piątek, 26 kwietnia 2013

Lombardia. Cernobbio - willa Erba, czyli wakacje Viscontich.




Wielokrotnie pisałam o tym, iż jezioro Como szczyci się przepięknym pejzażem, który jest hojnym darem natury. Nie da się jednak ukryć, że mieszkańcy tych terenów od stuleci wytrwale pomnażali te uroki, wznosząc tu malownicze miasteczka i wspaniałe wille. Płynąc statkiem można bez przeszkód podziwiać fasady tych pięknych budowli, często stojących wprost nad wodą, z prywatnymi przystaniami zwanymi tu "darsena" gdzie cumują łodzie, niegdyś będące niezbędnym środkiem transportu, a dziś służące przede wszystkim do rekreacji.

Większość willi nadal jest własnością prywatną, zaś ich miano (oprócz imion kobiecych czy czułych przymiotników, mówiących o tym, jak była bliska sercu dawnych lokatorów) niejednokrotnie stanowi  nazwisko właściciela, świetnie znane wszystkim miłośnikom historii. Również mieszkańcy niedalekiego Mediolanu, będącego od wieków najpierw ważnym centrum władzy, a później prężnym ośrodkiem przemysłowym, wznosili tu swoje letnie rezydencje, nie żałując na ten cel pokaźnych sum pieniędzy, gdyż nie tylko zapewniały im odpowiednią "oprawę" lecz świadczyły także o prestiżu rodziny. Kiedy po raz pierwszy płynęłam statkiem po jeziorze, nieopodal miasteczka Cernobbio zwróciła moją uwagę duża willa, z obszernymi schodami prowadzącymi na skraj wody.

Domostwo otoczone dużym parkiem pięknie się odcinało na tle zieleni drzew i błękitnego nieba. Nie pamiętam dokładnie, jak to się stało, że nawiązałam rozmowę z pewną turystką, przy tej okazji dowiedziałam się, że jest to willa Erba, do niedawna będąca własnością rodziny Viscontich, z której pochodził Luchino, wybitny reżyser filmowy. Później niejednokrotnie byłam w Cernobbio podczas moich wędrówek po okolicy Como; przechodziłam wtedy ulicą obok bramy prowadzącej do willi, która jednak jest zupełnie niewidoczna od strony miasta, gdyż jak wspominałam, otacza ją rozległy park angielski, pełen starych drzew i gęstych krzewów. Oczywiście, korciło mnie żeby pójść śladami twórcy "Lamparta" lecz dowiedziałam się, że jest to bardzo trudne, gdyż posiadłość obecnie jest własnością Spółki, która wynajmuje ją na ekskluzywne imprezy, a także zajmuje się organizacją wystaw i kongresów na jej terenie. Ponieważ nie zanosiło się na to, że wezmę udział w jednym z tych zdarzeń, pogodziłam się z myślą, iż pozostanie mi oglądać willę jedynie podczas rejsu statkiem.

Co prawda, nieco później dowiedziałam się, że sporadycznie willa otwiera swoje podwoje dla szerszej publiczności, lecz nigdy nie udało mi się skorzystać z żadnej z tych możliwości i niejednokrotnie z żalem myślałam o jeszcze jednej, bezpowrotnie straconej okazji. I wtedy nieoczekiwanie,  ni stąd, ni zowąd, zdarzył się mały cud, lub może raczej nadzwyczajny zbieg okoliczności... Była sobota, właśnie spędzałam w domu jeden z niewielu wolnych wieczorów, więc postanowiłam obejrzeć lokalny dziennik telewizyjny. Jaka była moja radość, gdy dowiedziałam się, że w willi Erba właśnie trwa wystawa ogrodnicza i w związku z tym przewidziane są różne atrakcje, między innymi będzie można zwiedzać willę w niewielkich grupach, pod opieką przewodników! Uznałam, że tej szansy absolutnie nie mogę przepuścić, tym bardziej, że była piękna pogoda a niedzielę miałam praktycznie wolną aż do wieczora, kiedy to powinnam rozpocząć następny nocny dyżur. Kiedy około południa przybyłam do Cernobbio, pod bramą willi zastałam tłumy tłoczące się w kolejce po bilet wstępu na wystawę.

Ponieważ przezornie nabyłam go już wcześniej w Como, ominęła mnie ta wątpliwa przyjemność, jednak mimo to, przybyłam zbyt późno. Okazało się bowiem, że do willi właśnie weszła ostatnia grupa "poranna" a następne wejście będzie dopiero o 15. W związku z tym udałam się na zwiedzanie wystawy, która była zaiste imponująca. Po dokładnym zwiedzeniu wszystkich pawilonów wróciłam z powrotem do willi, aby nie stracić następnej możliwości. Chętnych do zwiedzania było tak dużo, że przewodnicy podzielili nas na podgrupy, które miały wchodzić do wnętrza w kilkuminutowych odstępach czasu. Pierwszym pomieszczeniem gdzie się zatrzymaliśmy było okazałe, kryte patio, z pięknymi stiukami i krużgankiem na piętrze. Ogromne wrażenie zrobił na mnie przeszklony dach, delikatne kolory fresków na ścianach a także schody, przy których widniały dwa wielkie portrety.

Przewodniczka zatrzymała się przy nich, aby opowiedzieć nam historię powstania willi. Dowiedzieliśmy się na wstępie, że portrety te przedstawiają małżonków Erba; Luigiego i jego żonę, Annę (z domu hrabiankę Brivio) jej pierwszych właścicieli i pomysłodawców. Luigi, zdolny muzyk, nauczyciel w mediolańskim konserwatorium, wydawca muzyczny i impresario w jednej osobie, był młodszym bratem Carla Erby, który założył w Mediolanie pierwsze we Włoszech przedsiębiorstwo farmaceutyczne z prawdziwego zdarzenia. Firma świetnie prosperowała i Carlo dorobił się znacznego majątku. Ponieważ zmarł bezżennie, po jego śmierci Luigi, jako wspólnik i jedyny krewny, przejął całość spadku.

W 1886 roku wraz z żoną nabył częściowo zabudowany teren w Cernobbio, leżący pomiędzy jeziorem Como a stokiem Monte Bisbino, który niegdyś należał do klasztoru benedyktynek a następnie przeszedł przez ręce kilku kolejnych właścicieli. Luigi i Anna mieli jasną koncepcję przyszłej posiadłości, więc przede wszystkim nakazali zburzenie wszystkich starych budynków. Powstał rozległy, malowniczy park, a w nim nowa willa w manierystycznym stylu, według projektu architektów Borsaniego i Savoldi. Wystrojem wnętrz zajęli się inni artyści - Angelo Lorenzoli i Ernesto Fontana, malarz, który stworzył freski figuratywne. Bardzo bogato zdobione są przede wszystkim pokoje na parterze, które miały funkcję reprezentacyjną. Ich obszerne wnętrza odzwierciedlają nie tylko gust właścicieli i styl panujący w owych czasach, ale również możliwości finansowe zleceniodawców.

Niczego tu nie brak - jedwabnych obić i rzeźbionych boazerii na ścianach, marmurowych kominków czy weneckich żyrandoli. Jeden z niewielkich pokoików ma przepiękne obicia z kurdybanu, czyli drogocennej, złoconej skóry, tłoczonej przez rzemieślników w hiszpańskiej Kordobie. Mimo to, całość nie sprawia wrażenia domu tworzonego na pokaz, w celu olśnienia, czy zaimponowania odwiedzającym te progi. Jest to dom ludzi, którzy mieli pieniądze i nie wahali się przed wydawaniem ich na stworzenie pięknego i wygodnego domu, gdzie czuliby się dobrze. Po kilku latach od swego powstania, willa w drodze spadku stała się własnością Carli, jednej z dwóch córek Luigiego i Anny. Carla Erba była wspaniałym przykładem panny z dobrego (choć mieszczańskiego) domu. Piękna, utalentowana muzycznie, była kobietą mądrą i z charakterem. W 1900 roku poślubiła księcia Giuseppe Visconti di Modrone. Rodzina Viscontich swego czasu panowała w Mediolanie i do dziś, zarówno tutaj, jak i w innych miastach Lombardii, można w wielu miejscach zobaczyć ich herb zwany "biscione" ogromnego węża, pożerającego Saracena (widnieje on również w logo samochodów Alfa Romeo). 

