niedziela, 28 lipca 2024

Lombardia. Jezioro Como - urocze Blevio, sylfida i słowik z Saronno.

Blevio to mała miejscowość na prawym brzegu jeziora Como, pierwsza w długim szeregu wsi i miasteczek, ciągnących się niemal nieprzerwanie po zachodniej stronie półwyspu Triangolo Lariano aż do Bellagio. Jej zabudowania nieźle widać z bulwaru w Como, gdyż długi łańcuch kolorowych domków i willi pięknie rysuje się na tle zielonego stoku gór.

Mimo to Blevio nie zalicza się do renomowanych miejsc, które odwiedzają tłumy turystów. Chyba nieco przegrywa również z pobliskim Torno, gdzie znajduje się piękny romański kościół. Natomiast w lesie porastającym góry można napotkać niezwykłe formacje skalne – link i massi avelli, starożytne grobowce niewiadomego pochodzenia, o których pisałam tutaj.

W zamian miasteczko zapewnia spokój oraz skromny i nienachalny, choć niezaprzeczalny urok. Te dwie zalety sprowadzają do Blevio gości spragnionych relaksu z dala od zgiełku.

Według mnie to miejsce ma jeszcze jedną niezwykłą rzecz do zaoferowania – mianowicie chyba najpiękniejszą panoramę jeziora, jaką widziałam w tej okolicy. Nie chwaląc się, widziałam ich niemało, ponieważ w rejonie Como zdeptałam wiele ścieżek, zarówno tych górskich, jak i biegnących bliżej lustra wody.

Oczywiście, dla podziwiania widoków decydujące znaczenie ma pora roku i dnia, czystość powietrza, światło słoneczne lub jego brak, bo – jak wiadomo – od tych warunków zależy, co dostrzeże nasze oko.





Niewątpliwie podczas wizyty w Blevio miałam ogromne szczęście, gdyż wszystkie te czynniki były po mojej stronie. Pojechałam tam lokalnym autobusem kursującym na trasie Como – Bellagio. Ponieważ droga prowadzi po zboczu wzniesienia, podczas jazdy mogłam patrzeć z góry na jezioro i dachy miasteczka, co było wspaniałą wizytówką.

Przed sobą miałam równie piękny widok na przeciwległy brzeg, gdzie wśród drzew dostrzegłam ładne wille Moltrasio, a po lewej stronie, w głębi, miasto Como. Kiedy wysiadłam z autobusu i zeszłam na bulwar, okazało się, że także z tego miejsca można oglądać zachwycającą panoramę okolicy.

Jak zwykle urzekł mnie niezrównany kolor wód jeziora Como – kiedy patrzyłam przed siebie, był on po prostu szmaragdowy. Kierując wzrok na południe, widziałam zielonkawo-niebieską toń, natomiast zwracając się na północ i mając słońce za plecami, mogłam podziwiać ciemny błękit z odcieniem indygo.

Te kolory płynnie przechodziły jeden w drugi, w zależności od bliskości brzegu i kąta padania promieni słonecznych, co dawało niesamowity, barwny spektakl. Choć ten widok nie był mi obcy i widziałam go nie raz, nie byłam w stanie oderwać od niego oczu...





Pisząc o skromnych urokach Blevio, nie miałam zamiaru go dyskredytować, gdyż w żadnym razie nie odbiega ono od pozostałych miejscowości w tym regionie. Każda z nich może się poszczycić wieloma zabytkami, niewielkimi domkami o uroczych detalach, wiekowymi kościołami i patrycjuszowskimi willami.

Do tego należy też dodać nadzwyczaj malownicze położenie i bujną przyrodę, która w okresie wegetacji spowija wszystko girlandami zieleni i kwiatów. Część z tych miejscowości, jak Bellagio, Cernobbio czy Menaggio, to dość spore ośrodki wypoczynkowe, gdzie można znaleźć duże, luksusowe hotele o ustalonej, międzynarodowej renomie.

W sezonie jest tam zawsze mnóstwo ludzi, co dla jednych osób jest zaletą, natomiast dla innych wadą, więc wybierają mniej znane miasteczka, które również mają wiele do zaoferowania. Aby to dostrzec, trzeba się nieco potrudzić, pochodzić po wąskich uliczkach, wchłonąć ich atmosferę i samemu odkryć wspaniałe zakątki miejscowości, która widziana podczas rejsu statkiem daje nam zaledwie przedsmak tego, co możemy tam znaleźć









Chodząc po uliczkach i zaułkach miasteczka, byłam pod ogromnym wrażeniem tego, co tam znalazłam. Podobały mi się bogato zdobione wille, lecz równie bliskie mojemu sercu były mniej wymyślne siedziby.

Z wielką przyjemnością odnalazłam wąziutką, uroczą alejkę pomiędzy zabudowaniami, nad którą umieszczono duży szyld mówiący o tym, że nieopodal znajduje się restauracja nosząca nazwę Riva di Stendhal. Choć nie byłam głodna, zajrzałam tam z ciekawości i muszę powiedzieć, że panorama jeziora widziana z restauracyjnego ogródka jest naprawdę fantastyczna.

Jednak bardziej niż widok ujęła mnie nazwa lokalu, nawiązująca do jednego z moich ulubionych pisarzy. Stendhal przybył do Lombardii w czasie włoskiej kampanii Napoleona i często bywał w tych stronach, goszczony w wielu willach należących do lombardzkiej arystokracji oraz bogatego mieszczaństwa.

Jako pisarz miał już pewien dorobek,  poza tym był znany z tego, że cechowała go bardzo błyskotliwa inteligencja z wyraźną nutką ironii. Pan Henri Beyle bardzo dbał o to, by wyrobić sobie opinię eleganta, co – wraz z zaletami jego umysłu – sprawiało, że choć nie wyróżniał się urodą, śmiało mógł się ubiegać o miano ozdoby salonów.

Echa jego obecności nad jeziorem Como nadal tu pobrzmiewają, a jeśli zagłębimy się w historię okolicznych miejscowości, trudno będzie znaleźć takie, z którym nie wiązano by jego nazwiska.










W Blevio znajdziemy wiele letnich rezydencji, które przyciągają wzrok podczas rejsu statkiem, gdyż nie sposób ich nie zauważyć, mimo sporej odległości od brzegu. Z pewnością zalicza się do nich willa Ravasi, czasem zwana „Inglesina”, gdyż swym stylem nawiązuje do budowli angielskich, a także willa Belgiojoso Borletti z charakterystyczną fasadą ozdobioną niewielkim okienkiem w postaci równoramiennego krzyża albo – jak kto woli – czterolistnej koniczyny.

