne budowle i pomniki. Całość leży na zboczu wzgórza, skąd roztacza się piękny widok na jezioro Garda. Wspominałam wcześniej  o tym, że jezioro przez większość dni w roku spowija lekki opar, który Włosi nazywają "foschia". Jest on spowodowany dużą wilgotnością powietrza i nie należy go mylić z mgłą. Powoduje to znaczne ograniczenie widoczności, jednak w zamian oferuje niezapomniane wrażenie, że wypływając na jezioro w jego szerszej części, zanurzamy się w prawdziwym morzu błękitu, który otula wszystko niczym szczelny kokon, podczas gdy nasz wzrok z trudem wyławia z tego bezmiaru niebieskości ledwie dostrzegalne zarysy odległego brzegu... Podobno to właśnie ten błękit, widziany podczas lotu aeroplanem, oczarował poetę do tego stopnia, że postanowił nabyć opuszczoną willę Cargnacco. 


Kiedy na skutek zabiegów Mussoliniego został ostatecznie wyeliminowany z polityki, nowo nabyty dom stał się nie tylko jego schronieniem, lecz jak już pisałam, także "złotą klatką". Sądzę, że d'Annunzio jako żołnierz - poeta, górował nad Duce nie tylko sławą zdobytą w czasie wojny, ale przede wszystkim inteligencją; zapewne jednak nie miał jego determinacji i sprytu w dążeniu do władzy za wszelką cenę a może raczej władza, jako taka, po prostu go nie interesowała? Kiedy czytałam analizy dotyczące Regencji w Republice Carnaro, dowiedziałam się, iż wraz ze swoimi współpracownikami w bardzo krótkim czasie ustanowił prawo a także szybko i prężnie zorganizował życie owej społeczności. Jednak żywot Republiki był krótki (trwał niewiele ponad rok) więc trudno ocenić, jak by  to wszystko funkcjonowało na dłuższą metę i czy nie okazało by się, że jest to  jedynie utopia... Faktem jest też, że sam poeta nie zamierzał rządzić tam w nieskończoność, o czym świadczy chociażby przyjęcie nazwy "Regencja" przy czym on sam z dumą przyjął tytuł "Commandante" a nie  "Presidente".

Jego zamiarem było stworzenie pomostu pomiędzy Włochami i Dalmacją a następnie podanie Italii spornego miasta Fiume na złotej tacy.
Jednak z powodu braku zgody ze strony Sprzymierzonych, ówczesny rząd włoski nie skorzystał z podsuwanej mu okazji i cała awantura skończyła się wkroczeniem wojska a następnie bratobójczą walką i usunięciem rebeliantów siłą, co przeszło do historii pod nazwą "Krwawego Bożego Narodzenia". Sądzę, że po takim doświadczeniu d'Annunzio czuł się nie tylko rozczarowany, lecz wręcz zdruzgotany. Nie tylko zgięli ludzie, których prowadził i którzy zawierzyli jego idei, samej idei również odebrano sens oraz wszelką wartość.
Abstrahując od słuszności historycznej i demograficznej (która również i dziś nadal budzi wiele kontrowersji) należy pamiętać o tym, że były to czasy, kiedy wykreślano nowe granice Europy a takich enklaw, gdzie stosunki ludnościowe były równie skomplikowane, jak w Fiume czy Trieście, było więcej (że wspomnę tu chociażby sprawy bliskie nam Polakom - Lwów, Wilno i Zaolzie). Tym, kto go wtedy poparł był Mussolini ze swoimi faszystami a dzięki temu narodziła się łącząca ich więź, która dla poety z wielu względów w przyszłości okazała się również uciążliwymi więzami. Był to właściwie kres jego czynnej kariery, zarówno wojskowej, jak i politycznej, gdyż od tej pory żył w swojej wieży z kości słoniowej, obsypywany pieniędzmi i zaszczytami, tytularny książę bez księstwa, na dobrowolnym wygnaniu...


Mam wrażenie, że pomysł stworzenia Vittoriale był dla niego sposobem nie tylko na wyrażenie swego wybujałego ego, co również ciągłym przypominaniem samemu sobie i innym, że tym, co uważał za sens swojego życia było działanie, stanowiące główny motor jego twórczości a nie jedynie teoretyczne rozważania. Vittoriale powstawało na przestrzeni wielu lat, zaś część obiektów ukończono już po śmierci poety. Przez długi czas kompleks był zamknięty dla szerszej publiczności, swe podwoje otworzył dla zwiedzających dopiero w latach 90-tych. Początkowo można było obejrzeć jedynie park i monumenty, jakie się w nim znajdują, natomiast wnętrza willi są dostępne dopiero od 2000 roku. Architektem, który pracował dla d'Annunzia a po jego śmierci dla fundacji zarządzającej obiektem, był Gian Carlo Maroni. Nie mam pojęcia, do jakiego stopnia była posunięta  jego autonomia w projektowaniu, ale sądzę, że (pomijając stronę sensu stricto techniczną) działał przede wszystkim jako wykonawca poleceń poety i realizator jego wizji.


Summa summarum, powstał z tego twór dość dziwny i raczej niespójny, sprawiający wrażenie, że architekt starał się jakimś cudem zadowolić swego pracodawcę spełniając jego kaprysy i życzenia, nie gubiąc przy tym własnego stylu. W zamyśle poety Vittoriale miało być narodowym pomnikiem oraz świadectwem męstwa i poświęcenia  Włochów podczas Wielkiej Wojny. Stąd obecność wielu symboli, które zwłaszcza dla cudzoziemca nie zawsze są czytelne na pierwszy rzut oka, liczne tablice pamiątkowe i rzeźby. Chociaż byłyśmy tam przez kilka godzin, nie udało nam się zobaczyć wszystkiego - część obiektów oglądałyśmy w biegu, co pozostawiło nam uczucie niedosytu. Jednak oprócz muzeów zdołałyśmy obejrzeć najważniejsze i największe z parkowych obiektów - amfiteatr, mauzoleum i okręt "Puglia". Amfiteatr  w moim odczuciu jest po prostu fantastyczny. Od willi oddziela go portyk wieńczący jego koronę, natomiast z widowni otwiera się wspaniały widok na błękitne jezioro Garda.


Z prawej strony, nad sceną, od niedawna stoi niebieski koń "Cavallo blu" - rzeźba Mimmo Paladino. Na pierwszy rzut oka miałam wrażenie, iż niezbyt pasuje on do otoczenia, lecz po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że postawienie go w tym miejscu nie jest pozbawione głębokiego sensu. Artysta zapewne chciał w ten sposób oddać osobowość poety i jego bojowego ducha, aspiracje i pęd do wolności. Niebieski kolor z pewnością ma nawiązywać do koloru przestworzy i wód Adriatyku, z którymi związane były wojenne dokonania d'Annunzia a także barwy jeziora Garda, nad którym spędził ostatnie lata życia. Sam amfiteatr jest bardzo harmonijnie wtopiony w otoczenie; podobno przed przystąpieniem do pracy nad projektem, jego twórca udał się do Pompei, żeby czerpać z najlepszych, starożytnych wzorców. Dziś ta budowla jest wykorzystywana jako miejsce koncertów i występów teatralnych w ramach letniego festiwalu kultury, a w jej podziemiu znajdują się pomieszczenia wystawowe (jest tam stała wystawa "D'Annunzio segreto").


Wspominałam już, że teren Vittoriale zajmuje powierzchnię dziewięciu hektarów. Na tym obszarze oprócz willi i amfiteatru, znajduje się jeszcze wiele innych, interesujących obiektów. Dwa z nich robią wrażenie równie kolosalne, jak ich rozmiary. Pierwszy to Mauzoleum, wzniesione pośród drzew oliwnych, na szczycie wzgórza znajdującego się w obrębie parku. Spoczywają tam doczesne szczątki poety w otoczeniu najbliższych mu towarzyszy broni, natomiast podziemia poświęcone są Legionistom i cywilom, którzy zginęli podczas bratobójczej walki, kiedy wojska włoskie wkroczyły do Fiume, aby usunąć z miasta d'Annunzia wraz z jego stronnikami. Wydarzenia te rozegrały się w ostatnich dniach grudnia 1920 roku i stąd mówi się o nich jako o "Krwawym Bożym Narodzeniu". Mauzoleum ma kształt okręgu i składa się trzech tarasów, wzniesionych jeden nad drugim; jego forma nawiązuje do grobowców etruskich. Budowę obiektu zakończono stosunkowo niedawno, bo w 1963 roku, w setną rocznicę urodzin poety. Na środku najwyższego tarasu wznosi się wysoki pylon, na którym umieszczono sarkofag Commandante a wokół znajdują się podobne, choć umieszczone o wiele niżej, sarkofagi jego dziesięciu towarzyszy.  