Giuseppe Visconti, mimo swego świetnego pochodzenia, w żadnym razie nie był typem złotego młodzieńca, który oddaje się wytracaniu rodzinnego majątku. Wykształcony, o wszechstronnych zainteresowaniach, początkowo pracował na rzecz firmy teścia, komponując esencje zapachowe; następnie założył własną firmę, gdzie stworzył kilka gatunków perfum, które przez wiele lat cieszyły się dużym wzięciem. Był też członkiem zarządu Mediolańskiej La Scali i innych teatrów. Jednak dziełem jego życia pozostało przekształcenie rodzinnego zamku Grazzano i przyległych terenów w neogotyckie miasteczko, gdzie powstały nie tylko domy mieszkalne, ale również różnego rodzaju pracownie rzemieślnicze i drobny przemysł. Książę osobiście brał udział w pracach, min. malując freski na zewnętrznych ścianach niektórych domostw.

Co ciekawe, w projektowaniu tego wzorcowego miasteczka znaczny udział miał jego bardzo sławny przyjaciel, ni mniej, ni więcej, tylko sam Gabriele d'Annunzio. D'Annunzio bywał też w willi Erba, gdzie nie był jedynym wybitnym gościem - odwiedzał ją także Arturo Toscanini (jego córki często spędzały tu letnie dni, bawiąc się z dziećmi gospodarzy) a także Giacomo Puccini. Rzec można, że poprzez małżeństwo Carli i Giuseppe, zjednoczyła się arystokracja z pochodzenia z arystokracją finansową, przy czym należy dodać, że obydwie rodziny cechowała również ogromna kultura umysłowa i duchowa, nic więc dziwnego, że owocem tego związku był jeden z najświetniejszych reżyserów w historii europejskiego i światowego kina, Luchino Visconti. 

Luchino urodził się w Mediolanie, lecz letnie miesiące wraz z całą rodziną spędzał w Cernobbio. Carla i Giuseppe mieli siedmioro dzieci: czterech synów i trzy córki. Na pierwszym piętrze willi, tam, gdzie niegdyś były pokoje prywatne, można dziś obejrzeć zdjęcia z tych szczęśliwych czasów. Widzimy na nich dwoje ludzi o wybitnej urodzie, wraz z gromadką udanych dzieci o wielkich, ciemnych oczach. Jedno ze zdjęć przedstawia małego chłopca w dziecięcej sukience; to właśnie Luchino, przyszły geniusz kina i wyrafinowany artysta. Można też zobaczyć jeden z jego pierwszych rysunków, na którym starał się przedstawić willę Erba. Szczerze mówiąc, trudno się tego domyślić, gdyż podobieństwo z oryginałem jest doprawdy znikome... Niestety, z atmosfery tamtych lat nie ostało się zbyt wiele. Z willi zniknęli nie tylko jej ówcześni mieszkańcy, lecz również (praktycznie cały) ruchomy dobytek.

Umeblowanie jednego z salonów możemy obejrzeć na wyeksponowanych fotografiach, natomiast na piętrze pozostał nietknięty pokój "panienek" sióstr Idy Pace i Uberty, zwanych bliźniaczkami, mimo iż naprawdę była między nimi różnica jednego roku. Obok ich pokoju jest jeszcze jeden  nieduży pokoik, ze ścianami obitymi szarym suknem, obecnie służący za salkę konferencyjną. Niegdyś był on sypialnią Luchina, zaś w przyległym pomieszczeniu służącym mu za garderobę z dawnego wyposażenia pozostała jedynie komoda z wbudowaną umywalką. Jest jeszcze rodzinna łazienka, bardzo luksusowa jak na owe czasy, kiedy to kanalizacja nie była rzeczą tak oczywistą, jak dziś a w sypialniach powszechnie królowały "naczynia nocne".

Poczesne miejsce zajmuje tu marmurowa wanna z prysznicem, a obok niej widnieje muszla klozetowa z białej porcelany w kobaltowe wzory. Jest jeszcze seledynowa komoda, również wyposażona w umywalkę i duże lustro. Jak wspomniałam, pomieszczenia na parterze wynajmowane są na ekskluzywne przyjęcia i wesela, natomiast pierwsze piętro, oprócz niewielkiej części muzealnej, którą opisałam, zajmują biura i pokoje Spółki. Nie ukrywam, iż byłam nieco rozczarowana tym obrotem rzeczy, gdyż spodziewałam się, że zastanę tu więcej pamiątek z przeszłości, choćby przez pietyzm dla pamięci reżysera, który bardzo kochał ten dom; zarówno jemu a także jego rodzeństwu, nieodmiennie kojarzył się on z osobą uwielbianej matki.

Niestety, szczęśliwe życie rodziny Viscontich nie trwało długo. Drogi Carli i Giuseppe po pewnym czasie zaczęły się rozchodzić, aż doszło do ich całkowitej separacji. Visconti, który miał swoją funkcję na królewskim dworze i związane z nią obowiązki, praktycznie na stałe zamieszkał w Rzymie (krążyły też plotki o jego romansie z królową Eleną di Savoia ) natomiast dzieci wraz z matką spędzały coraz więcej czasu w ulubionej willi Erba. Zresztą obydwoje rodzice Luchina zmarli dość wcześnie, matka bowiem nie dożyła sześćdziesiątki, natomiast ojciec odszedł zaledwie ją przekroczywszy. W czasie wojny willę zajęli Niemcy, tworząc w niej swój sztab. Co ciekawe, Luchino chociaż  ubóstwiał matkę, zagorzałą zwolenniczkę Mussoliniego i jego polityki, ze swoimi antyfaszystowskimi i lewicującymi poglądami był bliższy ojcu, który mimo swego wysokiego urodzenia i książęcego tytułu, również miał podobne zapatrywania. Luchino Visconti, jako człowiek i reżyser miał dość radykalne poglądy, co sprawiło, że nadano mu przydomek "czerwony książę". Nie był on czynnym komunistą, raczej zaliczał się do rzesz sympatyków, jednak z pewnością odbiegał w tym względzie od innych przedstawicieli swojej sfery.

Po śmierci rodziców i zakończeniu wojny, rodzeństwo Viscontich nadal spotykało się okazjonalnie w willi Erba, organizując bale, koncerty i wspólne przyjęcia. Brakowało na nich nie tylko rodziców, lecz i najstarszego brata Guido, zginął on bowiem w bitwie pod El Alamein, wypełniając rozkaz, który wysyłał go na pewną śmierć. Zapewne była w tych spotkaniach chęć odtworzenia szczęśliwej atmosfery dzieciństwa i epoki, która bezpowrotnie minęła. Kiedy oglądam późne filmy Viscontiego (które uwielbiam) mam wrażenie, że ta atmosfera, ten zapach rodzinnego domu, pozostał w nim na zawsze i znalazł swe odzwierciedlenie nie tylko w ich bogatej scenografii, ale również tematyce i filozofii zawartej w jego dziełach. Chyba nie bez powodu kluczową frazą  z jego filmu "Lampart" jest zdanie, mówiące o konieczności pogodzenia się z przemianami, jakie niesie życie

"Wszystko musi się zmienić, żeby wszystko pozostało tak samo."

Luchino Visconti zmarł 17 marca 1976 roku. Dziesięć lat później, po stu latach od chwili, gdy Luigi i Anna powzięli zamiar zbudowania willi, rodzina podjęła decyzję o jej sprzedaży.

Oczywiście, jak zwykle z pasją oddałam się mojej manii fotograficznej i w związku z tym, można obejrzeć więcej zdjęć willi Erba w albumie > 

niedziela, 21 kwietnia 2013

Lombardia. Bellagio, mój " numer jeden" wśród parków, czyli ogrody willi Melzi .





Jest to jeden z moich archiwalnych wpisów, jaki swego czasu umieściłam na Bloxie. Zadedykowałam go Ewie, autorce bloga "Moje klimaty", która wędrując po Polsce pokazuje zarówno mnie, jak i innym czytelnikom jej piękne zakątki. 

Wielokrotnie pisałam o urokach jeziora Como, które uważa się za jedno z najpiękniejszych miejsc w Europie, a nawet na świecie. Nie na w tym nic dziwnego, zważywszy, że trudno znaleźć drugie takie miejsce, gdzie wąskie, polodowcowe jezioro, wije się niczym szeroka rzeka wśród zielonych stoków gór, schodzących niemal wprost do wody. Ja również podzielam tę opinię, dlatego też w ciągu mojego wieloletniego pobytu we Włoszech było ono dla mnie częstym celem wypraw, tym bardziej, że oferowało mi wiele możliwości spędzenia wolnego czasu, w zależności od nastroju i aktualnej kondycji.

