Włoskie impresje i pejzaże -
na moim blogu prezentuję przede wszystkim relacje z podróży do ciekawych zakątków Północnych Włoch (choć nie tylko) a także zdjęcia, jakie tam zrobiłam.
Witam wszystkich po niezamierzonej przerwie, niestety, moja rehabilitacja idzie dość opornie, do niedawna miałam spory problem z dłuższym pozostawaniem w postawie siedzącej, co skutecznie mi utrudniało korzystanie z laptopa.Na szczęście wygląda na to, że sprawy idą ku lepszemu, więc chciałabym zakończyć moją opowieść na temat zabytków gminy Inverigo. Postanowiłam, że tym razem oprócz własnych zdjęć zamieszczę także kilka krótkich, amatorskich filmów na ten temat, które znalazłam na You Tube. Wydały mi się dość interesujące a ponieważ nakręcono je za pomocą drona, pokazują rzeczywistość w zupełnie innym wymiarze.
W dwóch poprzednich postach pisałam o tym, że gmina Inverigo składa się z kilku niewielkich miejscowości, przepięknie usytuowanych na malowniczej, pofalowanej wyżynie u podnóża Prealp. To uprzywilejowane położenie i korzystny mikroklimat sprawiły, że mediolańska arystokracja chętnie tu budowała swe okazałe wille, w których podczas upalnego lata można było przyjemnie spędzić wakacyjne miesiące. Na terenie Inverigo znajdziemy aż pięć takich zabytkowych posiadłości. Co prawda niektóre obecnie pełnią inną funkcję, jednak nadal cieszą oczy swą piękną architekturą. Pisząc o Czerwonym Kościółku wspominałam o willi, która jak na to wskazuje jej nazwa, nadaljest prywatną własnością rodziny Sormani. W trakcie akcji "Ville aperte" corocznie organizowanej przez FAI*, można zwiedzać z przewodnikiem różne ciekawe zakątki dóbr Pomelasca, jednak z tego co wiem, właściciele chronią swoją prywatność, więc zarówno willę Sormani jak i Czerwony Kościółek nadal można oglądać jedynie z zewnątrz. Nieco inaczej jest w przypadku leżącej nieopodal lecz po drugiej stronie torów willi Sormani Andreani Verri, wzniesionej w okresie późnego baroku przez hrabiego Alessandro Sormani, która swą skomplikowaną nazwę zawdzięcza równie skomplikowanym koligacjom rodziny właścicieli. Ona także pozostaje własnością prywatną, jednak od 2021 roku część pomieszczeń przeznaczonych do przyjmowania gości, potocznie zwanych honorowymi, można oglądać przy okazji dni otwartych FAI. Willa ma prostą lecz mimo to bardzo piękną sylwetkę z dwoma portykami i monumentalnymi schodami od strony ogrodu. Szkoda, że na dwóch pierwszych zdjęciach niezbyt wyraźnie widać detale budynku, jednak chcąc pokazać go w całości wraz z otoczeniem, robiłam je ze sporej odległości za pomocą funkcji zoom a na dodatek słońce świeciło mi prosto w obiektyw, co siłą rzeczy odbiło się na ich jakości. Na You Tube znalazłam króciutki filmik nakręcony za pomocą drona, przedstawiający willę na tle wspaniałej panoramy Brianzy. Szkoda, że widać jedynie jej front, gdyż jak można się zorientować ze zdjęć zamieszczonych poniżej, jej fasada od strony ogrodu również jest bardzo ciekawa. Ponieważ mnie z kolei nie udało się sfotografować jej od frontu, zdjęcia i i film dają lepsze pojęcie o całości.
Żeby przejść do opowieści o następnej willi zwanej La Rotonda, muszę sięgnąć głębiej do historii architektury, bo choć ta budowla nie jest szczególnie wiekowa, to już idea towarzysząca jej powstaniu pochodzi z zupełnie innej epoki. Osobom, które dobrze znają weneckie kościoły lub zabytki Vicenzy, zapewne znane jest nazwisko Andrei Palladio, genialnego architekta i wybitnego teoretyka, który w dobie renesansu zaczerpnął ze źródeł starożytnej Grecji i antycznego Rzymu, przywracając ich złote zasady w dziedzinie architektury. Wielkim admiratorem Palladia i w pewnym sensie naśladowcą, choć może lepiej byłoby rzec wyznawcą jego ideałów, był Luigi Cagnola (1762-1833), markiz z urodzenia, z wykształcenia prawnik (zgodnie z życzeniem ojca miał się poświęcić karierze dyplomatycznej) a z zamiłowania architekt. Dla tej pasji zrezygnował z prawa i dyplomacji, ponieważ zdobył także solidne wykształcenie w dziedzinie archeologii, architektury i budownictwa, po śmierci ojca mógł zacząć realizować swoje życiowe plany. Pozostawił po sobie znaczący dorobek, wystarczy powiedzieć, że jego dzieła nadal możemy oglądać w Mediolanie, dla którego zaprojektował Arco della Pace w Parco Sempione i bramę Porta Ticinese, poza tym na życzenie Napoleona wykonał projekt renowacji fasady Duomo (zrealizowano go tylko częściowo a następnie kilkakrotnie został zmodernizowany do stanu, jaki widzimy współcześnie). Niejednokrotnie zarzucano mu, że szafuje publicznym groszem projektując bardzo kosztowne budowle, więc okazała willa w Inverigo miała być dla niego nie tylko letnią siedzibą, ale prawdopodobnie także realizacją jego palladiańskich fascynacji i miejscem, gdzie mógł dać upust fantazji, gdyż tę inwestycję realizował na własny koszt.