Na zboczu wzgórza, nieopodal mauzoleum, znajduje się także inny, zaskakujący monument. Jest to część okrętu wojennego "Puglia", z którego stworzono pomnik jedyny w swoim rodzaju. Z okrętem jest związana ważna karta historii Włoch, gdyż w czasie Wielkiej Wojny pełnił on służbę na wodach Dalmacji, jego kapitan i główny mechanik zginęli w 1920 roku, podczas zamieszek w Splicie. Kiedy zapadła decyzja o wycofaniu jednostki ze służby, Marynarka Wojenna podarowała poecie część dziobową. Dokonano jej rozbiórki, po czym fragmenty dwudziestoma wagonami przewieziono do Vittoriale. Tu wykonano następną, iście gigantyczną pracę, gdyż części okrętu złożono na powrót i zespolono je ze zboczem wzgórza, kierując dziób w stronę jeziora Garda i Adriatyku. Kiedy wraz z Federicą dotarłyśmy do tego miejsca, przeżyłyśmy ogromne zaskoczenie. Początkowo szłyśmy ścieżką pośród wysokich cyprysów, zasłaniających przed naszymi oczami najbliższą okolicę; nagle, po przebyciu ostatniego odcinka alejki, zeszłyśmy po niewysokich schodkach i znalazłyśmy się na pokładzie najprawdziwszego okrętu. Wrażenie było doprawdy niesamowite! Nie będę się zagłębiać w szczegóły - lepiej niech przemówią zdjęcia, które tam zrobiłam... W drodze powrotnej do willi (zbliżała się godzina naszej wizyty w Muzeum Wojny) poszłyśmy jeszcze rzucić okiem na kuter torpedowy M.A.S. na którym Gabriele d'Annunzio, wraz z załogą pod dowództwem kapitana Ciano, bez przeszkód wpłynął do portu Bucari, gdzie stały okręty austriackie (w wyprawie brały udział jeszcze dwa podobne kutry).

Po skutecznym storpedowaniu jednego ze statków (pozostałe nie poniosły szkód, gdyż większość włoskich pocisków zatrzymały sieci, chroniące austriackie jednostki) pozostawili w porcie trzy butelki ozdobione trójkolorową, włoską flagą. W ich wnętrzu umieszczono  tekst pióra d'Annunzia, zapowiadający następne akcje, poważniejsze w skutkach. Był to jedyny w swoim rodzaju rajd propagandowy, który udowodnił Austriakom słabość ich obrony. Wyczyn ten przeszedł do historii jako "Beffa di Bucari". Ku naszemu żalowi nie starczyło nam czasu na zwiedzenie Audytorium, gdzie można obejrzeć wystawę fotograficzną oraz zobaczyć na własne oczy aeroplan, na którym poeta latał jako obserwator (na nim wraz z eskadrą pilotów odbył słynny "Lot na Wiedeń" wyczyn propagandowy, równie szalony jak poprzedni). W trakcie owego zdarzenia, włoska eskadra San Marco, zwana "Serenissima" wykonała rekordowy, jak na owe czasy lot, podczas którego samoloty przebyły łącznie 1200 km. Celem  był  Wiedeń i zasypanie jego mieszkańców ulotkami po włosku i niemiecku, co miało udowodnić wiedeńczykom przewagę  włoskich sił zbrojnych oraz dać im do zrozumienia, że po ulotkach może przyjść kolej na bomby. Te akcje przyniosły poecie i jego towarzyszom ogromną sławę i wysokie odznaczenia a także bardzo podniosły włoskie morale, mocno nadwyrężone po straszliwych stratach poniesionych w bitwie pod Caporetto. Pamiątki związane ze służbą wojskową d"Annunzia, jego mundury, ordery, dyplomy i fotografie z tego okresu oraz wiele przedmiotów, otrzymanych w darze od byłych towarzyszy broni, można obecnie oglądać właśnie Muzeum Wojny. Znajduje się ono w lewym skrzydle willi, dobudowanym według projektu Maroniego. Skrzydło to, w stylu obowiązującego w owych czasach art-deco, było przeznaczone na apartament dla poety i Luizy Baccara, którym chyba zrobiło się ciasno w pokojach "Priorii" zapełnionej do granic możliwości licznymi kolekcjami dzieł sztuki. Niestety, d'Annunzio zmarł nie doczekawszy ukończenia tej części budynku.

Ponieważ, jak już wspominałam, znajdujący się w Priorii "Pokój Trędowatego" gdzie wystawiono zwłoki zmarłego poety okazał się zbyt mały, przeniesiono je do nowej części domu, do pomieszczenia przeznaczonego na jego sypialnię. W pokoju zwraca uwagę napis nad wezgłowiem łóżka "Nie żeby spać, nie żeby umrzeć". Ten napis w istocie nie odnosił się do tegoż łóżka, lecz mówił o filozofii życiowej d'Annunzia i wyrażał jego przekonanie, że jedynie  aktywne życie może zapewnić nieśmiertelność. Niestety, w Muzeum Wojny miałam pecha... Przewodnik, który nas oprowadzał chyba pochodził z Trentino i lepiej mówił po niemiecku, niż po włosku. Kilkakrotnie zachęcał nas do przerywania i zadawania pytań "jeśli będzie mówił zbyt szybko". Powiem szczerze, że niezależnie od tego, czy mówił wolno, czy szybko rozumiałam go "piąte przez dziesiąte". Oprócz kilkorga Włochów i mnie, w grupie był jeden Niemiec, do którego przewodnik zwracał się w jego języku, płynnie mu referując zredukowaną wersję tego, co przedtem mówił po włosku. Nie chciałam przeszkadzać ciągłymi prośbami o powtórzenie, licząc na to, że po wyjściu z muzeum oświeci mnie Federica, która bądź co bądź jest dziewczyną inteligentną, ma dobrą pamięć (studiuje ekonomię i języki obce) i na dodatek jest Włoszką, więc sądziłam, że wywody przewodnika zrozumie bez trudu i zapamięta to, co mówił. Niestety, jedyne co mogła mi powiedzieć to "non ho capito nulla" czyli "nic nie zrozumiałam"...Trochę to podniosło moją samoocenę w sprawie znajomości języka włoskiego lecz jeśli chodzi o ten etap życia poety, obydwie pozostałyśmy w ciemnościach niewiedzy. Na szczęście miałyśmy dość czasu, aby dokładnie obejrzeć większość eksponatów, co było lekcją nie tyle poglądową, co raczej "oglądową"...


Po wyjściu z muzeum niemal w biegu obejrzałyśmy jeszcze ogród prywatny willi, gdzie ze zdziwieniem odkryłyśmy dwa nagrobki. Jak się okazało, jest tam pochowana żona d'Annunzia, Maria i jego nieślubna córka, Renata. Niestety, godzina odjazdu zbliżała się nieubłaganie, więc musiałyśmy zrezygnować ze zwiedzenia pozostałej części ogromnego parku, co jak już wspomniałam, pozostawiło nam uczucie niedosytu. Żałowałyśmy też, że nie miałyśmy czasu wstąpić do Ogrodu Botanicznego w Gardone Riviera, który wyglądał bardzo obiecująco.

