Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wille. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wille. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 1 września 2013

Lombardia. Monza - Villa Reale i jej park.



Wjeżdżając do Monzy od zachodu, mijamy wlot szerokiej, pięknej, dwupasmowej alei, wysadzonej okazałymi drzewami. Aleja jest bardzo długa, więc budowla wzniesiona na jej drugim krańcu zaledwie majaczy w oddali, jednak i z tej odległości widać, że jest to ogromna willa w klasycystycznym stylu. To jeden z największych a niegdyś i najświetniejszych pałaców w Lombardii, czyli Villa Reale (chciałabym tu zaznaczyć, iż nazwa "villa" w języku włoskim oznacza nie tylko willę w przyjętym w naszym języku znaczeniu tego słowa, lecz również pałac poza miastem, więc często są to obiekty naprawdę imponujące).


Jej budowę rozpoczęto na zlecenie (dobrze nam znanej skądinąd) cesarzowej Marii Teresy Austriackiej, był to bowiem okres, kiedy zarówno Lombardia jak i południowa część Polski znajdowały się w obrębie Cesarstwa Austro - Węgierskiego. Cesarzowa, choć mocną ręką trzymała podległe sobie prowincje, bardzo dbała o dobry wizerunek domu Habsburgów. Swojego syna Ferdynanda mianowała Gubernatorem Generalnym Lombardii i w związku z tym, zleciła budowę rezydencji odpowiedniej do wysokiej rangi arcyksięcia. Wzniesienie nowej siedziby powierzono włoskiemu architektowi Giuseppe Piermarini, który rozpoczął pracę w 1777 roku i uporał się z tym zadaniem w ciągu zaledwie trzech lat. Powstał piękny i okazały klasycystyczny pałac, jednak na wyraźne zalecenie władczyni mimo swej wielkości nie rażący zewnętrznym przepychem.


Przez około dziesięć lat stanowił on ulubioną wiejską rezydencję Ferdynanda aż do chwili, kiedy do Lombardii wkroczył Napoleon wraz ze swą armią. Po wyrugowaniu Austriaków willa na pewien czas opustoszała, gdyż Bonaparte, mając do wyboru kilka pałaców w Lombardii, gdzie mógłby pomieścić swoją rodzinę i dwór o dziwo nie zdecydował się na Monzę, lecz dużo mniejszą willę Crivelli w Mombello, nieopodal Limbiate. Dopiero w 1803 roku jego pasierb Eugeniusz de Beaucharnais, mianowany przez Napoleona wicekrólem Włoch, wybrał willę w Mozie na swoją siedzibę. Eugeniusz był zapalonym kawalerzystą, wielkim miłośnikiem koni i polowania, więc z jego rozkazu poszerzono istniejący już ogród o przyległe tereny, które otoczono murem aby wicekról mógł bez przeszkód oddawać się ulubionym rozrywkom. Powstał w ten sposób wielki, angielski park liczący 750 ha a w jego obrębie znalazły się inne, mniejsze obiekty: wille, folwarki, młyny wodne a także niewielki kościółek. Po upadku Napoleona willę ponownie przejęli Austriacy, zaś po odzyskaniu przez Włochy niepodległości przeszła ona na własność panującego domu de Savoia. Pod koniec XIX wieku często bywał tu ówczesny król Umberto I wraz ze swą żoną Margheritą (nota bene byli oni bliskimi kuzynami).


Pozornie było to bardzo zgodne małżeństwo, darzące się szacunkiem i zachowujące formy przyjęte w "wielkim świecie" jednak w rzeczywistości panował między nimi głęboki rozdźwięk z powodu długoletniego romansu króla z księżną Eugenią Bolognini. Księżna była damą honorową królowej i miała swoje stałe miejsce na dworze, posiadała również własne dobra w przyległej do Monzy miejscowości Vedano. Do dziś krążą legendy na temat mniej lub bardziej tajemnych spotkań króla i jego kochanki. Podobno zdarzyło się nawet, że pewnego razu Margherita zastała ich "in flagranti”, co stało się powodem nieoficjalnej separacji królewskiej pary. Od tej pory każde z nich żyło na swój ulubiony sposób a Margherita większość czasu zaczęła spędzać w ukochanym Gressoney u podnóża Monte Rosa, gdzie często towarzyszył jej pewien baron, przyjaciel od serca...Ta sytuacja trwała aż do roku 1900, kiedy król Umberto zginął w Monzie z ręki zamachowca. Stało się to  nieopodal willi, po lewej stronie prowadzącej do niej alei podczas manifestacji sportowej. Owdowiała królowa Margherita poleciła aby w tym miejscu wzniesiono okazały monument dla uczczenia pamięci małżonka. Co więcej, wykazała się szlachetnością i wspaniałomyślnością wobec swojej byłej rywalki, zezwalając jej na ostatnie pożegnanie ze zmarłym bez żadnych świadków.


Po tragicznej śmierci Umberta pałac opustoszał, gdyż nowy król a syn zmarłego, nie chciał bywać w Monzie, ponieważ budziła w nim niedobre wspomnienia. Willa Reale opustoszała, większość mebli wywieziono do rzymskiego pałacu na Kwirynale, zaś upływ czasu i brak starania dokonały w niej ogromnego spustoszenia. Po wojnie kiedy rodzinie de Savoia odebrano tron a wraz z nim wszystkie dobra, willa przeszła w ręce Gminy Monza. W latach sześćdziesiątych przeznaczono ją na centrum wystawowe, co niestety doprowadziło do dalszej dewastacji budynku. Na szczęście w porę podjęto decyzję o jej restauracji, przedsięwzięciu na ogromną skalę, którego całkowity koszt jest przewidziany na niemal trzydzieści milionów euro. Kiedy po raz pierwszy byłam w Monzie, fronton pałacu przedstawiał się zupełnie przyzwoicie natomiast z tyłu, od strony parku, był to prawdziwy „obraz nędzy i rozpaczy”. Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat wyremontowano tylną elewację, zewnętrzne schody, klatki schodowe i pierwsze piętro pałacu, gdzie obecnie można zwiedzić apartamenty króla i królowej. Niestety, pozostałe pomieszczenia chyba jeszcze nieprędko otworzą swe podwoje...Zdarzyło mi się widzieć w lokalnej TV reportaż, który obrazował niewiarygodne wprost zniszczenia: pozrywane posadzki, tapety wiszące w strzępach i drzwi powyrywane z zawiasów.


