Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Droga Krzyżowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Droga Krzyżowa. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 września 2012

Lombardia. Ossuccio, czyli Sacro Monte za miedzą.



Nie bez przyczyny poprzedni post poświęciłam miastu Como, gdyż to stąd wielokrotnie wyruszałam na moje liczne wyprawy, do miejscowości leżących na obu brzegach jeziora oraz na górskie ścieżki Prealp. Jak niejednokrotnie wspominałam, wszystkie te miasteczka i wioski mają swoją niezwykle bogatą przeszłość i są tu liczne tego pamiątki. W każdej z nich możemy zobaczyć nie tylko piękne wille liczące sobie po kilkaset lat, nie brakuje tu także zabytkowych świątyń a niejedna z nich może się poszczycić tysiącletnią historią.



Takim miejscem jest również gmina Ossuccio, leżąca na zachodnim brzegu jeziora Como, gdzie jest aż siedem romańskich kościołów, którym w przyszłości mam zamiar poświęcić odrębną notatkę, gdyż są to obiekty doprawdy niezwykłej urody. Tymczasem chciałabym napisać o kolejnym, lombardzkim Sacro Monte, wpisanym na listę UNESCO i związanym z nim sanktuarium Matki Boskiej Wspomożycielki, patronki całej diecezji Como. Ta Święta Góra różni się od innych tym, że znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie ludzkich siedzib. Po obu stronach górskiej drogi, gdzie wzniesiono kaplice, są tarasowe pola uprawne i gaje oliwne, stąd też w tytule określenie "za miedzą ". Założenie jest podobne jak w Varese: przy drodze wybrukowanej okrągłymi kamieniami wzniesiono tu czternaście kaplic, inspirowanych tajemnicami różańca; uwieńczeniem pielgrzymki jest wizyta w kościele, gdzie umieszczono ostatnią z nich, poświęconą koronacji Marii. 

Wędrówkę można rozpocząć w kilku punktach na brzegu jeziora; idąc w górę krętymi uliczkami  zarówno z Ossuccio, jak i z sąsiedniego Lenno. Obydwie miejscowości leżą u nasady półwyspu Balbianello (pisałam o nim tutaj przy okazji notatki o willi tej samej nazwy) skąd widzimy na stoku góry dwa wyróżniające się obiekty: po prawej stronie duży, jasny budynek zabytkowego opactwa Acquafredda a po lewej, na wysokości wyspy zwanej Isola Comacina, położone nieco wyżej sanktuarium i nitkę drogi, przy której stoją kaplice. Sam kościół wzniesiono na wysokości 419 m n.p.m. na urwisku ponad skalistym wąwozem. Podobno dużo wcześniej, za czasów rzymskich, było to miejsce kultu bogini Cerery, później, w czasach chrystianizacji regionu miejsce zostało skojarzone z Matką Boską. W XIV wieku zaczęto tu czcić figurę Madonny, uznaną z cudowną po tym, jak wedle legendy pewna głuchoniema pasterka, która znalazła ją w górach, odzyskała słuch i mowę. Ówcześni mieszkańcy okolicy przenieśli statuę do wioski, skąd w niewiadomy sposób zniknęła i ponownie znaleziono ją w górach. Uznano to za widomy znak woli boskiej i w miejscu jej ponownego odnalezienia wzniesiono kościół, którego budowę zakończono w początkach XVI wieku. 

Kaplice Sacro Monte powstały dopiero w XVII i XVIII stuleciu, prawdopodobnie z inicjatywy braci franciszkanów. Większość z nich zbudowano dzięki hojności miejscowych notabli o czym świadczą herby donatorów, widniejące na frontonach ponad drzwiami. Podobnie jak w Varese, różnią się one między sobą zarówno wielkością jak i formą architektoniczną, jednak są o wiele skromniejsze. Również sceny, które widzimy wewnątrz, mają wiele wspólnego z przypuszczalnym pierwowzorem, co nie dziwi, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż autorem większości figur jest Agostino Silva, którego ojciec Francesco (również rzeźbiarz) był zatrudniony przy realizacji Sacro Monte w Varese. Źródła nie podają zbyt wielu informacji na temat artystów, którzy tu pracowali, co jednak w niczym nie umniejsza wartości artystycznej tego obiektu. Poza nazwiskiem Agostino Silva, wymienia się malarzy Gian Paolo Recchi, Innocenzo Torriani oraz Salvatore Pozzi. Natomiast jeśli chodzi o architekturę kaplic, jest tu jeden charakterystyczny element, jakiego nie widziałam na innych Świętych Górach. Otóż część z nich ma obszerny ganek z portykiem, pod którym przebiega droga; idąc nie można ich ominąć, nie trzeba też zbaczać, aby zajrzeć do wnętrza, więc w ten sposób stapiają się one w jedną całość. Wejścia do poszczególnych kaplic zasłaniają podnoszone okienka i metalowe kraty, w niektórych tak gęste, że niewiele można przez nie dostrzec.