Tym wpisem chciałabym zamknąć mały cykl, jaki poświęciłam postaci Gabriela d"Annunzio. Być może sam fakt, iż było ich tak wiele, wyda się komuś niezrozumiały. Osobiście w żadnym razie nie jestem zwolenniczką faszystowskiej idei, lecz żyjąc przez wiele lat wśród Włochów, starałam się w tym wypadku niejako wejść w ich skórę, zrozumieć ich punkt widzenia, niejednokrotnie zupełnie odmienny od mojego. Dlatego też zainteresowałam się tą częścią ich historii i często w miarę możliwości starałam się kierować rozmowę na ów temat. Szczerze mówiąc, nie było to łatwe, gdyż zarówno ja jak i moi rozmówcy mieliśmy świadomość, iż w czasie II wojny Światowej Włochy były sojusznikiem naszego okupanta a do tego mimo wszystkich zmian, jakie się dokonały w Polsce, w ich podświadomości ludzie z mojego pokolenia w dalszym ciągu są postrzegani jako komuniści. Miałam też wrażenie, że Włosi nadal wstydzą się aliansu z nazistowskimi Niemcami, a wolta, jaką przezornie wykonali w przededniu klęski również nie poprawia ich samopoczucia, tym bardziej, że okupili ją mnóstwem ofiar. Starsze pokolenie, które przeżyło wojnę, chyba nie do końca się rozliczyło z tym okresem a młode siłą rzeczy ma osąd czysto teoretyczny. Zdarza się też, że podczas zagorzałych dyskusji politycznych pada epitet "faszysta" co mogłoby wskazywać, iż ten system nadal ma we Włoszech swoich pogrobowców i niekoniecznie są to ogoleni na łyso młodzieńcy z pałkami, czy nożami za pazuchą. Zastanawiałam się nad tym, czy d'Annunzio w początkowym okresie uchodzący za jego ideologa, mógłby stać się rzeczywistym przywódcą ruchu faszystowskiego i czy miałby realne szanse w walce z rwącym się do władzy Mussolinim, gdyby postawił na kartę cały swój autorytet? Wkroczenie do Fiume na czele Legionu i stworzenie rządu tymczasowego, zapewne było dla niego swego rodzaju próbą generalną dochodzenia do władzy, zaś jako Commandante Republiki Carnaro musiał się zmierzyć z wieloma problemami, w tym także obecnością przeciwników politycznych, którzy podobno szybko znikali w więzieniu. Być może, nie było to dla niego doświadczenie warte powtórzenia a sam d'Annunzio, jako pisarz, poeta, teoretyk i esteta, nie czuł się powołany do tego rodzaju policyjnej działalności. Zapewne między nim i Mussolinim były pewne podobieństwa, lecz i poważne różnice. D'Annunzio był ideologiem czerpiącym z filozofii Nietzschego i Schopenhauera, natomiast Duce tę ideę zmaterializował, idąc przy tym o wiele dalej,  do tego w kierunku, jaki poeta uważał za zgubny. Zresztą tym, który w pełni rozwinął teorię faszystowską był nie d'Annunzio a Giovanni Gentile, włoski filozof, twórca idealizmu naturalnego, który pełnił funkcję ministra edukacji w rządzie Mussoliniego i pozostał mu wierny aż do końca. Natomiast Gabriele d'Annunzio (co prawda, nieskutecznie) próbował przeszkodzić Mussoliniemu w przejęciu władzy a później kilkakrotnie bardzo zdecydowanie interweniował w sprawie sojuszu Włoch z hitlerowskimi Niemcami, którego absolutnie nie aprobował. Nie wykluczone, że po fiasku tych zabiegów wolał się udać na "emigrację wewnętrzną" niż podjąć otwartą walkę z człowiekiem pozbawionym skrupułów i obdarzonym dużą dozą wrodzonego okrucieństwa. Być może nie chciał narażać swojego wizerunku a może i życia, stając z nim do nierównej walki? Nie można też wykluczyć, że miał świadomość tego, iż jego ideologia ewoluując spowodowała nieoczekiwane konsekwencje, których początkowo nie przewidział. Jeśli tak było i świadomie usunął się z czynnej polityki na swe dobrowolne wygnanie, to można rzec, że okazał się przewidujący...Tak, czy inaczej, zbudował sobie pomnik już za życia i wśród większości rodaków nadal cieszy się sławą nieustraszonego poety-żołnierza. Natomiast jego niegdysiejszy przeciwnik skończył od strzałów z bratniej ręki, powieszony za nogi niczym zwierzę rzeźne, znieważany i opluwany przez tych, którzy jeszcze niedawno wielbili go i oklaskiwali. Można się długo zastanawiać nad problemami związanymi z tym etapem historii Włoch i nad historią ludzkości w ogólnym sensie, gdyż wciąż rodzą się systemy oraz idee uważane na pewnych etapach rozwoju społecznego za jedynie słuszne i najlepsze z możliwych, które po pewnym czasie upadają a ich zwolenników odsądza się od czci i wiary... Także w naszej ojczystej historii nie brakuje podobnych zdarzeń, przywódców zrzucanych z piedestału, roszczeń o granice i walki o ideologie. Sądzę, że d'Annunzio był zarówno dzieckiem swojej epoki jak i jej wyrazicielem; człowiekiem, którego w dużej części stworzyły czasy, w jakich żył. Mnie w tej historii interesuje przede wszystkim jej ludzki aspekt, ewolucja intelektualna a później degrengolada pisarza o wybitnym talencie, jego reakcje na okoliczności społeczne i polityczne w jakich się znalazł i młyn historii, ścierający na proch tych, którzy się dostaną w jego tryby...

W głębi ducha zastanawiałam się też, jaki wpływ na zachowania poety miał fakt, że przez lata nadużywał kokainy. Nie wiem, kiedy zaczęła się jego przygoda z tym narkotykiem, lecz przyszło mi do głowy, że być może jego spektakularna odwaga po części była skutkiem jego działania? Zapewne żaden narkotyk nie zrobi bohatera z tchórza, jednak może wzmocnić wrodzone cechy osobowe a pewne zachowania poety mogłyby świadczyć o takim wpływie... Uważa się, że pod koniec życia wyraźnie spadła jego sprawność intelektualna, mimo iż nadal dużo pracował publikował mało; natomiast pozostawił wiele szkiców i rzeczy niedokończonych, co mogłoby wskazywać na gonitwę myśli, charakterystyczną dla narkomanów. Również jego hiper aktywność erotyczna była wspomagana kokainą, z czym się absolutnie nie ukrywał. Uważa się, że jej wieloletnie zażywanie może prowadzić do paranoi oraz manii wielkości, więc być może, tu należy szukać przyczyny kompulsywnej rozbudowy Vittoriale? Niewykluczone również, że to narkotyk mógł być przyczyną wylewu krwi do mózgu, czy zawału serca i śmierci d'Annunzia. Tak, czy inaczej, jeśli bliżej przyjrzymy się jego życiorysowi, wyraźnie zauważymy zmiany, jakie zaszły w jego zachowaniu po upływie kilku lat od opuszczenia Fiume. Mogło by się zdawać, że w tym momencie zaczęła się dla niego droga wiodąca w dół, mimo iż starał się zachować swoją godność i dumę oraz udowodnić wszystkim, że to on sam wybrał sposób, w jaki mu przyszło egzystować. Bez wątpienia - w pierwszym okresie swego życia, kiedy to gorączkowo szukał miłości czyniąc z tych poszukiwań pożywkę dla swojej niecodziennej sztuki, stworzył dzieła wspaniałe. W późniejszym - był już tylko cieniem siebie samego. Poszukiwanie miłości zamieniło się w promiskuityzm, zaś bohaterstwo w samouwielbienie. Jednak kiedy czytałam akt donacyjny Vittoriale a szczególnie zdanie, które przytoczyłam na wstępie, wydaje mi się, że wszystkie te działania, tak niespójne a czasem wręcz dziwaczne, były wynikiem głębokiej frustracji człowieka, obdarzonego nieprzeciętną wrażliwością i nadzwyczajnym intelektem. Myślę, że słusznym jest, aby Włosi o nim pamiętali, gdyż jego życie i zdarzenia w jakich brał udział choć dość odległe, mogą  być punktem wyjścia do wielu przemyśleń i refleksji użytecznych dla następnych pokoleń, co mogłoby im pozwolić na uniknięcie podobnych błędów w przyszłości. To "spotkanie po latach" z d'Annunziem, to również moja osobista historia. Sporo czasu upłynęło od momentu, gdy po raz pierwszy stanęłam na włoskiej ziemi, parę lat od wizyty w muzeum, gdzie zobaczyłam kilka par jego butów do chwili, kiedy o tym piszę. Przeszłam w tym czasie długą drogę, przydarzyło mi się też wiele obserwacji, rozmów, przemyśleń i lektur. Wiele  się dowiedziałam o historii tego kraju, ludziach, wśród których żyłam a także o człowieku choć często kontrowersyjnym, to dla większości swoich rodaków w dalszym ciągu pozostającym ważną postacią narodowego panteonu a przede wszystkim o mnie samej...


sobota, 29 czerwca 2013

Gabriele d'Annunzio. "Lot archanioła".

