Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bergognone. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bergognone. Pokaż wszystkie posty

sobota, 5 marca 2016

Lombaria. Certosa di Pavia, czyli pustelnia nieopodal Pavii.


Certosa di Pavia jest jednym z najwspanialszych zabytków Lombardii. Każdego miłośnika sztuki sakralnej ( i nie tylko) który na kilka dni zawita do Mediolanu,  gorąco zachęcam do jej odwiedzenia, ponieważ jest to obiekt naprawdę wart tego aby poświęcić mu nieco czasu. Można tam bez trudu dotrzeć samochodem lub za pomocą komunikacji publicznej w tym drugim wypadku mamy do dyspozycji pociąg albo autobus.

Certosa (w tłumaczeniu na  język polski pustelnia), jak na to wskazuje jej nazwa, leży nieopodal Pawii, od której dzieli ją około ośmiu kilometrów Natomiast do Mediolanu jest ich nieco ponad dwadzieścia, co ( w zależności od środka lokomocji) przekłada się na mniej więcej 20-40 minut jazdy. Ja byłam w Certosie dwa razy, po raz pierwszy na początku mojego pobytu w Lombardii, zachęcona przez Daria i Patrycję właścicieli domu w którym mieszkałam. Od nich dowiedziałam się o tym zabytku a także o jego walorach historycznych i artystycznych. Ta pierwsza wizyta pozostawiła w mojej pamięci niezatarte wspomnienie a jednocześnie pewien niedosyt; ponieważ przepiękna fasada kościoła była właśnie remontowana i przesłaniały ją rusztowania, mogłam zobaczyć jedynie jej fragmenty.

Poza tym, było to w czasach, kiedy dopiero zaczęłam interesować się fotografią, więc nie zawsze byłam zadowolona z efektów moich poczynań w tym względzie; także i tym razem część ujęć w zasadzie była do wyrzucenia... Co prawda kupiłam sobie ładny album przedstawiający uroki tego zabytku, ale to przecież to nie to samo co zrobione przez siebie zdjęcia, których można dowolnie używać. Podczas tamtej wizyty próbowałam sfotografować wnętrze kościoła, jednak było to zadanie przerastające moje umiejętności; zarówno wysokość, na jakiej umieszczono większość pięknych fresków a także niewielka ilość światła sprawiły, że zdjęcia robione bez flesza były prawie nieczytelne (z reguły jego używanie w tego rodzaju obiektach jest zabronione, podobno z uwagi na ochronę malowideł wykonanych farbami na bazie substancji organicznych, które łatwo ulegają rozkładowi).

Po paru latach wybrałam się tam ponownie aby nadrobić zaległości, jednak i tym razem spotkał mnie ogromny zawód, gdyż okazało się, że tymczasem wprowadzono surowy zakaz fotografowania, zarówno we wnętrzu kościoła jak i na klasztornych dziedzińcach... Rozmawiałam na ten temat z jednym z zakonników, który mi powiedział, że ma to na celu ochronę wizerunku obiektu. Z ironią stwierdziłam, że zapewne chodzi o zakaz robienia marnych "turystycznych" zdjęć, które np. po publikacji w internecie mogłyby dać fałszywy obraz zabytku. Jednak wdaje mi się to dość naciągane, bo jak sądzę, chodzi przede wszystkim o to, że odwiedzający pozbawieni możliwości fotografowania z konieczności kupią publikacje dostępne w klasztornym sklepiku (czyli po prostu jak nie wiadomo o co chodzi z pewnością chodzi o pieniądze).

Szczerze powiem, że choć mam szacunek do racjonalnie uzasadnionych zakazów,  to w tym momencie obudziła się we mnie anarchistka i ze złośliwą satysfakcją zaczęłam łamać ten idiotyczny przepis, kiedy tylko mogłam. O ile bez trudu udawało się to na zewnątrz, to w dobrze pilnowanym kościele nie było takiej możliwości, więc pozostały mi jedynie wspomnienia, kilka kiepskich zdjęć z pierwszego pobytu oraz album o którym już pisałam. 


