środa, 17 lipca 2024

Lombardia. Jezioro Como - tajemnice willi Pliniana i samonapełniające się źródło.



Od dłuższego czasu z tyłu głowy miałam pomysł na tego posta, gdyż chciałam opowiedzieć o miejscu, które zawładnęło moją wyobraźnią od chwili, kiedy je zobaczyłam po raz pierwszy. Działo się to tuż po moim przyjeździe z Bari, kiedy zamieszkałam na północ od Mediolanu w pięknej okolicy u podnóża Prealp. Po typowo południowym, nadmorskim mieście jakim jest Bari błękitno- zielona Lombardia to był zupełnie inny świat, zwłaszcza jej północna część z pasmami niewysokich gór na horyzoncie. Pokochałam ten widok od pierwszej chwili, więc niemal cały wolny  czas  poświęcałam na wędrówki, żeby z bliska zobaczyć miejsca, które dotychczas znałam tylko z nazwy, zdjęć, czy litografii. Zawsze dużo czytałam; biografie, książki historyczne oraz moja ulubiona literatura XIX wieku często opisywały piękno Włoch i ich kulturę. Znaczącą rolę w tych opisach odgrywało Jezioro Como, obowiązkowy etap każdego Grand Tour, na który wyruszali młodzi arystokraci i ludzie aspirujący do ówczesnego dobrego  towarzystwa. Było ono także mekką artystów i ludzi kultury, szukających w tych stronach natchnienia i hojnych mecenasów. Tak się szczęśliwie złożyło, że w kilka tygodni po moim przyjeździe nowi znajomi zaproponowali mi podwózkę do Como, gdzie mieli do załatwienia parę spraw. W lot chwyciłam okazję, tym bardziej, że pogoda była wprost wymarzona na wycieczkę. Wysłuchałam kilku użytecznych wskazówek, jakich mi udzielili i już niebawem mogłam podziwiać jedyny w swoim rodzaju widok na miasto i jezioro w otoczeniu zielonych wzniesień. Postanowiłam wtedy, że popłynę statkiem do Bellagio ponieważ z różnych źródeł wiedziałam, że ten rejs zapewnia niezapomniane wrażenia. 








Okazało się, że rzeczywistość przerosła moje najśmielsze wyobrażenia, gdyż pejzaż jaki mogłam oglądać z odkrytego, górnego pokładu statku wydał mi się wprost niewiarygodnie piękny. Wokół jeziora wznosiły się pasma gór o stromych stokach porośniętych liściastym lasem, schodzących wprost do wody. Na brzegach widziałam niewielkie miejscowości, gdzie wśród kolorowych domków wystrzelały wieże kościółków przykryte ozdobnymi, barokowymi hełmami i skromne, romańskie dzwonnice z szarego kamienia. Mogłam też podziwiać przepiękne, stylowe wille, na poły ukryte w kwitnących ogrodach z fasadami zwróconymi w stronę jeziora; przy każdej z nich była obowiązkowa darsena i taras w bezpośrednim sąsiedztwie wody. Te które wzniesiono nieco dalej od brzegu otaczała bujna roślinność, dominowały glicynie i ogromne krzewy azalii a nad nimi wznosiły się parasolowate pinie, cedry libańskie i smukłe cyprysy. Ten zachwycający pejzaż cieszył moje oczy i serce; dlatego kiedy minęliśmy malowniczą miejscowość Torno, bardzo mnie zaskoczył widok okazałej, odosobnionej budowli, wyrastającej z wód jeziora u stóp wysokiego, skalnego urwiska przeciętego głębokim jarem, które porastał gęsty liściasty las.










Od niemieckiej turystki, która widząc we mnie nowicjuszkę w tym  temacie na ochotnika wymieniała mi nazwy co ciekawszych miejsc, dowiedziałam się, że jest to Willa Pliniana w Torno. Choć słońce stało wysoko budynek nadal otaczał cień, w którym od  zieleni drzew odbijał się żółty kolor frontowej ściany, przeciętej czterema rzędami okien z trójdzielną loggią umieszczoną w jego centralnej części i tajemniczym, łukowato sklepionym otworem tuż nad wodą. Budynek sprawiał wrażenie wymarłego i zapomnianego, szare persjany były zamknięte na głucho a plamy na  fasadzie mówiły o tym, że jej ostatnia renowacja miała miejsce wiele lat temu. Wszystko to sprawiało przygnębiające wrażenie i otaczało willę aurą tajemnicy; zdawać by się mogło, że to opuszczenie było skutkiem tragicznych zdarzeń, które na zawsze wypędziły z jej murów dawnych mieszkańców. Nic nie wskazywało na to, że kiedyś było to miejsce, które gościło wiele wybitnych osobistości i gdzie prowadzono bujne życie towarzyskie oraz kulturalne. Jednak historia mówi, że sławnych ludzi bywało tu naprawdę mnóstwo, bowiem odwiedził ją Napoleon Bonaparte, cesarz Józef II, królowa Małgorzata di Savoia, Aleksander Volta, Franciszek Liszt, Vincenzo Bellini, Giacomo Puccini, Stendhal, Byron, Percy i Mary Shelley, Ugo Foscolo, Aleksander Manzoni, Antonio Fogazzaro a także Gioacchino Rossini, który goszcząc w jej murach skorzystał z fortepianu gospodarzy by skomponować operę "Tankred" co podobno zajęło mu jedynie trzy dni. Ten pamiętny rejs statkiem to było moje pierwsze spotkanie z willą Pliniana, później jeszcze niejednokrotnie mogłam ją oglądać podczas moich wycieczek w te strony, gdyż często bywałam nad jeziorem Como, żeby zwiedzać śliczne miasteczka i wioski albo wyruszyć na górskie szlaki. Przekonałam się też, że to miejsce nie zawsze tonie w cieniu urwiska i po południu słońce pięknie oświetla fasadę willi, natomiast dziwnym trafem nigdy nie udało mi się zobaczyć ogromnego wodospadu, który spływa ze skały ponad nią by wpaść do jeziora. Jedynym wytłumaczeniem było to, że stok porastają duże drzewa i prawdopodobnie zasłaniają strumień wody. Jak się dowiedziałam z lokalnych przewodników Willa Pliniana jest miejscem pełnym wspaniałej historii, ale też tajemniczych, intrygujących zdarzeń. Okazało się, że oprócz tajemnic związanych z losami jej mieszkańców, willa ma też swoją jak dotąd niezgłębioną tajemnicę natury, którą zajmowali się obydwaj Pliniusze i Leonardo da Vinci a także inni uczeni, jednak wszystko co wymyślono na ten temat nadal pozostaje w sferze teorii. Tą tajemnicą jest istnienie Fonte Pliniana, czyli krasowego źródła okresowego, którego obecność i właściwości opisano już w czasach starożytnych.