Pałac zbudowano w kształcie litery "U" i jak już wspomniałam, korpus główny a także lewe skrzydło w większości odzyskały swoją świetność, natomiast prawe zastałam w bardzo złym stanie, zwłaszcza od strony parku, gdzie straszyło łuszczącym się żółtobrązowym tynkiem, powyrywanymi okiennicami oraz oknami bez szyb. Bardzo bym życzyła mieszkańcom Monzy aby całkowita restauracja pomyślnie dobiegła końca, bo pałac z pewnością na to zasługuje. Co prawda nieco wątpliwości zasiał we mnie widok dużych zacieków wilgoci na niedawno wyremontowanej elewacji, co mogłoby świadczyć o tym, iż nie wszystkie prace wykonano z należytą starannością...Dzisiejszy park otaczający Villę Reale ma charakter parku miejskiego i mimo dużej ilości drzew rosnących na jego terenie, raczej nie przypomina lasu w którym polował wicekról. W latach dwudziestych ubiegłego wieku powstał tu sławny na całym świecie tor wyścigowy Formuły I oraz klub golfowy a w następnych latach także inna infrastruktura służąca rekreacji i uprawianiu sportu, W zasadzie park składa się z trzech wyodrębnionych części o odmiennym charakterze. Od frontu znajdują się rozległe, wypielęgnowane trawniki a po lewej stronie, przed dawną pomarańczarnią, piękne rozarium.


Za pałacem rozciąga się najstarsza część parku, jest to Giardino Reale, czyli Ogród Królewski, mający charakter ogrodu botanicznego, gdzie można zobaczyć wiele bardzo okazałych, starych drzew i typowych dla XIX wieku budowli: pawilony w antycznym stylu, sztuczne pagórki i groty, sadzawki i wodospady. Jest tu też swego rodzaju altana, która powstała pod gałęziami grabowego szpaleru posadzonego na planie okręgu. Gałęzie splatają się ze sobą, tworząc zamkniętą przestrzeń w kształcie zielonej kopuły, gdzie można się schronić w upalny dzień lub w czasie deszczu. Ta część ogrodu jest odgrodzona od reszty parku metalowym parkanem, za nim rozciąga się część w stylu angielskim, która powstała za czasów Eugeniusza de Beaucharnais. Dla mieszkańców Monzy ten piękny park jest nie tylko powodem do dumy, lecz przede wszystkim popularnym miejscem rekreacji. Wiele osób przychodzi tu żeby spokojnie posiedzieć lub pospacerować a druga, wcale nie mniejsza grupa, zjawia się aby aktywnie uprawiać różnego rodzaju sporty.


Zwłaszcza w weekendowe poranki park roi się od ludzi w różnym wieku, biegających, jeżdżących na rowerach, rolkach, wrotkach i  hulajnogach. Oprócz tego można tu również pograć w piłkę albo pojeździć konno. W Parku byłam w kilkakrotnie, ale nigdy nie dotarłam do jego krańców i szczerze wyznam, że widziałam zaledwie jego niewielką część (powiedzmy 1/3) Bardzo lubię chodzić pieszo i przejście kilku a nawet kilkunastu kilometrów absolutnie mnie nie przeraża. Jednak o ile chodzenie po górach niesamowicie mnie nakręca i mimo czysto fizycznego zmęczenia zapewnia wysoki poziom adrenaliny, to przemieszczanie się po parkowych alejkach szybko sprawia, że siły kompletnie mnie opuszczają...Nie mam pojęcia, jak to się dzieje, czy to sprawa powietrza, jakie jest na nizinach a może monotonnego tempa takiej przechadzki, ale zauważyłam to niejednokrotnie. Miałam szczery zamiar przejść kiedyś park wzdłuż i wszerz, lecz ten pomysł spalił na panewce, ponieważ było wiele miejsc, które wydawały mi się bardziej atrakcyjne, więc jego dokładne obejrzenie odkładałam na bliżej nieokreśloną przyszłość. Podczas ostatnich miesięcy spędzonych we Włoszech pracowałam bardzo dużo i miałam niewiele czasu na wypady w plener. Kiedy nadchodził mój wolny dzień, podjęcie decyzji o tym, gdzie powinnam się udać stanowiło dla mnie naprawdę poważny problem.


Było jeszcze tyle miejsc, które tak bardzo chciałam zobaczyć i tak mało czasu na realizację planów! Z reguły przeważały moje ukochane góry, do których zawsze mnie ciągnęło niczym przysłowiowego wilka do lasu. Dlatego też park w Monzie wielokrotnie schodził na dalszy plan, aż do chwili, kiedy to 1 listopada 2011 roku o godzinie 7 rano skończyłam mój ostatni, nocny dyżur. Już w przeddzień postanowiłam, że zamiast wrócić bezpośrednio do domu pojadę do Monzy. Park w Monzie jest ogromny, dziś liczy sobie 685 ha i otacza go mur długości 14 km. Od strony miasta są tu dwie bramy, po prawej i lewej stronie Villi Reale. Do parku można wejść także przez cztery bramy główne prowadzące z okolicznych miejscowości: Vedano, Villasanta, Biassono i San Giorgio a także kilka pomniejszych furtek. W związku z tym, jadąc na dyżur uzbroiłam się w buty trekkingowe oraz plecak a po pożegnaniu z dotychczasowymi współpracownikami pojechałam na zwiedzanie parku. Przywitał mnie pięknymi jesiennymi kolorami i lekką mgiełką snującą się pośród drzew, co wyglądało po prostu zjawiskowo... Szczególnie pięknie prezentowała się wąska, długa sadzawka, w której niczym w lustrze odbijały się drzewa rosnące wokół.


Postanowiłam odszukać jeden z dawnych młynów i znajdującą się w jego pobliżu kaskadę. Po drodze minęłam niewielki most na rzece Lambro zwany "Łańcuchowym" od łańcuchów zaczepionych na kamiennych słupkach zastępujących zwyczajowe barierki. To właśnie tutaj znaleziono ciało zakonnicy Ottavii, zamordowanej przez Osia, kochanka Marianny de Leyva, Signory di Monza (będzie o tym wpis) o czym pisał Manzoni w swojej powieści "Promessi sposi"... Kiedy dotarłam do młyna z przykrością stwierdziłam, iż mimo pięknej architektury i malowniczego położenia nieopodal kaskady, opłakany stan w jakim się znajduje ten zabytkowy budynek powoduje, że powinno się go oglądać tylko z dość dużej odległości...Niestety, nie była to jedyna zrujnowana budowla, którą znalazłam na swej drodze. Co gorsza, nie spotkałam map, które pozwoliłyby mi zorientować się gdzie jestem, gdyż nawet te nieliczne, jakie znalazłam, zostały zniszczone przez wandali (wyglądało zresztą na to, że stało się to dość dawno temu, lecz nikt nie zadbał o ich wymianę).


