piątek, 29 marca 2024

Życzenia z okazji Świąt Wielkanocnych.




Wszystkim czytelnikom,
i zaprzyjaźnionym blogerom
z okazji 
Świąt Wielkanocnych 
przesyłam  najserdeczniejsze życzenia tego co najlepsze - rodzinnego szczęścia, zdrowia i dobrego nastroju. 
Niech te Święta będące symbolem Zmartwychwstania, przyniosą Wam dużo radości i jak najwięcej miłych chwil w gronie bliskich.

Elżbieta (sukienka w kropki)

niedziela, 24 marca 2024

Warmia. Frombork, wnętrze katedry.



Jak pisałam na zakończenie poprzedniego posta, tym razem mam zamiar skupić się na wnętrzu fromborskiej katedry, które robi naprawdę ogromne wrażenie, bo aczkolwiek niezbyt spójne stylistycznie, jest pełne pięknych, historycznych detali. Katedra jest kościołem halowym, bez transeptu, z pięcioprzęsłowym prezbiterium w kształcie prostokąta, oddzielonym od korpusu nawowego "łukiem tęczowym", wysokim, ostrołukowym przejściem. Ośmioprzęsłowy korpus główny także ma kształt prostokąta, podzielonego na trzy nawy dwoma rzędami kolumn. Gwiaździste sklepienie w nawie głównej jest ośmioramienne, wspiera się na czternastu kolumnach, po siedem kolumn w każdym rzędzie; natomiast sklepienia naw bocznych są również gwiaździste, lecz sześcioramienne. Na sklepieniu, dzięki terakotowym dekoracjom  są wyraźnie widoczne żebrowania, wydobywające  jego rysunek, co wygląda bardzo pięknie i potęguje wrażenie głębi. Sklepienie i kolumny pokrywa neogotycka polichromia, wykonana w XIX wieku przez Justyna Bornowskiego z Elbląga w czasie przygotowań do obchodów pięćsetlecia katedry. Przeprowadzono wtedy liczne prace rekonstrukcyjne i konserwatorskie, min. wymieniono większą część posadzki i witraże oraz zlikwidowano zbędne przybudówki na zewnątrz.

Witrażowe okna katedry od strony północnej są dwudzielne a od południowej trójdzielne, z laskowaniami i maswerkami pochodzącymi z XIX wieku. Obecne witraże, choć stylowe, są dziełem współczesnym, bowiem większość z nich uległa zniszczeniu w czasie ostatniej wojny, a to co z nich ocalono, można oglądać w Muzeum Katedralnym i w dwóch oknach od strony południowej. Wystój katedry jest w przeważającej części barokowy, ponieważ w I połowie XVII wieku, w czasie pierwszej wojny polsko - szwedzkiej, większość pierwotnego wyposażenia i  precjozów została zrabowana przez wojska Gustawa Adolfa. Szwedzi wykazali się wyjątkowym barbarzyństwem i wywieźli wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość,  w tym również archiwum oraz bibliotekę z manuskryptami i księgami Mikołaja Kopernika. Sytuacja powtórzyła się po niemal dwudziestu latach, podczas drugiej wojny, zwanej potopem szwedzkim, jednak tym razem najeźdźcy skupili się raczej na dewastowaniu miasteczka.  Mimo to, fromborska katedra  jest pełna pięknych dzieł sztuki i rzemiosła, w przeważającej części XVII - wiecznych, natomiast z wcześniejszych okresów zachowały się przede wszystkim płyty nagrobne i epitafia, krucyfiks na łuku tęczowym oraz wspaniały, późnogotycki poliptyk. Moją uwagę zwróciła piękna, neogotycka figura Madonny, znajdująca się przy jednym z filarów, którą wykonał niemiecki rzeźbiarz Fuchs, pracujący w Kolonii. Co ciekawe, w materiałach źródłowych  znalazłam informację, że artysta wzorował się na Madonnie Bolońskiej z tamtejszej katedry. Wiedziona słuszną ciekawością szukałam zdjęcia pierwowzoru rzeźby, jednak nigdzie nie znalazłam najmniejszej wzmianki na jej temat. Natomiast faktem jest, iż w katedrze w Kolonii istotnie jest podobna figura, ale znana jako Madonna Mediolańska, kopia wcześniejszego dzieła, zrabowanego w Mediolanie przez Fryderyka Barbarossę. Jej podobieństwo z Madonną z Fromborka nie jest uderzające, różni je poza oraz kolory polichromii, natomiast zbieżność polega na atrybutach Dzieciątka i Marii w postaci regaliów i pięknie drapowanej szacie Matki Boskiej. Madonna z Fromborka to dzieło dużej urody o bardzo szlachetnym wyrazie, jednak mnie urzekło wyobrażenie Baranka Eucharystycznego i rzeźby zdobiące cokół, przedstawiające trzy prześliczne aniołki. Ich słodkie, dziecinne buźki są tak urocze w swojej ekspresji, że trudno się oprzeć wrażeniu, iż jest to rzeźba portretowa a jej twórca wzorował się na dzieciach, na które patrzył z miłością.