Jak już pisałam, Sacro Monte w Ossuccio mimo swojej barokowej architektury jest dość skromne, kaplice nie oszałamiają ilością detali, również ich wnętrza nie są tak okazałe, jak w Varallo, czy Varese. W sumie umieszczono w nich 230 figur naturalnej wielkości, wykonanych z terakoty i ozdobionych polichromią w jaskrawych kolorach. Oprócz postaci ludzkich są tu również aniołowie oraz zwierzęta a całość daje nam wyobrażenie o strojach i obyczajach epoki, w której owe rzeźby  powstały. W komentarzach o tej Świętej Górze często używa się włoskiego słowa "contadino" czyli "rolniczy" co ma podkreślić charakter okolicy i swojskość tego obiektu, gdzie okoliczni mieszkańcy idąc do pracy na pole, mogli po drodze wstąpić do kaplicy, aby zmówić cząstkę różańca.  W Ossuccio byłam dwukrotnie, raz na początku mojego pobytu we Włoszech i ponownie tuż przed wyjazdem. Podczas tej pierwszej wizyty kaplice były odremontowane na zewnątrz, lecz ich wnętrza przestawiały widok dość opłakany.


Freski się łuszczyły od wilgoci, podobnie farba, która pokrywała figury (ostatnie prace restauracyjne przeprowadzono tam w XIX wieku) do tego wszystko pokrywała gruba warstwa pyłu. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że na restaurację obiektu tego rodzaju potrzeba ogromnych pieniędzy i specjalnych zezwoleń, do tego prawdopodobnie oprócz działań typowo konserwatorskich należałoby przeprowadzić prace badawcze. Z satysfakcją dowiedziałam się, że wdrożono projekt przywrócenia temu miejscu jego dawnej świetności i tak się szczęśliwie złożyło, że podczas mojej drugiej wycieczki w te strony mogłam zobaczyć część kaplic już po renowacji. Co prawda, figury po tych zabiegach nieco rażą nowością, ale jest to efekt nie do uniknięcia, tym bardziej, że podobno nadano im pierwotne kolory; poza tym, prawdopodobnie dość szybko nabiorą one nieco patyny, która przyćmi ich jaskrawe barwy.
                                     
Cały proces podobno ma się zakończyć w tym roku i jest to bardzo dobra wiadomość, gdyż do Ossuccio przybywa wielu turystów, stanowi ono także obligatoryjny punkt na trasie szkolnych wycieczek dla dzieci z okolicznych miejscowości. Nie należy też zapominać o tym, że pielgrzymują tu liczni wierni, więc widok podobnego opuszczenia nie był absolutnie niczym budującym. Natomiast niewiele można poradzić na fakt, iż na przestrzeni wieków doszło do degradacji okolicznego pejzażu, gdyż powstało wiele ludzkich siedzib w najbliższym sąsiedztwie kaplic, zwłaszcza tych, stojących w początkowym odcinku drogi. Mimo to, przejście do sanktuarium nadal oferuje nam niezapomniane widoki na jezioro Como i leżące wokoło góry. Moja pierwsza wizyta miała miejsce wiosną, natomiast druga, wczesną jesienią (różnicę bez trudu można zauważyć na zdjęciach). Trudno orzec, w jakiej porze roku ta okolica wygląda piękniej, czy w subtelnej, błękitno - zielonej, wiosennej szacie, czy wtedy, gdy jezioro nabiera koloru kobaltu, góry mają barwę granatowo - szmaragdową a w powietrzu wirują delikatne nitki babiego lata i pierwsze złote liście. Przed kościołem jest spory taras a widok, jaki stąd się roztacza, jest wspaniałą nagrodą za trud wędrówki, stromą ścieżką wiodącą pod górę (który mimo wszystko jest raczej umiarkowany, gdyż różnica poziomów pomiędzy brzegiem jeziora a sanktuarium wynosi zaledwie dwieście metrów).


W kościele umieszczono ostatnią, piętnastą z kaplic, przedstawiającą ukoronowanie Marii, jako Królowej Niebios. Tu również znajduje się marmurowa rzeźba, uważana za cudowną, przedstawiająca Madonnę z Dzieciątkiem. Podobnie jak w Varallo i Varese, wierni przybywają tu prosząc o rozmaite łaski, zostawiają również liczne wota i pamiątki, wszystkie pieczołowicie przechowywane w jednej z kaplic. Jednak największa uroczystość w sanktuarium obywa się 8 sierpnia, gdyż jest to dzień, który tradycja wiąże z narodzinami Marii. W tym dniu przybywają tu z pielgrzymkami wielkie rzesze wiernych, nie tylko z całej diecezji Como, lecz również z sąsiednich rejonów.

Więcej zdjęć z Ossuccio> 

środa, 29 sierpnia 2012

Lombardia. Varese. Campo dei Fiori i Santa Maria del Monte.