W II połowie XVI wieku nieopodal Vicenzy, w malowniczej okolicy nad rzeką Brenta z inicjatywy lokalnej arystokracji powstało wiele pięknych, letnich siedzib. Również Palladio zrealizował tu kilka swoich projektów, min. dla rodziny Capra wzniósł willę znaną jako Villa Rotonda, która w przyszłości miała poruszyć wyobraźnię Luigiego Cagnoli. Oczywiście architekt nie wykonał dla siebie duplikatu, stworzył własny, oryginalny projekt, ściśle związany z okolicznym pejzażem. Jednak w tej pracy bez wątpienia przyświecał mu duch Palladia a dzięki tej inspiracji powstała piękna siedziba, którą zachwycił się Stendhal, człowiek o wyrafinowanym guście i wyjątkowo wrażliwy na piękno.
Jak widać na powyższych zdjęciach, willę wzniesiono w stylu klasycystycznym; są tu wszystkie konieczne elementy, monumentalne schody, eleganckie portyki z jońskimi kolumnami i lekko spłaszczona kopuła niczym na rzymskim Panteonie. Nie ma w tym niczego dziwnego, budowę willi rozpoczęto w 1813 roku, w architekturze był to okres, gdy kwitła moda na starożytność. Budowa trwała długie dwadzieścia lat, w tym czasie zmarł Luigi Cagnola a nad zakończeniem prac czuwał jego uczeń i współpracownik, Francesco Peverelli. Aż do wybuchu II wojny światowej willa była letnią siedzibą potomków architekta a kiedy działania wojenne przeniosły się na teren Włoch, to miejsce uznano za bezpieczne na tyle, że przewieziono tam na przechowanie zbiory muzealne mediolańskiej opery La Scala. W 1949 roku spadkobiercy rodziny ofiarowali willę fundacji Don Carlo Gnocchi**, która zajmowała się opieką nad dziećmi okaleczonymi podczas wojny oraz niepełnosprawnymi ofiarami polio. Ten status nadal pozostaje aktualny, budynek w dalszym ciągu jest własnością fundacji a w jego murach funkcjonuje zakład opiekuńczy i terapeutyczny dla dzieci. Z tego powodu wnętrze willi w zasadzie jest niedostępne dla zwiedzających, chociaż podobnie jak w obiektach, które opisywałam powyżej, część pomieszczeń można oglądać z przewodnikiem podczas akcji "Ville aperte". Z tego co wiem, zwiedzającym udostępnia się parter głównego budynku, w tym gabinet Luigiego Cagnoli, kaplicę prywatną i wspaniały ogromny salon wzorowany na rzymskim Panteonie, ze ścianami, ozdobionymi marmurem w różnych kolorach, przykryty piękną kasetonową kopułą z centralnie umieszczonym świetlikiem.
Willę wzniesiono w najwyższym punkcie miasteczka, na wzgórzu liczącym 376 m n.p.m. Oczywiście nie jest to wysokość rzeczywista, ponieważ cała Brianza jest wyżyną, więc faktyczna wysokość wzgórza to jedynie ułamek tej liczby. Jednak mimo wszystko "La Rotonda" wyraźnie dominuje nad całą okolicą, co można zobaczyć na filmie poniżej. Jak widać na zdjęciach z zewnątrz budynek jest niezwykle dekoracyjny, jednak to, co go wyróżnia, to niezwykła południowo wschodnia fasada, zwrócona w stronę doliny leżącej poniżej Inverigo. W tym miejscu architekt zaprojektował zewnętrzne schody prowadzące na ogromny taras, wsparty na sześciu telamonach, czyli męskich odpowiednikach kariatyd, będących dziełem rzeźbiarza Pompeo Marchesi. Ktoś, kto przyjrzy im się z uwagą zauważy, jak ciekawie rzeźbiarz rozprawił się z z monotonią, nieuchronną w przypadku kilku powtarzalnych sylwetek. W tym celu należy zwrócić uwagę na szczególny układ ramion i dłoni telamonów; dzięki zastosowanemu zabiegowi, każdy z nich jest lustrzanym odbiciem figury stojącej obok. Szczerze mówiąc, ich postacie i twarze bardzo mi się kojarzą z Leonardem da Vinci uwiecznionym na pomniku, jaki możemy zobaczyć na placu przed mediolańską La Scalą (największa widoczna różnica to długość włosów i brody). O ile jednak Leonardo ma wyraz twarzy dobrotliwy i zadumany, to twarze telamonów raczej pałają świętym oburzeniem, jakby chcieli zapytać o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego tu stoimy z ciężarem na głowie?
Moja wizyta w willi odbyła się spontanicznie i nieco na wariackich papierach, wiedziałam, że jest tam ośrodek opiekuńczy dla dzieci z ciężkimi niepełnosprawnościami, więc sytuacja była delikatna, jednak postanowiłam, że przynajmniej spróbuję obejrzeć willę z bliska. Tak jak pisałam w poprzednim akapicie, wzniesiono ją w najwyższym punkcie okolicy, na obrzeżach miasta; można tam dotrzeć autem pokonując dość długą ulicę, jednak osoba poruszająca się na piechotę ma szansę znacznie skrócić sobie drogę pokonując wysokie, monumentalne schody, łączące dwie ulice biegnące na różnych poziomach. Wspinałam się po nich z mozołem, widząc przed sobą willę niemal na wyciągnięcie ręki, jednak gdy doszłam do ich końca, okazało się, że mam jeszcze do pokonania dość rozległy trawnik a właściwie łąkę. Ku mojej radości nie było tam żadnego ogrodzenia uniemożliwiającego podejście do willi, co dobrze wróżyło moim zamiarom. Raźno pomaszerowałam cienistą alejką, mijając po drodze pomnik z białego marmuru upamiętniający dzieło Don Carla Gnocchi, wzniesiony nieopodal wejścia do ośrodka. Tu okazało się, że boczne skrzydła willi i dziedziniec pomiędzy nimi stanowią odrębną enklawę, przeznaczoną tylko dla pacjentów. Od reszty terenu odgrodzono ją ziemnym tarasem i murem, natomiast główny korpus oraz park nadal są dostępne bez ograniczeń. Dzięki temu mogłam swobodnie i bez przeszkód obejrzeć willę z pozostałych trzech stron, weszłam też na schody pomiędzy dwoma portykami. Jak się okazało, w jednym z nich urządzono skromną kaplicę, nieco później dowiedziałam się, że powstała z inicjatywy Don Carla z przeznaczeniem dla pacjentów i osób odwiedzających szukających pociechy duchowej. Było to jedyne otwarte pomieszczenie, żałowałam, że nie mogę zobaczyć ani głównej sali pod kopułą ani prywatnej kaplicy, gdzie podobno jest pamiątkowy cenotaf Luigiego Cagnoli (jego ciało spoczywa w Famedio mediolańskiego Cimitero Monumentale). Niestety, piękny park, jaki niegdyś otaczał willę uległ częściowej degradacji, jednak mimo to nadal widać jego tarasowe założenie. Choć z dawnych czasów pozostało też sporo pięknych, starych drzew, w tym cedry libańskie oraz okazałe cyprysy, to prawdopodobnie jest on jedynie nikłym echem swej pierwotnej wspaniałości.