Zanim Katedra doznała uszczerbku z rąk Szwedów, było w niej ogółem dziewiętnaście ołtarzy, którymi opiekowali się poszczególni kanonicy. Po zakończeniu działań wojennych zostały tylko dwa z nich, ołtarz główny i ołtarz dziekana Konopackiego. Pierwszym kanonikiem, który przystąpił do odbudowy powierzonego sobie ołtarza, był Mateusz Montanus, pozostali kanonicy nie byli równie skorzy do wydawania niemałych w końcu pieniędzy, dlatego też ówczesny biskup Szyszkowski, surowo ich napominał z tego powodu i nawoływał do przyśpieszenia prac. Obecnie w katedrze znajdują się dwadzieścia trzy ołtarze, w przeważającej części barokowe. Większość z nich, ( poza ołtarzem głównym, umieszczonym w prezbiterium i dwoma ołtarzami znajdującymi się w kaplicach bocznych) znajduje się przy ścianach i kolumnach, a ponieważ w większości są one bardzo ozdobne i bogato złocone, jak już pisałam na wstępie, wnętrze katedry sprawia naprawdę wielkie wrażenie. Ponieważ z braku miejsca i dobrego oświetlenia nie udało mi się zrobić przyzwoitych zdjęć wszystkich dwudziestu trzech, ograniczę się do opisania tych, które mogę również zilustrować. Najstarszy z nich, to późnogotycki poliptyk, ufundowany przez wuja Kopernika, biskupa Łukasza Watzenrode, wykonany w Toruniu w 1504 roku, który do połowy XVII wieku pełnił rolę ołtarza głównego. W jego centralnej części mieści się figura Madonny z Dzieciątkiem w otoczeniu ojców kościoła. W awersach skrzydeł bocznych umieszczono sześć scen z życia Marii, niestety, cztery z nich zostały nieodwracalnie zniszczone. W początkach XX wieku poliptyk poddano konserwacji, wtedy też w jego  predelli umieszczono neogotyckie hermy, przedstawiające święte niewiasty.  Pozwolę sobie dodać w tym miejscu małą uwagę odnośnie postaci Dzieciątka, która wydaje mi się dość dziwna. O ile Madonna zgodnie z oczekiwaniami jest uroczą, młodą dziewczyną, to mały Jezus nie jest przedstawiony, jako pulchne  niemowlę, które byłoby tu bardzo na miejscu, lecz jako chłopiec (sądząc z proporcji głowy i ciała) co najmniej sześcioletni, jednak wyraźnie zminiaturyzowany do rozmiaru nadającego się do trzymania na rękach przez matkę. Widzę w tym jakąś niespójność, jednak nie wykluczone, że był to celowy zabieg rzeźbiarza, niosący jakieś nieznane mi przesłanie


Barokowy ołtarz główny, który zastąpił poliptyk, powstał w połowie XVII wieku z inicjatywy biskupa Grabowskiego wg. projektu Franciszka Placidiego, włoskiego architekta i rzeźbiarza, pracującego w Polsce. Nastawa jest wykonana z marmuru w trzech kolorach a w jej centrum umieszczono wielki obraz pędzla Stefana Torellego, przedstawiający Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny. U szczytu łuku tęczowego, oddzielającego prezbiterium od głównej nawy, wisi zabytkowy gotycki krucyfiks, natomiast po lewej stronie, tuż za  prezbiterium, umieszczono ołtarz św. Antoniego. Jest to epitafium a zarazem wyraz zadośćuczynienia dla biskupa Rudnickiego, którego pochówek został znieważony i zniszczony przez Szwedów. Biskup został uwieczniony na ołtarzu, bowiem to jego przedstawił rzeźbiarz w postaci klęczącej pod krzyżem.


W tym akapicie chcę napisać parę słów o czterech ołtarzach, wyróżniających się efektowną snycerką i bogatymi złoceniami. Jednym z nich jest ołtarz św. Marcina, ufundowany przez kanonika Jerzego Marquarta w 1649 roku. W części centralnej umieszczono obraz z początku XVII wieku, przedstawiający pokłon trzech króli a w górnej mniejsze malowidło, gdzie ukazano nawiedzenie św. Elżbiety. 
Manierystyczny ołtarz św. Augustyna z połowy XVII wieku, ma drewnianą malowaną nastawę, pięknie rzeźbioną, o dyskretnych złoceniach, gdzie wśród zdobiących ją postaci zobaczymy świętych Augustyna, Grzegorza, Hieronima i Barbarę. Centralną część ołtarza wypełnia obraz nieznanego malarza, jednak być może rozpozna go ktoś, kto był w Rzymie lub interesuje się malarstwem, ponieważ jest to kopia Madonny dei Pellegrini Caravaggia, którą można zobaczyć w kościele San Agostino. 
Ja natomiast bez trudu skojarzyłam pierwowzór Ukrzyżowania z ołtarza Świętego Krzyża, gdyż jest to dość wierna kopia, wczesnego obrazu jednego z moich ulubionych malarzy, Antona Van Dycka. Ołtarz pochodzi z pierwszej połowy XVII wieku, powstał z fundacji kanonika Andrzeja Zagórnego a wykonano go w Królewcu w warsztacie Michała Döbla. 
Jednak najbardziej zapadł mi w pamięć ołtarz św. Bartłomieja, ufundowany przez kanonika Macieja Mateusza Montanusa, o którym wspominałam powyżej. Choć nie jestem wielką miłośniczką baroku, urzekł mnie nie tyle gustowną polichromią i dużą ilością złoceń, co przede wszystkim wspaniałą i subtelną snycerką. Umieszczono na nim postacie czterech ewangelistów o uduchowionych obliczach  a na szczycie figurę Chrystusa Zmartwychwstałego. Jednak ja przede wszystkim zwróciłam uwagę na  urocze główki aniołków oraz subtelnie wykonane wizerunki mężczyzn i kobiet z chustami udrapowanymi na piersiach, o niezwykle zindywidualizowanych rysach twarzy. Te prześliczne detale, choć w zasadzie służące jedynie wypełnieniu pustej przestrzeni, tak nielubianej przez artystów baroku, nie tylko mnie urzekły, ale wręcz skradły moje serce. Ołtarz zdobią dwa piękne obrazy, przywiezione z Włoch przez ich fundatora, kanonika Jerzego Fryderyka Konigsegga. Na górnym znajduje się wizerunek  św. Bartłomieja, natomiast dolny jest wzorowany na obrazie Carla Maratty z rzymskiego kościoła Chiesa Nuova i przedstawia apoteozę św. Filipa Neri. Jak napisałam powyżej, ten tak bogaty i wspaniały ołtarz wzniesiono wspólnym wysiłkiem dwóch kanoników, którzy chyba postanowili dać przykład innym dostojnikom i jako pierwsi przyczynili się do ozdobienia kościoła po wojennych zniszczeniach.