Varese to dość spore miasto, leżące u podnóża Prealp, na północ od Mediolanu i na zachód od Como. To ostatnie bez wątpienia góruje nad swoim sąsiadem przepięknym położeniem i bezpośrednim dostępem do jeziora, co sprawia, że kiedy przybywamy tam po raz pierwszy wita nas widok, którego nie da się zapomnieć. Leżące na równinie Varese na tym tle wypada dość blado, tym bardziej, że kiedy przybywamy pociągiem lub samochodem od strony południa, mijamy obrzeża miasta, które nie przedstawiają się zbyt atrakcyjnie.
 
Miejscowość zyskuje po bliższym zapoznaniu się z jej strukturą, gdyż jest tu nieduże, lecz pełne wdzięku centrum historyczne, wiele parków oraz pięknych, zabytkowych willi, ukrytych wśród drzew. Nieopodal Varese znajduje się dość spore jezioro o zalesionych brzegach, noszące tę samą nazwę co miejscowość i będące dla jej mieszkańców ulubionym miejscem rozrywek na łonie natury. Natomiast północna część miasta leży w bezpośrednim sąsiedztwie wydłużonego górskiego masywu porośniętego gęstym, mieszanym lasem, noszącego piękną nazwę Campo dei Fiori, czyli Pole Kwiatów. Wzniesienie ma ponad 1200 m n.p.m. i bywa częstym celem wycieczek, ponieważ jest tu wiele interesujących szlaków pieszych i rowerowych. Jednak obecnie temu miejscu daleko do dawnej świetności i popularności, jaką cieszyło się w pierwszej połowie XX wieku. Z tamtych czasów pozostały dwa niegdyś bardzo piękne budynki: Grand Hotel i restauracja "Belvedere" oraz ruiny górnej stacji kolejki linowej, która niegdyś przywoziła tu tłumy gości.

Zwłaszcza piękna bryła hotelu z daleka widoczna na zboczu góry przyciąga wzrok, lecz oglądana z bliska przedstawia iście żałosny widok, opuszczona i ze zdemolowanym wnętrzem. Ten niegdyś bardzo ekskluzywny hotel w czasie ostatniej wojny służył za szpital wojskowy, zaś po wojnie  kompletnie podupadł; obecnie jego jedyną funkcją użytkową jest służenie za bazę dla licznych anten i przekaźników telefonii komórkowej. Zdarzyło mi się go widzieć w całej krasie na starych pocztówkach z okresu poprzedzającego Wielką Wojnę, kiedy był miejscem bardzo eleganckim i (sądząc po strojach gości widocznych na zdjęciach) zatrzymywało się w nim najlepsze towarzystwo. Podobnie restauracja  "Belvedere"- niegdyś tętniąca życiem, dziś jest jedynie smutną, na wpół zrujnowaną budowlą, co sprawia bardzo nieprzyjemne wrażenie. Podobnie jak hotel ongiś była wspaniałym przykładem stylu "Liberty" a obydwa obiekty zaprojektował jego prekursor, wybitny architekt Giuseppe Sommaruga. Lecz Campo dei Fiori ma także inne atrakcje: centrum nauk przyrodniczych z obserwatorium astronomicznym oraz średniowieczny, dobrze zachowany fort w miejscowości Orino. Cały teren masywu jest rezerwatem przyrody, ze względu na specyficzną florę i faunę będącą pod ochroną. Choć w dalszym ciągu jest to miejsce dość licznie odwiedzane przez jednodniowych turystów, liczba gości przyjeżdżających na dłuższy wypoczynek drastycznie spadła w latach 60-tych, gdyż wraz ze wzrostem poziomu życia i rozwojem motoryzacji, Włosi zaczęli preferować nadmorskie plaże i zagraniczne wycieczki.

To przyczyniło się do powolnej degradacji zaplecza turystycznego w okolicy Varese, nad czym biada wielu miłośników tej pięknej okolicy. Lokalne władze tworzą liczne plany jego rewitalizacji, jednak podczas mojego dość długiego pobytu w Lombardii nie zauważyłam w tym względzie znaczących zmian na lepsze...
Na tym tle dużo lepiej przedstawia się sytuacja wpisanego na listę UNESCO sanktuarium Santa Maria del Monte, które leży na ponad pięciuset metrowym wzniesieniu u południowo - wschodniego krańca masywu. Byłam tam dwukrotnie, po raz pierwszy wiele lat temu, kiedy jeszcze nie miałam odwagi sama chodzić po górach a moja znajomość okolicy była niewielka. W związku z tym, postanowiłam wówczas skorzystać z miejskiego autobusu, który jak mi powiedziano, zawiezie mnie wprost na miejsce. Nie wiedziałam jednak, że aby rozpocząć wędrówkę zgodnie z założeniem twórców Sacro Monte należy wysiąść nieco wcześniej, na przystanku zwanym " Prima Capella" i nieświadoma różnicy pojechałam aż do końca linii, na sam szczyt wzniesienia. Kiedy przybyłam na miejsce, oczarował mnie widok, jaki roztoczył się przed moimi oczami. Z wysokości kilkuset metrów okolica Varese przedstawiała się doprawdy wspaniale a prześliczne, zielone wzniesienia Prealp przyciągały mój wzrok swoimi łagodnymi zboczami. Na ich  stokach i w dolinach leżały porozrzucane wśród lasów niewielkie, malownicze miejscowości. Gra słońca i cieni rzucanych przez wielkie, białe cumulusy zdawała się rzeźbić teren, niczym dłuto snycerza zagłębiające się w miękkim drewnie.

