Dziś we Fromborku jest niewielki port pasażerski z przystanią dla jachtów i żaglówek oraz morskie przejście graniczne dla jednostek wypływających na wody Bałtyku, poza terytorium Polski. W sezonie turystycznym kursuje tu statek, którym można popłynąć na rejs spacerowy do Krynicy Morskiej. Kiedyś były też regularne rejsy z Fromborka do Kaliningradu, cieszyły się one wielką popularnością ze względów czysto merkantylnych, gdyż na promie, w sklepach wolnocłowych można było kupić wiele produktów w atrakcyjnej cenie, jednak zostały one zawieszone w związku z wojną na Ukrainie. Miasteczko, choć niewielkie, ma wiele uroku, szkoda jedynie, że jest bardzo słabo skomunikowane z większymi miejscowościami, jak Elbląg, czy Gdańsk, więc dotarcie do niego bez własnego środka transportu, jest prawdziwym wyzwaniem.
We Fromborku jest dużo zieleni, brak tu wysokiej czy zwartej zabudowy a nowych budynków jest niewiele. Wszystko to sprawia, że mimo sporej ilości turystów ma on nieco senny charakter, ale ponieważ jest czysty i zadbany w sumie robi miłe wrażenie, sprzyja relaksowi i spokojnemu zwiedzaniu. Od portu w głąb miasteczka prowadzi ocembrowany kanał, kończący się przy Wieży Wodnej (obecnie na jej parterze jest kawiarnia a na górnym tarasie znajduje się punkt widokowy). Jest to częściowo odrestaurowana, zabytkowa infrastruktura a jej powstanie dość długo błędnie przypisywano Kopernikowi. W rzeczywistości, całość przedsięwzięcia jest datowana na XIV- XV wiek, kanał pierwotnie miał 6 km. długości i doprowadzał do Fromborka wodę pitną z rzeki Baudy. Natomiast wieża, dzięki przemyślnemu systemowi rur, spełniała rolę wieży ciśnień; dzięki niej, pomimo 20 m różnicy poziomów, tłoczono wodę na wzgórze katedralne, na potrzeby tamtejszych mieszkańców. Ciekawostką jest fakt, że mistrz, który wykonał ten skomplikowany system nosił nazwisko Haendel i był w prostej linii prapradziadkiem sławnego kompozytora z epoki baroku, Georga Friedricha Haendla. Nieopodal portu jest piaszczysta plaża a na zachód od kanału rozciąga się park, w którym w 2001 roku ustawiono pamiątkowy głaz z tablicą upamiętniającą ofiary tragicznej ucieczki mieszkańców Prus Wschodnich, przed nadciągającą Armią Czerwoną. We Fromborku są jeszcze dwa kościoły- neogotycki kościół św. Wojciecha, niegdyś będący zborem ewangelickim i gotycki kościół św. Mikołaja, wzniesiony w XIV wieku, wraz z całym miastem wielokrotnie niszczony i odbudowywany, spalony w 1945 roku a następnie częściowo zrekonstruowany, przeszedł zadziwiające koleje losu. Obecnie nadal jest skonsekrowany i stoi pusty, być może, kiedyś także on otrzyma drugie życie i odzyska przynajmniej część dawnej świetności.
Do wnętrza umocnień prowadzą dwie bramy, Brama Zachodnia, zamykana potężną, okutą kratownicą i monumentalna Brama Południowa. W południowo - zachodnim narożniku murów wznosi się ogromna wieża Radziejowskiego, nazwana tak od nazwiska biskupa, który w XVII wieku odbudował fortyfikacje po zniszczeniach, jakim uległy podczas potopu szwedzkiego. Niegdyś była po prostu dzwonnicą, jednak dzięki Radziejowskiemu obudowano ją potężnym, oktagonalnym przyziemiem dla potrzeb artylerii, wtedy też uzyskała piękny, barokowy hełm. Na przełomie lat 60 i 70-tych XX wieku, wieżę odbudowano po wojennych zniszczeniach i zaadaptowano do nowych funkcji. Jak przystało na miejsce tak bardzo związane z postacią wielkiego astronoma, w przyziemiu urządzono planetarium, które proponuje bardzo ciekawe pokazy edukacyjne i wraz z zawieszonym na wieży wahadłem Foucaulta jest atrakcją nie do przeoczenia. W głównej, czworobocznej części wieży, są nowe, spiralne schody o 227 stopniach, prowadzące na taras widokowy. U ich podnóża, na posadzce wytyczono duży okrąg z wyznaczonym czerwonym trójkątem, to w jego obrębie porusza się ciężarek wahadła Foucaulta, zawieszony w prześwicie schodów na 28 metrowej linie, dając świadectwo ruchu wirowego naszej planety. Warto też wspomnieć ciekawą ekspozycję muzealną, umieszczoną na wyższych kondygnacjach wieży, prezentującą przepiękne kaflowe piece z różnych epok. Przy ładnej pogodzie naprawdę warto wspiąć się na taras widokowy, skąd można popatrzeć niemal z lotu ptaka na Wzgórze Katedralne, kanonie zewnętrzne, miasteczko i jego dalszą okolicę a także Zalew Wiślany z mierzeją na horyzoncie.