Na koniec zgodnie z zapowiedzią zamieszczam niedługi film, na którym można zobaczyć Inverigo i jego zabytki z lotu ptaka (z ich identyfikacją nie będzie problemu, ponieważ autor umieścił odpowiednie napisy) w tym willę La Rotonda i inne obiekty znane z tego i dwóch poprzednich postów a wraz z nimi przepiękny okoliczny pejzaż.
Mam nadzieję, że nawet w pochmurny dzień widok Brianzy z pasmem Prealp na horyzoncie jest dobrym usprawiedliwieniem dla moich zachwytów nad tą okolicą. Jednak przy tej okazji można się też przekonać, że Villa La Rotonda choć piękna, jest tylko jednym z wielu cennych zabytków "Perły Brianzy" jak często się mówi o gminie Inverigo.
Czwarta willa o której chcę teraz napisać to willa Perego, leżąca na terenie frakcji zwanej Cremnago; również ona jest własnością prywatną i należy do rodziny hrabiów Perego di Cremnago, potomków pierwszych właścicieli. Jest bardzo dobrze zachowana a od 1912 roku zalicza się do narodowych dóbr kultury. Wzniesiono ją w II połowie XVIII wieku, jako letnią rezydencję dla dla mediolańskiego kanonika Giovaniego Perego i jego krewnych zaliczających się do lombardzkiej arystokracji. Przy projektowaniu i budowie pracował Carlo Giuseppe Merlo, uznany architekt tej epoki a po jego śmierci ostateczny wygląd nadał jej Giuseppe Piermarini, ten sam, który był głównym architektem Palazzo Reale i opery La Scala w Mediolanie oraz Villi Reale w Monzie. Choć obiekt jest nazywany willą, w istocie jest to świetnie zachowany kompleks, składający się z dwupiętrowego budynku mieszkalnego z okazałym tarasem, pod którym jest obszerne przyziemie, stajni, oranżerii, niewielkiego, rustykalnego kościółka i zabudowań dawnego folwarku. Wszystko to otacza pięknie utrzymany ogród włoski z tarasem widokowymi, posągami i fontannami oraz cennym starodrzewem.
Oprócz imponujacego wyglądu zewnętrznego, willa Perego posiada także wspaniałe wnętrza z pięknymi freskami, cennymi obrazami i zabytkowym wyposażeniem. Tak wielki obiekt o dużej wartości artystycznej i historycznej a do tego zabytek narodowy, dla należytego utrzymania wymaga od właścicieli ogromnego starania i znacznych nakładów finansowych. Koszty rosną też z tego powodu, że wszystkie remonty muszą przebiegać pod ścisłym nadzorem konserwatora a wykonać je mogą jedynie wyspecjalizowane firmy z odpowiednim certyfikatem. Z tego względu w latach 70 - tych ubiegłego wieku, członkowie rodziny wzorem wielu angielskich i francuskich arystokratów, postanowili wynajmować willę na szczególne okazje a zdobyte fundusze przeznaczać na jej konserwację oraz bieżące utrzymanie budynków i ogrodu. W latach 80-tych tę działalność wzbogacono o nowe pomysły i w chwili obecnej chyba nie ma uroczystości czy imprezy, której właściciele nie potrafiliby sprostać. Oferta jest bardzo bogata, począwszy od wesel, poprzez konferencje, uroczystości rodzinne i korporacyjne, aż po przygotowanie planów filmowych i usługi hotelowe. Osoba zamawiająca organizację imprezy może wynająć dowolną część ogrodu, pomieszczenia w oranżerii albo w budynku głównym. Ponieważ na terenie posiadłości jest niewielki kościółek, istnieje możliwość nie tylko zorganizowania wyjątkowego wesela lecz również zawarcia ślubu przed kapłanem.
