Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Piemont sanktuarium. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Piemont sanktuarium. Pokaż wszystkie posty

sobota, 23 lutego 2013

Piemont. Arona, "Sancarlone" - monumentalny pomnik św. Karola Boromeusza.



Stany Zjednoczone mają swoją słynną Statuę Wolności, lecz Włochy również mogą się poszczycić podobnym kolosem – starszym i równie imponującym, choć zdecydowanie mniej znanym. W niewielkim miasteczku Arona, na piemonckim brzegu Lago Maggiore, znajduje się statua przedstawiająca św. Karola Boromeusza, zwana przez Włochów „Sancarlone”. Rodzina Borromeo, od wieków zaliczająca się do lombardzkiej arystokracji, posiadała (i nadal posiada) liczne włości w tej okolicy. Między innymi należał do niej nieistniejący już zamek w Aronie, gdzie 2 października 1538 roku urodził się przyszły arcybiskup i święty. Zmarł w wieku czterdziestu sześciu lat, już za życia ciesząc się opinią człowieka o nadzwyczajnych walorach moralnych, pełnego miłosierdzia i oddania dla pracy kapłańskiej. Świętym został ogłoszony dwadzieścia pięć lat po śmierci – w 1610 roku. Federico Borromeo, kuzyn i następca Karola Boromeusza na stanowisku arcybiskupa Mediolanu, był pomysłodawcą stworzenia Sacro Monte w Aronie – miejscu jego narodzin.

Jako lokalizację wybrano wzgórze nad brzegiem jeziora, nieopodal zamku, gdzie przyszły święty przyszedł na świat. Pomysł nie został doprowadzony do końca z przyczyn ekonomicznych oraz toczących się wojen, a  po śmierci arcybiskupa Federico całkowicie zaniechano prac nad jego realizacją.  
Wzniesiono jedynie część kaplic (do naszych czasów zachowały się  trzy z nich) oraz kościół, zaprojektowany przez zdolnego architekta Francesco Richini. Jednak mimo wszystkich przeszkód, ambitny pomysł uczczenia świętego kolosalnym pomnikiem nabrał realnego kształtu, a efekt końcowy jest naprawdę imponujący. Projekt posągu i szczegółowe rysunki są dziełem utalentowanego malarza i rysownika Giovanniego Battisty Crespiego, zwanego Cerano, natomiast jego wykonaniem zajęli się dwaj rzeźbiarze: Siro Zanella z Pawii i Bernardo Falconi z Lugano. Posąg powstał z tłoczonych miedzianych płyt, spojonych za pomocą nitów i metalowych „szwów”. Prace zakończono w 1698 roku, czyli ponad sto lat po śmierci św. Karola Boromeusza. „Sancarlone” stoi na wzniesieniu, dzięki czemu jest bardzo dobrze widoczny podczas rejsu statkiem po południowej części Lago Maggiore. Od wiosny do jesieni kolosa można również zwiedzać „od wewnątrz”. Po wykupieniu biletu wstępu wchodzi się do parku, gdzie znajduje się statua. Pierwsza, zewnętrzna część schodów umieszczona jest z tyłu postumentu i sięga stóp kolosa. Po wejściu do jego wnętrza początkowo wspinamy się po spiralnych schodach, a następnie po stalowej drabinie, której wysokość robi ogromne wrażenie.

Nie ukrywam, że nieco mi zrzedła mina na widok wyślizganych, metalowych szczebli, lecz postanowiłam nie odpuszczać, wychodząc z założenia, że skoro inni ludzie tu wchodzą, ja również dam radę... 