"Lot archanioła" to ciekawe określenie, na równie ciekawy (choć niewątpliwe przykry) epizod w życiu poety, kiedy to 13 sierpnia 1922 roku, około godziny dwudziestej trzeciej, Gabriel d'Annunzio wypadł z okna pokoju muzycznego swojej willi w Gardone Riviera. Jak dotąd nie ma pewności co do rzeczywistego przebiegu wydarzeń, więc siłą rzeczy, nagromadziło się wokół tej historii wiele plotek i pomówień z teorią spiskową na czele. Po raz pierwszy o owym wypadku usłyszałam w wersji mówiącej o tym, iż d'Annunzio, będąc pod wpływem kokainy wyskoczył z okna willi, łamiąc przy tym nogę. Później w żadnym ze źródeł nie trafiłam na podobną informację, natomiast większość z nich wspomina o locie archanioła (to aluzja do  imienia poety, którego patronem był Archanioł Gabriel). Tego określenia używał zresztą sam d'Annunzio w korespondencji ze swoją długoletnią kochanką (a właściwie konkubiną) Luizą Baccara. Oficjalna wersja wydarzeń mówi, że był to nieszczęśliwy wypadek. Podobno tego wieczoru Luiza dawała koncert, grając domownikom i gościom na fortepianie w pokoju muzycznym "Priorii". W tym czasie jej młodsza siostra, Jolanda rozmawiała z panem domu, stojąc wraz z nim przy otwartym oknie. Musiała to być dość szczególna rozmowa, bo w pewnym momencie kobieta odepchnęła go gwałtownie, co spowodowało, że Gabriele stracił równowagę i wypadł na zewnątrz. Pokój muzyczny znajduje się na pierwszym piętrze willi a okno od ziemi dzieli odległość kilku metrów. Mimo to, podobno poeta odniósł dość poważne obrażenia głowy, co spowodowało utratę przytomności. Z nosa miał mu wypływać płyn mózgowo - rdzeniowy (co z reguły świadczy o złamaniu podstawy czaszki) lecz wezwany lekarz stwierdził, że kontuzja spowodowała jedynie niezbyt groźny wstrząs mózgu. Prawdopodobnie jest w tym zajściu jakaś tajemnica, o której jego uczestnicy i świadkowie nie powiedzieli całej prawdy. Według osób zajmujących się tą sprawą, było kilka punktów zdecydowanie nie pasujących do całości. Pierwsza rzecz, to fakt, iż lekarz wezwany na miejsce wypadku, zastał d'Annunzia ubranego w pidżamę, szlafrok i domowe pantofle. Wszyscy, którzy znali poetę, zgodnie twierdzą, że ktoś, kto tak jak on odznaczał się doskonałymi manierami i był nieposzlakowanie elegancki, nigdy by sobie nie pozwolił na taki strój podczas koncertu, nawet we własnym domu, zarówno przez szacunek dla obecnych osób, jak i muzyki, którą wielbił. Wątpliwości budził też fakt, że dwaj przyjaciele poety obecni wtedy w willi, nigdy nie zabrali głosu w tej sprawie, nie potwierdzając przebiegu zajścia, ani nie zaprzeczając ogólnie przyjętej wersji.

Po wypadku do Gardone Riviera przybyła Renata, ukochana córka d'Annunzia i jego najstarszy syn Mario. Kiedy próbowali dociekać prawdy, insynuując bezpośredni udział Luizy w zajściu (krążyły słuchy, że to nie Jolanda, lecz Luiza powodowana zazdrością o siostrę, podczas kłótni wypchnęła d'Annunzia przez okno) rozjuszony poeta po prostu wypędził ich z domu, zabraniając pokazywania mu się na oczy i dopiero po upływie pięciu lat doszło do zgody pomiędzy nimi. Ale najbardziej istotnym elementem było to, że wypadek miał miejsce zaledwie dwa dni przed planowanym spotkaniem poety z Mussolinim i Francesco Nittim. Nitti, uchodzący za liberała, sprawował funkcję szefa włoskiego rządu w czasie, gdy d'Annunzio powołał do życia swoją Republikę Carnaro na terenie miasta Fiume. Był on politykiem ostrożnym i zachowawczym, więc wówczas nie udzielił rebeliantom wsparcia, co (jak już wspominałam w innym poście) skończyło się wysłaniem wojska i tragicznymi wydarzeniami Krwawego Bożego Narodzenia.  W związku z tym, trudno byłoby oczekiwać, żeby mógł on liczyć na szczególną sympatię Commandante. Jeśli chodzi o stosunki z Mussolinim, sprawa miała się niewiele lepiej, choć "Il mascheraio" prawdopodobnie miał wielką ochotę na wykorzystanie do swoich celów powszechnego szacunku, jakim cieszył się Vate wśród swoich rodaków. Przeprowadził zresztą taką próbę w lecie 1922 roku, kiedy to związki zawodowe przygotowywały się do strajku generalnego. Ówczesny rząd postawił związkowcom ultimatum w sprawie odstąpienia od strajku a w razie braku konsensusu, zagroził rozpędzeniem robotników przy pomocy faszystowskich bojówek. D'Annunzio przebywał wtedy w Mediolanie, gdzie miał się spotkać z Eleonorą Duse. Mussolini zwrócił się do poety z propozycją, aby z balkonu Palazzo Marino przemówił do faszystów zgromadzonych na Placu della Scala i wsparł ich swoim autorytetem. D'Annunzio bardzo niechętnie spełnił prośbę, lecz wbrew swoim obyczajom (jak pisałam poprzednio, był świetnym mówcą, miał dźwięczny głos i doskonale potrafił zapanować nad tłumem) zrobił to w sposób absolutnie niezgodny z oczekiwaniami Duce, mówiąc cicho i niezrozumiale, co Mussoliniego bardzo rozczarowało, gdyż owo przemówienie nie odniosło spodziewanego efektu. Miało to miejsce 3 sierpnia, kilka dni później  padła wyżej wspomniana propozycja, podobno zawarta w liście, którego autorem był Nitti a dotycząca trój-osobowego spotkania w dniu 15 sierpnia, celem wspólnego utworzenia rządu "szerokiego oddechu". Zagadką jest także to, kto naprawdę stał za inicjatywą tego spotkania. Zdania są podzielone - powszechnie uważa się, że był to Mussolini, choć sporadycznie mówi się również, iż mógł to być d'Annunzio. Jeśli istotnie nie był to projekt Vate, jest  mało prawdopodobne, żeby odniósł się on do tej propozycji z wielkim entuzjazmem.

Sądzę raczej, że zbyt sobie cenił własną sztukę i niezależność intelektualną, aby narażać swój autorytet bohatera narodowego poprzez uczestnictwo w przedsięwzięciu, które mogło zakończyć się następną porażką,
tym bardziej, że miał za sobą bolesne doświadczenie związane z Regencją w Fiume. Z całą pewnością nigdy nie brakowało mu zapału i chęci do dokonywania epickich czynów, lecz nie był typem polityka, który dobrze się czuje za rządowym biurkiem. Ze swojego (w zasadzie dobrowolnego) odosobnienia, jako żołnierz - poeta sprawował rząd dusz, nie narażając się na konfrontację z pokrętnymi prawami politycznej codzienności. Prawdopodobnie nie miał również ochoty na rolę figuranta i firmowanie swoim nazwiskiem poczynań dwóch pozostałych panów, z którymi wiele go dzieliło. Jeśli o mnie chodzi, to nie zdziwiłabym się, gdyby fingując wypadek, próbował wycofać się z niewygodnego triumwiratu. Jest to moja własna teoria, która może wydać się nieco dziwna, lecz jak sądzę, nie jest to nieprawdopodobne. D'Annunzio podczas wojny niejednokrotnie dowiódł, że nie brakuje mu ani odwagi ani determinacji, co zgodnie potwierdzają wszyscy jego współcześni. Dowodzi tego chociażby fakt, iż w czasie wojny wstąpił do armii jako ochotnik i niejednokrotnie dobrowolnie wystawiał się na niebezpieczeństwo. W czasach, gdy samolot był ósmym cudem świata i nie tylko brał udział w licznych lotach jako obserwator, lecz przeżył również przymusowe lądowanie. Wtedy to odniósł ranę, która w przyszłości poskutkowała częściową utratą wzroku i otarł się o śmierć, ale to nie zraziło go do lotnictwa. Czym wobec tego zdarzenia byłby skok z niewielkiej wysokości? Sytuacja, w jakiej się znalazł w 1922 roku, była istotnie kłopotliwa. Czy chciałby narażać swój mit stworzony w czasie wojny, aby uczestniczyć w przedsięwzięciu politycznym, do którego nie miał przekonania? Jawne przeciwstawienie się Mussoliniemu też niosło spore ryzyko, więc ucieczka w chorobę byłaby w tym wypadku dobrym rozwiązaniem a d'Annunzio mógłby się zdobyć na taki ekstremalny gest. W młodości, posłując do parlamentu z ramienia prawicy, gdy za pomocą ustawy próbowano założyć knebel wolnej prasie, podczas głosowania przeszedł na lewą stronę sali, mówiąc: "idę w stronę życia". Poza tym zawsze dążył do tego, aby być kategorią sam dla siebie a o jego stosunku do przyszłego dyktatora może świadczyć wiersz, który umieścił w poczekalni dla niemiłych gości, gdzie porównuje Mussoliniego do szkła a siebie do stali. W pierwszej chwili można by pomyśleć, że dało tu znać o sobie przerośnięte ego poety, lecz według mnie, jest w tym inny, dużo głębszy sens. Sądzę, że porównując Duce do szkła, poeta miał na myśli nie tylko kruchość, lecz przede wszystkim przejrzystość tego materiału.