Bardzo pięknym ołtarzem jest także wczesnobarokowy ołtarz św. Mikołaja z 1640 roku, nieprzesadnie ozdobny, wykonany z ciemnego marmuru, z którym mocno  kontrastują białe alabastrowe postacie aniołów i tarcze z herbem Ogończyk, którym pieczętował się jego fundator, biskup Działyński. W części centralnej początkowo znajdował się obraz z wizerunkiem św. Karola Boromeusza, lecz w XVIII wieku zastąpiono go dziełem pędzla nieznanego malarza, który prawdopodobnie wzorował się na podobnej kompozycji Carla Maratty. Obraz został przywieziony z Rzymu przez kanonika Piotra Ruggieri i przedstawia Madonnę z Dzieciątkiem, adorowaną przez św. Karola Boromeusza i św. Katarzynę Bolońską. 
Również marmurowa z alabastrowymi elementami jest nastawa ołtarza św. Michała Archanioła, ufundowanego około 1640 roku, przez kanonika Wacława Kobierzyńskiego. Na szczycie ołtarza widnieje Pomian, herb fundatora, pod nim pierwotnie znajdował się obraz przedstawiający Michała Archanioła namalowany na desce, jednak w 1877 roku zastąpił go obecny, pędzla A. Wysockiego. Próbowałam rozwikłać tajemnicę imienia artysty i nie jest wykluczone, że był to Antonin Wysocki, człowiek o bardzo ciekawym życiorysie, malarz i pierwszy znany z nazwiska, polski dagerotypista portretowy.
Późnobarokowy ołtarz św. Judy Tadeusza i Szymona, został ufundowany w ostatnich latach XVII wieku, przez kanonika Szymona Aleksego Tretera. W  nastawie z ciemnego marmuru, z licznymi  elementami zdobniczymi i rzeźbami wykonanymi z alabastru, umieszczono dwa obrazy, przywiezione z Rzymu w pierwszym dziesięcioleciu XVIII wieku. Duży centralny obraz przedstawia koronację Matki Boskiej w otoczeniu świętych a w zwieńczeniu, na mniejszym obrazie, można zobaczyć Anioła Stróża.

Pominę tu ołtarz z kaplicy biskupa Szembeka, ponieważ mam zamiar napisać o niej w ostatnim poście o zabytkach Fromborka.




Manierystyczny ołtarz św. Stanisława Kostki z 1640 roku ufundował biskup Szyszkowski, wspólnie z przewodniczącym kapituły, Wojciechem Rudnickim. Ołtarz wykonano z  bogato złoconego drewna z ciemnymi elementami, zdobią go liczne ornamenty i główki aniołków, a w niszach i na belkowaniu umieszczono figury świętych Wojciecha, Stanisława, Piotra i Andrzeja. Centralny obraz wykonany przez nieznanego malarza, przedstawia mistyczną komunię św. Stanisława Kostki i jest datowany na II połowę XVII wieku.
Wczesnobarokowy ołtarz św. Tomasza z ciemnego polichromowanego drewna, zwraca uwagę dwiema kolumnami oplecionymi przez winorośl i licznymi zdobieniami. Obraz centralny datowany na drugą połowę XVII wieku, pochodzi z pracowni w Wielkopolsce i przedstawia Madonnę z Dzieciątkiem oraz św. Bogumiła i patrona Warmii, św. Wojciecha. 
Ołtarz poświęcony św. Wawrzyńcowi ufundował w trzecim ćwierćwieczu XVII wieku kanonik Jan Kazimierz Wołowski, jest on wykonany z drewna, polichromowany i złocony. Wzniesiony w  stylu rozwiniętego baroku, jest bardzo ozdobny i dość ciężki, lecz mimo wszystko  harmonijny, z wielkim, centralnym obrazem przedstawiającym Marię Magdalenę ( jest to XX-wieczna kopia pierwotnego obrazu z drugiej połowy XVII wieku) i drugim, nieco mniejszym w górnej części z wizerunkiem św. Piotra  
Manierystyczny ołtarz poświęcony św. Rozalii i św. Karolowi Boromeuszowi,  ufundował w 1640 roku biskup Mikołaj Szyszkowski, jako votum z ocalenie diecezji od szerzącej się zarazy. Jest wykonany z ciemnego oraz różowego marmuru i ozdobiony alabastrowymi detalami; uważa się, że jego dwa obrazy prawdopodobnie pochodzą z Włoch. Mniejszy jest dość wiernym wizerunkiem św. Karola Boromeusza, natomiast większy z  nich, namalowany na blasze miedzianej i  przedstawiający św. Rozalię, czasem jest przypisywany warmińskiemu malarzowi Piotrowi Kolbergowi, ale nie ma na to jednoznacznego potwierdzenia.
Podobny stylistycznie jest wczesnobarokowy ołtarz Matki Boskiej Nieustającej pomocy i św. Jana Chrzciciela. Jego fundatorem był dziekan kanoników kapituły,  Stanisław Bużeński. Wykonano go z marmuru w czterech kolorach z alabastrowymi figurami, przedstawiającymi świętych Stanisława, Kazimierza i Wojciecha. Wizerunek  w ołtarzu przedstawia Matkę Boską Śnieżną, to pochodząca z XVII wieku włoska  kopia  obrazu z rzymskiego kościoła Santa Maria Maggiore, natomiast w górnej kondygnacji jest przedstawiony Jan Chrzciciel z barankiem.