Do willi Perego udałam się nie mając pewności co tam zastanę, jednak zupełnym przypadkiem okazało się, że miałam dużo szczęścia. Do kompleksu prowadzi prywatna, choć ogólnodostępna droga, która biegnie wzdłuż muru otaczającego posiadłość i kończy się przy ładnej bramie z kutego żelaza. Miałam fart, bo nieco wcześniej ktoś ją otworzył żeby wpuścić samochód dostawczy, który mijał mnie po drodze a później pozostawił bramę otwartą. Postanowiłam, że wejdę na teren posesji, gdzie prawdopodobnie spotkam kogoś, pracownika lub właściciela, kogo będę mogła poprosić o pozwolenie na obejrzenie willi. Odwagi dodał mi fakt, że jak się niejednokrotnie przekonałam, Włosi w takich sytuacjach są dość tolerancyjni i z reguły nie odmawiają, gdy widzą pojedynczego turystę, zwłaszcza jeśli grzecznie poprosi, stara się nie naprzykrzać i zachowuje w miarę dyskretnie. Tak było i tym razem, kiedy przystanęłam na dziedzińcu, jakaś pani wyjrzała rzez okno i zapytała czego sobie życzę. Wytłumaczyłam jej, że przyjechałam specjalnie aby zobaczyć zabytki Inverigo i czy wobec tego mogłabym pozostać przez jakiś czas na terenie posiadłości, obejrzeć kompleks i ogród oraz zrobić parę zdjęć. Zgodnie z moimi przewidywaniami otrzymałam zezwolenie, więc spokojnie mogłam oddać się zwiedzaniu. Nie wykluczone, że podobnie by się stało, gdybym poprosiła o możliwość szybkiego rzucenia na okiem na wnętrze willi, jednak uważałam, że dłuższa dyskusja w tej sytuacji byłaby nadużyciem uprzejmości, więc postanowiłam, że zadowolę się programem minimum.
Spokojnie obejrzałam i sfotografowałam ogród oraz budynki kompleksu, miałam też okazję zajrzeć do kościółka, co bardzo mnie ucieszyło, ponieważ mogłam tam zobaczyć piękny obraz przedstawiający Madonnę z Dzieciątkiem, przypisywany jednemu z moich ulubionych malarzy, Ambrogio da Fossano powszechnie znanego jako Bergognone. Choć nie zobaczyłam wnętrza willi byłam bardzo zadowolona z wizyty, ponieważ kompleks bardzo mi się podobał. Nie przeszkadzało mi absolutnie, że główny budynek nie lśni nowością, gdyż według mnie widok pociemniałych tynków świadczący o upływie czasu stanowi dodatkowy walor zabytku, tym bardziej, że piękny, wyżwirowany dziedziniec i takież ścieżki oraz zadbane trawniki i klomby pełne kwiatów, świadczyły o tym, że właściciele bardzo się troszczą o ten piękny obiekt. Zresztą jeśli chodzi o wygląd willi chyba coś się zmieniło jakiś czas temu, ponieważ na filmiku, który zamieszczam poniżej, widać że wszystkie persjany są wymienione a front odświeżony, jednak część od strony tarasu chyba nadal czeka na swoją kolej. Film jest króciutką "zajawką" znalazłam go na stronie willi, założonej przez właścicieli na potrzeby marketingu, więc w pewnym sensie jest to produkt reklamowy, jednak zdecydowałam się go użyć ponieważ widać na nim również niektóre wnętrza. Dowiedziałam się też, że od pewnego czasu w pierwszą niedzielę miesiąca willa otwiera się dla zwiedzających, jednak taka wizyta jest możliwa po poprzednim uzgodnieniu i pod warunkiem, że zbierze się przynajmniej piętnastu chętnych. Odwiedzających oprowadza właścicielka (to z nią rozmawiałam przez okno), podobno jest to bardzo atrakcyjna wycieczka, gdyż w pomieszczeniach zachowano oryginalny wystrój w stylu rokoko a oprócz części honorowej na parterze można zobaczyć również pomieszczenia na piętrze, w tym także sypialnie a w nich miedzy innymi zabytkowe łoża z baldachimami (niestety, nie ma ich na filmie).
Po wizycie w willi Perego z Lamburgo musiałam znów wrócić do Inverigo, gdzie pozostało mi do obejrzenia jeszcze jedno ciekawe miejsce a mianowicie willa a właściwie castello (czyli zamek) Crivelli o którym już wspominałam w poprzednim poście na temat sanktuarium Santa Maria della Noce. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że ten w sumie najcenniejszy zabytek Inverigo, który w zasadzie dał początek wiosce, na przestrzeni wieków w największym stopniu uległ destrukcji i mimo wieloletnich starań z trudem odzyskuje swą dawną świetność. Pisałam poprzednio, że ród Crivelli jest bardzo rozgałęzioną arystokratyczną rodziną o starożytnych korzeniach. Choć sami Crivelli szukają swoich przodków w czasach rzymskich, to wielu historyków uważa, że byli potomkami Franków, na co by wskazywał fakt, że przestrzegali frankońskiego prawa salickiego. Legenda mówi o żyjącym w VI stuleciu św. Ausano, arcybiskupie Mediolanu, który podobno nosił miano Crivelli, jednak pierwsza pewna i udokumentowana wzmianka na temat rodziny, pochodzi dopiero z 1050 roku. Tak czy inaczej, już w XIII wieku była to najpotężniejsza rodzina w Lombardii, która z biegiem lat niewiele straciła na znaczeniu. Do Inverigo przybyli w XVI wieku, kiedy to Flaminio Crivelli objął te ziemie jako lenno. Zastał w tym miejscu osadę i niewielki zamek założony w średniowieczu a następnie wzbogacony o część renesansową. Nowy właściciel zastane domostwo rozbudował w stylu manierystycznym, przekształcając je we wspaniałą i wygodną willę. Również jego następcy wprowadzali swoje innowacje i upiększenia, dzięki czemu powstała okazała rezydencja ozdobiona pięknymi barokowymi i rokokowymi freskami, teatr dworski oraz obszerny ogród w stylu francuskim i włoskim. Swoje zasługi miał tu również znany z poprzedniego posta markiz Giovanni Battista Crivelli, dobroczyńca sanktuarium i fundator cyprysowej alei oraz jego bratanek i następca Flaminio. W 1805 roku dziedziniec centralny zamknięto pięknym portykiem wg. projektu Leopolda Pollacka, co nadało budowli kształt, który widzimy na ostatnim zdjęciu poniżej. (Jest to obraz stanu willi z lat 80 XX wieku, autor nieznany).
