Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Monte Isola. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Monte Isola. Pokaż wszystkie posty

środa, 12 czerwca 2013

Lombardia. Monte Isola, Sanktuarium Madonna della Ceriola.



Za czasów rzymskich w okolicy jeziora Sebino najbardziej rozwiniętym kultem był podobno kult bogini Izydy. Od jej imienia pochodzi nazwa miasteczka Iseo i druga (chyba bardziej popularna) nazwa tego jeziora - Lago d'Iseo. Jak to wiemy ze źródeł historycznych, rozszerzające się chrześcijaństwo wchłonęło pewne elementy kultów pogańskich, adaptując je do swoich potrzeb.  Prawdopodobnie tak też się stało w przypadku Sanktuarium Maryjnego na Monte Isola. Początek jego historii niknie w pomroce dziejów, jednak są doniesienia, że w V wieku, za czasów San Vigilio, biskupa Brescii, była tam niewielka kaplica.


Z czasem na jej miejscu wzniesiono większy kościół, który rozbudowano w XVI  wieku a w XVIII dobudowano mu imponującą  dzwonnicę. Ciekawe jest też pochodzenie przydomka Madonny - Ceriola. Tu nie ma zgody, ponieważ są przekazy mówiące o tym, że pierwsza statua Matki Boskiej była zrobiona z wosku (cera) a dopiero później zastąpiono ją obecną rzeźbą, wykonaną w drewnie. Inna wersja głosi, że nazwa ta jest związana z woskowymi świecami wotywnymi, które miały symbolizować światło wiary, licznie przynoszonymi przez wiernych. Przekazy pisane mówią o szybko rozwijającym się kulcie Madonny, zarówno na wyspie, jak i w okolicy a wiele osób zaświadczało, iż doznało różnych łask za jej pośrednictwem. Jednak Sanktuarium szerzej rozsławiło dopiero pewne zdarzenie, tragiczne dla wyspy i pobliskich miejscowości. 

Otóż w 1836 roku nawiedziła te strony epidemia cholery azjatyckiej, podczas której ludzie masowo umierali z braku skutecznego remedium. Zrozpaczonym wyspiarzom pozostało jedynie liczyć na pomoc opatrzności boskiej, więc w  drugą niedzielę lipca udali się wspólnie do Sanktuarium by modlić się o cud. Tak się stało, że straszna choroba przestała się szerzyć i w ciągu kilku dni epidemia znalazła swój koniec. Od tej pory okoliczna ludność świętuje rocznicę tego wydarzenia; w każdą rocznicę rzesze ludzi przybywają do Sanktuarium, aby zanieść Madonnie swe prośby i podziękowania. Tak, czy inaczej, dla mieszkańców wyspy i wybrzeża jest ono od wieków nie tylko ośrodkiem kultu, lecz również symbolem ich jedności. Kiedy zapoznawałam się z historią podobnych miejsc, niejednokrotnie ogarniało  mnie uczucie respektu dla tych małych społeczności, które kultywują tradycję swych przodków, jednocząc się w swoich staraniach. Gdy wędrowałam po górach Lombardii i Piemontu, niejednokrotnie w miejscach bardzo odległych od ludzkich siedzib odkrywałam małe kapliczki, gdzie czyjeś ręce postawiły świeże kwiaty i zapaliły lampkę, najbliższe otoczenie było posprzątane a trawa wykoszona, co w widomy sposób dowodziło ludzkich starań. 



Również i to Sanktuarium jest takim pięknym i wzruszającym dowodem wspólnego działania tej wyspiarskiej społeczności. Najbardziej imponującym przykładem jest przedsięwzięcie, które miało tu miejsce w 1924 roku. Dokonano wtedy uroczystej koronacji wizerunku Madonny i Dzieciątka a dla tej niewielkiej grupy ludzi był to wysiłek na naprawdę ogromną skalę. Dwie złote korony dla Marii i Dzieciątka, odlano po przetopieniu kosztowności oddanych na ten cel przez miejscowe kobiety, a mieszkańcy wyspy i okolicznych wiosek leżących na stałym lądzie, na własnych plecach nosili materiały budowlane, niezbędnie do restauracji i upiększenia świątyni. Podobnie rzecz się miała, kiedy 1964 roku powzięto ideę zbudowania drogi krzyżowej. Ludzie znowu zjednoczyli się we wspólnej pracy, aby zbudować kaplice i monument poświęcony współmieszkańcom, którzy stracili życie w działaniach wojennych, lub zginęli skutkiem wypadku podczas pracy. 