Katedra Fromborska oprócz ołtarzy może się poszczycić wspaniałymi organami o pięknym, barokowym prospekcie, pochodzącymi z 1684 roku. Obecny instrument jest drugim z kolei, ponieważ pierwszy, zbudowany  na początku XVI wieku, padł łupem najeźdźców podczas pierwszej wojny szwedzkiej. Jednak te nowe organy na przestrzeni wieków również były wielokrotnie remontowane i przerabiane. W czasie II Wojny Światowej zostały bardzo poważnie uszkodzone, przywrócono je do stanu używalności dopiero w latach 60-tych XX wieku, jednak prace nad odtworzeniem ich wszystkich walorów zakończono dopiero w roku 2013. Mówiąc o instrumencie, nie miałam na myśli jego obudowy, czyli empory i prospektu, ponieważ  te zachowały się w stanie oryginalnym, choć oczywiście również one kilkakrotnie były poddawane pracom renowacyjnym i konserwatorskim, koniecznym dla zachowania ich piękna w należytym stanie. A jest o co dbać, ponieważ obudowa to prawdziwe dzieło sztuki. Dekorację malarską wykonał Jerzy Piper z Lidzbarka Warmińskiego, wzięty malarz działający na Warmii w okresie baroku, jednak z tego co wiem, całość zaprojektował pochodzący z Królewca rzeźbiarz Krzysztof Peucker. Co ciekawe, Peucker uczył się zawodu w królewieckim warsztacie Jana Krzysztofa Döbla, więc nie wykluczone, że jego mistrz był synem lub krewnym Michała Döbla, twórcy fromborskiego ołtarza Świętego Krzyża, o którym pisałam powyżej. Inną ciekawostką jest to, że Peucker jest twórcą nastawy ołtarza głównego i niezwykle pięknego prospektu organów w  Świętej Lipce. Tak czy inaczej, nieco mniejsze organy fromborskie również zasługują na uwagę, dzięki bardzo efektownej dekoracji, gdzie przeważa kolor kobaltowy, wspaniale podkreślony przez liczne złocenia, srebro i brąz piszczałek. Bez wątpienia, te kolory przewodzące na myśl błękit nieba i blask słońca a także malowane i rzeźbione wizerunki aniołów, dobrze współgrają z niebiańskimi dźwiękami organów, jednak nie będę się rozwodzić nad ich opisem, ponieważ zdjęcia, jakie zamieściłam, dość dobrze pokazują ich styl i urodę.
Chciałabym jeszcze wspomnieć, że podczas ostatniej wizyty w katedrze, ja i Marta miałyśmy okazję wysłuchać koncertu organowego, który dał wspaniałe świadectwo nie tylko kunsztu Arkadiusza Popławskiego, organisty fromborskiej katedry, ale także potęgi i pięknego brzmienia samego instrumentu oraz wspaniałej akustyki kościoła.





Oczywiście w katedrze nie brakuje płyt nagrobnych i epitafiów. Najstarszym jest średniowieczne epitafium dziekana kapituły warmińskiej, Bartłomieja Boreschowa, który notabene był też lekarzem Konrada von Jungingena, wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego ( brata Ulricha, wielkiego mistrza spod Grunwaldu). Epitafium prawdopodobnie powstało około roku 1425 i w owym czasie z racji swej formy tonda, było wielką rzadkością na terenie Polski. Malowidło przedstawia Marię z Dzieciątkiem i św. Magdaleną, patronką lekarzy a u ich stóp artysta namalował  postać zmarłego, w pozycji na klęczkach i ze złożonymi rękami.
Oczywiście, nie może tu zabraknąć opisu epitafium Mikołaja Kopernika, wielkiego astronoma, który we Fromborku pracował nad swym wiekopomnym dziełem a w 1543 roku zakończył ziemską wędrówkę. Pierwsze epitafium, dziś nie istniejące, powstało jako fundacja biskupa Kromera w roku 1580, natomiast to, które widzimy obecnie, ufundowała Kapituła katedry w 1735 roku.
W katedrze jest jeszcze jedno ważne miejsce; nieopodal ołtarza Świętego Krzyża, którym Kopernik opiekował się za życia, po niemal dwóch wiekach  poszukiwań, odbył się ponowny pochówek jego niemal cudem odnalezionych szczątków. Miało to miejsce 22.05.2010 roku, od tego pamiętnego dnia  trumna Mikołaja Kopernika spoczywa w krypcie pod posadzką katedry. Ponad nią,  na filarze umieszczono nagrobek ze stosownym napisem, stelę z czarnego marmuru, gdzie symbolicznie przedstawiono układ heliocentryczny. Ponad kryptą jest niewielkie, przeszklone okienko, przez które można zajrzeć do jej wnętrza i zobaczyć trumnę astronoma z jego portretem na wieku.