Certosa powstała dzięki Gian Galeazzo Viscontiemu, władcy Mediolanu. W zamyśle miał to być klasztor zakonu kartuzów i kościół przeznaczony na rodowe mauzoleum książęcej rodziny. Budowę rozpoczęto w ostatnim dziesięcioleciu XIV wieku; co ciekawe, pięćdziesiąt lat później, jako główny architekt pracował tu Guiniforte Solari, będący nie tylko jednym z współtwórców mediolańskiej katedry lecz także kościoła Santa Maria delle Grazie, który z kolei Sforzowie, następcy Viscontich, wybrali na miejsce swego ostatniego spoczynku. Certosa di Pavia to obiekt nie tylko bardzo piękny, imponuje również jego wielkość o której daje wyobrażenie zdjęcie ryciny, jaką umieściłam powyżej. Oprócz wspaniałego kościoła, są tu też liczne zabudowania klasztorne, skrzydło pałacowe, przeznaczone dla rodziny książęcej oraz zabudowania gospodarcze. Wszystko to tworzy nadzwyczaj harmonijną całość, otoczoną wysokim, ceglanym murem. Kiedy znajdziemy się w jego pobliżu, widzimy najpierw prześliczną kopułę wznoszącą się nad łamanym dachem kościoła, ozdobioną białymi kolumienkami krużganków, otoczoną licznymi "młodszymi siostrami" strzelistymi wieżyczkami i uroczymi pinaklami.


Do Certosy wchodzi się przez obszerną, sklepioną bramę, gdzie piękne freski dają nam przedsmak tego, co zobaczymy, kiedy przejdziemy dalej. Ale mimo tej zapowiedzi, gdy naszym oczom ukazuje się fasada kościoła sprawiająca wrażenie koronki wyrzeźbionej w marmurze, nie sposób oprzeć się uczuciu niezmiernego podziwu dla talentu architektów i rzeźbiarzy, którzy stworzyli to wspaniałe dzieło. Niejednokrotnie na łamach tego bloga dawałam wyraz mojemu uwielbieniu dla stylu romańskiego, ponieważ według mnie jest on najbliższy duchowi ewangelii; budowle sakralne z późniejszych okresów, choć w założeniu wzniesione na chwałę Stwórcy, moim zdaniem zaspokajają raczej nasze ludzkie potrzeby...


Jednak także w tych pozostałych przypadkach, takie rozważania nie mają żadnego wpływu na moje poczucie, że patrzę na coś, czego uroda przemawia jeśli nie bezpośrednio do serca, to z pewnością do mojego umysłu co sprawia, że zachwyt nad kunsztem artystów jest dla mnie nieodłącznym aspektem zwiedzania. Fasada Certosy powstawała na przestrzeni trzydziestu lat i jest dziełem wielu rąk lecz mimo to, wygląda pięknie i spójnie. Nie będę tu wymieniać wszystkich rzeźbiarzy, gdyż takie informacje bez trudu można znaleźć w internecie, warto jednak wspomnieć, że większości byli oni synami lombardzkiej ziemi lub pochodzili z przyległego Kantonu Ticino (że wspomnę tu nazwiska Solari, Briosco czy Amedeo). Świątynia składa się z trzech naw i ma wyraźnie gotycki charakter dzięki smukłym kolumnom i krzyżowo-żebrowym sklepieniom, jednak można tu znaleźć także liczne elementy przynależne do epoki renesansu. Stało się tak z uwagi na zmiany, jakie wprowadzono do pierwotnego projektu kościoła; ponieważ jego budowa trwała ponad sto lat, naturalną koleją rzeczy w tym czasie zmienił się gust i obowiązujący styl, co oczywiście nie pozostało bez wpływu na realizację. 