Jednak chyba najpiękniejsze święto zorganizowano w pięćdziesiątą rocznicę koronacji Madonny w 1974 roku. Statua była w tym czasie transportowana z kościoła do poszczególnych wiosek i gościła w każdej z nich przez tydzień. Na zakończenie zorganizowano na jeziorze procesję - statek  wiozący figurę Madonny i grupę  wiernych okrążył wyspę w towarzystwie orszaku ludzi płynących na łódkach, których było w sumie ponad dwieście. Kiedy ów orszak przybił do brzegu, miejscowa młodzież podczas nocnej procesji z pochodniami odniosła statuę do świątyni. Z tej okazji dokonano następnego etapu rozbudowy Sanktuarium - powstał dom pielgrzyma i wygodne schody wiodące do kościoła. Dom pielgrzyma wewnątrz ozdobiono freskami nawiązującymi do życia na wyspie, a jeden z nich przedstawia obchody z 1974 roku. Wewnątrz kościoła  zwraca uwagę przede wszystkim piękny, drewniany tryptyk głównego ołtarza, pochodzący z 1400 roku, w obudowie z marmuru dodanej w roku 1620.Tryptyk przedstawia Madonnę trzymającą na kolanach Dzieciątko, a towarzyszą jej święci Faustino i Giovita, którzy przynieśli wiarę chrześcijańską w te strony. W kościele znajdują się liczne wota, również pod postacią niewielkich obrazków. Przedstawiono na nich zdarzenia, które ofiarodawcy uznali za cudowną interwencję Madonny. Na ścianie na wprost wejścia znajduje się fragment pięknego XVI wiecznego fresku, zdobiącego kościół przed późniejszą restauracją.

Z tego samego okresu pochodzi drugi fresk "Ecce Homo" przypisywany Giulio Romanino. Wiąże się z nim interesujące zdarzenie - został on bowiem przypadkowo wydobyty spod pokrywającego go tynku na skutek uderzenia pioruna. Muszę tu powiedzieć, że kiedy dotarłam do Sanktuarium, okazało się, iż jest tam sporo ludzi. Część, tak jak ja, przyjechała lokalnym busem, zaś inni przyszli na piechotę z okolicznych miejscowości. Również we wnętrzu kościoła zastałam kilka osób zatopionych w modlitwie, więc chcąc go dokładnie obejrzeć, musiałam się zachowywać bardzo dyskretnie. Także dłuższe pstrykanie zdjęć w tej sytuacji byłoby dużym nietaktem, dlatego też ograniczyłam się w tym względzie do minimum. Po zwiedzeniu Sanktuarium miałam zamiar obejrzeć resztę wyspy, więc przyszedł czas, aby udać się w drogę powrotną. Ponieważ jest tu kilka ścieżek prowadzących w dół, postanowiłam, że do Maraglio wrócę pieszo. Ścieżka prowadziła mnie miejscami przez las, aby po chwili wyjść na tarasowe poletka gdzie rosły oliwki i winorośl, a wędrówka po tej pięknej, spokojnej okolicy, oddychanie czystym powietrzem i słuchanie śpiewu ptaków, sprawiło mi prawdziwą przyjemność.

Niestety, pogoda nieco się popsuła i powietrze dotąd przejrzyste, zrobiło się ciężkie i wilgotne. Żałowałam, że tak się stało, bo jak to zwykle bywa w Lombardii, foschia nie pozwoliła mi na nacieszenie się widokiem przeciwległych brzegów jeziora. No, ale cóż, życie nie składa się z samych przyjemności! Po zejściu do Maraglio ponownie wsiadłam na statek, który opływał wyspę dookoła. Dzięki temu mogłam zobaczyć ją całą, a na dodatek dwie maleńkie wysepki znajdujące się nieopodal. Pełna wrażeń dotarłam do przystani w Iseo, gdzie wsiadłam do pociągu i po licznych przesiadkach pod wieczór dotarłam do domu.



Przykro mi, że kilka zdjęć z wnętrza Sanktuarium nie zachwyca jakością, ale jak wspominałam wcześniej, robiłam je w taki sposób, żeby nie zwracać uwagi modlących się wiernych i nie przeszkadzać "pstrykaniem". 

