sobota, 30 grudnia 2023

Życzenia na Nowy Rok


O czym myślimy w ostatnich dniach Starego Roku? Czy wspominamy to, co w nim było piękne i dobre a może przeciwnie, tym wspomnieniom towarzyszy smutek, bo odchodzący rok przyniósł nam gorycz i trudne dni? Dobry, czy zły, 2023 rok się kończy, więc czas wykonać grubą kreskę w kalendarzu, wyciągnąć kieliszki do szampana i wyrzucić śmieci. To, co było, stało się przeszłością, więc spójrzmy z nadzieją na to, co przed nami. 

Ja ze swej strony życzę Wszystkim Czytelnikom i Zaprzyjaźnionym  Blogerom, żeby za rok o tej porze, patrząc wstecz, mogli powiedzieć, że był to dla nich naprawdę wspaniały czas... Niech nadchodzący 2024 Rok przyniesie nam spokój w naszych domach i tym największym, wspólnym domu, Polsce... Niech się spełnią nasze najpiękniejsze marzenia, zdrowie dopisuje, w sercach gości miłość a w duszach radość

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!  

P.S. Przy tej okazji chcę dodać, iż cieszę się, że znalazłam w sobie siłę i wróciłam bo blogowania a wszystkim osobom, które mnie wspierały w tym zamiarze, serdecznie i z całego serca dziękuję!   

piątek, 29 grudnia 2023

Lombardia. Zimowy dzień w Como.



Kiedy w moich poprzednich postach pisałam o mieście Como i jego niezaprzeczalnej urodzie, zwykle ilustrowałam to zdjęciami robionymi od wiosny do jesieni. Oczywiście, jest to uzasadnione tym, że bez wątpienia bujna przyroda stanowi piękne tło, wspaniale podkreślając walory architektoniczne i krajobrazowe miejscowości, co sprawia, że w sezonie turystycznym przybywają tam goście ze wszystkich stron świata. 

Como podobało mi się o każdej porze roku, więc niejednokrotnie odwiedzałam je również zimą — tym bardziej że był to najlepszy wybór, jeśli miałam ochotę na niedługą podróż do miejsca, gdzie mogłam odetchnąć świeżym powietrzem. Nie bez znaczenia był też fakt, że przy tej okazji mogłam zajrzeć do mojego ulubionego sklepu ze starociami, co zawsze było dla mnie bardzo kuszącą perspektywą.





Lombardzka zima rzadko jest śnieżna, lecz mimo to, bywa dość nieprzyjemna. Choć temperatury oscylują w granicach od +10 do kilku stopni Celsjusza poniżej zera, to brak słońca, wilgoć i smog sprawiają, że nie jest to pogoda sprzyjająca wycieczkom. Jednak zdarzają się dni, kiedy wiatr oczyszcza atmosferę, a wtedy słońce przepięknie modeluje całe otoczenie, wydobywa architektoniczne detale budynków, a na horyzoncie uwydatnia sylwetki okolicznych gór o szczytach pobielonych śniegiem.

W takie dni Como wygląda naprawdę wspaniale — w południe niebo ponad miastem lśni szafirowo, podkreślając pastelowe kolory domów i błękit jeziora. Jednak krótki, zimowy dzień ma swoje prawa, więc niebawem cienie zaczynają się wydłużać, a nad jeziorem pojawia się wilgotny opar, zacierający kontury pejzażu. Ta pora, choć pełna melancholii, również ma wiele uroku — jezioro i otaczające je wzniesienia zdają się roztapiać w przestrzeni, zanim na dobre znikną w ciemności...





Podczas takich zimowych wypadów do Como zazwyczaj spędzałam tam niewielką część dnia, Jednak pewnego razu przyjechałam dość wcześnie przed południem, a do domu wróciłam dopiero pod wieczór, dobrze po zachodzie słońca, więc miałam okazję zobaczyć je w wielu odsłonach.

Jak zwykle skorzystałam z lokalnego pociągu, który kończy swój bieg na stacji Como Lago. Uwielbiałam moment, gdy dojeżdżaliśmy do Como Camerlata, pierwszej stacji w obrębie miasta, leżącej na płaskowyżu u podnóża zewnętrznego łańcucha Prealp. Pozostałe dzielnice miasta i jezioro znajdują się w dość głębokiej niecce otoczonej wzniesieniami, więc kiedy pociąg zaczyna zjeżdżać w dół, daje to wprost niezapomniany widok — wokoło coraz wyżej wypiętrzają się wzgórza, gdzie wśród drzew i krzewów widać ludzkie siedziby porozrzucane na stokach. 