Dla człowieka takiego jak on, o przenikliwej, nieprzeciętnej inteligencji, manewry i zamysły brutalnego, bezwzględnego polityka, jakim był Mussolini, zapewne były przewidywalne, czyli przezroczyste niczym szkło, a tym samym dające sposobność do należytej reakcji. A co do stali - każdy, kto próbował kiedykolwiek zgiąć nawet najcieńszy, stalowy pręt wie, jak trudne to zadanie... Czym większej siły używamy, aby go odkształcić, z tym większą energią wraca do pierwotnej postaci (co może skutkować bolesną nauczką). Reasumując, według mnie, ten wiersz mówi jasno - "przejrzałem cię, wiem kim jesteś i dlatego nie możesz mnie złamać". Kontuzja, jakiej uległ d'Annunzio spowodowała, iż upadł projekt triumwiratu. Niestety, Włochom nie wyszło to na dobre; Mussolini wziął sprawy w swoje ręce i w ciągu kilku miesięcy z przywódcy partii stał się premierem i dyktatorem. Można dziś zastanawiać się i dywagować, w którą stronę potoczyłoby się koło historii, gdyby wieczorem 13 sierpnia 1922 roku poeta nie stanął przy otwartym oknie... Jeśli był to jedynie ślepy traf, być może zmieniłoby to bieg wypadków w Europie, jeśli celowe działanie na jego szkodę, zapewne znaleziono by inną okazję do dokonania zamachu. Tak, czy inaczej, wątpliwości w tej sprawie chyba były powszechne, bowiem w willi pojawił się agent policji pod przykrywką, udający uchodźcę politycznego z Czech. Jego tożsamość została odkryta przez poetę, który pozbył się nieproszonego gościa, lecz agent zdążył przedtem sporządzić odpowiedni raport. Jednak najbardziej zagadkowy jest sam fakt jego przybycia. Nie wiadomo właściwie, dlaczego  się tam zjawił i na czyje zlecenie, gdyż nie wpłynęło żadne doniesienie o ewentualnym przestępstwie. Raport, jaki sporządził ów agent, podobno potwierdził wersję o nieszczęśliwym wypadku, lecz jak dotąd jego oryginał  jest niedostępny i spoczywa w policyjnym archiwum. Wszyscy domownicy obecni wtedy w willi nabrali w tej sprawie wody w usta. Lekarz, który kurował poetę, stwierdził, że odniósł on ciężkie obrażenia głowy, w tym również poważne rany zewnętrzne. Jednak już w trzy tygodnie później na łysej głowie d'Annunzia nie było po nich żadnego śladu, co potwierdza obiektywny świadek. Wersja z "ucieczką w chorobę" to moja prywatna opinia, jaka mi się nasunęła po zaznajomieniu z dostępnymi faktami. Według mnie, przybycie agenta  mogło by wskazywać, iż ktoś inny również miał podejrzenia co do tego, czy wypadek istotnie miał miejsce. Są też (co prawda nieliczne) głosy w tej sprawie, mówiące o tym, że inicjatywa trójstronnego spotkania wyszła od poety, który być może chciał wyhamować zapędy coraz bardziej niebezpiecznego Mussoliniego, na co ten odpowiedział zorganizowaniem zamachu. Według tej teorii miała to być próba usunięcia poety z życia politycznego raz na zawsze (lub skutecznego zastraszenia, gdyby przeżył) a użyto do tego celu sióstr Baccara. Luizę niejednokrotnie pomawiano o to, że była wtyczką faszystów a jej obecność w willi miała ułatwić trzymanie poety pod kontrolą. Oczywiście, jest to również bardzo prawdopodobny scenariusz. Mussolini zapewne zdawał sobie sprawę z tego, że d'Annunzio nie pozwoli sobą manipulować i ich drogi prędzej czy później się rozejdą. Chyba nie był mu też na rękę otwarty konflikt z człowiekiem otoczonym powszechnym szacunkiem ani dzielenie się z nim władzą. W tej sytuacji, proponowanie spotkania mogło być swego rodzaju zasłoną dymną dla planowanego zamachu. Czy istotnie Luiza Baccara lub jej siostra, były zamieszane w próbę zabójstwa? To pytanie chyba pozostanie bez odpowiedzi, jeśli nie wypłyną jakieś nowe, wiarygodne materiały na ten temat. Faktem jest, iż oficjalna towarzyszka Commandante nie była lubiana przez jego ex- towarzyszy broni, którzy mieli jej za złe to, że zbytnio się szarogęsi, dopuszcza do niego ludzi na podstawie własnego widzimisię i kontroluje jego korespondencję.

Również Aelis Mazoyer, gospodyni poety, nienawidziła Luizy i źle się o niej wypowiadała. Aelis prawdopodobnie była dobrze poinformowana o prawdziwym przebiegu wydarzeń, lecz zabrała tę tajemnicę do grobu. W swoim pamiętniku sugeruje czynny i celowy udział Luizy, przytaczając tajemniczo i dwuznacznie brzmiące zdanie (podsłuchane) które ta ostatnia podobno wypowiedziała, a mogące sugerować jej winę. Jednak mimo to, sam wypadek w żaden sposób nie wpłynął na stosunki poety z siostrami Baccara i nadal pozostały one bardzo dobre. Zastanawiano się też niejednokrotnie, co trzymało tę młodą i piękną kobietę przy starzejącym się poecie, który na domiar ustawicznie ją zdradzał. Faktem jest, że Luiza była bardzo zazdrosna, pytanie tylko o co? O poetę, czy też o swoją pozycję przy nim? Przeszło osiemdziesięcioletnia Luiza, podczas wywiadu przeprowadzonego przez Giovanniego Minoli, dziennikarza zajmującego się problematyką historyczną, nie chciała odpowiedzieć na żadne pytania w kwestii wypadku. Choć mieszkała z poetą pod jednym dachem, często komunikowali się za pomocą listów. Luiza przekazała listy d'Annunzia muzeum w Vittoriale, lecz brak pomiędzy nimi korespondencji z okresu po wypadku oraz jakiejkolwiek wzmianki na ten temat, która mogła by wnieść coś nowego do sprawy. Wszystko wskazuje na to, że sam poszkodowany był jak najbardziej zainteresowany tym, aby cała sprawa pozostała nierozwiązaną zagadką. Być może, całe zdarzenie było misterną intrygą, zamachem, albo po prostu rzeczywiście nieszczęśliwym wypadkiem, spowodowanym emocjami, nie mającymi nic wspólnego z polityką. Protagoniści i świadkowie lotu archanioła śpią snem wiecznym, więc być może nigdy nie dowiemy się prawdy o kulisach tego zdarzenia...

Jako punkt wyjścia do tego wpisu, posłużyła mi niepotwierdzona informacja o  skoku poety z okna pod wpływem kokainy. A może jest w tym ziarno prawdy, która wyciekła mimo wszystkich starań, aby nie wyszła ona na jaw? Jedynie motyw tego skoku być może był o wiele bardziej istotny i dramatyczny, niż źle zakończony, narkotykowy seans.
Na czwartym zdjęciu, pierwsze okno z lewej strony, tuż przed balkonem, to właśnie to, z którego wypadł d'Annunzio. Jak widać, jego odległość od ziemi nie przeraża. Na dwóch czarno - białych zdjęciach Luiza a na środkowym poeta, jego przyjaciel i siostry Baccara.