Przez wiele lat zamek i willa doskonale funkcjonowały, jako prężny ośrodek lokalnej władzy na obszarze lenna zarządzanego przez kolejnych markizów, którzy mieli tu pełnię praw fiskalnych i sądowych. W starszej części posiadłości nadal mającej charakter zamku, mieściło się więzienie i siedziba strażników, w części folwarcznej mieszkali pracownicy rolni a w willowej wygodnie rezydował markiz, który w pięknym otoczeniu mógł cieszyć się życiem wraz z rodziną i odwiedzającymi go gośćmi. Dzięki prężnej gospodarce kolejnych członków rodziny Crivelli, rozwijała się również cała miejscowość Inverigo. Ta sytuacja trwała aż do roku 1939, kiedy wprowadzono różnorakie ograniczenia ekologiczne a także nowe ustawy dotyczące utrzymania zabytkowych obiektów. Te restrykcyjne zasady spowodowały, że dotychczasowi właściciele nie byli w stanie skutecznie zarządzać posiadłością i utrzymać jej na należytym poziomie. W związku z tym sprzedali obiekt firmie zajmującej się nieruchomościami, która planowała jego przystosowanie do celów mieszkaniowych i hotelowych. Niestety, zamiast podjęcia prac restrukturyzacyjnych willę pozbawiono obrazów, mebli i całego cennego wyposażenia, pozostawiając gołe mury, które z biegiem czasu popadały w coraz większą ruinę.
Przez te wszystkie lata niejednokrotne widziałam zamek z okien jadącego pociągu i zawsze miałam wrażenie, że mimo wszystko jest w dość przyzwoitym stanie, jednak rzeczywistość w owym czasie była zupełnie inna. Na szczęście, kiedy tam wreszcie dotarłam okazało się, że po wieloletnich urzędowych przepychankach, zmianach planów i właścicieli w części willowej trwają prace budowlane, położono nowy dach a całość otynkowano i pomalowano na ładny, kremowy kolor z żółtymi ornamentami. Niestety, wygląd pozostałych części kompleksu nadal budził lęk swoim stanem koszmarnego zaniedbania. Przymierzałam się do robienia zdjęć, jednak wszechobecny bałagan, sterty gruzu i rupieci a także różnego rodzaju płoty i prowizoryczne ogrodzenia, skutecznie to uniemożliwiały. Szczerze mówiąc, na ten widok ogarnęło mnie ogromne zniechęcenie i uznałam, że byłoby głupotą szwendanie się po tym terenie, gdzie czyhało mnóstwo niebezpieczeństw ( w każdej chwili mogło mi coś spaść na głowę, że nie wspomnę o niekontrolowanej wywrotce i jej przykrych konsekwencjach z poważnym urazem włącznie). Podobnie rzecz się miała z niegdyś pięknym parkiem, jaki widziałam na starych pocztówkach, położonym na kilku tarasach połączonych schodami, ozdobionym fontannami i posągami. Mogłam go zobaczyć poprzez wysoki płot z pomarańczowej, plastikowej siatki, przez którą prezentował się jako skłębione i zdziczałe zarośla. Mimo wszystko ucieszyłam się, że choć częściowo odremontowano dawną siedzibę markizów i piękny portyk Pollacka, miałam też nadzieję, że niebawem przyjdzie kolej na pozostałe budynki, zwłaszcza dawny zamek o wspaniałych a co więcej dobrze zachowanych, renesansowych elementach. Niestety, mimo entuzjastycznych zapowiedzi cały obiekt czekał następny kryzys spowodowany bankructwem właściciela a to poskutkowało dalszymi latami stagnacji. Na szczęście po długim oczekiwaniu w 2023 roku zyskał on nowego inwestora i został kupiony za 1/3 pierwotnej ceny. Obecny właściciel ma zamiar stworzyć w nim trzydzieści apartamentów z dostępem do własnego SPA, restauracją, podziemnym parkingiem i wieloma innymi udogodnieniami. Jeśli ktoś chciałby zobaczyć efekty prac restrukturyzacyjnych, proponuję obejrzenie filmu reklamowego, zachęcającego do kupna takiego lokalu. Co prawda z tego co widać materiał poddano intensywnej obróbce komputerowej a także zamieszczono niewielkie plansze mówiące o zaletach obiektu, jednak mimo wszystko można na nim dostrzec piękne wnętrza z oryginalnymi drewnianymi belkowaniami a także wspaniałe freski.
Ten post jest nieco inny niż zwykle, jednak mimo to mam nadzieję, że Ci, którzy tu zajrzą, zaakceptują tę formę. Oczywiście to nie znaczy, że od tej pory zamierzam w każdym poście zamieszczać cudze filmy, jednak sądzę, że od czasu do czasu sięgnę do zasobów You Tube, jeśli będzie to z pożytkiem dla mojej relacji. Poza tym być może kogoś zaskoczy fakt, że choć od wielu lat nie mieszkam we Włoszech, nadal interesuje mnie to, co tam się dzieje i śledzę medialne doniesienia na pewne tematy. W istocie nie ma w tym nic dziwnego, w końcu przez jedenaście lat, jakie tam spędziłam, ten region i jego kultura stały mi się bardzo bliskie. Było to moje małe miejsce na ziemi w czasie, kiedy w Ojczyźnie byłam tylko rzadkim gościem. Teraz w centrum moich zainteresowań jest Polska i wszystkie sprawy, jakie jej dotyczą, jednak choć ten trudny czas emigracji wiele mi zabrał, to równie dużo mi ofiarował. Cieszę się, że miałam odwagę z tego czerpać, bo dzięki temu bilans tych lat i moich doświadczeń pozostał w równowadze.
