Tym razem chcę napisać nie po pojedynczych egzemplarzach, lecz o całej instalacji z końmi, która swego czasu stanęła na placu pomiędzy mediolańskim Duomo a Palazzo Reale I Arengario. Ta instalacja nosząca nazwę "Montagna di sale" (solna góra) nie była pierwszą tego rodzaju, w 1990 roku Paladino stworzył ją jako dekorację do "Narzeczonej z Messyny" spektaklu wystawianego w Gibellinie na Sycylii, skąd później została przeniesiona do muzeum pod gołym niebem w Baglio di Stefano. Druga, podobna instalacja, przez pewien czas stała w Neapolu na Piazza del Plebiscito, zaś trzecią, mediolańską, wzniesiono z okazji wystawy upamiętniającej 150 rocznicę zjednoczenia Włoch.
Całość konstrukcji miała imponujące rozmiary - jej szerokość u podstawy wynosiła 30 a wysokość 10 metrów. Szkielet wykonano z lekkich materiałów budowlanych a następnie całość pokryto grubą warstwą soli, którą zabezpieczono przed wilgocią poprzez zaimpregnowanie preparatem na bazie nie toksycznej żywicy. Na tej solnej górze umieszczono trzydzieści elementów rzeźbiarskich w postaci archaicznych sylwetek koni i ich fragmentów, tym razem w kolorze czarnym.
Oczywiście, każdy kto ogląda taką instalację, może mieć własne skojarzenia i przemyślenia, płynące z indywidualnych doświadczeń i wiedzy, jaką zgromadził, a także odniesień do kultury, w której się wychował i znajomości tej, której wyrazem jest dane dzieło. Bez wątpienia, od tych wszystkich uwarunkowań, preferencji, a także naszej indywidualnej wrażliwości i wyobraźni, zależy odbiór szeroko pojętych sztuk pięknych. Myślę tu o tzw. przeciętnym odbiorcy lub jak się to najczęściej mówi, amatorze; nie zamierzam tu nikogo deprecjonować, zważywszy, że to nieco strywializowane określenie ma swój źródłosłów w pięknym łacińskim słowie "amare" czyli kochać. W tym sensie sama również jestem amatorką, nie tylko przez brak kierunkowego wykształcenia, lecz przede wszystkim dlatego, że sztukę, która jest istotnym elementem mojego życia, odbieram w sposób podświadomy i bardzo emocjonalny. Zawsze uważałam, że najpiękniejszy jest moment, kiedy spotkanie z dziełem drugiego człowieka wywołuje we mnie falę wzruszenia i swego rodzaju gonitwę myśli, sprawiając, że czuję powinowactwo duchowe z twórcą, identyfikując się z jego sposobem postrzegania rzeczywistości i jej wyrażania. W takiej chwili kontekst dzieła nie jest mi niezbędny, żebym mogła pojąć je na swój własny sposób, jeśli wydobywa ono z mojej jaźni rzeczy, które zaledwie przeczuwałam a może po prostu z biegiem czasu pogrzebałam je zbyt głęboko... Jednak mimo wszystko, moje ulubione książki to biografie i pamiętniki twórców z różnych dziedzin sztuki, uwielbiam też wspomnienia z podróży, gdzie autor opowiada o swoich spotkaniach z architekturą, malarstwem, rzeźbą, czy muzyką lub opisuje niezwykłe pejzaże, sprawiające, że umysł człowieka otwiera się na nowe doznania, nie tylko estetyczne, ale i duchowe. Te książki są dla mnie nie tyle sposobem na poszerzanie wiedzy, co raczej szukaniem punktów odniesienia i okazją do refleksji nad własnym sposobem widzenia świata. Z punktu widzenia praktyki, cenię również wydawnictwa, gdzie oprócz zdjęć i reprodukcji, można przeczytać pogłębioną analizę drogi twórczej i warsztatu artysty; oczywiście jest to bardzo przydatne, jednak ta znajomość kulisów rzadko powoduje, że zmienia się moje nastawienie do dzieła sztuki. Powiedziałabym, że jest w tym raczej szacunek dla intelektu twórcy i jego warsztatu; to coś na kształt małżeństwa z rozsądku, przeciwstawionego miłości, która spada jak grom z jasnego nieba i nawet nie ma sensu, ani potrzeby, żeby analizować to uczucie...