Mimo to, zapraszam do albumu >

sobota, 8 czerwca 2013

Lombardia. Lago d'Iseo i Monte Isola.



Lago d'Iseo (albo Sebino) leży nieopodal Brescii i jest najmniejsze z czterech wielkich, lombardzkich jezior. Wiele osób uważa je za najładniejsze, choć o to mogłabym się kłócić, ponieważ w moim sercu pierwsze miejsce ma nieodmiennie jezioro Como. Ale podobnie, jak to bywa z pierwszą miłością - przychodzą po niej inne, lecz czym więcej czasu od niej upływa, z tym większym sentymentem ją wspominamy... Być może, nie powinnam się wypowiadać tak autorytatywnie, gdyż mimo chęci całego jeziora nie udało mi się zobaczyć. Ponieważ byłam tam jeszcze przed rozpoczęciem sezonu turystycznego, kiedy rejsy do bardziej odległych miejscowości są mocno okrojone, z konieczności musiałam się ograniczyć do tej części, gdzie komunikacja drogą wodną funkcjonuje przez cały rok.





Tak, czy inaczej, również to jezioro ma swoje atrakcje i niezaprzeczalne uroki. Podobnie, jak Lago di Garda i Maggiore charakteryzuje się tym, że jego południowa część ma prawie płaskie brzegi, natomiast północna leży pośród gór. Również i tu, w każdej z miejscowości leżącej w pobliżu wody znajduje się większa lub mniejsza przystań, gdzie zawijają statki. Z tego co zauważyłam, wszystkie one są nieduże, i pełnią rolę "tramwaju wodnego". Niestety, jak już wspomniałam, pojechałam tam zanim na dobre zaczął się letni sezon i dłuższe rejsy w głąb jeziora, na jego północny kraniec, odbywały się jedynie w weekendy. Ja wybrałam się tam w środku tygodnia, więc nie udało mi się dotrzeć do Lovere, jednej z najdalej położonych miejscowości, jak to miałam w planie. W poprzednich wpisach wspominałam, iż Region Lombardia wprowadził do obrotu całodzienne bilety, uprawniające do swobodnego poruszania się wszystkimi środkami transportu publicznego, w tym również statkami po Lago d'Iseo (jako jedynym, na innych jeziorach, niestety, ta zasada nie obowiązuje). 





Jak sądzę, jest to spowodowane tym, że to jezioro posiada atrakcję jedyną w swoim rodzaju, czyli największą wyspę w Europie położoną na wodach śródlądowych a statek lub łódź prywatna jest dla jej mieszkańców i przybyszów z innych stron jedynym środkiem łączności ze stałym lądem. Wyspa nazywa się nieco dziwnie - Monte Isola, czyli Góra - Wyspa. Rzeczywiście, wygląda ona niczym dość spora góra pokryta bujną roślinnością, wyrastająca na środku jeziora. Ma ona ciekawy kształt, gdyż w zasadzie składa się z dwóch wzniesień o różnej wysokości, pomiędzy którymi znajduje się coś na kształt przełęczy. Przyjrzałam jej się dokładnie kiedy w Sulzano czekałam na statek, który miał mnie tam zawieźć. Zauważyłam wtedy, że wyższy stok wzniesienia stromo schodzi do wody, a na jego szczycie, pomiędzy drzewami widać sylwetkę kościoła. Ponieważ przed wyjazdem "odrobiłam lekcję" wiedziałam, że jest to Sanktuarium Madonna della Ceriola natomiast na niższym szczycie, pośród drzew dostrzegłam okrągłą wieżę gotyckiego zamku. Słyszałam o tej wyspie już wcześniej, kiedy swego czasu we włoskiej telewizji, wspominano pielgrzymkę Jana Pawła II do Brescii i Bergamo. Teraz, na widok tych atrakcji które miałam na wyciągnięcie ręki, szybko zaczęłam snuć plany dotarcia na górę. Ponieważ w owym czasie z powodu uporczywego zapalenia ścięgien w stopach miałam problemy z chodzeniem na dłuższych trasach, nie mogłam działać "na żywioł" lecz musiałam liczyć siły na zamiary. Postanowiłam, że na miejscu zasięgnę języka co do odległości, stanu ścieżek, itd. Kiedy dopłynęłam do portu w miejscowości Peschiera Maraglio, okazało się, że sytuacja przedstawia się lepiej, niż mogłam przypuszczać.





