Pokazywanie postów oznaczonych etykietą taniec uliczny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą taniec uliczny. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Mediolan, tancerze uliczni.

Mediolan jest miastem, gdzie taniec ma poczesne miejsce; przede wszystkim dlatego, że to właśnie tu znajduje się  La Scala, renomowany teatr operowy ze wspaniałym baletem. W wąskich uliczkach na jej tyłach, tam gdzie znajdują się wejścia służbowe, często można spotkać artystów przychodzących na próby. Nietrudno wśród nich rozpoznać członków baletu, gdyż wyróżniają się wzrostem oraz sprężystymi, eleganckimi sylwetkami. Do nich należą sceniczne deski i aplauz wyrafinowanej publiczności, jednak również mediolańska ulica ma swoich tancerzy.

W samym centrum miasta za katedrą, znajduje się znany mediolański deptak - Corso Wiktora Emanuela II z galerią Pasarella. Po obu stronach ulicy ciągną się tu długie portyki, chroniące przechodniów przed deszczem lub nadmiarem słońca. Jest to bardzo uczęszczane miejsce, pełne  markowych sklepów, stylowych barów i lodziarni z przepysznymi lodami. Zawsze można tu spotkać mnóstwo ludzi z tej racji jest to także świetne miejsce na wszelkiego rodzaju występy uliczne. Pewnej wiosny, wiele lat temu, pojawił się tam pewien Hiszpan tańczący flamenco. Nie pierwszej młodości, szczupły i  muskularny z włosami do połowy pleców, które czasem związywał w "koński ogon" tańczył na ulicy, wystukując rytm kastanietami i podkutymi butami. Nie zauważyłam aby jego popisy cieszyły się szczególnym zainteresowaniem, sprawiał przy tym wrażenie, że nie zależy mu na poklasku widowni, jakby  tańczył jedynie dla własnej satysfakcji. Jego spuszczone oczy nie szukały kontaktu z otoczeniem a ponura twarz o orlich rysach, raczej nie budziła sympatii wśród na ogół wesołych i otwartych Włochów. Kiedyś widziałam, jak kłócił się z kobietą siedzącą w ulicznej kawiarence, tuż obok miejsca, gdzie tańczył. Kobiecie zatopionej w pogawędce z przyjaciółką zapewne przeszkadzał stukot jego kastanietów, bo bez ogródek powiedziała mu, żeby zmienił miejsce swych występów. Hiszpan zrobił pod jej adresem parę kąśliwych uwag, lecz po chwili przeniósł się na drugą stronę ulicy. Mimo wszystko te pokazy chyba przynosiły mu jakiś profit, bowiem tańczył tam przez kilka letnich sezonów. Czasem wydawało mi się, że jest w tym miejscu od zawsze, niemal zrośnięty z ulicznym pejzażem, niczym posągi na pobliskim Duomo. Jednak coś się zmieniło na przestrzeni tych lat - hiszpański tancerz najpierw obciął swe długie włosy a nieco później podkute, brązowe buty zmienił na białe...


Nieopodal, w galerii Pasarella, zagnieździli się na stałe młodzi przedstawiciele kultury hip-hopu. Jest tam atrium z zewnętrznymi, kręconymi schodami, gdzie bardzo często można spotkać tancerzy break-dance. Stylowo ubrani, z nieodłącznym boomboxem, przysiadali na schodach niczym ptaki, które przed odlotem przycupnęły na gałęzi. Posadzka galerii, wykonana z polerowanego kamienia i gładka niczym szkło, stanowi wprost wymarzone miejsce do tańca, toteż nie trzeba było długo czekać aby pierwszy odważny zaczął swoje ewolucje. Oglądałam tę scenę wielokrotnie, zresztą z reguły szybko gromadziła się tam spora grupka widzów. Zatrzymywała się przede wszystkim młodzież, lecz zdarzali się też widzowie dużo starsi, czasem wręcz w podeszłym wieku. Tancerze byli raczej początkujący, do rzadkości należało, by czyjeś ewolucje trwały dłużej niż dwie, trzy, minuty. Jednak żaden z nich się nie poddawał, ani nie zrażał niepowodzeniem. Bez żenady i skrępowania z powodu otaczających ich gapiów, powtarzali kolejno swe heroiczne próby. Widzowie oddawali im sprawiedliwość; z pełnym szacunkiem dla ich ambitnych wysiłków nagradzali kolejne podejścia gromkimi brawami.