W związku z takim stanem rzeczy doszłam do wniosku, że nie będę się torturować chodzeniem w kółko, tym bardziej, że zmęczenie po nieprzespanej nocy coraz bardziej dawało mi się we znaki. Humor nieco mi poprawił widok dwóch starszych panów, śmigających na rolkach po drodze dojazdowej prowadzącej do toru wyścigowego, przy czym jeden z nich piastował pod pachą niedużego pieska. Zwierzaczek wyglądał na dość zadowolonego ze swojego "środka transportu" jednak życie nie jest bajką, więc człowiek po pewnym czasie postawił czworonoga na ziemi i pupil również musiał podjąć przymusowy trening. Ale w prawdziwe osłupienie wprawiła mnie pewna pani, mająca z całą pewnością dobrze po siedemdziesiątce, mknąca na rolkach naprzeciw mnie, niczym przysłowiowa burza. Niestety, zanim zdążyłam podnieść aparat fotograficzny, była już zbyt daleko abym mogła jej zrobić zdjęcie. W zasadzie widok osób w "pewnym wieku" cieszących się dobrą formą fizyczną nie jest we Włoszech niczym nadzwyczajnym, ale ci państwo swoją sprawnością mogli wzbudzić zazdrość niejednego młodzieniaszka...


Chociaż i tym razem nie udało mi się obejrzeć całego parku, byłam zadowolona z mojej ostatniej przechadzki, a także ze zdjęć, jakie zrobiłam w tej pięknej, jesiennej scenerii. Spokojny, mglisty poranek i niewielka ilość napotkanych osób, sprawiły, że ten pożegnalny spacer był naprawdę przyjemny. Dla chętnych  zamieszczam link do albumu, gdzie można zobaczyć więcej zdjęć>


sobota, 4 maja 2013

Lombardia. Willa Monastero w Varennie.



Varenna to obok Bellagio najbardziej urokliwe miasteczko, spośród wszystkich leżących w obrębie Jeziora Como. Może się poszczycić prześliczną panoramą, którą możemy podziwiać kiedy przypływamy tam statkiem. Miejscowość ta, prezentuje się równie pięknie gdy wysiądziemy na ląd, wyruszymy na spacer po jej malowniczych zaułkach i wąskich uliczkach, które aż proszą o uwiecznienie ich pędzlem malarza...




Varenna leży pomiędzy brzegiem wody i długim górskim grzbietem. W tym miejscu jezioro mające kształt odwróconej litery "Y" rozdziela się na trzy części; zachodnie odgałęzienie czyli Como oraz wschodnie zwane Lecco, ciągną się w stronę południa, natomiast na północy zaczyna się odnoga nosząca nazwę Lario. Varenna cieszy się wielką i zasłużoną popularnością wśród turystów ze względu na swoje walory a także z powodu dwóch interesujących zabytków, jakie można zobaczyć w okolicy. Jeden to Castello di Vezio (napiszę o nim niebawem) zaś drugi to willa "Monastero" ze swoim pięknym ogrodem, rozciągającym się na terenie dzielącym Varennę i sąsiednią miejscowość Fiumelatte. 

Podobnie, jak inne wille, o których pisałam dotychczas, również i ona ma  bardzo bogatą i ciekawą historię. Jej początki sięgają XII stulecia, kiedy w tym miejscu powstał klasztor sióstr cysterek, istniejący aż do drugiej połowy XVI wieku, kiedy z powodu małej liczby zakonnic został zlikwidowany na polecenie  kardynała Karola Boromeusza. Opuszczone klasztorne budynki kupił zamożny szlachcic Paolo Mornico; Lelio, jego syn i spadkobierca, po dokonaniu wielu wyburzeń i przeróbek stworzył tu luksusową rezydencję. 
Domostwo przez dwa stulecia pozostawało w rękach kolejnych członków tej rodziny, później zostało sprzedane i przez następne siedemdziesiąt lat kilkakrotnie zmieniało właścicieli. W 1897 roku nabył je bogaty niemiecki przemysłowiec, Walter Kees. Dzięki niemu, willa wraz z otaczającym ją ogrodem przeszła następną transformację i osiągnęła dzisiejszy wygląd, jemu też zawdzięcza swą obecną nazwę. Jednak i Kees nie cieszył się długo jej pięknem, gdyż po I Wojnie Światowej cała posiadłość (podobnie jak niedaleka willa Carlotta) została przejęta przez państwo włoskie. W 1925 roku kupił ją Marco de Marchi, uczony i przemysłowiec w jednej osobie, wieloletni prezes Włoskiego Towarzystwa Naukowego.

 Po śmierci jego i jego żony Rosy, na mocy testamentu willa przeszła na własność Instytutu Hydrobiologii i stała się centrum kongresowym, gdzie urządzane są spotkania i konferencje naukowe. W jej wnętrzach pozostało praktycznie całe wyposażenie, zarówno to, które pochodzi z czasów Waltera Keesa, jak i małżonków de Marchi. Zgodnie z wolą tych ostatnich, willa z biegiem czasu uzyskała również status muzeum i dzięki temu można ją zwiedzać w wyznaczonych dniach. Kiedy wiele lat temu byłam tam po raz pierwszy, nie było jeszcze takiej możliwości, więc musiałam się ograniczyć do wizyty w ogrodzie. Natomiast podczas mojego drugiego pobytu podwoje willi były zachęcająco otwarte, a przy wejściu stali mili panowie z ochrony, którzy z ogromną kurtuazją zapraszali do wejścia wszystkich posiadaczy biletu wstępu. Muszę przyznać, że wnętrze ze swoim wystrojem naprawdę robi wrażenie! Po poprzednich właścicielach pozostały tu piękne arrasy, rzeźby i obrazy, wspaniałe porcelanowe wazy a także misternie kute żyrandole. W pokojach rozmieszczonych na dwóch kondygnacjach, znajdują się imponujące marmurowe kominki, ściany pokrywają mięsiste tapety, naśladujące tłoczoną skórę, oprócz tego zgromadzono tu cenne meble z różnych epok, wielkie lustra w rzeźbionych ramach i zegary pochodzące z najlepszych pracowni.