*FAI - Fondo Ambiente Italiano, czyli Włoski Fundusz na rzecz Środowiska. Fundacja non profit założona w 1975 roku w celu ochrony i wzmacniania włoskiego dziedzictwa historycznego, artystycznego i krajobrazowego. Niezwykle prężna organizacja, współpracująca z mnóstwem świetnie wyszkolonych wolontariuszy, która wypromowała i ocaliła wiele wspaniałych zabytków. Fundacja co roku organizuje tzw. Dni Otwarte FAI oraz akcję "Ville aperte" w tym czasie można oglądać wiele zabytkowych obiektów, zwykle niedostępnych dla publiczności w tym również wille, pałace i zamki będące własnością prywatną, które z tej okazji otwierają się dla zwiedzających. Niejednokrotnie korzystałam z tej możliwości a jedynym moim problemem było to, na jaki obiekt się zdecydować, ponieważ wybór był ogromny a lista zabytków w okolicy zawsze liczyła kilkadziesiąt pozycji.
**Don Carlo Gnocchi (1902-1956) duchowny katolicki o prawicowych poglądach, w czasie II wojny światowej zaciągnął się na ochotnika jako kapelan strzelców alpejskich. Niemal cudem ocalał po klęsce włoskich oddziałów na froncie wschodnim. Po powrocie do Włoch przyłączył się do chadeckiego odłamu antyfaszystowskiego ruchu oporu, min. zajmował się przerzucaniem na terytorium Szwajcarii osób poszukiwanych przez Gestapo. Po roku 1945 poświęcił się pracy na rzecz ofiar wojny, zwłaszcza sierot i osób okaleczonych. Zmarł na raka, przed śmiercią wyraził wolę, aby jego rogówki przeszczepiono dwojgu niewidomym dzieciom. Był to pierwszy przeszczep w historii włoskiej medycyny, który po przyjęciu przez parlament odpowiedniej ustawy, pomógł stworzyć podstawy nowoczesnej transplantologii. Jego czyn spotkał się z poparciem kościoła katolickiego, który także zajął pozytywne stanowisko w tej sprawie. W 2009 roku został beatyfikowany przez papieża Benedykta XVI.
Jak już wspominałam, moja włoska emigracja trwała w sumie ponad dziesięć lat, z czego większość, bo prawie osiem, spędziłam mieszkając w Limbiate, niewielkim mieście nieopodal Mediolanu.
Podobnie jak w innych miejscowościach we Włoszech, można tam znaleźć świadectwa przeszłości o dużej wartości artystycznej i historycznej, kilkusetletnie domostwa z wewnętrznym podwórkiem, zwanym tu "cortile" czy interesujące wille. Kiedy tam przybyłam, nie wiedziałam, iż w gminie Limbiate (a właściwie jednej z frakcji, zwanej Mombello) miały miejsce epizody z życia ludzi, o których uczyłam się na lekcjach historii... Tę wiedzę zdobyłam z czasem, częściowo dzięki mojej pasji do zbierania informacji, lecz w przeważającej mierze zawdzięczam ją po prostu szczęśliwym zbiegom okoliczności.
Kiedy wychodziłam z domu by zrobić zakupy w centrum Carrefour ( podobno w chwili, gdy to piszę, jest ono największe w Europie) w głębi ulicy widziałam długi, szary mur a za nim, na niewielkim, zadrzewionym wzgórzu, piękną willę w stylu lombardzkiego baroku. Jest to willa Crivelli - Pusterla w Mombello, budynek, który na przestrzeni kilkuset lat swego istnienia przechodził niespotykane koleje losu. Prawdopodobnie powstała ona w okresie późnego średniowiecza, aby po wielokrotnej zmianie właścicieli przejść w drodze kupna w ręce rodziny Crivelli.
Był to ród o wielkim znaczeniu, wydał wielu książąt kościoła a nawet jednego papieża - Urbana III. Z jego weneckiej gałęzi pochodzą dwaj sławni malarze doby Renesansu, bracia Carlo i Vittorio, których dzieła można oglądać między innymi w muzeum Brera w Mediolanie (jeden z moich ulubionych obrazów - ,,Zwiastowanie" Carla Crivelli, wisi w National Gallery w Londynie).
W XVIII wieku willa została gruntownie przebudowana według projektu Francesca Croce, zaś tereny na tyłach budynku przeznaczono na wspaniały ogród w stylu włoskim. Niestety, dziś można go obejrzeć jedynie na starych ilustracjach i litografiach, gdyż z ogrodu pozostały tylko schody i piękny, rozległy, dwupoziomowy taras. Kiedyś można było stąd podziwiać piękną panoramę Brianzy, obecnie nieco w tym przeszkadzają okoliczne budynki, ale i tak w pogodne dni na horyzoncie widać zielony łańcuch Prealp i skaliste szczyty gór w okolicy Lecco. Ogród włoski już nie istnieje, natomiast pozostał angielski park położony po drugiej stronie willi, od strony głównego wejścia, co prawda nieco zaniedbany, ale nadal dający pojęcie o jego poprzedniej wspaniałości.
Willa w swoich murach gościła min. Ferdynanda IV Habsburga a przeszło sto lat później Napoleona Bonaparte, który właśnie tu założył swój sztab w okresie, kiedy tworzył Republikę Cisalpińską. Co ciekawe, miał podobno do wyboru właśnie willę Crivelli i o wiele większą, nazywaną małym Wersalem, wspaniałą Willę Reale w niedalekiej Monzie. Trudno dziś dociekać, co zaważyło na jego decyzji, być może był to lepszy mikroklimat, tak ważny dla mieszkańców upalnej, mglistej i słabo wentylowanej Doliny Padu? Tak, czy inaczej, wraz z nim w willi zamieszkał cały dwór, w tym matka Letycja oraz siostry, Eliza i Paulina. Z ich obecnością wiąże się pewna interesująca anegdota, którą chcę tu przytoczyć.