W katedrze są jeszcze dwa epitafia, z którymi wiążą się moje bardzo osobiste wspomnienia. Te płaskorzeźbione płyty z ciemnego marmuru, zostały wykonane na zlecenie dwóch członków fromborskiej kapituły jeszcze za ich życia, więc kiedy zmarli, dodano jedynie jedynie datę zgonu.  Ciekawostką jest to, że obydwaj mieli ten sam zamysł, epitafia są do siebie bardzo podobne a do tego obydwaj umarli w tym samym roku 1692. Pierwsze epitafium należy do  Zachariasza Jana Szolca, który pełnił funkcję kustosza, a drugie do dziekana kapituły warmińskiej, Stanisława Bużeńskiego. Płyty oprócz zwyczajowego napisu mówiącego o zmarłym, przedstawiają "Memento mori", Vanitas, jako wizerunek szkieletu z klepsydrą.  Z tymi dwiema płytami wiąże się moje wspomnienie z czasów, kiedy jako słuchaczka szkoły pielęgniarskiej byłam we Fromborku na jednej z praktyk. Jak pisałam w poprzednim poście, niejednokrotnie po wieczornym spacerze wraz z koleżankami  zaglądałam do katedry, żeby posiedzieć w jej mrocznym wnętrzu. Pewnego razu, krążąc wśród filarów i  ołtarzy, stanęłam na wprost Vanitas i mimowolnie wyciągnęłam rękę, dotykając wyobrażenia tego, co zostaje z człowieka, kiedy jego ciało zamieni się w proch. Niespodziewanie, w tym ulotnym momencie zupełnie inaczej pomyślałam o śmierci, że to nie jest tylko to, o czym uczono mnie w szkole, proces, jaki zachodzi w tkankach i procedura zawodowa do wykonania. W czasie moich licznych praktyk na różnych oddziałach, nie raz widziałam śmierć pacjenta; dla młodej osoby, niemal dziecka, było to bardzo trudne doświadczenie, ale szkoła dobrze mnie przygotowała do takich chwil i wydawało mi się, że potrafię się z tym zmierzyć. Jednak tym razem miałam wrażenie, że zrozumiałam prawdziwy sens śmierci, nie tylko w fizycznym, ale również duchowym i filozoficznym wymiarze. Dotarła do mnie świadomość kruchości ludzkiego bytu, także mojego, chociaż własna śmierć wydawała mi się tak niewiarygodnie odległa. To był dziwny moment, może właśnie wtedy po raz pierwszy poczułam ciężar dorosłości, gdy myślałam o tym, że jestem tylko jednym niewielkim elementem w następujących po sobie pokoleniach i o tym, że taka  sama klepsydra odmierza czas dla nas wszystkich, choć różna jest ilość piasku, jaki się w niej znajduje... 

Zdjęcia są opisane, jeśli ktoś chciałby przypisać je do tekstu, wystarczy najechać kursorem myszy na każde z nich. 

Więcej zdjęć z wnętrza katedry jest w albumie >

Dziękuję za odwiedzenie mojego bloga!
Komentarze czytelników są bardzo mile widziane, jednak ze względu na otrzymywany spam są one moderowane i w związku z tym, mogą się ukazywać z niewielkim opóźnieniem.

sobota, 9 marca 2024

Warmia. Frombork, miasteczko i Wzgórze Katedralne.



Frombork to malutkie miasteczko nad Zalewem Wiślanym, gdzie mieszka  niespełna 2500 osób. Mimo niewielkich rozmiarów, ma długą i bogatą historię sięgającą XIII wieku a prawa miejskie uzyskał już w roku 1310.  Historycznie i geograficznie Frombork leży na Warmii a ponieważ w owym czasie te tereny były własnością kapituły warmińskiej, pełnił rolę stolicy regionu, tym bardziej, że w XIV wieku powstała tu godna siedziba diecezji - okazała, ufortyfikowana katedra, pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i św. Andrzeja. Od jej niemieckiej nazwy Frauenburg, pochodzi spolszczona nazwa miasta, które mimo swych związków z Niemcami, aż do pierwszego rozbioru pozostawało w granicach Królestwa Polskiego. Miasto z racji położenia często padało ofiarą działań wojennych, kilkakrotnie było palone, grabione  i niszczone przez Prusów, Krzyżaków, Brandenburczyków, Szwedów a na koniec Rosjan. Podczas Drugiej Wojny Światowej jego zabudowa została niemal w całości obrócona w gruzy a pozostałą miejscową ludność, która nie zdecydowała się na tragiczną w skutkach ucieczkę (wiele osób znalazło śmierć podczas przeprawy na mierzeję po pękającym lodzie Zalewu Wiślanego) po wojnie wysiedlono do Niemiec. To wszystko spowodowało, że Frombork utracił prawa miejskie na okres czternastu lat, aż do roku 1959. Powojenna rewitalizacja miasta postępowała bardzo wolno, przyśpieszyła dopiero pod koniec lat 60-tych  i trwała do roku 1973,  który ogłoszono rokiem Kopernika z okazji 500 rocznicy urodzin wybitnego astronoma. Kopernik był kanonikiem katedry we Fromborku, tu  prowadził swe badania, tu też zmarł i został  pochowany, więc należało godnie przygotować miasteczko do tak ważnej rocznicy. Oprócz naukowców zajmujących się konserwacją zabytków, pracowali tu przede wszystkim druhowie i druhny z harcerskiej akcji letniej Operacja 1001- Frombork, którzy zajmowali się pracami fizycznymi. Dziś zdania na temat owego przedsięwzięcia są podzielone, jednych ta odbudowa napawa dumą, zaś inni uważają, że była to propaganda i wykorzystywanie młodzieży, jako taniej siły roboczej. Każdy może mieć swoje zdanie na ten temat, jednak ktoś, kto nie dorastał w powojennych czasach i nie widział strasznych skutków wojny, nie ma pojęcia, jakie emocje temu towarzyszyły... Mimo wszystko, faktem jest, że w miasteczku ta akcja spowodowała znaczne zmiany na lepsze i w dużej mierze zostało ono odświeżone  i uporządkowane.  




Dziś we  Fromborku jest niewielki port pasażerski z przystanią dla jachtów i żaglówek oraz morskie przejście graniczne dla jednostek wypływających na wody Bałtyku, poza terytorium Polski. W sezonie turystycznym kursuje tu statek, którym można popłynąć na rejs spacerowy do Krynicy Morskiej. Kiedyś były też regularne rejsy z Fromborka do Kaliningradu, cieszyły się one wielką popularnością ze względów czysto merkantylnych, gdyż na promie, w sklepach wolnocłowych można było kupić wiele produktów w atrakcyjnej cenie, jednak
 zostały one zawieszone w związku z wojną na Ukrainie. Miasteczko, choć niewielkie, ma wiele uroku, szkoda jedynie, że jest bardzo słabo skomunikowane z większymi miejscowościami, jak Elbląg, czy Gdańsk, więc dotarcie do niego bez własnego środka transportu, jest prawdziwym wyzwaniem.