Jest tu również oryginalna klatka schodowa, ze ścianami pokrytymi zdobionymi kafelkami, tworzącymi podobizny wybitnych przedstawicieli kultury i nauki oraz łazienka w stylu pompejańskim z wanną wpuszczoną w podłogę, do której wchodzi się po kilku schodkach. Także tutaj użyto pięknych kobaltowych i niebieskich kafelków oraz ozdobnych ceramicznych paneli. Ta wspaniała wanna pochodzi z czasów Waltera Keesa, natomiast państwo de Marchi kontentowali się skromniejszą wanną z białej porcelany. Jedna z sal na parterze nosi imię Enrico Fermi, włoskiego laureata nagrody Nobla, który w 1954 roku prowadził tu wykłady podczas konferencji z zakresu 
fizyki. 
Po zwiedzeniu willi udałam się na wędrówkę po ogrodzie; co prawda widziałam go podczas poprzedniego pobytu, ale ponieważ jest to miejsce naprawdę urokliwe, więc z prawdziwą przyjemnością zrobiłam to ponownie. Ogród, z racji swego usytuowania pomiędzy taflą jeziora i zboczem góry, jest bardzo wąski, ale ten teren został świetnie wykorzystany. znajdziemy tu mnóstwo zakątków zagospodarowanych w bardzo przemyślany sposób z fontannami, kwietnymi tarasami, posągami i nieoczekiwanymi perspektywami. Na jego południowym krańcu znajduje się niewielka, ośmioboczna altanka, zwana Caffe-Haus, zbudowana w mauretańskim stylu, z niewielkim balkonem zawieszonym nad wodami jeziora. 

Altanka jest bardzo interesująca również z tego względu, że jej sześć ścian to umieszczone na przemian zwierciadlane panele i okna, co sprawia, że kiedy parzymy w lustro widzimy w ni odbity pejzaż za oknem, zwielokrotniony dzięki złudzeniu optycznemu. Po chwili zaczynamy się zastanawiać, czy to, co mamy przed sobą, to rzeczywisty ogród, czy też jego odbicie? To właśnie tam zrobiłam sobie dla żartu zdjęcie, które teraz widnieje przy moim blogowym profilu. Ogród willi ma rangę ogrodu botanicznego, gdyż można tu zobaczyć wiele cennych i rzadkich roślin, sprowadzonych z różnych zakątków świata. Jednak jego największy walor stanowi niezapomniany widok na drugi brzeg jeziora, z leżącym na wprost Menaggio wraz z otaczającymi je górami, zielony i górzysty półwysep Bellagio oraz rozległą połać jeziora Lecco z charakterystyczną sylwetką Corni di Canzo w głębi. Parząc na północ widzimy cypel, nad którym góruje wieża kościoła w Varennie; jeszcze wyżej, ponad miastem, pośród drzew możemy dostrzec szare mury zamku królowej Teodolindy, zwanego Castello di Vezio.




Chociaż zarówno willa jak i ogród stanowią zlepek wielu stylów, całość sprawia miłe i gustowne wrażenie. Zapewne nie bez wpływu jest to, że długi i wąski ogród jest wprost predysponowany do tego, aby stworzyć tu  odrębne części o odmiennym charakterze, płynnie przechodzące jedna w drugą. Natomiast willa mimo swego eklektyzmu również nie sprawia wrażenia dysharmonii, dzięki umiejętnemu doborowi mebli i pozostałych elementów wystroju. Wszystkich czytelników zapraszam do obejrzenia zdjęć w albumach, mam też nadzieję, że przynajmniej w części oddają one atmosferę tego miejsca.

Link do albumu  >


Jeśli ktoś miałby ochotę zwiedzić willę Monastero radzę zasięgnąć informacji o dniach, w których jest otwarta, w tym roku podobno jest to piątek po południu oraz sobota i niedziela przez cały dzień.


piątek, 26 kwietnia 2013

Lombardia. Cernobbio - Willa Erba, czyli wakacje Viscontich.



Wielokrotnie pisałam o tym, iż jezioro Como szczyci się przepięknym pejzażem, który jest hojnym darem natury. Nie da się jednak ukryć, że mieszkańcy tych terenów od stuleci wytrwale pomnażali te uroki, wznosząc tu malownicze miasteczka i wspaniałe wille. Płynąc statkiem można bez przeszkód podziwiać fasady tych pięknych budowli, często stojących wprost nad wodą. Każda z nich ma prywatną przystań zwaną darsena, gdzie cumują łodzie, niegdyś będące niezbędnym środkiem transportu a dziś służące przede wszystkim do rekreacji.


Większość willi nadal jest własnością prywatną, zaś ich miano (oprócz imion kobiecych czy czułych przymiotników, mówiących o tym jak była bliska sercu dawnych lokatorów) niejednokrotnie stanowi  nazwisko właściciela, świetnie znane wszystkim miłośnikom historii. Również mieszkańcy niedalekiego Mediolanu będącego od wieków najpierw ważnym centrum władzy a później prężnym ośrodkiem przemysłowym, wznosili tu swoje letnie rezydencje, nie żałując na ten cel pokaźnych sum pieniędzy, gdyż nie tylko zapewniały im odpowiednią "oprawę" lecz świadczyły także o prestiżu rodziny. Kiedy po raz pierwszy płynęłam statkiem po jeziorze, nieopodal miasteczka Cernobbio zwróciła moją uwagę duża willa z obszernymi schodami prowadzącymi na skraj wody.

Domostwo otoczone rozległym parkiem pięknie się odcinało na tle zieleni drzew i błękitnego nieba. Nie pamiętam dokładnie jak to się stało, że nawiązałam rozmowę z pewną turystką, przy tej okazji dowiedziałam się, że jest to willa Erba do niedawna będąca własnością rodziny Viscontich, z której pochodził Luchino, wybitny reżyser filmowy. Później niejednokrotnie byłam w Cernobbio podczas moich wędrówek po okolicy Como; przechodziłam wtedy ulicą obok bramy prowadzącej do willi, która jednak jest zupełnie niewidoczna od strony miasta, gdyż jak wspominałam, otacza ją rozległy park angielski, pełen starych drzew i gęstych krzewów. Oczywiście, korciło mnie żeby pójść śladami twórcy "Lamparta" lecz dowiedziałam się, że jest to bardzo trudne, gdyż posiadłość obecnie jest własnością spółki, która wynajmuje ją na ekskluzywne imprezy a także zajmuje się organizacją wystaw i kongresów na jej terenie. Ponieważ nie zanosiło się na to, że wezmę udział w jednym z tych zdarzeń pogodziłam się z myślą, iż pozostanie mi oglądać willę jedynie podczas rejsu statkiem.

