Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mussolini Benito. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mussolini Benito. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 lipca 2013

Lombardia. Villa Crivelli w Mombello - Napoleon Bonaparte i Benito Albino, nieszczęsny syn Mussoliniego.



Jak już wspominałam, moja włoska emigracja trwała w sumie ponad dziesięć lat, z czego większość, bo prawie osiem, spędziłam mieszkając w Limbiate, niewielkim mieście nieopodal Mediolanu. 
Podobnie jak w innych miejscowościach we Włoszech, można tam znaleźć świadectwa przeszłości o dużej wartości artystycznej i historycznej, kilkusetletnie domostwa z wewnętrznym podwórkiem, zwanym tu "cortile" czy interesujące wille. Kiedy tam przybyłam, nie wiedziałam, iż w gminie Limbiate (a właściwie jednej z frakcji, zwanej Mombello) miały miejsce  epizody z życia ludzi, o których uczyłam się na lekcjach historii... Tę wiedzę zdobyłam z czasem, częściowo dzięki mojej pasji do zbierania informacji, lecz w przeważającej mierze zawdzięczam ją po prostu szczęśliwym zbiegom okoliczności.
Kiedy wychodziłam z domu by zrobić zakupy w centrum Carrefour ( podobno w chwili, gdy to piszę, jest ono największe w Europie) w głębi ulicy widziałam długi, szary mur a za nim, na niewielkim, zadrzewionym wzgórzu, piękną willę w stylu lombardzkiego baroku. Jest to willa Crivelli - Pusterla w Mombello, budynek, który na przestrzeni kilkuset lat swego istnienia przechodził niespotykane koleje losu. Prawdopodobnie powstała ona w okresie późnego średniowiecza, aby po wielokrotnej zmianie właścicieli przejść w drodze kupna w ręce rodziny Crivelli. 
Był to ród o wielkim znaczeniu, wydał wielu książąt kościoła a nawet jednego papieża - Urbana III. Z jego weneckiej gałęzi pochodzą dwaj sławni malarze doby Renesansu, bracia Carlo i Vittorio, których dzieła można oglądać między innymi w muzeum Brera w Mediolanie (jeden z moich ulubionych obrazów - ,,Zwiastowanie" Carla Crivelli, wisi w National Gallery w  Londynie). 


W XVIII wieku willa została gruntownie przebudowana według projektu Francesca Croce, zaś tereny na tyłach budynku przeznaczono na wspaniały ogród w stylu włoskim. Niestety, dziś można go obejrzeć jedynie na starych ilustracjach i litografiach, gdyż z ogrodu pozostały tylko schody i piękny, rozległy, dwupoziomowy taras. Kiedyś można było stąd podziwiać piękną panoramę Brianzy, obecnie nieco w tym przeszkadzają okoliczne budynki, ale i tak w pogodne dni na horyzoncie widać zielony łańcuch Prealp i skaliste szczyty gór w okolicy Lecco. Ogród włoski już nie istnieje, natomiast pozostał angielski park położony po drugiej stronie willi, od strony głównego wejścia, co prawda nieco zaniedbany, ale nadal dający pojęcie o jego poprzedniej wspaniałości.
Willa w swoich murach gościła min. Ferdynanda IV Habsburga a przeszło sto lat później Napoleona Bonaparte, który właśnie tu założył swój sztab w okresie, kiedy tworzył Republikę Cisalpińską. Co ciekawe, miał podobno do wyboru właśnie willę Crivelli i o wiele większą, nazywaną małym Wersalem, wspaniałą Willę Reale w niedalekiej Monzie. Trudno dziś dociekać, co zaważyło na jego decyzji, być może był to lepszy mikroklimat, tak ważny dla mieszkańców upalnej, mglistej i słabo wentylowanej Doliny Padu? Tak, czy inaczej, wraz z nim w willi zamieszkał cały dwór, w tym matka Letycja oraz siostry, Eliza i Paulina. Z ich obecnością wiąże się pewna interesująca anegdota, którą chcę tu przytoczyć. 


