Pokazywanie postów oznaczonych etykietą da Vinci Leonardo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą da Vinci Leonardo. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 2 marca 2025

Lombardia. Imbersago - Sanktuarium Madonna del Bosco i prom Leonarda.

 

W dwóch poprzednich wpisach starałam się oddać niezwykłą atmosferę Imbersago, teraz przyszła kolej bym napisała o tym, co zapowiada tytuł tego posta i co przyciąga tu rzesze pielgrzymów oraz turystów. Historia powstania  Sanktuarium Madonna del Bosco (Matki Boskiej Leśnej) wiąże się z podaniem o objawieniach maryjnych, jakie miały miejsce w lesie nieopodal Imbersago. Od 1615 roku niektórzy z okolicznych mieszkańców mówili, że widywali tam Madonnę pod postacią pięknej pani a tym spotkaniom towarzyszyła cudowna muzyka i niezwykłe światło. Najczęściej miało to miejsce przy trzech kasztanowych drzewach rosnących obok Wilczego Źródła, nazwanego tak ponieważ często widywano tam wilki pijące wodę. Jedno z objawień wydarzyło się 9 maja 1617 roku, kiedy podobną wizję miało trzech małych chłopców pasących owce. Po zniknięciu tajemniczej postaci jeden z nich zobaczył na kasztanie dojrzałe owoce, które zwykle pojawiają się dopiero w październiku. Uznano to za cud i od tej pory zaczęto w tym miejscu praktykować kult Najświętszej Panny, nazwanej Madonną delle Castagne. Wierni modlili się pod drzewem, gdzie miało miejsce objawienie, a z czasem zawieszono ma nim niewielki obrazek z wizerunkiem Matki Boskiej. Niebawem miał miejsce drugi cud, kiedy matce pracującej na polu nieopodal źródła wilk porwał niemowlę. Kobieta zaczęła modlić się pod kasztanem gdzie wisiał obrazek; jej również ukazała się Madonna, nakazała wilkowi by porzucił dziecko, które matka znalazła całe i zdrowe. Choć prości ludzie byli przekonani co do prawdziwości objawień, przez kilkanaście lat były one kwestionowane a zdarzenia tłumaczono przyczynami naturalnymi. Mimo to w 1632 roku lokalna społeczność zadecydowała o budowie kaplicy przy źródle a w późniejszych latach na tarasie ponad nią wzniesiono ośmiokątne sanktuarium. W następnym stuleciu nadal je modernizowano i upiększano, jednak jego sercem pozostała pierwotna kaplica z piękną figurą Madonny i płaskorzeźbionym scenami, przedstawiającym cuda, jakie dokonały się w tym miejscu.  Pod nimi w marmurowej obudowie znajduje się ujęcie wody w Wilczego Źródła, której przypisuje się właściwości uzdrawiające. W XVIII wieku na placu nieopodal kościoła ustawiono okazały edykuł z rokokową figurą Madonny z Dzieciątkiem  a nieco wyżej, na zboczu wśród drzew, powstała ścieżka z kaplicami Drogi Krzyżowej.

