Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mediolan zabytki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mediolan zabytki. Pokaż wszystkie posty

piątek, 14 grudnia 2012

Lombardia. Milano - ancora!



To dźwięczne włoskie słowo zamieszczone przeze mnie w tytule, ma podwójne znaczenie. Pierwsze to "jeszcze" lub "ponownie" a drugie, to po prostu kotwica. Tu użyłam go ze względu na jego podwójny sens, po pierwsze - ponieważ  ponownie piszę o tym mieście, po drugie - z powodu opisywanych miejsc, które przez wiele lat emigracji były dla mnie swego rodzaju kotwicą emocjonalną, punktami zaczepienia, do których mnie ciągnęło i gdzie co jakiś czas musiałam zajrzeć.

Na ogół unikałam środków komunikacji publicznej, gdyż lubiłam snuć się  po Mediolanie na piechotę, czasem z mapą w ręku w poszukiwaniu jakiegoś interesującego miejsca lub zabytku a innym razem szłam bez celu z nadzieją, że przez przypadek trafię na coś ciekawego. W ten sposób nie tylko lepiej poznawałam miasto, lecz także znajdowałam różne urokliwe miejsca, do których później chętnie wracałam. Jednym z nich była dzielnica Brera ze swoimi wąskimi, malowniczymi uliczkami. Tu, w imponującym budynku o arkadowym dziedzińcu, znajduje się sławna Akademia Sztuk Pięknych oraz muzeum ze wspaniałymi zbiorami. Zwiedzając je, mogłam na własne oczy zobaczyć wiele obrazów, które wcześniej znałam jedynie z reprodukcji i zdjęć.


Pewnego razu, zdarzyło mi się tam coś, co mnie kompletnie wytrąciło z równowagi... Wychodziłam właśnie z jednej z sal, kiedy  w głębi, w następnym pomieszczeniu, ujrzałam przed sobą „Martwego Chrystusa” Andrei Mantegni. Znałam ten obraz z reprodukcji, czytałam też o tym, jaki jest niezwykły, że malarz złamał w nim obowiązujące kanony, ponieważ nie tylko namalował Jezusa w postaci spracowanego wieśniaka, lecz przede wszystkim ze względu na perspektywę, jakiej użył, umieszczając na pierwszym planie jego wielkie stopy z ranami od gwoździ. Wiedziałam to wszystko, lecz ta wiedza nie obroniła mnie przed piorunującym wrażeniem, którego wtedy  doznałam. Jako pielęgniarka z długim, szpitalnym stażem, ze śmiercią  miałam do czynienia w zasadzie na co dzień i to od wielu lat; jednak wtedy, w tym sponiewieranym nie boskim, lecz ludzkim ciele, zobaczyłam nie tylko jej majestat, lecz także ogromne cierpienie umierania, opuszczenie, ból i samotność tych, którzy zostają. Nawet nie wiem, jak to się stało, że wszystkie moje lęki i emocje, pod wpływem tego obrazu znalazły jedyne możliwe ujście i zupełnie nieoczekiwanie dla mnie samej z oczu polały mi się łzy... Było to silniejsze ode mnie, było mi też zupełnie obojętne, że jestem wśród ludzi, że może ktoś na mnie patrzy i ocenia moje zachowanie. Właściwie nie wiem - czy płakałam nad zmarłym Jezusem, który na tym obrazie uosabia każdego z nas? Czy nad tymi, których odprowadzałam na drugi brzeg a może nad tymi, których nikt nie opłakał i nawet nie wiadomo gdzie są ich groby? Może też trochę sama nad sobą?


Na skraju dzielnicy Brera, niedaleko Castello Sforzesco, znajduje się mały, śliczny kościółek Santa Maria del Carmine. Przed nim, na niewielkim placu noszącym tę samą nazwę, z przyjemnością mogłam obejrzeć jedną z rzeźb naszego rodaka, Igora Mitoraja. Według mnie, pomysł, aby ją tam umieścić był prowokacyjny sam w sobie, lecz bądź co bądź jest to polski akcent, co w miły sposób pogłaskało moją narodową dumę.
Idąc ulicą Brera w stronę północy, dochodziłam do via Solferino i dalej, do via Moscova, gdzie mniej więcej w jej połowie, jest nieduży plac San Angelo z pięknym, barokowym kościołem. Tam swego czasu można było obejrzeć wspaniałą wystawę kilkudziesięciu prawosławnych ikon o ogromnej wartości artystycznej  i materialnej. Ikony przyjechały z Rosji a wystawę pokazano w pomieszczeniach klasztornych, do których zwykle nie ma dostępu, gdyż są objęte klauzurą. Przepiękne, bogato złocone obrazy, z których większość liczyła sobie kilkaset lat, cieszyły się wielkim zainteresowaniem mieszkańców Mediolanu. Dodatkowym walorem tego przedsięwzięcia było to, że w nawie kościelnej wystawiono ich fotogramy, zapewne zarówno dla zachęcenia potencjalnych odwiedzających, jak i celem dania okazji zaznajomienia się z nimi osobom mniej zamożnym (bilet kosztował sporo, jak na owe czasy). Zaimponował mi również fakt, że wystawa nie miała miejsca w muzeum przystosowanym do tego celu, więc organizatorzy musieli zadać sobie ogromny trud, aby zapewnić jej należyty poziom bezpieczeństwa. Jednak najpiękniejsza była idea tego przedsięwzięcia, bowiem na tyłach klasztoru mieści się powiązane z nim Centrum Caritas, gdzie codziennie można  spotkać wielu obywateli byłego Z.S.R.R. oczekujących na pomoc w znalezieniu pracy lub na darmowy posiłek, który można zjeść w stołówce fundacji.  