Niegdyś stanowiła własność Cristiny Trivulzio, księżnej Belgiojoso, o której pisałam w poprzednim poście. Pierwszym właścicielem willi był hrabia Grigorij Szuwałow, który wzniósł tę uroczą budowlę dla swej ukochanej żony w nadziei, że klimat Włoch przywróci jej szwankujące zdrowie. Niestety, tak się nie stało – hrabina umarła, zrozpaczony hrabia wstąpił do zakonu, a willa została sprzedana.

Inną bardzo charakterystyczną budowlą jest willa Troubetzkoy, zaprojektowana w stylu szwajcarskiego chalet przez księcia Aleksandra Trubeckiego, który za konspirację przeciwko carowi Mikołajowi I został zesłany na Sybir. Przebywał tam przez sześć lat, po ułaskawieniu wyjechał do Włoch i zamieszkał nad jeziorem Como.

Swą willę wzniósł około 1850 roku w trudno dostępnym miejscu, co wymagało znacznego poszerzenia placu budowy. Odbywało się to poprzez wysadzenie części urwiska; dzięki tej działalności mieszkańcy Blevio nadali księciu wiele mówiące przezwisko „burzyciela skał”.

Co ciekawe, książę zamieszkał w niezbyt dużej odległości od obszernej, pięknej willi należącej do Marii Taglioni, sławnej tancerki epoki romantyzmu, o której będzie następny akapit.






Maria Taglioni, wybitna postać w historii baletu, jak przystało na gwiazdę epoki romantyzmu, ma bardzo ciekawą biografię.

Urodzona w 1804 roku, była córką wybitnego włoskiego tancerza, choreografa, baletmistrza, a także zdolnego pedagoga Filipa Taglioni oraz szwedzkiej tancerki Zofii Karsten, dlatego można rzec, że talent do tańca miała w genach. Jej matka była córką śpiewaczki, aktorki i harfistki Zofii Stępkowskiej oraz szwedzkiego śpiewaka operowego, więc nic dziwnego, że Maria urodziła się do pracy na scenie.

Utalentowana, a do tego doskonale wyszkolona przez ojca, zrobiła wielką międzynarodową karierę, w czym nie przeszkodziła jej nawet wada fizyczna, której skutkiem były zbyt zaokrąglone plecy. Swój problem przekuła w atut, utrzymując sobie tylko właściwą, lekko pochyloną postawę. Ta maniera, w połączeniu z jej nadzwyczajną lekkością, eteryczną sylwetką i ogromnym wdziękiem w ruchach, sprawiła, że uważano ją za wspaniałą odtwórczynię ról romantycznych.

Jako jedna z pierwszych tancerek tańczyła na palcach, co predysponowało ją do ról zwiewnych i uduchowionych istot. Jej charakterystyczne uczesanie w nisko upięty kok i tiulowa spódniczka (zwana tutu lub paczką) nadal są kanonem dla tancerek baletu klasycznego.

Swą profesję baletnicy rozpoczęła jako osiemnastolatka od udanego debiutu w Wiedniu. Po tym pierwszym sukcesie wyjechała do Paryża, gdzie zapoczątkowała nową epokę, tańcząc tytułową rolę w balecie Sylfida. Do 1847 roku, kiedy w wieku czterdziestu trzech lat postanowiła zakończyć karierę, występowała na niemal wszystkich scenach Europy – między innymi w Petersburgu i Warszawie.

Chociaż wyszła za mąż za rozkochanego w niej arystokratę, hrabiego Gilberta de Voisins, niejednokrotnie wchodziła w romansowe związki z innymi mężczyznami, co zaowocowało narodzinami syna i córki. Plotka głosiła, że jednym z jej kochanków był właśnie znany nam już burzyciel skał, czyli książę Aleksander Trubecki, który w 1846 roku nie tylko podarował jej wenecki pałac Ca' d'Oro, lecz także sfinansował jego remont.

Po zakończeniu kariery baleriny Maria wraz z rodziną w 1847 roku osiadła w Blevio, gdzie kupiła wspaniałą willę tuż nad brzegiem jeziora Como (zdjęcia powyżej i poniżej). Co ciekawe, jej córka Eugenia, mająca wówczas jedenaście lat, w przyszłości została żoną księcia Aleksandra i urodziła mu pięcioro dzieci.

Ciekawe, jak się to ma do plotki o romansie księcia z jego przyszłą teściową, czego dowodem miał być prezent w postaci weneckiego pałacu. Osobiście wolę myśleć, że był to jedynie dowód uwielbienia księcia dla talentu tancerki, a małżeństwo z jej córką to była całkiem inna historia...




O powstaniu willi Marii Taglioni wiemy niewiele. Prawdopodobnie wzniesiono ją w drugiej połowie XVIII wieku – istnieje bowiem wzmianka, że pewnego razu, podczas burzy, w jej murach schronił się cesarz Józef II. Kilkadziesiąt lat później Maria odkupiła posiadłość i poleciła ją zrestrukturyzować oraz przystosować do potrzeb swojej rodziny. Dzięki jej staraniom powstał elegancki kompleks, składający się z dwóch budynków połączonych krytym portykiem. W mniejszym z nich, zwanym Villa Serena, pod tarasem mieści się obszerna darsena, pełniąca funkcję hangaru dla łodzi.

Za czasów Marii Taglioni willa gościła wielu prominentnych artystów, wśród których znaleźli się m.in. Rossini, Bellini i Liszt. Niestety, te piękne czasy nie trwały wiecznie – ojciec Marii, angażując się w ryzykowne operacje giełdowe, doprowadził do znacznej utraty rodzinnego majątku. Choć willa nadal pozostawała jej własnością, Maria musiała porzucić Blevio i wrócić do Paryża, gdzie podjęła pracę zarobkową jako nauczycielka tańca. W podeszłym wieku przeniosła się do Marsylii, gdzie zmarła w 1884 roku.

W XX wieku willę zakupił Celestino Usuelli – włoski pionier lotnictwa i konstruktor sterowców. Był on przyjacielem d’Annunzia, więc nie można wykluczyć, że słynny pisarz bywał w Blevio, zwłaszcza że odwiedzał pobliską willę Erba. Obecnie cały kompleks został przekształcony w luksusowy obiekt hotelowy, oferujący noclegi dla dwudziestu dwóch osób w elegancko urządzonych pokojach z nowoczesnymi łazienkami.

Podczas mojej wizyty w miasteczku dowiedziałam się, że Maria Taglioni nie była jedyną sławną osobą, która po zakończeniu światowej kariery wybrała Blevio na swoją siedzibę. Z doświadczenia wiem, że lokalne cmentarze są cennym źródłem wiedzy o historii danego miejsca i jego mieszkańcach, dlatego również tym razem nie omieszkałam zajrzeć na niewielką, tarasową nekropolię, położoną niemal w samym centrum miasteczka.