We Fromborku jest dużo zieleni, brak tu wysokiej czy  zwartej zabudowy a nowych budynków jest niewiele. Wszystko to sprawia, że mimo sporej ilości turystów ma on nieco senny charakter, ale ponieważ jest czysty i zadbany w sumie robi miłe wrażenie, sprzyja relaksowi i spokojnemu zwiedzaniu. Od portu w głąb miasteczka prowadzi ocembrowany kanał, kończący się przy Wieży Wodnej (obecnie na jej parterze jest kawiarnia a na górnym tarasie znajduje się punkt widokowy). Jest to częściowo odrestaurowana, zabytkowa infrastruktura a jej powstanie dość długo błędnie przypisywano Kopernikowi. W rzeczywistości, całość przedsięwzięcia jest datowana na XIV- XV wiek, kanał pierwotnie  miał 6 km. długości i doprowadzał do Fromborka wodę pitną z rzeki Baudy. Natomiast wieża, dzięki przemyślnemu systemowi rur, spełniała rolę wieży ciśnień; dzięki niej,  pomimo 20 m różnicy poziomów, tłoczono wodę na wzgórze katedralne, na potrzeby tamtejszych mieszkańców. Ciekawostką jest fakt, że mistrz, który wykonał ten skomplikowany system nosił nazwisko Haendel i był w prostej linii prapradziadkiem sławnego kompozytora z epoki baroku, Georga Friedricha Haendla. Nieopodal portu jest piaszczysta plaża a na zachód od kanału rozciąga się park, w którym w 2001 roku ustawiono pamiątkowy głaz z tablicą upamiętniającą ofiary tragicznej ucieczki mieszkańców Prus Wschodnich, przed nadciągającą Armią Czerwoną. We Fromborku są jeszcze dwa kościoły- neogotycki kościół św. Wojciecha, niegdyś będący zborem ewangelickim i gotycki kościół św. Mikołaja, wzniesiony w XIV wieku, wraz z całym miastem wielokrotnie niszczony i odbudowywany, spalony w 1945 roku a następnie częściowo zrekonstruowany, przeszedł zadziwiające koleje losu. Obecnie nadal  jest skonsekrowany i stoi pusty, być może, kiedyś także on otrzyma drugie życie i odzyska przynajmniej część dawnej świetności.   





Jednak tym, co wyróżnia Frombork spośród innych miejscowości regionu, jest wspaniały średniowieczny zabytek, jakim jest ufortyfikowany kompleks sakralno - obronny, usytuowany na  Wzgórzu Katedralnym. Obrys fortyfikacji jest zgodny z kształtem wzniesienia,  na całość składają się potężne mury, baszty i wieże. Ich budowę zaczęto w XIV wieku, czyli wraz z katedrą,  jednak o ile ta ostatnia zachowała swój oryginalny, gotycki charakter, to umocnienia na przestrzeni wieków wielokrotnie poddawano przebudowom i modernizacjom, więc ich obecny wygląd nie jest tożsamy z pierwotnym. Wielokrotnie niszczone i odbudowywane, kształt zbliżony do obecnego przybrały w połowie wieku XIX lecz ponownie nadwyrężyły je działania wojenne w 1945 roku, kiedy to zostały częściowo spalone.




Do wnętrza umocnień prowadzą dwie bramy, Brama Zachodnia, zamykana potężną, okutą kratownicą i monumentalna Brama Południowa. W południowo - zachodnim narożniku murów wznosi się ogromna wieża Radziejowskiego, nazwana tak od nazwiska biskupa, który w XVII wieku odbudował fortyfikacje po zniszczeniach, jakim uległy  podczas potopu szwedzkiego. Niegdyś była po prostu dzwonnicą, jednak dzięki Radziejowskiemu obudowano ją potężnym, oktagonalnym przyziemiem dla potrzeb artylerii, wtedy też uzyskała piękny, barokowy hełm. Na przełomie lat 60 i 70-tych XX wieku, wieżę odbudowano po wojennych zniszczeniach i zaadaptowano do nowych funkcji. Jak przystało na miejsce tak bardzo związane z postacią wielkiego astronoma, w przyziemiu urządzono planetarium, które proponuje bardzo ciekawe pokazy edukacyjne i wraz z zawieszonym na wieży wahadłem Foucaulta jest atrakcją nie do przeoczenia. W głównej, czworobocznej części wieży, są  nowe, spiralne schody o 227 stopniach, prowadzące na taras widokowy. U ich podnóża, na posadzce wytyczono duży okrąg z wyznaczonym czerwonym trójkątem, to w jego obrębie porusza się ciężarek wahadła Foucaulta, zawieszony w prześwicie schodów na 28 metrowej linie, dając świadectwo ruchu wirowego naszej planety. 
Warto też wspomnieć ciekawą ekspozycję muzealną, umieszczoną na wyższych kondygnacjach wieży, prezentującą przepiękne kaflowe piece z różnych epok. Przy ładnej pogodzie naprawdę warto wspiąć się na taras widokowy, skąd można popatrzeć niemal z lotu ptaka na Wzgórze Katedralne, kanonie zewnętrzne, miasteczko i jego dalszą okolicę a także Zalew Wiślany z  mierzeją na horyzoncie.