Zanim ruszyłam w stronę sanktuarium, dość długo stałam przy balustradzie otaczającej spory plac, przy którym znajdował się końcowy przystanek autobusu. Pierwszym obiektem jaki zobaczyłam, była piękna fontanna Mojżesza, swoim wytwornym kształtem zapowiadająca dalsze wspaniałości tego miejsca. Po pokonaniu schodów o kilkudziesięciu stopniach znalazłam się na placu za kościołem a tam ujrzałam piękną studnię, ozdobioną dwiema jońskimi kolumnami i znów zatrzymałam się na dość długą chwilę, aby popatrzeć na leżące poniżej Varese i niebieską taflę jeziora, widocznego po lewej stronie. Pierwszy kościół w tym miejscu wzniesiono na przełomie VIII i IX wieku, lecz później został on dwukrotnie przebudowany. Z pierwotnego założenia pozostała jedynie romańska krypta i fasada a jego dzisiejszy kształt zawdzięczamy architektowi Bartolomeo Gadio, pracującemu na zlecenie Galeazzo Marii Sforzy ( jego dziełem są liczne fortyfikacje, w tym również Castello Sforzesco w Mediolanie). Nieco później świątynię przyozdobiono w stylu barokowym, wtedy też dodano jej dzwonnicę, zaprojektowaną przez architekta Giuseppe Bernascone, zwanego Mancino, czyli "Leworęczny". W sumie cała ta mieszanka stworzyła może nieco niespójną, lecz bardzo wdzięczną całość. Świątynia jest raczej niewielka, ale bardzo pięknie ozdobiona freskami pędzla Mauro della Rovere, jednego z dwóch braci malarzy znanych pod przydomkiem Fiamminghini* oraz Francesco Bianchi i Giuseppe Baroffio.

Kiedy tam byłam, zarówno za pierwszym, jak i drugim razem w kościele modliła się spora grupa pielgrzymów, co ograniczało możliwość dokładnego obejrzenia wnętrza i zrobienia zdjęć. Za to na zewnątrz bez przeszkód mogłam się cieszyć widokiem, jaki miałam przed sobą, kiedy stanęłam na tarasie po drugiej stronie kościoła, przed jego głównym wejściem. Przede mną był masyw  Monte Campo dei Fiori i zielono - błękitna równina Lombardii z jeziorami Varese i Maggiore a tuż obok dachy ślicznego, niewielkiego miasteczka otaczającego sanktuarium. Na wzgórzu wzniesiono nie tylko kościół i klasztor, gdzie  mieszkają siostry zakonne, lecz również kilka pięknych domków, wille tonące w zieleni ogrodów, pensjonaty oraz restauracje. Miasteczko składa się z kilku uliczek i zaułków połączonych schodami pozwalającymi  pokonać różnicę poziomów, gdyż niewielkie kamieniczki zbudowano na tarasach leżących na dość stromym zboczu. Poniżej zaczyna się szeroka droga wybrukowana okrągłymi kamieniami, wiodąca zakosami w dół przez ok. 2 km; przy niej wzniesiono czternaście barokowych kaplic, odpowiadających tajemnicom różańca. Kaplice są dość obszerne o bardzo wysmakowanej architekturze, wszystkie one, podobnie jak dzwonnica kościoła, są dziełem Giuseppe Bernascone. Nie sposób nie zachwycić się ich wyjątkową urodą i tym, jak pięknie stapiają się z naturą. Niestety, trudno dokładnie ocenić ich wnętrza, gdyż zmyka je szyba (w której na dodatek odbija się światło) oraz metalowa siatka o niewielkich oczkach, co nie tylko praktycznie uniemożliwia robienie zdjęć, lecz również swobodne obejrzenie malowideł i posągów.


Jak sadzę, ma to swoje uzasadnienie w konieczności ochrony tych obiektów ( w większości odrestaurowanych w latach 80-tych) zarówno przed wpływem warunków atmosferycznych, jak i przed pospolitymi wandalami, których "popisy" a właściwie ich efekty, można zobaczyć w podobnych obiektach w niedalekiej Orcie. W związku z tym, nie miałam okazji aby należycie ocenić kunszt artystów, którzy zostawili tu swe dzieła, czego bardzo żałowałam, gdyż wśród nich są takie nazwiska jak Pier Francesco Mazzucchelli zwany Mozzarone, Carlo Francesco Nuvolone, Antonio Busca, Dionigi Bussola, Francesco Silva, czy Cristoforo Prestinari. Powyższe zabezpieczenia raczej nie przeszkadzają licznym pielgrzymom w modlitwie, jednak dla osób zainteresowanych również aspektem artystycznym, stanowią sporą przeszkodę. 