Miałam tu do wyboru: spokojne i relaksujące wycieczki statkiem, piesze wędrówki po górach
albo zwiedzanie niewielkich, lecz pełnych wdzięku miejscowości, leżących na jego brzegach. W małych miasteczkach, jakie powstawały tu na przestrzeni wieków, oprócz historycznych i zupełnie współczesnych willi, można znaleźć domki liczące sobie nawet kilkaset lat i liczne, romańskie kościoły. Ta piękna okolica od dawna cieszyła się wielką popularnością wśród mediolańskiej arystokracji, która budowała tu swoje letnie siedziby.
Czas i historia obeszły się z nimi łaskawie, więc nadal możemy podziwiać większość z nich. Pisałam już o willi Carlotta w Tremezzo i wili Balbianello w Lenno, teraz przyszła kolej na willę Melzi w Bellagio. Bellagio to prześliczne miasteczko, bardzo popularne miejsce wypoczynku, często odwiedzane przez turystów.

Od wiosny do jesieni łatwiej tu usłyszeć język angielski, francuski czy niemiecki, niż włoski. Nie jest to żadne novum, ponieważ od kilkuset lat, a zwłaszcza w epoce oświecenia i romantyzmu, przybywali w te strony ludzie z całej Europy. Wielu artystów szukało tu natchnienia, że wymienię tylko tych najsławniejszych: Stendhal, Manzoni, Shelley, Byron, Bellini, Liszt, Rossini, Verdi... Ci wybitni przedstawiciele kultury byli częstymi gośćmi w okolicznych willach, fetowani i zapraszani przez ówczesne osoby z "towarzystwa” aspirujące do roli mecenasów sztuki. Faktem jest, że liczni członkowie tutejszej arystokracji rzeczywiście weszli do historii właśnie dzięki swemu zainteresowaniu dla sztuk pięknych. Ta szczytna pasja niejednokrotnie zaowocowała powstaniem wielu wspaniałych siedzib, gdzie do dziś można podziwiać nie tylko ich architekturę, lecz także przepiękne freski, mozaiki, rzeźby i obrazy, że nie wspomnę o artystycznie wykonanych meblach, posadzkach i stiukach.

Willa Melzi powstała w pierwszych latach XIX wieku, na zamówienie Francesco Melzi d'Eril - człowieka, który zrobił ogromną karierę przy boku Napoleona, został bowiem mianowany przez niego księciem Lodi, a przede wszystkim pełnił rolę wiceprezydenta Republiki Cisalpińskiej ( jej prezydentem był sam Bonaparte).
Francesco Melzi wywodził się z arystokratycznej rodziny o wspaniałych tradycjach, choć nieco zubożałej. Był nie tylko zręcznym politykiem lecz przede wszystkim człowiekiem o ogromnej kulturze, toteż realizację projektu swojej przyszłej siedziby powierzył najlepszym z najlepszych. 
Jego wolą było, aby powstała willa skromna zewnętrznie, lecz o doskonałych proporcjach i pięknie wykończonych wnętrzach. Dość powiedzieć, że są tu dzieła takich rzeźbiarzy jak Canova i Comolli a obrazy i freski malowali Appiani i Bossi. Nie wykluczone, że dobry gust i artystyczne zainteresowania odziedziczył po swoim przodku, którym był Giovanni Francesco Melzi, uczeń i spadkobierca Leonarda da Vinci.

Mistrz cenił go tak bardzo, że zapisał mu w testamencie swoje archiwum, książki i szkice, które niestety dość szybko uległy rozproszeniu, gdyż potomkowie Giovanniego Francesca nie zdawali sobie sprawy z ich wartości. Co ciekawe, Leonardo przez jakiś czas przebywał w Vaprio d'Adda, gdzie rodzina Melzi miała swoje włości i mówi się, że właśnie tę okolicę przedstawił jako pejzaż będący tłem portretu Mony Lisy. Ogród otaczający willę został zaprojektowany przez dwóch Ludwików: Canonica i Villoresi, którzy pracowali również dla Eugeniusza de Beauharnais, przy realizacji parku w Monzie. Tu jednak (w przeciwieństwie do Monzy) założenie parkowe w zasadzie pozostało niezmienione do naszych czasów i nadal zachwyca swoim pięknem, podobnie jak dwieście lat temu. Willa w dalszym ciągu jest w rękach prywatnych, mieszka tu jej obecna właścicielka, księżna Gllarati Scotti i w związku z tym, nie jest udostępniana zwiedzającym. Po wykupieniu biletu wstępu można natomiast zobaczyć ogrody, niewielkie muzeum w dawnej oranżerii i świątyńkę w klasycystycznym stylu, gdzie znajdują się grobowce rodzinne dawnych właścicieli.

Ostatni męski potomek Francesca, jego wnuk Ludovico Melzi, nie posiadał syna więc zapisał willę jednej z córek (zamężnej Gallarati Scotti) a ponieważ zmarła bezpotomnie, całość spadku przeszła w posiadanie rodziny jej męża.
Pamiętam dzień, kiedy po raz pierwszy wyruszyłam na wycieczkę do Como i po pobieżnym obejrzeniu miasta wsiadłam na statek do Bellagio. W moich poprzednich postach niejednokrotnie wspominałam to pierwsze wrażenie, kiedy to z wysokości górnego pokładu mogłam oglądać widok sprawiający, iż wpadłam w swego rodzaju trans i zapragnęłam aby ta podróż trwała bez końca... Kiedy zbliżyliśmy się do Bellagio, mimo iż byłam tu po raz pierwszy, okolica wydała mi się znajoma. Dopiero po chwili zorientowałam się, że kiedyś w jednej z książek widziałam reprodukcję litografii przedstawiającej to miejsce. Bez wątpienia był to ten sam pejzaż, również miasteczko nie zmieniło się zbytnio...

Na brzegu, nieopodal przystani, zobaczyłam białą willę na tle zielonego wzgórza, gdzie rosły dorodne pinie z koronami w kształcie parasoli. Nieco niżej widziałam kwitnące azalie, smukłe kolumny cyprysów i fantazyjnie poskręcane platany z mocno przyciętymi gałęziami, które dopiero zaczynały się zielenić. Po opuszczeniu statku i krótkiej przechadzce po zaułkach miasteczka, powędrowałam w stronę willi, długą aleją wśród kwitnących oleandrów. Ta pierwsza wizyta pozostawiła mi uczucie niedosytu, gdyż miałam zbyt mało czasu aby dokładnie obejrzeć cały ogród. Później byłam tam jeszcze kilkakrotnie, lecz dopiero podczas ostatniej bytności nadarzyła mi się okazja do zrobienia zdjęć, które choć w przybliżeniu oddają obraz, jaki wtedy mogłam oglądać. Niestety, letnia pogoda w Lombardii rzadko sprzyja fotografom - amatorom. Podczas ciepłych i słonecznych dni w powietrzu unosi się wilgotny opar rozpraszający światło, co sprawia, że zdjęcia wyglądają na zamglone a dalszy plan często ginie zupełnie.

Najlepsze warunki do fotografowania są po burzy lub kiedy wieją silne wiatry, co z reguły ma miejsce wczesną wiosną i na jesieni. Dlatego też, pewnego dnia przy sprzyjającej pogodzie, postanowiłam, że wybiorę się tam specjalnie w tym celu. Tym razem wszystko poszło po mojej myśli, powietrze było kryształowo przejrzyste, a kolory kwiatów w promieniach słońca wyglądały wspaniale. Żałowałam jedynie, że minął już okres kwitnienia azalii, które zawsze dają niezapomniany spektakl. Chodząc po parku i podziwiając jego zakątki, miałam przed oczami drugi brzeg jeziora. Mogłam dostrzec Griante z kościółkiem San Martino (link) przyczepionym do skały, gdzie byłam jakiś czas temu i willę Carlotta, o której pisałam w poprzednim poście. Jej właścicielem był Gian Battista Sommariva, ostro rywalizujący ze swoim sąsiadem z drugiego brzegu jeziora, zarówno na polu polityki, jak i kultury. Obydwaj prześcigali się nie tylko w walce o wpływy, lecz również w ozdabianiu swoich siedzib i zbieraniu dzieł sztuki. Trudno się temu dziwić, bo obu panom chyba trudno było zapomnieć o rywalizacji, w sytuacji, kiedy na co dzień mieli przed oczami domostwo przeciwnika...Jednak mimo iż Sommariva zgromadził naprawdę imponującą kolekcję, ja w głębi ducha dałabym palmę pierwszeństwa Francesco Melzi, przede wszystkim za niezrównaną elegancję jego siedziby. Natomiast w sprawie parku trudno o porównania, gdyż dzisiejsze ogrody willi Carlotta dzięki zmianom wprowadzonym przez księcia Sachsen - Meiningen znaczne odbiegają od tych z początku XIX wieku, podczas gdy ogród willi Melzi zachował swoje oryginalne założenie.