Na początku XIX stulecia na zboczu tego trzystumetrowego wzgórza zbudowano monumentalne schody o 349 stopniach prowadzące do sanktuarium a kilkadziesiąt lat później wzniesiono okazałą dzwonnicę z pozłacaną figurą Madonny na szczycie. Obecnie schodów jest 347 gdyż skrócono je w 1981 roku, po remoncie spowodowanym obsunięciem gruntu. Ich architektura robi ogromne wrażenie,  dwa ciągi stopni biegną równolegle do siebie po zielonym zboczu, aż do pierwszego tarasu znajdującego się mniej więcej w ich połowie. Za tarasem jest następny długi ciąg stopni; przed szczytem schody rozbiegają się w dwie strony, tworząc półkola. Łączą one następne trzy tarasy a kończą na placu przed drzwiami sanktuarium. Na środkowym z górnych tarasów w 1962 roku ustawiono wielką, czterometrową statuę z brązu, przedstawiającą papieża Jana XXIII. Co ciekawe, wbrew przyjętym zwyczajom pomnik powstał z inicjatywy mieszkańców Imbersago jeszcze za życia papieża. Stało się to nie bez przyczyny, gdyż Angelo Giuseppe Roncalli, późniejszy Jan XXIII był wyjątkowo kochany i szanowany przez swoich rodaków, a do tego urodził się po drugiej stronie rzeki Adda w miejscowości Sotto Il Monte, więc w zasadzie po sąsiedzku. Jako dziecko wraz z rodziną co roku pielgrzymował do sanktuarium, robił to również jako alumn seminarium duchownego w Bergamo. Po przyjęciu święceń przebywał za granicą jako watykański dyplomata aż do 1953 roku, kiedy papież Pius XII mianował go patriarchą Wenecji. Po powrocie do Włoch kontynuował swoje wizyty w sanktuarium do czasu, kiedy został wybrany na papieża, co miało miejsce w roku 1958. Jan XXIII wielokrotnie podkreślał swoje szczególne przywiązanie do sanktuarium w Imbersago.  To jeszcze bardziej wpłynęło na admirację okolicznych mieszkańców do jego osoby, tym bardziej, że jako człowiek był on wyjątkowo przystępny, cechowała go dobroć i pogoda ducha oraz prostota obyczajów, wyniesiona z rodzinnego domu. Odsłonięcia jego pomnika dokonał kardynał Montini, przyszły papież Paweł VI. Było ono wielką uroczystością w której wzięli udział przedstawiciele duchowieństwa i politycy a przede wszystkim trzydzieści tysięcy pielgrzymów.







Wierni nadal licznie pielgrzymują do Madonny del Bosco, gdyż mogą tam dostąpić wielu łask. Jeśli ktoś wejdzie na schody odmawiając różaniec, za każdy stopień uzyskuje 300 dni odpustu, natomiast uczestnictwo w uroczystościach  rocznicowych w dniu 9 maja, daje grzesznikowi odpust zupełny. Podczas mojej wizyty w sanktuarium widziałam osoby, które tam przybyły niosąc swoje modlitwy w sobie tylko znanych intencjach. Niektórzy szli boso, inni zamykali oczy, żeby ich nic nie rozpraszało, a jeszcze inni pokonywali schody niemal biegiem, ofiarując swój trud Madonnie. W zależności od światopoglądu schody i sanktuarium dla jednych mogą być miejscem modlitwy a dla innych okazją do zanurzenia się w atmosferze spokoju, oczyszczenia głowy ze złych myśli i zajrzenia w głąb własnej duszy. Chociaż był dzień powszedni w kościele także modlili się ludzie, więc odłożyłam aparat fotograficzny do plecaka, gdyż w tej sytuacji robienie zdjęć byłoby grubym nietaktem.

Moja wizyta w Imbersago miała miejsce w czerwcu; jak to często bywa podczas letnich miesięcy w Lombardii, dzień był bardzo ciepły lecz nieco pochmurny. Duża wilgotność powietrza nie pozwoliła na podziwianie gór w okolicy Lecco, jednak dla mnie widok zielonych pagórków Brianzy zawsze miał wiele uroku niezależnie od pogody. Przez te lata przywykłam do tego, że foschia często spowija horyzont, więc i tym razem nie oczekiwałam zbyt wiele. Zdjęcia w pełnym słońcu z Resegone w tle z pewnością byłyby bardzo atrakcyjne, jednak moim celem było bliższe poznanie tego interesującego miejsca a to osiągnęłam w stopniu nawet większym, niż się spodziewałam.
Jak to zapowiada tytuł posta, do zobaczenia pozostała mi jeszcze jedna atrakcja, jaką oferuje to maleńkie miasteczko, a mianowicie tak zwany prom Leonarda. Jego wizerunek przedstawia fresk w portyku nieopodal sanktuarium; zaintrygował mnie ten widok, więc poszukałam najkrótszej drogi prowadzącej nad brzeg Addy aby zobaczyć go na żywo.