Siostry Napoleona nigdy nie miały zbyt surowych obyczajów i przyszły cesarz nie raz je strofował z tego powodu. Pewnego razu, kiedy niespodziewanie wrócił w domowe pielesze, podobno zastał Paulinę z kochankiem "in flagranti" co więcej, jak głosi plotka, akt ten nie miał miejsca w sypialni, lecz na schodach! Aby uniknąć skandalu, Bonaparte postanowił natychmiast wydać ją za mąż a niejako "przy okazji" potwierdzić rytem katolickim świeckie małżeństwo Elizy, zawarte kilka miesięcy wcześniej. W środku nocy wezwano miejscowego proboszcza, ten jednak nie mógł udzielić ślubu w prywatnej kaplicy bez odpowiedniej dyspensy, więc aby ją uzyskać, Napoleon wysłał konny oddział do biskupa w Mediolanie. Oddział wyruszył "co koń wyskoczy "( jeżeli jechał z szybkością lokalnego pociągu, z jakiego zwykle korzystałam, to jazda w obie strony nie trwała dłużej niż półtorej godziny) i jeszcze tej samej nocy, z 13 na 14 czerwca 1797 roku, podobno około trzeciej nad ranem, w należącej do willi kaplicy świętego Franciszka odbył się podwójny ślub. Małżeństwo Elizy przetrwało, zaś Paulina wkrótce została wdową, po czym ponownie wyszła za mąż, tym razem za księcia Borghese (to właśnie ją sportretował Antonio Canova w swojej sławnej rzeźbie przedstawiającej Wenus Zwycięską).
Wraz z upadkiem Napoleona skończył się dla willi okres świetności. Kiedy rządy w Lombardii przeszły w ręce Habsburgów, została odkupiona przez państwo a w 1863  utworzono tu szpital psychiatryczny. Z tego okresu pochodzą liczne pawilony, jakie zbudowano, aby pomieścić ogromne rzesze pacjentów. Byli to zarówno ludzie z niedorozwojem umysłowym i chorzy psychicznie, lecz również alkoholicy i ofiary syfilisu, który nieskutecznie leczony, w ostatnim stadium choroby prowadził do nieuchronnego szaleństwa. Zdarzały się też przypadki, że w takich miejscach umieszczano ludzi niewygodnych, niesłusznie przypinając im łatkę chorych umysłowo. 

Również szpital w Mombello miał w swoich murach takie ofiary. Jednym z internowanych był Gino Sandri, bardzo zdolny rysownik, absolwent akademii Brera. Po raz pierwszy trafił do zakładu zamkniętego w 1924 roku, podobno z powodów politycznych. Zmarł w 1959 roku w Mombello,  mając 67 lat. Pozostawił po sobie spuściznę artystyczną w postaci wielu rysunków wykonanych z niezwykłą starannością i w różnorodnych technikach. Przedstawiają one osoby, które go otaczały w tym okresie jego życia, pacjentów oraz personel medyczny. Miałam okazję widzieć jego prace, rzeczywiście trudno jest uwierzyć, aby człowiek nie panujący nad swoim umysłem mógł za pomocą rysunku dokonać tak subtelnej analizy duszy swojego modela... Innym nieszczęśnikiem, który tu dokonał żywota, był pewien młodzieniec o imieniu  Benito Albino, prawdopodobnie pochowany na maleńkim cmentarzu w Limbiate. Za życia kilkakrotnie zmieniał nazwisko, kolejno nazywał się Mussolini po ojcu, Dalser po matce a zakończył życie jako Bernardi, pod nazwiskiem swego adopcyjnego ojca... Jest to historia niezwykle tragiczna, dzieje dwóch odrzuconych osób, które nie chciały dać za wygraną, ani zaprzeć się swojej tożsamości. Historia matki i syna, stojących na drodze do kariery człowieka nie mającego skrupułów, aby  ze swoimi przeciwnikami rozprawić się z całą bezwzględnością  i okrucieństwem.
Ida Dalser, młoda, wyemancypowana i dość atrakcyjna kobieta, pochodziła z mieszczańskiej rodziny z prowincji Trento. Początkowo pracowała jako opiekunka i dama do towarzystwa a kiedy odłożyła nieco pieniędzy wyjechała na studia do Paryża. Po powrocie do Włoch, założyła Instytut Piękności  w mediolańskiej galerii Wiktora Emanuela; w tym samym czasie poznała Benito Mussoliniego a ich znajomość szybko przerodziła się w romans. Był rok 1913 i przyszły dyktator dopiero przygotowywał się do roli swojego życia. Żeby propagować własne idee założył pismo " Il Popolo d'Italia ". Jednak jego interesy nie szły dobrze, kiedy stanął na progu bankructwa, lepiej sytuowana kochanka wspomogła go znaczną sumą pieniędzy. Prawdopodobnie w 1914 roku przyszły Duce zawarł  ślub kościelny z Idą, która do końca życia twierdziła, że jest jego prawnie poślubioną małżonką. Niestety, nie ma na to żadnych dokumentów a jeżeli były takowe, z całą pewnością zostały zniszczone. Problem polegał na tym, że  ślub kościelny nie rodził skutków prawnych, jeśli w przepisanym czasie nie został zgłoszony w odpowiednim urzędzie. W tym wypadku tego obowiązku nie dopełniono a dziś nie wiadomo, czy stało się tak przypadkiem, czy też było to celowe działanie... Mussolini, który zawsze miał bardzo nieuregulowane życie seksualne, w tym samym czasie żył też z Rachele Guidi, matką jego córki Eddy, urodzonej w 1910 roku. Z Rachele  Mussolini zawarł ślub cywilny dopiero w roku 1915 a następnie kościelny w 1925. Jeśli istotnie wcześniej ożenił się z Idą, był po prostu bigamistą i nic dziwnego, że starał się o zatarcie wszelkich śladów tego związku. 