Moją uwagę zwrócił okazały rodzinny grobowiec, więc postanowiłam przyjrzeć mu się z bliska. Tu czekało mnie ogromne zaskoczenie: okazało się, że spoczywa w nim Giuditta Pasta, jedna z najjaśniejszych gwiazd dziewiętnastowiecznej opery. Informował o tym zarówno napis na jednej z krypt, jak i pamiątkowa tablica umieszczona na zewnętrznej ścianie budowli. * 

Nazwisko Giuditty Pasta było mi znane od dawna – jako miłośniczka opery, historii i dziewiętnastowiecznego piśmiennictwa, niejednokrotnie spotykałam wzmianki o niej w literaturze faktu i pamiętnikach z tamtej epoki.  



Na zdjęciu powyżej widoczny jest kolaż złożony z dwóch portretów Giuditty Pasty – na pierwszym widzimy młodziutką śpiewaczkę u progu kariery, na drugim zaś dojrzałą artystkę w słynnej roli Normy.
Poniżej – dwaj wielcy kompozytorzy epoki romantyzmu: Gaetano Donizetti i Vincenzo Bellini, oraz ich muza – boska Giuditta Pasta..


Giuditta Negri, bo takie było jej panieńskie nazwisko, urodziła się w Saronno, mieście leżącym w połowie drogi pomiędzy Mediolanem a Como, jako córka Carlo Negri, aptekarza i oficera w armii napoleońskiej, oraz Rachele Ferranti. (Nota bene, podczas pobytu we Włoszech przez kilka lat mieszkałam i pracowałam w tej miejscowości). Podobno wychowywała ją babka i wuj Filippo Ferranti, muzyk amator, który jako pierwszy odkrył talent Giuditty i dał jej początki edukacji muzycznej. Profesjonalnego śpiewu uczyła się w Mediolanie, tam też poznała swojego przyszłego męża, śpiewaka operowego Giuseppe Pasta. Ich ślub odbył się w 1816 roku, tuż przed debiutem scenicznym młodej śpiewaczki, która od tej pory była znana jako Giuditta Pasta.

Jej pierwszy zagraniczny występ odbył się w Londynie i nie zakończył się sukcesem. Jednak zdeterminowana Giuditta nie zraziła się do śpiewu, wróciła do nauki i po dwóch latach ponownie stanęła na scenie — tym razem z powodzeniem, które podczas jej występów w Paryżu przerodziło się w oszałamiający sukces (w latach 1820–1821 śpiewała rolę Desdemony w Otellu Rossiniego). Od tej pory miała ugruntowaną pozycję na scenach europejskich, regularnie śpiewała w Mediolanie, Neapolu i Londynie. Odbyła wielkie tournée na terenie Niemiec i Rosji, występowała również w Paryżu, a także gościnnie na wielu włoskich scenach.

Fenomen Giuditty był podobny do fenomenu Marii Callas — choć jej głos nie porażał skalą i nie był pozbawiony wad, to cechowała go wielka giętkość i siła wyrazu. Z natury śpiewała w skali od kontraltu do mezzosopranu, jednak w procesie szkolenia jej głos ustawiono jako sopran sfogato, dzięki czemu osiągnęła większą skalę. Niestety, to przestrojenie nie wyszło jej na dobre i prawdopodobnie stało się przyczyną utraty głosu i w efekcie przedwczesnego opuszczenia sceny.

Pasta, podobnie jak Callas, była jednocześnie śpiewaczką i wspaniałą aktorką dramatyczną, a przy tym urodziwą kobietą, co sprawiało, że jej sztuka działała na ludzi wręcz magnetycznie. Była świetną odtwórczynią ról w operach Rossiniego i Mozarta, jednak największą sławę przyniosły jej trzy opery napisane specjalnie dla niej, z uwzględnieniem szczególnych właściwości jej głosu: Anna Bolena Donizettiego oraz Lunatyczka i Norma Belliniego.

Przyjacielem Pasty, a jednocześnie wielkim admiratorem jej talentu, był Stendhal. Ponieważ przez pewien czas mieszkali w Paryżu w tym samym budynku, krążyły plotki mówiące o ich romansie, jednak nie jest to wiadomość potwierdzona.

Śpiewaczka w trakcie swojej oszałamiającej kariery zgromadziła znaczny majątek. Była właścicielką pięknego pałacu w Mediolanie, poza tym w 1827 roku w Blevio nad jeziorem Como kupiła okazałą willę Roda z dużym parkiem i dwoma domkami dla gości, oraz drugą, mniejszą, zwaną Trempo. Po przebudowie, którą kierował jej wuj Filippo Ferranti (z zawodu był architektem ), willa Roda stała się jej ulubioną siedzibą, gdzie gościła mnóstwo osób ze świata kultury i wyższych sfer towarzyskich. Między innymi przez dwa miesiące mieszkał u niej Gaetano Donizetti, który w tym czasie napisał dla niej Annę Bolenę.

Podobno Pasta podczas letnich wieczorów często śpiewała przy otwartym oknie. Jej dźwięczny głos niósł się po wodzie i docierał aż do Moltrasio na drugim brzegu jeziora, gdzie go słuchał zachwycony Bellini. Kompozytor przebywał wtedy jako gość u swej wieloletniej kochanki Giuditty Turiny, żony bogatego przemysłowca. Pan Turina, posiadacz ładnej, obszernej willi Erker Hocevar (drugie zdjęcie poniżej), długo nie zdawał sobie sprawy z tego, co łączy jego piękną żonę z Bellinim. Co więcej, podobno czuł się nawet  zaszczycony faktem, że tak wybitny człowiek darzy ich swoją przyjaźnią. Jednak Bellini mógł słuchać Giuditty Pasty nie tylko z tak dużej odległości (w linii prostej ok. 1,5 km), ponieważ jako przyjaciel domu i współpracujący z nią kompozytor, bywał u niej częstym gościem.





Niestety, dziś willa Roda już nie istnieje. Śpiewaczka była zmuszona do jej sprzedaży, gdy w 1841 roku, wskutek upadku banku, któremu powierzyła swoje pieniądze, straciła większość majątku. Ponieważ w tym czasie, z powodu problemów z głosem, zakończyła karierę sceniczną, jej sytuacja finansowa uległa znacznemu pogorszeniu.