Ta wspaniała panorama widziana latem zapiera dech w piersiach, ale w słoneczny, zimowy dzień również ma swój wielki, choć nieco smętny urok. Bujną zieleń zastępują kolory we wszystkich odcieniach brązu, z rzadka poprzecinane ciemnymi sylwetkami cyprysów i pinii, jednak w zamian za to słońce wydobywa rzeczywisty kształt gór, ze wszystkimi zagłębieniami, jarami i żlebami. Wygląda to bardzo malowniczo, a bezlistne drzewa z mnóstwem delikatnych gałązek, widziane na tle błękitu nieba, również mają wiele wdzięku. 





Po przyjeździe do Como udałam się na spacer bulwarem w kierunku willi Geno, skąd jest piękny widok na miasto i kopułę katedry górująca nad dachami okolicznych domów. Fontanna, która tryska nieopodal willi wprost z wód jeziora, działała jak zwykle, choć miałam wrażenie, że z racji temperatury powietrza oscylującej w okolicy zera, jej rozpylona woda zamienia się w szron. Pod piniami rosnącymi na cyplu z przyjemnością dostrzegłam rabaty ślicznych, żółto-granatowych bratków, którym chyba nie były straszne przymrozki, bo wyglądało na to, że mimo kalendarzowej zimy radzą sobie całkiem nieźle. Równie dobrze miała się mimoza rosnąca nieopodal sklepu ze starociami, prezentująca liczne pączki kwiatów wśród pierzastych liści.






Kiedy ponownie znalazłam się centrum miasta, ruszyłam na przechadzkę po starówce. Jej zaułki, tak dobrze mi znane, wyglądały zupełnie inaczej niż w pełni sezonu. Latem upał i liczni turyści wokoło powodują, że trudno się skupić na zwiedzaniu, gdyż zmęczenie powoduje, iż nasza zdolność postrzegania nie jest tak wyostrzona, jak podczas spokojnego zimowego spaceru.

Zaskoczyła mnie zmiana w wyglądzie niektórych budowli, zwłaszcza tych wzniesionych z marmuru — w letnim słońcu są one niemal oślepiająco białe, za to w zimie pokazują swą rzeczywistą barwę szaro-biało-różową. Równie pięknie wyglądają próżnym popołudniem, kiedy dzień zmierza ku końcowi — nasycone ciepłym światłem nisko stojącego słońca przyjmują kolor miodu. 

Tym razem bez przeszkód mogłam usiąść na ławce, by do woli oglądać subtelne detale na fasadzie katedry, eleganckie Broletto i majestatyczną bazylikę San Fedele. Jednak najmilszy memu sercu był widok niewielkiego kościoła San Giacomo, wciśniętego pomiędzy domy mieszkalne, przy uliczce biegnącej za katedrą i Broletto. Zakochałam się w nim od chwili, kiedy go zobaczyłam po raz pierwszy. Urzekła mnie jego fasada w kolorze ochry, z wielkim trójdzielnym półkolistym oknem i freskiem przedstawiającym Triumf Krzyża, a także  malutka dzwonniczka z trzema dzwonami, wznosząca się ponad dwuspadowym dachem. Przed kościołem jest niewielki placyk — tam spędziłam najmilsze chwile w Como, odpoczywając na jednej z kamiennych ławek i chłonąc nieopisany spokój, jakim emanowało to miejsce.    




Spacerując w okolicy katedry, nieopodal Muzeum Archeologicznego zauważyłam interesujący budynek, na który nigdy dotąd nie zwróciłam uwagi. Domostwo, choć ciekawe architektonicznie, ewidentnie chyliło się ku upadkowi, o czym mówiły odpadające tynki, powykrzywiane okiennice i przeciekający dach. 

Z pewnością w przeszłości był to piękny, miejski pałac bardzo zasobnej rodziny — jego fasadę zdobiły subtelne malowidła o roślinnych motywach i długi narożny balkon o balustradzie z kutego żelaza. Nad bocznymi drzwiami zauważyłam oryginalną przybudówkę kształtem przypominającą ul — duży wykusz bez okien, połączony z kominem wystającym ponad poziom dachu. Zastanowiła mnie ta dziwna konstrukcja, ale po namyśle doszłam do wniosku, że wewnątrz budynku mogła być w tym miejscu nisza, służąca za okap kuchenny albo ogromny kominek, rozprowadzający ciepło do innych pomieszczeń. 