Wieża Radziejowskiego sąsiaduje z Wieżą Kopernika, łączy je potężny mur obronny przebity Bramą Zachodnią, z dwoma piętrami drewnianych ganków, biegnących na poziomie otworów strzelniczych. Wbrew legendzie, nie była ona mieszkaniem Kopernika i nie prowadził on z niej swoich obserwacji. Natomiast faktem jest, że zgodnie obowiązkami kanonika, astronom był zobowiązany do jej wykupienia na czas życia a następnie łożenia na jej należytą konserwację, aby utrzymać wartość obronną odcinka murów, za który odpowiadał.  Wieża była też jego kurią zimową, tytularnym mieszkaniem, gdzie  w razie zagrożenia ze strony wrogów mógł znaleźć bezpieczne  schronienie. Każda z wież obronnych na Wzgórzu Katedralnym była własnością jednego z kanoników, tak więc odpowiedzialność za stan umocnień rozkładała się na wiele osób. Natomiast w czasach pokoju kanonicy w większości mieszkali w kanoniach (kuriach) zewnętrznych; każdy z nich, w chwili objęcia stanowiska, otrzymywał folwark i parcelę pod wybudowanie domostwa w pobliżu katedry, mógł też wykupić posiadłość swojego poprzednika. Na wypadek wojny wszyscy wraz ze służbą przenosili się do swoich wież w obrębie fortyfikacji, jeśli okazało się, że wróg niszczył zajmowaną przez nich kanonię zewnętrzną, po nastaniu pokoju byli zobowiązani do jej odbudowy. Kopernik prawdopodobnie miał swoje domostwo w miejscu, gdzie obecnie znajduje się kanonia św. Stanisława Kostki, potocznie zwana Domem Kopernika, ponieważ prawdopodobnie została zbudowana na fundamentach jego domostwa. Uważa się też, że ceglana platforma, stanowiąca punkt obserwacyjny astronoma, mieściła się w jego ogrodzie, jednak pomimo poszukiwań dotychczas nie natrafiono na nic, co fizycznie by potwierdziło te przypuszczenia. W obrębie fortyfikacji znajduje się jeszcze jedna kuria, czyli kanonia wewnętrzna, dom kustosza, wikariat i dawny pałac biskupi. Wszystkie te budynki były wielokrotnie przebudowywane, więc do naszych czasów zachowało się niewiele elementów świadczących o ich pierwotnym wyglądzie.




Mając na uwadze losy innych budowli, można rzec, że upływający czas obszedł się łaskawie jedynie z katedrą, która w swojej zewnętrznej formie pozostała niemal niezmieniona 
 od  chwili powstania. Zbudowana na miejscu pierwszego XIII- wiecznego, drewnianego kościoła, zachwyca swoją gotycką bryłą, okazałą, lecz nie przytłaczającą wielkością; jest to po prostu piękny kościół na ludzką miarę, wspaniale wtopiony w otoczenie i pejzaż. Jego budowę rozpoczęto w 1329 roku a prace zakończono po 60 latach pod koniec XIV wieku. Choć była bardzo ważnym miejscem kultu i głównym kościołem diecezjalnym, kolejne pokolenia oparły się chęci dokonywania nadmiernej ilości przeróbek w celu jej upiększenia. Co prawda, w XVI wieku na środku dachu dodano jej niezbyt pasującą do całości, renesansową sygnaturkę, a sto lat później, na skraju dachu ponad południową elewacją umieszczono barokowy zegar, jednak nie były to zmiany zbyt drastyczne. Nieco większą ingerencją są dwie kaplice przytulone do południowej ściany, gotycka kaplica św. Jerzego i późnobarokowa kaplica Zbawiciela, znana też jako kaplica Szembeka (od nazwiska swego fundatora). Ta druga różni się od katedry zarówno stylem architektonicznym, jak i kolorem, różowym z białymi ornamentami, jednak szczerze mówiąc, nie mam jej tego za złe, jest dla mnie dowodem na upływ czasu, następowanie po sobie pokoleń ludzi, którzy do zastanych budowli dokładają swoją cegiełkę (dosłownie i w przenośni). Z punktu widzenia historyka, architekta, czy estety można powiedzieć, że wszelkie przybudówki psują bryłę świątyni, ale życie ma swoje prawa, więc takie zlepki stylistyczne z biegiem czasu po prostu zrastają się w jedną całość. Katera we Fromborku nie poraża ogromem i ze swoimi 90 metrami długości, 22 szerokości i ok. 17 wysokości,  przy takim gigancie jak Duomo w Mediolanie albo ogromny Kościół Mariacki w Gdańsku, może się wydawać  wręcz kieszonkowa, jednak gdybym miała wybierać, to moje serce opowiedziało by się właśnie za tą świątynią. Kocham ją za piękny kolor czerwonej cegły, za cztery śliczne, narożne  wieżyczki, urzekające lekkością i tak wspaniale wyglądające na tle błękitnego nieba, za jej fasadę o koronkowych ornamentach, gargulce z paszczami smoków i na koniec za cudny zewnętrzny portal z białego kamienia, gdzie nie mogło zabraknąć wyobrażeń lwich sylwetek na kapitelach, bazyliszków oraz geometrycznych i roślinnych ornamentów. Wśród  nich zauważyłam element, który mnie zadziwił i rozśmieszył jednocześnie, była to sylwetka kobiety czołgającej się z gołym, wypiętym siedzeniem. Zastanawiałam się, czy ma  to być symbol głupoty, czy rozwiązłości, ale abstrahując od symboliki, ujęła mnie naiwna prostota, z jaką mistrz kamieniarski umieścił przy wejściu do świątyni ten wymowny, choć nie do końca skromny, wizerunek.



