Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kwiaty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kwiaty. Pokaż wszystkie posty

sobota, 29 marca 2025

Gdzie jest wiosna?

 


Tegoroczna zima Ostródę ominęła szerokim łukiem, poza jednym prawdziwie śnieżnym dniem o którym pisałam tutaj, i paroma innymi, kiedy padał śnieg z deszczem, nie było jej nawet na lekarstwo. Marzec też zaskoczył - deszczu było brak, za to większość dni czarowała słońcem i błękitnym niebem, lecz przy tym często wiał zimny, przenikliwy wiatr, a poranne przymrozki też nie były rzadkością. Ponieważ mazurski klimat jest dość surowy, zwykle w marcu panuje pogoda raczej przedwiosenna, więc trzeba się uzbroić w cierpliwość na najbliższe dwa lub trzy tygodnie. Ale to, co dla człowieka jest zrozumiałe i do przyjęcia w żaden sposób nie mieści się w małym kocim łebku, zwłaszcza jeśli ten łepek jest rudy, jak to ma miejsce w przypadku naszego Furianuszka. Furianuszek mieszka z nami od kilku lat, znalazłam go na działkach, kiedy był jeszcze bardzo młodym zwierzaczkiem, o czym świadczyły jego mleczne ząbki. Była to obopólna miłość od pierwszego wejrzenia, dlatego nie pozostało mi nic innego jak zabrać go do domu, gdzie bardzo szybko się zaaklimatyzował. Co więcej, nasze trzy kotki, o których pisałam tu, też nie miały problemu z akceptacją jeszcze jednego pobratymca. Niestety, po pewnym czasie czwórka znów stała się trójką, ponieważ zupełnie niespodziewanie z powodu wady serca odeszła nasza Kuleczka. Nic nie wskazywało na to, że jest chora, bo zawsze była prawdziwym wulkanem energii w przeciwieństwie do Buffy i Baribalka, którzy preferują długie drzemki, ożywiając się jedynie w porach posiłków oraz  sytuacjach nadzwyczajnych i niecodziennych. Za to Furianuszek nadrabia swoimi pomysłami na urozmaicenie naszej codziennej egzystencji, co więcej ma ich nieprzebrane zasoby i jest nadzwyczaj konsekwentny w swoich poczynaniach. Jako że w zaraniu życia posmakował prawdziwej wolności na łonie natury, w dalszym ciągu chciałby biegać po okolicy, jednak mieszkamy w tak ruchliwym punkcie miasta, że samodzielne wycieczki nie wchodzą w grę a dla kota o takim usposobieniu wychodzenie w szelkach jest nie do przyjęcia. W związku z tym pozostaje mu wyglądanie przez otwarte okno, przy czym pora roku i pogoda raczej nie mają dla niego znaczenia. 



Okna do wyglądania są dwa, jedno z nich znajduje się na antresoli, jednak nie cieszy się wielkim uznaniem, ponieważ  jest zabezpieczone siatką, poza tym wychodzi na ulicę a kotki nie lubią hałasu, jaki stamtąd dobiega. Dużo bardziej atrakcyjny punkt obserwacyjny stanowi parapet okna  mojej sypialni położonej od podwórza, tym bardziej, że zwykle lata tu mnóstwo ptaków, więc jest co oglądać. Od paru tygodni Furianuszek oprócz obserwacji kawek i gołębi ma jeszcze jedno zajęcie, a mianowicie wypatrywanie wiosny. Codziennie rano staje koło mojego łóżka i patrzy na mnie wyczekująco, czy mam zamiar wreszcie wstać i pomyśleć o jego potrzebach? Nie ma najmniejszego znaczenia, że człowiek ostatnio ma problem z otwarciem okna z powodu kontuzji prawego barku ani to, że jest dopiero siódma rano, za oknem 5 stopni powyżej zera i chciałoby się jeszcze poczytać książkę leżąc w łóżku. To wszystko są nic nie znaczące drobiazgi, bo przecież wiosna może przyjść w każdej chwili, na przykład zacznie  wspinać się po rynnie a Furianek przeoczy ten arcyważny moment. W tej sytuacji człowiekowi nie pozostaje nic innego jak wstać i zaspokoić kocie oczekiwania, co może nie do końca jest straszną karą, bo w kuchni w dzbanku ekspresu czeka na niego pyszna kawa, którą co rano Marta parzy przed wyjściem do pracy. I tak zaczynamy nasz nowy dzień, kot wygląda nadchodzącej wiosny, a ja ziewam w fotelu, czekając aż kawa postawi mnie na nogi. Przez ostatnie dwa tygodnie bardzo mało wychodziłam z domu, bo obolały bark sprawiał, że nie mogłam ubrać się bez pomocy, jednak dzisiaj miałam pilną sprawę do załatwienia, więc musiałam się przemóc. Choć nie obyło się bez bólu, zrobiłam to dość chętnie, ponieważ dzień był przepiękny, słoneczny, a co więcej bardzo ciepły. Pomyślałam, że może ja również rozejrzę się za wiosną, bo a nuż przyszła w nocy, kiedy Furianuszek spał?