Starałam się nie myśleć o wysokości posągu, ilości stopni i klaustrofobii (przejście jest dość ciasne i przypomina rurę), i zaczęłam się wspinać. Po kilku minutach dotarłam do niewielkiej półki na wysokości ramion kolosa. Znajduje się tam małe okienko, przez które można wyjrzeć i podziwiać panoramę północnej części jeziora oraz okolicy. Następnie należy wejść jeszcze wyżej, do głowy posągu – co też zrobiłam bez ociągania, bowiem za mną wspinała się grupa gimnazjalistów. 
Ze względów bezpieczeństwa do wnętrza może wejść jednocześnie jedynie dziesięć osób; nie wpuszcza się też dzieci poniżej szóstego roku życia. W głowie znajdują się otwory w miejscu źrenic oraz dziurek nosa, przez które można wyglądać na zewnątrz. Otwory są niewielkie, lecz mimo to pozwalają spojrzeć na piękny pejzaż otaczający wzgórze. Wszyscy po kolei wchodziliśmy tam, aby przez chwilę spojrzeć na świat „oczami świętego” – jeśli można tak powiedzieć. 

Byłam mile zaskoczona karnością szkolnej wycieczki – wśród dzieciaków nie było żadnych przepychanek, każdy cierpliwie czekał na swoją kolej. Może był to wpływ pani nauczycielki, która trzymała towarzystwo w ryzach, a może młodzież czuła się nieco nieswojo (część zrezygnowała z wejścia, nie czując się na siłach). Mimo zaproszenia opiekunki grupy, nie skorzystałam z przywileju starszeństwa i propozycji, abym zeszła jako pierwsza – częściowo z obawy, że ktoś mógłby spaść mi na głowę, a po części dlatego, że chciałam zrobić zdjęcie schodów wewnątrz posągu. 

Jak to zwykle bywa, schodzenie okazało się mniej uciążliwe niż wspinaczka. Jednak  podczas zejścia również należało bardzo uważać i nie schodzić zbyt szybko, by nie poślizgnąć się na stopniach drabiny. Gratulowałam sobie, że odwiedziłam Aronę przed nadejściem letnich upałów – zważywszy, że miedź jest doskonałym przewodnikiem ciepła, wnętrze posągu zapewne zmienia się wtedy w rozgrzany piekarnik...

Na zakończenie przytoczę kilka wymiarów kolosa:


wysokość całkowita      35,0  m

wysokość postumentu
11,5  m

wysokość posągu          23,5  m

długość twarzy                2,4  m

długość ramienia             9,1  m

długość palca
wskazującego                  1,95 m

Jak już wspomniałam, posąg jest wykonany z płyt miedzianych, natomiast jego głowę i prawe ramię odlano z brązu. Ponieważ jest narażony na działanie silnych wiatrów, rzeźbiarze zastosowali półelastyczną konstrukcję ramienia, co skutecznie zapobiega ewentualnym uszkodzeniom. Kolos, wysokością porównywalny z dziesięciopiętrowym budynkiem, stoi na niewielkim wzgórzu, skąd rozciąga się widok na najbliższą okolicę i południową część Lago Maggiore, które w tym miejscu rozlewa się szeroko, w przeciwieństwie do północnego krańca jeziora – węższego i otoczonego górami. Tu brzegi jeziora są bardziej płaskie, jedynie miejscami pojawiają się niewysokie pagórki, gdzie spod bujnej zieleni niespodziewanie wyłania się skaliste urwisko.

To piękny czas i choć moją ulubioną porą roku jest wczesna jesień, nigdy nie mogłam pozostać obojętna na uroki lombardzkiej wiosny, kiedy po zimowych szarościach wszystko zaczyna się zielenić, a w rześkim powietrzu unosi się delikatny zapach ziemi budzącej się do życia...Sama Arona również zasługuje na wzmiankę. To niezbyt duże miasto, cieszące się zasłużoną popularnością wśród zagranicznych turystów – zwłaszcza niemieckich i angielskich – którzy chętnie spędzają tu wakacje, a niektórzy osiedlają się na stałe. Arona, ładna i spokojna, o przyjemnym klimacie, dobrze wentylowana przez wiatr znad jeziora, jest doskonałym wyborem na relaksujący wypoczynek.