Myślę, że dzięki tej wystawie niektórzy Włosi mogli na własne oczy zobaczyć, że nawet ci, co emigrują za chlebem mają za sobą wielowiekową, wspaniałą kulturę, która przynosi zaszczyt całej Europie.
Ten placyk ma jeszcze jeden szczególny urok - fontannę świętego Franciszka. Jest on patronem Włoch i z tego względu nadal cieszy się tu wielkim poważaniem a podczas moich wędrówek napotkałam wiele przejawów jego kultu. Fontanna jest prosta, lecz bardzo piękna i wymowna. Ma formę dużej studni; przy niej stoi pochylony Franciszek wygłaszający kazanie do ptaków siedzących na cembrowinie. Obok fontanny, na placu pod drzewami, odbywa się targ kwiatowy, gdy się kończy, mediolańskie kwiaciarki część swego kolorowego i pachnącego towaru zostawiają, jako dar dla świętego. W Mediolanie najbardziej podobało mi się to, że niespodziewanie odkrywa się tam różne urocze zakątki,  jakiś romantyczny wirydarz z fontanną, ukryty za ciężką bramą, którą ktoś właśnie otworzył na chwilę albo śliczne podwórko tuż obok wielkomiejskiej arterii. Miałam takie ulubione podwóreczko przy Corso Buenos Aires. Jest to długa ulica o charakterze handlowym, świetne miejsce na zakupy, jeśli  kogoś nie stać na markowe butiki przy via Montenapoleone lub via San Andrea (Chanel, Versace, Armani, etc.). 


Na jednym z dziedzińców mieści się biblioteka ”Libreria del Corso”. Lubiłam ten zakątek, gdyż to bajkowe podwórko z kolorowym neonem w bramie, kojarzyło mi się zawsze z ilustracjami z książeczki dla dzieci.  Innym miejscem mającym swoisty urok i wielką magię, jest obecna siedziba uniwersytetu zwana Ca’ Granda, czyli Wielki Dom. Budynek ten powstał dzięki Francesco, władcy Mediolanu z panującego rodu Sforzów a w dobie renesansu był jednym z najpiękniejszych i najlepiej wyposażonych szpitali w Europie. Ma wspaniałą fasadę z czerwonej cegły, bardzo bogato zdobioną o długości prawie trzystu metrów. Główny dziedziniec jest ogromny i równie wielkiej urody. 


Wzdłuż biegną portyki o szerokich arkadach z reliefami i popiersiami, których piękno i rozmaitość można chyba porównać z głowami wawelskimi a całość, w przeciwieństwie do fasady, ma nie ceglasty, lecz delikatny różowo - biały kolor. Po drugiej stronie ulicy znajduje się ogród Guastalla, obecnie niezbyt duży, ale bardzo ładny park, założony w połowie XVI stulecia na życzenie pewnej hrabiny, której nazwisko nosi do dziś. Pośrodku ogrodu jest nieckowate obniżenie gruntu z uroczą sadzawką otoczoną balustradą. Całość skojarzyła mi się z Dolinką Szwajcarską w przedwojennej Warszawie, którą w jej dawnym kształcie można dziś zobaczyć jedynie na starych pocztówkach. Również ogród Guastalla zmienił się od czasu swego powstania, ale mimo to, nadal jest miłą enklawą zieleni, gdzie pośród drzew stoją białe posągi i ławki, na których chętnie przysiadają studenci oraz ich wykładowcy po zakończeniu zajęć na uniwersytecie


W przeszłości Mediolan posiadał dużą sieć kanałów zwanych "navigli". Ich budowę rozpoczęto we wczesnym średniowieczu, miały wtedy zadanie obronne a także służyły do odwadniania terenu. Pełniły również funkcję popularnej drogi wodnej, którą spełniały, aż do początku w XX stulecia, kiedy ta rola znacznie zmalała z racji rozwoju transportu kolejowego. W związku z tym, podjęto decyzję, aby większość kanałów znajdujących się na terenie zwartej miejskiej zabudowy przykryć nawierzchnią ulic. Wtedy to Mediolan przestał być wodnym miastem jak go nazywano przez wiele stuleci i kompletnie zmienił swoje oblicze. Co prawda, jakiś czas temu powstał projekt ich częściowego odsłonięcia, lecz zarzucono go ze względu na wysokie koszty. Pozostałe zewnętrzne kanały istnieją do dziś i sukcesywnie są włączane do listy atrakcji turystycznych. Można po nich pływać łódkami i kajakami a od kilku lat organizowane są krótkie wycieczki statkiem. Dzięki tej sieci kanałów połączonych z rzekami Pad, Ticino i Adda Mediolan nadal ma bezpośrednią  komunikację z jeziorami Como i Maggiore a także wybrzeżem adriatyckim.