Jak  wspomniałam, jego istnienie fascynowało zarówno Pliniusza Starszego jak i Młodszego a ślad zainteresowania tym dziwnym zjawiskiem znajduje się w ich pracach. Ci dwaj uczeni pochodzący z Como, czyli Comum Novum, jak kiedyś nazywano to miasto, bywali w tej okolicy i próbowali rozwikłać zagadkę źródła, którego wody wypływają na powierzchnię i zanikają cyklicznie w niemal równych odstępach czasu. To zjawisko starał się zgłębić również Leonardo da Vinci, gdy na zlecenie księcia Sforzy bywał w tych stronach celem rozeznania się w możliwościach eksploatacji żył żelaza występujących w okolicy. Swoje obserwacje zanotował w Kodeksie Atlantyckim i Kodeksie z Leicester, gdzie napisał, że wody źródła przybierają przez sześć godzin w tym czasie wypełniają  skalny basen na powierzchni, po czym zaczyna się ich odpływ do jeziora również trwający sześć godzin i cały proces zaczyna się na nowo. Pewnego razu, podczas rejsu statkiem w pewnym sensie byłam świadkiem tego zjawiska; zobaczyłam wtedy ogromną ilość wody wypływającą kaskadą z otworu u podstawy budynku, znak że opróżnia się zewnętrzny basen źródła. Podobno Leonardo widział to zjawisko jeszcze przed powstaniem willi, czyli przed rokiem 1573 kiedy rozpoczęto jej budowę. Jest to o tyle dziwne, że w tym czasie pracował we Florencji w pracowni Verocchia jako początkujący malarz a w Mediolanie zamieszkał dopiero w 1583 roku. Nie było to jednak niemożliwe, ponieważ w 1571 roku przybył z wizytą do Florencji książę Mediolanu Gian Galeazzo Sforza, który był bardzo zainteresowany wydobyciem i wytopem rud żelaza. Nie wykluczone, że przy tej okazji na jakiś czas "wypożyczył" Leonarda, który chętnie się imał wszelkich nietypowych prac. Tak czy inaczej dziś już nie zobaczymy źródła w jego pierwotnej postaci, gdyż willę zbudowano ponad jego ciekiem, pozostawiając od strony urwiska głęboką jamę a raczej grotę wkomponowaną w budynek willi. Do niej spływa woda wydobywająca się z wnętrza góry, która następnie pod wewnętrznym dziedzińcem i korpusem willi płynie kanałem poprowadzonym na poziomie fundamentów  i wpada do jeziora poprzez łukowaty otwór w dole fasady. Źródło a wraz z nim również willa noszą nazwę "Pliniana" na cześć dwóch starożytnych uczonych, którzy opisali je jako pierwsi.




W tym tajemniczym miejscu hrabia Giovanni Anguissola nowo mianowany gubernator Como,  postanowił wznieść swą letnią siedzibę, która co prawda w zamyśle miała być miejscem wypoczynku, lecz jej potężna sylwetka wskazuje na to, że w razie potrzeby mogła być również punktem oporu. W owych czasach w obrębie Triangolo Lariano nie było dróg, które dziś biegną wzdłuż brzegów, więc jedynym środkiem lokomocji były łodzie. W tej sytuacji, willa przytulona do kilkudziesięciometrowego niemal pionowego urwiska a od frontu mająca taflę głębokiego jeziora w praktyce była niedostępna dla intruzów. Gubernator był dobrym gospodarzem a także człowiekiem lubianym i szanowanym przez mieszkańców prowincji, którą zarządzał rozsądnie i sprawiedliwie.  Jednak nie wykluczone, że wraz z nim do tego miejsca przybyły ścigające go demony z jego przeszłości... Giovanni Anguissola był bowiem jednym ze spiskowców, którzy w 1547 dokonali zabójstwa księcia Parmy i Piacenzy. Co prawda zamordowany Pier Luigi Farnese (nota bene urodzony jako syn kardynała Alessandra Farnese, późniejszego papieża Pawła III) w żadnym razie nie był świetlaną postacią i wśród swoich współczesnych miał złą opinię, ale nie mniej nie był to chwalebny uczynek. 

Prawdopodobnie po śmierci księcia zarówno jego poddani jak i wrogowie (a może nawet sojusznicy) w większości odetchnęli z ulgą, jednak ten czyn nawet po latach mógł stanowić dla hrabiego nie tylko wyrzut sumienia, lecz również ściągnąć na niego spóźnioną zemstę Farnesich. Tak czy inaczej spisek i zabójstwo stały się kanwą legendy, która mówiła o tym, że Anguissola był nawiedzany przez ducha swojej ofiary a pewnego razu zaatakowany przez zjawę utonął w wodach jeziora. W istocie gubernator zmarł spokojne we własnym łóżku, ale kto wie, może za tym wszystkim stał jakiś nieszczęśliwy wypadek lub hrabia nierozsądnie zażył kąpieli w jeziorze a ponieważ nie był już młodzieniaszkiem zachorował i zmarł? Jego spadkobiercy sprzedali willę Viscontim a od nich w 1676 roku odkupił ją Francesco Canarisi pochodzący z pobliskiej miejscowości Torno. Nowy właściciel zadbał o upiększenie willi, na jego zlecenie powstały freski zdobiące pomieszczenia reprezentacyjne i loggię, wzniesiono też niewielką kaplicę. Choć Canarisi nie wywodzili się z arystokracji, to nie brakowało im pieniędzy ani zainteresowania dla sztuk pięknych, dzięki czemu prowadzili dom otwarty i chętnie gościli u siebie większość artystów, których wymieniłam powyżej. 

Tak było aż do roku 1840, kiedy willę odkupił książę Emilio Barbiano Belgiojoso d'Este, włoski patriota i bohater Risorgimento, walczący z dominacją Austrii a jednocześnie bywalec salonów cieszący się (podobno w pełni zasłużoną) opinią rozpustnika. W młodym wieku ożenił się z Cristiną Trivulzio, panną wywodzącą się z jednej z najstarszych szlacheckich rodzin w Lombardii a przy tym spadkobierczynią ogromnego majątku. Cristina była nie tylko bogata, odznaczała się również wielką wrażliwością i inteligencją, otrzymała świetne wykształcenie, które pogłębiała przez całe życie a do tego była bardzo urodziwa. Obydwoje byli zagorzałymi patriotami, jednak swobodny a wręcz rozpustny styl życia księcia spowodował, że po kilku latach doszło do ich separacji, choć w dalszym ciągu solidarnie angażowali się w działalność polityczną. Z powodu podejrzeń ze strony Austriaków, którzy mieli ją pod obserwacją jako osobę nieprawomyślną Cristina wyjechała bez zezwolenia władz do Francji a to sprowadziło na nią wiele problemów, włącznie z konfiskatą jej osobistego majątku. Zdana na własne siły początkowo cierpiała niedostatek, jednak dość szybko zaczęła parać się dziennikarstwem co zapewniło jej środki do życia. Na stałe mieszkała w Paryżu, gdzie  prowadziła dom otwarty, który odwiedzali najwybitniejsi ludzie tej epoki. Natomiast książę z powodzeniem godził swoje zainteresowania polityczne i salonowe, aż do chwili, kiedy w 1843 roku podczas pobytu w Paryżu poznał młodszą o szesnaście lat Marię Annę Berthier. Była ona córką napoleońskiego marszałka obdarzonego przez cesarza tytułem księcia Neuchatel -Wagram a poza tym od dziesięciu lat żoną księcia Plaisance i matką ich córki.