Jak widać na powyższych zdjęciach, faktycznie wiosna zjawiła się po cichu i ukradkiem. Co prawda jeszcze dość nieśmiało prezentuje swoje uroki, ale pierwsze wiosenne kwiatki, bazie i maleńkie wierzbowe listki, nie pozostawiają co do tego wątpliwości. Ja i Furianek przegapiliśmy jej nadejście, ale trudno, teraz wyglądając przez okno będziemy wypatrywać zielonych pączków na ogromnych lipach rosnących na terenie dawnych Białych Koszar, a później śledzić jak okrywają się bujną zielenią liści, by wreszcie zakwitnąć i uwodzić pszczoły swoim miodowym zapachem. To wszystko przed nami, podobnie jak złota jesień i listopadowe szarugi, które nadejdą, czy tego chcemy, czy nie... 

sobota, 14 marca 2015

Magnoliowo i wiosennie.



I znów magnolie szykują się do kwitnienia...Dziś rano, kiedy otworzyłam komputer i zajrzałam na bloga, zauważyłam nowy wpis Ady na temat Wawelu w wiosennej szacie, ze zdjęciami wielkiej magnolii gęsto pokrytej mechatymi pączkami. Mam nadzieję, że tego roku krakowska wiosna nie zawiedzie swoich wielbicieli i pozwoli im nasycić oczy cudnym widokiem, jakim jest to kwitnące drzewo. Ja podczas mojego pobytu we Włoszech również co roku miałam okazję oglądać ten wspaniały spektakl i zawsze cieszył mnie swoją urodą. 


Nic więc dziwnego, że w moim magnoliowym albumie jest mnóstwo zdjęć tych wspaniałych roślin, gdyż dopiero tam udało mi się je zobaczyć w całej ich przyrodzonej krasie.
W Ostródzie z balkonu mojej mamy mogę zajrzeć do ogrodu po przeciwnej stronie ulicy, gdzie rośnie magnoliowe drzewko. Pamiętam, jak wiele lat temu, po raz pierwszy ujrzałam je w kwiatach, choć jeszcze bez liści. Nie mogłam wtedy uwierzyć własnym oczom, wielkie, różowe kwiaty na bezlistnych gałązkach w czasie, gdy w naszych ogrodach nieśmiało pokazywały się pierwsze oznaki wiosny, wydawały mi się nierzeczywiste. Ponieważ na Mazurach spotyka się je dość rzadko, moja wiedza na temat magnolii była wtedy dość znikoma i nie miałam pojęcia o bogactwie gatunków oraz kolorów, jakie je cechują. Jak wielka jest ta rozmaitość, przekonałam się już w pierwszym roku mojego pobytu we Włoszech. 


Wybrałam się wtedy na jedną z moich wiosennych przechadzek, pamiętam, że był to piękny, słoneczny dzień, niespodziewanie przechodząc koło domu z dużym, ładnym ogrodem, poczułam niezwykłą, upajającą, kwiatową woń. Zaczęłam się rozglądać wokoło i wtedy zauważyłam białe płatki leżące na ziemi. Stałam pod okazałym drzewem z ciemnozielonymi, skórzastymi liśćmi a w jego koronie dostrzegłam wielkie, piękne  kwiaty. To właśnie one wydzielały ten intrygujący zapach; było to dla mnie coś zupełnie nowego, więc musiałam się z kimś podzielić tym odkryciem. Od znajomej Włoszki dowiedziałam się, że jest to  jeden z gatunków magnolii, który w odróżnieniu od innych nie zrzuca liści na zimę.