Między innymi, tą właśnie drogą z kamieniołomów znajdujących się nad Lago Maggiore nieopodal miejscowości Candoglia, transportowano biało-różowy marmur, użyty do budowy mediolańskiego Duomo.


Niegdyś główną rolę odgrywały przede wszystkim duże zewnętrzne kanały: Naviglio Grande, Pavese, Martesana, Paderno i Bereguardo, lecz oprócz nich istniała duża sieć pomniejszych kanałów na terenie miasta. To sprawiało, że można było spławiać barki z towarami produkowanymi w Lombardii, aż do portów leżących u ujścia Padu a następnie transportować dalej, przy użyciu statków pełnomorskich. Była to wspaniała idea i majstersztyk wiedzy inżynieryjnej, gdyż oprócz kanałów sensu stricto musiano zbudować liczne śluzy, darseny oraz mosty. Przy ich budowie i utrzymaniu pracowało wielu wybitnych inżynierów, między innymi Leonardo da Vinci, który zmodernizował Naviglio Grande, dziś mający swój początek niemal w samym centrum miasta. Obecnie ulice w pobliżu tego kanału są malowniczym miejscem z mnóstwem sympatycznych barów i kawiarenek a także dzielnicą artystów, którzy chętnie sytuują  swe pracownie w tej okolicy. Nieopodal Darseny, wielkiego basenu w którym kiedyś cumowano barki i gdzie zaczyna się ów kanał, można zobaczyć pochylony i powykrzywiany daszek wsparty na drewnianych krokwiach, pod którym znajduje się coś na kształt szerokiej rynny z bieżącą wodą. Jest to zabytkowe "lavatoio" czyli miejsce, gdzie jeszcze kilkadziesiąt lat temu mieszkanki okolicznych domów przychodziły, aby zrobić pranie. 

Tuż obok, w kompleksie budynków z typowym ,,cortile’’ czyli wewnętrznym podwórkiem, skąd wchodzi się do poszczególnych mieszkań, mieści się kilkanaście pracowni artystycznych. Można tam wejść, porozmawiać z malarzem, pooglądać jego prace a także kupić jedną z nich, jeśli coś się nam szczególnie spodoba. Nieopodal Darseny zaczyna się Corso di Porta Ticinese, długa ulica o jedynym w swoim rodzaju, niepowtarzalnym charakterze. Swą nazwę zawdzięcza klasycystycznej bramie miejskiej - Porta Ticinese, która ją zamyka od południa, zaś na jej północnym krańcu można podziwiać jeden z najważniejszych zabytków Mediolanu - Colonne San Lorenzo, czyli Kolumny Świętego Wawrzyńca. Jest to szesnaście korynckich kolumn, datowanych na II-III w n.e. Zamykają one plac, przy którym znajduje się Bazylika San Lorenzo, jeden z najwspanialszych kościołów Mediolanu. Jej najstarsza część pochodzi z pierwszych wieków chrześcijaństwa, można tam zobaczyć min. kaplicę San Aquilino a w niej cenne romańskie mozaiki. 

Od dawna jest to ulubiona dzielnica młodzieży należącej do mediolańskiej alternatywy a w okolicy znajdziemy liczne butiki z odlotową odzieżą, gdzie można kupić ubrania vintage są również sklepy dla zwolenników stylu punk i  metal oraz inne, oferujące torebki, biżuterię, różne niepowtarzalne, ręcznie robione akcesoria, wymyślne buty a także płyty i sprzęt muzyczny. W okolicy chętnie spotykają się przedstawiciele młodzieżowych subkultur, co niestety nie zawsze dobrze się kończy, tym bardziej, że podobno jest to miejsce, gdzie kwitnie handel narkotykami. Sama kilkakrotnie wśród osób siedzących na schodach przed kościołem i pod kolumnami widziałam takie, których stan jednoznacznie wskazywał na znaczny stopień odurzenia. Mimo to, lubiłam tę dzielnicę z jej kolorowymi wystawami i zaskakującymi  graffiti, chociaż nie da się ukryć, że nie wszyscy zostawiający tam swój ślad mają coś istotnego do powiedzenia w materii street- artu. 