Jednak od każdej reguły są odstępstwa, więc i mnie czasem się zdarzało, że musiałam przyznać, iż znajomość kontekstu jakiegoś dzieła sztuki znacząco wpłynęła na moje zrozumienie jego przesłania. Tak właśnie było z końmi Mimma Paladino, szczerze przyznaję, że kiedy po raz pierwszy zobaczyłam "Czerwonego konia" nie skojarzył mi się absolutnie z niczym (zresztą podobnie, jak jego niebieski brat w Vittoriale) i zarejestrowałam jedynie jego aspekt czysto wizualny. Nie robiłam sobie z tego powodu wyrzutów, ponieważ inne rzeźby, które wtedy widziałam, dostarczyły mi takiego ładunku emocji, że absolutnie nie narzekałam na niedosyt wrażeń. Poza tym, aczkolwiek lubię patrzeć na piękne i eleganckie sylwetki rasowych koni, to prawdę powiedziawszy, kiedy myślę o tym zwierzęciu, widzę przede wszystkim znane mi z dzieciństwa biedne, spracowane konie, ciągnące wyładowane wozy jadące na targ. Zapewne dlatego miałam problem z prawidłowym odczytaniem przekazu "Solnej góry" i tu głęboko mi się ukłonił właśnie kontekst kulturowy, o którym usłyszałam z ust jej twórcy, podczas wywiadu transmitowanego przez telewizję. Dowiedziałam się wtedy, że dla Paladina koń jest uosobieniem dążenia do wolności i doskonałości, walki z własnymi słabościami a także nosicielem najpiękniejszych cech charakteru ludzi z południa, jak wierność, poświęcenie, odwaga i samozaparcie. Nie ukrywam, że w tym momencie doznałam oświecenia i cały przekaz tej instalacji ukazał mi się jak na dłoni. Stało się też dla mnie jasne, dlaczego stylizowane sylwetki koni od pierwszej chwili tak bardzo skojarzyły mi się z rysunkami na greckich wazach, przecież południowe wybrzeże Włoch to dawna Magna Grecia, region, gdzie kultura ma helleńską proweniencję a ziemia nadal kryje niezliczone pamiątki tamtych czasów. Natomiast nie miałam problemu z odgadnięciem symboliki góry soli, gdyż w europejskiej kulturze jest ona bardzo silnie zakorzeniona i chyba nikomu nie trzeba jej wyjaśniać. Podczas mojego pobytu we Włoszech miałam też okazję poznać historię włoskich salin i koszmarnie ciężkich warunków pracy przy ich eksploatacji, z jakimi przez stulecia borykali się robotnicy zwani salinieri. Dziś pozyskiwanie soli z wody morskiej jest częściowo zmechanizowane a pracownicy mają różne środki ochrony osobistej, jednak jeszcze w latach 20 i 30-tych XX wieku, była to praca niemal niewolnicza a do niektórych czynności zatrudniano również dzieci i osoby w podeszłym wielu. Tak więc przysłowiowa szczypta soli - "un grano di sale", zanim trafiła na czyjś stół, była okupiona ciężkim, zbiorowym wysiłkiem wielu osób. Kiedy te wszystkie znaczenia i symbole ułożyły się w mojej głowie, niczym kawałki puzzli dające pełny obraz, innymi oczami spojrzałam na tę wielką masę soli, w której brną i zapadają się nieszczęsne konie, mimo wszystko podążające wzwyż, chociaż nie wszystkim będzie dane osiągnąć szczyt...W tym momencie przyszło mi na myśl, że ta góra wraz z końmi może mieć o wiele więcej znaczeń, że można ten temat rozwijać niby nitkę z motka, szukać własnych odniesień i kontekstów; pomyślałam też, że właśnie to jest piękne, bo każdy z nas może do tej historii dopisać własną jej część, znaną tylko sobie.