Kolos, wysokością porównywalny z dziesięciopiętrowym budynkiem, stoi na niewielkim wzgórzu, skąd doskonale widać najbliższą okolicę i sporą część Lago Maggiore, które w tym miejscu rozlewa się szeroko, w przeciwieństwie do północnego krańca, węższego, i otoczonego górami. Tu brzegi jeziora są bardziej płaskie, jedynie w niektórych miejscach widać  niewysokie pagórki, gdzie spod bujnej zieleni niespodziewanie ukazuje się skaliste urwisko. Do Arony pojechałam w pierwszych dniach kwietnia, kiedy wiosenne słońce walczy o lepsze z topniejącymi śniegami, nadal okrywającymi wyższe partie gór.

Wiosna nad Lago Maggiore jest prześliczna – w pełni można cieszyć się lekkimi powiewami wiatru znad jeziora, szafirowym kolorem wody i nieba oraz świeżą zielenią młodych listków. Mocno przycięte platany jeszcze stoją nagie i bezlistne, prezentując swoje pstrokate gałęzie o łuszczącej się korze, podczas gdy zimozielone palmy i oleandry przywodzą na myśl pełnię lata. Magnolie i tarniny w pełnym rozkwicie cieszą oczy chmurami delikatnych, bladoróżowych i białych kwiatów a w zacisznych zakątkach ogrodów można zobaczyć śliczne kwiaty gardenii, ukryte wśród sztywnych, połyskliwych liści. Na ulicach i skwerach oczy spacerowiczów cieszą niskopienne drzewka japońskiej wiśni z bujnymi kiściami strzępiastych kwiatków, wyglądających niczym tiulowe spódniczki baletnic. To piękny czas i choć moją ulubioną porą roku jest wczesna jesień, nigdy nie mogłam pozostać obojętna na uroki lombardzkiej wiosny, kiedy po zimowych szarościach wszystko zaczynało się zielenić, a w rześkie powietrze przynosiło delikatny zapach ziemi budzącej się do życia...

Sama Arona również zasługuje na wzmiankę. To niezbyt duże miasto, cieszące się zasłużoną popularnością wśród zagranicznych turystów  zwłaszcza niemieckich i angielskich – którzy chętnie spędzają tu wakacje, a nawet osiedlają się na stałe. Arona, ładna i spokojna, o przyjemnym klimacie, dobrze wentylowana przez wiatr znad jeziora, jest doskonałym wyborem na relaksujący wypoczynek.

W okolicy jest również wiele innych malowniczych miejscowości i atrakcji, dostępnych zarówno drogą lądową, jak i wodną. Po drugiej stronie jeziora leży miejscowość Angera, a w niej Rocca Borromeo, prywatny zamek rodziny Boromeuszy, dostępny dla zwiedzających, gdzie m.in. można obejrzeć zbiór dziecięcych zabawek pochodzących z całego świata.  Nieco dalej na północ można zobaczyć piękny klasztor Świętej Katarzyny na Skale oraz trzy prześliczne wysepki, również należące do hrabiów Borromeo, a także wiele innych ciekawych miejsc, które postaram się opisać w następnych postach.

Wszystkich czytelników zapraszam do obejrzenia albumu, gdzie jest więcej zdjęć (również z wnętrza posągu) >

poniedziałek, 24 września 2012

Piemont. Orta, czyli Sacro Monte magiczne.



W moich podróżach widziałam wiele miejsc, które zapadły mi w pamięć i serce a ich kolorowe obrazy wciąż mam przed oczami...Kiedy je wspominam, niejednokrotnie towarzyszy mi wrażenie, że czuję także ich zapachy, tworzące ulotną, lecz niezapomnianą atmosferę. Niektóre, jak moja ukochana Valsolda (dotychczas nie ośmieliłam się o niej napisać, gdyż wiążą się z nią wspomnienia bardzo trudne do wyrażenia słowami) odkryłam przypadkiem i jakby mimochodem, natomiast co do innych snułam plany długo piastowane, zanim wreszcie nadszedł dzień ich realizacji.  