środa, 26 czerwca 2013

Gabriele d'Annunzio. Gabriele i Tamara - romans, którego nie było.


Zbliżał się koniec 1926 roku. Gabriele d'Annunzio żył  złotej klatce Vittoriale, otoczony swoim haremem, książkami i bibelotami. Miał sześćdziesiąt trzy lata, lecz nadal nie brakowało mu apetytu na życie. Tamara Łempicka, po ucieczce z Rosji wraz ze swym mężem zamieszkała w Paryżu, gdzie z dobrym skutkiem zaczęła się uczyć malarstwa. Młoda, zdolna o  niebanalnej urodzie i z dobrej rodziny, szybko zaczęła robić karierę. W tym czasie miała lat dwadzieścia dziewięć (a może nawet trzydzieści dwa?) i w pewnych kręgach cieszyła się  zasłużoną sławą utalentowanej portrecistki. Obracała się w paryskim "towarzystwie" będąc jego prawdziwą ozdobą. D'Annunzia znała ze słyszenia i doszła do wniosku, iż sportretowanie kogoś tak sławnego a do tego cieszącego się opinią wielkiego znawcy i kolekcjonera sztuki z całą pewnością wyniosło by ją na wyżyny i nadało jej karierze jeszcze większy rozpęd. W związku z tym, udała się do Florencji aby zapoznać się z włoskim malarstwem a przy okazji powziąć odpowiednie kroki, celem zrealizowania owego projektu. Pomiędzy malarką i poetą nawiązała się (z jej inicjatywy) przyjacielska korespondencja. Tamara nadmieniła w jednym z listów, że chciałaby go namalować; w odpowiedzi d'Annunzio ochoczo zaproponował jej przyjazd do Vittoriale. Jednak o ile  Łempicka  w tym wypadku myślała jedynie o swojej karierze, gospodarz domu widział w niej jeszcze jedną potencjalną zdobycz. A że była to utalentowana malarka i kobieta światowa, no cóż, to zapewne tylko zaostrzało apetyt Vate na jej wdzięki...W Vittoriale czekało na Łempicką iście królewskie przyjęcie, miedzy innymi, poeta nakazał strzelać na wiwat z dział na okręcie "Puglia" i nie szczędził swemu pięknemu gościowi różnych faworów (malarka otrzymała od niego w prezencie klejnoty o znacznej wartości). 


Jednak bardzo szybko okazało się, jaki był rzeczywisty powód zaproszenia, gdyż gospodarz domu nie ukrywał celu swych zabiegów. Tamara nie należała do niewiast przesadnie cnotliwych, ale w tym wypadku nie miała najmniejszego zamiaru powiększać zastępów kobiet przewijających się przez "Pokój Ledy" czyli sypialnię pana domu. Co prawda, kiedyś zdarzyło się jej upaść przymusowo wprost w ramiona konsula szwedzkiego, lecz była to cena za zwolnienie jej męża z sowieckiego więzienia, można więc przyjąć, że popełniła tę ofiarę w szczytnym celu. Tym razem chyba uznała, że cena za zgodę na namalowanie portretu jest zbyt wysoka. Sama była wytrawną uwodzicielką, przyzwyczajoną  wybierać partnerów  (i partnerki) wedle własnego gustu i ani myślała ulegać zachciankom Mistrza. Po pierwsze, znając jego rozpustny tryb życia obawiała się zarażenia częstym a w owych czasach nieuleczalnym syfilisem, po drugie, Gabriele fizycznie nie pociągał jej w najmniejszym stopniu. Faktem jest, że jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny poeta lata swojej świetności miał już za sobą, Łempicka była jednak po prostu bezlitosna i wspominając całe zajście, wyraziła się  o nim "okropny karzeł ubrany w mundur wojskowy". Poeta, znany ze swego egotyzmu i otoczony kobietami gotowymi na każde jego skinienie, chyba nie był świadomy jej odrazy i wielokrotnie próbował wprowadzić swe zamysły w czyn. Zapraszał ją na przejażdżki samochodem i loty aeroplanem, niestety, osiągnął tylko tyle, że pani się przeziębiła... Przestał też wspominać o malowaniu portretu, co Łempicką po pewnym czasie doprowadziło do ostateczności i uczyniła złośliwą uwagę, że być może poeta nie mówi o tym, gdyż boi się usłyszeć cenę.


Wywołało to prawdziwy atak furii ze strony Mistrza, lecz mimo to, nie ustawał on w swoich usiłowaniach aby zdobyć jej względy. Tamara, nie chcąc zaogniać sytuacji pozwalała mu na dość śmiałe pieszczoty, ale ani myślała ulegać całkowicie. Stosowała w tym celu różnego rodzaju wymówki z sakramentalnym bólem głowy na czele, więc ta dwuznaczna erotyczna gierka podsycana jej uporem trwała nadal. Pewnego razu, d'Annunzio wszedł do jej pokoju i po prostu stanął przed nią nago, jak go Bóg stworzył, sądząc, że może ją zachęci widok jego męskich walorów. Jednak tak się nie stało i w odpowiedzi usłyszał od niej jedynie następną kąśliwą uwagę, że ma wstręt do pornografii. Następnym razem, gdy zapukał do jej drzwi z zapytaniem, czy może wejść w odpowiedzi padło "tak, ale ubrany". Pewnej nocy znów zawitał do niej, tym razem uzbrojony w swój arsenał wytrawnego kochanka -  skórzany neseser, gdzie znajdowały się jego ulubione erotyczne akcesoria - jedwabne szale, pióra, pachnące olejki do masażu, perfumy oraz kokaina. Jednak Tamara  należała do kobiet które albo upadają za pierwszym razem albo nigdy, więc i tym razem poeta nic nie wskórał. Podobno po tej ostatniej próbie wybiegł z jej pokoju zrozpaczony, z okrzykiem: "Ona mnie nie chce, bo jestem stary!" Prawdopodobnie  był to moment przełomowy w tej historii, bo na drugi dzień gospodarz zażądał aby malarka opuściła jego dom jak najszybciej, nie szczędząc jej przy tym morałów i ubolewając nad losem jej męża (sic!). Tamara wyjechała do Mediolanu, gdzie przez "umyślnego" otrzymała list od poety z wierszem zatytułowanym "Złota kobieta" i pierścień z ogromnym topazem, który zresztą nosiła aż do śmierci. D'Annunzia nie spotkała nigdy więcej, niebawem też przebolała nieudaną próbę namalowania jego portretu, gdyż jej kariera samoistnie zaczęła się rozwijać w bardzo szybkim tempie. Całe to niezbyt przyjemne zdarzenie opisała  Aelis Mazoyer, gospodyni, powiernica i kochanka Mistrza. Łempicka od pierwszej chwili wzbudziła jej głęboką niechęć, więc pisząc swe wspomnienia nie szczędziła niepochlebnych słów pod jej adresem. Dla poety była to chyba jedna z niewielu (jeśli nie jedyna) porażka tego rodzaju, zaś do naszej narodowej legendy poza Wandą co nie chciała Niemca, przeszła też Tamara, która odmówiła Włochowi. Na szczęście tym razem obeszło się bez samobójstwa!


P.S. A swoją drogą to wielka szkoda, że Łempicka nie zmierzyła się z tym zadaniem... Bardzo jestem ciekawa, jak w wydaniu portretowym tej malarki, która swoich modeli malowała z taką pasją, odkrywając nam ich urodę, wyglądałby "okropny karzeł w mundurze". A może stało by się tak, jak z portretem Tadeusza Łempickiego i oprócz "Męża niedokończonego" byłby jeszcze "Kochanek niedokończony" (dosłownie i w przenośni)?


Zdjęcia portretowe protagonistów tej historii pochodzą z zasobów internetu.


poniedziałek, 24 czerwca 2013

Lombardia. Gardone Riviera Vittoriale degli Italiani. "D'Annunzio segreto"czyli dandys i jego kobiety.