Powyżej źle dobrane małżeństwo, czyli  Cristina Trivulzio i Emilio Barbiano Belgiojoso D'Este. Poniżej dwa portrety tej trzeciej - Marii Anny Berthier księżnej Plaisance.   Na ostatnim zdjęciu rycina przedstawiająca willę u progu XIX wieku, jak widać nie było to miejsce smutne i opuszczone, wręcz przeciwnie, pełne słońca i zachęcające do wypoczynku w pięknym otoczeniu, Drzewa były o wiele niższe, widać też ładne założenie parkowo - ogrodowe i sporo wolnej przestrzeni a lewej strony imponujący wodospad. 

Wszystkie wizerunki i rycina pochodzą z zasobów internetu (domena publiczna).









Choć książę nie był już uroczym młodzieńcem, gdyż  jego hulaszczy tryb życia odebrał mu dawną urodę, obydwoje zakochali się w sobie bez pamięci. Belgiojoso zaprosił Marię Annę do swojej willi nad jeziorem Como, lecz jej rodzina wyraziła stanowczy sprzeciw wobec tego planu. Zakochani nie bacząc na łatwy do przewidzenia skandal postanowili spalić za sobą mosty i wspólnie uciekli by zamieszkać w willi Pliniana. Początkowo rodzina księżnej próbowała zatuszować to zajście i sprowadzić Marię Annę do domu, jednak spotkali się ze stanowczą odmową. Natomiast książę mocno zaangażowany w tajne prace na rzecz zjednoczenia Włoch również nie miał zamiaru opuszczać ojczyzny a odosobniona willa Pliniana była dobrym miejscem do prowadzenia konspiracji. 

Ta w sumie bardzo dwuznaczna sytuacja dwojga kochanków trwała aż osiem lat spędzonych w samotności, przerywanej wizytami nielicznych gości i krótkimi wycieczkami. Wokół nich narosło wiele opowieści i legend, odżyła też stara historia o duchu, który dręczył gubernatora Anguissolę. Mieszkańcy przeciwległego brzegu jeziora mówili o tym, że podczas upalnych, letnich wieczorów widać było jakiś biały kształt rzucający się do wody, co powszechnie  brano za zjawę. Podobno było w tym ziarno prawdy a rzekomą zjawą byli Emilio i Maria Anna, którzy nadzy, owinięci jednym prześcieradłem, trzymając się za ręce skakali z loggi do jeziora, aby się ochłodzić. Szczerze mówiąc w ich historii miłosnej jest niesamowity ładunek dramatu, gdyż ten romantyczny zryw był nie tylko bardzo odważny jak na owe czasy, lecz z wielu przyczyn skazany na porażkę. Dzieliła ich nie tylko spora różnica wieku; kobieta dla miłości zostawiła rodzinę i całą swoją bezpowrotnie utraconą egzystencję a mężczyzna, który latami bez opamiętania używał życia co w efekcie doprowadziło go do śmierci  (książę zmarł na syfilis*) porzucił wszystko, aby się z nią związać. Jednak mimo tych różnic spędzili w swoim dobrowolnym odosobnieniu długie lata a w tym czasie naprawdę mieli tylko siebie...Trudno zgadnąć jak ewoluował ten związek, czy ich namiętność w końcu wygasła a jej miejsce zajęły przyzwyczajenie i nuda a może byli ze sobą jedynie z powodu trudnej sytuacji Marii Anny, odrzuconej przez przyjaciół i rodzinę? Czy zmęczyli się sobą na tyle, że mimo resztek namiętnego uczucia, jakie kiedyś ich łączyło, dalsze wspólne życie stało się niemożliwe?  Tak czy inaczej pewnego dnia w 1851 roku, gdy książę spał Maria Anna potajemnie na zawsze opuściła willę i swego kochanka uciekając do Mediolanu. Po pewnym czasie znudzona miastem zamieszkała w Moltrasio, uroczej miejscowości na lewym brzegu jeziora Como, na wprost miejscowości Torno (w jej granicach leży willa Pliniana).





Podobno po  ucieczce Marii Anny  książę zdruzgotany odejściem kochanki  wyjechał do Mediolanu, lecz nadal co roku letnie miesiące spędzał w Plinianie. Natomiast księżna mimo skandalu, jaki miała za sobą dość szybko wyrobiła sobie dobrą pozycję w miejscowych wyższych sferach i niebawem otworzyła salon towarzysko artystyczny. Chociaż parę lat wcześniej weszła w wiek balzakowski, mimo to a może właśnie dlatego, po pewnym czasie znalazła nowego adoratora starającego się o jej względy w osobie Cesare Stampa markiza di Soncino. Markiz nie tylko zaangażował się uczuciowo, lecz także finansowo wydając na Marię Annę ogromne sumy pieniędzy, aż do chwili, gdy rada familijna zagroziła mu wydziedziczeniem. Ponieważ Cesare nie zamierzał ugiąć się przed groźbami, Maria Anna znów dokonała wyboru i sama zerwała relację. Tak się złożyło, że niebawem dowiedziała się o śmierci Emilia Belgiojoso co podobno było dla niej wielkim wstrząsem psychicznym. Pod jego wpływem porzuciła światowe życie oddając się dobroczynności i zamieszkała w niewielkiej willi w Carate Urio, gdzie z okien mogła widzieć drugi brzeg jeziora i willę Pliniana, scenę swej minionej miłości.

Poniżej na pierwszym zdjęciu po lewej stronie jest widoczny różowy budynek z ryzalitem, to dawna willa Ripiego (obecnie Cazzaniga) w Carate Urio,  gdzie zamieszkała Maria Anna. Na drugim zdjęciu jest widok na jezioro, jaki prawdopodobnie miała z okien swego domu z maleńką sylwetką Willi Pliniana na wysokości skalnej rozpadliny.