Jest tu wiele ogromnych, starych drzew, w tym dwa uznane za pomniki przyrody (wiąz kaukaski i cedr libański).Jednym z najpiękniejszych zakątków jest ogród japoński z prześliczną sadzawką, a także altana w mauretańskim stylu, niegdyś będąca ulubionym schronieniem Franciszka Liszta. Liszt, który miał długi romans z zamężną hrabiną Marią d'Agout, wyjechał wraz z nią do Włoch i przez pewien czas mieszkał właśnie w Bellagio, tu też urodziła się ich druga córka, Cosima. (W przyszłości została ona żoną wybitnego dyrygenta Hansa von Bulowa, którego zostawiła aby związać się z Ryszardem Wagnerem). Z altany jest przepiękny widok na jezioro a nieopodal stoi rzeźba przedstawiająca Dantego i Beatrycze; to właśnie ona natchnęła kompozytora do napisania sonaty poświęconej najsławniejszemu włoskiemu poecie.Jak już pisałam, miałam niewątpliwą satysfakcję oglądania wielu pięknych willi i ich wspaniałych ogrodów, które pozostawiły w mojej pamięci niezatarte wrażenie, gdyż każdy z nich ma swoje uroki i zalety, sprawiające, że jest jedyny i niepowtarzalny.

Jednak Willa Melzi wraz ze swym parkiem jest dla mnie bez wątpienia "numerem jeden" zarówno ze względu na na swe piękno i harmonię (choć być może nie jestem tu obiektywna) lecz także dlatego, że to właśnie jej ogrody po raz pierwszy dały mi okazję do zapoznania się z tym aspektem włoskiej kultury. Z racji bliskich związków Francesca Melzi z Napoleonem, jest tu też wiele innych, oryginalnych pamiątek...Można tu zobaczyć gondolę wenecką, którą umieszczono w parku na życzenie Bonapartego, zaś w Oranżerii znajdziemy duży zbiór litografii z tej epoki, marmurowe popiersia cesarza i osób z jego otoczenia, a także armaty, będące na wyposażeniu ówczesnej armii. To, co mi się najbardziej podoba w tym ogrodzie i sprawia, że daję mu pierwsze miejsce na mojej liście, to jego wspaniały układ, doskonale wykorzystujący ukształtowanie terenu i w niezrównany sposób stapiający go z otaczającym krajobrazem.

W przeciwieństwie do ogrodów willi Carlotta, gdzie jest mnóstwo zakątków w pewnym sensie zamkniętych, tu z każdego miejsca widać jezioro i otaczające je góry, a naturalne piękno tego pejzażu jest wspaniałą ramą dla parkowego założenia. Drzewa i krzewy posadzono na stokach niewielkiego wzniesienia, pojedynczo lub zgrupowane na tle rozległych, doskonale utrzymanych trawników schodzących na sam skraj wody. Można tu godzinami spacerować po alejkach biegnących serpentynami wokół willi, przysiąść na jednej z licznych ławek albo wprost na trawie i napawać oczy tym niezrównanym widokiem. Dobrze też jest mieć jakiś przysmak w kieszeni, gdyż za jego pomocą można zawrzeć bliższą znajomość z sympatycznymi i ciekawskimi wiewiórkami, których tu nie brakuje.

Podobnie, jak ich polskie krewniaczki znane z naszych parków, są one przyzwyczajone do obecności ludzi i chętnie do nich podchodzą, aby dostać coś do zjedzenia. Ta żebranina chyba daje dobre efekty, gdyż zwierzaczki, jakie tam widziałam, wyglądały nadzwyczaj okazale, niczym przysłowiowe "pączki w maśle"...

Jak zwykle, zapraszam też do obejrzenia albumu z pozostałymi zdjęciami z ogrodów willi Melzi >

środa, 17 kwietnia 2013

Lombardia. Tremezzo, willa "Carlotta" i jej ogrody.


Aby nieco podkreślić wiosenny nastrój, postanowiłam kontynuować opowieść o włoskich ogrodach pełnych kwitnących kwiatów.  W czasie wędrówek po Lombardii, mogłam niejednokrotnie podziwiać "luoghi di delizie", przepiękne wille, otoczone niemniej pięknymi parkami. Stanowią one nieocenione dziedzictwo kulturowe, więc chociaż niektóre z nich nadal pozostają  w rękach prywatnych, są udostępniane do zwiedzania dla szerokiej publiczności a cena biletu wstępu na ogół jest zbliżona do przeciętnej ceny biletu w większości muzeów. Dla turysty, który w ograniczonym czasie chciałby zobaczyć jak najwięcej interesujących miejsc jest to niemało, lecz z pewnością są to dobrze wydane pieniądze! Lombardzkie jeziora i ich piękny pejzaż od dawna przyciągały włoską i międzynarodową arystokrację, zarówno tę z urodzenia, jak i finansową. Dlatego też powstało tu wiele pałaców oraz willi, gdzie ich właściciele spędzali letnie miesiące z dala od miejskiego kurzu i obezwładniającego upału.

W pobliżu Mediolanu znajdują się dwa jeziora, Lago Maggiore i Lago di Como a na ich brzegach znajdziemy wiele takich letnich rezydencji udostępnionych szerszej publiczności (z reguły wille i otaczające je ogrody można zwiedzać od kwietnia do listopada).
Lago Maggiore to przede wszystkim Isola Bella, Isola Madre oraz ogrody willi Taranto i Pallavicino. Lago di Como to willa Monstero w Varennie, willa Balbianello w Lenno, willa Melzi w Bellagio i leżąca po przeciwległej stronie jeziora, willa Carlotta w Tremezzo. Miałam niewątpliwą przyjemność zobaczenia wszystkich i trudno mi powiedzieć, która z nich zrobiła na mnie największe wrażenie. Są one niepowtarzalne, w niezrównany sposób wkomponowane w otaczający je pejzaż, pełne pięknych roślin, które cieszą oczy zwiedzających w ciągu całego okresu wegetacji. W większości są to stare założenia parkowe, choć w niektórych przypadkach wielokrotnie zmieniane i wzbogacane. Również wille, często wzniesione w bardzo odległych czasach, były na ogół unowocześniane i przebudowywane przez kolejnych właścicieli. Willa Carlotta, o której chcę napisać tym razem, powstała w XVII wieku i początkowo stanowiła własność rodziny Clerici, od której odkupił ją lombardzki self - made - man, polityk z czasów Republiki Cisalpińskiej i wytrawny kolekcjoner, Gian Battista Sommariva. Dzięki niemu willa wzbogaciła się o piękne zbiory malarstwa i rzeźby, które dziś możemy tam oglądać. Po śmierci Sommarivy, jego rodzina sprzedała posiadłość księżnej Mariannie von Nassau, ta zaś przeznaczyła ją na prezent ślubny dla córki Carlotty i jej męża, księcia Jerzego von Sachsen - Meiningen. Willa, która od tej pory nosi imię młodej księżnej, krótko była jej domem, gdyż pani ta zmarła w wieku zaledwie dwudziestu trzech lat. Pozostało po niej imię i  pokój sypialny, który pozostawiono w nienaruszonym stanie. Na jednej ze ścian wisi niewielka akwarela, portret uroczej, młodej kobiety; jest to wizerunek Carlotty, którą sportretował Samuel Diaz. Mąż księżnej, po jej śmierci nadal korzystał z willi, jako rezydencji letniej a ponieważ był zapalonym miłośnikiem botaniki, dzięki niemu ogrody wzbogaciły się o wiele nowych roślin.