Pielgrzymi, jak już pisałam, przybywają do sanktuarium od kilkuset lat, zanim zbudowano pierwszy kościół było tu małe oratorium, wzniesione w IV wieku, kiedy biskupem Mediolanu był św. Ambroży, zaciekle zwalczający herezję ariańską. W owych czasach otaczano tu wielką czcią drewnianą figurę Czarnej Madonny,  do której pielgrzymowały rzesze ludzi. Z przekazów pisanych wiadomo, że XV w mieszkały tu siostry zakonne, opiekujące się sanktuarium i przybywającymi wiernymi. Szczególnym przykładem pobożności i cnót chrześcijańskich były dwie zakonnice, Katarzyna i Giuliana pochodzące z niedalekich miejscowości Pallanza i Busto, ogłoszone później błogosławionymi. Dzięki nim i ich towarzyszkom, nieopodal sanktuarium wzniesiono kilka kaplic. Jednak dopiero w XVII wieku dzięki protekcji kardynała, którego dziś znamy jako św. Karola Boromeusza, Sacro Monte w Varese otrzymało obecny kształt. Był to okres kontrreformacji i ówczesne duchowieństwo wzmogło starania o mocniejsze związanie wiernych z wiarą katolicką. Wspólne pielgrzymki i modły, w tym odmawianie różańca, miały stworzyć silną, katolicką wspólnotę. Dla narodu tak emocjonalnego i wrażliwego na piękno, jakim są Włosi, w pełnej pasji epoce, jaką był barok miało to zapewne ogromne znaczenie. Jednak mimo upływu czasu Sacro Monte nadal jest miejscem, gdzie ludzie przybywają, aby modlić się o pomoc w rozwiązaniu życiowych problemów i podziękować za doznane łaski.
 
Wielu wędruje w sporych, zorganizowanych grupach, śpiewając pieśni maryjne lub głośno odmawiając różaniec. Idą rodziny z dziećmi, młodsze i starsze małżeństwa a także grupki przyjaciół. Nie brak też takich, którzy pielgrzymują boso, zatopieni w samotnej modlitwie. Podobnie jak inne Święte Góry, Sacro Monte w Varese uchodzi za cudowne miejsce, gdzie skupia się tajemnicza energia Ziemi. Jest prawdą, że nie tylko posiada ono specyficzny klimat w powszechnym rozumieniu tego słowa, lecz również emanuje z niego ogromny spokój, dający poczucie oderwania od reszty świata. Powszechnie uważa się, że podobne obiekty wznoszono w miejscach uznanych za odpowiednie nie tylko ze względu na ich piękne położenie, ale również z powodu tajemniczej aury, której obecność potwierdza wiele osób. Zastanawiałam się, kto i w jaki sposób określał te właściwości? Być może, były to osoby, które jak brat Bernardino Caimi lub błogosławione Katarzyna i Giuliana, odczuwały tę nieokreśloną siłę zmysłami wyostrzonymi przez modlitwę i posty? Sadzę, że jest to najbardziej prawdopodobna teoria, gdyż używanie popularnych obecnie różdżek i wahadełek w owych czasach mogło raczej doprowadzić do wykluczenia z kościoła i surowej kary. 


Jak już pisałam, na Campo dei Fiori byłam dwukrotnie. Za drugim razem nie ograniczyłam się do wizyty w sanktuarium, lecz powędrowałam dalej, ścieżką prowadzącą w stronę wierzchołka góry. Po drodze obejrzałam dawne zabudowania hotelowe a następnie udałam się na jeden ze szczytów, zwany Monte Tre Croci, gdzie wzniesiono trzy okazałe krzyże. W dół, do sanktuarium zeszłam ścieżką, przy której umieszczono kamienie z tablicami, gdzie wyryto napisy upamiętniające żołnierzy wszystkich formacji włoskich wojsk. Po drodze napotkałam bardzo sympatyczną szkolną wycieczkę z opiekunami od których dowiedziałam się wielu interesujących szczegółów o tej okolicy.

* czyli Flamandowie, choć sami urodzili się we Włoszech to ich ojciec pochodził z Antwerpii (źródło -  Encyklopedia Treccani)

Więcej zdjęć>

niedziela, 19 sierpnia 2012

Piemont. Sacro Monte w Varallo Sesia.