Rachele, kobieta rozsądna, uparta i o dużym życiowym sprycie, potrafiła przystosować się do tej niezręcznej sytuacji, lecz Ida była jej zupełnym przeciwieństwem. Wyemancypowana, o zdecydowanym i wręcz histerycznym charakterze, szybko stała się balastem dla przyszłego Duce. I choć z tego związku narodził się syn, żywy portret ojca, Mussolini w niedługim czasie postanowił usunąć ich oboje na margines swego życia. Zostali przymusowo wysłani do prowincji Trento, gdzie nadal mieszkała rodzina Idy. Małemu Benito Albino (mimo iż został prawnie uznany przez ojca) sądownie zakazano nosić nazwisko Mussolini, więc odtąd nosił  nazwisko matki - Dalser. Jedynymi osobami, które troszczyły się o nich, byli siostra i szwagier Idy oraz Arnaldo Mussolini, brat Benita, który z jego polecenia dbał o ich byt materialny i miał do chłopca dość ciepły stosunek. Mussolini początkowo nie wypierał się ojcostwa dziecka, jednak żądał, aby obydwoje trzymali się o niego jak najdalej i nie obnosili z historią, o której chciał zapomnieć. Ida Dalser nigdy nie pogodziła się z tym, że zepchnięto ją do roli przelotnej kochanki, czy konkubiny a syna uznano za bękarta. Niestety, ta walka o własną godność miała dla niej tragiczne skutki; kiedy Benito Albino miał osiem lat, została przemocą umieszczona w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym, gdzie umarła w 1937 roku. Podobno niemal do ostatnich dni swego życia wspinała się na okno celi i wykrzykiwała, że to ona jest jedyną prawną żoną Mussoliniego... Panuje zgodna opinia, potwierdzona dokumentacją medyczną, że była osobą jak najbardziej zdrową na umyśle, jednak organicznie niezdolną do zaakceptowania niesprawiedliwości, która ją spotkała. 


