Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ponte Tresa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ponte Tresa. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 13 października 2013

Włochy i Szwajcaria. Wokół jeziora Lugano.



Po krótkim intermezzo, jakim był post o łodziach, postanowiłam wrócić do tematu Jeziora Lugano i moich wycieczek w tamte strony. Pisałam już o pierwszym zauroczeniu okolicą i późniejszym rozczarowaniu, które (paradoksalnie) z biegiem czasu zamieniło się w silne i stałe uczucie. Kiedyś przyszło mi do głowy, że moja miłość do lombardzkich jezior w każdym przypadku miała zupełnie odmienny charakter, podobnie, jak różne bywają sentymenty w stosunku do osób przewijających się przez nasze życie.


Jezioro Como porównałabym do pierwszej młodzieńczej miłości, gwałtownej i bez zastrzeżeń, która na zawsze determinuje nasze sentymenty. Maggiore i Garda to dojrzałe uczucie - tak się dzieje, kiedy niewątpliwa uroda a także inne, nieco bardziej przyziemne zalety, powodują, że z pełnym respektu podziwem patrzymy na obiekt naszego oczarowania. Najmniejsze z nich, śliczne jezioro Orta porównywałabym do kokietki roztaczającej wszystkie swe wdzięki i oferującej szał zmysłów. Na tym tle Jezioro Lugano było niczym późne uczucie, którego już nie oczekujemy. Tak się dzieje, kiedy mając za sobą szmat życia poznajemy kogoś, kto na pierwszy rzut oka nie robi na nas nadzwyczajnego wrażenia; jednak czym dłużej z nim przebywamy, tym większy urokiem nas otacza, aż przychodzi dzień, kiedy zadajemy sobie pytanie jak to możliwe, że w pierwszej chwili nie dostrzegliśmy tego, co jest tak oczywiste ...


Jak wiadomo, jeśli jest jezioro, musi też być podróż statkiem...   Mój pierwszy rejs po jeziorze Lugano miał miejsce podczas długo odkładanej wycieczki, jaką zrobiłam, by zobaczyć Lugano - miasto. Po opuszczeniu portu, najpierw opłynęliśmy całą zatokę nad którą się ono posadowiło, następnie statek skręcił na północny wschód i wpłynął do obszernego basenu, zamkniętego pomiędzy zielonymi stokami gór. Przez tę część jeziora, mniej więcej w połowie, przebiega granica pomiędzy Włochami i Szwajcarią a w głębi na jej krańcu, leży włoska miejscowość PorlezzaTen rejs świetnie pamiętam z dwóch powodów - pierwszy z nich to wspaniała słoneczna pogoda i ​​kryształowo czyste powietrze, pozwalające na podziwianie wszystkich uroków pejzażu; drugi - to przenikliwy, zimny wiatr, który przenikał mnie do szpiku kości. Było to dość dziwne, bo mieliśmy pierwsze dni września i na lądzie nadal było bardzo ciepło.


Szybko założyłam wiatrówkę z kapturem, którą przewidująco zabrałam ze sobą, lecz mimo to, prawie przez cały rejs szczękałam zębami a i tak byłam szczęściarą w przeciwieństwie do licznych pasażerów, którzy wsiedli na statek w samych podkoszulkach. Chociaż ich nagie ramiona szybko pokryły się gęsią skórką, dzielnie próbowali podziwiać widoki z odkrytego pokładu, jednak po kilkunastu minutach zrezygnowali z nierównej walki i udali się do przeszklonej kabiny. Ten zimny wiatr nieco mniej dawał się we znaki, kiedy statek okrążył Monte Bre' i znaleźliśmy się nieopodal Gandrii, malowniczej miejscowości leżącej u jej podnóża, tuż przy włosko - szwajcarskiej granicy. W głębi można było podziwiać ośnieżone stoki gór leżących w pobliżu północnej części jeziora Como a po prawej stronie Valle d'Intelvi, ze stromymi, zalesionymi stokami schodzącymi wprost do wody.


U ich podnóża, na niewielkich cyplach przytuliło się kilka rybackich domków; jak się później dowiedziałam, w tych na oko niepozornych miejscach można znaleźć niewielką restaurację lub oberżę, gdzie można zjeść świetnie przyrządzone regionalne dania, dlatego też nie brakuje ludzi przybywających tam na obiad, czy romantyczną kolację. Muszę przyznać, że mimo wspaniałego pejzażu ta pierwsza wycieczka również nieco mnie rozczarowała. Po niewątpliwych atrakcjach Jeziora Como, gdzie na obu brzegach jest mnóstwo wspaniałych willi otoczonych ukwieconymi ogrodami, jezioro Lugano wydało mi się bardzo surowe i raczej pozbawione wdzięku. Wtedy  jeszcze nie wiedziałam o tym, że byłam bardzo blisko miejsca, które za jakiś czas odkryje przede mną swe niezliczone tajemnice i ofiaruje przeżycia, które na zawsze zmienią moje widzenie świata...


Jednak ta przygoda to materiał na kilka dłuższych postów, więc dziś chciałbym opisać moją następną wycieczkę statkiem. Tym razem był do rejs po południowej części jeziora z Lavena Ponte Tresa do Porto Ceresio. Ponte Tresa jest miastem granicznym, jego nazwa pochodzi od mostu na rzece Tresa, długiej na 13 km, łączącej Jezioro Lugano z Jeziorem Maggiore. Rzeka dzieli miasto i jezioro na dwie części, granica biegnie środkiem akwenu, przy czym południowy brzeg należy do Włoch, zaś północny do Szwajcarii. Jezioro tworzy w tym miejscu liczne meandry, ale największe wrażenie robi przesmyk tak wąski, że zdawać by się mogło, iż żaden statek nie zdoła przez niego przepłynąć


Bardzo miło wspominam tę drugą wycieczkę, ponieważ po kilku pobytach w tej okolicy rozsmakowałam się w jej niewątpliwych urokach. Była piękna, majowa pogoda; słońce błękit wody oraz młoda świeża zieleń sprawiły, że oprócz podziwiania widoków mogłam się oddać relaksowi, aż do chwili, gdy statek zawinął do Porto Ceresio, gdzie byłam już kiedyś późną jesienią. Wtedy urzekł mnie ten pełen zadumy krajobraz tonący w ciszy i spokoju.  Podczas drugiego rejsu mogłam podziwiać prześliczny wiosenny krajobraz, jednak byłabym w kłopocie, gdyby mi przyszło wybrać ten, który bardziej przypadł mi do serca. Bez wątpienia, widok zielonych lasów na zboczach przeglądających się w lazurowej wodzie jest naprawdę prześliczny, jednak późnojesienna szata w zgaszonych brązach i szarościach, z górami pobielonymi śniegiem i perłowym niebem także ma swój nieodparty urok...