Stali mieszkańcy tej dzielnicy nieustannie narzekają na hałasy trwające długo w noc, walające się śmieci oraz szkło z potłuczonych butelek i brak poczucia bezpieczeństwa. To wszystko sprawiło, że apartamenty leżące w tej okolicy, niegdyś drogie i bardzo prestiżowe, zaczęli opuszczać ich dotychczasowi mieszkańcy, a ci którzy pozostali, wciąż ponawiają desperackie apele o zdyscyplinowanie młodzieży środkami policyjnymi. W związku z tym, wydano wiele zakazów - nie wolno siadać pod kolumnami, pić alkoholu poza barami, śmiecić, itd. co w pewnym stopniu poprawiło sytuację i ograniczyło aspołeczne zachowania. Raz w roku, w dniu 1 maja rusza stąd kolorowy pochód organizowany przez centra socjalne, związki zawodowe oraz grupy młodzieżowej kontrkultury. Jest to bardzo ciekawe zjawisko, o którym szerzej piszę w poście>


Natomiast jeśli ktoś ma ochotę na więcej zdjęć Mediolanu, może zobaczyć je tutaj>


czwartek, 1 listopada 2012

Lombardia. Cimitero Monumentale - zabytkowy cmentarz w Mediolanie.



Miasto Mediolan pierwszy okres świetności przeżywało pod panowaniem książąt z rodu Viscontich i Sforzów. Z tych czasów w kościołach pozostały liczne kaplice, sarkofagi i podziemne katakumby, w których dokonywano pochówków najznamienitszych osób. Powstawały też przykościelne cmentarze, gdzie w ziemnych grobach grzebano osoby skromniejszej kondycji społecznej.


W późniejszym okresie, podczas dominacji austriackiej, miasto nieco straciło na znaczeniu, gdyż polityka zaborcy nie sprzyjała jego rozwojowi. W drugiej połowie XIX wieku,  po odzyskaniu przez Włochy niepodległości, ponownie stało się ważnym ośrodkiem kulturalnym i przemysłowym. Dziewiętnastowieczny Mediolan  wspaniale prosperował, a do arystokracji z urodzenia dołączyła coraz liczniejsza, bogata burżuazja, prawdziwa „arystokracja pieniądza”. Były to czasy, kiedy powstały całe kwartały ogromnych kamienic, a raczej bogato zdobionych miejskich pałaców z luksusowymi apartamentami i wspaniałymi wewnętrznymi dziedzińcami Miały one nie tylko zapewnić swoim mieszkańcom wszelkie wygody, lecz przede wszystkim być świadectwem ich zamożności i prestiżu.

To pragnienie podkreślenia świetności rodziny przejawiało się nie tylko w życiu doczesnym — miało także swój dalszy ciąg we wznoszeniu imponujących kaplic cmentarnych oraz okazałych nagrobków. Zresztą, nie ma w tym nic dziwnego, gdyż ów obyczaj ma we Włoszech ogromną tradycję. Niejeden wybitny rzeźbiarz zdobył nieśmiertelną sławę, tworząc grobowce na zamówienie papieży i władców; wystarczy wspomnieć w tym miejscu Michała Anioła, Donatella, Sansovina czy Antonio Canovę. Dziś ta „nagrobkowa moda” może się wydawać przejawem ludzkiej pychy i wybujałego ego, ale nie należy zapominać o tym, że nie jest to nie tylko bardzo ważny aspekt włoskiej kultury, lecz również istotna forma mecenatu, gdyż zamówienia na kaplice i rzeźby realizowali najwybitniejsi artyści danej epoki. 
O Cimitero Monumentale słyszałam niejednokrotnie jako o mediolańskim muzeum pod gołym niebem. W głębi duszy miałam co do tego cień wątpliwości, gdyż znając włoską skłonność do nadużywania entuzjastycznych przymiotników, sądziłam, że w opowiadaniach o jego wspaniałościach jest nieco przesady. Kilkakrotnie, będąc w okolicy, widziałam w prześwicie ulic wielką, białą, nie budząca zachwytu eklektyczną budowlę, która (jak mi powiedziano)  stanowi integralną część cmentarza.

Nie spodobała mi się, ponieważ z pewnej odległości wyglądała niczym teatralna dekoracja wykonana z płyty kartonowo - gipsowej, więc postanowiłam odłożyć projekt tej wizyty na bliżej nieokreśloną przyszłość. Jednak pewnego dnia, kiedy nie miałam ochoty na bardziej wyczerpujące wycieczki, postanowiłam, że mój wolny dzień poświęcę na odwiedzenie kilku zakątków w Mediolanie, w tym Cimitero Monumentale. Okazało się, że inne zakątki musiały poczekać, ponieważ na cmentarzu spędziłam cały dzień. Mimo to, zobaczyłam najwyżej jego połowę, co oczywiście musiało poskutkować następną wizytą.
Niestety, nie udało mi się skorzystać z usług przewodnika (który w wyznaczone dni i godziny oprowadza grupy chętnych), czego bardzo żałuję, gdyż z pewnością mogłabym się dowiedzieć wielu interesujących szczegółów oraz zadać parę pytań.
Jak już wspominałam, główny budynek cmentarza nie wzbudził mojego entuzjazmu, mimo iż zaprojektował go znany architekt Carlo Maciachini. Budowla powstała w latach 60. XIX wieku, jest kompilacją stylu neogotyckiego, bizantyńskiego i romańskiego, co chyba podobało się jego współczesnym, skoro Rada Miasta zaakceptowała projekt...
Ponieważ w Mediolanie w owych czasach było wiele mniejszych i większych cmentarzy, podjęto decyzję o uporządkowaniu tego stanu rzeczy, zarówno ze względów organizacyjnych, jak i sanitarnych.