Na wyspie jest absolutny zakaz używania samochodów prywatnych, więc siłą rzeczy, istnieje dobra komunikacja publiczna. Monte Isola jest jednocześnie gminą (comune) składającą się z jedenastu niedużych wiosek. Te położone nad brzegiem jeziora mają swe przystanie, gdzie zawijają statki i łodzie. Część wiosek jest położona wyżej, na stoku góry, a wszystkie łączy asfaltowa droga, która niczym wąż wije się po zboczach wzniesień. Najwyżej i jednocześnie najbliżej Sanktuarium leży wioska Cure, skąd, jak się dowiedziałam, na sam szczyt prowadzą dwie odrębne ścieżki, o długości mniej więcej kilometra każda. Uznałam, że dotarcie tam nawet na obolałych nogach nie powinno mi  sprawić większego problemu. Czekając na autobus obejrzałam miejscowość Maraglio, gdzie szczerze mówiąc, do oglądania nie ma zbyt wiele, bo miejscowość jest naprawdę mała, składa się z bulwaru będącego jednocześnie portowym nabrzeżem oraz kilku wąziutkich uliczek na zboczu góry. Mimo to, ma ona wiele uroku a wiekowe, kolorowe domki są w większości zadbane i ładnie utrzymane. Wiele z nich liczy sobie dwieście - trzysta lat a kilka pochodzi z okresu średniowiecza. Jest tu też zabytkowy kościół oraz zamek, będący niegdyś własnością rodziny Oldofredi (niestety, niedostępny dla zwiedzających, gdyż nadal pełni rolę prywatnego mieszkania).



















































Podobnie, jak to widziałam w Portofino, w większości budynków przy nabrzeżu mieszkania są na piętrze, zaś na parterze znajduje się bar, restauracja lub sklep z pamiątkami. Nie brakuje tu pięknych kwiatów, które kolorowymi kaskadami zdobią okna, loggie i balkony. Mnie jednak najbardziej urzekł sklep z sieciami rybackimi, więc pozwoliłam sobie wejść do środka, aby popatrzeć z bliska na pracę nad ich produkcją, która odbywa się na miejscu, w wydzielonej części tego obszernego pomieszczenia. Oprócz różnego rodzaju sieci i siatek na ryby, można tam kupić siatkowy hamak, huśtawkę lub plecioną torbę. Wszystko to wyglądało bardzo atrakcyjnie, i jak się przy tej okazji dowiedziałam, jest to rodzinna wytwórnia z dużą tradycją. Niewykluczone, że skusiłabym się na piękny, biały hamak z frędzlami (jak znalazł, do mojego ogrodu) gdyby nie stanowczy zakaz wydany mi przez Martę, kupowania we Włoszech rzeczy, które mogę kupić w Polsce, bez narażania się na transportowanie dodatkowych bagaży. Ponieważ zdawałam sobie sprawę, że jest to tak zwana "święta racja" z żalem opuściłam sklep i pomaszerowałam na przystanek, skąd miał odjechać autobus do Cure.
Autobus okazał się pakownym mini - busem, w którym bez trudu znaleźli miejsce wszyscy chętni.







Podczas jazdy krętą drogą miałam okazję dość dobrze obejrzeć prawie całą wyspę. Okazało się, że linia komunikacyjna prowadząca na wyższy ze szczytów, obsługuje siedem z jedenastu miejscowości, stanowiących gminę Monte Isola. Ponieważ wyspiarzy jest niewielu, nic więc dziwnego, że kierowca zna wszystkich swoich pasażerów, którzy mieszkają tu na stałe, od wiekowych dziadków, do maluchów w wózku. Z przyjemnością muszę podkreślić, iż mimo dużej ilości turystów, jacy co roku tu się przewijają, wyspiarze traktują obcych z sympatią i chętnie udzielają wyczerpujących wyjaśnień na zadawane pytania. Przez chwilę nawet przyszło mi do głowy, że to być może dzieje się tak z powodu poczucia izolacji, ale po namyśle doszłam do wniosku, że zapewne jest to raczej wrodzona pogoda ducha z powodu życia bliżej natury, w zdrowym środowisku. Wyspa bowiem jest istotnie prawdziwą oazą spokoju. Jej całkowita powierzchnia wynosi nieco ponad 12 km2 , obwód 9 km, a wyższe wzniesienie, na którym znajduje się Sanktuarium, liczy 600 m n.p.m. Na wyspie mieszka ogółem około 1800 stałych mieszkańców, i jak już pisałam, jest tu całkowity zakaz ruchu samochodowego dotyczący osób prywatnych. Jedyne samochody to ambulans medyczny, mini - busy komunikacji publicznej, samochód policyjny oraz te, którymi porusza się lekarz i miejscowy ksiądz. Pozostali mieszkańcy jeśli nie korzystają z busa, przemieszczają się na rowerach i skuterach oraz motocyklach. Są też dwa parkingi, gdzie w sezonie letnim turysta może wypożyczyć rower jeśli nie dysponuje własnym.  