Co prawda Giuditta Pasta miała kilka uczennic, którym pomagała udoskonalić sztukę wokalną, oprócz tego sporadycznie koncertowała, jednak nie dawało to tak oszałamiających dochodów, jakie uzyskiwała podczas regularnych występów na scenie. W związku z tym przeprowadziła się do dużo mniejszej willi Trempo (pierwsze zdjęcie powyżej), gdzie zmarła w 1865 roku.

Jak wspomniałam na początku, pochowano ją w rodzinnym grobowcu, gdzie spoczywa również jej córka wraz z mężem oraz wuj Filippo i inni członkowie rodziny Ferranti. Natomiast willa Roda z czasem przeszła w obce ręce, a w 1904 roku została zburzona. Na jej miejscu wzniesiono, moim zdaniem niezbyt piękną willę Roccabruna (zdjęcie trzecie i czwarte powyżej), która także przechodziła różne koleje losu, aby na koniec popaść w ruinę. Uratował ją nowy właściciel, który zainwestował w jej restrukturyzację, dzięki czemu od 2010 roku działa pod marką Mandarin Oriental jako luksusowy hotel i SPA.

Wieloletni pobyt dwóch tak wybitnych artystek, jak Maria Taglioni i Giuditta Pasta, to z pewnością ważne fakty w historii Blevio. Jednak oprócz nich mieszkali tu ludzie, choć nie tak sławni, to bardzo zasłużeni dla lokalnej społeczności. Przekonałam się o tym, kiedy zeszłam na mały placyk przed ładnym XVIII-wiecznym kościołem pod wezwaniem świętych męczenników Epimacha i Jordana.

Kościół był zamknięty na głucho, gdyż – jak się później dowiedziałam – nie pełni już swej sakralnej funkcji. Zastąpiła go nowa świątynia, natomiast sporadycznie odbywają się w nim koncerty z okazji festiwalu „Casta Diva”, poświęconego pamięci Giuditty Pasty. Szkoda, bo ze zdjęć, jakie znalazłam w internecie, wynika, że jego wnętrze jest w niezłym stanie i można tam zobaczyć interesujące obrazy oraz piękne freski.

Na frontonie kościoła, obok drzwi wejściowych, widnieją dwie tablice pamiątkowe poświęcone benefaktorom Blevio, gdzie z trudem odczytałam nazwiska: Antonio Lucini i Sophie Vonwiller Mylius. Zrobiłam zdjęcia tablic i dopiero po ich powiększeniu i dodaniu kontrastu stały się na tyle wyraźne, że mogłam przeczytać, z jakiego powodu zostali tak uhonorowani. Jak się okazało, obydwoje przez wiele lat oddawali się dziełom miłosierdzia na rzecz lokalnej społeczności.

Po długich poszukiwaniach w internecie dowiedziałam się również, że pani Sophie, oprócz działalności charytatywnej, prowadziła w Blevio uznany salon literacki.

Podobnie przykra sytuacja dotyczyła ładnej, publicznej studni, gdzie umieszczono dwie marmurowe tabliczki, na których wyryto napis informujący o darczyńcy, który ją ufundował. Mimo starań nie udało mi się należycie go odczytać, a szkoda, bo jest to historia tej miejscowości i świadectwo życia jej dawnych mieszkańców.

Poza tym są rzeczy, o których powinno się pamiętać, nawet jeśli przydarzyły się dawno temu – a danie ludziom dostępu do wody pitnej dobrej jakości z pewnością się do nich zalicza.






Po prawej stronie placu zobaczyłam piękny klasycystyczny portyk z trójkątnym tympanonem, zadedykowany Carlo Sacco, o czym informował napis na marmurowej tabliczce. Natomiast na jego wewnętrznej ścianie znalazłam jeszcze jedną pamiątkową tablicę, tym razem z napisem w dobrym stanie, mówiącą o tym, że w 1925 roku ów Carlo Sacco otrzymał honorowe obywatelstwo Blevio.

Stało się to w uznaniu jego zasług dla lokalnej społeczności, jednak powiem szczerze, że nic mi to nie mówiło. Sprawa się wyjaśniła, kiedy dotarłam do cmentarza, gdyż zauważyłam tam duży secesyjny nagrobek z piękną figurą anioła wyrzeźbioną w białym marmurze i dwiema marmurowymi tablicami z podobiznami zmarłych.

Okazało się, że są to małżonkowie Carlo Sacco i Carolina Cerutti, a napis na nagrobku mówił o tym, że byli hojnymi donatorami Ospedale Maggiore – mediolańskiego szpitala uniwersyteckiego. Musiałam dość długo surfować w internecie, zanim znalazłam coś więcej na temat pana Carlo i jego żony.

Okazało się, że chociaż nie wyrośli w dobrobycie, dorobili się znacznego majątku na handlu przędzą bawełnianą. Na stałe mieszkali w Mediolanie, ponieważ w Blevio przez wiele lat mieli swą letnią siedzibę, czuli się związani z również lokalną społecznością, dla której nie szczędzili środków na pomoc materialną.

Dość powiedzieć, że dzięki ich darowiźnie, w okresie międzywojennym zelektryfikowano Blevio, co zapewne dla mieszkańców tej miejscowości było niemal darem niebios.

Sądzę, że tym hojnym gestem Carlo Sacco jak najbardziej zasłużył sobie na przyznanie honorowego obywatelstwa, jednak w całej tej sprawie jest jedno „ale”, które mi zgrzyta niczym, nie przymierzając, ziarnko piasku w zębach.

Otóż mam wrażenie, że zarówno władze Blevio, jak i lokalna społeczność mogłyby się nieco lepiej postarać, aby te wszystkie wyrazy wdzięczności nieco odświeżyć i przywrócić im należytą rangę.

Nieczytelne tablice pamiątkowe, jako dowód uznania dla ludzi, którzy wyszli poza ramy swojej sfery, by zrobić coś dla innych, to wstydliwa sprawa, podobnie jak obskurny portyk (gdzie na dodatek ktoś sobie zrobił hangar na łódkę), upamiętniający człowieka o wielkim sercu, któremu ta miejscowość tak wiele zawdzięcza.

Jestem w stanie zrozumieć, że wszystkie działania na zabytkowej substancji wymagają różnych zezwoleń (co może trwać długie lata, jak to pokazała historia willi Pliniana z poprzedniego posta), jednak z pewnością nie potrzeba ich, żeby takie miejsce porządnie wysprzątać i ozdobić kwiatami, jak to wielokrotnie widziałam w innych miejscowościach.


Wszystkie wizerunki osób pochodzą z domeny publicznej internetu.

* Poniżej zamieszczam mój przekład napisu, jaki widnieje na tablicy pamiątkowej grobowca Giuditty i jej krewnych.  