Niejako przy okazji postanowiono też stworzyć godne miejsce, gdzie mogłyby spocząć prochy ludzi zasłużonych. W związku z tym powstał okazały, główny korpus z monumentalnymi schodami zwany Famedio oraz dwa boczne skrzydła, połączone z nim długimi portykami.
Famedio, czyli Świątynia Sławy, jest poświęcone pamięci ludzi związanych z Mediolanem i szczególnie zasłużonych dla narodowej kultury. W jego centralnym miejscu umieszczono wielki sarkofag, gdzie spoczął Alessandro Manzoni — pisarz będący dla Włoch tym, czym Henryk Sienkiewicz dla Polski. Napisał on najwybitniejszą włoską powieść " Promessi sposi", której akcja toczy się nad jeziorem Como, w mieście Lecco, a także w Mediolanie i jego okolicy. 
Nieopodal Manzoniego spoczywa inny XIX-wieczny pisarz i patriota — Carlo Cattaneo. Brakuje grobu Verdiego, choć kompozytor za życia był bardzo związany z Mediolanem. Pochowano go w innej części miasta, w domu opieki jaki ufundował dla emerytowanych muzyków.
 
W bocznych skrzydłach budowli znajdują się ogromne, piętrowe katakumby, gdzie leżą nie tylko doczesne szczątki wielu wybitnych osób zasłużonych dla społeczeństwa, lecz również tych, którzy mieli odpowiednie środki, aby tu sobie wykupić miejsce wiecznego spoczynku. Z tyłu, za budynkiem Famedio, rozciąga się ogromny obszar właściwego cmentarza, liczący 25 hektarów, składający się z wielu sektorów, przedzielonych symetrycznie biegnącymi alejkami.

W części za lewym skrzydłem spoczywają chrześcijanie obrządków niekatolickich, natomiast w sektorze po stronie prawej znajduje się cmentarz żydowski. W głębi znajduje się ossuarium, a jeszcze dalej, na końcu głównej alei, budynek najstarszego w Europie krematorium. Na na przestrzeni minionych 150 lat cały ten obszar zapełniła ogromna liczba kaplic i nagrobków w różnych stylach — od realizmu, poprzez eklektyzm i symbolizm, aż po sztukę współczesną. Jedne z nich zadziwiają bogactwem i ogromem, inne swą niespotykaną formą, zaś jeszcze inne budzą wzruszenie prostotą emocjonalnego przekazu. Gdybym chciała napisać parę słów przynajmniej o najbardziej niecodziennych, powstałaby dość gruba książka; jednak nie sposób nie zatrzymać się choć przez chwilę przy tych, które z jakiegoś powodu szczególnie utkwiły mi w pamięci. I tak, nie mogę pominąć dwóch nagrobków znajdujących się w galerii obok Famedio, ozdobionych pięknymi rzeźbami z białego marmuru. Pierwsza przedstawia postać młodej, nagiej dziewczyny, natomiast druga — matkę trzymającą w ramionach małe dziecko. Na cmentarzu jest sporo nagości, jednak nie ma w tym ekshibicjonizmu ani niczego zdrożnego, to raczej przypomnienie o tym, że nadzy się rodzimy a ciało jest jedynie szatą, która po śmierci rozsypie się w proch. Zgodnie z modą panująca na przełomie XIX i XX wieku, znalazłam wiele posągów bardzo wymownych, jak piękna postać młodej kobiety z niemowlęciem na kolanach, anioł pochylający się nad maleństwem w kołysce, czy grupa składająca się z dwojga dzieci przytulonych do siebie, umieszczona na nagrobku, gdzie pochowano ich matkę. Są tu wykuci w marmurze młodzi żołnierze, którzy padli na polu chwały, spoczywający na płycie grobu, gdzie złożono ich doczesne szczątki, a nawet postać mężczyzny wkładającego bochenek chleba do pieca (zmarły był starszym cechu piekarzy).


Należy też wspomnieć o dwóch okazałych budowlach, widocznych z daleka i górujących swoimi rozmiarami nad całym otoczeniem. Pierwsza należy do rodziny Bocconi, której Mediolan zawdzięcza prywatną uczelnię cieszącą się wielką renomą (nosi ona nazwisko Ferdynanda Bocconi, swego założyciela), z ogromnym krzyżem i wieloma figurami w nadnaturalnej skali. Drugi, również bardzo szczególny grobowiec, należy do rodziny Campari (właścicieli firmy produkującej drinki sławne na całym świecie), ozdobiony grupą figur w naturalnych rozmiarach, przedstawiającą Chrystusa w otoczeniu apostołów, siedzących przy stole podczas ostatniej wieczerzy w pozach, jakie przedstawił Leonardo da Vinci na swoim fresku.
Oprócz tego zapadła mi w pamięć okazała, lecz dość skromna kaplica grobowa Artura Toscaniniego, wykonana z białego marmuru, pokryta symbolicznymi płaskorzeźbami oraz miejsce zbiorowego pochówku Kawalerów Grobu Świętego, pozbawione zbędnych detali, z sylwetkami rycerzy w zakonnych płaszczach, wykonanymi metodą sgraffito.

