Znajomość
z rzeką Lambro zawarłam podczas krótkiego pobytu w Caslino d’Erba,
malutkiej miejscowości, leżącej u podnóża Prealp w kotlinie pomiędzy
górami Capanna Mara, Monte Barzaghino i Monte Scioscia. Obok wioski
przebiega droga wiodąca z Bellagio do Asso, Erby i dalej, do Como. Od
Canzo do Caslino drodze towarzyszy wąski, rwący i szumiący strumień. To
właśnie Lambro, która jak mi powiedziano, po kilkudniowych deszczach
potrafi narobić niezłych szkód, co mnie bardzo zdziwiło, gdyż rzeka z
niewielką ilością wody w kamienistym korycie naprawdę nie wyglądała
groźnie.
Wtedy nie miałam pojęcia o kataklizmach, jakie we Włoszech
powodują kilkudniowe opady; dopiero z biegiem czasu dowiedziałam się o
brzemiennych w skutki powodziach i lawinach błota porywających ze sobą
domy i ludzki dobytek. Podczas długich lat, kiedy mieszkałam w tej
okolicy, jeszcze niejednokrotnie stawałam na brzegu Lambro lub na
przerzuconym ponad nią moście. Pewnego razu, kiedy dzieliłam się z
jednym z kolegów wrażeniami z wycieczki na San Primo, usłyszałam, że
byłam bardzo blisko jej źródła i o tym, że prowadzi tam oznakowany szlak
łączący Magreglio i Piano Rancio.
Puściłam w ruch moje mapy i przewodniki a także poszperałam w internecie. Z informacji jakie zebrałam wynikało, iż może to być miła i relaksująca wyprawa. Ponieważ wyglądało na to, że realizacja tego planu nie zajmie mi dużo czasu postanowiłam, po obejrzeniu źródeł rzeki i powrocie do Magreglio, zejść w dół na brzeg jeziora i w ten sposób dotrzeć wreszcie do miejscowości Onno, co mi się nie udało podczas mojej wyprawy do Visino i Valbrony o której pisałam tutaj. Plan wyglądał na dobry, więc pozostało mi jedynie wprowadzić go w czyn. Kiedy dotarłam do Piano Rancio okazało się, że szlak do źródła to wygodna i szeroka droga, wiodąca przez świerkowy las. Do celu dotarłam bardzo
szybko i ani się nie obejrzałam, kiedy stanęłam na małym, drewnianym
mostku, pod którym ciurkała wąska strużka; po jego drugiej stronie
znajdowała się skała a spod niej sączyła się ta odrobina wody.
Na skale umieszczono tabliczkę z napisem mówiącym o tym, iż jest to źródło Menaresta, gdzie bierze swój początek rzeka Lambro, która po przebyciu stu trzydziestu kilometrów łączy swe wody z wodami Padu. Nie miałam najmniejszego zamiaru towarzyszyć jej aż tak daleko, jednak chcąc dotrzeć do Magreglio musiałam pójść z jej biegiem przez jakieś marne dwa, trzy kilometry. Tuż obok mostka była mapa a z niej wynikało, iż nieopodal jest wiele ciekawych pomników przyrody, wartych aby na nie rzucić okiem.
Najbliższy nosił nazwę „Buco della Pecora” czyli "Owcza jama". Jest to jaskinia krasowa złożona z wielu komór, gdzie na ścianach można zauważyć formacje przypominające pofalowane owcze runo, stad jej nazwa.