Właśnie do tej drugiej kategorii zaliczam Ortę z jej prześlicznymi zakątkami, która słusznie jest uznawana za jedno z najbardziej urokliwych miejsc we Włoszech. Jej piękno jest trudne do opisania, choć mam wrażenie, że potrzeba szczególnego gustu, aby je smakować, ponieważ jeśli kogoś nie oczaruje staroświecki wdzięk brukowanych uliczek, widok nieco łuszczących się ścian, które niegdyś pomalowano na słoneczne, pastelowe kolory, wyblakłe freski i poczerniałe, kilkusetletnie stropowe belki, powie po prostu, że jest to zbiorowisko starych domostw, na których ząb czasu zostawił wyraźne ślady. Jeśli jednak jesteśmy miłośnikami piękna trochę nieuporządkowanego i nieco zakurzonego pyłem stuleci, to z całą pewnością jej urok nie pozostawi nas z uczuciem niedosytu. Ja bez wątpienia należę do miłośników takich miejsc, dlatego we Włoszech czułam się niemal jak u siebie, gdyż wszystko na co patrzyłam było swojskie i bliskie mojemu sercu. Często się zastanawiałam jak to jest, że niektóre zabytkowe budynki, którym daleko było do perfekcyjnego utrzymania, mimo wszystko wyglądają tak malowniczo, być może powodem jest wrażenie ogólnej harmonii i sposób, w jaki wtapiają się w otoczenie a może specyficzne włoskie światło, tak cenione przez malarzy pejzażystów?  Szczerze mówiąc, niejednokrotnie miałam zamiar napisać o mojej wycieczce nad Lago di Orta, lecz w głębi duszy obawiałam się, iż nie podołam temu zadaniu, więc wszystko co powiem będzie zbyt szare i płaskie, aby oddać tę magiczną rzeczywistość. 

Ciągle też miałam wrażenie, że brakuje mi klucza do tej szufladki, gdzie pozamykałam myśli i emocje, jakie stały się moim udziałem, kiedy tam byłam. Mimo wszystko, spróbuję zmierzyć się z wyzwaniem, które mi niesie Orta, gdyż jest tam ostatnia ze Świętych Gór, jakie niegdyś odwiedziłam a obecnie próbuję opisać. Miasteczko Orta leży na małym półwyspie, wcinającym się w obszar niewielkiego, wydłużonego jeziora noszącego tę samą nazwę. Na wprost centralnego placu widać wysepkę San Giulio, która nawet z tej odległości również sprawia wrażenie niezwykle malowniczego zakątka, ze swą romańską bazyliką, klasztorem i okazałym pałacami kanoników. Wokół jeziora wznoszą się zalesione, niewysokie góry a poza nimi na zachodzie widać piękny, ośnieżony szczyt Monte Rosa. Natomiast od strony północno - wschodniej horyzont zamyka masyw Monte Mottarone, oddzielający Lago di Orta od Lago Maggiore. Niejednokrotnie pisałam o pięknie jeziora Como, będącego moją pierwszą miłością na terenie Włoch, doceniam też niewątpliwą urodę Lago Maggiore i Garda, jednak to śliczne malutkie jeziorko, otoczone górami i wspaniałą przyrodą, nazwałabym prawdziwym klejnotem w koronie północnych Włoch.