Do willi Carlotta można dotrzeć lądem, drogą wiodącą po lewym brzegu jeziora lub dopłynąć statkiem (willa ma własną przystań). Ogrody składają się z trzech zasadniczych części, ogółem zajmujących obszar około ośmiu hektarów. Jest to długi i dość wąski pas terenu, położony na zboczu góry, tuż nad brzegiem jeziora. Przed willą, nieopodal bramy wejściowej, znajduje się pięć tarasów, zdobią je strzyżone szpalery, posągi i fontanny; to najstarsza część ogrodu urządzona  w stylu włoskim, pamiętająca jeszcze czasy Clericich. Po lewej stronie willi rozciąga się tzw. stary ogród, mający charakter romantycznego parku angielskiego. Część leżąca po prawej stronie, to powstały dzięki księciu Jerzemu ogród botaniczny z mnóstwem azalii, lasem rododendronów i bambusów oraz wieloma rzadkimi roślinami. Oczywiście, nie wszystkie egzemplarze pamiętają czasy księcia, są też nowe nasadzenia, lecz w dalszym ciągu można tu zobaczyć wiele stuletnich drzew w doskonałej kondycji - sekwoje, cedry, rododendrony oraz przepiękną, ogromną glicynię. Tuż obok willi znajdują się wysokie szpalery utworzone z kameliowych krzewów. Kiedy wybrałam się tam z moim aparatem fotograficznym, okres ich kwitnienia właśnie dobiegał końca, lecz nieliczne, pozostałe kwiaty dawały częściowe wyobrażenie o tym, jak pięknie wyglądałyby krzewy w pełnym rozkwicie. W willi Carlotta byłam kilkakrotnie zanim połknęłam "fotograficznego bakcyla" dlatego też przed moim definitywnym wyjazdem do Polski wróciłam tam jeszcze raz, przede wszystkim po to, aby zrobić trochę zdjęć. Niestety, miałam pecha, gdyż nie był to dobry dzień do fotografowania, ze względu na tradycyjną, lombardzką mgiełkę...Nawiasem mówiąc, takich dni jest tu większość, dlatego kiedy są naprawdę sprzyjające warunki nie wiadomo gdzie się udać, bo interesujących miejsc jest naprawdę mnóstwo. Nie był to też dobry rok dla roślin, część drzew jeszcze nie zdążyła okryć się liśćmi, gdyż wiosna tego roku przyszła opieszale i z opóźnieniem. W okresie, gdy zawiązywały się pąki kwiatowe, przez wiele dni padały ulewne deszcze, które zniszczyły wiele z nich.

Kiedy nareszcie pokazało się słońce, rośliny torturowane podczas zimnych i deszczowych dni próbowały nadrobić zaległości, lecz niestety, delikatne azalie będące dumą parku, poniosły nieodwracalne szkody. Chociaż z bliska widać było, że mają wiele na wpół uschniętych pąków, z daleka prezentowały się nieco lepiej. Krzewy azalii w parku willi Carlotta mają przepiękne, pastelowe kolory i w większości są imponujących rozmiarów. Nie mogłam się zdecydować, które podobają mi się najbardziej - łososiowe, żółte, bordo, różowe a może białe? Oprócz azalii jest też mnóstwo innych kwiatów: tulipany, bratki, nemezje a także przepiękne rośliny skalne. Szczególnie zachwycił mnie zakątek, gdzie pod dwiema sosnami rosnącymi na skarpie, rozciągał się prawdziwy kwiatowy dywan. Obok jednej z sosen rośnie stuletnia glicynia, okrywająca jej koronę kaskadą swoich kwiatów, niczym welonem w delikatnym kolorze lila. Nieopodal azalii znajduje się las rododendronów, część z nich, to egzemplarze pamiętające czasy księcia Jerzego; inne, posadzone współcześnie, są jeszcze niewielkie lecz i one pokrywają się przepięknymi kwiatami we wszystkich odcieniach czerwieni i różu. Nieco dalej, w cienistym jarze można znaleźć wspaniałe okazy ogromnych paproci wielu odmian a na nasłonecznionym stoku śliczny, bambusowy zagajnik, gdzie rośnie aż dwadzieścia pięć gatunków tych roślin. Nadano mu charakter ogrodu japońskiego; jest to prawdziwa oaza spokoju, ze żwirowanymi ścieżkami, mostkami i strumykami tworzącymi niewielkie kaskady. W tej części ogrodów znajduje się także stary pawilon, gdzie kiedyś hodowano drzewka cytrynowe; obecnie urządzono tam niewielkie muzeum dawnych narzędzi ogrodniczych. Oczywiście, również budynek willi zasługuje na to, aby mu poświęcić należytą uwagę, tym bardziej, że zwiedzającym udostępniono tu większość dawnych pomieszczeń mieszkalnych. 

Na dole znajdują się sale przeznaczone dla ekspozycji zbiorów zgromadzonych przez Gian Battistę Sommarivę. Jedną z perełek jego kolekcji są płaskorzeźby dłuta Berta Thorvaldsena, przedstawiające wkroczenie Aleksandra Wielkiego do Babilonu. Powstały one na zamówienie Napoleona i w pierwotnym zamyśle miały być umieszczone jako fryz w paryskim Panteonie. Z powodu zmian politycznych nie doszło do realizacji tego pomysłu i ostatecznie płaskorzeźby nabył Sommariva. Jednak jego ulubioną rzeźbą były nie one a "Magdalena pokutująca" pochodząca ze szkoły Antonio Canovy. Wedle zamysłu właściciela umieszczono ją w niewielkim pomieszczeniu, w półcieniu. Z tyłu, za rzeźbą, znajduje się duże lustro, dzięki czemu widzimy jednocześnie całą postać Magdaleny. Oświetla ją pojedyncza lampa wykonana z alabastru, dająca miękkie światło, wspaniale modelujące kształt rzeźby. Cała kolekcja Sommarivy jest bardzo bogata, więc siłą rzeczy należy jej poświęcić sporo czasu. Jednak prędzej czy później wszyscy odwiedzający zgodnie zmierzają do sali, gdzie znajduje się marmurowa grupa przedstawiająca Amora i Psyche. Jej oryginał, dłuta Antonia Canovy znajduje się w Ermitażu, ta natomiast jest repliką, wykonaną przez Adama Tadolini, najzdolniejszego z jego uczniów, na podstawie modelu stworzonego przez mistrza. Być może, uczeń przerósł mistrza, ale podobno ze względu na świetne wykonanie to właśnie ona dość długo uchodziła za pierwowzór. Rzeczywiście, trudno opisać jej wdzięk i delikatne piękno. Niejednokrotnie widziałam tę grupę na fotografiach, lecz zobaczenie jej na własne oczy, to zupełnie inna sprawa. Rzeźba stoi na środku dość sporej sali, więc można ją swobodnie oglądać ze wszystkich stron. Szczerze mówiąc, miałam ochotę wyciągnąć rękę i dotknąć stopy Psyche, gdyż miałam wrażenie, że biel marmuru jest tylko złudzeniem i kiedy jej dotknę, poczuję ciepło żywego ciała... Inny rarytas z kolekcji Sommarivy to sławny obraz Hayeza, przedstawiający pożegnanie Romea i Juli. Hayez namalował też drugi, podobny obraz, lecz w innej scenerii pt. "Ostatni pocałunek", który można oglądać w Muzeum Brera w Mediolanie.

Na wyższej kondygnacji znajdują się dawne pokoje mieszkalne ostatnich właścicieli willi, pokój księżnej Carlotty, apartament księcia Jerzego oraz dwa salony i jadalnia, które  do dziś zachowały swój autentyczny wygląd. Willa Carlotta wraz z parkiem i wszystkimi dziełami sztuki po zakończeniu Pierwszej Wojny Światowej (podobnie, jak  pozostałe mienie należące do obywateli niemieckich) została przejęta przez Włochy na mocy dekretu, stając się częścią majątku narodowego. Wtedy też otrzymała status muzeum a jej drzwi otwarto dla zwiedzających. Jedną z zalet willi a zarazem ciekawostką związaną z jej historią, jest przepiękny widok na przeciwległy brzeg jeziora, gdzie nieopodal miejscowości Bellagio widać białą sylwetkę willi Melzi. Jej właścicielem był Francesco Melzi d'Eril, miejscowy arystokrata i polityczny rywal Sommarivy, którego zwyciężył w wyścigu do stanowiska wiceprezydenta nowo powstałej Republiki Włoskiej (jej prezydentem był Napoleon). Patrząc na jezioro z okien swoich domostw lub z parku, obydwaj rywale mieli przed sobą widok na posiadłość przeciwnika, co jak sądzę, zmuszało ich do nieustannych rozważań nad kolejami losu... Rozgoryczony Sommariva, który po tej bolesnej porażce zrezygnował z kariery politycznej, oddał się zbieraniu dzieł sztuki. Dzięki niemałym możliwościom finansowym oraz pomocy pracujących  dla niego agentów, w ciągu dwudziestu lat  udało mu się stworzyć bardzo bogatą i wartościową kolekcję. Nota bene, również Francesco Melzi niezbyt długo cieszył się swoim stanowiskiem. Napoleon, który z biegiem czasu został koronowany na cesarza, powołał na wicekróla Włoch swego pasierba Eugeniusza de Beauharnais, jednocześnie likwidując funkcję wiceprezydenta. Francesco Melzi był zagorzałym zwolennikiem pełnej niepodległości Włoch, więc w pewnym sensie również i on został jednym z pokonanych w tym konflikcie. Zastanawiałam się, co czuli ci dwaj wytrawni, polityczni gracze, którym widok po drugiej stronie jeziora nie pozwalał zapomnieć o przeszłości i o tym, że naprawdę byli tylko pionkami na szachownicy historii...