Co prawda nieco później dowiedziałam się, że sporadycznie willa otwiera swoje podwoje dla szerszej publiczności, lecz nigdy nie udało mi się skorzystać z żadnej z tych możliwości i niejednokrotnie z żalem myślałam o jeszcze jednej, bezpowrotnie straconej okazji. I wtedy nieoczekiwanie  ni stąd ni zowąd, zdarzył się mały cud lub może raczej nadzwyczajny zbieg okoliczności... Była sobota, właśnie spędzałam w domu jeden z niewielu wolnych wieczorów, więc postanowiłam obejrzeć lokalny dziennik telewizyjny. Jaka była moja radość, gdy dowiedziałam się, że w willi Erba właśnie trwa wystawa ogrodnicza i w związku z tym przewidziane są różne atrakcje, między innymi będzie można zwiedzać willę w niewielkich grupach, pod opieką przewodników! Uznałam, że tej szansy absolutnie nie mogę przepuścić, tym bardziej, że była piękna pogoda a niedzielę miałam praktycznie wolną aż do wieczora, kiedy to powinnam rozpocząć następny nocny dyżur. Kiedy około południa przybyłam do Cernobbio, pod bramą willi zastałam tłumy tłoczące się w kolejce po bilet wstępu na wystawę.


Ponieważ przezornie nabyłam go już wcześniej w Como ominęła mnie ta wątpliwa przyjemność, jednak mimo to, przybyłam zbyt późno. Okazało się bowiem, że do willi właśnie weszła ostatnia grupa poranna a następne wejście będzie dopiero o 15. W związku z tym, udałam się na zwiedzanie wystawy, która była zaiste imponująca. Po dokładnym zwiedzeniu wszystkich pawilonów wróciłam z powrotem do willi aby nie stracić następnej możliwości. Chętnych do zwiedzania było tak dużo, że przewodnicy podzielili nas na podgrupy, które miały wchodzić do wnętrza w kilkuminutowych odstępach czasu. Pierwszym pomieszczeniem gdzie się zatrzymaliśmy, było okazałe, kryte patio z pięknymi stiukami i krużgankiem na piętrze. Ogromne wrażenie zrobił na mnie przeszklony dach, delikatne kolory fresków na ścianach a także schody, przy których widniały dwa wielkie portrety.


Przewodniczka zatrzymała się przy nich aby opowiedzieć nam historię powstania willi. Dowiedzieliśmy się na wstępie, że portrety te przedstawiają małżonków Erba, Luigiego i jego żonę, Annę (z domu hrabiankę Brivio) jej pierwszych właścicieli i pomysłodawców. Luigi, zdolny muzyk, nauczyciel w mediolańskim konserwatorium, wydawca muzyczny i impresario w jednej osobie, był młodszym bratem Carla Erby, który założył w Mediolanie pierwsze we Włoszech przedsiębiorstwo farmaceutyczne z prawdziwego zdarzenia. Firma świetnie prosperowała i Carlo dorobił się znacznego majątku. Ponieważ zmarł bezżennie, po jego śmierci Luigi, jako wspólnik i jedyny krewny przejął całość spadku.


W 1886 roku wraz z żoną nabył częściowo zabudowany teren w Cernobbio, leżący pomiędzy jeziorem Como a stokiem Monte Bisbino, który niegdyś należał do klasztoru benedyktynek a następnie przeszedł przez ręce kilku kolejnych właścicieli. Luigi i Anna mieli jasną koncepcję przyszłej posiadłości, więc przede wszystkim nakazali zburzenie wszystkich starych budynków. Powstał rozległy, malowniczy park a w nim nowa willa w manierystycznym stylu, według projektu architektów Borsaniego i Savoldi. Wystrojem wnętrz zajęli się inni artyści - Angelo Lorenzoli i Ernesto Fontana, malarz, który stworzył freski figuratywne. Bardzo bogato zdobione są przede wszystkim pokoje na parterze, które miały funkcję reprezentacyjną. Ich obszerne wnętrza odzwierciedlają nie tylko gust właścicieli i styl panujący w owych czasach, ale również możliwości finansowe zleceniodawców.

Niczego tu nie brak - jedwabnych obić i rzeźbionych boazerii na ścianach, marmurowych kominków czy weneckich żyrandoli. Jeden z niewielkich pokoików ma przepiękne obicia z kurdybanu, czyli drogocennej, złoconej skóry, tłoczonej przez rzemieślników w hiszpańskiej Kordobie. Mimo to, całość nie sprawia wrażenia domu tworzonego na pokaz w celu olśnienia, czy zaimponowania osobom odwiedzającym te progi. Jest to dom ludzi, którzy mieli pieniądze i nie wahali się przed wydawaniem ich na stworzenie pięknego i wygodnego lokum, gdzie czuliby się dobrze. Po kilku latach od swego powstania willa w drodze spadku stała się własnością Carli, jednej z dwóch córek Luigiego i Anny. Carla Erba była wspaniałym przykładem panny z dobrego (choć mieszczańskiego) domu. Piękna, utalentowana muzycznie, była kobietą mądrą i z charakterem. W 1900 roku poślubiła księcia Giuseppe Visconti di Modrone. Rodzina Viscontich swego czasu panowała w Mediolanie i do dziś, zarówno tutaj jak i w innych miastach Lombardii, można w wielu miejscach zobaczyć ich herb zwany "biscione" ogromnego węża, pożerającego Saracena (widnieje on również w logo samochodów Alfa Romeo). 


Giuseppe Visconti, mimo swego świetnego pochodzenia, w żadnym razie nie był typem złotego młodzieńca, który oddaje się wytracaniu rodzinnego majątku. Wykształcony, o wszechstronnych zainteresowaniach, początkowo pracował na rzecz firmy teścia, komponując esencje zapachowe; następnie założył własną firmę, gdzie stworzył kilka gatunków perfum, które przez wiele lat cieszyły się dużym wzięciem. Był też członkiem zarządu Mediolańskiej La Scali i innych teatrów. Jednak dziełem jego życia pozostało przekształcenie rodzinnego zamku Grazzano i przyległych terenów w neogotyckie miasteczko, gdzie powstały nie tylko domy mieszkalne, ale również różnego rodzaju pracownie rzemieślnicze i drobny przemysł. Książę osobiście brał udział w pracach, min. malując freski na zewnętrznych ścianach niektórych domostw.


Co ciekawe, w projektowaniu tego wzorcowego miasteczka znaczny udział miał jego bardzo sławny przyjaciel, ni mniej ni więcej tylko sam Gabriele d'Annunzio. D'Annunzio bywał też w willi Erba, gdzie nie był jedynym wybitnym gościem - odwiedzał ją także Arturo Toscanini (jego córki często spędzały tu letnie dni, bawiąc się z dziećmi gospodarzy) a także Giacomo Puccini. Rzec można, że poprzez małżeństwo Carli i Giuseppe zjednoczyła się arystokracja z pochodzenia z arystokracją finansową, przy czym należy dodać, że obydwie rodziny cechowała również ogromna kultura umysłowa i duchowa, nic więc dziwnego, że owocem tego związku był jeden z najświetniejszych reżyserów w historii europejskiego i światowego kina, Luchino Visconti. 