Dość szybko doszłam do niewielkiej przystani, gdzie przekonałam się jak piękną rzeką jest Adda z wyniosłymi brzegami porośniętymi bujną roślinnością, odbijającą się w spokojnej wodzie. To właśnie tam znalazłam marmurową tablicę z wierszem Salvatore Quasimodo, czym pisałam tutaj. Prom powszechnie nazwany promem Leonarda, aż do końca XVIII wieku stanowił ważny łącznik pomiędzy terenem Księstwa Mediolanu i ziemiami Republiki Weneckiej. Obecnie również pełni swą funkcję, zapewniając komunikację pomiędzy Imbersago i miasteczkiem Villa d'Adda na drugim brzegu rzeki. Uważa się, że został on zaprojektowany albo przynajmniej udoskonalony przez Leonarda da Vinci, który pracował w tej okolicy na zlecenie księcia Mediolanu. Miało to miejsce w latach 1506 - 1507 gdy Leonardo gościł w Vaprio d'Adda, dobrach miejscowego arystokraty, Girolamo Melzi. Był on ojcem Francesca Melzi, kulturalnego i utalentowanego młodzieńca, wychowanego ma dworze Sforzów. Da Vinci przyjął chłopca jako ucznia do swojej pracowni, mówi się nawet, że go zaadoptował, co mogło być prawdą zważywszy, że w testamencie przekazał mu niemal całą swoją spuściznę. Leonardo przybył do Vaprio by prześledzić pływy Addy, gdyż zagadnienia dotyczące hydrologii bardzo go interesowały, a podczas wieloletniej pracy na mediolańskim dworze pełnił także rolę inżyniera, między innymi zajmował się  projektowaniem sieci dróg wodnych (pisałam o tym tutaj). Podczas swojego pobytu nad Addą rozrysował szczegółowo projekt promu, który w przyszłości włączył do swojej księgi, znanej jako Kodeks Windsorski. Prom jest konstrukcją jedyną w swoim rodzaju, składa się z dwóch ruchomych korpusów w kształcie barek połączonych wspólnym pokładem, gdzie oprócz miejsca dla pasażerów znajduje się niewielka budka sternika. Całość jest wyposażona w dwa stery,  a oprócz tego zamocowana do napowietrznej, stalowej liny rozciągniętej pomiędzy brzegami rzeki. Ster dziobowy wykorzystuje siłę prądu i działa samodzielnie, natomiast rufowy, nadający kierunek jest obsługiwany ręcznie. Rola sternika polega na  ustawieniu korpusów promu ukośnie względem nurtu, co sprawia, że płynie on naprzód bez użycia wioseł, czy silnika. Szczerze mówiąc, wydaje mi się to dość skomplikowane, bo o ile posuwanie się w dół rzeki z prądem jest całkowicie zrozumiałe, to pływanie w poprzek do niego to całkiem inna sprawa. Pokład promu ma około 60 metrów kwadratowych, więc jest w stanie zabrać kilkadziesiąt osób, można nim przewieźć auto, rower lub motocykl a ponieważ w najbliższej okolicy brakuje mostu, opłata za przewóz jest raczej symboliczna. Jego rolę jako atrakcji turystycznej również trudno przecenić, gdyż podobno jest to jedyny tego rodzaju prom na świecie, który nadal funkcjonuje z powodzeniem 
Kiedy przybyłam nad rzekę zbliżała się godzina przeprawy, pozostałam na przystani, żeby zobaczyć jak przebiega ten proces i po kilku minutach mogłam widzieć  prom przybijający do przeciwległego brzegu. Obecna jednostka jest egzemplarzem którymś z kolei, nieco unowocześnionym, jeśli chodzi o wykorzystane materiały, natomiast jej konstrukcja i zasada działania pozostaje bez zmian.