Budynek miał dwa wejścia, boczne pod wykuszem i drugie główne, w postaci zamczystej bramy. Obok niej widniała tabliczka informująca, że obiekt jest własnością Prowincji Como i działa w nim organizacja pożytku publicznego, więc bez obaw weszłam na wewnętrzny dziedziniec. Byłam pod ogromnym wrażeniem tego, co tam zastałam — nie tylko dlatego, że znowu zobaczyłam piękne naścienne malowidła i kute balkony, biegnące wokoło niczym krużganki. 

Nie mogłam wyjść ze zdumienia, że tak piękne miejsce, mogące stanowić prawdziwy klejnot w środku miasta, znajduje się w stanie takiego upadku... Z tego, co zauważyłam, były tam jeszcze dwa inne dziedzińce oraz niewielki wewnętrzny ogród z edykułem i magnoliowym drzewem pośrodku — wszystko w podobnym stanie zupełnego zaniedbania...  *




Gdy po dłuższych oględzinach opuściłam ten niegdyś piękny pałac, słońce chyliło się ku zachodowi. Jego ostatnie promienie kładły się niemal poziomo ponad dachami domów, nasycając pomarańczowym kolorem wzgórze Brunate, które od połowy stoku wyglądało niczym skąpane w ogniu. Słyszałam o podobnym zjawisku, kiedy byłam nad jeziorem Lugano, jednak na własne oczy widziałam je po raz pierwszy, gdyż można je zaobserwować jedynie zimą, gdy zachodzące słońce oświetla góry leżące na wschodzie.

Był to wspaniały widok, od którego trudno było oderwać oczy, więc przystanęłam na niewielkim placu, aby je obserwować jak najdłużej — przy tej okazji mogłam posłuchać, jak gra zespół muzyczny, zbierający fundusze na cele charytatywne. 

Zapadał zmierzch, postanowiłam, że przed odjazdem do domu zajrzę jeszcze do jednego z barów, żeby zjeść coś ciepłego. Kiedy ponownie znalazłam się na centralnym placu, na dworze było zupełnie ciemno. W mroku okrywającym jezioro lśniły światełka wiosek leżących na jego brzegach, odbijające się w czarnej wodzie niczym w lustrze. Mimo tych nocnych ciemności nadal było dość wcześnie, więc miasto jeszcze nie zamierzało iść spać.  Na ulicach było sporo ludzi, ponieważ dla większości z nich dopiero teraz zakończył się dzień pracy.





Na przylegającym do bulwaru Piazza Cavour, zauważyłam piękną, kolorową i bajecznie oświetloną karuzelę. Ten (w sumie dość kiczowaty) widok, chyba obudził moje wewnętrzne dziecko, bo pomyślałam sobie, że bardzo bym chciała wsiąść na jednego z koników i pokręcić się do dźwięków muzyki...

Jak widać na powyższych zdjęciach, każdy wiek ma swoje rozrywki — dzieci karuzelę, zahartowane nastolatki piesze wędrówki z plecakiem i gołymi nogami, a młodzi dorośli jazdę wypasionym kabrioletem. Na widok tego ostatniego doszłam do wniosku, że takie auto zasługuje na coś więcej niż przejażdżka po ciemku w styczniowy wieczór, ale może to była tylko krótka jazda próbna?

Mój dzień w Como powoli dobiegł końca, należało jeszcze wsiąść do pociągu i wrócić do domu; byłam zmęczona i pełna wrażeń, bo miasto, które jak mi się zdawało, znam tak dobrze, pokazało mi, że nadal jest tam jeszcze wiele rzeczy do odkrycia.... 


* Po powrocie do domu zaczęłam myszkować w internecie, by dowiedzieć się czegoś więcej na temat tajemniczego budynku. Okazało się, że jest to Palazzo Negretti, który pierwotnie był własnością hrabiów Archinti. Wzniesiono go w latach 1924-1926 w stylu eklektycznym, według projektu architekta Giuseppe Antonellego. Pałac jest własnością jednego z urzędów Prowincji, będącego odpowiednikiem naszego wydziału zdrowia, a w czasie, kiedy tam byłam oprócz gabinetów lekarskich, znajdowały się w  nim również lokale mieszkalne.