Jak już pisałam w poprzednim poście, zaintrygowały mnie piękne buty poety, które swego czasu widziałam w Muzeum Obuwia w Vigevano. Moja wiedza na jego temat nie była wtedy zbyt obszerna; co prawda, wspominało się o nim w szkole podczas lekcji języka polskiego i historii, lecz były to informacje dość szczątkowe. Najczęściej mówiono o tym, że był przykładem dekadenta i libertyna oraz jednym z twórców faszystowskiej ideologii. Ponieważ zawsze lubiłam oglądać historyczne programy edukacyjne, niejednokrotnie zdarzyło mi się widzieć (zwłaszcza podczas pobytu we Włoszech) filmy dokumentalne z okresu I Wojny Światowej.

Oczywiście nie mogło w nich zabraknąć d'Annunzia, który odegrał wówczas dość znaczącą rolę i otaczała go fama bohatera. Szczerze mówiąc, zanim pogłębiłam moją wiedzę na jego temat, dziwiło mnie, co też miał tam do roboty ten mały człowieczek cieszący się zasłużoną sławą gorszyciela maluczkich i hołdujący rozwiązłym obyczajom. Widziałam go podczas pełnych swady przemówień (z których początkowo niewiele rozumiałam) lub kiedy wsiadał do samolotu ubrany w pilotkę i lotnicze okulary, a także w innych sytuacjach, raczej niecodziennych dla pisarza czy poety. Nie ukrywam też, że wtedy wydawał mi się nieco śmieszny i nie do końca na swoim miejscu.
Kilka lat temu wybrałam się do Vigevano, gdzie w centrum znajduje się wspaniały plac, uważany za najpiękniejszy we Włoszech. Faktycznie jest on bardzo piękny a nieopodal można zobaczyć wielki zamek z czerwonej cegły, wzniesiony przez Sforzów. W jednym z jego skrzydeł mieści się  Muzeum Obuwia (miasto od wieków słynie z jego produkcji)  które posiada bardzo ładną kolekcję  butów współczesnych a także pochodzących z różnych okresów historycznych, w tym również buty gwiazd filmowych i wielu sławnych osób (gorąco polecam, naprawdę warto zobaczyć owe zbiory, jeśli ktoś będzie w okolicy).
 
Pamiętam, że widziałam wtedy długie, brązowe buty do konnej jazdy oraz kilka par trzewików, niegdyś należących do d'Annunzia. Wszystkie były robione ręcznie "na miarę" w bardzo dobrym stanie i świetnie utrzymane. Zwracał uwagę ich mały rozmiar (nr 38) co nie jest niczym dziwnym, zważywszy że poeta miał zaledwie 158 cm wzrostu. Muszę przyznać, że ich widok naprawdę zrobił na mnie duże wrażenie, gdyż bez trudu można było zauważyć, że musiały być nie tylko drogie, lecz z całą pewnością należały do bardzo eleganckiego mężczyzny. Świadczył o tym ich doskonały stan i wyrafinowany, choć absolutnie klasyczny fason a także wysoka jakość wykonania. Być może, na tym zakończyła by się moja przygoda z poetą i jego obuwiem, gdyby nie wspaniała wystawa obrazów Tamary Łempickiej w mediolańskim Palazzo Reale, którą mogłam zobaczyć kilka miesięcy później.

Przy tej okazji dowiedziałam się sporo interesujących rzeczy na temat osobistych związków poety i malarki, wtedy też po raz pierwszy usłyszałam o "locie archanioła" czyli upadku d'Annunzia z okna willi w Gardone Riviera. Co prawda, ta wersja zdarzenia (jak się później okazało) nie miała nic wspólnego z prawdziwym (czy też uznanym za prawdziwy) przebiegiem wypadków, ale pomyślałam wtedy, że zapewne warto byłoby zobaczyć dom tak niebanalnej osobistości.
Kiedy wraz z Federicą udałyśmy się na zwiedzanie Vittoriale, miałam jakąś wiedzę na temat prywatności poety, lecz jak się okazało, był to zaledwie jej maleńki okruszek... Podczas zwiedzania domu d'Annunzia, kiedy patrzyłam na  wystrój pokoi i słuchałam opowieści bardzo dobrze przygotowanej przewodniczki, po części zrozumiałam, jak to się stało, że poeta zasłużył sobie na miano geniusza swojej epoki.

Przede wszystkim posiadał naprawdę nieopisanie bogatą osobowość; dał temu wyraz poprzez wybitne dzieła literackie oraz czyny, które umieściły go na kartach historii ale także liczne ekscesy obyczajowe. Jednym z haseł jego życia było "Genio et voluptati" - takie motto można do dziś oglądać nad jednymi z drzwi w jego domu. D'Annunzio jako typowy egotyk chyba nigdy nie miał najmniejszych wątpliwości co do swojego geniuszu oraz tego, że jest kimś niezwykłym i udowadniał to całym swoim życiem. Wyznawał zasadę wszystkich dandysów, że należy żyć tak, aby życie stało się dziełem sztuki samo w sobie. Oczywiście, do tego było niezbędne wiele czynników: piękne uczucia, piękne czyny, piękne przedmioty, no i oczywiście, na poczesnym miejscu, piękne kobiety...

Tu drobna uwaga - nie chodziło mu jedynie o banalne piękno przemawiające do "pospólstwa" lecz o to, aby je dostrzec tam, gdzie inni go nie widzą, żeby tworzyć własne kanony i wychodzić poza ogólnie przyjęte ramy, gdyż dandys nie jest pierwszym z tłumu, on stoi ponad tłumem... Taki punkt widzenia chyba był w zgodzie z charakterem poety i  sposobem, w jaki widział swoją rolę w społeczeństwie. Abstrahując od oceny jego twórczości literackiej (która może się podobać lub nie, w zależności od światopoglądu, ale trudno jej odmówić wyrafinowanego stylu, głębi i oryginalności) d'Annunzio był z całą pewnością fascynującym, niebanalnym człowiekiem i mężczyzną. Jako chłopiec i bardzo młody człowiek - ładniutki, choć "mizernego wzrostu" pomimo iż niewysoki, był bardzo harmonijnie zbudowany i nieźle umięśniony (że o innych walorach nie wspomnę). Chyba nie miał w tym względzie żadnych kompleksów (nawiasem mówiąc nie musiał - gdyż tu natura obeszła się z nim bardzo łaskawie) o czym świadczy fakt, iż bez oporów fotografował się nago, jak go Bóg stworzył i wzorem starożytnych greckich efebów  w "stroju adamowym" uprawiał jazdy konne po plaży. 

Zdarzyło się kiedyś, że podczas takiej przejażdżki został zatrzymany przez patrol karabinierów pod zarzutem obrazy dobrych obyczajów. Zgorszonym stróżom prawa zaserwował klasyczną frazę "czy wy wiecie, kim ja jestem?!"-  zresztą z dobrym skutkiem, bo sprawa zakończyła się bez konsekwencji. Bardzo wcześnie stracił włosy, co jednak w niczym nie umniejszyło jego uroku osobistego. To, co zwracało uwagę i co potwierdzają zdjęcia to piękne oczy, o szczerym, "czystym" spojrzeniu, jakie zachował nawet wtedy, gdy był już w dojrzałym wieku. Jest to doprawdy niezwykłe u człowieka, który używał życia na wszelkie możliwe sposoby, a mimo to, na jego twarzy nie ma zwykłych oznak zblazowania ani rozpusty. Co prawda, bardzo się zmienił na niekorzyść pod koniec życia, gdyż stracił większość zębów (nie wykluczone, że z powodu częstego używania kokainy). Swoją drogą, to ciekawe - dlaczego taki esteta nie starał się czegoś zrobić w tym względzie? W końcu sztuka protetyczna stała na wystarczająco wysokim poziomie aby temu zaradzić, więc być może bohater Wielkiej Wojny po prostu bał się kleszczy i wiertła dentysty? Sądzę, że człowiek, który tak jak on cenił piękno, w tym również piękno ciała, miał problemy z pogodzeniem się z własną starością i związanymi z nią zmianami fizycznymi. Co ciekawe, dał temu wyraz już we wczesnej młodości, kiedy pisał jedno ze swych sztandarowych dzieł "Tryumf śmierci". Być może to nie fotofobia, na którą się powoływał, co swego rodzaju uczucie skrępowania kazały mu żyć w półmroku?