Luchino urodził się w Mediolanie, lecz letnie miesiące wraz z całą rodziną spędzał w Cernobbio. Carla i Giuseppe mieli siedmioro dzieci: czterech synów i trzy córki. Na pierwszym piętrze willi, tam gdzie niegdyś były pokoje prywatne, można dziś obejrzeć zdjęcia z tych szczęśliwych czasów. Widzimy na nich dwoje ludzi o wybitnej urodzie wraz z gromadką udanych dzieci o wielkich, ciemnych oczach. Jedno ze zdjęć przedstawia małego chłopca w dziecięcej sukience; to właśnie Luchino, przyszły geniusz kina i wyrafinowany artysta. Można też zobaczyć jeden z jego pierwszych rysunków, na którym starał się przedstawić willę Erba. Szczerze mówiąc, trudno się tego domyślić, gdyż podobieństwo z oryginałem jest doprawdy znikome... Niestety, z atmosfery tamtych lat nie ostało się zbyt wiele. Z willi zniknęli nie tylko jej ówcześni mieszkańcy, lecz również (praktycznie cały) ruchomy dobytek.


Umeblowanie jednego z salonów możemy obejrzeć na wyeksponowanych fotografiach, natomiast na piętrze pozostał nietknięty pokój "panienek" sióstr Idy Pace i Uberty, zwanych bliźniaczkami mimo iż naprawdę była między nimi różnica jednego roku. Obok ich pokoju jest jeszcze jeden  nieduży pokoik ze ścianami obitymi szarym suknem, obecnie służący za salkę konferencyjną. Niegdyś był on sypialnią Luchina, zaś w przyległym pomieszczeniu służącym mu za garderobę z dawnego wyposażenia pozostała jedynie komoda z wbudowaną umywalką. Jest jeszcze rodzinna łazienka, bardzo luksusowa jak na owe czasy, kiedy to kanalizacja nie była rzeczą tak oczywistą jak dziś a w sypialniach powszechnie królowały "naczynia nocne".


Poczesne miejsce zajmuje tu marmurowa wanna z prysznicem, a obok niej widnieje muszla klozetowa z białej porcelany w kobaltowe wzory. Jest jeszcze seledynowa komoda, również wyposażona w umywalkę i duże lustro. Jak wspomniałam, pomieszczenia na parterze wynajmowane są na ekskluzywne przyjęcia i wesela, natomiast pierwsze piętro oprócz niewielkiej części muzealnej, którą opisałam, zajmują biura i pokoje spółki. Nie ukrywam, iż byłam nieco rozczarowana tym obrotem rzeczy, gdyż spodziewałam się, że zastanę tu więcej pamiątek z przeszłości, choćby przez pietyzm dla pamięci reżysera, który bardzo kochał ten dom; zarówno jemu a także jego rodzeństwu, nieodmiennie kojarzył się on z osobą uwielbianej matki.

Niestety, szczęśliwe życie rodziny Viscontich nie trwało długo. Drogi Carli i Giuseppe po pewnym czasie zaczęły się rozchodzić, aż doszło do ich całkowitej separacji. Visconti, który miał swoją funkcję na królewskim dworze i związane z nią obowiązki, praktycznie na stałe zamieszkał w Rzymie (krążyły też plotki o jego romansie z królową Eleną di Savoia ) natomiast dzieci wraz z matką spędzały coraz więcej czasu w ulubionej willi Erba. Zresztą obydwoje rodzice Luchina zmarli dość wcześnie, matka bowiem nie dożyła sześćdziesiątki, natomiast ojciec odszedł zaledwie ją przekroczywszy. W czasie wojny willę zajęli Niemcy, tworząc w niej swój sztab. Co ciekawe, Luchino chociaż  ubóstwiał matkę, zagorzałą zwolenniczkę Mussoliniego i jego polityki, ze swoimi antyfaszystowskimi i lewicującymi poglądami był bliższy ojcu, który mimo swego wysokiego urodzenia i książęcego tytułu, również miał podobne zapatrywania. Luchino Visconti, jako człowiek i reżyser miał dość radykalne poglądy co sprawiło, że nadano mu przydomek "czerwony książę". Nie był on czynnym komunistą, raczej zaliczał się do rzesz sympatyków, jednak z pewnością odbiegał w tym względzie od innych przedstawicieli swojej sfery.

Po śmierci rodziców i zakończeniu wojny, rodzeństwo Viscontich nadal spotykało się okazjonalnie w willi Erba, organizując bale, koncerty i wspólne przyjęcia. Brakowało na nich nie tylko rodziców, lecz i najstarszego brata Guido, zginął on bowiem w bitwie pod El Alamein wypełniając rozkaz, który wysyłał go na pewną śmierć. Zapewne była w tych spotkaniach chęć odtworzenia szczęśliwej atmosfery dzieciństwa i epoki, która bezpowrotnie minęła. Kiedy oglądam późne filmy Viscontiego (które uwielbiam) mam wrażenie, że ta atmosfera, ten zapach rodzinnego domu, pozostał w nim na zawsze i znalazł swe odzwierciedlenie nie tylko w ich bogatej scenografii, ale również tematyce i filozofii zawartej w jego dziełach. Chyba nie bez powodu kluczową frazą  z jego filmu "Lampart" jest zdanie, mówiące o konieczności pogodzenia się z przemianami, jakie niesie życie

"Wszystko musi się zmienić, żeby wszystko pozostało tak samo."

Luchino Visconti zmarł 17 marca 1976 roku. Dziesięć lat później, po stu latach od chwili, gdy Luigi i Anna powzięli zamiar zbudowania willi, rodzina podjęła decyzję o jej sprzedaży.

Oczywiście, jak zwykle z pasją oddałam się mojej manii fotograficznej i w związku z tym, można obejrzeć więcej zdjęć willi Erba w albumie > 

niedziela, 21 kwietnia 2013

Lombardia. Bellagio, mój " numer jeden" wśród parków, czyli ogrody Willi Melzi .



Wielokrotnie pisałam o urokach jeziora Como, które uważa się za jedno z najpiękniejszych miejsc w Europie, a nawet na świecie. Nie na w tym nic dziwnego, zważywszy, że trudno znaleźć drugie takie miejsce, gdzie wąskie, polodowcowe jezioro, wije się niczym szeroka rzeka wśród zielonych stoków gór, schodzących niemal wprost do wody. Ja również podzielam tę opinię, dlatego też w ciągu mojego wieloletniego pobytu we Włoszech było ono dla mnie częstym celem wypraw, tym bardziej, że oferowało mi wiele możliwości spędzenia wolnego czasu, w zależności od nastroju i aktualnej kondycji.