Także Sacro Monte, jakie tu wzniesiono nie jest jedyną rzeczą, której warto poświęcić uwagę podczas wizyty w tej miejscowości, więc zapewne będzie to opowieść w kilku odcinkach, jednak tym razem właśnie ono będzie najważniejszym elementem i punktem wyjścia. Sacro Monte w Orcie, jako jedno z niewielu nie jest poświęcone Jezusowi i Drodze Krzyżowej, lecz życiu i dziełu patrona Włoch, świętego Franciszka z Asyżu. Kaplice i sanktuarium wzniesiono na pięknym, zadrzewionym pagórku, skąd można popatrzeć na dachy Orty leżącej u jego podnóża i panoramę jeziora, którego widok sprawia, że takiej wycieczki po prostu nie da się zapomnieć. Innym walorem tego miejsca jest aspekt duchowy, gdyż jego uroda (zwłaszcza kontemplowana we względnej samotności) połączona ze zwiedzaniem poszczególnych kaplic, skłania do refleksji i zadania sobie ponadczasowych pytań nad sensem naszego istnienia i stosunku do otaczającego świata. 

W okresie kontrreformacji, kiedy kościół starał się podsycać inicjatywy mające scementować lokalną społeczność i silniej związać ją z wiarą katolicką, zadecydowano o budowie sanktuarium i trzydziestu dwóch kaplic, z których ostatecznie powstało tylko dwadzieścia. Początkowo, na wzniesieniu ponad miasteczkiem znajdował się jedynie kościół, klasztor franciszkanów i hospicjum dla pielgrzymów, wzniesione z woli kardynała Karola Boromeusza. Nieco później, dzięki finansowemu wsparciu wielu osób powstały kaplice, okazała brama z posągiem świętego i wspaniała studnia, pod dachem pokrytym łupkiem. Projekt całości był dziełem ojca Cleto, należącego do zakonu św. Franciszka. Podobnie jak w przypadku innych, okolicznych Świętych Gór duże zasługi dla powstania tego kompleksu miał biskup pobliskiej Novary, Carlo Bescape'. Pierwsze kaplice wzniesiono pod koniec drugiej połowy XVI wieku, w stylu manierystycznym. Ponieważ budowa trwała nieomal dwieście lat, te które powstały później mają bogate, barokowe formy, natomiast ostatnie z nich wskazują na wyraźne wpływy stylu klasycznego. Sacro Monte w Orcie to miejsce, gdzie w najwspanialszy sposób łączą się walory pięknego pejzażu, architektury oraz malarstwa i rzeźby z duchowymi walorami chrześcijaństwa.


Świętość Franciszka i jego idee nadal są bliskie ludziom, nawet spoza ścisłych, katolickich kręgów również w obecnych czasach, kiedy to wiele osób nawołuje do odnowy moralnej, poszanowania życia w każdej formie i ekologicznych zachowań. Jego wojenne doświadczenia, hulaszcza egzystencja we wczesnej młodości, iluminacja a następnie przebudzenie moralne i pełne poświęcenia życie, chyba nikogo nie pozostawiają obojętnym. Zapewne każdy z nas słyszał o jego kazaniach do zwierząt i ptaków, które zdawały się rozumieć jego słowa a także o tym, że słońce nazywał bratem a księżyc siostrą, stygmatach i cudach. Osobiście sadzę, że nie ma w tym niczego, co nie dałoby się wytłumaczyć w racjonalny sposób. 

Psychiatria i psychologia znają wiele przykładów, kiedy potęga woli i umysłu poddanego silnej motywacji, sprawiają, że człowiek przejawia zdolności znacznie wykraczające ponad przeciętność. Długie godziny modlitw i medytacji połączone z umartwianiem ciała a przede wszystkim drastyczny post, również sprzyjają sublimacji uczuć i ponad naturalnemu wyostrzeniu wszystkich zmysłów. Takie przypadki znane są nie tylko chrześcijanom, lecz także wyznawcom religii wschodnich i osobom, które praktykują sztuki walki oraz medytację w stopniu zaawansowanym. Niezależnie od punktu widzenia i naukowych wyjaśnień, życie Franciszka do dzisiaj jest poruszającym przykładem nawrócenia, pokory i samozaparcia w dążeniu do realizacji idei uzdrowienia kościoła katolickiego. Tą ideą potrafił zarazić nie tylko dawnych towarzyszy młodzieńczych ekscesów oraz ogromne rzesze zwykłych ludzi, lecz także licznych hierarchów kościelnych i to w czasach, kiedy zewnętrzne oznaki władzy i prestiż duchownych stawiano na poczesnym miejscu. 