Na koniec chciałabym dodać kilka refleksji związanych z moimi pobytami we Fromborku, gdyż było ich kilka na różnych etapach mojego życia. Po raz pierwszy pojechałam tam z wycieczką szkolną, o ile się nie mylę, w czwartej klasie szkoły podstawowej, więc był to początek lat sześćdziesiątych. Mimo upływu lat, dobrze pamiętam ten pobyt, gdyż dla dziecka w tym wieku każda nowość jest bardzo ważna, więc siłą rzeczy warta zapisania w pamięci. Po przyjeździe do miasteczka  i zakwaterowaniu w schronisku PTTK, ruszyliśmy na jego zwiedzanie, choć szczerze mówiąc nie było tam zbyt wiele do oglądania. Pokazano nam zrujnowany kościół św. Mikołaja, z którego pozostały jedynie pozbawione dachu ściany boczne  z pustymi otworami po oknach. Trudno nam było zachwycić się tymi smutnymi resztkami, tym bardziej, że był to czas, kiedy  w odgruzowanej Ostródzie były jeszcze piwnice po zburzonych domach i opuszczone budynki o konstrukcji, której stabilność budziła wątpliwości, więc dorośli ostrzegali nas, że takie miejsca są niebezpieczne. Po obejrzeniu ruin kościoła, przeszliśmy obok zabytkowego Szpitala św. Ducha, wyglądającego równie biednie i niepozornie, jak pozostałe domki Fromborka, aby na koniec udać się na Wzgórze Katedralne, główny cel naszej wycieczki. Chodząc po mieście, zerkaliśmy w stronę wzgórza, które nam, maluchom, wydawało się ogromne i tajemnicze. W owym czasie było to miejsce dość ponure i przygnębiające, na całym kompleksie widać było zarówno ząb czasu, jak i wojenne zniszczenia, o czym świadczyły kruszejące mury i ślady wojennej pożogi. Zwłaszcza wieża Radziejowskiego straszyła swoją potężną, wypaloną sylwetką a katedra i pozostałe budynki wyglądały na opuszczone i dość zaniedbane. Niewielkie Muzeum Kopernika mieściło się wówczas w budynku kustodii połączonym z kurią wewnętrzną, szczerze mówiąc z jego zbiorów pamiętam jedynie portrety astronoma, wiszące na białej ścianie o wątpliwej czystości. Mimo mojego uwielbienia dla rzeczy pięknych i niecodziennych, jakie przejawiałam od pierwszych lat życia, katedra  mnie zmroziła swoim zimnym, kamiennym wnętrzem i panującym w niej półmrokiem,  wydawała mi się zbyt wielka i bardzo ponura. Epitafia i płyty nagrobne z insygniami śmierci, zakurzone, poczerniałe stalle, barokowe ołtarze o wymyślnej formie z obrazami o niezrozumiałej tematyce, pełnymi postaci w dziwnych pozach, raczej budziły lęk, niż zachwyt. Jednak chyba właśnie dlatego tak dobrze zapamiętałam tę wycieczkę i kiedy wiele lat później po raz drugi przyjechałam do Fromborka, poczułam się swojsko, niemal jak u siebie. Wtedy byłam tam przez miesiąc, na przełomie stycznia i lutego, ponieważ  wraz z czterema koleżankami odbywałam praktykę z pielęgniarstwa psychiatrycznego, w tamtejszym sanatorium dla pacjentów psychicznie i nerwowo chorych. Mieszkałyśmy w budynku sanatoryjnym, który jest położony w lasku na płaskowyżu za Katedrą; po zakończeniu dyżuru, spragnione swobody i powietrza, wychodziłyśmy "do miasta"  co było określeniem mocno na wyrost. Choć w najlepsze trwała letnia akcja Frombork 2001, miasteczko w czasie zimy nadal było smutne i niewiele mniej przygnebiające, niż wtedy, gdy tam byłam za  pierwszym razem. W szybko zapadających ciemnościach snułyśmy się nad zalewem i po pustych uliczkach, gdyż w zasadzie oprócz spacerów nie było tam żadnych rozrywek, nie było klubu, kawiarni, ani innego miejsca, gdzie można by było spędzić wolny czas. Podczas tych przechadzek zauważyłam, że odbudowano kościół św. Mikołaja, jednak kiedy zobaczyłam taśmociąg do podawania węgla znikający w jednym z otworów okiennych, przeżyłam szok, który nie miał sobie równych. Okazało się, że budynek, któremu przywrócono pierwotny wygląd zewnętrzny, przeznaczono na miejską kotłownię... Szczerze mówiąc, ta "gospodarność" wydała mi się bardzo wątpliwa,  zrozumiałabym, gdyby powierzono mu jakąś funkcję związaną z kulturą, ale kotłownia... tego było zbyt wiele, jak na moją wyobraźnię. 

Wracając z  tych spacerów często korzystałyśmy ze ścieżki na wzgórze, prowadzącej przez niewielki, sosnowy lasek, zaczynający się za zamkniętym na głucho, neogotyckim zborem ewangelickim (obecnie jest to kościół katolicki św. Wojciecha). Lasek łączył się ze zdziczałym parkiem, w którym napotykałyśmy ładne, choć zaniedbane domki, były to dawne siedziby kanoników katedry. Po barokowej mansardzie i wysokich schodach prowadzących do wąwozu, gdzie biegła ulica wiodąca na wzgórze, rozpoznałam jeden z nich, było to schronisko, w którym nocowaliśmy podczas szkolnej wycieczki.
Nasze spacery zazwyczaj kończyłyśmy na Wzgórzu Katedralnym. Prawdopodobnie za dnia miały tam miejsce działania budowlane i konserwatorskie, o czym świadczyły rusztowania i stosy materiałów budowlanych, również część ołtarzy w katedrze była zasłonięta z powodu toczących się prac, jednak po zmroku było to miejsce sprawiające wrażenie kompletnie wymarłego. Zwykle wstępowałyśmy do katedry, żeby posiedzieć w jej ciemnym wnętrzu, rozjaśnianym nikłym światłem wiecznych lampek przed ołtarzami, byłyśmy już zbyt dorosłe, aby bać się ciemności, jej puste wnętrze nie budziło w nas obaw, chyba raczej uczucie melancholii a może smutku? Nigdy o tym nie rozmawiałyśmy, więc każda z nas zostawiła swoje myśli tylko dla siebie... Ale o wnętrzu katedry i innych refleksjach na jego temat, będzie następny post. Zapraszam! 

Więcej zdjęć Fromborka i wzgórza Katedralnego można zobaczyć w albumach>



Dziękuję za odwiedzenie mojego bloga!
Komentarze czytelników są bardzo mile widziane, jednak ze względu na otrzymywany spam są one moderowane i w związku z tym, mogą się ukazywać z niewielkim opóźnieniem.