Właśnie takiego sposobu od zawsze używały starzejące się piękności aby utrzymać złudzenie, że ich uroda jeszcze nie przeminęła - lustra przesłonięte muślinem i przyćmione lampy...Ten wniosek nasunął mi się, gdy w gabinecie (gdzie pracował w samotności) zobaczyłam jasne firanki i dużo dziennego światła. Kiedy oglądałam zdjęcia z wcześniejszych etapów życia poety, uderzyła mnie jego szlachetna elegancja; naturalność, z jaką pozował sprawia wrażenie, że są to zdjęcia robione z ukrycia, nie zobaczymy na nich żadnych wymyślnych póz, nadętych czy pretensjonalnych min, jakie były w modzie w tamtej epoce. Jedynie zdjęcia z jego młodości mogą dziś nieco śmieszyć, z racji kokieteryjnego wąsika w stylu "huzar z operetki" jednak z czasem zmienił styl, co zdecydowanie wyszło na dobre jego fizjonomii. Wracając zaś do mocnych punktów jego męskiego wdzięku - jednym z nich był  głos, jasny, czysty i metaliczny, którym umiał bardzo dobrze operować.

Potrafił mówić nie tylko pięknie, ale i bez wysiłku, nawet przez trzy godziny. Lecz jak ktoś słusznie zauważył, najistotniejszym organem seksualnym człowieka jest mózg, a przypadek d'Annunzia zdaje się to potwierdzać. Kim bowiem byłby, gdyby nie miał talentu, fascynującej, oryginalnej inteligencji i nieodpartej chęci smakowania życia we wszystkich jego przejawach? Niskim mężczyzną o dużym nosie, który stracił włosy, oko, a na koniec zęby, i niczym więcej... A przecież pomimo tych braków w aparycji do końca otaczał się niezliczonymi kobietami, zazdrosnymi o jego względy. Do kresu życia pozostał też wierny swej bezprzykładnej elegancji. Po jego śmierci wszystkie osobiste rzeczy, w tym bielizna i ubrania, zostały zabezpieczone, obecnie można je zobaczyć w gablotach muzeum znajdującego się pod amfiteatrem Vittoriale. Jest to zaledwie ich niewielka część, ale i tak jest na co popatrzeć... Długi szereg butów na wszelkie okazje (ogółem posiadał trzysta par) bielizna z czystego jedwabiu  (samych tzw. "niewymownych" czyli po prostu majtek, miał siedemdziesiąt trzy pary) oprócz tego koszule dzienne i nocne (w tym jedna bardzo szczególna, jest jej zdjęcie w albumie) kapelusze, krawaty, szlafroki, bonżurki, jedwabne pidżamy, stroje wyjściowe oraz sportowe, a  wszystko to osobiście zaprojektowane i w najlepszym gatunku.

D'Annunzio projektował ubrania nie tylko dla siebie ale również dla swoich licznych kobiet, jednak nie były to suknie wyjściowe, lecz luksusowa bielizna, używana podczas intymnych spotkań. Wykonana z przejrzystego, jedwabnego szyfonu lub koronki, bardzo często miała formę seksownej mini - halki. A pięknych kobiet nigdy nie brakowało w jego życiu, mimo iż ożenił się wcześnie mając zaledwie dwadzieścia lat, z księżniczką Marią Hardouin di Gallese, właściwie wbrew woli jej rodziny. Zgodę na małżeństwo wymusił uciekając z panienką do Florencji, gdzie szybko skonsumowali swój związek. Mimo iż niebawem stał się ojcem trzech synów którzy przyszli na świat z tego małżeństwa, nie ustawał w podbojach seksualnych. Miał też wiele  związków dość poważnych, trwających po kilka lat. Z jednego z nich, z księżną Gravina, urodziła się jego ukochana córka, Renata, nazwana przez niego pieszczotliwie  "Sirenetta" czyli Syrenka. Inną  jego kochanką była sławna aktorka Eleonora Duse, związek z nią poskutkował tym, że zaczął współpracować z teatrem i pisać sztuki sceniczne. W jego haremie nie brakowało kobiet wyróżniających się talentem, urodą i uznaną pozycją w tzw. "wielkim świecie". Jedną z nich była sławna "kobieta fatalna" owej epoki, markiza Luisa Casati Stampa, miłośniczka egzotycznych zwierząt (ofiarodawczyni żółwia, o którym pisałam w poprzednim poście).

Jego żona dość szybko wystąpiła o separację, jednak mimo to, po okresie wzajemnej urazy ich stosunki ułożyły się na tyle dobrze, że poeta wynajął dla niej willę tuż obok swego domu w Gardone Riwiera, gdzie Maria zamieszkała na stałe. D'Annunzio, mimo iż zakochiwał się często a jego miłości nie były długotrwałe, we wcześniejszym okresie życia nie traktował swoich podbojów jedynie instrumentalnie. Kiedy jego kochanka Alessandra di Rudini poważnie zachorowała, bardzo się o nią troszczył, dopóki nie wyzdrowiała. (Co prawda później zerwał z nią z powodu narkomanii, w którą popadła zażywając morfinę w czasie choroby). Powszechnie panuje opinia, że mimo tych licznych podbojów jedyną prawdziwą miłością jego życia była Barbara Leoni, którą nazywał Barbarellą a jej postać uwiecznił w swoich powieściach. Znaczącą rolę w jego życiu odegrała jedna z jego służących, Aelis Mazoyer, będąca także jego kochanką i "zarządzającą domem" oraz "zasobami ludzkimi" czyli, inaczej mówiąc, dostarczycielką dziewczyn na jedną noc spośród mieszkanek okolicznych miejscowości.

Była ona  bezgranicznie oddana poecie i przekonana, że należy mu się wszystko, czego zapragnie. Jednak ostatnią stałą towarzyszką jego życia została kobieta, która sama była uznaną artystką. Nazywała się  Luiza Baccara, uważano ją za bardzo zdolną pianistkę i była nie tylko piękna, lecz również młodsza od d'Annunzia o trzydzieści lat. Poeta poznał ją w Wenecji (była przyjaciółką jego ówczesnej kochanki). Związał się z nią przed wyruszeniem do Fiume, gdzie mu towarzyszyła w trakcie Regencji; po wojnie zamieszkali razem w nowo zakupionej willi w Gardone Riviera. Luiza została przy nim aż do jego śmierci, co nie przeszkodziło mu korzystać z wdzięków innych kobiet. Faktem jest, że jeśli miał w planie coś więcej niż przygodę na jedną noc, aby nie drażnić ambicji Luizy wysyłał ją "na odpoczynek" do jej ulubionej Cortiny, co chyba zdarzało się dość często, bowiem D'Annunzio pod koniec życia stał się po prostu seksoholikiem. Czy był to sposób na zabicie lęku przed nadchodzącą śmiercią, o której tak często medytował i na którą się przygotowywał urządzając sobie w domu "Pokój trędowatego", przejaw choroby, czy też wynik zażywania kokainy, dziś trudno tego dociec... Nie wykluczone, że była to reakcja na fakt, iż został odsunięty (za własnym przyzwoleniem) na boczny tor przez Mussoliniego, skutkiem czego żył w złotej klatce swej wspaniałej posiadłości.

Zapewne w młodości i w wieku dojrzałym uparcie szukał miłości, jak to napisał w swej powieści, z której cytat przytoczyłam we wprowadzeniu. Kiedy to poszukiwanie przeszło w mechanizm i w zwykłą rozpustę, tego chyba się nie dowiemy, mimo iż zostały po nim dotąd nieopublikowane wynurzenia, dotyczące również tej sfery, jakie zawarł w swoim ostatnim, sekretnym dziele, będącym podsumowaniem jego życia. Tak, czy inaczej, faktem jest, iż w Priorii "Sancta Sanctorum" Vittoriale degli Italiani, odbywały się podobno nie tylko "różowe balety", ale wręcz orgie, połączone z zażywaniem kokainy. D'Annunzio nie tylko nie miał nigdy (z małymi wyjątkami) problemów ze zdobyciem upatrzonej kobiety, lecz mimo upływu lat udało mu się zachować opinię wspaniałego kochanka. Zapewne po części był to dar natury, ale prawdopodobnie również efekt kokainy i różne wyrafinowane techniki, jakie stosował. 
W albumach są zdjęcia z wystawy "D'Annunzio segreto" jaką można obejrzeć w salach po amfiteatrem. Zaznaczam, że trzy z nich z nich są dla osób pełnoletnich!
Więcej zdjęć w albumie>