Jak już pisałam, Adda jest rzeką nadzwyczaj malowniczą, jej nieco dzikiego uroku nie niweczy to, że po drodze mija kilka miejscowości. W okolicy Imbersago jest dość szeroka i spokojna, jednak urozmaicony teren sprawia, że w innych miejscach zwęża się, biegnie wartko i tworzy efektowne zakręty. Te walory widokowe sprawiły, że wzdłuż jej północnego odcinka utworzono park krajobrazowy ze ścieżką pieszo - rowerową W sezonie wiosennym i letnim można też skorzystać z bardzo ciekawej oferty rejsów po rzece pomiędzy sąsiednimi miejscowościami. Ze względu na ochronę środowiska, odbywają się one na pokładach niezbyt dużych łodzi wycieczkowych, napędzanych silnikami elektrycznymi. Imbersago też dysponuje taką łodzią, która kursuje do niedalekiego miasteczka Brivio i z powrotem. Trasa wynosi czternaście kilometrów, obsługuje ją łódź o dźwięcznej nazwie Addarella  a cały rejs trwa nieco ponad godzinę. Kiedy oglądałam prom Leonarda, Addarella stała bezczynnie na przystani, gdyż od kwietnia do lipca rejsy odbywały się tylko w weekendy. W pierwszej chwili pomyślałam, że to jakaś pływająca platforma do celów gastronomicznych, więc poszłam aby ją obejrzeć z bliska. Przy pomoście znalazłam tablicę informacyjną z której dowiedziałam się szczegółów o przeznaczeniu, budowie i trasie, jaką pokonuje Addarella. Żałowałam, że nie miałam okazji odbycia takiej wycieczki, bo z pewnością dostarczyłaby mi niezapomnianych wrażeń. Nie zdecydowałam się także na przechadzkę ścieżką prowadzącą wzdłuż rzeki, do pięknego, żelaznego mostu San Michele, który swego czasu mogłam podziwiać jadąc pociągiem do Bergamo, jednak obawiałam się, że może mi uciec ostatni autobus w stronę domu. Podczas moich wypraw korzystałam z komunikacji publicznej i niejednokrotnie wiązało się to z przynajmniej jedną przesiadką, dlatego musiałam rygorystycznie trzymać się rozkładu jazdy. W razie spóźnienia mogłam utknąć w jakimś miasteczku lub wiosce, więc wolałam być ostrożna, tym bardziej, że już miałam na koncie takie niezbyt miłe doświadczenia. Jednak mimo tych niedogodności nie stroniłam od mało popularnych tras, ponieważ niemal wszystkie miejscowości na północ od Mediolanu zasługują na to, żeby im poświęcić nieco trudu i uwagi. Byłam wdzięczna Giovannie, koleżance od której dowiedziałam się o Imbersago, gdyż podobne małe perełki nie zawsze są dostatecznie znane osobom z nieco dalszych rejonów. Czasem nawet miałam wrażenie, że być może ich mieszkańcy nie bardzo o to dbają, ponieważ wysoko sobie cenią spokój i prywatność, jakimi cieszą się w swojej małej ojczyźnie, więc po prostu nie zależy im na dużej ilości turystów...  

Tym postem wyczerpałam temat Imbersago. W następnym chciałabym pokazać Cassano, miejscowość która także leży  nad Addą i jest równie interesująca, chociaż ma zupełnie inny charakter. 

środa, 21 sierpnia 2013

Lombardia, Mediolan. Santa Maria delle Grazie "Ostatnia Wieczerza" - kilka refleksji o sztuce i nie tylko...



Ten wpis znowu zaprowadzi nas do Mediolanu, który wśród turystów spragnionych wrażeń estetycznych nie cieszy się taką sławą, jak Rzym, Florencja lub prawie nietknięte w swojej historycznej substancji miasta Umbrii. Mimo to, Mediolan również ma swoje zabytki, o których słyszała większość ludzi zaznajomionych z kulturą europejską. Jednym z nich jest  "Ostatnia Wieczerza" namalowana przez Leonarda da Vinci, na zlecenie Ludovica Moro z panującego w Mediolanie rodu Sforzów. Były to prawdziwie złote czasy dla tego miasta; Sforza był władcą dbającym nie tylko o rozwój gospodarczy swego księstwa, lecz także o jego prestiż, wyrażający się  poprzez imponujące budowle i dzieła sztuki, zamawiane u najwspanialszych artystów. Należał do nich również Leonardo, który przez siedemnaście lat pracował dla Ludovica. 