We wnętrzu znajdziemy liczne dzieła bardzo utalentowanego malarza Ambrogio da Fossano zwanego Bergognone, który co prawda urodził się w sąsiednim Piemoncie, jednak to właśnie Lombardii poświęcił swoje siły twórcze. Oprócz Certosy, także w wielu kościołach Mediolanu, Lodi i Bergamo można do dziś oglądać jego niezwykle piękne freski oraz umieszczane w ołtarzach olejne malowidła na desce (były to jego ulubione techniki) poza tym wiele innych, wykonanych przez niego obrazów, można zobaczyć w najważniejszych muzeach na całym świecie. Tym razem oczarował mnie przede wszystkim fresk jego pędzla przedstawiający Madonnę, której Gian Galeazzo Visconti ofiarowuje model Certosy; dominuje na nim wspaniały błękitny kolor o odcieniu zbliżonym do ultramaryny, jakiego nie widziałam nigdzie poza tym miejscem. Urzekła mnie też niepospolita uroda Marii, miałam okazję oglądać kilka Madonn namalowanych przez Bergognone, zarówno bezpośrednio, jak i na reprodukcjach;  mam wrażenie, że zazwyczaj pozowała do nich ta sama modelka, ponieważ w większości mają one bardzo podobne rysy twarzy. Te wizerunki może nie tyle uderzają klasyczną urodą oblicza, co wyrazem słodyczy i zadumy nad cudem, jaki stał się udziałem Marii. W jej spojrzeniu, które kieruje w stronę swojego dziecka nie ma matczynej radości, można z niego wyczytać pełne lęku pytanie w jaki sposób wypełni się jego przeznaczenie... Oprócz Bergognone także inni, sławni  malarze pozostawili tu dowody swojego talentu, wystarczy wymienić nazwiska Morazzone, Cerano, czy Guercino. W kościele można też podziwiać przepięknie intarsjowane rzeźbione stalle oraz okazały pomnik grobowy fundatora, księcia Gian Galeazza. Jednak pośród tych wszystkich wspaniałości mnie najbardziej urzekł inny nagrobek, będący dziełem Cristofora Solariego.


Miał on być miejscem pochówku Ludovica Moro i jego żony Beatrice d'Este, jednak los zrządził inaczej; Moro dokonał żywota we francuskiej niewoli a jego żona, która zmarła przy porodzie i odeszła z tego świata w bardzo młodym wieku, została pochowana w mediolańskim kościele Santa Maria delle Grazie. Na nagrobku możemy zobaczyć książęcą parę spoczywającą obok siebie a ich twarze są wspaniałym przykładem rzeźby portretowej. Przepięknie oddane stroje i realizm postaci są po prostu uderzające, dzięki temu możemy się dowiedzieć jak niewielkiej postury była księżna; nie tylko jest przedstawiona jako dużo niższa od męża, widać także, że dodawała sobie wzrostu chodząc w butach na bardzo grubych platformach.


Mnie uderzyło to, że jej twarz została przestawiona z wyrazem nieopisanego spokoju, rysy są zmiękczone w sposób naturalny dla pozycji leżącej, dzięki czemu ta młoda kobieta wygląda niczym pogrążona w głębokim, spokojnym śnie. Długo nie mogłam rozstać się z tym miejscem, na szczęście podczas pierwszej wizyty udało mi się zrobić zdjęcia, które choć w części oddają piękno tego monumentu. Po zwiedzeniu kościoła przeszłam do części klasztornej, gdzie mogłam zobaczyć tzw. mały krużganek, czyli wewnętrzny ogród z fontanną pośrodku, otoczony prześlicznym portykiem, ozdobionym smukłymi, marmurowymi kolumnami i płaskorzeźbami z terakoty. Jego urok kompletuje niezwykle piękny widok na boczną ścianę kościoła i transept oraz kopułę wznosząca się ponad nimi.