I tu kończy się historia występnej miłości, lecz nie historia willi Pliniana. Po śmierci Emilia Belgiojoso willa przeszła w spadku na księżnę Cristinę, która mimo separacji nadal formalnie pozostawała jego żoną. Cristina Belgiojoso, choć żyła w czasach, kiedy kobiecie trudno było zaistnieć w życiu publicznym, była kobietą wyemancypowaną i ze wszech miar niezwykłą a ze względu na swoją patriotyczną postawę i dokonania społeczno - literackie ma poczesne miejsce w historii Włoch. Dość powiedzieć, że jak dotąd jest jedyną kobietą, która doczekała się swego pomnika w Mediolanie. Księżna wraz z córką i jej mężem oraz kilkoma zaufanymi osobami spędziła w willi ostatnie lata swego życia. Kiedy zmarła willa Pliniana przeszła w drodze spadku na  jej zięcia, po czym jeszcze raz zmieniła właściciela, którym został Cesare Valperga di Masino. Jednak jej najlepsze czasy minęły, gdyż z powodu odosobnienia i trudności komunikacyjnych nikt już w niej nie chciał mieszkać ani  spędzać lata. Z tego powodu Cesare Valperga zabrał całe wyposażenie do swego zamku w Masino a opuszczony budynek stał nieużywany. W 1983 kupili go dwaj przemysłowcy Emilio i Guido Ottolenghi z zamiarem stworzenia w tym miejscu luksusowego hotelu co oczywiście musiało być poprzedzone pracami remontowymi oraz restauracją i konserwacją zabytkowych elementów. Z przyczyn biurokratycznych cały proces uzyskiwania odpowiednich pozwoleń a następnie rzeczywistej restrukturyzacji kompleksu ciągnął się ponad trzydzieści lat, aż do roku 2015. W tym czasie wyremontowano i zaadaptowano nie tylko willę, lecz także kilka mniejszych budynków leżących w obrębie posiadłości. Obecnie całość działa pod marką Sereno Hotels i jest luksusowym kompleksem na wynajem, gdzie oprócz świadczenia usług hotelowych  organizowane są także wydarzenia kulturalne i ekskluzywne prywatne ceremonie. Dawne salony honorowe nadal pełnią swą funkcję jako pomieszczenia recepcyjne i bankietowe, w pokojach na wyższych kondygnacjach i w wolnostojących budynkach utworzono miejsca hotelowe a w ogrodzie zbudowano szklany pawilon z nowoczesnym Spa. Choć Willa Pliniana  ma charakter użytkowy i komercyjny, zachowała cały swój splendor historyczny, ponieważ wszystkie prace przeprowadzono z poszanowaniem zasad obowiązujących podczas konserwacji zabytków a wykonywali je fachowcy o najwyższych kwalifikacjach. Efekty ich pracy można zobaczyć w filmie, który zamieściłam poniżej, reklamującym Sereno Hotel Villa Pliniana dostępnym na kanale You Tube.


Poniżej zamieszczam link do jeszcze jednego filmu, na którym można zobaczyć także pokoje hotelowe

 https://www.youtube.com/watch?v=YgujdcjA6xE

Na You Tube znalazłam jeszcze jeden jeden filmik, bardzo mi się spodobał, gdyż pięknie  pokazuje willę z zewnątrz. Jego autorką jest pani Veronica o polsko brzmiącym nazwisku Pachulska.

https://www.youtube.com/watch?v=8lfIWfLxdac

Komuś kto chciałby wiedzieć więcej o tym jak wkomponowano w willę Fonte Pliniana, czyli źródło okresowe, o którym pisałam powyżej polecam zdjęcia, jakie znalazłam w aplikacji Flickr pod linkiem 

https://www.flickr.com/photos/134410697@N08/

Nie miałam okazji zobaczenia willi przed restrukturyzacją, choć pewnego razu była taka możliwość z okazji dni otwartych FAI. Niestety była to niedziela a ja miałam całodzienny dyżur, którego nie miałam komu oddać, więc bezpowrotnie straciłam tę szansę. Wiem też, że już po restrukturyzacji i zmianie funkcji na hotelową w 2017 roku w czasie Dni FAI Willa Pliniana została udostępniona zwiedzającym w ramach wycieczek z przewodnikiem, jednak chyba było to tylko jednorazowe wydarzenie. 

                                              ______________________

* Zastanawiam się, do jakiego stopnia choroba księcia miała wpływ na jego małżeństwo i rozpad związku z Marią Anną. Nieleczony syfilis, na który w tamtych czasach nie było skutecznego remedium może trwać dwadzieścia a nawet trzydzieści lat. Jeśli książę zachorował po ślubie z Cristiną z pewnością był to mocny powód do ich separacji. Po pierwszym okresie, kiedy jest mnóstwo drastycznych objawów dochodzi do remisji choroby i przez lata nic się nie dzieje, nawet zakaźność jest minimalna aż do chwili, kiedy następuje okres zejściowy, wracają bardzo przykre symptomy a po kilku latach następuje zgon. Być może tak było w tym przypadku i wystąpienie pewnych nieprzyjemnych objawów mogło być przyczyną ucieczki Anny Mari a rozpacz księcia wywołała nie tylko utrata kochanki, lecz również świadomość, że choroba postępuje i rujnuje jego organizm a lata życia są policzone. Oczywiście to tylko teoria, ale patrząc z punktu widzenia mojego zawodu sadzę, że jest dość prawdopodobna.  

środa, 3 lipca 2024

Lombardia. Inverigo, czyli "Perła Brianzy" i jej wspaniałe wille.



Witam wszystkich po niezamierzonej przerwie, niestety, moja rehabilitacja idzie dość opornie, do niedawna miałam spory problem z dłuższym pozostawaniem w postawie siedzącej, co skutecznie mi utrudniało korzystanie z laptopa. Na szczęście wygląda na to, że sprawy idą ku lepszemu, więc chciałabym zakończyć moją opowieść na temat zabytków gminy Inverigo. Postanowiłam, że tym razem oprócz własnych zdjęć zamieszczę także kilka krótkich, amatorskich filmów na ten temat, które znalazłam na You Tube. Wydały mi się dość interesujące a ponieważ  nakręcono je za pomocą drona, pokazują rzeczywistość w zupełnie innym wymiarze.

W dwóch poprzednich postach pisałam o tym, że gmina Inverigo składa się z kilku niewielkich miejscowości, przepięknie usytuowanych na malowniczej, pofalowanej wyżynie u podnóża Prealp. To uprzywilejowane położenie i korzystny mikroklimat sprawiły, że mediolańska arystokracja chętnie tu budowała swe okazałe wille, w których podczas upalnego lata można było przyjemnie spędzić wakacyjne miesiące. Na terenie Inverigo znajdziemy aż pięć takich zabytkowych posiadłości. Co prawda niektóre  obecnie pełnią inną funkcję, jednak nadal cieszą oczy swą piękną architekturą. Pisząc o Czerwonym Kościółku wspominałam o willi, która jak na to wskazuje jej nazwa, nadal jest prywatną własnością rodziny Sormani. W trakcie akcji "Ville aperte" corocznie organizowanej przez FAI*, można zwiedzać z przewodnikiem różne ciekawe zakątki dóbr Pomelasca, jednak z tego co wiem, właściciele chronią swoją prywatność, więc zarówno willę Sormani jak i Czerwony Kościółek nadal można oglądać jedynie z zewnątrz. Nieco inaczej jest w przypadku leżącej nieopodal lecz po drugiej stronie torów willi Sormani Andreani Verri, wzniesionej w okresie późnego baroku przez hrabiego Alessandro Sormani, która swą skomplikowaną nazwę zawdzięcza równie skomplikowanym koligacjom rodziny właścicieli. Ona także pozostaje własnością prywatną, jednak od 2021 roku część pomieszczeń przeznaczonych do przyjmowania gości, potocznie zwanych honorowymi, można oglądać przy okazji dni otwartych FAIWilla ma prostą lecz mimo to bardzo piękną sylwetkę z dwoma portykami i monumentalnymi schodami od strony ogrodu. Szkoda, że na dwóch pierwszych zdjęciach niezbyt wyraźnie widać detale budynku, jednak chcąc pokazać go w całości wraz z otoczeniem, robiłam je ze sporej odległości za pomocą funkcji zoom a na dodatek słońce świeciło mi prosto w obiektyw, co siłą rzeczy odbiło się na ich jakości. Na You Tube znalazłam króciutki filmik nakręcony za pomocą drona, przedstawiający willę na tle wspaniałej panoramy Brianzy. Szkoda, że widać jedynie jej front, gdyż jak można się zorientować ze zdjęć zamieszczonych poniżej, jej fasada od strony ogrodu również jest bardzo ciekawa. Ponieważ mnie z kolei nie udało się sfotografować jej od frontu, zdjęcia i i film dają lepsze pojęcie o całości.