 


Sacro Monte w Varallo po raz pierwszy zobaczyłam w wieczornym dzienniku lokalnej, lombardzkiej telewizji. Pokazano wtedy niewielki, kwadratowy plac, przy którym stało kilka budynków o charakterze sakralnym. Jak się wtedy dowiedziałam, to miejsce często jest nazywane "Nową Jerozolimą" ów reportaż był bardzo krótki i nie zawierał zbyt wielu informacji, lecz mimo to, bardzo rozbudził moją ciekawość. Szperając w internecie dowiedziałam się, że jest to Sacro Monte, podobne do tego, jakie już wcześniej widziałam w Varese. Z mapy dowiedziałam się, że Varallo to niewielka miejscowość w sąsiadującym z Lombardią Piemoncie i że jego pełna nazwa to Varallo Sesia co je odróżnia od drugiej miejscowości o podobnej nazwie, zwanej Varallo Piombia. Postanowiłam, że pojadę do Varallo przy pierwszej nadarzającej się okazji, tym bardziej, że bardzo mnie do tego zachęcał pensjonariusz przebywający w domu opieki, gdzie w tym czasie pracowałam.
Był on emerytowanym księdzem, człowiekiem o dużej wiedzy na temat regionu, którą chętnie się ze mną dzielił, widząc mój zapał do zwiedzania okolicy. Postanowiłam, że wybiorę się tam korzystając z dnia wolnego po nocnym dyżurze, gdyż z reguły przebiegały one bardzo spokojnie i nie były zbyt męczące. Jednak tym razem przydarzył mi się mały wypadek, który mógł pokrzyżować moje plany, ponieważ w pewnym sensie padłam ofiarą własnego łakomstwa..





Otóż w nocy postanowiłam kupić sobie coś słodkiego z automatu stojącego w naszej świetlicy; niestety, urządzenie to niejednokrotnie złośliwie się zawieszało podczas wyrzucania produktów i tym razem też tak się stało... Była na to rada, należało oprzeć się na nim całym ciężarem ciała i lekko go przechylić, co sprawiało, że opłacony pakiecik tkwiący na krawędzi półeczki spadł na dół. Tak też zrobiłam, ale pech chciał, że w kieszonce na piersi miałam flamastry i długopis, więc podczas tego manewru nagle poczułam ostry ból w klatce piersiowej połączony z suchym trzaskiem, co jednoznacznie wskazywało, że pękło mi jedno z żeber! Jednak jako doświadczona pielęgniarka zdawałam sobie sprawę, że nie jest to groźny uraz i w zasadzie nie wymaga szczególnego leczenia, (jeśli nie doszło do złamania z przemieszczeniem, co przy jednym żebrze raczej się nie zdarza) bo zrasta się ono po pewnym czasie bez większych konsekwencji. Ponieważ wcześniej przygotowałam się do wyjazdu szkoda mi było stracić tę okazję, więc choć byłam bardzo obolała, zdecydowałam, że jednak pojadę na zaplanowaną wycieczkę. 





Już w trakcie podróży wiedziałam, że była to dobra decyzja, ponieważ to, co zobaczyłam przez okno pociągu, pozwoliło mi zapomnieć zarówno o nieprzespanej nocy jak i bólu żebra. Wjechaliśmy bowiem w obszar malowniczej doliny rozciągającej się po obu stronach rzeki Sesia, zamkniętej pomiędzy dość wysokimi górami, porośniętymi lasem. Kiedy dotarłam do Varallo, okazało się, że jest to niezbyt duże, lecz bardzo atrakcyjne miasto, ze ślicznymi kamienicami i przepięknym kościołem, zbudowanym na skale wyrastającej w samym jego sercu. Nieopodal wznosił się drugi skalny pagórek a na jego szczycie widoczne były zabudowania sanktuarium. Od księdza Giuseppe wiedziałam, że można tam dotrzeć w dwojaki sposób: kolejką linową oraz pieszo, korzystając z jednej z dwóch ścieżek. 




Postanowiłam, że pójdę pieszo, ścieżką, która pozwoli mi na dotarcie od strony głównego wejścia i rozpoczęcie zwiedzania w porządku chronologicznym, czyli od kaplic związanych z narodzinami Jezusa, bowiem kolejka linowa dociera na górę nieopodal bazyliki i kaplic przedstawiających sceny jego śmierci i zmartwychwstania.
Po przekroczeniu bramy zobaczyłam dwa posągi; jeden przedstawiał Bernardino Caimi, brata z zakonu franciszkanów i pomysłodawcę "Nowej Jerozolimy", drugi zaś Gaudenzia Ferrari (czasem wymienianego też jako Gaudenzio Ferrario), wybitnego artystę doby renesansu. Włożył on wielki wkład w powstanie Sakro Monte, więc można tu oglądać liczne rzeźby i freski jego autorstwa Jak już pisałam, Nową Jerozolimę zbudowano na niezbyt rozległym płaskowyżu częściowo porośniętym drzewami, gdzie wije się ścieżka, przy której wzniesiono poszczególne kaplice.  