Duży krużganek (125x100m) jest ozdobiony równie bogato, jednak jego uroda jest zupełnie innego rodzaju; o ile w małym piękno jest mocno skondensowane w dużym zauważamy przede wszystkim zieloną połać rozległego trawnika, otoczonego podobnym portykiem, ponad którym wznoszą się niewielkie domki, niegdyś będące mieszkaniem dwudziestu czterech zakonników. Każdy z tych domków składał się z pomieszczenia mieszkalnego, maleńkiej kapliczki i mikroskopijnego ogródka ze studnią i kamiennym siedziskiem. Zakon kartuzów dla którego wzniesiono klasztor był zakonem kontemplacyjnym, więc mnisi większość czasu spędzali w tych pustelniach na modlitwie oraz uprawianiu grządek z ziołami i warzywami, zaś pozostałą żywność dostarczano im z zewnątrz przez specjalne okienko.

Wspólna modlitwa i posiłek w głównym refektarzu przylegającym do małego krużganka, były dozwolone jedynie w dni świąteczne, poza tym mnichów obowiązywała surowa reguła samotności i milczenia. Po kartuzach Certosę przejęli cystersi, następnie karmelici, później znów wrócili kartuzi a dziś ponownie mieszkają tu cystersi, chociaż od 1866 roku cały obiekt jest własnością państwa włoskiego. Obecnie w klasztorze żyje jedynie siedmiu zakonników należących do tego zgromadzenia; zajmują się oni oprowadzaniem turystów, produkcją rozmaitych nalewek a także uprawą ziół, które sprzedają w sklepie wyglądającym niczym dawna apteka. Oprócz owych produktów można tam nabyć różnego rodzaju zdjęcia, albumy i pamiątki związane z Certosą. Ich główną zaletą jest to, że na ogół są raczej w dobrym guście i nie straszą tandetnym wyglądem. 

 
Nieopodal w długim korytarzu prowadzącym do sklepu jest ciekawa wystawka, stworzona z kart dawnego zielnika. Oglądając ją wyobrażałam sobie pracowitych zakonników jak przed wiekami zasuszali i opisywali te rośliny, które całkiem nieźle przetrwały do naszych czasów...

Odwiedzając Certosę, należy koniecznie zajrzeć do muzeum w dawnym Pałacu Książęcym, który tworzy ścianę zamykającą główny dziedziniec po lewej stronie. Został on wzniesiony na potrzeby dworu Viscontich i Sforzów, jako ich letnia rezydencja; był też miejscem, gdzie książę zatrzymywał się, kiedy polował w okolicznych lasach. Pomysłodawcą i organizatorem muzeum był Luca Beltrami, ten sam, który nadzorował prace podczas restauracji Castello Sforzesco w Mediolanie (pisałam o tym tutaj). Dzięki niemu w muzeum możemy obejrzeć bogatą gipsotekę, zbiory renesansowej rzeźby, malowideł na desce oraz wiele innych, ciekawych artefaktów. Jak pisałam na wstępie, naprawdę warto poświęcić kilka godzin na dotarcie do Certosy i jej zwiedzanie, gdyż jest to świetny przykład lombardzkiej architektury sakralnej, który z pewnością zapadnie w pamięć każdego miłośnika historii i sztuk pięknych.


Więcej zdjęć można obejrzeć w albumach >



Kościół i klasztor nożna zwiedzać do południa oraz po południu (w lecie nieco dłużej) wstęp jest wolny, jednak dobry obyczaj nakazuje wrzucenie choć niewielkiej kwoty do jednej z kościelnych skarbonek. Dojazd z Mediolanu jest dość prosty, jak już pisałam w tym celu można skorzystać z pociągu Tre Nord relacji Milano - Pavia. Po krótkiej podróży wysiadamy na stacji Certosa w zasadzie niemal na tyłach klasztoru, więc wystarczy iść asfaltową ścieżką wzdłuż muru jaki go otacza w prawo lub w lewo, bo tak, czy inaczej, dojdziemy do bramy wejściowej. Jeśli wybierzemy autobus, należy dojechać zieloną linią metra do stacji Famagosta w kierunku Abiategrasso, po wyjściu na ulicę znajdziemy się nieopodal przystanku autobusu odjeżdżającego w kierunku Pavii. Wysiadamy w centrum miasteczka Certosa, skąd do klasztoru doprowadzi nas piękna, zadrzewiona aleja.