Po krótkiej przechadzce w niedługim czasie dotarłam do miejsca, gdzie pod skałą znajdowała się wąska rozpadlina. Tam znajdowało się wejście, do którego nawet nie miałam zamiaru zaglądać, gdyż jaskinie i rozpadliny budzą we mnie nabożny lęk, na równi z krowami i wężami. Zorientowałam się, że właśnie tam wchodzi się do wnętrza góry, ponieważ chwilę wcześniej w lasku spotkałam trzech chłopców z którymi zamieniłam kilka zdań. Chłopcy wyprzedzili mnie nieco, więc widziałam jak weszli do rozpadliny. Kiedy zbliżyłam się do skały, słyszałam jeszcze ich stłumione głosy, które jednak szybko umilkły, więc doszłam do wniosku, że młodzieńcy prawdopodobnie wczołgali się do wnętrza jaskini.
Ja natomiast puściłam się w dalszą drogę ścieżką wiodącą wzdłuż rzeki, przy okazji oglądając ogromne głazy narzutowe, które tu pozostawił lodowiec pełznący tędy wiele tysięcy lat temu. Cały rejon Triangolo Lariano w którym się znajdowałam, jest miejscem bardzo ciekawym pod względem geologicznym, więc podczas moich wędrówek mogłam zobaczyć mnóstwo imponujących znalezisk tego rodzaju, ale muszę przyznać, że tym razem było ich wyjątkowo dużo i były naprawdę imponujące.
Wędrowałam
od głazu do głazu wzdłuż Lambro, która w międzyczasie zamieniła się w
wąski strumyk, raźno pomykający po gładkich kamieniach, szemrzący i wesolutki, niczym chłopaczek, co wybiegł na ulicę nucąc swoją ulubioną piosenkę.
Ale tak jak z wesołych, zadziornych chłopaczków czasem wyrastają brutalne osiłki co po latach wybijają innym zęby lub łamią kości, tak i na
pozór niewinna Lambro po przebyciu kilkudziesięciu kilometrów w okolicy
Mediolanu zamienia się w rzekę, która w okresie przyboru wody
potrafi narobić dużych szkód.
Rzeki w Lombardii, także Lambro i przepływająca nieopodal Limbiate rzeka Seveso, w obrębie zabudowań mają uregulowane brzegi i płyną w głębokich na kilka metrów, obmurowanych
korytach. Kiedyś zdarzyło mi się zobaczyć Seveso po kilkudniowych,
niezbyt ulewnych deszczach. Nie wierzyłam własnym oczom, kiedy ujrzałam rwącą wodę, wypełniającą to kamienne koryto prawie po brzegi i poziomem sięgającą mostu. Taka sytuacja powtarza się co roku na wiosnę oraz na jesieni, w najlepszym wypadku Straż Pożarna ma wtedy pełne ręce roboty przy wypompowywaniu wody z piwnic oraz innych, niżej położonych pomieszczeń. Zresztą co tu dużo mówić w Polsce także zdarzają się zalania, podtopienia i dewastujące powodzie, więc każdy albo to przeżył albo zna z telewizyjnych wiadomości. Pamiętam jak kilka lat temu pewna Polka poznana we Włoszech, opowiadała mi o powodzi w 1997 roku, którą przeżyła w swoim rodzinnym mieście na Opolszczyźnie. Nigdy tego nie zapomnę, gdyż początkowo mówiła o tym zupełnie spokojnie, jednak w pewnej chwili zaczęła się trząść i wybuchnęła płaczem, tak straszne i nadal żywe były jej wspomnienia, chociaż od tego traumatycznego przeżycia minęło wiele lat...
Ja
natomiast po przebyciu kilku kilometrów drogą przez las, doszłam w
pobliże Magreglio. Tu Lambro choć wciąż niezbyt okazała, zasłużyła
sobie na niewielki lecz tym razem nie drewniany a kamienny mostek.
Pożegnałam rzeczkę i początkowo malowniczą mulatierą a następnie stromymi uliczkami, dotarłam do placu w centrum wioski. Teraz należało
poszukać ścieżki wiodącej nad brzeg jeziora, która pozwoliłaby mi na
dotarcie do Onno. Jak się okazało, był to iście szatański plan, ale o
tym a także jakie były jego konsekwencje, napiszę w następnym poście.