Aby dokładnie obejrzeć cały cmentarz, należy spędzić tam wiele godzin, gdyż w zasadzie każda kaplica i grobowiec zasługują na uwagę. Mnie szczególnie zainteresowała część żydowska, nieco odmienna w charakterze, gdzie oprócz bardzo okazałych nagrobków widzi się również małe, proste tabliczki z nazwiskiem zmarłego. Oczywiście i tu nie brakuje bardzo ciekawych, symbolicznych wyobrażeń, jak choćby dziewczynka wstępująca na schody, czy dwa drzewa przypominające ludzkie ręce splecione do modlitwy, albo dwie istoty, których nawet śmierć nie rozłączy... 

Cały cmentarz nieco przytłacza, zarówno obszarem, jak i wystrojem. Nawet podczas wielokrotnych wizyt nie sposób ogarnąć ogromu szczegółów, niosących przesłanie o smutku rozstania i rodzinnych tragediach, kiedy to odchodziły dzieci ledwie narodzone, młodzi ludzie zmarli gwałtowną śmiercią, matki i ojcowie rodzin w kwiecie wieku...
Jest tu bardzo wiele rzeźb o zdecydowanie portretowym charakterze — wygląda to tak, jakby osoba, która odeszła ze świata, strzegła miejsca swego wiecznego spoczynku. Inne przedstawiają zmarłych w codziennych sytuacjach, podczas pracy lub innych czynności wykonywanych za życia.
Na bogatej liście mediolańskich zabytków, jakimi szczyci się to miasto, ten zabytkowy cmentarz jest  miejscem ważnym, niezwykłym i godnym uwagi, zaś architektura i rzeźba w przeważającej części zasługują na miano dzieł sztuki i są interesującym świadectwem gustu panującego w danej epoce. Jednak nagromadzenie tych wspaniałości sprawia, że (przynajmniej w moim odczuciu) nie ma tu tej intymności i atmosfery, jaką się oddycha na małych, wiejskich cmentarzach, skłaniającej do refleksji i zadumy. 
Mimo to, w tym „Nekropolis” znalazłam coś, co mnie poruszyło i zaintrygowało — zagadkę, której mimo starań nie udało mi się rozwiązać...  W jednym ze skrzydeł głównego budynku umieszczono skromną stelę, gdzie na podstawie widnieją zdjęcia przedstawiające dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Na obelisku umieszczono napis:


ALLA BALDA GIOVINEZZA
INES - VITTORIO - EURIDE - MOSE
                  MENOTTI             
  SEMPRE PIU TRISTE                         IL RINNOVATO PIANTO        
Sii fedele fino alla morte, ed io ti darò corona della vita.   
                             Apocalisse 


( Śmiałej młodości Inez, Wiktora, Eurydyki i Mojżesza Menottich,
coraz smutniejszy, niekończący się
płacz.  Bądź wierny aż do śmierci, a ja ci dam koronę życia.) 
[Apokalipsa]


Na steli nie umieszczono żadnej wskazówki ani daty śmierci tych czworga młodych ludzi. Ponieważ nosili to samo nazwisko, zapewne łączyły ich więzy rodzinne, jednak ich charakter trudno odgadnąć. Być może byli rodzeństwem, a może dwiema parami małżonków? Jakie były okoliczności, w których stracili życie, i kto ich opłakiwał? Choć stroje na zdjęciach wskazują, że żyli przed Wielką Wojną, pod obeliskiem oprócz wiązanki sztucznych kwiatów, zastałam dużą donicę z chryzantemami, co świadczy o tym, że ich pamięć nadal jest dla kogoś żywa, mimo upływu wielu lat. *
                   

W chwili obecnej cimitero Monumentale nie jest jedynym mediolańskim cmentarzem, lecz mimo zabytkowego charakteru, kultywuje się tradycję grzebania na jego terenie ludzi szczególnie zasłużonych na polu kultury. Oprócz tego nadal odbywają się tu normalne  pochówki w okazałych kaplicach i grobowcach rodzinnych, które są w stanie pomieścić szczątki jeszcze wielu zmarłych.

P.S. (ad *)

Ten post powstał trzynaście lat temu. To szmat czasu, a od tamtej pory internet znacznie zwiększył swe zasoby i wiele się zmieniło w dostępie do niektórych informacji. Zagadka steli z czterema zdjęciami nie dawała mi spokoju, więc co jakiś czas wracałam do moich poszukiwań, które w dniu wczorajszym zakończyły się częściowym sukcesem.