W następnych latach corocznie miałam okazję oglądać ich urodę, gdyż w lombardzkich ogrodach spotyka się je bardzo często; czasami są niewielkie i delikatne, ale bardzo często widzi się stare, duże, dorodne drzewa. Kiedy po zimowych szarościach nadchodzą pierwsze, naprawdę ciepłe dni, ni stąd ni zowąd pokrywają się one całą masą różowego lub białego kwiecia, co sprawia, że wyglądają niczym ogromne bukiety zawieszone na tle lazurowej przestrzeni nieba. Pokochałam je i nie miało tu nic do rzeczy, że miałam je wszędzie na wyciągnięcie ręki. Tak samo mnie cieszyły ogromne, stare drzewa, jak i te malutkie, prezentujące swe kwiaty na drobnych, delikatnych gałązkach. Lubiłam też zaglądać do okolicznych ogrodów w poszukiwaniu niezwykłych kolorów i form, kwiatów o płatkach gładkich lub postrzępionych. Czekałam na dzień, kiedy z pączków okrytych delikatnym puszkiem wyłoni się delikatny rąbek koloru, bo wiedziałam, że wraz z jego pojawieniem znowu rozpocznie się wiosenny cud natury. 


Jako pierwsze zakwitają odmiany, które zrzucają liście na jesieni; ich kwiaty nie pachną, za to cieszą oczy gamą kolorów, od śnieżnobiałego poprzez wszystkie odcienie różu, aż do purpury. W miarę upływu czasu pojawiają się na nich jasnozielone liście a kwiatów z każdym dniem jest coraz mniej. Kiedy przekwitnie ten gatunek, pałeczkę przejmują drzewa o zimozielonych, skórzastych liściach i białych a właściwie lekko kremowych kwiatach. Są one zazdrośnie ukryte w gąszczu zieleni, mniej liczne, za to oszałamiająco pachnące. Pomiędzy ich płatkami widnieje okazały, czerwony słupek z żółtą wiązką pylników, który jesienią zamienia się w dużą, brązowa szyszkę. Byłabym w dużym kłopocie, gdybym miała dokonać wyboru i powiedzieć, które z nich są piękniejsze, czy te w odcieniach różu, ciemniejsze od zewnątrz i jasne w środku, purpurowe a może te białe o płatkach w kolorze bitej śmietany? Kiedy zaczęłam robić zdjęcia, nie mogłam sobie odmówić wielokrotnego uwieczniania tych pięknych drzew; zresztą i tak wciąż biegałam z aparatem fotograficznym, próbując zatrzymać w kadrze to, co mi towarzyszyło przez te wszystkie lata. 


Każdy z przeżytych dni zbliżał mnie do wyjazdu i definitywnego powrotu do Polski w moje rodzinne strony, które ukochałam najbardziej na świecie. Jednak ta miłość nigdy nie stała w sprzeczności z zachwytem, jaki budziły we mnie Włochy, ich przyroda, pejzaż i kultura. Czas, który był mi tam dany stał się dla mnie nie tylko ciężarem, jaki nie raz z trudem dźwigałam lecz także pięknym prezentem, więc starałam się spożytkować go jak najlepiej. Wspomnienia przeżytych chwil, obrazy w mojej w pamięci i te uwiecznione na zdjęciach, sprawiły, że już nigdy nie będę tą samą osobą, która wiele lat temu podjęła decyzję o wyjeździe na emigrację, gdyż pozwoliły mi spojrzeć na moje życie z zupełnie innej perspektywy. Z pewnością nie tylko stałam się bardziej odporna na przeciwności losu, to co tam przeżyłam, nauczyło mnie cieszyć się każdą chwilą, każdym okruchem piękna i dobra, jaki to życie mi rzucało.


Mam nadzieję, że widok kwitnących magnolii ucieszy również Wasze oczy, tak jak radował moje. Jeśli chcecie zobaczyć więcej zdjęć, jak zwykle zapraszam do  obejrzenia ich w albumie.

 Więcej zdjęć można zobaczyć tutaj>


   lub na filmiku> 

                               

P.S. Ada w swoim komentarzu wspomniała o "magnoliowym festiwalu" jeśli ktoś z czytelników ma swoich albumach zdjęcia magnolii lub jakieś piękne wspomnienie z nimi związane, to może byłby to odpowiedni moment aby się tym podzielić? 

niedziela, 3 czerwca 2012

Maj i Maja w ogrodzie.