Żeby przejść do opowieści o następnej willi zwanej La Rotonda, muszę sięgnąć głębiej do historii architektury, bo choć ta budowla nie jest szczególnie wiekowa, to już idea towarzysząca jej powstaniu pochodzi z zupełnie innej epoki. Osobom, które dobrze znają weneckie kościoły lub zabytki Vicenzy, zapewne znane jest nazwisko Andrei Palladio, genialnego architekta i wybitnego teoretyka, który w dobie renesansu zaczerpnął ze źródeł starożytnej Grecji i antycznego Rzymu, przywracając ich złote zasady w dziedzinie architektury. Wielkim admiratorem Palladia i w pewnym sensie naśladowcą, choć może lepiej byłoby rzec wyznawcą jego ideałów, był Luigi Cagnola (1762-1833), markiz z urodzenia, z wykształcenia prawnik (zgodnie z życzeniem ojca miał się poświęcić karierze dyplomatycznej) a z zamiłowania architekt. Dla tej pasji zrezygnował z prawa i dyplomacji, ponieważ zdobył także solidne wykształcenie w dziedzinie archeologii, architektury i budownictwa, po śmierci ojca mógł zacząć realizować swoje życiowe plany. Pozostawił po sobie znaczący dorobek, wystarczy powiedzieć, że jego dzieła nadal możemy oglądać w Mediolanie, dla którego zaprojektował Arco della Pace w Parco Sempione i bramę  Porta Ticinese, poza tym na życzenie Napoleona wykonał projekt renowacji fasady Duomo (zrealizowano go tylko częściowo a następnie kilkakrotnie został zmodernizowany do stanu, jaki widzimy współcześnie). Niejednokrotnie zarzucano mu, że szafuje publicznym groszem projektując bardzo kosztowne budowle, więc okazała willa w Inverigo miała być dla niego  nie tylko letnią siedzibą, ale prawdopodobnie także realizacją jego palladiańskich fascynacji i miejscem, gdzie mógł dać upust fantazji, gdyż tę inwestycję realizował na własny koszt.

W II połowie XVI wieku nieopodal Vicenzy, w malowniczej okolicy nad rzeką Brenta z inicjatywy lokalnej arystokracji powstało wiele pięknych, letnich siedzib. Również Palladio zrealizował tu kilka swoich projektów, min. dla rodziny Capra wzniósł willę znaną jako Villa Rotonda, która w przyszłości miała poruszyć wyobraźnię Luigiego Cagnoli. Oczywiście architekt nie wykonał dla siebie duplikatu, stworzył własny, oryginalny projekt, ściśle związany z okolicznym pejzażem. Jednak w tej pracy bez wątpienia przyświecał mu duch Palladia a dzięki tej inspiracji powstała piękna siedziba, którą zachwycił się Stendhal, człowiek o wyrafinowanym guście i wyjątkowo wrażliwy na piękno.





Jak widać na powyższych zdjęciach, willę wzniesiono w stylu klasycystycznym; są tu wszystkie konieczne elementy, monumentalne schody, eleganckie portyki z jońskimi kolumnami i lekko spłaszczona kopuła niczym na rzymskim Panteonie. Nie ma w tym niczego dziwnego, budowę willi rozpoczęto w 1813 roku, w architekturze był to okres, gdy kwitła moda na starożytność. Budowa trwała  długie dwadzieścia lat, w tym czasie zmarł Luigi Cagnola a nad zakończeniem prac czuwał jego uczeń i współpracownik, Francesco Peverelli. Aż do wybuchu II wojny światowej  willa była letnią siedzibą potomków architekta a kiedy działania wojenne przeniosły się na teren Włoch, to miejsce uznano za bezpieczne na tyle, że przewieziono tam na przechowanie zbiory muzealne mediolańskiej opery La Scala. W 1949 roku spadkobiercy rodziny ofiarowali willę fundacji Don Carlo Gnocchi**, która zajmowała się opieką nad dziećmi okaleczonymi podczas wojny oraz niepełnosprawnymi ofiarami polio. Ten status nadal pozostaje aktualny, budynek w dalszym ciągu jest własnością fundacji a w jego murach funkcjonuje zakład opiekuńczy i terapeutyczny dla dzieci. Z tego powodu wnętrze willi w zasadzie jest niedostępne dla zwiedzających, chociaż podobnie jak w obiektach, które opisywałam powyżej, część pomieszczeń można oglądać z przewodnikiem podczas akcji "Ville aperte". Z tego co wiem, zwiedzającym udostępnia się  parter głównego budynku, w tym gabinet Luigiego Cagnoli, kaplicę prywatną i wspaniały ogromny salon  wzorowany na rzymskim Panteonie, ze ścianami, ozdobionymi marmurem w różnych kolorach, przykryty piękną kasetonową kopułą z centralnie umieszczonym świetlikiem.




Willę wzniesiono w najwyższym punkcie miasteczka, na wzgórzu liczącym 376 m n.p.m. Oczywiście nie jest to wysokość rzeczywista, ponieważ cała Brianza jest wyżyną, więc faktyczna wysokość wzgórza to jedynie ułamek tej liczby. Jednak mimo wszystko "La Rotonda" wyraźnie dominuje nad całą okolicą, co można zobaczyć na filmie poniżej. Jak widać na zdjęciach z zewnątrz budynek jest niezwykle dekoracyjny, jednak to, co go wyróżnia, to niezwykła południowo wschodnia fasada, zwrócona w stronę doliny leżącej poniżej Inverigo. W tym miejscu architekt zaprojektował zewnętrzne schody prowadzące na ogromny taras, wsparty na sześciu telamonach, czyli męskich odpowiednikach kariatyd, będących dziełem rzeźbiarza Pompeo Marchesi. Ktoś, kto przyjrzy im się z uwagą zauważy, jak ciekawie rzeźbiarz rozprawił się z z monotonią, nieuchronną w przypadku kilku powtarzalnych sylwetek. W tym celu należy zwrócić uwagę na szczególny układ ramion i dłoni telamonów; dzięki zastosowanemu zabiegowi, każdy z nich jest lustrzanym odbiciem figury stojącej obok. Szczerze mówiąc, ich postacie i twarze bardzo mi się kojarzą z Leonardem da Vinci uwiecznionym na pomniku, jaki możemy zobaczyć na placu przed mediolańską La Scalą  (największa widoczna różnica to długość włosów i brody). O ile jednak Leonardo ma wyraz twarzy dobrotliwy i zadumany, to twarze telamonów raczej pałają świętym oburzeniem, jakby chcieli zapytać o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego tu stoimy z ciężarem na głowie? 