Na włoskim portalu MyHeritage znalazłam mnóstwo osób o tym nazwisku, a nawet o zbieżnych imionach. Metodą eliminacji wykluczyłam część z nich i okazało się, że Mosè (1884–1922), Ines (1888–1908), Vittorio (1887–1909) i Euride (1890–1915) Menotti byli rodzeństwem. Trójka z nich z niewiadomych przyczyn zmarła młodo — Ines przeżyła dwadzieścia lat, Vittorio dwadzieścia dwa, a Euride dwadzieścia pięć. Najstarszy z nich, Mosè, zmarł w wieku trzydziestu ośmiu lat, więc również przedwcześnie. Mam pewność co do ich tożsamości, ponieważ przy nazwiskach zamieszczono miniaturki zdjęć — tych samych, które widnieją na steli.

To nie było jedyne odkrycie, ponieważ znalazłam notatkę, że mieli liczne rodzeństwo i ogółem było ich dziewięcioro. Poszperałam głębiej, i dopasowałam daty, dzięki czemu udało mi się ustalić wszystkie imiona. Ogółem były to trzy siostry i sześciu braci, którzy urodzili się na przestrzeni szesnastu lat, w następującej kolejności: Angelo (1881–1967), Maria (1882–1960), Mosè (1884–1922), Luigi (1884–?), Vittorio (1887–1909), Ines (1888–1908), Euride (1890–1915), Riccardo (1893–?), Aldo (1897–1963).

Wszystko wskazuje na to, że piątka rodzeństwa, która pozostała przy życiu, w ten sposób uczciła pamięć czwórki zmarłych, fundując dla nich symboliczne miejsce pamięci. Data śmierci Luigiego i Riccarda nie jest znana, lecz ponieważ ich imion nie ma na steli, można przypuszczać, że obydwaj żyli w momencie jej postawienia. 

   ( akapit dodano 04.06.2025 r.) 



Zapraszam do obejrzenia pozostałych zdjęć w albumie Google >



środa, 25 kwietnia 2012

Lombardia. Mediolan, okolice Katedry.



W Mediolanie, podobnie jak w Wenecji, rządzą gołębie, a na placu przed Katedrą jest ich prawdziwe zatrzęsienie. Ponieważ brudzą, przez co stwarzają zagrożenie epidemiologiczne oraz przyczyniają się do degradacji zabytków, Zarząd Miasta toczy z nimi ciągłą walkę. Jest to walka trochę nierówna, gdyż wspomagają je ekolodzy, a także turyści uwielbiający fotki w towarzystwie ptaków, które chętnie siadają ludziom na ramionach. Gołębie w wielkich stadach przemieszczają się z furkotem skrzydeł z jednej strony placu na drugą. Aby je przywabić, ludzie używają resztek jedzenia lub kukurydzy sprzedawanej przez pokątnych handlarzy, którzy dziwnym trafem zawsze potrafią wypatrzyć w tłumie potencjalnego klienta. Są też tacy, którzy zachęcają do kupna ziarenek, proponując, że zrobią nam zdjęcie w towarzystwie gołębi. Ten proceder zwalczają piesi i konni karabinierzy patrolujący plac, lecz ponieważ włoskie siły porządkowe nie odznaczają się nadmierną surowością, ma to wymiar raczej symboliczny.






Konni karabinierzy również stali się swego rodzaju atrakcją turystyczną. Ludzie podchodzą do nich na pogawędki, niejednokrotnie też stróże porządku wraz ze swoimi wierzchowcami pozują do zdjęć. Być może jest to "szatański spisek" w celu wyeliminowania gołębi za pomocą zdrowej konkurencji? Ale ptaki nie dają za wygraną, gdyż na placu zawsze znajdzie się coś do jedzenia, a trzy rumaki nie są w stanie obsłużyć wszystkich chętnych do pamiątkowej fotografii, nie mówiąc o osobach, które po prostu boją się koni. Na Placu Duomo jest zawsze mnóstwo turystów, chyba nie mniej niż gołębi. Przez cały rok dopisują Japończycy, a od wiosny do jesieni napływają Amerykanie i nacje europejskie.





Cały ten tłum kłębi się na placu przed katedrą, w okolicznych ulicach i pasażach handlowych. Kiedy nadchodzi lato, a wraz z nim prawdziwe, nawet czterdziestostopniowe upały, zmęczeni ludzie szukają odrobiny cienia w galerii Wiktora Emanuela i pod portykami otaczającymi plac. Galeria to piękny budynek na planie krzyża o czterech wejściach, przykryty szklanym dachem. Jest ogromna, wewnątrz można pospacerować, zrobić luksusowe zakupy lub coś zjeść w jednej z wielu restauracji (jest też McDonald's dla osób mniej zasobnych). Główną atrakcją Galerii, jakiej absolutnie nie można przeoczyć, jest "byk", czyli fragment mozaiki podłogowej przedstawiający herb Turynu, w którym widnieje wizerunek tego dorodnego zwierzęcia. Byk jest przedstawiony realistycznie, ze wszystkimi anatomicznymi szczegółami. Panuje przesąd, że kto po raz pierwszy przybywa do Mediolanu, obowiązkowo musi wykonać pewien rytuał zapewniający spełnienie najskrytszego marzenia. W tym celu należy postawić piętę prawej nogi na genitaliach byka, pomyśleć o tym, czego się pragnie, i trzykrotnie obrócić się wokół własnej osi.