Mając na uwadze losy innych budowli, można rzec, że upływający czas obszedł się łaskawie jedynie z katedrą, która w swojej zewnętrznej formie pozostała niemal niezmieniona od chwili powstania. Zbudowana na miejscu pierwszego XIII- wiecznego, drewnianego kościoła, zachwyca swoją gotycką bryłą, okazałą, lecz nie przytłaczającą wielkością; jest to po prostu piękny kościół na ludzką miarę, wspaniale wtopiony w otoczenie i pejzaż. Jego budowę rozpoczęto w 1329 roku a prace zakończono po 60 latach pod koniec XIV wieku. Choć była bardzo ważnym miejscem kultu i głównym kościołem diecezjalnym, kolejne pokolenia oparły się chęci dokonywania nadmiernej ilości przeróbek w celu jej upiększenia. Co prawda, w XVI wieku na środku dachu dodano jej niezbyt pasującą do całości, renesansową sygnaturkę, a sto lat później, na skraju dachu ponad południową elewacją umieszczono barokowy zegar, jednak nie były to zmiany zbyt drastyczne. Nieco większą ingerencją są dwie kaplice przytulone do południowej ściany, gotycka kaplica św. Jerzego i późnobarokowa kaplica Zbawiciela, znana też jako kaplica Szembeka (od nazwiska swego fundatora). Ta druga różni się od katedry zarówno stylem architektonicznym, jak i kolorem, różowym z białymi ornamentami, jednak szczerze mówiąc, nie mam jej tego za złe, jest dla mnie dowodem na upływ czasu, następowanie po sobie pokoleń ludzi, którzy do zastanych budowli dokładają swoją cegiełkę (dosłownie i w przenośni). Z punktu widzenia historyka, architekta, czy estety można powiedzieć, że wszelkie przybudówki psują bryłę świątyni, ale życie ma swoje prawa, więc takie zlepki stylistyczne z biegiem czasu po prostu zrastają się w jedną całość. Katera we Fromborku nie poraża ogromem i ze swoimi 90 metrami długości, 22 szerokości i ok. 17 wysokości, przy takim gigancie jak Duomo w Mediolanie albo ogromny Kościół Mariacki w Gdańsku, może się wydawać wręcz kieszonkowa, jednak gdybym miała wybierać, to moje serce opowiedziało by się właśnie za tą świątynią. Kocham ją za piękny kolor czerwonej cegły, za cztery śliczne, narożne wieżyczki, urzekające lekkością i tak wspaniale wyglądające na tle błękitnego nieba, za jego fasadę o koronkowych ornamentach, gargulce z paszczami smoków i na koniec za cudny zewnętrzny portal z białego kamienia, gdzie nie mogło zabraknąć wyobrażeń lwich sylwetek na kapitelach oraz geometrycznych i roślinnych ornamentów. Wśród nich zauważyłam element, który mnie zadziwił i rozśmieszył jednocześnie, była to sylwetka kobiety czołgającej się z gołym, wypiętym siedzeniem. Zastanawiałam się, czy ma to być symbol głupoty, czy rozwiązłości, ale abstrahując od symboliki, ujęła mnie naiwna prostota, z jaką mistrz kamieniarski umieścił przy wejściu do świątyni ten wymowny, choć nie do końca skromny, wizerunek.