Pamięci genialnej śpiewaczki Giuditty Pasta chluby Włoch
przykładowi cnót w dobie triumfów w radości i w bólu
ojczyzna i rodzina
1 kwietnia 1865

Po 64 latach intensywnego i pobożnego życia otwarło się niebo dla tej, która słodkimi melodiami napoiła ziemię
1 kwietnia 1886
córka i wnuki

Skonfrontowani w życiu z takim przykładem z uważną miłością poświęcając ten grób, w którym zgromadzili się aby czekać na anioła zmartwychwstania.


środa, 17 lipca 2024

Lombardia. Jezioro Como - tajemnice Willi Pliniana i samonapełniające się źródło.


Od dłuższego czasu z tyłu głowy miałam pomysł na tego posta, gdyż chciałam opowiedzieć o miejscu, które zawładnęło moją wyobraźnią od chwili, kiedy je zobaczyłam po raz pierwszy. Działo się to tuż po moim przyjeździe z Bari, kiedy zamieszkałam na północ od Mediolanu, w pięknej okolicy u podnóża Prealp. Po typowo południowym, nadmorskim mieście, jakim jest Bari, błękitno-zielona Lombardia to był zupełnie inny świat, zwłaszcza jej północna część, z pasmami niewysokich gór na horyzoncie.

Pokochałam ten widok od pierwszej chwili, więc niemal cały wolny czas poświęcałam na wędrówki, żeby z bliska zobaczyć miejsca, które dotychczas znałam tylko z nazwy, zdjęć czy litografii. Zawsze dużo czytałam; biografie, książki historyczne oraz moja ulubiona literatura XIX wieku często opisywały piękno Włoch i ich kulturę. Znaczącą rolę w tych opisach odgrywało Jezioro Como — obowiązkowy etap każdego Grand Tour, na który wyruszali młodzi arystokraci i ludzie aspirujący do ówczesnego dobrego towarzystwa. Było ono także mekką artystów i ludzi kultury, szukających w tych stronach natchnienia i hojnych mecenasów.

Tak się szczęśliwie złożyło, że w kilka tygodni po moim przyjeździe nowi znajomi zaproponowali mi podwózkę do Como, gdzie mieli do załatwienia parę spraw. W lot chwyciłam okazję, tym bardziej że pogoda była wprost wymarzona na wycieczkę. Wysłuchałam kilku użytecznych wskazówek, jakich mi udzielili, i już niebawem mogłam podziwiać jedyny w swoim rodzaju widok na miasto i jezioro w otoczeniu zielonych wzniesień. Postanowiłam wtedy, że popłynę statkiem do Bellagio, ponieważ z różnych źródeł wiedziałam, że ten rejs zapewnia niezapomniane wrażenia.

Okazało się, że rzeczywistość przerosła moje najśmielsze wyobrażenia, gdyż pejzaż, jaki mogłam oglądać z odkrytego, górnego pokładu statku, wydał mi się wprost niewiarygodnie piękny. Wokół jeziora wznosiły się pasma gór o stromych stokach, porośniętych liściastym lasem, schodzących wprost do wody. Na brzegach widziałam niewielkie miejscowości, gdzie wśród kolorowych domków wystrzelały wieże kościółków przykryte ozdobnymi, barokowymi hełmami i skromne, romańskie dzwonnice z szarego kamienia. Mogłam też podziwiać przepiękne, stylowe wille, na poły ukryte w kwitnących ogrodach, z fasadami zwróconymi w stronę jeziora; przy każdej z nich była obowiązkowa darsena i taras w bezpośrednim sąsiedztwie wody. Te, które wzniesiono nieco dalej od brzegu, otaczała bujna roślinność — dominowały glicynie i ogromne krzewy azalii, a nad nimi wznosiły się parasolowate pinie, cedry libańskie i smukłe cyprysy.

Ten zachwycający pejzaż cieszył moje oczy i serce; dlatego, kiedy minęliśmy malowniczą miejscowość Torno, bardzo mnie zaskoczył widok okazałej, odosobnionej budowli, wyrastającej z wód jeziora u stóp wysokiego, skalnego urwiska przeciętego głębokim jarem, które porastał gęsty, liściasty las.

Od niemieckiej turystki, która widząc we mnie nowicjuszkę w tym temacie, na ochotnika wymieniała mi nazwy co ciekawszych miejsc, dowiedziałam się, że jest to willa Pliniana w Torno. Choć słońce stało wysoko, budynek nadal otaczał cień, w którym od zieleni drzew odbijał się żółty kolor frontowej ściany, przeciętej czterema rzędami okien z trójdzielną loggią umieszczoną w jego centralnej części i tajemniczym, łukowato sklepionym otworem tuż nad wodą.

Budynek sprawiał wrażenie wymarłego i zapomnianego, szare persjany były zamknięte na głucho, a plamy na fasadzie mówiły o tym, że jej ostatnia renowacja miała miejsce wiele lat temu. Wszystko to sprawiało przygnębiające wrażenie i otaczało willę aurą tajemnicy; zdawać by się mogło, że to opuszczenie było skutkiem tragicznych zdarzeń, które na zawsze wypędziły z jej murów dawnych mieszkańców. Nic nie wskazywało na to, że kiedyś było to miejsce, które gościło wiele wybitnych osobistości i gdzie prowadzono bujne życie towarzyskie oraz kulturalne.

Jednak historia mówi, że sławnych ludzi bywało tu naprawdę mnóstwo, bowiem odwiedził ją Napoleon Bonaparte, cesarz Józef II, królowa Małgorzata di Savoia, Aleksander Volta, Franciszek Liszt, Vincenzo Bellini, Giacomo Puccini, Stendhal, Byron, Percy i Mary Shelley, Ugo Foscolo, Aleksander Manzoni, Antonio Fogazzaro, a także Gioacchino Rossini, który goszcząc w jej murach, skorzystał z fortepianu gospodarzy, by skomponować operę "Tankred", co podobno zajęło mu jedynie trzy dni.

Ten pamiętny rejs statkiem to było moje pierwsze spotkanie z willą Pliniana. Później jeszcze niejednokrotnie mogłam ją oglądać podczas moich wycieczek w te strony, gdyż często bywałam nad jeziorem Como, gdzie zwiedzałam śliczne miasteczka i wioski i skąd wyruszałam na górskie szlaki. Przekonałam się też, że to miejsce nie zawsze tonie w cieniu urwiska i po południu słońce pięknie oświetla fasadę willi, natomiast dziwnym trafem nigdy nie udało mi się zobaczyć ogromnego wodospadu, który spływa ze skały ponad nią, by wpaść do jeziora. Jedynym wytłumaczeniem było to, że stok porastają duże drzewa i prawdopodobnie zasłaniają strumień wody.