Sceny przedstawione w kaplicach wspaniale ilustrują istotne momenty życia przyszłego świętego, począwszy od narodzin, aż do śmierci. Z jego przyjściem na świat wiąże się piękna legenda; według niej, do domu kupca, któremu właśnie miało urodzić się dziecko, przybył pewien pielgrzym. Gościowi oddano izbę a przyszła matka przeniosła się do stajni, gdzie niebawem przyszedł na świat jej synek. Nie trzeba dodawać, że tym pielgrzymem był Chrystus a nowo narodzonym dzieckiem przyszły święty. Myślę, że jest to legenda stworzona przez akolitów Franciszka;  poprzez paralelę narodzin a później przyjęcia stygmatów mówiąca o tym, że od chwili narodzin był wybrany i niejako naznaczony do spełnienia swej odnowicielskiej roli w kościele katolickim. W kaplicach przedstawiono także wiele innych, dramatycznych scen, wspaniale oddanych przez artystów, którzy na stałe weszli do historii sztuki, jak znani z innych Świętych Gór rzeźbiarze, Dionigi Bussola, Giovanni d'Enrico, Cristoforo Prestinari i Carlo Beretta.


Im zawdzięczamy figury naturalnej wielkości, wykonane z terakoty i pokryte dość jaskrawą polichromią. Natomiast freski namalowali Pier Francesco Mazzucchelli, dwaj "Fiamminghini" czyli Giovanni Battista i Mauro della Rovere, Antonio Maria Crespi, znany, jako  "Bustino" (z racji pochodzenia z niedalekiej miejscowości Busto), Carlo Francesco i Giuseppe Nuvolone, Antonio Busca, Stefano Maria Legnani i Federico Bianchi. Ci wszyscy artyści nie tylko przyczynili się do powstania tego pięknego miejsca, pozostawili także swe liczne dzieła w wielu innych obiektach sakralnych jak i świeckich, wnosząc wielki wkład w kulturę północnych Włoch. W Orcie, podobnie jak w Varallo byłam dwukrotnie - pierwszy raz sama, w maju i ponownie jesienią, wraz z Martą, której chciałam pokazać ten piękny zakątek. 

Miałyśmy wiele szczęścia, choć była to niemal płowa listopada, dopisała nam wspaniała pogoda prawdziwe "babie lato" we włoskim wydaniu. Jaskrawo świecące słońce i kryształowo czyste powietrze sprawiały, że pejzaż nabierał rzadko spotykanej głębi a kolory były świetliste i nasycone. Szczyt wzgórza, gdzie tyle samo złotych i brązowych liści miałyśmy nad głowami i pod nogami, stanowił wprost bajeczną scenerię. Spacerowałyśmy wolno od kaplicy do kaplicy, gdzie w większości bez przeszkód można podziwiać ich wnętrze, ponieważ jak dotąd nie ma tam ochronnych szyb a wejście zamykają jedynie piękne, kute kraty. Jednak to, co jest przyjazne dla osób, które przyszły tam po to, aby kontemplować życie św. Franciszka lub po prostu oddać się podziwianiu dzieł sztuki, dla samych dzieł, niestety, jest mniej korzystne. Byłyśmy wstrząśnięte, patrząc na zabytkowe freski braci della Rovere i Pier Francesca Mozzarone, pełne wydrapanych inicjałów i podpisów, wśród których, o zgrozo, dostrzegłyśmy też jedno polskie imię i nazwisko, pozostawione przez nasza rodaczkę! (Co gorsza, imię tej pani, dziś zdecydowanie niemodne, mogłoby wskazywać, że nie była nastolatką a wręcz przeciwnie, osobą raczej dojrzałą.)