Pisząc tego posta, poszukałam nowszych informacji i znalazłam artykuł mówiący o tym, że obecnie z uwagi na zły stan techniczny obiekt stoi pusty i mimo monitów ze strony mieszkańców Como o jego pilny remont, nic się w tej sprawie nie dzieje.

Jeśli ktoś chciałby zobaczyć więcej zdjęć zimowego Como, zapraszam o obejrzenia albumu

piątek, 8 grudnia 2023

Lombardia. Orticolario, czyli Targi Ogrodnicze w Cernobbio. Silvia i jej lampy.



Cernobbio to niewielka, bardzo malownicza miejscowość, leżąca nieopodal miasta Como, na lewym brzegu jeziora o tej samej nazwie. Znajdziemy tam kilka przepięknych willi, które można podziwiać podczas rejsu statkiem, gdyż w całej okazałości widać wtedy ich wspaniałe, ozdobne frontony, zwrócone w stronę lustra wody. Kiedy po raz pierwszy wybrałam się w taki rejs, moją uwagę zwróciła jedna z nich, od nazwiska swych pierwszych właścicieli nosząca nazwę Villa Erba. Jednak dla miłośników kina i kultury ważne jest przede wszystkim to, że jednym z jej lokatorów był Luchino Visconti, o czym swego czasu pisałam w poście Lombardia. Cernobbio — willa Erba, czyli wakacje Viscontich.  

Do willi należy duży park, na jego terenie znajduje się piękny przeszklony pawilon, częściowo ukryty pośród zieleni, swą architekturą nawiązujący do secesyjnych oranżerii. Ten piękny obiekt bardzo rzadko otwiera swe bramy dla szerszej publiczności, jednak pewnego razu dowiedziałam się, że właśnie odbywają się tam targi ogrodnicze. Ponieważ miałam dzień wolny a pogoda była ładna, postanowiłam skorzystać z nadarzającej się okazji, żeby spędzić miły dzień w tym pięknym miejscu. Rano bez zbędnej zwłoki udałam się do Como, skąd do Cernobbio można dojechać autobusem lub dopłynąć statkiem. 

Gdy okazało się, że w kasie żeglugi wraz z biletem na statek można też nabyć wejściówkę na targi, bez namysłu skorzystałam z tej opcji, co pozwoliło mi ominąć kilometrową kolejkę przy bramie do parku willi.






Targi zaskoczyły mnie swoim rozmachem, stoiska wypełniały nie tylko okazały pawilon wystawowy, było ich mnóstwo również w parku, przede wszystkim w tej części, która jest mniej zadrzewiona i otwiera się na jezioro. Na targach zaprezentowano niemal wszystko, czego potrzeba, aby urządzić piękny ogród. Wystawiono nie tylko mnóstwo roślin, były również gustowne ozdoby ogrodowe, a także estetyczna odzież dla uroczych ogrodniczek i przystojnych ogrodników. Nie brakowało nawet ręcznie robionej biżuterii z naturalnych materiałów, słomkowych kapeluszy i pięknie wyplecionych koszyków.

Przygotowano także różne ciekawe niespodzianki — mnie szczególnie zainteresowała możliwość zwiedzania Villi Erba. Odważni mogli skorzystać z krótkiego rejsu balonem na uwięzi, którym można było wzlecieć na wysokość kilkudziesięciu metrów i z góry popatrzeć na tę piękną okolicę. 

Bardzo ciekawą atrakcję oferowali wysportowani panowie, na co dzień zajmujący się wycinką metodą alpinistyczną. Na konarach ogromnych, wiekowych dębów umieścili mnóstwo lin wspinaczkowych, dzięki nim można było się przemieścić na wysokość korony drzewa. Ich stanowisko było oblegane przez nastolatki i starsze dzieci, te bardziej przebojowe korzystały z uprzęży do wspinaczki, a te wygodnickie z krzeseł brazylijskich — po chwili jedni i drudzy kołysali się wśród gałęzi, wciągnięci przez alpinistów na naprawdę znaczną wysokość.