Miałam tu do wyboru: spokojne i relaksujące wycieczki statkiem, piesze wędrówki po górach, albo zwiedzanie niewielkich, lecz pełnych wdzięku miejscowości, leżących na jego brzegach. W małych miasteczkach, jakie powstawały tu na przestrzeni wieków, oprócz historycznych i zupełnie współczesnych willi, można znaleźć domki liczące sobie nawet kilkaset lat i liczne, romańskie kościoły. Ta piękna okolica od dawna cieszyła się wielką popularnością wśród mediolańskiej arystokracji, która budowała tu swoje letnie siedziby.
Czas i historia obeszły się z nimi łaskawie, więc nadal możemy podziwiać większość z nich. Pisałam już o willi Carlotta w Tremezzo i wili Balbianello w Lenno, teraz przyszła kolej na willę Melzi w Bellagio. Bellagio to prześliczne miasteczko, bardzo popularne miejsce wypoczynku, często odwiedzane przez turystów.


Od wiosny do jesieni łatwiej tu usłyszeć język angielski, francuski czy niemiecki, niż włoski. Nie jest to żadne novum, ponieważ od kilkuset lat, a zwłaszcza w epoce oświecenia i romantyzmu, przybywali w te strony ludzie z całej Europy. Wielu artystów szukało tu natchnienia, że wymienię tylko tych najsławniejszych: Stendhal, Manzoni, Shelley, Byron, Bellini, Liszt, Rossini, Verdi... Ci wybitni przedstawiciele kultury byli częstymi gośćmi w okolicznych willach, fetowani i zapraszani przez ówczesne osoby z towarzystwa, aspirujące do roli mecenasów sztuki. Faktem jest, że liczni członkowie tutejszej arystokracji rzeczywiście weszli do historii właśnie dzięki swemu zainteresowaniu dla sztuk pięknych. Ta szczytna pasja niejednokrotnie zaowocowała powstaniem wielu wspaniałych siedzib, gdzie do dziś można podziwiać nie tylko ich architekturę, lecz także przepiękne freski, mozaiki, rzeźby i obrazy, że nie wspomnę o artystycznie wykonanych meblach, posadzkach i stiukach.


Willa Melzi powstała w pierwszych latach XIX wieku, na zamówienie Francesco Melzi d'Eril - człowieka, który zrobił ogromną karierę przy boku Napoleona, został bowiem mianowany przez niego księciem Lodi, a przede wszystkim pełnił rolę wiceprezydenta Republiki Cisalpińskiej ( jej prezydentem był sam Bonaparte).
Francesco Melzi wywodził się z arystokratycznej rodziny o wspaniałych tradycjach, choć nieco zubożałej. Był nie tylko zręcznym politykiem lecz przede wszystkim człowiekiem o ogromnej kulturze, toteż realizację projektu swojej przyszłej siedziby powierzył najlepszym z najlepszych. 
Jego wolą było, aby powstała willa skromna zewnętrznie, lecz o doskonałych proporcjach i pięknie wykończonych wnętrzach. Dość powiedzieć, że są tu dzieła takich rzeźbiarzy jak Canova i Comolli a obrazy i freski malowali Appiani i Bossi. Nie wykluczone, że dobry gust i artystyczne zainteresowania odziedziczył po swoim przodku, którym był Giovanni Francesco Melzi, uczeń i spadkobierca Leonarda da Vinci.


Mistrz cenił go tak bardzo, że zapisał mu w testamencie swoje archiwum, książki i szkice, które niestety dość szybko uległy rozproszeniu, gdyż potomkowie Giovanniego Francesca nie zdawali sobie sprawy z ich wartości. Co ciekawe, Leonardo przez jakiś czas przebywał w Vaprio d'Adda, gdzie rodzina Melzi miała swoje włości i mówi się, że właśnie tę okolicę przedstawił jako pejzaż będący tłem portretu Mony Lisy. Ogród otaczający willę został zaprojektowany przez dwóch Ludwików: Canonica i Villoresi, którzy pracowali również dla Eugeniusza de Beauharnais, przy realizacji parku w Monzie. Tu jednak (w przeciwieństwie do Monzy) założenie parkowe w zasadzie pozostało niezmienione do naszych czasów i nadal zachwyca swoim pięknem, podobnie jak dwieście lat temu. Willa w dalszym ciągu jest w rękach prywatnych, mieszka tu jej obecna właścicielka, księżna Gllarati Scotti i w związku z tym, nie jest udostępniana zwiedzającym. Po wykupieniu biletu wstępu można natomiast zobaczyć ogrody, niewielkie muzeum w dawnej oranżerii i świątyńkę w klasycystycznym stylu, gdzie znajdują się grobowce rodzinne dawnych właścicieli.


Ostatni męski potomek Francesca, jego wnuk Ludovico Melzi, nie posiadał syna więc zapisał willę jednej z córek (zamężnej Gallarati Scotti) a ponieważ zmarła bezpotomnie, całość spadku przeszła w posiadanie rodziny jej męża.
Pamiętam dzień, kiedy po raz pierwszy wyruszyłam na wycieczkę do Como i po pobieżnym obejrzeniu miasta wsiadłam na statek do Bellagio. W moich poprzednich postach niejednokrotnie wspominałam to pierwsze wrażenie, kiedy to z wysokości górnego pokładu mogłam oglądać widok sprawiający, iż wpadłam w swego rodzaju trans i zapragnęłam aby ta podróż trwała bez końca... Kiedy zbliżyliśmy się do Bellagio, mimo iż byłam tu po raz pierwszy, okolica wydała mi się znajoma. Dopiero po chwili zorientowałam się, że kiedyś w jednej z książek widziałam reprodukcję litografii przedstawiającej to miejsce. Bez wątpienia był to ten sam pejzaż, również miasteczko nie zmieniło się zbytnio...


Na brzegu, nieopodal przystani, zobaczyłam białą willę na tle zielonego wzgórza, gdzie rosły dorodne pinie z koronami w kształcie parasoli. Nieco niżej widziałam kwitnące azalie, smukłe kolumny cyprysów i fantazyjnie poskręcane platany z mocno przyciętymi gałęziami, które dopiero zaczynały się zielenić. Po opuszczeniu statku i krótkiej przechadzce po zaułkach miasteczka, powędrowałam w stronę willi, długą aleją wśród kwitnących oleandrów. Ta pierwsza wizyta pozostawiła mi uczucie niedosytu, gdyż miałam zbyt mało czasu aby dokładnie obejrzeć cały ogród. Później byłam tam jeszcze kilkakrotnie, lecz dopiero podczas ostatniej bytności nadarzyła mi się okazja do zrobienia zdjęć, które choć w przybliżeniu oddają obraz, jaki wtedy mogłam oglądać. Niestety, letnia pogoda w Lombardii rzadko sprzyja fotografom - amatorom. Podczas ciepłych i słonecznych dni w powietrzu unosi się wilgotny opar rozpraszający światło, co sprawia, że zdjęcia wyglądają na zamglone a dalszy plan często ginie zupełnie.