Nie mogłyśmy zrozumieć, dlaczego ktoś, kto przybywa do tego rodzaju miejsca, nie może się oprzeć chęci destrukcji i drapie ostrym przedmiotem po zabytkowym fresku...To przykre doznanie było niczym kamyk w bucie i mocno popsuło nam nastrój podczas tego pięknego spaceru. 

Wszystkie kaplice stoją przy długiej, wijącej się ścieżce pośród drzew, które podczas naszej wizyty były obsypane liśćmi we wszystkich barwach jesieni i wspaniale kontrastowały z szafirowym niebem.

W rześkim powietrzu czuło się ich nieco gorzkawy zapach i dym dalekich ognisk a słońce przenikające przez gałęzie tworzyło na przemian plamy światła i cienia. Spotkałam się z opinią, że Święta Góra w Orcie jest najpiękniejsza ze wszystkich i chyba byłabym skłonna przychylić się do niej, zarówno ze względu na jej położenie, wartość artystyczną tego obiektu, jak i emocje, które wywołują wspaniale przedstawione sceny o dużym ładunku dramatycznym. Na mnie osobiście ogromne wrażenie zrobiły przede wszystkim trzy z nich. Pierwsza, gdzie nagi Francesco klęczy przed biskupem Asyżu (w osobie tego dostojnika sportretowano biskupa Bescape'), druga, kiedy chciał dać wszystkim przykład pokory, więc na jego życzenie współbracia poprowadzili go ze sznurem na szyi, odzianego jedynie w przepaskę na biodrach, pośród tłumu oddającego się szaleństwom karnawału i trzecia, przedstawiająca jego śmierć. W kilku scenach Franciszek jest przedstawiony nago, z wycieńczonym ciałem, które jest jedynie swego rodzaju skorupą, kruchym i nic nie wartym naczyniem dla niezłomnego ducha. Nie ma w tym obnażeniu ekshibicjonizmu a jedynie wielka pokora i rezygnacja z wszelkiej doczesnej marności, zgodnie z zasadą, że nadzy przychodzimy na świat, więc nadzy powinniśmy z niego odejść... 


Franciszek, który odrzucił wszystko czym go kusił świat i co mógł mu ofiarować w chwili śmierci prosił braci aby go położyli nagiego na gołej ziemi, by wraz z odejściem duszy jego ciało stało się na powrót częścią ziemskiej materii.

Artyzm rzeźbiarzy pracujących w Orcie pozwolił im stworzyć wspaniałe dzieła, ze świetnie oddaną mimiką, wyrażającą uczucia poszczególnych postaci, które naturalną koleją rzeczy budzą w widzu równie intensywne emocje. Oprócz tego czysto duchowego aspektu, poszczególne sceny są dla oglądającego również świetnym studium obyczajów i kostiumów owej epoki.


Zwiedzanie Sacro Monte zakończyłyśmy w kościele, obok którego jest wystawiona tradycyjna szopka, wywodząca się z franciszkańskiej tradycji. Sam kościół nie jest zbyt okazały, jednak i tu można zobaczyć obrazy uznanych malarzy, takich jak Procaccini,  Busca i Cantalupi, natomiast w głównym ołtarzu umieszczono bardzo wartościową rzeźbę przedstawiająca Madonnę z dzieciątkiem, prawdopodobnie pochodzącą z Niemiec, której powstanie jest datowane na X - XI wiek.

Przy drodze prowadzącej z Sanktuarium do miasteczka, stoi bardzo piękna, współczesna rzeźba z brązu, przedstawiająca św. Franciszka, jako młodzieńca ze wzniesionym rękami, nad którym krążą dwa ptaki. Stąd po raz ostatni spojrzałyśmy za siebie, na Święta Górę i jej kaplice. Przed nami była jeszcze Orta ze swoimi ślicznymi uliczkami i Wyspa San Giulio. Ale o tym napiszę niebawem.

Więcej zdjęć  >