Natomiast gdyby kogoś zainteresowały wielkie, miedziane kotły na jednym ze zdjęć, informuję, że nieopodal jest wytwórnia popularnego włoskiego serka "Certosa"  gdzie niegdyś podczas jego produkcji używano właśnie takich urządzeń.  Obecnie są one jedynie pamiątką przeszłości i ozdobą trawnika przed fabryczką.

środa, 15 maja 2013

Lombardia. Triangolo Lariano, Visino-Valbrona.




Swego czasu, przypadkowo natrafiłam na bardzo interesującą stronę internetową, zawierającą wiele ciekawych informacji na temat Triangolo Lariano. Bardzo lubiłam tę okolicę, gdyż oprócz wspaniałych widoków oferuje wiele atrakcji drogich memu sercu - maleńkie, romańskie kościółki z szarego kamienia, barokowe świątynie i piękne, eleganckie wille, zatopione w parkach pełnych wspaniałych roślin. Cieszyło mnie, że wstając rano mogę wsiąść do lokalnego pociągu i wyruszyć, gdzie mi podpowiada fantazja, czasem zupełnie bez planu, za to biletem "open" w kieszeni (co zapewniało mi możliwość zmiany środka transportu w dowolnym momencie). Dawało mi to cudowne poczucie wolności, zapowiedź nieznanego, i niespodzianki, która być może, już tam na mnie czeka... Czasem była to zupełnie nowa okolica, zaś innym razem, miejsce gdzie już wcześniej byłam, lecz wiedziałam, że zawsze mogę tam znaleźć coś, co dotychczas umknęło mojej uwadze.

Jedną z takich ulubionych i wielokrotnie odwiedzanych okolic było dla mnie jezioro Lario, bardziej znane pod nazwą Como (Como to w zasadzie jedynie jego zachodnie odgałęzienie). Jak już wspominałam w innych postach, ma ono kształt odwróconej litery "Y"
i składa się z trzech części. Najmniej poznałam jego wschodnią odnogę, zwaną Lecco. Nie jest ona tak efektowna jak Como, również miasto
Lecco mimo wszystko nie ma tej gracji,
co Como-miasto. Ta część jeziora wciska się pomiędzy pasma gór, nieco wyższych niż te, które otaczają zachodnią odnogę. Tam zielone stoki spływają łagodnie w stronę brzegu - tu posępne skały niejednokrotnie prawie pionowymi ścianami schodzą wprost do wody. Również żegluga w tej części jeziora jest o wiele słabiej rozwinięta niż na jeziorze Como, gdzie ustawicznie krążą większe i mniejsze jednostki. Kiedy przybyłam do Lombardii nie było żadnych rejsów do Lecco, dopiero po kilku latach sytuacja zmieniła się na lepsze. Obecnie można tam przypłynąć statkiem z Bellagio, jednak mankamentem jest niewielka ilość kursów w dni powszednie. Mimo to, udało mi się opracować stosowną marszrutę, z wykorzystaniem pociągu, autobusu oraz statku i doprowadzić do skutku również tę wycieczkę. Była ona zupełnie inna niż moje dotychczasowe rejsy pomiędzy Como i Bellagio, które momentami wręcz przytłaczały nadmiarem wrażeń związanych z widokiem uroczych miasteczek i willi. Tym razem mogłam spokojnie oddać się kontemplacji natury, podziwiając zmieniające się widoki na dwa skaliste szczyty leżące na lewym brzegu, zwane odpowiednio Grigna Settentrionale i Grigna Meridionale (Grigna Północna i Południowa). Są to dość wysokie góry liczące niemal 2500 m, z wieloma dobrze oznaczonymi szlakami pieszymi, chętnie uczęszczanymi przez turystów. Natomiast prawy brzeg, od godzin południowych tonący w cieniu, to potężne urwisko o kilkusetmetrowej wysokości, przecięte głęboką rozpadliną, pod którym przycupnęła niewielka miejscowość Onno.