Moja wizyta w willi odbyła się spontanicznie i nieco na wariackich papierach, wiedziałam, że jest tam ośrodek opiekuńczy dla dzieci z ciężkimi niepełnosprawnościami, więc sytuacja była delikatna, jednak postanowiłam, że przynajmniej spróbuję obejrzeć willę z bliska. Tak jak pisałam w poprzednim akapicie, wzniesiono ją w najwyższym punkcie okolicy, na obrzeżach miasta; można tam dotrzeć autem pokonując dość długą ulicę, jednak osoba poruszająca się na piechotę ma szansę znacznie skrócić sobie drogę pokonując wysokie, monumentalne schody, łączące dwie ulice biegnące na różnych poziomach. Wspinałam się po nich z mozołem, widząc przed sobą willę niemal na wyciągnięcie ręki, jednak gdy doszłam do ich końca, okazało się, że mam jeszcze do pokonania dość rozległy trawnik a właściwie łąkę. Ku mojej radości nie było tam żadnego ogrodzenia uniemożliwiającego podejście do willi, co dobrze wróżyło moim zamiarom. Raźno pomaszerowałam cienistą alejką, mijając po drodze pomnik z białego marmuru upamiętniający dzieło Don Carla Gnocchi, wzniesiony nieopodal wejścia  do ośrodka. Tu okazało się, że  boczne skrzydła willi i dziedziniec pomiędzy nimi stanowią odrębną enklawę, przeznaczoną tylko dla pacjentów. Od reszty terenu odgrodzono ją ziemnym tarasem i  murem, natomiast główny korpus oraz park nadal są dostępne bez ograniczeń. Dzięki temu mogłam swobodnie i bez przeszkód obejrzeć willę z pozostałych trzech stron, weszłam też na schody pomiędzy dwoma portykami. Jak się okazało, w jednym z nich urządzono skromną kaplicę, nieco później dowiedziałam się, że powstała z inicjatywy Don Carla z przeznaczeniem dla pacjentów i osób odwiedzających szukających pociechy duchowej. Było to jedyne otwarte pomieszczenie, żałowałam, że nie mogę zobaczyć ani głównej sali pod kopułą ani prywatnej kaplicy, gdzie podobno jest pamiątkowy cenotaf Luigiego Cagnoli (jego ciało spoczywa w Famedio mediolańskiego Cimitero Monumentale).  Niestety, piękny park, jaki niegdyś otaczał willę uległ częściowej degradacji, jednak mimo to nadal widać jego tarasowe założenie. Choć z dawnych czasów pozostało też sporo pięknych, starych drzew, w tym cedry libańskie oraz okazałe cyprysy, to prawdopodobnie jest on jedynie nikłym echem swej pierwotnej wspaniałości.
Na koniec zgodnie z zapowiedzią zamieszczam niedługi film, na którym można zobaczyć Inverigo i jego zabytki z lotu ptaka (z ich identyfikacją nie będzie problemu, ponieważ autor umieścił odpowiednie napisy) w tym willę La Rotonda  i inne obiekty znane z tego i dwóch poprzednich postów a wraz z nimi przepiękny okoliczny pejzaż.


Mam nadzieję, że nawet w pochmurny dzień widok Brianzy z pasmem Prealp na horyzoncie  jest dobrym usprawiedliwieniem dla moich zachwytów nad tą okolicą. Jednak przy tej okazji można się też przekonać, że Villa La Rotonda choć piękna, jest tylko jednym z wielu cennych zabytków "Perły Brianzy" jak  często się mówi o gminie Inverigo.





Czwarta willa o której chcę teraz napisać to willa Perego, leżąca na terenie frakcji zwanej Cremnago; również ona jest własnością prywatną i należy do rodziny hrabiów Perego di Cremnago, potomków pierwszych właścicieli. Jest bardzo dobrze zachowana a od 1912 roku zalicza się do narodowych dóbr kultury. Wzniesiono ją w II połowie XVIII wieku, jako letnią rezydencję dla dla mediolańskiego kanonika Giovaniego Perego i jego krewnych zaliczających się do lombardzkiej arystokracji. Przy projektowaniu i budowie pracował Carlo Giuseppe Merlo, uznany architekt tej epoki a po jego śmierci ostateczny wygląd nadał jej Giuseppe Piermarini, ten sam, który był głównym architektem Palazzo Reale i opery La Scala w Mediolanie oraz Villi Reale w Monzie. Choć obiekt jest nazywany willą, w istocie jest to świetnie zachowany kompleks, składający się z dwupiętrowego budynku mieszkalnego z okazałym tarasem, pod którym jest obszerne przyziemie, stajni, oranżerii, niewielkiego, rustykalnego kościółka i zabudowań dawnego folwarku. Wszystko to  otacza pięknie utrzymany ogród włoski z tarasem widokowymi, posągami i fontannami oraz cennym starodrzewem.





Oprócz imponujacego wyglądu zewnętrznego, willa Perego posiada także wspaniałe wnętrza z pięknymi freskami, cennymi obrazami i zabytkowym wyposażeniem. Tak wielki obiekt o dużej wartości artystycznej i historycznej a do tego zabytek narodowy, dla należytego utrzymania wymaga od właścicieli ogromnego starania i znacznych nakładów finansowych. Koszty rosną też z tego powodu, że wszystkie remonty muszą przebiegać pod ścisłym nadzorem konserwatora a wykonać je mogą jedynie wyspecjalizowane firmy z odpowiednim certyfikatem. Z tego względu w latach 70 - tych ubiegłego wieku, członkowie rodziny wzorem wielu angielskich i francuskich arystokratów, postanowili wynajmować willę na szczególne okazje a zdobyte fundusze przeznaczać na jej konserwację oraz bieżące utrzymanie budynków i ogrodu. W latach 80-tych tę działalność wzbogacono o nowe pomysły i w chwili obecnej chyba nie ma uroczystości czy imprezy, której właściciele nie potrafiliby sprostać. Oferta jest bardzo bogata, począwszy od wesel, poprzez konferencje, uroczystości rodzinne i korporacyjne, aż po przygotowanie planów filmowych i usługi hotelowe. Osoba zamawiająca organizację imprezy może wynająć dowolną część ogrodu, pomieszczenia w oranżerii albo w budynku głównym. Ponieważ na terenie posiadłości jest niewielki kościółek, istnieje  możliwość nie tylko zorganizowania wyjątkowego wesela lecz również zawarcia ślubu przed kapłanem. 