Charakterystyczne jest to, że znacznie różnią się one wielkością, każda z nich ma też inną formę architektoniczną . Najstarsze są stosunkowo skromne, natomiast wraz z upływem czasu można zaobserwować zmiany w obowiązującym stylu a te, które powstały jako ostatnie już w epoce baroku, są naprawdę okazałe i ozdobne. W każdej z nich znajduje się grupa figur naturalnej wielkości, przy czym część z nich jest wykonana z terakoty, inne natomiast wyrzeźbiono w drewnie. Wszystkie są malowane na dość jaskrawe kolory, przy czym nie sposób nie zwrócić uwagi na wspaniale oddane szaty, sprawiające wrażenie udrapowanej tkaniny. Część postaci ma prawdziwe włosy, które niestety nie wyglądają najlepiej, czemu trudno się dziwić, zważywszy na upływ czasu dzielący nas od ich powstania. Ściany kaplic zdobią freski, sprawiające wrażenie, że scena, którą widzimy, rozgrywa się w o wiele większej przestrzeni niż jest to w istocie, tym bardziej, że wiele z nich zamyka swego rodzaju okno z niewielkimi otworami, przez które można zajrzeć do wnętrza, co daje złudzenie podobne do fotoplastykonu. Natomiast kaplice wzniesione w okresie baroku przedzielają piękne, kute kraty; przez nie można podziwiać prawdziwe "sceny zbiorowe" stworzone z mnóstwa figur, upozowanych niczym aktorzy na scenie, którzy tłoczą się i żywo gestykulują. Trudno się oprzeć wrażeniu, że patrzymy na coś w rodzaju żywego obrazu, gdzie uczestnicy na moment zastygli w bezruchu... 






Postacie przedstawione są w sposób bardzo różniący się charakterem; od początkowych, gdzie możemy podziwiać słodką, dziewczęcą Madonnę, poprzez sceny opowiadające o dzieciństwie Jezusa i cudach, jakich dokonał, aż do tych obrazujących dramatyczne sceny sądu, męki ukrzyżowania i zmartwychwstania. Podziwiałam kunszt rzeźbiarzy, którzy potrafili z nieopisanym artyzmem oddać stan psychiczny przedstawionej postaci, gdyż one nie tylko stoją tam od wieków, one SĄ. Ci dobrzy, apostołowie, przyjaciele i rodzina Jezusa, mają miłe i piękne oblicza, natomiast wśród katów nie brak wynaturzonych, wręcz obrzydliwych, brutalnych twarzy. Są tam też pospolici obserwatorzy o pustym spojrzeniu, zdającym się mówić ... "nie mam zdania, to nie moja sprawa" ... Kiedy powoli szłam od kaplicy do kaplicy, zaczęło we mnie narastać uczucie, że nie tyle zwiedzam muzeum, lecz jestem świadkiem tragicznej historii, jaka dzieje się na moich oczach. 






Nie ukrywam, że jestem osobą skłonną do wzruszeń i o żywej wyobraźni, lecz nikt, kto mnie zna, raczej nie powie o mnie, że jestem naiwna, ani nie posądzi o bigoterię. Jednak przyznam, iż niektóre sceny zrobiły na mnie tak kolosalne wrażenie, że łzy zakręciły mi się w oczach a serce ścisnęło z żalu. Po prostu musiałam myśleć o tych wszystkich ludziach, których uosabiał umęczony Chrystus, wydanych na okrutną śmierć, oplutych i sponiewieranych na oczach tłumu, o ich cierpieniu i cierpieniu tych, którzy ich kochali a musieli być jedynie bezsilnymi świadkami dramatu. A także o tym, jakiej nadludzkiej mocy trzeba, aby ocalić czystość duszy i umysłu, kiedy świat odwraca się od nas z pogardą... I jeszcze o tym, ile razy ja sama stawałam po lewicy, ile razy po prawicy Prawdy i Sprawiedliwości a ile w tłumie obojętnych widzów?




Kiedy już opuściłam Świętą Górę i spokojnie analizowałam moje doznania, myślałam też o tym, jakie wrażenie odwiedziny w tym miejscu robiły na pielgrzymach przybywających tam z głęboką wiarą, jeśli mnie, osobę racjonalną, i bynajmniej nie dewotkę, doprowadziły do podobnej burzy wewnętrznej? Prawdopodobnie każdy z nas słyszał historie o "miejscach mocy" jakie znajdują się w różnych punktach Ziemi, zapewne jest też wiele osób, które uważają to za czcze wymysły, nie mające żadnych podstaw naukowych. Jednak chciałabym tu powiedzieć, że ja sama kilkakrotnie doznałam niesamowitego uczucia, iż jestem w miejscu wyjątkowym, naładowanym energią powodującą, że doświadczałam tam niezwykłych przeżyć. To właśnie przydarzyło mi się w Varallo, ale nie tylko tam. To uczucie było za każdym razem inne, jednak nie mogłam oprzeć się przeświadczeniu, że wbrew rozumowi i moim codziennym nawykom, dzieje się wokół mnie coś, czego nie potrafię ogarnąć umysłem, jakbym była anteną odbierającą impulsy od potężnego generatora. 