Nieco bardziej na północ widać charakterystyczną sylwetkę Corni di Canzo, górskiego grzbietu, z którego wyrastają dwie skały z oddali wyglądające niczym rogi byka. Podczas rejsu statkiem zauważyłam, że ze wzniesienia na zachodnim brzegu schodzi w dół malownicza droga, wiodąca na brzeg jeziora. Mając w pamięci mapę tej okolicy wiedziałam, że prowadzi do dobrze mi znanego miasteczka Asso, gdzie z mojego miejsca zamieszkania mam wygodny dojazd pociągiem. Natychmiast powzięłam zamysł, aby w najbliższym czasie wybrać się na  przechadzkę w te strony. Odległość sześciu - siedmiu kilometrów dzielącą Asso i Onno można pokonać idąc górskimi ścieżkami lub niezbyt uczęszczaną, asfaltową drogą. I tu właśnie zaczęła się moja nieoczekiwana przygoda...Kiedy szukałam w internecie informacji na temat ścieżek w tej okolicy, trafiłam na stronę, gdzie pisano o kościołach na terenie Triangolo Lariano, czyli trójkątnym, górzystym obszarze, pomiędzy jeziorami Como i Lecco. Okazało się, że w miejscowości Valbrona, którą będę mijać po drodze (a właściwie jej części noszącej nazwę Visino) znajduje się niewielka świątynia, a w niej skarby sztuki, których nikt nie oczekuje w wiejskim kościółku na odludziu. Mianowicie są tam obrazy pędzla takich mistrzów, jak Ambrogio da Fossano, zwany Bergognone, Andrea Appiano, Daniele Crespi i Pier Francesco Mazuchelli, znany jako Il Morazzone.

Znam sporo obrazów i fresków stworzonych przez nich zarówno dla innych, sławniejszych i bogatszych lombardzkich kościołów oraz opactw, jak i z mediolańskich muzeów. Jednak fakt obecności takich dzieł w wiosce, o której mało kto słyszał, to zupełnie inna sprawa! Pozostało mi tylko poczekać na dzień wolny od pracy i wybrać się tam, aby zobaczyć to tak ciekawe miejsce.
Kiedy doszłam do Visino i ujrzałam pomiędzy drzewami szarą wieżę kościółka, zaczęły mnie dręczyć obawy, że ze względu na zbliżające się południe może on być zamknięty.
Kiedy dotarłam na miejsce, okazało się, że prawda jest o wiele bardziej okrutna... Dwóch starszych panów siedzących na ławeczce nieopodal, powiedziało mi, że kościół jest otwierany jedynie w maju na wieczorne nabożeństwa oraz sporadycznie z okazji ślubów.
Nie mogłam wprost uwierzyć w to, co usłyszałam i po prostu przyjąć do wiadomości, że odejdę z kwitkiem, całując na pożegnanie klamkę zamkniętych drzwi! Zaczęłam intensywnie myśleć, co by tu zrobić w tej sytuacji? Szukać proboszcza? Wrócić ponownie, licząc na to, że będzie jakiś ślub? Nieco speszona, ale nie załamana, postanowiłam iść za moim szóstym zmysłem, który nakazywał mi obejście świątyni dookoła. W ten to sposób dotarłam do dwóch domków przyklejonych do jej południowej ściany. Było tam dwoje drzwi, a przy każdych po dwa dzwonki. Na chybił trafił zadzwoniłam, w głębi zaszczekał pies, a jakaś kobieta gromko wrzasnęła - kto tam? Po chwili w oknie na piętrze ukazała się głowa właścicielki donośnego głosu. Z głupia frant zapytałam, czy może wie, kto ma klucze od kościoła? Jaka była moja radość, gdy okazało się, że trafiłam w dziesiątkę!