Siostry Napoleona nigdy nie miały zbyt surowych obyczajów i przyszły cesarz nie raz je strofował z tego powodu. Pewnego razu, kiedy niespodziewanie wrócił w domowe pielesze, podobno zastał Paulinę z kochankiem "in flagranti" co więcej, jak głosi plotka, akt ten nie miał miejsca w sypialni, lecz na schodach! Aby uniknąć skandalu, Bonaparte postanowił natychmiast wydać ją za mąż a niejako "przy okazji" potwierdzić rytem katolickim świeckie małżeństwo Elizy, zawarte kilka miesięcy wcześniej. W środku nocy wezwano miejscowego proboszcza, ten jednak nie mógł udzielić ślubu w prywatnej kaplicy bez odpowiedniej dyspensy, więc aby ją uzyskać, Napoleon wysłał konny oddział do biskupa w Mediolanie. Oddział wyruszył "co koń wyskoczy "( jeżeli jechał z szybkością lokalnego pociągu, z jakiego zwykle korzystałam, to jazda w obie strony nie trwała dłużej niż półtorej godziny) i jeszcze tej samej nocy, z 13 na 14 czerwca 1797 roku, podobno około trzeciej nad ranem, w należącej do willi kaplicy świętego Franciszka odbył się podwójny ślub. Małżeństwo Elizy przetrwało, zaś Paulina wkrótce została wdową, po czym ponownie wyszła za mąż, tym razem za księcia Borghese (to właśnie ją sportretował Antonio Canova w swojej sławnej rzeźbie przedstawiającej Wenus Zwycięską).
Wraz z upadkiem Napoleona skończył się dla willi okres świetności. Kiedy rządy w Lombardii przeszły w ręce Habsburgów, została odkupiona przez państwo a w 1863 utworzono tu szpital psychiatryczny. Z tego okresu pochodzą liczne pawilony, jakie zbudowano, aby pomieścić ogromne rzesze pacjentów. Byli to zarówno ludzie z niedorozwojem umysłowym i chorzy psychicznie, lecz również alkoholicy i ofiary syfilisu, który nieskutecznie leczony, w ostatnim stadium choroby prowadził do nieuchronnego szaleństwa. Zdarzały się też przypadki, że w takich miejscach umieszczano ludzi niewygodnych, niesłusznie przypinając im łatkę chorych umysłowo.
Również szpital w Mombello miał w swoich murach takie ofiary. Jednym z internowanych był Gino Sandri, bardzo zdolny rysownik, absolwent akademii Brera. Po raz pierwszy trafił do zakładu zamkniętego w 1924 roku, podobno z powodów politycznych. Zmarł w 1959 roku w Mombello, mając 67 lat. Pozostawił po sobie spuściznę artystyczną w postaci wielu rysunków wykonanych z niezwykłą starannością i w różnorodnych technikach. Przedstawiają one osoby, które go otaczały w tym okresie jego życia, pacjentów oraz personel medyczny. Miałam okazję widzieć jego prace, rzeczywiście trudno jest uwierzyć, aby człowiek nie panujący nad swoim umysłem mógł za pomocą rysunku dokonać tak subtelnej analizy duszy swojego modela... Innym nieszczęśnikiem, który tu dokonał żywota, był pewien młodzieniec o imieniu Benito Albino, prawdopodobnie pochowany na maleńkim cmentarzu w Limbiate. Za życia kilkakrotnie zmieniał nazwisko, kolejno nazywał się Mussolini po ojcu, Dalser po matce a zakończył życie jako Bernardi, pod nazwiskiem swego adopcyjnego ojca... Jest to historia niezwykle tragiczna, dzieje dwóch odrzuconych osób, które nie chciały dać za wygraną, ani zaprzeć się swojej tożsamości. Historia matki i syna, stojących na drodze do kariery człowieka nie mającego skrupułów, aby ze swoimi przeciwnikami rozprawić się z całą bezwzględnością i okrucieństwem.
Ida Dalser, młoda, wyemancypowana i dość atrakcyjna kobieta, pochodziła z mieszczańskiej rodziny z prowincji Trento. Początkowo pracowała jako opiekunka i dama do towarzystwa a kiedy odłożyła nieco pieniędzy wyjechała na studia do Paryża. Po powrocie do Włoch, założyła Instytut Piękności w mediolańskiej galerii Wiktora Emanuela; w tym samym czasie poznała Benito Mussoliniego a ich znajomość szybko przerodziła się w romans. Był rok 1913 i przyszły dyktator dopiero przygotowywał się do roli swojego życia. Żeby propagować własne idee założył pismo " Il Popolo d'Italia ". Jednak jego interesy nie szły dobrze, kiedy stanął na progu bankructwa, lepiej sytuowana kochanka wspomogła go znaczną sumą pieniędzy. Prawdopodobnie w 1914 roku przyszły Duce zawarł ślub kościelny z Idą, która do końca życia twierdziła, że jest jego prawnie poślubioną małżonką. Niestety, nie ma na to żadnych dokumentów a jeżeli były takowe, z całą pewnością zostały zniszczone. Problem polegał na tym, że ślub kościelny nie rodził skutków prawnych, jeśli w przepisanym czasie nie został zgłoszony w odpowiednim urzędzie. W tym wypadku tego obowiązku nie dopełniono a dziś nie wiadomo, czy stało się tak przypadkiem, czy też było to celowe działanie... Mussolini, który zawsze miał bardzo nieuregulowane życie seksualne, w tym samym czasie żył też z Rachele Guidi, matką jego córki Eddy, urodzonej w 1910 roku. Z Rachele Mussolini zawarł ślub cywilny dopiero w roku 1915 a następnie kościelny w 1925. Jeśli istotnie wcześniej ożenił się z Idą, był po prostu bigamistą i nic dziwnego, że starał się o zatarcie wszelkich śladów tego związku.