Ja skupiłam się na oglądaniu wspaniałych kwiatów, ze szczególnym uwzględnieniem niezliczonych odmian prześlicznych hortensji. W Północnych Włoszech są one bardzo popularne, widzi się je nie tylko na Równinie Padańskiej, można je spotkać również w wysoko położonych, górskich wioskach. 

Pamiętam, jak wybrałam się do alpejskiej Doliny Gressoney, nieopodal masywu Monte Rosa. Jechałam autobusem drogą wzdłuż rzeki Lys i nagle, choć był to dopiero koniec września, zaczął padać śnieg. Niebawem zatrzymaliśmy się w jednej z wiosek, gdzie zobaczyłam kwitnące hortensje w towarzystwie sporej palmy, przyozdobione śniegowymi czapami. Bardzo mnie to zaskoczyło, więc zapamiętałam tamten widok, mówiący o tym, że są to rośliny potrafiące sobie poradzić również w surowszych warunkach.





Na targach prezentowano również inne rośliny, między innymi ciekawe sukulenty, pnącza, wiele odmian róż, a także gotowe aranżacje ogrodowe. Moją uwagę zwróciły pawilony, gdzie oferowano kandyzowane owoce i apetyczne ciastka z rzemieślniczych wytwórni. 

Równie ciekawie wyglądały stoiska oferujące półprodukty do kompozycji zapachowych z mnóstwem suszonych owoców, a także piękne obrazy z zasuszonych kwiatów i liści. Te produkty prezentowały się bardzo atrakcyjnie, więc było przy nich sporo kupujących. Z regionu Veneto przybyli rzemieślnicy specjalizujący się w wytwarzaniu kaczek i innych ptaków z sitowia i drewna, które zapewne świetnie wyglądają na wodach ogrodowego oczka albo przy fontannie. Zauważyłam też piękne ozdoby z weneckiego lustrzanego szkła i ceramiki, do zawieszania na gałęziach drzew lub pod dachem tarasu. 






Urzekły mnie śliczne ogrodowe figurki, wykonane z metalu, przedstawiające przeróżne ptaki, zwierzątka, motyle oraz inne owady. Niektóre miały kolor rdzewiejącego żelaza a  inne pokryto barwną emalią. Były naprawdę urocze i choć ich cena nie należała do najniższych, bardzo chętnie zaprosiłabym parę egzemplarzy do swego ogrodu. Jednak powstrzymałam się od zakupów, ponieważ leżał on na terenie ROD, więc nie bez podstaw obawiałam się, iż pewnego dnia te przedmioty mogłyby mnie opuścić bez pożegnania... 






Na koniec relacji zostawiłam zdjęcia lamp o pięknych abażurach. Wspominałam o nich w tytule, a to dlatego, że po pierwsze — bardzo mi się podobały, a po drugie — ponieważ miałam przyjemność zawarcia znajomości z ich twórczynią, Silvią. Była to bardzo sympatyczna młoda kobieta, której figura świadczyła tym, że za kilka miesięcy zostanie mamą. 

Zainteresowała mnie technika wykonania lamp, więc rozmawiałyśmy przez dłuższą chwilę i dowiedziałam się, że są zrobione z miedzianego drutu oraz barwionego, woskowanego papieru. Silvia bardzo chętnie opowiedziała mi o procesie ich tworzenia, a ja na koniec pogratulowałam jej tego oryginalnego pomysłu i doskonałego wykonania. Wyobrażałam sobie, jak pięknie wyglądają te wielkie, kolorowe kwiaty, lśniące w ciemnościach ogrodu albo w odpowiednio zaaranżowanym wnętrzu...

Na koniec życzyłam Silvii szczęśliwych narodzin zdrowego dzieciaczka i poprosiłam o pozwolenie dotknięcia jej brzucha. Chętnie się zgodziła, gdyż we Włoszech uważa się, że jest to gest błogosławieństwa, przynoszący szczęście zarówno matce oraz dziecku, jak i osobie, która jej dotyka.





Ten post, niegdyś opublikowałam w innej formie, a później przywróciłam go do wersji roboczej, ponieważ w pewnym momencie zniknęły z niego zdjęcia. Teraz postanowiłam rozbudowywać dawny wpis i zamieścić ponownie, gdyż jak sądzę, zdjęcia kwiatów oraz widoków lata nikomu nie sprawiają przykrości, kiedy za oknem jest mróz i biało...


Osoby, które chciałyby obejrzeć więcej zdjęć zapraszam bo albumu