Niestety, nie można fotografować wnętrza willi ani eksponatów,  więc z konieczności ograniczyłam się jedynie do zamieszczenia zdjęć zrobionych na terenie ogrodów.
Więcej zdjęć można obejrzeć w albumie >

niedziela, 14 kwietnia 2013

Awards.

Niniejszym pragnę podziękować Krisowi Beskidzkiemu za  nominację w zabawie "Liebster blog". Jest to już trzecie wyróżnienie, gdyż pierwsze otrzymałam od Fidrygauki a drugie od Liu.M
 Na pierwsze nie odpowiedziałam z powodu ówczesnych zajęć, na drugie owszem ale chyba złamałam reguły, gdyż na moje wezwanie do kontynuacji odpowiedziała jedynie Guciamal...tym razem zastosuję się do zasad literalnie i w pierwszym rzędzie odpowiem na pytania Krisa:

1. Pies czy kot?                                      


Kot, a tej chwili nawet dwa koty (patrz tutaj ) 
ale pieskowi też krzywdy nie zrobię.

2. Kawa czy herbata?    

Kawa lub herbata, w zależności od nastroju i potrzeby. 
                      
3. Film czy książka? 

Podobnie jak  w poprzednim pytaniu . 
                          
4. Miasto czy wieś?

Miasto dla kultury, wieś dla natury (ha,ha nawet poezja mi wyszła!) . 
                           
5. Morze czy góry? 

Wędrówka pustą plażą lub wędrówka górskim  szlakiem, jedno i drugie jest wspaniałym doznaniem.
                          
6. Wiosna czy jesień?

W zasadzie jesień, ale wiośnie też nie odmówię uroku. 
                       
7. Rośliny doniczkowe czy ogrodowe?

 Wszystkie!

8. Muzyka czy śpiew ptaków? 
 Nieporównywalne - głos natury to wspaniała rzecz, lecz ludzie też potrafią stworzyć niezłe rzeczy (choćby "Eine kleine Nachtmusik")  
    
9. Podróż statkiem czy samolotem?

 Samochodem, nieśpiesznie, i z dala od autostrad, z możliwością zatrzymania się kiedy zechcę.  

10. Rower czy spacer? 

Spacer.                         

11. Horror czy komedia?  

Dobry thriller ( zwłaszcza polityczny ) lub film policyjny ale z ambicjami i w pierwszorzędnej obsadzie.                      

A teraz moje pytania (częściowo pokrywają się z pytaniami Krisa) - 



1.Pies czy kot? (Proszę o uzasadnienie wyboru).

2. Jakie życie preferujesz, aktywne czy kanapowe?

3.Ulubiony gatunek książki, filmu i muzyki?

4. Morze czy góry?

5. Ulubiony styl w architekturze i sztuce (również proszę o parę słów uzasadnienia).

6.Czy jest kraj poza Polską gdzie chciałabyś/chciałbyś zamieszkać na stałe i dlaczego?

7.Pytanie w dwóch wariantach:

a (dla pań)  Lakier na paznokciach czerwony, czy  naturalny?
b (da panów) Motocykl czy samochód?

8. Czy jest w twoim życiu moment, o którym myślisz, że gdyby się nie przydarzył, to wyglądałoby ono zupełnie inaczej?

9.Czy w dzieciństwie lub młodości miałaś/miałeś bohatera literackiego, z którym się utożsamiałaś/utożsamiałeś ? (Tu również prosiłabym o parę słów o motywach tej fascynacji)

10. Czy uważasz że wysiłek bez nagrody jest marnowaniem energii?

11.Czy w Twoim życiu miały miejsce dziwne przypadki,  których nie można racjonalnie wytłumaczyć? (Jeśli ktoś będzie miał ochotę, może tu zamieścić tę historię) 

powtarzam te, które już raz zadałam, ale tym razem wywołuję trzy osoby "do tablicy"! 

Moje nominacje otrzymują:

http://mojekrajobrazy.blogspot.com/
za wspaniałe górskie relacje okraszone przepięknymi zdjęciami
http://lifegoodmorning.blogspot.com/
za to, że pokazuje mi miejsca, które chciałabym odwiedzić
http://salatkapogrecku.blogspot.com/
za jej optymizm, humor, trafne obserwacje, i sposób, w jaki pisze o sobie i swoim życiu w Grecji

Niniejszym chciałabym przyznać dwa wyróżnienia "specjalne" dwóm osobom równie specjalnym, a mianowicie:
http://naszepogorze.blogspot.com/ za ciepło z jakim pisze, i ciągłe pokazywanie piękna w tym, co wokół nas
http://babciabezmohera.blox.pl/ za brak "mohera" i mądre komentarze do otaczającej nas rzeczywistości, oraz za to, że Ją lubię, nawet jeśli czasem myślę inaczej 



Ponieważ w dalszym ciągu jest to tylko zabawa, udział w niej jest jak najbardziej dobrowolny!

Osoby wyróżnione jeśli mają ochotę na tę zabawę, proszone są o wklejenie u siebie banerka 



Wszystkich serdecznie pozdrawiam, i życzę udanej niedzieli!

piątek, 12 kwietnia 2013

Piemont. Wyspa Rybaków czyli Isola dei Pescatori.


Niedawno pisałam o ogrodowo - pałacowych wspaniałościach na Isola Bella, więc teraz dla kontrastu chciałabym zaprezentować coś o zupełnie odmiennym klimacie, czyli drugą z trzech wysp należących do rodziny Borromeo. Prawdę mówiąc, gdybym miała wybierać pomiędzy nimi, byłabym w niemałym kłopocie. Nie sposób bowiem przejść obojętnie obok niewątpliwych wdzięków ukwieconych tarasów Pięknej Wyspy, która z całą pewnością zasługuje na swoją nazwę, jednak mimo to, mojemu sercu chyba jest bliższy skromny urok wioski na Wyspie Rybaków...

Kiedy po raz pierwszy wybrałam się w rejs po Lago Maggiore, oczarował mnie widok długiej i wąskiej wysepki z kolorowymi domkami, nad którymi góruje szpiczasta wieża małego kościółka. Wysepka nosi nazwę Isola Superiore lub dei Pescatori, jest bardzo wąska, gdyż liczy sobie zaledwie 100 m szerokości przy 350 m długości. Wioska leży na małym garbie w jej południowej części, natomiast w niżej położonej części północnej jest aleja wysadzona drzewami, skąd roztacza się piękny widok na trzecią z wysp, zwaną Isola Madre oraz miasteczka na piemonckim brzegu: Baveno i Pallanza. Leżą one u podnóża gór, na samym brzegu jeziora. Nieopodal Baveno zwracają uwagę widoczne z daleka ściany wyrobisk, gdzie wydobywa się jasnoróżowy granit; natomiast w niedalekiej miejscowości Candoglia znajdują się sławne kamieniołomy biało -różowego marmuru, z którego zbudowano mediolańską katedrę. Dzięki wspaniałomyślności książąt Viscontich Fabbrica di Duomo otrzymała wyłączność na jego wydobycie, stąd barkami spławiano marmur przez jezioro a następnie rzeką Ticino i system kanałów aż do Mediolanu (pisałam o tym tutaj). Rybacka wioska na wyspie jest naprawdę maleńka, tworzy ją nabrzeże z niewielką przystanią i jedna uliczka. Wąskie zaułki pomiędzy domostwami łączą schodki i przejścia w kształcie łukowato sklepionych bram. Większość domków pomalowanych na żywe kolory ma charakterystyczne balkony, służące rybakom do suszenia ryb.