Do willi Perego udałam się nie mając pewności co tam zastanę, jednak zupełnym przypadkiem okazało się, że miałam dużo szczęścia. Do kompleksu prowadzi prywatna, choć ogólnodostępna droga, która biegnie wzdłuż muru otaczającego posiadłość i kończy się przy ładnej bramie z kutego żelaza. Miałam fart, bo nieco wcześniej ktoś ją otworzył żeby wpuścić samochód dostawczy, który mijał mnie po drodze a później pozostawił bramę otwartą. Postanowiłam, że wejdę na teren posesji, gdzie prawdopodobnie spotkam kogoś, pracownika lub właściciela, kogo będę mogła poprosić o pozwolenie na obejrzenie willi. Odwagi dodał mi fakt, że jak się niejednokrotnie przekonałam, Włosi w takich sytuacjach są dość tolerancyjni i z reguły nie odmawiają, gdy widzą pojedynczego turystę, zwłaszcza jeśli grzecznie poprosi, stara się nie naprzykrzać i zachowuje w miarę dyskretnie. Tak było i tym razem, kiedy przystanęłam na dziedzińcu, jakaś pani wyjrzała rzez okno i zapytała czego sobie życzę. Wytłumaczyłam jej, że przyjechałam specjalnie aby zobaczyć zabytki Inverigo i czy wobec tego mogłabym pozostać przez jakiś czas na terenie posiadłości, obejrzeć kompleks i ogród oraz zrobić parę zdjęć. Zgodnie z moimi przewidywaniami otrzymałam zezwolenie, więc spokojnie mogłam oddać się zwiedzaniu. Nie wykluczone, że podobnie by się stało, gdybym poprosiła o możliwość szybkiego rzucenia na okiem na wnętrze willi, jednak uważałam, że dłuższa dyskusja w tej sytuacji byłaby nadużyciem  uprzejmości, więc postanowiłam, że zadowolę się programem minimum.






Spokojnie obejrzałam i sfotografowałam ogród oraz budynki kompleksu, miałam też okazję zajrzeć do kościółka, co bardzo mnie ucieszyło, ponieważ mogłam tam zobaczyć piękny obraz przedstawiający Madonnę z Dzieciątkiem, przypisywany jednemu z moich ulubionych malarzy, Ambrogio da Fossano powszechnie znanego jako Bergognone. Choć nie zobaczyłam wnętrza willi byłam bardzo zadowolona z wizyty, ponieważ kompleks bardzo mi się podobał. Nie przeszkadzało mi absolutnie, że główny budynek nie lśni nowością, gdyż według mnie widok pociemniałych tynków świadczący o upływie czasu stanowi dodatkowy walor zabytku, tym bardziej, że piękny, wyżwirowany dziedziniec i takież ścieżki oraz zadbane trawniki i klomby pełne kwiatów, świadczyły o tym, że  właściciele bardzo się troszczą o ten piękny obiekt. Zresztą jeśli chodzi o wygląd willi chyba coś się zmieniło jakiś czas temu, ponieważ na filmiku, który zamieszczam poniżej, widać że wszystkie persjany są wymienione a front odświeżony, jednak część od strony tarasu chyba nadal czeka na swoją kolej. Film jest króciutką "zajawką" znalazłam go na stronie willi, założonej przez właścicieli na potrzeby marketingu, więc w pewnym sensie jest to produkt reklamowy, jednak zdecydowałam się go użyć ponieważ widać na nim również niektóre wnętrza. Dowiedziałam się też, że od pewnego czasu w pierwszą niedzielę miesiąca willa otwiera się dla zwiedzających, jednak taka wizyta jest możliwa po poprzednim uzgodnieniu i pod warunkiem, że zbierze się przynajmniej piętnastu chętnych. Odwiedzających oprowadza właścicielka (to z nią rozmawiałam przez okno), podobno jest to bardzo atrakcyjna wycieczka, gdyż w pomieszczeniach zachowano oryginalny wystrój w stylu rokoko a oprócz części honorowej na parterze można zobaczyć również pomieszczenia na piętrze, w tym także sypialnie a w nich miedzy innymi zabytkowe łoża z baldachimami (niestety, nie ma ich na filmie).
 

Po wizycie w willi Perego z Lamburgo musiałam znów wrócić do Inverigo, gdzie pozostało mi do obejrzenia jeszcze jedno ciekawe miejsce a mianowicie willa a właściwie castello (czyli zamek) Crivelli o którym już wspominałam w poprzednim poście na temat  sanktuarium Santa Maria della Noce. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że ten w sumie najcenniejszy zabytek Inverigo, który w zasadzie dał początek wiosce, na przestrzeni wieków w największym stopniu uległ destrukcji i mimo wieloletnich starań z trudem odzyskuje swą dawną świetność. Pisałam poprzednio, że ród Crivelli jest bardzo rozgałęzioną arystokratyczną rodziną o starożytnych korzeniach. Choć sami Crivelli szukają swoich przodków w czasach rzymskich, to wielu historyków uważa, że byli potomkami Franków, na co by wskazywał fakt, że przestrzegali frankońskiego prawa salickiego. Legenda mówi o żyjącym w VI stuleciu św. Ausano, arcybiskupie Mediolanu, który podobno nosił miano Crivelli, jednak pierwsza pewna i udokumentowana wzmianka na temat rodziny, pochodzi dopiero z 1050 roku. Tak czy inaczej, już w XIII wieku była to najpotężniejsza rodzina w Lombardii, która z biegiem lat niewiele straciła na znaczeniu. Do Inverigo przybyli w XVI wieku, kiedy to Flaminio Crivelli objął te ziemie jako lenno. Zastał w tym miejscu osadę i niewielki zamek założony w średniowieczu a następnie wzbogacony o część renesansową. Nowy właściciel zastane domostwo rozbudował w stylu manierystycznym, przekształcając je we wspaniałą i wygodną willę. Również jego następcy wprowadzali swoje innowacje i upiększenia, dzięki czemu powstała okazała rezydencja ozdobiona pięknymi barokowymi i rokokowymi freskami, teatr dworski oraz obszerny ogród w stylu francuskim i włoskim. Swoje zasługi miał tu również znany z poprzedniego posta markiz Giovanni Battista Crivelli, dobroczyńca sanktuarium i fundator cyprysowej alei oraz jego bratanek i następca Flaminio. W 1805 roku dziedziniec centralny zamknięto pięknym portykiem wg. projektu Leopolda Pollacka, co nadało budowli kształt, który widzimy na zdjęciu poniżej. (Jest to obraz stanu willi z lat 80 XX wieku, autor nieznany).










Przez wiele lat zamek i willa doskonale funkcjonowały, jako prężny ośrodek lokalnej władzy na obszarze lenna zarządzanego przez kolejnych markizów, którzy mieli tu pełnię praw fiskalnych i sądowych. W starszej części posiadłości nadal mającej charakter zamku, mieściło się więzienie i siedziba strażników, w części folwarcznej mieszkali pracownicy rolni a w willowej wygodnie rezydował markiz, który w pięknym otoczeniu mógł cieszyć się życiem wraz z rodziną i odwiedzającymi go gośćmi. Dzięki prężnej gospodarce kolejnych członków rodziny Crivelli, rozwijała się również cała miejscowość Inverigo. Ta sytuacja trwała aż do roku 1939, kiedy  wprowadzono różnorakie ograniczenia ekologiczne a także nowe ustawy dotyczące utrzymania zabytkowych obiektów. Te restrykcyjne zasady spowodowały, że dotychczasowi właściciele nie byli w stanie skutecznie zarządzać posiadłością i utrzymać jej na należytym poziomie. W związku z tym sprzedali obiekt firmie zajmującej się nieruchomościami, która planowała jego przystosowanie do celów mieszkaniowych i hotelowych. Niestety, zamiast podjęcia prac restrukturyzacyjnych willę pozbawiono obrazów, mebli i całego cennego wyposażenia, pozostawiając gołe mury, które z biegiem czasu popadały w coraz większą  ruinę. 