Usłyszałam bowiem, że pani nie tylko ma klucze, ale chętnie otworzy kościół specjalnie dla mnie. Po chwili zeszła na dół w towarzystwie przyjacielsko nastawionego psiaka, otworzyła podwoje i zapaliła wewnątrz światło, abym mogła zrobić zdjęcia. Przy okazji wdałyśmy się w rozmowę, kiedy pani dowiedziała się, że jestem Polką, powiedziała mi, iż jej ojciec był żołnierzem i w czasie II Wojny Światowej stacjonował w okolicy Poznania. Nigdy więcej nie wrócił do Włoch, gdyż w Polsce założył drugą rodzinę, natomiast ją wychowała matka. Ojca i przyrodniego rodzeństwa
nigdy nie poznała...
Dokładnie obejrzałam wnętrze kościoła robiąc przy okazji sporo zdjęć, podziękowałam serdecznie miłej pani, po czym pożegnałam ją oraz  jej sympatycznego pieska. Oczywiście, uiściłam też ofiarę na fundusz restauracji kościoła i bardzo szczęśliwa ruszyłam w dalszą drogę. Miałam nadzieję, że zrobione przeze mnie zdjęcia wyszły przynajmniej znośnie, ponieważ szczerze mówiąc, byłabym wprost niepocieszona, gdyby tak nie było, a druga okazja mogłaby się nie powtórzyć...Visino to mała wioska, kościółek również jest bardzo skromny, więc tym bardziej zaskakujący jest fakt, iż znajdują się tam dzieła tej klasy. Ołtarz główny to właśnie poliptyk pędzla Bergognone, gdzie w bocznych skrzydłach malarz umieścił wizerunki św. Michała i Jana Chrzciciela, jego dziełem są również postacie innych świętych w dolnej części ołtarza.

Część centralną poliptyku wypełnia wizerunek Madonny z Dzieciątkiem, który wykonał Andrea Appiani, swego czasu nadworny malarz Napoleona. Szczerze mówiąc, samo połączenie dzieł tak odmiennych stylistycznie osobiście uważam za niezbyt szczęśliwe, niezależnie od talentu twórców. Prawdopodobnie pierwotnie znajdował się tam inny wizerunek, dziś  nie wiadomo, czy był to obraz, czy figura, gdyż nie ma doniesień na ten temat. W XVII wieku poliptyk umieszczono w marmurowym ołtarzu, który oglądamy obecnie. Natomiast dwa mniejsze boczne ołtarze zdobią wizerunki świętych - Antoniego, dzieło Morazzone i  Karola Boromeusza, pędzla Daniela Crespi. Obydwaj malarze blisko współpracowali z Janem Baptystą Crespi, zwanym Cerano, a ich dzieła mogłam podziwiać między innymi w przepięknym opactwie Certosa di Pavia, Sacromonte w Varallo, Orcie oraz Varese. Właściwie trudno się dziwić, że w dobie kiedy bez skrupułów kradzione są obrazy z kościołów, świątynie kryjące podobnie wartościowe dzieła zamyka się na klucz (zauważyłam, że jest tam również dość rozbudowany system alarmowy). Mogę się jedynie cieszyć, że mój szósty zmysł mnie nie zawiódł a wyprawa nie poszła na marne. Po wyjściu z kościoła pomaszerowałam dalej, wzdłuż zielonego masywu Corni di Canzo, drogą wiodącą do Onno, miejscowości leżącej tuż nad brzegiem jeziora.
Ale to już inna historia, którą opowiem następnym razem.


 Więcej zdjęć można zobaczyć w albumie >