Najlepsze warunki do fotografowania są po burzy lub kiedy wieją silne wiatry, co z reguły ma miejsce wczesną wiosną i na jesieni. Dlatego też, pewnego dnia przy sprzyjającej pogodzie, postanowiłam, że wybiorę się tam specjalnie w tym celu. Tym razem wszystko poszło po mojej myśli, powietrze było kryształowo przejrzyste, a kolory kwiatów w promieniach słońca wyglądały wspaniale. Żałowałam jedynie, że minął już okres kwitnienia azalii, które zawsze dają niezapomniany spektakl. Chodząc po parku i podziwiając jego zakątki, miałam przed oczami drugi brzeg jeziora. Mogłam dostrzec Griante z przyczepionym do skały kościółkiem San Martino (link), gdzie byłam jakiś czas temu i willę Carlotta, o której pisałam w poprzednim poście. Jej właścicielem był Gian Battista Sommariva, ostro rywalizujący ze swoim sąsiadem z drugiego brzegu jeziora, zarówno na polu polityki, jak i kultury. Obydwaj prześcigali się nie tylko w walce o wpływy, lecz również w ozdabianiu swoich siedzib i zbieraniu dzieł sztuki. Trudno się temu dziwić, bo obu panom chyba trudno było zapomnieć o rywalizacji, w sytuacji, kiedy na co dzień mieli przed oczami domostwo przeciwnika...Jednak mimo iż Sommariva zgromadził naprawdę imponującą kolekcję, ja w głębi ducha dałabym palmę pierwszeństwa Francesco Melzi, przede wszystkim za niezrównaną elegancję jego siedziby. Natomiast w sprawie parku trudno o porównania, gdyż dzisiejsze ogrody willi Carlotta dzięki zmianom wprowadzonym przez księcia Sachsen - Meiningen znaczne odbiegają od tych z początku XIX wieku, podczas gdy ogród willi Melzi zachował swoje oryginalne założenie.


Jest tu wiele ogromnych, starych drzew, w tym dwa uznane za pomniki przyrody (wiąz kaukaski i cedr libański).Jednym z najpiękniejszych zakątków jest ogród japoński z prześliczną sadzawką, a także altana w mauretańskim stylu, niegdyś będąca ulubionym schronieniem Franciszka Liszta. Liszt, który miał długi romans z zamężną hrabiną Marią d'Agoult, wyjechał wraz z nią do Włoch i przez pewien czas mieszkał właśnie w Bellagio, tu też urodziła się ich druga córka, Cosima. (W przyszłości została ona żoną wybitnego dyrygenta Hansa von Bulowa, którego zostawiła aby związać się z Ryszardem Wagnerem). Z altany jest przepiękny widok na jezioro a nieopodal stoi rzeźba przedstawiająca Dantego i Beatrycze; to właśnie ona natchnęła kompozytora do napisania sonaty poświęconej najsławniejszemu włoskiemu poecie. Jak już pisałam, miałam niewątpliwą satysfakcję oglądania wielu pięknych willi i ich wspaniałych ogrodów, które pozostawiły w mojej pamięci niezatarte wrażenie, gdyż każdy z nich ma swoje uroki i zalety, sprawiające, że jest jedyny i niepowtarzalny.


Jednak Willa Melzi wraz ze swym parkiem jest dla mnie bez wątpienia "numerem jeden" zarówno ze względu na na swe piękno i harmonię (choć być może nie jestem tu obiektywna) lecz także dlatego, że to właśnie jej ogrody po raz pierwszy dały mi okazję do zapoznania się z tym aspektem włoskiej kultury. Z racji bliskich związków Francesca Melzi z Napoleonem, jest tu też wiele innych, oryginalnych pamiątek...Można tu zobaczyć gondolę wenecką, którą umieszczono w parku na życzenie Bonapartego, zaś w Oranżerii znajdziemy duży zbiór litografii z tej epoki, marmurowe popiersia cesarza i osób z jego otoczenia, a także armaty, będące na wyposażeniu ówczesnej armii. To, co mi się najbardziej podoba w tym ogrodzie i sprawia, że daję mu pierwsze miejsce na mojej liście, to jego wspaniały układ, doskonale wykorzystujący ukształtowanie terenu i w niezrównany sposób stapiający go z otaczającym krajobrazem.


W przeciwieństwie do ogrodów willi Carlotta, gdzie jest mnóstwo zakątków w pewnym sensie zamkniętych, tu z każdego miejsca widać jezioro i otaczające je góry, a naturalne piękno tego pejzażu jest wspaniałą ramą dla parkowego założenia. Drzewa i krzewy posadzono na stokach niewielkiego wzniesienia, pojedynczo lub zgrupowane na tle rozległych, doskonale utrzymanych trawników schodzących na sam skraj wody. Można tu godzinami spacerować po alejkach biegnących serpentynami wokół willi, przysiąść na jednej z licznych ławek albo wprost na trawie i napawać oczy tym niezrównanym widokiem. Dobrze też jest mieć jakiś przysmak w kieszeni, gdyż za jego pomocą można zawrzeć bliższą znajomość z sympatycznymi i ciekawskimi wiewiórkami, których tu nie brakuje.


Są one dużo większe niż wiewiórki jakie znamy z naszych parków a ich futerko jest  popielato - rude, jednak podobnie, jak ich polskie krewniaczki są przyzwyczajone do obecności ludzi i chętnie podchodzą, aby dostać coś do zjedzenia. Ta żebranina chyba daje dobre efekty, gdyż zwierzaczki, jakie tam widziałam wyglądały nadzwyczaj okazale, niczym przysłowiowe pączki w maśle...
  
Jak zwykle, zapraszam też do obejrzenia albumu z pozostałymi zdjęciami z ogrodów willi Melzi >


Jest to jeden z moich archiwalnych wpisów, jaki swego czasu umieściłam na Bloxie. Zadedykowałam go Ewie, autorce bloga "Moje klimaty", która wędrując po Polsce pokazuje jej piękne zakątki zarówno mnie, jak i innym czytelnikom.