Być może, moi starzy czytelnicy pamiętają z ubiegłego roku wpis na Bloxie, w którym opisywałam moje ogrodowe perypetie. Dla przypomnienia - rok temu ja i moja córka Marta, kupiłyśmy bardzo zapuszczoną i od kilku lat nieuprawianą działkę z zaniedbaną, murowaną altanką. Ubiegły rok poświęciłyśmy na jej remont i budowę drewnianego tarasu, co bardzo sprawnie wykonali wynajęci rzemieślnicy. Zostało nam jeszcze nieco prac typowo kosmetycznych, które planujemy zrobić same, kiedy poprawi się pogoda. Gdy zobaczyłyśmy ten ogród po raz pierwszy, zachwyciły nas stare drzewa i ogromna ilość kwiatów, wiele lat temu posadzonych przez poprzednich właścicieli (tulipany, narcyzy, śniedki i piwonie) oraz innych, które same się wysiewały (niezapominajki, stokrotki, łubiny, ostróżki, dzwonki ) i które dopiero zaczynają się ukazywać. Do tego są jeszcze przepiękne paprocie i krzaki bzu. Te ostatnie, przycięte rok temu, w obecnym sezonie odwdzięczyły się nam ogromną masą kwiatów. To wszystko stanowi nie tylko urok tego miejsca, ale też niesamowity kłopot, bo ogrodu nie można po prostu przekopać i zacząć całej pracy od początku, nie niszcząc przy okazji tego, co już jest. W związku z tym, próbuję karczować niektóre miejsca, co pozwoli  wprowadzić w całość  jakiś ład, lecz jest naprawdę trudnym zadaniem. Ubiegłej wiosny założyłyśmy spory trawnik, który systematycznie koszony, jak dotąd ma się dobrze. Jednak trawa, rosnąca poza nim, pośród kwiatów w tym roku musi być wycinana za pomocą nożyc, co jest prawdziwie syzyfową pracą. Mam nadzieję, że gdy uda mi się poprzenosić kwiaty cebulowe oraz byliny i stworzyć z nich sensowne grupy, w przyszłym roku będziemy mogły użyć do tej pracy kosiarki lub przynajmniej podkaszarki. Mimo wszystko, jestem bardzo zadowolona a nawet szczęśliwa, gdyż nie tylko mam ważny powód żeby wyjść z domu, ale również miejsce, gdzie mogę popracować fizycznie, co w pewnym sensie rekompensuje mi brak górskich wycieczek, jakim z pasją oddawałam się podczas pobytu we Włoszech. Kiedy zakończymy prace remontowe wokół domku z przyjemnością zaprezentuję końcowy efekt naszych wysiłków. Na razie chciałabym podzielić się zdjęciami, jakie zrobiłam w ubiegłym miesiącu podczas pobytu mojej wnuczki Mai, która mi dzielnie asystowała podczas podlewania i grabienia.

Więcej zdjęć z majowego ogrodu>

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Ogród włoski.



Ogród włoski to skrzyżowanie uporządkowania z nieokiełznaną naturą. Nie jest tak rozległy i pełen nieoczekiwanych perspektyw jak park angielski, ale też nie tak uporządkowany jak oparty na symetrii i geometrycznych formach ogród francuski. W ogrodzie włoskim znajdziemy tarasy, rzeźby, fontanny, dyskretne altany oraz belwedery, skąd można podziwiać szczególnie piękne widoki. Nie brak w nim malowniczo zgrupowanych drzew i strzyżonych szpalerów na wzór francuski zaś murki i balustrady zdobią wielkie wazy pełne rosnących w nich kwiatów. Trawniki zdobią kolorowe rabaty i kwitnące krzewy a wśród tych ostatnich prym wiodą kamelie i azalie. Bardzo lubię ten rodzaj ogrodu, podobnie jak park angielski, natomiast ogród francuski, niezależnie od swojej urody męczy mnie szybko, więc dłuższy spacer po jego uporządkowanych alejkach jest dla mnie swego rodzaju pokutą. Zwiedzając zabytkowe wille miałam  okazję oglądać wspaniałe ogrody willi Carlotta, Melzi i Taranto, mające różny charakter i założenie. Pięknym przykładem typowego ogrodu włoskiego jest długi i wąski ogród willi Monastero w Varennie, leżący na wschodnim brzegu jeziora Como.


Jednak tym razem nie o takich ogrodach chcę napisać, lecz o moim własnym, choć wyimaginowanym ogrodzie, którego nie ma na żadnej mapie, gdyż istnieje on jedynie w mojej pamięci i wyobraźni...