Mimo starań jej rodziny i ewidentnego braku choroby psychicznej, wola dyktatora została spełniona a Ida pozostała w zakładzie. To spowodowało, iż jej postępowanie chwilami istotnie miało zewnętrzne pozory szaleństwa, jednak prawdopodobnie było reakcją na stres a nie wynikiem choroby. Te same cechy charakteru prowadzące do autodestrukcji, przejawiał również jej syn. Nieszczęśliwe dziecko, pozbawione opieki kochającej  matki, dla której było całym życiem, od najmłodszych lat tułało się po szkołach z internatem a kiedy niespodziewanie zmarł Arnaldo Mussolini, prawnym opiekunem chłopca został faszystowski komisarz Trento, Giulio Bernardi, który na polecenie Duce zaadoptował chłopca, co miało ostatecznie zerwać wszelkie związki (również prawne) z jego prawdziwym ojcem. Jedyną rzeczą, jakiej nie udało się zatrzeć, było ich niezwykłe podobieństwo fizyczne, które potwierdzają fotografie...Benito Albino, po ukończeniu szkoły został wysłany na Morze Chińskie jako marynarz, w towarzystwie "anioła stróża" w postaci kuzyna ze strony przybranego ojca. O ile wyglądem do złudzenia przypominał Benita, tak charakter odziedziczył po Idzie a wraz z nim jej idee fixe, żeby zostać prawnie uznanym przez tego, który dał mu życie, więc nie trzeba było długo czekać, aby również jego spotkał ten sam los co matkę... Został umieszczony w zakładzie psychiatrycznym w Mombello, gdzie poddawano go niesłychanie wyczerpującym terapiom, między innymi śpiączkom insulinowym, które w owym czasie były jedną z metod leczenia. Wyniszczony fizycznie, kompletnie zrujnowany psychicznie, nieszczęsny chłopak zmarł w 1942 roku, nie doczekawszy śmierci ojca, ani końca wojny...

Tak, jak pisałam, ex-szpital w Mombello składał się z dużej ilości pawilonów. Obecnie część stoi opuszczona i idzie w ruinę, inne zostały przekształcone w obiekty użyteczności publicznej - centra rehabilitacyjne oraz urzędy a w budynku willi Crivelli mieści się odpowiednik naszego Technikum Rolniczego. Próbowałam dociekać, w którym z pawilonów umieszczono Benita Albina, jednak nic się nie mówi na ten temat. Próby dowiedzenia się czegoś o miejscu jego pochówku, również spełzły na niczym. W Limbiate są trzy cmentarze z czego dwa raczej powojenne, więc chyba nie wchodzą w grę. Jest też trzeci, mały cmentarz zwany historycznym, lecz i tam nie znalazłam grobu Benita Albina Bernardi. Większość nagrobków ma zatarte napisy a część rozkruszył czas, więc chyba zaginęły fizyczne ślady po człowieku, który narodził się w efekcie miłosnej awantury a umarł jako wyzuty ze wszystkiego, pensjonariusz zakładu dla obłąkanych...
O tragicznej historii Idy i Benita Albina, po raz pierwszy dowiedziałam się z artykułu w popularnym magazynie "Oggi". Ponownie  usłyszałam o tej sprawie w nieocenionym dla mnie programie, nadawanym przez telewizyjną stację Rai 3, "La storia siamo noi" (Historia to my), gdzie dociekliwy dziennikarz Giovanni Minoli, wraz z grupą współpracowników tropi zawikłane i mniej znane fakty z najnowszej historii Włoch. Później miałam okazję odwiedzić willę Pusterla- Crivelli w trakcie Dni Otwartych a przy tej okazji mogłam wysłuchać ciekawej prelekcji, świetnie przygotowanej przewodniczki -wolontariuszki (która jednak nie potrafiła a może nie chciała, odpowiedzieć na moje pytania o syna Duce). Na koniec, dzięki moim włoskim przyjaciołom, weszłam w posiadanie kilku interesujących książek, które również poszerzyły moją wiedzę na ten temat i pozwoliły dodać kilka kawałeczków do obrazka, w jaki ułożyły się te historyczne puzzle...

Osoby zainteresowane tematem śmierci Benita Mussoliniego, zapraszam do przeczytania jednego ze starszych postów, jaki zamieściłam na moim blogu>

wtorek, 2 lipca 2013

Lombardia.Gardone Riviera, Vittoriale degli Italiani "Io ho, quel che ho donato"...



... io son venuto a chiudere la mia tristezza e il mio silenzio in questa vecchia casa colonica, non tanto per umiliarmi quanto per porre a piu' difficile prova la mia virtu' di creazione e trasfigurazione. Il mio amore d'Italia, il mio culto delle memorie, la mia aspirazione all'eroismo, il mio presentimento della Patria futura si manifestano qui in ogni ricerca di linea, in ogni accordo o disaccordo di colori.