Jak się dowiedziałam z lokalnych przewodników, willa Pliniana jest miejscem pełnym wspaniałej historii, ale też niezwykłych, intrygujących zdarzeń. Okazało się, że oprócz tajemnic związanych z losami jej mieszkańców, willa ma też swoją, jak dotąd niezgłębioną tajemnicę natury, którą zajmowali się obydwaj Pliniusze i Leonardo da Vinci, a także inni uczeni. Mimo to wszystko, co dotychczas wymyślono na ten temat, nadal pozostaje w sferze teorii. Tą tajemnicą jest istnienie Fonte Pliniana, czyli krasowego źródła okresowego, którego obecność i właściwości opisano już w czasach starożytnych.

Jak wspomniałam, jego istnienie fascynowało zarówno Pliniusza Starszego, jak i Młodszego, a ślad zainteresowania tym dziwnym zjawiskiem znajduje się w ich pracach. Ci dwaj uczeni, pochodzący z Como, czyli Comum Novum, jak kiedyś nazywano to miasto, bywali w tej okolicy i próbowali rozwikłać zagadkę źródła, którego wody wypływają na powierzchnię i zanikają cyklicznie w niemal równych odstępach czasu.

To zjawisko starał się zgłębić również Leonardo da Vinci, gdy na zlecenie księcia Sforzy bywał w tych stronach celem rozeznania się w możliwościach eksploatacji żył żelaza występujących w okolicy. Swoje obserwacje zanotował w Kodeksie Atlantyckim i Kodeksie z Leicester, gdzie napisał, że wody źródła przybierają przez sześć godzin — w tym czasie wypełniają skalny basen na powierzchni — po czym zaczyna się ich odpływ do jeziora, również trwający sześć godzin, i cały proces zaczyna się na nowo.

Pewnego razu, podczas rejsu statkiem, w pewnym sensie byłam świadkiem tego zjawiska; zobaczyłam wtedy ogromną ilość wody wypływającą kaskadą z otworu u podstawy budynku — znak, że opróżnia się zewnętrzny basen źródła. Podobno Leonardo widział to zjawisko jeszcze przed powstaniem willi, czyli przed rokiem 1573, kiedy rozpoczęto jej budowę. Jest to o tyle dziwne, że w tym czasie pracował we Florencji, w pracowni Verrocchia jako początkujący malarz, a w Mediolanie zamieszkał dopiero w 1583 roku. Nie było to jednak niemożliwe, ponieważ w 1571 roku przybył z wizytą do Florencji książę Mediolanu Gian Galeazzo Sforza, który był bardzo zainteresowany wydobyciem i wytopem rud żelaza. Niewykluczone, że przy tej okazji na jakiś czas "wypożyczył" Leonarda, który chętnie się imał wszelkich nietypowych prac.

Tak czy inaczej, dziś już nie zobaczymy źródła w jego pierwotnej postaci, gdyż willę zbudowano ponad jego ciekiem, pozostawiając od strony urwiska głęboką jamę, a raczej grotę wkomponowaną w budynek willi. Do niej spływa woda wydobywająca się z wnętrza góry, która następnie pod wewnętrznym dziedzińcem i korpusem willi płynie kanałem poprowadzonym na poziomie fundamentów i wpada do jeziora poprzez łukowaty otwór w dole fasady.

Źródło, a wraz z nim również willa, noszą nazwę "Pliniana" na cześć dwóch starożytnych uczonych, którzy opisali je jako pierwsi.

W tym tajemniczym miejscu hrabia Giovanni Anguissola, nowo mianowany gubernator Como, postanowił wznieść swą letnią siedzibę, która w zamyśle miała być dla niego miejscem wypoczynku. Jednak jej potężna sylwetka wskazuje na to, że w razie zbrojnej napaści mogła być również skutecznie funkcjonującym punktem oporu.

W owych czasach w obrębie Triangolo Lariano nie było dróg, które dziś biegną wzdłuż brzegów, więc jedynym środkiem lokomocji były łodzie. W tej sytuacji willa, przytulona do kilkudziesięciometrowego niemal pionowego urwiska, a od frontu mająca taflę głębokiego jeziora, w praktyce była niedostępna dla intruzów.

Gubernator był dobrym gospodarzem, a także człowiekiem lubianym i szanowanym przez mieszkańców prowincji, którą zarządzał rozsądnie i sprawiedliwie. Jednak niewykluczone, że wraz z nim do tego miejsca przybyły ścigające go demony z jego przeszłości... Giovanni Anguissola był bowiem jednym ze spiskowców, którzy w 1547 roku dokonali zabójstwa księcia Parmy i Piacenzy.

Co prawda zamordowany Pier Luigi Farnese (nota bene urodzony jako syn kardynała Alessandra Farnese, późniejszego papieża Pawła III) w żadnym razie nie był świetlaną postacią i wśród swoich współczesnych miał złą opinię,  jednak mimo wszystko nie był to chwalebny uczynek. Prawdopodobnie po śmierci księcia zarówno jego poddani jak i wrogowie (a może również sojusznicy) w większości odetchnęli z ulgą, jednak ten czyn nawet po latach mógł stanowić dla hrabiego nie tylko wyrzut sumienia, lecz również ściągnąć na niego spóźnioną zemstę Farnesich.

Tak czy inaczej spisek i zabójstwo stały się kanwą legendy, która mówiła o tym, że Anguissola był nawiedzany przez ducha swojej ofiary i pewnego razu, zaatakowany przez zjawę, utonął w wodach jeziora. W istocie gubernator zmarł spokojnie we własnym łóżku, ale kto wie — może za tym wszystkim stał jakiś nieszczęśliwy wypadek, lub hrabia nierozsądnie zażył kąpieli w jeziorze, a ponieważ nie był już młodzieniaszkiem, zachorował i zmarł?

Jego spadkobiercy sprzedali willę Viscontim, a od nich w 1676 roku odkupił ją Francesco Canarisi, pochodzący z pobliskiej miejscowości Torno. Nowy właściciel zadbał o upiększenie willi — na jego zlecenie powstały freski zdobiące pomieszczenia reprezentacyjne i loggię, wzniesiono też niewielką kaplicę. Choć Canarisi nie wywodzili się z arystokracji, to nie brakowało im pieniędzy ani zainteresowania dla sztuk pięknych, dzięki czemu prowadzili dom otwarty i chętnie gościli u siebie większość artystów, których wymieniłam powyżej.

Tak było aż do roku 1840, kiedy willę odkupił książę Emilio Barbiano Belgiojoso d'Este, włoski patriota i bohater Risorgimento, walczący z dominacją Austrii Oprócz tego jednocześnie był on aktywnym bywalcem arystokratycznych salonów, cieszącym się (podobno w pełni zasłużoną) opinią rozpustnika.