Są tam te wszystkie rośliny, które mnie zachwyciły i na które co roku czekałam z utęsknieniem aby wreszcie zakwitły... Są w nim mimozy i magnolie, hortensje o ogromnych kwiatach, miniaturowe różyczki, wspaniale kwitnące kamelie i oleandry. Kiedy nadchodziła wiosna a w przydomowych ogródkach zaczynało się zielenić, zdarzało mi się nadłożyć drogi, żeby zobaczyć co nowego rozkwita za płotem sąsiada. Gdy zima miała się ku końcowi, niespodziewanie zakwitały oczary o niepozornych kwiatach wydających delikatny zapach i żółte mimozy. Pierwsze dni wiosny należały do magnolii, zaś po nich przychodził czas na fioletowe glicynie, pokrywające kaskadami delikatnych kwiatów pergole i murki. Z dnia na dzień na ulicach robiło się różowo od migdałowców i drzewek podobnych do naszych czereśni, pokrytych wielkimi kiściami białych i różowych kwiatów.


Kiedy zazieleniło się na dobre, zaczynały kwitnąć pnące jaśminy o orientalnym, oszałamiającym zapachu a przy płotach milin amerykański bujnie rozpościerał swe gałęzie ozdobione szkarłatnymi, trąbkowymi kwiatami, wyłaniającymi się z gęstwiny ciemnozielonych liści. Często zza wysokiego muru odgradzającego prywatną posesję docierał upajający, nieznany mi zapach niewidocznych roślin a balkony oraz ogródki na dachach i tarasach przypominały ogromne kosze pełne zieleni i kwiatów w pełnym rozkwicie. Nie sposób też zapomnieć o skromnych kwiatach lawendy, tej klasycznej, niebieskiej o drobnych kwiatkach i jej bardziej imponującej odmianie o ciemno fioletowych kłoskach. I tak przez całe lato, dzień za dniem i tydzień za tygodniem, trwała ta kwiatowa zmiana warty... Pamiętam też, jak po raz pierwszy zobaczyłam kwitnące drzewko laurowe. Nie spodziewałam się, że kwitnie tak ładnie i obficie, przywabiając pszczoły swoimi drobnymi, żółtymi kwiatkami. W moim wyimaginowanym ogrodzie nie może też zabraknąć okazałych platanów, sadzonych na poboczach ulic w karnych szeregach, wyglądających niczym żołnierze ubrani w mundury o ochronnych barwach. Ich srebrnoszara kora z delikatnym odcieniem zieleni zawsze budziła mój zachwyt. Są tam również inne drzewa, okrutnie okaleczone na przedwiośniu z poobcinanymi gałęziami, z których został zaledwie pień i parę grubych konarów.


Gdy je zobaczyłam po raz pierwszy wydawało mi się to straszliwym barbarzyństwem i byłam niezmiernie zdziwiona, widząc te same drzewa w środku lata z kopułą delikatnych gałązek i mnóstwem dorodnych liści. Zrozumiałam, że takie cięcie to konieczność, kiedy po pierwszej letniej burzy, połączonej z porywistym wiatrem i ulewą, ulice pokryły się połamanymi gałęziami z drzew, których na wiosnę nie poddano tym brutalnym zabiegom. No i wreszcie pinie, o ogromnych szyszkach i koronach w kształcie parasola, których charakterystyczny kształt jest tak jednoznacznie związany ze śródziemnomorskim pejzażem. W ogrodzie mojej pamięci rosną też ogromne araukarie, drzewa figowe z palczastymi liśćmi i drzewo, którego nazwy długo nie znałam a które wprawiło mnie w zachwyt kwiatami o upojnym zapachu, nieco podobnymi do kwiatów naszego kasztanowca, lecz dużo większymi i w delikatnym kolorze lila. Dopiero podczas wizyty w ogrodzie botanicznym willi Taranto, dowiedziałam się, że nosi ono nazwę paulownia... I wreszcie są też drzewa kasztanowe, pokrywające swą bujną zielenią stoki gór z jadalnymi owocami, niczym zielone jeże w kolczastych skorupkach. Kiedy opuszczałam Włochy na zawsze, zabrałam mój wyimaginowany ogród ze sobą; w mojej pamięci wciąż trwają jego wszystkie barwy i zapachy, śpiew kosów budzący mnie o poranku, to całe piękno, które przez długie lata cieszyło moje oczy i leczyło obolałą duszę...

Więcej zdjęć >