W tym okresie powstał portret Cecylii Gallerani, faworyty księcia, znanej w Polsce jako " Dama z łasiczką". W istocie zwierzątko to nie jest łasicą, lecz gronostajem (l'ermellino) a jego obecność na portrecie ma znaczenie alegoryczne i nawiązuje do faktu, iż Moro z nadania króla Neapolu był kawalerem Orderu dell' Ermellino, więc można rzec, że mistrz w ten zawoalowany sposób chciał pokazać bliski związek łączący Cecylię i Ludovica. Widziałam ten obraz w krakowskim Muzeum Czartoryskich i muszę przyznać, że malarz wspaniale oddał subtelność uczuć tej młodej kobiety, która delikatnym i czułym gestem przytula do swojej piersi zwierzątko symbolizujące jej kochanka. Jednak Leonardo zajmował się nie tylko portretowaniem pięknych dam; na książęcym dworze pełnił również funkcję inżyniera i to właśnie on nadzorował rozbudowę oraz należyte utrzymanie kanałów transportowych, o których pisałam tutaj. Oddawał się też własnym pasjom, konstruując swoje sławetne maszyny i mechanizmy (wiele rekonstrukcji tych projektów można dziś oglądać w mediolańskim Muzeum Nauki i Techniki). Jeden z wynalazków Leonarda został wykorzystany do tak "niepoważnego" celu, jak zadziwienie gości podczas uczty, kiedy to dzięki niemu  można było podziwiać wspaniałe żywe obrazy, wzbogacone fajerwerkami.

Ludovico Moro był hojnym władcą i protektorem nie tylko dla Leonarda, również Bramante, jedna z najwybitniejszych postaci w historii architektury, zostawił w Mediolanie swój ślad właśnie dzięki księciu. Moro zapragnął, aby w kościele Santa Maria delle Grazie zaprojektowanym przez Guiniforte Solariego, powstało mauzoleum rodziny Sforzów. Jednak książę nie był usatysfakcjonowany raczej mało efektowną bryłą tej świątyni, wzniesionej w połowie XV wieku i mającej (podobnie jak większość mediolańskich kościołów z tego okresu) kształt "lombardzkiej szopy". W związku z tym postanowił, że należy go wzbogacić i dodać mu świetności; na jego zlecenie powstały półkoliste apsydy i kopuła, dzieło Bramantego (jego zasługą jest również piękny portal z białego marmuru). Wszystko to tworzy imponującą, choć nie bardzo spójną całość; wspaniała kopuła góruje nad skromną i niezbyt  ozdobną fasadą, która mimo iż powstała niewiele lat wcześniej, zdaje się należeć do zupełnie innej epoki. Z lewej strony świątyni znajduje się zespół budynków, swego czasu będący siedzibą konwentu. Kiedy okrążymy kościół i wejdziemy w niepozorną boczną furtkę, znajdziemy się przed  niewielkim wirydarzem otoczonym portykiem. W jego centrum umieszczono fontannę, prostą, lecz pełną wdzięku.


Ma ona kształt okrągłego basenu a na jego krawędzi siedzą cztery żaby o szeroko otwartych pyszczkach, z których tryskają strumienie wody. Rosną tam magnoliowe drzewka, sprawiające, że wiosna w tym miejscu ma szczególny urok. Z wirydarza jest nadzwyczajna perspektywa na kopułę Bramantego, która widziana spod portyku wygląda naprawdę wspaniale i prezentuje wszystkie swe piękne detale. W głębi tego uroczego zakątka jest przejście do następnego wirydarza, gdzie pod arkadami widać rząd okien szczelnie zasłoniętych grubą, czarną tkaniną. To właśnie okna najsławniejszego refektarza w historii malarstwa, gdzie tłumy ludzi przychodzą codziennie, aby zobaczyć "Ostatnią Wieczerzę" pędzla Leonarda da Vinci. Powszechnie określa się to malowidło jako fresk, mimo iż malarz zastosował nietypową dla fresku nowatorską technikę własnego pomysłu.