To, o czym tu piszę jest bez wątpienia sprawą bardzo osobistą, lecz opowiadanie o takim miejscu, jakim jest sanktuarium w Varallo i skupienie się jedynie na jego aspekcie wizualnym, byłoby opisem martwych przedmiotów, uwłaczającym jego powadze i znaczeniu. Według mnie jest to miejsce ważne nie tylko dla chrześcijan, lecz każdego człowieka niezależnie od jego wyznania i światopoglądu, gdyż zadając nam pytania o charakterze ogólnoludzkim i ponadczasowym, niejako zmusza do policzenia się ze sobą i zrobienia swojego wewnętrznego rachunku sumienia. Po odwiedzeniu większości kaplic wyszłam na centralny plac, gdzie od południowej strony wzniesiono bazylikę. Obok niej znajduje się kaplica Ukrzyżowania i Złożenia do Grobu, zaś od północy zamyka go piękny portyk, do którego przylega kaplica Grobu Pańskiego, będąca kopią Grobu w Jerozolimie. Na środku placu znajduje się Zdrój Życia, studnia z figurą Chrystusa Zmartwychwstałego. Ostatnie miejsce, do którego prowadzi nasz pielgrzymi szlak, to bazylika poświęcona wniebowstąpieniu Marii Panny, gdzie w krypcie można zobaczyć liczne pamiątki przyniesione przez wiernych. 




Część z nich to typowe wota odlane ze srebra, są też liczne różańce, lecz jest też wiele obrazków wykonanych niezbyt wprawną ręką, przedstawiających zdarzenia, które donator uznał za znak boskiej interwencji. Są to sceny strasznych katastrof, czy wojennych zmagań, z których ktoś wyszedł bez szwanku, wizerunki dzieci narodzonych z bezpłodnych rodziców -pielgrzymów, przybywających tu, aby modlić się o potomstwo, liczne zdjęcia przedstawiające samego ofiarodawcę, lecz także przyniesione tu przez osoby  pielgrzymujące w intencji kogoś bliskiego. We włoskich kościołach często widzi się podobne wota, które mimo iż nie mają materialnej wartości, są świadectwem wiary i miłości, na które trudno patrzeć bez wzruszenia. 
Pisząc o tym sanktuarium, należy wspomnieć o artystach, którym zawdzięczamy te niezwykłe przeżycia. Jak wspominałam na wstępie, pierwszym współpracownikiem Bernadrdina Caimi był Gaudenzio Ferrari, utalentowany architekt, malarz i rzeźbiarz. Był on w pewnym sensie reżyserem, który dał realny aspekt idei Nowej Jerozolimy. Oprócz niego pracował tu architekt i rzeźbiarz Giovanni d'Enrico wraz ze swymi braćmi, malarzami Melchiorem i Antoniem (bardziej znanym jako Tanzio di Varallo) a także bracia della Rovere, zwani Fiamminghini, których freski zdobią liczne kościoły w Północnych Włoszech. Niesamowitą w swej dramatycznej wymowie scenę rzezi niewiniątek stworzył Giacomo Paracca, zaś wstrząsającą scenę wydania Chrystusa na śmierć zwaną "Ecce Homo" rzeźbiarz Giovanni d'Enrico i malarz Pier Francesco Mazzucchelli, zwany Mozzarone. 




Wiele kaplic powstałych w epoce baroku zaprojektował Galeazzo Alessi, który odstąpił od pierwotnego projektu pomysłodawcy, aby przedstawić swego rodzaju kopie budynków znajdujących się w Palestynie. Do przyozdabiania kaplic zatrudniono między innymi malarza Domenica Alfano z Perugii oraz rzeźbiarza Giovanniego Vespin, pochodzącego z Flandrii a we Włoszech znanego jako Tabacchetti. Jak wspomniałam w poprzednim wpisie, pracowało tu wielu artystów, dziś może nie tak znanych jak Leonardo da Vinci czy Michał Anioł, lecz z całą pewnością posiadających wielki talent, czemu dali wyraz tworząc dla tego sanktuarium. W ten sposób nie tylko zrealizowali ideę przedstawienia życia i śmierci Jezusa, stworzyli także dzieła pędzla i dłuta zasługujące na uwagę ze względu na artyzm wykonania a ich twórczość to wielki wkład  w kulturę Włoch, jak również całej ludzkości.





Mecenasami szczególnie zasłużonymi dla tego miejsca byli Lodovico Sforza zwany "il Moro", oraz S.Carlo Borromeo i biskup Novary, Carlo Bescape'. Jest tu też polski akcent, tablica upamiętniająca wizytę Jana Pawła II, który odwiedził to sanktuarium w 1984 roku. W Varallo byłam dwukrotnie, po raz pierwszy sama, na początku lata i powtórnie jesienią tego samego roku wraz z Martą, przy czym ponowny pobyt zrobił na mnie wrażenie nie mniejsze, niż ten pierwszy. W sumie podczas tych dwóch wizyt wykonałam mnóstwo zdjęć i miałam spory problem z wyborem takich, które najlepiej mogłyby zilustrować tego posta. W związku z tym, wszystkich zainteresowanych  bardzo zachęcam do obejrzenia pozostałych zdjęć z Varallo i sanktuarium w moim albumie >