Chętnych do tego rytuału nigdy nie brakuje, więc czasami tworzą się prawdziwe kolejki turystów, gdyż prawie wszyscy, bez względu na wiek i płeć, poddają się temu zwyczajowi. Przewodnicy przyprowadzają tu wycieczki, aby każdy turysta mógł przywołać Panią Fortunę i zapewnić sobie powodzenie. Niestety, powoduje to szybkie zużycie marmuru; kiedy kilka lat temu przyjechałam do Mediolanu, zamiast intymnych części byka w posadzce widniało jedynie głębokie wyżłobienie od obcasów. Mozaikę zrekonstruowano, więc znów bez przeszkód można zapewnić sobie trochę szczęścia. Wychodząc na tyły galerii, trafiamy prosto na Piazza della Scala, gdzie mieści się ta znana całemu światu opera. Kiedy znalazłam się tam po raz pierwszy, stanęłam jak wryta, gdyż oczekiwałam imponującego gmachu, a tymczasem zobaczyłam niewielki, dwupiętrowy budynek z piękną, bardzo elegancką fasadą w neoklasycznym stylu. Mimo tego pierwszego wrażenia okazało się, iż w rzeczywistości jest to budynek naprawdę okazały, choć niewysoki.





La Scala przez długie lata była w remoncie, więc spektakle odbywały się w innym teatrze. Niestety, nie udało mi się zobaczyć żadnego przedstawienia, gdyż nabycie biletu graniczy z cudem; w większości są one wykupione z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, a ja, pracując w systemie zmianowym i z perspektywą nagłych zastępstw, nie mogłam robić dalekosiężnych planów. Przed teatrem znajduje się ładny skwer z pomnikiem Leonarda da Vinci, a wokół posągu jest duży krąg granitowych ławek. Ten miły plac, ze względu na swe położenie, cieszy się dużym powodzeniem jako miejsce odpoczynku, więc w ciepłe dni ławki są po prostu oblężone. Tuż obok La Scali, w jednej z bocznych ulic, znalazłam jedno z moich magicznych miejsc - śliczną, stylową kawiarnię "Verdi". Ze swoimi czerwonymi portierami, maleńkimi stolikami o marmurowych blatach i krzesełkami obitymi czerwonym aksamitem, wydawała się czymś żywcem przeniesionym z czasów, gdy Giuseppe Verdi mieszkał tuż obok, w hotelowym apartamencie przy via Manzoni.




Ale oprócz magicznej atmosfery ta kawiarnia ma jeszcze jeden wabik. Można tam godzinami oglądać stare pocztówki, gazety, afisze i zdjęcia. Te oryginalne są częścią wystroju i wiszą oprawione na ścianach albo stoją na wystawce, lecz są również dodruki, które można nabyć za niewielką sumę. Szczególnie mi się podobały zdjęcia starego Mediolanu z przełomu XIX i XX wieku, a także postery reklamowe z tego okresu. Są tam też nowsze egzemplarze, plakaty kinowe i zdjęcia popularnych gwiazd filmowych z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Centrum miasta jest pełne rozmaitych atrakcji, częste są też wystawy uliczne. Swego czasu ogromnym zainteresowaniem cieszyły się wielkie fotogramy wystawione na pobliskiej via Dante "Ziemia widziana z nieba" oraz "Italia widziana z nieba". Te przepiękne zdjęcia przez kilka tygodni gromadziły wielkie rzesze oglądających. Miało to miejsce w pierwszych latach mojego pobytu we Włoszech, więc niektóre z tych zdjęć stały się dla mnie swego rodzaju objawieniem i inspiracją do przyszłych podróży.






Innym, bardzo interesującym ewenementem była uliczna wystawa rzeźb Fernando Botero. W okolicy katedry można było oglądać kilkanaście monumentalnych ludzkich postaci oraz dwa zwierzaki: "Kota" i "Konia". Luzacką atmosferę lata 2007 uświetniła wystawa "Cow-Parade", kiedy to w całym mieście napotkało się kolorowe krowy, pomalowane w najbardziej fantastyczne wzory. Można było je oglądać na stacjach metra, dworcach i na ulicach. Budujące było to, że nikt nie próbował dewastować tej wystawy, która w dobrym stanie dotrwała aż do końca. Ludzie ją oglądali z wielkim zainteresowaniem - niektórzy sadzali na krowach małe dzieci i robili sobie pamiątkowe zdjęcia z krówką w tle. W biurze Informacji Turystycznej wyłożono specjalne mapy, więc zainteresowani, wędrując po mieście, mogli obejrzeć wszystkie elementy tej sympatycznej ekspozycji. Ja, mimo chęci, nie zdołałam tego dokonać, ale udało mi się zobaczyć i sfotografować jej dość istotną część.


Więcej zdjęć można zobaczyć w albumach>


https://photos.google.com/album/AF1QipO8_tB1_hpuOMU5P0Vy4jwWTMH44v7weeKs5GRb?hl=pl