W młodym wieku ożenił się z Cristiną Trivulzio, panną wywodzącą się z jednej z najstarszych szlacheckich rodzin w Lombardii, a przy tym spadkobierczynią ogromnego majątku. Cristina była nie tylko bogata i bardzo urodziwa — odznaczała się również wielką wrażliwością i inteligencją, poza tym otrzymała świetne wykształcenie, które pogłębiała przez całe życie, Obydwoje byli zagorzałymi patriotami, jednak swobodny, a wręcz rozpustny styl życia księcia spowodował, że po kilku latach doszło do ich separacji, choć w dalszym ciągu solidarnie angażowali się w działalność polityczną.

Z powodu podejrzeń ze strony Austriaków, którzy mieli ją pod obserwacją jako osobę nieprawomyślną, Cristina wyjechała bez zezwolenia władz do Francji, co sprowadziło na nią wiele problemów, włącznie z konfiskatą jej osobistego majątku. Zdana na własne siły początkowo cierpiała niedostatek, jednak dość szybko zaczęła parać się dziennikarstwem, co zapewniło jej środki do życia.

Na stałe mieszkała w Paryżu, gdzie prowadziła dom otwarty, który odwiedzali najwybitniejsi ludzie tej epoki. Natomiast książę z powodzeniem godził swoje zainteresowania polityczne i salonowe, aż do chwili, kiedy w 1843 roku podczas pobytu w Paryżu poznał młodszą o szesnaście lat Marię Annę Berthier. Jego wybranka była córką napoleońskiego marszałka, obdarzonego przez cesarza tytułem księcia Neuchâtel-Wagram, a poza tym mimo młodego wieku od dziesięciu lat żoną księcia Plaisance i matką ich córki.

Powyżej źle dobrane małżeństwo, czyli Cristina Trivulzio i Emilio Barbiano Belgiojoso D'Este. Poniżej dwa portrety tej trzeciej – Marii Anny Berthier, księżnej Plaisance. Na ostatnim zdjęciu rycina przedstawiająca willę u progu XIX wieku - jak widać, nie było to miejsce smutne i opuszczone, wręcz przeciwnie – pełne słońca i zachęcające do wypoczynku w pięknym otoczeniu. Drzewa były o wiele niższe, widać też ładne założenie parkowo-ogrodowe i sporo wolnej przestrzeni, a z lewej strony imponujący wodospad.

Wszystkie wizerunki i rycina pochodzą z zasobów internetu (domena publiczna).

Choć książę nie był już uroczym młodzieńcem, gdyż jego hulaszczy tryb życia odebrał mu dawną urodę, obydwoje zakochali się w sobie bez pamięci. Belgiojoso zaprosił Marię Annę do swojej willi nad jeziorem Como, lecz jej rodzina wyraziła stanowczy sprzeciw wobec tego planu. Zakochani, nie bacząc na łatwy do przewidzenia skandal, postanowili spalić za sobą mosty i wspólnie uciekli, by zamieszkać w willi Pliniana. Początkowo rodzina księżnej próbowała zatuszować to zajście i sprowadzić Marię Annę do domu, jednak spotkali się ze stanowczą odmową.

Natomiast książę, mocno zaangażowany w tajne prace na rzecz zjednoczenia Włoch, również nie miał zamiaru opuszczać ojczyzny, tym bardziej, że odosobniona willa była dobrym miejscem do prowadzenia konspiracji.

Ta bardzo dwuznaczna sytuacja dwojga kochanków trwała aż osiem lat, spędzonych w samotności, przerywanej wizytami nielicznych gości i krótkimi wycieczkami. Wokół nich narosło wiele opowieści i legend, odżyła też stara historia o duchu, który dręczył gubernatora Anguissolę. Mieszkańcy przeciwległego brzegu jeziora mówili o tym, że podczas upalnych, letnich wieczorów widać było jakiś biały kształt rzucający się do wody, co powszechnie brano za zjawę.

Podobno było w tym ziarno prawdy, a rzekomą zjawą byli Emilio i Maria Anna, którzy nadzy, owinięci jednym prześcieradłem, trzymając się za ręce, skakali z loggi do jeziora, aby się ochłodzić.

Szczerze mówiąc, w ich historii miłosnej jest niesamowity ładunek dramatu, gdyż ten romantyczny zryw był nie tylko bardzo odważny jak na owe czasy, lecz z wielu przyczyn skazany na porażkę. Dzieliła ich nie tylko spora różnica wieku; kobieta dla miłości zostawiła rodzinę i całą swoją bezpowrotnie utraconą egzystencję, a mężczyzna, który latami bez opamiętania używał życia, co w efekcie doprowadziło go do śmierci (książę zmarł na syfilis*), porzucił wszystko, aby się z nią związać.

Jednak mimo tych różnic spędzili w swoim dobrowolnym odosobnieniu długie lata, a w tym czasie naprawdę mieli tylko siebie… Trudno zgadnąć, jak ewoluował ten związek – czy ich namiętność w końcu wygasła, a jej miejsce zajęły przyzwyczajenie i nuda? A może byli ze sobą jedynie z powodu trudnej sytuacji Marii Anny, odrzuconej przez przyjaciół i rodzinę? Czy zmęczyli się sobą na tyle, że mimo resztek namiętnego uczucia, jakie kiedyś ich łączyło, dalsze wspólne życie stało się dla nich niemożliwe?

Tak czy inaczej, pewnego dnia w 1851 roku, gdy książę spał, Maria Anna potajemnie, na zawsze opuściła willę i swego kochanka, uciekając do Mediolanu. Po pewnym czasie, znudzona miastem, zamieszkała w Moltrasio, uroczej miejscowości na lewym brzegu jeziora Como, na wprost miejscowości Torno (w jej granicach leży willa Pliniana).

Podobno po ucieczce Marii Anny książę, zdruzgotany odejściem kochanki, wyjechał do Mediolanu, lecz nadal co roku letnie miesiące spędzał w Plinianie. Natomiast księżna, mimo skandalu, jaki miała za sobą, dość szybko wyrobiła sobie dobrą pozycję w miejscowych wyższych sferach i niebawem otworzyła salon towarzysko-artystyczny.

Chociaż parę lat wcześniej weszła w wiek balzakowski, mimo to – a może właśnie dlatego – po pewnym czasie znalazła nowego adoratora starającego się o jej względy w osobie Cesare Stampa, markiza di Soncino. Markiz nie tylko zaangażował się uczuciowo, lecz także finansowo, wydając na Marię Annę ogromne sumy pieniędzy, aż do chwili, gdy rada familijna zagroziła mu wydziedziczeniem. Ponieważ Cesare nie zamierzał ugiąć się przed groźbami, Maria Anna znów dokonała wyboru i sama zerwała relację.