Podobno wykonał swoje dzieło na lekko wilgotnym murze, jednak do malowania użył nie farb wodnych (jak to się robi zazwyczaj) ale tłustej tempery, co okazało się zgubne, gdyż malowidło nie związało się należycie z podłożem i praktycznie od chwili powstania zaczęło umierać powolną śmiercią. Obecnie pozostał z niego zaledwie nikły cień, z tego też powodu wprowadzono bardzo restrykcyjne reguły dla zwiedzających. Do refektarza wchodzi się w grupach liczących dwadzieścia pięć osób, każda taka wizyta trwa jedynie kwadrans. Temperatura, wilgotność powietrza oraz natężenie światła są ściśle monitorowane. Przewodnicy popędzają turystów zwracając im uwagę, żeby nie ociągali się w drzwiach, co ma zapobiec przedostawaniu się większych ilości powietrza z zewnątrz. Nabycie biletu wstępu nie jest rzeczą prostą, należy go bowiem zarezerwować z dużym wyprzedzeniem. Rozmawiając z moimi włoskimi znajomymi wielokrotnie słyszałam, że chociaż mieszkają w pobliżu, dotychczas nie widzieli  "Cenacolo" ponieważ trudno jest im planować wycieczkę wiele tygodni wcześniej, natomiast jeśli mają czas, nie ma biletów i vice versa... Ja i moja córka Marta miałyśmy niesłychane szczęście, ponieważ udało nam się wejść właściwie "z ulicy". Poszłyśmy zrobić rekonesans a okazało się, że ktoś się nie zjawił i jest możliwość kupna wejściówek. Oczywiście chwyciłyśmy okazję w lot, zwłaszcza że Marta była w Mediolanie jedynie z krótką wizytą. Być może komuś się narażę, lecz nie będę ukrywać, iż nie jestem wielką admiratorką malarstwa Leonarda. Dla mnie sztuka jest przede wszystkim sprawą uczuć a jego doskonałe obrazy mimo mojego czysto rozumowego podziwu dla mistrzostwa malarza emocjonalnie pozostawiają mnie chłodną i obojętną. Swego czasu widziałam obraz Salvadora Dali, na którym sportretował pewną kobietę przeprowadzając cienkie linie od oka modelki do różnych wizerunków i przedmiotów, jakie umieścił w jej głowie i najbliższym otoczeniu.


Pomyślałam wtedy, że właśnie tym jest dla mnie sztuka - pajęczymi nitkami intuicji, prowadzącymi od oka (lub w przypadku muzyki, ucha) do mózgu i serca... Będąc przez wiele lat w Mediolanie, miałam okazję widzieć różne wspaniałe dzieła, zarówno w tamtejszych muzeach, jak i podczas wystaw okresowych. Niejednokrotnie zdarzyło mi się, że wprost oniemiałam na widok jakiegoś obrazu a nawet zdarzyło mi się rozpłakać z nadmiaru emocji, jak wtedy, gdy zobaczyłam obraz "Martwy Chrystus" Mantegny w Muzeum Brera lub "Ecce Homo" Gaudenzio Ferrari w Varallo... Mam swoich ulubieńców i moje "pajęcze nitki" jedną z nich jest "Camera picta" bardziej znana, jako "Camera degli sposi" Mantegny. Wiele razy widziałam ją na zdjęciach, lecz dopiero widząc na własne oczy w pełni odczułam jej piękno. Inne to "Pochód Trzech Króli" Benozzo Gozzoli, freski w kaplicy królowej Teodolindy w Monzie, no i oczywiście mój ukochany Giotto, o którym Marta powiedziała, że według niej oszczędzał na modelach, gdyż wiele postaci sąsiadujących ze sobą ma identyczne twarze. Oczywiście, ja również widzę to podobieństwo, ale dla mnie jest to jeszcze o jeden walor więcej. Dzięki temu widzę obraz jako wielką alegorię, mówiącą mi o tym, że choć pozornie jesteśmy różni i pełnimy odmienne role, w gruncie rzeczy pozostajemy tacy sami, zaś reszta to tylko szata i "decorum"...