...przyszedłem, aby zamknąć mój smutek i moje milczenie w tym starym, wiejskim domu, nie dlatego, abym miał się uniżyć, lecz by sprostać najtrudniejszej próbie, na jaką wystawiłem moje męstwo w tworzeniu i przekształcaniu. Moja miłość dla Italii, cześć którą mam dla narodowej pamięci, dążenie do bohaterskich czynów oraz moje przeczucie Ojczyzny, jaka nadejdzie, tu znalazły swój wyraz w każdej linii, harmonii i dysharmonii kolorów.                                                              
  (tłumaczenie własne) 
                                              
Jest to fragment aktu, w którym poeta ofiarował Vittoriale swoim rodakom. Akt jest dość długi, więc wybrałam zeń fragment według mnie najbardziej znaczący, wyrażający ideę, jaka nim kierowała. Nie bez znaczenia jest też to, iż mówi on o poczuciu goryczy z powodu odosobnienia, w jakim d'Annunzio się znalazł i jego dramatycznej próbie walki o zachowanie osobistej godności. Znamienny jest też napis widniejący na bramie wejściowej  "Io ho, quel che ho donato" co aby zachować sens myśli poety można przetłumaczyć jako "Mam tyko to, co ofiarowałem". Jak już pisałam w pierwszym poście, Vittoriale degli Italiani to nie tylko dom poety; jest to okazały kompleks składający się z willi i parku, gdzie znajdują się liczne budowle i pomniki. Całość leży na zboczu wzgórza, skąd roztacza się piękny widok na jezioro Garda. Wspominałam wcześniej  o tym, że jezioro przez większość dni w roku spowija lekki opar, który Włosi nazywają "foschia". Jest on spowodowany dużą wilgotnością powietrza i nie należy go mylić z mgłą. Powoduje to znaczne ograniczenie widoczności, jednak w zamian oferuje niezapomniane wrażenie, że wypływając na jezioro w jego szerszej części, zanurzamy się w prawdziwym morzu błękitu, który otula wszystko niczym szczelny kokon, podczas gdy nasz wzrok z trudem wyławia z tego bezmiaru niebieskości ledwie dostrzegalne zarysy odległego brzegu... Podobno to właśnie ten błękit, widziany podczas lotu aeroplanem, oczarował poetę do tego stopnia, że postanowił nabyć opuszczoną willę Cargnacco. 


Kiedy na skutek zabiegów Mussoliniego został ostatecznie wyeliminowany z polityki, nowo nabyty dom stał się nie tylko jego schronieniem, lecz jak już pisałam, także "złotą klatką". Sądzę, że d'Annunzio jako żołnierz - poeta, górował nad Duce nie tylko sławą zdobytą w czasie wojny, ale przede wszystkim inteligencją; zapewne jednak nie miał jego determinacji i sprytu w dążeniu do władzy za wszelką cenę a może raczej władza, jako taka, po prostu go nie interesowała? Kiedy czytałam analizy dotyczące Regencji w Republice Carnaro, dowiedziałam się, iż wraz ze swoimi współpracownikami w bardzo krótkim czasie ustanowił prawo a także szybko i prężnie zorganizował życie owej społeczności. Jednak żywot Republiki był krótki (trwał niewiele ponad rok) więc trudno ocenić, jak by  to wszystko funkcjonowało na dłuższą metę i czy nie okazało by się, że jest to  jedynie utopia... Faktem jest też, że sam poeta nie zamierzał rządzić tam w nieskończoność, o czym świadczy chociażby przyjęcie nazwy "Regencja" przy czym on sam z dumą przyjął tytuł "Commandante" a nie  "Presidente".