Przez te wszystkie lata niejednokrotne widziałam zamek z okien jadącego pociągu i zawsze miałam wrażenie, że mimo wszystko jest w dość przyzwoitym stanie, jednak rzeczywistość w owym czasie była zupełnie inna. Na szczęście kiedy tam wreszcie dotarłam okazało się, że po wieloletnich przepychankach, zmianach planów i właścicieli w części willowej trwają prace budowlane, położono nowy dach a całość otynkowano i pomalowano na ładny, kremowy kolor z żółtymi ornamentami. Niestety, wygląd pozostałych części kompleksu nadal budził lęk swoim stanem koszmarnego zaniedbania. Przymierzałam się do robienia zdjęć, jednak wszechobecny bałagan, sterty gruzu i rupieci a także różnego rodzaju płoty i prowizoryczne ogrodzenia, skutecznie to uniemożliwiały. Szczerze mówiąc, na ten widok ogarnęło mnie ogromne zniechęcenie i uznałam, że byłoby głupotą szwendanie się po tym terenie, gdzie czyhało mnóstwo niebezpieczeństw ( w każdej chwili mogło mi coś spaść na głowę, że nie wspomnę o niekontrolowanej wywrotce i jej przykrych konsekwencjach z poważnym urazem włącznie). Podobnie rzecz się miała z niegdyś pięknym parkiem, jaki widziałam na starych pocztówkach, położonym na kilku tarasach połączonych schodami, ozdobionym fontannami i posągami. Mogłam go zobaczyć poprzez wysoki płot z pomarańczowej, plastikowej siatki, przez którą prezentował się jako skłębione i zdziczałe zarośla. Mimo wszystko ucieszyłam się, że choć częściowo odremontowano dawną siedzibę markizów i piękny portyk Pollacka, miałam też nadzieję, że niebawem przyjdzie kolej na pozostałe budynki, zwłaszcza dawny zamek o wspaniałych a co więcej dobrze zachowanych, renesansowych elementach. Niestety, mimo entuzjastycznych zapowiedzi cały obiekt czekał następny kryzys spowodowany bankructwem właściciela a to poskutkowało dalszymi  latami stagnacji. Na szczęście po długim oczekiwaniu w 2023 roku zyskał on nowego inwestora i został kupiony za 1/3 pierwotnej ceny. Obecny właściciel ma zamiar stworzyć w nim trzydzieści apartamentów z dostępem do własnego SPA, restauracją, podziemnym parkingiem i wieloma innymi udogodnieniami. Jeśli ktoś chciałby zobaczyć efekty prac restrukturyzacyjnych, proponuję obejrzenie filmu reklamowego, zachęcającego do kupna takiego lokalu. Co prawda z tego co widać materiał poddano intensywnej obróbce komputerowej a także  zamieszczono  niewielkie plansze, mówiące o zaletach obiektu, jednak mimo wszystko można na nim dostrzec piękne wnętrza z oryginalnymi drewnianymi belkowaniami a także wspaniałe freski. 
     

 
Ten post jest nieco inny niż zwykle, jednak mimo to mam nadzieję, że Ci, którzy tu zajrzą, zaakceptują tę formę. Oczywiście to nie znaczy, że od tej pory zamierzam w każdym poście zamieszczać cudze filmy, jednak sądzę, że od czasu do czasu sięgnę do zasobów You Tube, jeśli będzie to z pożytkiem dla mojej relacji. Poza tym być może kogoś zaskoczy fakt, że choć od wielu lat nie mieszkam we Włoszech, nadal interesuje mnie to, co tam się dzieje i śledzę medialne doniesienia na pewne tematy. W istocie  nie ma w tym nic dziwnego, w końcu przez jedenaście lat, jakie tam spędziłam, ten region i jego kultura stały mi się bardzo bliskie. Było to moje małe miejsce na ziemi w czasie, kiedy w Ojczyźnie byłam tylko rzadkim gościem. Teraz w centrum moich zainteresowań jest Polska i wszystkie sprawy, jakie jej dotyczą, jednak choć ten trudny czas emigracji wiele mi zabrał, to równie dużo mi ofiarował. Cieszę się, że miałam odwagę z tego czerpać, bo dzięki temu bilans tych lat i moich doświadczeń pozostał w równowadze. 


*FAI - Fondo Ambiente Italiano,  czyli Włoski Fundusz na rzecz Środowiska. Fundacja non profit założona w 1975 roku w celu ochrony i wzmacniania włoskiego dziedzictwa historycznego, artystycznego i krajobrazowego. Niezwykle prężna organizacja, współpracująca z mnóstwem świetnie wyszkolonych wolontariuszy, która wypromowała i ocaliła wiele wspaniałych zabytków. Fundacja co roku  organizuje tzw. Dni Otwarte FAI oraz akcję "Ville aperte" w tym czasie można oglądać wiele zabytkowych obiektów, zwykle niedostępnych dla publiczności w tym również wille, pałace i zamki będące własnością prywatną, które z tej okazji otwierają się dla zwiedzających. Niejednokrotnie korzystałam z tej możliwości a jedynym moim problemem było to, na jaki obiekt się zdecydować, ponieważ wybór był ogromny a  lista zabytków w okolicy zawsze liczyła kilkadziesiąt pozycji.

**Don Carlo Gnocchi (1902-1956) duchowny katolicki o prawicowych poglądach, w czasie II wojny światowej zaciągnął się na ochotnika jako kapelan strzelców alpejskich. Niemal cudem ocalał po klęsce włoskich oddziałów na froncie wschodnim. Po powrocie do Włoch przyłączył się do chadeckiego odłamu antyfaszystowskiego ruchu oporu, min. zajmował się  przerzucaniem na terytorium Szwajcarii osób poszukiwanych przez Gestapo. Po roku 1945 poświęcił się pracy na rzecz ofiar wojny, zwłaszcza sierot i osób okaleczonych. Zmarł na raka, przed śmiercią wyraził wolę, aby jego rogówki przeszczepiono dwojgu niewidomym dzieciom. Był to pierwszy przeszczep w historii włoskiej medycyny, który w następstwie pomógł stworzyć podstawy transplantologii, dzięki odpowiedniej ustawie, przyjętej  przez parlament. Jego czyn spotkał się z poparciem kościoła katolickiego, który także zajął pozytywne stanowisko w tej sprawie. Beatyfikowany w 2009 roku przez papieża Benedykta XVI.