W czasie moich włoskich wędrówek po odległych, zapadłych wioskach, niejednokrotnie widziałam maleńkie kościółki lub kapliczki z freskami, które poruszyły moją wyobraźnię a gdzie jedyną informacją o malarzu było "nieznany mistrz lombardzki". Czasem było to nieźle zachowane malowidło a czasem jedynie jego część, jakaś ręka o zbyt długich palcach, jakiś śliczny profil, czy fragment postaci... Gdybym miała to wyrazić najprościej: dla mnie sztuka jest niczym dwie prawdy - jedna to prawda dziecka, które czasem jednym zdaniem, zadziwiająco mądrze i dojrzale określa rzeczywistość w sposób, który dorosłemu nie przyszedłby do głowy; druga prawda - to prawda filozofa zaprawionego w akademickich dyskusjach i rozważaniach. Obie są cenne, ale która mi trafi do umysłu i serca, zależy tylko od mojej percepcji i systemu wartości. Oczywiście, korzystając z tej wyjątkowej okazji przyjrzałam się dokładnie dziełu Leonarda. Umieszczono je dość wysoko, lecz dzięki wspaniałemu oświetleniu i znacznym rozmiarom jest ono dobrze widoczne. Niestety, jego kontury i kolory są  mocno rozmyte; choć wiedziałam, że malowidło jest w bardzo złym stanie, to co zobaczyłam przerosło moje wyobrażenie... Wszyscy wpatrywaliśmy się w nie z natężeniem, słuchając słów kustosza. Będę szczera i powiem, że obejrzałam to dzieło z zainteresowaniem, ale bez szczególnego wzruszenia... Pozostawiłam Martę przed cieniem "Ostatniej Wieczerzy" i oddałam się oglądaniu fresku "Ukrzyżowanie" Donata di Montorfano namalowanego na przeciwległej ścianie. Dziś ten malarz nie  cieszy się szczególną sławą a jego malarstwo określa się jako "ciężkie i przeładowane" lecz mimo to, nie byłam jedyną osobą, która poświęciła mu swoją uwagę choć bez wątpienia nie jest to dzieło wybitne.


Wracając do Leonarda - jak już pisałam, zdaję sobie sprawę, że obiektywnie rzecz biorąc słusznie jest uważany za genialnego artystę (są też, jak wiemy osoby, które wierzą w to, iż tak nieprzeciętna inteligencja i wspaniałe talenty są dowodem na jego niezupełnie ziemskie pochodzenie, ale nie mam zamiaru zagłębiać się w ten temat). Jednak tak się dzieje, że kiedy oglądam jego obrazy brakuje mi tego "czegoś" nieuchwytnego, pajęczej nitki, podskórnej emocji a może po prostu cienia czysto ludzkiej niedoskonałości? Natomiast żeby nie ominąć sławetnego wątku, który przyniósł światową sławę (a przy tym chyba sporo pieniędzy) Danowi Brownowi - jeśli o mnie chodzi to ZAWSZE mnie dziwiło, że uważa się, iż osoba po prawicy Jezusa to jego uczeń Jan. Ja w tej postaci widzę młodą, piękną kobietę...

P.S. Oczywiście nie ma mowy o fotografowaniu "Ostatniej Wieczerzy" więc z konieczności ograniczyłam się  do zdjęć kościoła z zewnątrz, natomiast dwa zdjęcia fresków zrobiłam w kościołach w rejonie Lago Maggiore.

I jeszcze jedna uwaga: zastanawia mnie fakt, dlaczego tak gruntownie wykształcony malarz, jakim był Leonardo, popełnił ów błąd i nie poczekał na należyte wysuszenie ściany, co pozwoliłoby na zastosowanie techniki "al secco" i bezpieczne użycie tempery. Chyba zemściła się na nim chęć eksperymentowania, jak w wypadku "Bitwy pod Anghiari" gdzie zastosował farby na podłożu z wosku, co spowodowało spłynięcie malowidła pod wpływem wysokiej temperatury...

Więcej zdjęć jest po linkiem>