Jego zamiarem było stworzenie pomostu pomiędzy Włochami i Dalmacją a następnie podanie Italii spornego miasta Fiume na złotej tacy.
Jednak z powodu braku zgody ze strony Sprzymierzonych, ówczesny rząd włoski nie skorzystał z podsuwanej mu okazji i cała awantura skończyła się wkroczeniem wojska a następnie bratobójczą walką i usunięciem rebeliantów siłą, co przeszło do historii pod nazwą "Krwawego Bożego Narodzenia". Sądzę, że po takim doświadczeniu d'Annunzio czuł się nie tylko rozczarowany, lecz wręcz zdruzgotany. Nie tylko zgięli ludzie, których prowadził i którzy zawierzyli jego idei, samej idei również odebrano sens oraz wszelką wartość.
Abstrahując od słuszności historycznej i demograficznej (która również i dziś nadal budzi wiele kontrowersji) należy pamiętać o tym, że były to czasy, kiedy wykreślano nowe granice Europy a takich enklaw, gdzie stosunki ludnościowe były równie skomplikowane, jak w Fiume czy Trieście, było więcej (że wspomnę tu chociażby sprawy bliskie nam Polakom - Lwów, Wilno i Zaolzie). Tym, kto go wtedy poparł był Mussolini ze swoimi faszystami a dzięki temu narodziła się łącząca ich więź, która dla poety z wielu względów w przyszłości okazała się również uciążliwymi więzami. Był to właściwie kres jego czynnej kariery, zarówno wojskowej, jak i politycznej, gdyż od tej pory żył w swojej wieży z kości słoniowej, obsypywany pieniędzmi i zaszczytami, tytularny książę bez księstwa, na dobrowolnym wygnaniu...


Mam wrażenie, że pomysł stworzenia Vittoriale był dla niego sposobem nie tylko na wyrażenie swego wybujałego ego, co również ciągłym przypominaniem samemu sobie i innym, że tym, co uważał za sens swojego życia było działanie, stanowiące główny motor jego twórczości a nie jedynie teoretyczne rozważania. Vittoriale powstawało na przestrzeni wielu lat, zaś część obiektów ukończono już po śmierci poety. Przez długi czas kompleks był zamknięty dla szerszej publiczności, swe podwoje otworzył dla zwiedzających dopiero w latach 90-tych. Początkowo można było obejrzeć jedynie park i monumenty, jakie się w nim znajdują, natomiast wnętrza willi są dostępne dopiero od 2000 roku. Architektem, który pracował dla d'Annunzia a po jego śmierci dla fundacji zarządzającej obiektem, był Gian Carlo Maroni. Nie mam pojęcia, do jakiego stopnia była posunięta  jego autonomia w projektowaniu, ale sądzę, że (pomijając stronę sensu stricto techniczną) działał przede wszystkim jako wykonawca poleceń poety i realizator jego wizji.


Summa summarum, powstał z tego twór dość dziwny i raczej niespójny, sprawiający wrażenie, że architekt starał się jakimś cudem zadowolić swego pracodawcę spełniając jego kaprysy i życzenia, nie gubiąc przy tym własnego stylu. W zamyśle poety Vittoriale miało być narodowym pomnikiem oraz świadectwem męstwa i poświęcenia  Włochów podczas Wielkiej Wojny. Stąd obecność wielu symboli, które zwłaszcza dla cudzoziemca nie zawsze są czytelne na pierwszy rzut oka, liczne tablice pamiątkowe i rzeźby. Chociaż byłyśmy tam przez kilka godzin, nie udało nam się zobaczyć wszystkiego - część obiektów oglądałyśmy w biegu, co pozostawiło nam uczucie niedosytu. Jednak oprócz muzeów zdołałyśmy obejrzeć najważniejsze i największe z parkowych obiektów - amfiteatr, mauzoleum i okręt "Puglia". Amfiteatr  w moim odczuciu jest po prostu fantastyczny. Od willi oddziela go portyk wieńczący jego koronę, natomiast z widowni otwiera się wspaniały widok na błękitne jezioro Garda.


Z prawej strony, nad sceną, od niedawna stoi niebieski koń "Cavallo blu" - rzeźba Mimmo Paladino. Na pierwszy rzut oka miałam wrażenie, iż niezbyt pasuje on do otoczenia, lecz po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że postawienie go w tym miejscu nie jest pozbawione głębokiego sensu. Artysta zapewne chciał w ten sposób oddać osobowość poety i jego bojowego ducha, aspiracje i pęd do wolności. Niebieski kolor z pewnością ma nawiązywać do koloru przestworzy i wód Adriatyku, z którymi związane były wojenne dokonania d'Annunzia a także barwy jeziora Garda, nad którym spędził ostatnie lata życia. Sam amfiteatr jest bardzo harmonijnie wtopiony w otoczenie; podobno przed przystąpieniem do pracy nad projektem, jego twórca udał się do Pompei, żeby czerpać z najlepszych, starożytnych wzorców. Dziś ta budowla jest wykorzystywana jako miejsce koncertów i występów teatralnych w ramach letniego festiwalu kultury, a w jej podziemiu znajdują się pomieszczenia wystawowe (jest tam stała wystawa "D'Annunzio segreto").