Część mieszkańców wyspy nadal trudni się połowem, o czym świadczy spora ilość rybackich łodzi zacumowanych przy nabrzeżu oraz suszące się sieci. Bary i knajpki, naprawdę liczne na tym tak małym skrawku lądu podają świeżą rybę, jako specjalność kuchni. Podobnie, jak na Isola Bella nigdy nie brakuje tu zwiedzających, którzy przypływają statkami niestrudzenie kursującymi pomiędzy wyspami i stałym lądem. W związku z tym, w sezonie letnim wyspa żyje przede wszystkim z turystów, czyli z gastronomii, wynajmowania pokoi i sprzedaży pamiątek. Są tu małe, stylowe bary i restauracyjki ze ślicznymi ogródkami, gdzie stoliki stoją pod kaskadami kwitnących glicynii i jaśminów. Na nabrzeżu jest też kilka straganów oferujących gustowne pamiątki: kosze, torby i kapelusze wyplatane ze słomki, haftowane serwetki oraz piękną ceramikę. Niestety, nie brakuje też typowo jarmarcznych produktów, a nawet weneckich masek (o zgrozo!) Made in China...W samym centrum wioski znajduje się gotycko - renesansowy kościółek pod wezwaniem San Vittore, patrona wyspy. Ma on bardzo bogatą przeszłość, gdyż został dobudowany do romańskiej kaplicy, z której do naszych czasów zachowała się jedynie niewielka apsyda. Kościółek jest nieduży i dość skromny, ale szczyci się wspaniałym freskiem przedstawiającym świętą Agatę, datowanym na XIV wiek.

Niestety, żadne źródła nie podają kto jest autorem tego malowidła... Mnie oczarowały jego delikatne kolory i pełna wdzięku postać świętej, przedstawionej przez malarza z atrybutami męczeństwa, gałązką palmy i tacą, na której leżą jej odcięte piersi. Z parafią San Vittore jest związana ciekawa tradycja - otóż 15 sierpnia odbywa się tu  procesja na łódkach, wtedy też obwozi się figurę świętego patrona wokół wyspy. Niestety, z racji mojej pracy nigdy nie udało mi się zobaczyć tej uroczystości, czego bardzo żałuję... Za kościółkiem leży mały cmentarzyk usytuowany pomiędzy budynkami mieszkalnymi, na którym od wieków grzebani są mieszkańcy wyspy. Na otaczających go murach jest też małe lapidarium, gdzie można obejrzeć płyty ocalałe z nieistniejących już nagrobków. Społeczność wyspy jest nieliczna, stanowi ją zaledwie pięćdziesięciu stałych mieszkańców. Na wyspie żyje też sporo kotów, które na ogół zupełnie nie reagują na turystów i bez skrępowania okupują miejsca na ławkach, czemu trudno się dziwić, bo w końcu są u siebie...Na Wyspie Rybaków byłam kilkakrotnie, ponieważ bardzo polubiłam to nastrojowe miejsce, jego wąskie zaułki, drewniane balkony, a także przepiękną panoramę, jaka się przede mną roztaczała kiedy stałam na skraju wody. 

W ciągu kilkunastu minut idąc bez pośpiechu można okrążyć całą wysepkę, a przy okazji nacieszyć oczy widokami zarówno piemonckiego, jak i lombardzkiego brzegu jeziora. Po lombardzkiej stronie mamy skalną ścianę z klasztorem świętej Katarzyny i miasto Laveno z górującym ponad nim zielonym wzniesieniem Sasso di Ferro. Bardziej w prawo widzimy ogromny obszar jeziora, które ciągnie się daleko, daleko, w stronę szwajcarskiego Locarno. Natomiast na piemonckim brzegu znajduje się łańcuch dość wysokich gór, tworzących malownicze tło dla ślicznych, kolorowych miasteczek. Nieopodal, na północy, leży  Isola Madre, największa z Wysp Boromejskich, gdzie pośród bujnej roślinności widać czerwony dach willi, zaś na wprost południowego cypla znajduje się Isola Bella, z dużą bryłą pałacu, który stąd można podziwiać w całej okazałości. Podczas jednej z moich wycieczek zdarzyło się, że pogoda gwałtownie się pogorszyła i zaczął wiać bardzo silny wiatr. Był to niesamowity widok, w ciągu kilku chwil niebo się zachmurzyło zmieniając kolor na szaro-granatowy, a na niewielką plażę zaczęły wybiegać coraz większe fale. Turyści, dotąd spokojnie odpoczywający pod drzewami, w obawie przed nadchodzącą burzą umknęli pomiędzy zabudowania.

Na tle ciemnego nieba rysowały się jeszcze ciemniejsze góry, co wyglądało niczym sceneria z romansu grozy. Zdawać by się mogło, że za chwilę spadnie ulewa lub zaczną bić pioruny, jednak na szczęście nic takiego się nie zdarzyło, wkrótce niebo wypogodziło się i wróciło słońce. Po tym doświadczeniu inaczej spojrzałam na ten skrawek lądu oraz problemy jego  stałych mieszkańców, żyjących tu przez cały rok, również kiedy kończy się sezon turystyczny i nadchodzą jesienno - zimowe słoty. Podobno w tym czasie zdarza się, że woda podnosi się do tego stopnia, iż kompletnie zalewa brzegi wyspy i jej północną część. Z tego powodu od wieków pozostają one niezabudowane, a nieliczne domki znajdują się jedynie na niewielkim wzniesieniu w części południowej. Jednak od wiosny do jesieni to piękne miejsce przyciąga wiele osób, które za niewielkie chcą tu pieniądze zjeść smaczny obiad lub nastrojową kolację, słyszałam też, że wielu nowożeńców wybiera wyspę z jej niepowtarzalną i romantyczną scenerią na miejsce swojego przyjęcia weselnego.

Jak zwykle wszystkich chętnych zapraszam do obejrzenia albumu >


wtorek, 9 kwietnia 2013

Piemont. Isola Bella - jej pałac i czarodziejskie ogrody.

Na rozległym obszarze Lago Maggiore, nieopodal Stresy, miasta położonego na jego zachodnim, piemonckim brzegu, wyraźnie się odcina  zatoka z trzema niewielkimi wyspami. Od wieków należą one do rodziny hrabiów Borromeo, która wydała wiele wybitnych osób: świętego Karola Boromeusza, kilku kardynałów (w tym  Federico, pisałam o nim niedawno w związku z historią kolosa w Aronie tutaj ) a także wielu senatorów i dowódców wojsk.


Szczególnie znany jest wspomniany już kardynał Federico Borromeo, mający ogromne zasługi dla włoskiej kultury, gdyż to  właśnie dzięki niemu powstała w Mediolanie Pinakoteka i Biblioteka Ambrosiana, gdzie znajduje się mnóstwo cennych zbiorów, w tym słynny "Kodeks Atlantycki" Leonarda da Vinci. Nazwisko tej rodziny nadal noszą w swej nazwie liczne wille, pałace i zamki na terenie Lombardii, co świadczy o bogactwie rodu i rozległości jego dóbr. Jednak  Boromeusze, mimo iż od wieków związani z tą ziemią, wywodzą się  z Toskanii - w XIV wieku jeden z członków tej rodziny przeniósł się do Mediolanu, gdzie dzięki Viscontim i Sforzom, on i jego następcy uzyskali spore posiadłości, które umiejętnie pomnażali dzięki swym wrodzonym zdolnościom .

Dzisiejsi  przedstawiciele rodu chociaż nadal posiadają znaczny majątek, także nie spoczywają na laurach, pracują jako menadżerowie i prężni przedsiębiorcy, działający również na polu turystyki. Większość ich dawnych siedzib została (w całości lub częściowo) przekształcona w luksusowe hotele, a także udostępniana publiczności jako obiekty muzealne, miejsca gdzie organizuje się konferencje i bankiety. Wpływy z tych przedsięwzięć pozwalają między innymi na należyte utrzymanie owych obiektów, co ze zrozumiałych przyczyn jest ogromnie kosztowne. Jednym z takich „klejnotów w koronie” hrabiów Borromeo jest Isola Bella, maleńka wysepka, gdzie wzniesiono piękny pałac a obok niego jedyny w swoim rodzaju ogród, wspaniały przykład włoskiej architektury parkowej epoki baroku.