Nierzadko wśród obserwatorów znalazł się jakiś tata lub dziadek z małym chłopcem, zdarzało się też, że maluch zafascynowany tymi popisami z mizernym skutkiem próbował naśladować starszych tancerzy. Ja również często przystawałam, żeby na nich popatrzeć; pewnego razu, ponownie zobaczyłam tam "Ikara", chłopaka, którego kiedyś widziałam na via Moscova i zapamiętałam, choć od tego przelotnego spotkania minęło trochę czasu.
Było to wczesną wiosną, chyba z końcem marca, pamiętam, że wiał przenikliwy, zimny wiatr. Właśnie wraz z moją przyjaciółką Renatą wyszłyśmy z podziemi metra, przejął nas chłód, więc pośpiesznie pozapinałyśmy guziki płaszczy i ciaśniej zawiązałyśmy szaliki. Nagle wyrósł przed nami wysoki chłopak, przyodziany w spodnie do kolan i wyblakłą, różową podkoszulkę. W pierwszej chwili pomyślałam, że chyba oszalał wychodząc w taką pieską pogodę w stroju, który byłby odpowiedni raczej w środku lata. Oświecił mnie widok boomboxa, przypomniałam też sobie, że niedaleko wyjścia z metra jest mała galeria, gdzie w zacisznym kącie można tańczyć break-dance. Przez moment szliśmy w tym samym kierunku, po czym my zatrzymałyśmy się przy jednej z wystaw a on poszedł dalej, w stronę pasażu. Nie widziałam jego twarzy, tylko szerokie, proste plecy i tlenione włosy blond.


Po chwili zobaczyłyśmy go po ponownie, zziębnięty dreptał pod kolumnadą, niespokojnie przebierając nogami, niczym młody kogut biorący w posiadanie swój kawałek podwórka. Rozglądał się trochę bezradnie, wyraźnie czekając na kogoś a może na odpowiedni moment? Obserwowałam go przez chwilę, w nadziei, że zacznie tańczyć. Chłopak chyba nie bardzo wiedział co ma ze sobą zrobić, wyglądało na to, że kumple go zawiedli lub spóźniają się na spotkanie. Sprawiał wrażenie trochę zagubionego a  jego opuszczone barki świadczyły o tym, że nie czuje się zbyt pewnie. Przyszła mi wtedy do głowy myśl, że jest niczym młody Ikar zanim ojciec przypiął mu skrzydła do ramion; jeszcze trochę stropiony, lecz już ze świadomością, że może polecieć jeżeli naprawdę tego zechce... Patrzyłam na niego i myślałam o tym, że jest w jego postaci cała kwintesencja młodości, oczekiwanie, szerokie ramiona, na których może się wesprzeć cały świat i ręce, jeszcze opuszczone lecz mimo to świadome swej siły.   

Wtedy nie widziałam  jego tańca, gdyż poszłyśmy wraz z Renatą w swoją stronę.
Po jakimś czasie zobaczyłam go ponownie w grupce przesiadującej w galerii Pasarella i zatrzymałam się, żeby popatrzeć jak tańczy. Nie było to maksimum ludzkich możliwości, jednak widać było, że nie tracił czasu. Zastanawiałam się, ile upadków zaliczył on i jego koledzy, ile razy boleśnie poobijali sobie kolana i łokcie? Wraz z innymi klaskałam, kiedy któremuś z nich ładnie wyszła ewolucja lub tańczył nieco dłużej niż pozostali chłopcy. Lubiłam na nich patrzeć, na tę bandę młodych mieszczuchów, uparcie walczących  z prawami grawitacji. Oni wiedzieli, że nie jest ważne ile razy „zaliczą glebę”, ale ich upór w pokonywaniu siły ziemskiego przyciągania, choć jedyną nagrodą za ten wysiłek będzie moment wzlotu, być może krótki niczym mrugnięcie powieką i oklaski przygodnych widzów... 

Więcej zdjęć>