Wspominałam już, że teren Vittoriale zajmuje powierzchnię dziewięciu hektarów. Na tym obszarze oprócz willi i amfiteatru, znajduje się jeszcze wiele innych, interesujących obiektów. Dwa z nich robią wrażenie równie kolosalne, jak ich rozmiary. Pierwszy to Mauzoleum, wzniesione pośród drzew oliwnych, na szczycie wzgórza znajdującego się w obrębie parku. Spoczywają tam doczesne szczątki poety w otoczeniu najbliższych mu towarzyszy broni, natomiast podziemia poświęcone są Legionistom i cywilom, którzy zginęli podczas bratobójczej walki, kiedy wojska włoskie wkroczyły do Fiume, aby usunąć z miasta d'Annunzia wraz z jego stronnikami. Wydarzenia te rozegrały się w ostatnich dniach grudnia 1920 roku i stąd mówi się o nich jako o "Krwawym Bożym Narodzeniu". Mauzoleum ma kształt okręgu i składa się trzech tarasów, wzniesionych jeden nad drugim; jego forma nawiązuje do grobowców etruskich. Budowę obiektu zakończono stosunkowo niedawno, bo w 1963 roku, w setną rocznicę urodzin poety. Na środku najwyższego tarasu wznosi się wysoki pylon, na którym umieszczono sarkofag Commandante a wokół znajdują się podobne, choć umieszczone o wiele niżej, sarkofagi jego dziesięciu towarzyszy.  






Na zboczu wzgórza, nieopodal mauzoleum, znajduje się także inny, zaskakujący monument. Jest to część okrętu wojennego "Puglia", z którego stworzono pomnik jedyny w swoim rodzaju. Z okrętem jest związana ważna karta historii Włoch, gdyż w czasie Wielkiej Wojny pełnił on służbę na wodach Dalmacji, jego kapitan i główny mechanik zginęli w 1920 roku, podczas zamieszek w Splicie. Kiedy zapadła decyzja o wycofaniu jednostki ze służby, Marynarka Wojenna podarowała poecie część dziobową. Dokonano jej rozbiórki, po czym fragmenty dwudziestoma wagonami przewieziono do Vittoriale. Tu wykonano następną, iście gigantyczną pracę, gdyż części okrętu złożono na powrót i zespolono je ze zboczem wzgórza, kierując dziób w stronę jeziora Garda i Adriatyku. Kiedy wraz z Federicą dotarłyśmy do tego miejsca, przeżyłyśmy ogromne zaskoczenie. Początkowo szłyśmy ścieżką pośród wysokich cyprysów, zasłaniających przed naszymi oczami najbliższą okolicę; nagle, po przebyciu ostatniego odcinka alejki, zeszłyśmy po niewysokich schodkach i znalazłyśmy się na pokładzie najprawdziwszego okrętu. Wrażenie było doprawdy niesamowite! Nie będę się zagłębiać w szczegóły - lepiej niech przemówią zdjęcia, które tam zrobiłam... W drodze powrotnej do willi (zbliżała się godzina naszej wizyty w Muzeum Wojny) poszłyśmy jeszcze rzucić okiem na kuter torpedowy M.A.S. na którym Gabriele d'Annunzio, wraz z załogą pod dowództwem kapitana Ciano, bez przeszkód wpłynął do portu Bucari, gdzie stały okręty austriackie (w wyprawie brały udział jeszcze dwa podobne kutry).