Jeśli przypływamy na wyspę z Verbanii, naszym oczom jako pierwszy ukazuje się właśnie ów pałac, zbudowany na jej północno - zachodnim cyplu, natomiast jeśli przybywamy od strony południowej, z niedalekiej Stresy, wita nas widok zielonych tarasów z licznymi obeliskami i posągami. Niech nikogo nie zraża brak różnorodnych kolorów na zdjęciu - jest tam mnóstwo kwiatów, jednak nie widać ich od strony wody, gdyż tarasy są zabezpieczone niewysokimi murkami, za którymi kryją się liczne rabaty i klomby. Ogród widziany z tej strony ma kształt schodkowej piramidy; ponad balustradą najwyżej położonego tarasu góruje posąg Amora na jednorożcu. To mityczne zwierzę było bowiem jednym z ulubionych symboli rodu Borromeo, a także elementem ich herbu. W ciągu mojego pobytu we Włoszech byłam kilkakrotnie na tej wyspie, gdyż  jest to miejsce, którego uroda nigdy mi nie spowszedniała.

Dziś, kiedy spacerujemy po tym wspaniałym parku pełnym zieleni i kwitnących roślin, aż  trudno uwierzyć, że do lat trzydziestych XVII wieku, był to po prostu niewielki ( 320x180 metrów) skalisty kawałek gruntu.
Ówczesna głowa rodu, hrabia Carlo III Borromeo nadał jej nazwę Isola Isabella na cześć swojej pięknej żony, Isabelli d'Adda, i zlecił, aby na wysepce zbudowano pałac otoczony ogrodem. Prace rozpoczęto w 1632 roku, lecz przerwała je epidemia dżumy. Ukończono je dopiero czterdzieści lat później, dzięki staraniom synów hrabiowskiej pary Vitaliana i Gilberta, jednak swój obecny wygląd wyspa ( a przede wszystkim jej północna część) przybrała dopiero w połowie XX wieku. Czteropiętrowy budynek hrabiowskiej siedziby mimo swych znacznych rozmiarów z zewnątrz nie przytłacza nadmiarem ozdób, natomiast jego wnętrze świadczy zarówno o bogactwie rodziny a także o jej bardzo dobrym guście. Kiedy byłam na Pięknej Wyspie po raz pierwszy wnętrza wyglądały na nieco zaniedbane, więc gdy zawitałam tam ponownie w ubiegłym roku przeżyłam bardzo miłe zaskoczenie, ponieważ zastałam wszystko odświeżone, a ściany, których nie pokrywają tapety lub obicia, pomalowane na delikatne, pastelowe kolory. Obecnie szczególnie pięknie prezentuje się ogromny salon honorowy ze swoimi wspaniałymi sztukateriami i wielkimi oknami, przez które można podziwiać panoramę jeziora. (Nie wykluczone, że te prace przeprowadzono z okazji ślubu Lawinii Borromeo z Jaki Elkannem, o którym pisałam tutaj).

Zwiedzającym udostępniono jedynie pomieszczenia reprezentacyjne, stanowiące niewielką część budynku i tzw. groty, czyli otwarte na jezioro komnaty, znajdujące się nieomal na poziomie tafli wody. Są one chłodne i cieniste nawet w czasie największych upałów; ich ściany pokrywa wspaniała mozaika w stonowanych kolorach, wykonana z muszli, masy perłowej i tufu  wulkanicznego. W pałacowych komnatach można podziwiać cenne, flamandzkie arrasy, portrety rodzinne, piękne rzeźby, obrazy i meble, jednak  mnie szczególnie urzekła bogata kolekcja marionetek w ślicznych kostiumach. Kiedy parę lat wcześniej zwiedzałam pałac, również groty nie przedstawiały się szczególnie atrakcyjnie. Wówczas były to niemal piwniczne, puste i ciemne pomieszczenia, a ich wymyślne dekoracje straciły blask. Jak się okazało, na przestrzeni tych kilku lat także i one przeszły gruntowną renowację, obecnie  umieszczono tam wspaniałą ekspozycję (jak chociażby rzeźba przedstawiająca śpiącą Wenus widoczna na zdjęciu  powyżej) co jest doprawdy budujące, gdyż widać, że niemałe wpływy z biletów są dobrze spożytkowane.

O ile wspaniałości tej siedziby (mimo iż faktycznie godne uwagi) mieszczą się w granicach "pałacowej normy" to ogrody są po prostu bajeczne. W zasadzie to samo można powiedzieć o wszystkich sławnych ogrodach  barokowych
( i nie tylko) gdyż większość z nich, stworzona przez architektów doskonale przygotowanych do tego rodzaju zadań i dysponujących ogromnymi sumami pieniędzy, do dzisiaj zachwyca roślinnością, posągami, fontannami i kaskadami oraz nieoczekiwanymi perspektywami.
Jak już wspominałam, ogrody  Isola Bella leżą  na dziesięciu tarasach, najwyższy z nich wznosi się na wysokości trzydziestu siedmiu metrów. Nieco niżej znajduje się tzw. amfiteatr, pełen posągów z przepiękną fontanną w głębi, ozdobiony mnóstwem kwiatów jest naprawdę prześliczny, nic więc dziwnego, że  na tym wspaniałym tle niegdyś wystawiano spektakle teatralne, traktując go jako swego rodzaju naturalną dekorację.

Po obu stronach umieszczono schody, którymi można wejść na obszerny, najwyższy taras, otoczony balustradą i stanowiący wspaniały punkt widokowy na ogród oraz jezioro. A widok jest doprawdy przepiękny! Pełna kolorów wyspa wyłania się z błękitnych wód Lago Maggiore niczym kosz kwiatów. W ciepłym i wilgotnym klimacie rośliny rosnące w ogrodzie mają wspaniałe warunki do wegetacji. Oprócz tych typowych dla włoskiej flory, jest tu też wiele delikatnych roślin egzotycznych, które zimę spędzają w szklarni. Tak duży i piękny park wymaga wiele pracy, więc nie można  pominąć nieopisanych wprost starań tutejszych ogrodników, dbających o to, żeby całość utrzymać w należytym porządku. (Wspomnę tylko o panu, który za pomocą zwykłych nożyczek przycinał wystające listki bluszczu porastającego mur, żeby wyglądał jak jednolita, zielona ściana.) W ogrodzie mieszka liczna rodzina białych pawi, ale podczas moich ostatnich odwiedzin nie udało mi się zobaczyć "panów"  z rozłożonymi ogonami; co więcej, miałam wrażenie, że biedacy stracili swe najpiękniejsze pióra. W zamian  za to widziałam "panie pawiowe" z przychówkiem -  pisklętami, które mimo młodego wieku szczyciły się maleńką koroną na główce, wypisz- wymaluj, niczym ta w hrabiowskim herbie.

Te oswojone ptaki są przyzwyczajone do obecności ludzi i bez obawy krążą w pobliżu stolików wystawionych na zewnątrz z parkowej kawiarenki, szukając okruchów pozostawionych przez turystów. Doprawdy trudno mi opisać wszystkie cudowności tego ogrodu, kwiatowe rabaty, strzyżone szpalery, kaskady pnączy i kilkusetletnie drzewa. Do tego z wyspy jest niezapomniany widok na zatopione w błękicie jezioro z łańcuchem gór na północy i zielonymi stożkami Pre Alp na lombardzkim brzegu. Ta panorama, kolory, zapachy i blask słońca, sprawiają, że chciałoby się tu pozostać na zawsze... Kiedy rozpoczyna się sezon turystyczny, statki kursujące po jeziorze są wprost oblegane i przewożą prawdziwe tłumy ludzi, zarówno do miejscowości na stałym lądzie, jak i na trzy wysepki, Isola Bella, Isola Pescatori i Isola Madre.

Jak już pisałam, Isola Bella jest niewielka, lecz oprócz  sal muzealnych i ogrodów jest tu też obszerny taras przed pałacem i dość długa, zadrzewiona aleja, prowadząca na jej północny cypel. Od strony przystani wznosi się ładny, barokowy kościół oraz kilka domów, gdzie znajdują się sklepy z pamiątkami, niewielkie galerie i małe, przytulne knajpki. W związku z tym,  nikt nie narzeka na brak miejsc, gdzie w spokoju a nawet w samotności, można kontemplować zarówno piękno natury, jak i tego wspaniałego dzieła ludzkich rąk.

Jeśli kogoś zainteresował opis i chciałby zobaczyć więcej zdjęć z wyspy, zapraszam do albumu
>