Rachele, kobieta rozsądna, uparta i o dużym życiowym sprycie, potrafiła przystosować się do tej niezręcznej sytuacji, lecz Ida była jej zupełnym przeciwieństwem. Wyemancypowana, o zdecydowanym i wręcz histerycznym charakterze, szybko stała się balastem dla przyszłego Duce. I choć z tego związku narodził się syn, żywy portret ojca, Mussolini w niedługim czasie postanowił usunąć ich oboje na margines swego życia. Zostali przymusowo wysłani do prowincji Trento, gdzie nadal mieszkała rodzina Idy. Małemu Benito Albino (mimo iż został prawnie uznany przez ojca) sądownie zakazano nosić nazwisko Mussolini, więc odtąd nosił nazwisko matki - Dalser. Jedynymi osobami, które troszczyły się o nich, byli siostra i szwagier Idy oraz Arnaldo Mussolini, brat Benita, który z jego polecenia dbał o ich byt materialny i miał do chłopca dość ciepły stosunek. Mussolini początkowo nie wypierał się ojcostwa dziecka, jednak żądał, aby obydwoje trzymali się o niego jak najdalej i nie obnosili z historią, o której chciał zapomnieć. Ida Dalser nigdy nie pogodziła się z tym, że zepchnięto ją do roli przelotnej kochanki, czy konkubiny a syna uznano za bękarta. Niestety, ta walka o własną godność miała dla niej tragiczne skutki; kiedy Benito Albino miał osiem lat, została przemocą umieszczona w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym, gdzie umarła w 1937 roku. Podobno niemal do ostatnich dni swego życia wspinała się na okno celi i wykrzykiwała, że to ona jest jedyną prawną żoną Mussoliniego... Panuje zgodna opinia, potwierdzona dokumentacją medyczną, że była osobą jak najbardziej zdrową na umyśle, jednak organicznie niezdolną do zaakceptowania niesprawiedliwości, która ją spotkała.
Mimo starań jej rodziny i ewidentnego braku choroby psychicznej, wola dyktatora została spełniona a Ida pozostała w zakładzie. To spowodowało, iż jej postępowanie chwilami istotnie miało zewnętrzne pozory szaleństwa, jednak prawdopodobnie było reakcją na stres a nie wynikiem choroby. Te same cechy charakteru prowadzące do autodestrukcji, przejawiał również jej syn. Nieszczęśliwe dziecko, pozbawione opieki kochającej matki, dla której było całym życiem, od najmłodszych lat tułało się po szkołach z internatem a kiedy niespodziewanie zmarł Arnaldo Mussolini, prawnym opiekunem chłopca został faszystowski komisarz Trento, Giulio Bernardi, który na polecenie Duce zaadoptował chłopca, co miało ostatecznie zerwać wszelkie związki (również prawne) z jego prawdziwym ojcem. Jedyną rzeczą, jakiej nie udało się zatrzeć, było ich niezwykłe podobieństwo fizyczne, które potwierdzają fotografie...Benito Albino, po ukończeniu szkoły został wysłany na Morze Chińskie jako marynarz, w towarzystwie "anioła stróża" w postaci kuzyna ze strony przybranego ojca. O ile wyglądem do złudzenia przypominał Benita, tak charakter odziedziczył po Idzie a wraz z nim jej idee fixe, żeby zostać prawnie uznanym przez tego, który dał mu życie, więc nie trzeba było długo czekać, aby również jego spotkał ten sam los co matkę... Został umieszczony w zakładzie psychiatrycznym w Mombello, gdzie poddawano go niesłychanie wyczerpującym terapiom, między innymi śpiączkom insulinowym, które w owym czasie były jedną z metod leczenia. Wyniszczony fizycznie, kompletnie zrujnowany psychicznie, nieszczęsny chłopak zmarł w 1942 roku, nie doczekawszy śmierci ojca, ani końca wojny...
Tak, jak pisałam, ex-szpital w Mombello składał się z dużej ilości pawilonów. Obecnie część stoi opuszczona i idzie w ruinę, inne zostały przekształcone w obiekty użyteczności publicznej - centra rehabilitacyjne oraz urzędy a w budynku willi Crivelli mieści się odpowiednik naszego Technikum Rolniczego. Próbowałam dociekać, w którym z pawilonów umieszczono Benita Albina, jednak nic się nie mówi na ten temat. Próby dowiedzenia się czegoś o miejscu jego pochówku, również spełzły na niczym. W Limbiate są trzy cmentarze z czego dwa raczej powojenne, więc chyba nie wchodzą w grę. Jest też trzeci, mały cmentarz zwany historycznym, lecz i tam nie znalazłam grobu Benita Albina Bernardi. Większość nagrobków ma zatarte napisy a część rozkruszył czas, więc chyba zaginęły fizyczne ślady po człowieku, który narodził się w efekcie miłosnej awantury a umarł jako wyzuty ze wszystkiego, pensjonariusz zakładu dla obłąkanych...
O tragicznej historii Idy i Benita Albina, po raz pierwszy dowiedziałam się z artykułu w popularnym magazynie "Oggi". Ponownie usłyszałam o tej sprawie w nieocenionym dla mnie programie, nadawanym przez telewizyjną stację Rai 3, "La storia siamo noi" (Historia to my), gdzie dociekliwy dziennikarz Giovanni Minoli, wraz z grupą współpracowników tropi zawikłane i mniej znane fakty z najnowszej historii Włoch. Później miałam okazję odwiedzić willę Pusterla- Crivelli w trakcie Dni Otwartych a przy tej okazji mogłam wysłuchać ciekawej prelekcji, świetnie przygotowanej przewodniczki -wolontariuszki (która jednak nie potrafiła a może nie chciała, odpowiedzieć na moje pytania o syna Duce). Na koniec, dzięki moim włoskim przyjaciołom, weszłam w posiadanie kilku interesujących książek, które również poszerzyły moją wiedzę na ten temat i pozwoliły dodać kilka kawałeczków do obrazka, w jaki ułożyły się te historyczne puzzle...
Osoby zainteresowane tematem śmierci Benita Mussoliniego, zapraszam do przeczytania jednego ze starszych postów, jaki zamieściłam na moim blogu>