Również kontakt ze stałym lądem nie sprawia większych problemów, gdyż statki w dzień kursują co kwadrans, natomiast w nocy - co czterdzieści minut przy czym można nimi dotrzeć do wszystkich wiosek na Brzezinski gdyż okrążają całą wyspę. Mimo to, życie na wyspie zapewne nastręcza wiele problemów; np. nie ma tu rozwiniętego handlu, szkół średnich i szpitala, lecz w zamian za to jest spokój oraz nieskażone środowisko. Większość mieszkańców wyspy żyje z rzemiosła, uprawy oliwek i winorośli. Myślę też, że po prostu kochają ten skrawek ziemi i przywykli do trybu życia, jaki prowadzi się tu od pokoleń. Gdy statek wiozący mnie na wyspę zbliżał się do przystani, pierwsza rzecz, która zwróciła moją uwagę, to długi rząd skuterów i motocykli stojących na nabrzeżu. Wraz ze mną przypłynęło wiele osób, przeważnie miejscowych kobiet w różnym wieku, obładowanych torbami i paczkami. Byłam w szoku, widząc jak układają te pakunki na podnóżku skutera i bagażniku, mniejsze zawieszają na jego wystających elementach, na koniec instalują się na swoim pojeździe trzymając jeszcze po torbie w każdej ręce, chwytają za kierownicę, żeby ruszyć w drogę. Potwierdziło to moją teorię o niesamowitych zdolnościach adaptacyjnych gatunku ludzkiego, ale z całą pewnością w tym wypadku sprzymierzeńcem tych pań była też ładna pogoda. Trudno sobie wyobrazić podobną jazdę, kiedy pada deszcz lub śnieg, a od jeziora wieje zimny wiatr...






Na szczęście w odwodzie jest komunikacja publiczna, która zapewne cieszy się wtedy większym powodzeniem. Jak zauważyłam, z nastaniem cieplejszej pory roku tę ostatnią preferują przede wszystkim turyści, matki z małymi dziećmi oraz osoby w naprawdę podeszłym wieku, które nie czują się na siłach aby korzystać z "czaru dwóch kółek". Ja również dołączyłam do tej grupy i po mniej więcej trzydziestu minutach, podczas których autobusik jechał wciąż wyżej i wyżej, znalazłam się w maleńkiej miejscowości Cure. Tu zaznajomiłam się z mapą, gdzie przedstawiono ścieżki prowadzące do Sanktuarium. Choć było ono niedaleko, nie widziałam jego zabudowań, ponieważ zasłaniały je wysokie drzewa rosnące na zboczu. Ruszyłam przed siebie uliczką prowadzącą pomiędzy domostwami z szarego kamienia, a kiedy znalazłam się poza obrębem wioski, wygodna droga poprowadziła mnie dalej, pośród tarasowo położonych gajów oliwnych i winnic porastających zachodnie zbocze góry. Teraz mogłam do woli cieszyć się wspaniałą panoramą przeciwległego brzegu jeziora i niżej położonej części wyspy. Podczas tego spaceru towarzyszyło mi uczucie wszechogarniającego spokoju, jakie daje widok błękitu wody i nieba oraz bujnej zieleni traw, poprzetykanej ciemnymi kolumnami cyprysów oraz zielonkawo- srebrnymi oliwkami. Po kilkunastu minutach mulatiera przywiodła mnie do okazałej bramy, za którą zaczynały się kaplice drogi krzyżowej, więc wszystko wskazywało na to, że byłam blisko Sanktuarium Madonna della Ceriola.








Ale na temat mojej wizyty w Sanktuarium będzie następny wpis, więc ciąg dalszy nastąpi.

Jak zwykle, zapraszam też do obejrzenia albumu >