Tak się złożyło, że niebawem dowiedziała się o śmierci Emilia Belgiojoso, co podobno było dla niej wielkim wstrząsem psychicznym. Pod jego wpływem porzuciła światowe życie, oddając się dobroczynności, i zamieszkała w niewielkiej willi w Carate Urio, skąd mogła widzieć drugi brzeg jeziora i willę Pliniana – scenę swej minionej miłości.

Poniżej na pierwszym zdjęciu po lewej stronie jest widoczny różowy budynek z ryzalitem – to dawna willa Ripiego (obecnie Cazzaniga) w Carate Urio, gdzie zamieszkała Maria Anna. Na drugim zdjęciu jest widok na jezioro, jaki prawdopodobnie oglądała z okien swego domu, z maleńką sylwetką willi Pliniana na wysokości skalnej rozpadliny.

I tu kończy się historia występnej miłości, lecz nie historia willi Pliniana. Po śmierci Emilia Belgiojoso willa przeszła w spadku na księżnę Cristinę, która mimo separacji nadal formalnie pozostawała jego żoną.

Cristina Belgiojoso, choć żyła w czasach, kiedy kobiecie trudno było zaistnieć w życiu publicznym, była osobą wyemancypowaną i ze wszech miar niezwykłą, a ze względu na swoją patriotyczną postawę i dokonania społeczno-literackie ma poczesne miejsce w historii Włoch. Dość powiedzieć, że jak dotąd jest jedyną kobietą, która doczekała się swego pomnika w Mediolanie.

Księżna wraz z córką i jej mężem oraz kilkoma zaufanymi osobami spędziła w willi ostatnie lata swego życia. Kiedy zmarła, willa Pliniana przeszła w drodze spadku na jej zięcia, po czym jeszcze raz zmieniła właściciela, którym został Cesare Valperga di Masino. Jednak jej najlepsze czasy minęły, gdyż z powodu odosobnienia i trudności komunikacyjnych nikt już nie chciał tam mieszkać ani spędzać lata. Z tego powodu Cesare Valperga zabrał całe wyposażenie do swego zamku w Masino, a opuszczony budynek przez wiele lat stał nieużywany.

W 1983 roku kupili go dwaj przemysłowcy – Emilio i Guido Ottolenghi – z zamiarem stworzenia w tym miejscu luksusowego hotelu, co oczywiście musiało być poprzedzone pracami remontowymi oraz restauracją i konserwacją zabytkowych elementów. Z przyczyn biurokratycznych cały proces uzyskiwania odpowiednich pozwoleń, a następnie rzeczywistej restrukturyzacji kompleksu, ciągnął się ponad trzydzieści lat, aż do roku 2015. W tym czasie wyremontowano i zaadaptowano nie tylko willę, lecz także kilka mniejszych budynków leżących w obrębie posiadłości.

Obecnie całość działa pod marką Sereno Hotels i jest luksusowym kompleksem na wynajem, gdzie oprócz świadczenia usług hotelowych organizowane są także wydarzenia kulturalne i ekskluzywne prywatne ceremonie. Dawne salony honorowe nadal pełnią swą funkcję jako pomieszczenia recepcyjne i bankietowe, w pokojach na wyższych kondygnacjach i w wolnostojących budynkach utworzono miejsca hotelowe, a w ogrodzie zbudowano szklany pawilon z nowoczesnym Spa. 

Choć willa Pliniana ma charakter użytkowy i komercyjny, zachowała cały swój splendor historyczny, ponieważ wszystkie prace wykonywali fachowcy o najwyższych kwalifikacjach.  Dzięki ich świetnemu przygotowaniu, restrukturyzację przeprowadzono z poszanowaniem wszystkich zasad obowiązujących podczas konserwacji zabytków. 

Efekty tych prac można zobaczyć poniżej, w filmie reklamującym Sereno Hotel Villa Pliniana, dostępnym na kanale YouTube.   



Oprócz tego zamieszczam link do innego filmu, na którym można zobaczyć także pokoje hotelowe

 https://www.youtube.com/watch?v=YgujdcjA6xE

Na You Tube znalazłam jeszcze jeden jeden filmik. Bardzo mi się spodobał, gdyż pięknie  pokazuje willę z zewnątrz. Jego autorką jest pani Veronica o polsko brzmiącym nazwisku Pachulska.

https://www.youtube.com/watch?v=8lfIWfLxdac

Komuś kto chciałby wiedzieć więcej o tym, w jaki sposób wkomponowano w willę Fonte Pliniana, czyli źródło okresowe, o którym pisałam powyżej, polecam zdjęcia, jakie znalazłam w aplikacji Flickr pod linkiem 

https://www.flickr.com/photos/134410697@N08/

Nie miałam okazji zobaczenia wnętrza willi przed restrukturyzacją, choć pewnego razu oferowano taką  możliwość z okazji dni otwartych FAI. Niestety była to niedziela, a ja pełniłam całodzienny dyżur, którego nie miałam komu oddać, więc bezpowrotnie straciłam tę szansę. Wiem też, że już po restrukturyzacji i zmianie funkcji na hotelową, w 2017 roku, w czasie Dni FAI willa Pliniana została udostępniona zwiedzającym w ramach wycieczek z przewodnikiem, jednak z tego co wiem, było to  wydarzenie jednorazowe.

                                              ______________________

* Zastanawiam się, do jakiego stopnia choroba księcia miała wpływ na jego małżeństwo i rozpad związku z Marią Anną. Nieleczony syfilis, na który w tamtych czasach nie było skutecznego remedium, może trwać dwadzieścia, a nawet trzydzieści lat. Jeśli książę zachorował po ślubie z Cristiną, z pewnością był to mocny powód do ich separacji. Po pierwszym okresie, kiedy jest mnóstwo drastycznych objawów, dochodzi do remisji choroby i przez lata nic się nie dzieje, nawet zakaźność jest minimalna, aż do chwili, kiedy następuje okres zejściowy. Wtedy często wracają bardzo przykre symptomy, a po kilku latach następuje zgon chorego.

Być może tak było w tym przypadku i wystąpienie pewnych nieprzyjemnych symptomów mogło być przyczyną ucieczki Anny Mari, a rozpacz księcia wywołała nie tylko utrata kochanki, lecz również świadomość, że choroba postępuje i rujnuje jego organizm, więc jego lata życia są policzone. Oczywiście to tylko teoria, ale patrząc z punktu widzenia mojego zawodu, sądzę, że jest dość prawdopodobna.