Po skutecznym storpedowaniu jednego ze statków (pozostałe nie poniosły szkód, gdyż większość włoskich pocisków zatrzymały sieci, chroniące austriackie jednostki) pozostawili w porcie trzy butelki ozdobione trójkolorową, włoską flagą. W ich wnętrzu umieszczono  tekst pióra d'Annunzia, zapowiadający następne akcje, poważniejsze w skutkach. Był to jedyny w swoim rodzaju rajd propagandowy, który udowodnił Austriakom słabość ich obrony. Wyczyn ten przeszedł do historii jako "Beffa di Bucari". Ku naszemu żalowi nie starczyło nam czasu na zwiedzenie Audytorium, gdzie można obejrzeć wystawę fotograficzną oraz zobaczyć na własne oczy aeroplan, na którym poeta latał jako obserwator (na nim wraz z eskadrą pilotów odbył słynny "Lot na Wiedeń" wyczyn propagandowy, równie szalony jak poprzedni). W trakcie owego zdarzenia, włoska eskadra San Marco, zwana "Serenissima" wykonała rekordowy, jak na owe czasy lot, podczas którego samoloty przebyły łącznie 1200 km. Celem  był  Wiedeń i zasypanie jego mieszkańców ulotkami po włosku i niemiecku, co miało udowodnić wiedeńczykom przewagę  włoskich sił zbrojnych oraz dać im do zrozumienia, że po ulotkach może przyjść kolej na bomby. Te akcje przyniosły poecie i jego towarzyszom ogromną sławę i wysokie odznaczenia a także bardzo podniosły włoskie morale, mocno nadwyrężone po straszliwych stratach poniesionych w bitwie pod Caporetto. Pamiątki związane ze służbą wojskową d"Annunzia, jego mundury, ordery, dyplomy i fotografie z tego okresu oraz wiele przedmiotów, otrzymanych w darze od byłych towarzyszy broni, można obecnie oglądać właśnie Muzeum Wojny. Znajduje się ono w lewym skrzydle willi, dobudowanym według projektu Maroniego. Skrzydło to, w stylu obowiązującego w owych czasach art-deco, było przeznaczone na apartament dla poety i Luizy Baccara, którym chyba zrobiło się ciasno w pokojach "Priorii" zapełnionej do granic możliwości licznymi kolekcjami dzieł sztuki. Niestety, d'Annunzio zmarł nie doczekawszy ukończenia tej części budynku.

Ponieważ, jak już wspominałam, znajdujący się w Priorii "Pokój Trędowatego" gdzie wystawiono zwłoki zmarłego poety okazał się zbyt mały, przeniesiono je do nowej części domu, do pomieszczenia przeznaczonego na jego sypialnię. W pokoju zwraca uwagę napis nad wezgłowiem łóżka "Nie żeby spać, nie żeby umrzeć". Ten napis w istocie nie odnosił się do tegoż łóżka, lecz mówił o filozofii życiowej d'Annunzia i wyrażał jego przekonanie, że jedynie  aktywne życie może zapewnić nieśmiertelność. Niestety, w Muzeum Wojny miałam pecha... Przewodnik, który nas oprowadzał chyba pochodził z Trentino i lepiej mówił po niemiecku, niż po włosku. Kilkakrotnie zachęcał nas do przerywania i zadawania pytań "jeśli będzie mówił zbyt szybko". Powiem szczerze, że niezależnie od tego, czy mówił wolno, czy szybko rozumiałam go "piąte przez dziesiąte". Oprócz kilkorga Włochów i mnie, w grupie był jeden Niemiec, do którego przewodnik zwracał się w jego języku, płynnie mu referując zredukowaną wersję tego, co przedtem mówił po włosku. Nie chciałam przeszkadzać ciągłymi prośbami o powtórzenie, licząc na to, że po wyjściu z muzeum oświeci mnie Federica, która bądź co bądź jest dziewczyną inteligentną, ma dobrą pamięć (studiuje ekonomię i języki obce) i na dodatek jest Włoszką, więc sądziłam, że wywody przewodnika zrozumie bez trudu i zapamięta to, co mówił. Niestety, jedyne co mogła mi powiedzieć to "non ho capito nulla" czyli "nic nie zrozumiałam"...Trochę to podniosło moją samoocenę w sprawie znajomości języka włoskiego lecz jeśli chodzi o ten etap życia poety, obydwie pozostałyśmy w ciemnościach niewiedzy. Na szczęście miałyśmy dość czasu, aby dokładnie obejrzeć większość eksponatów, co było lekcją nie tyle poglądową, co raczej "oglądową"...


Po wyjściu z muzeum niemal w biegu obejrzałyśmy jeszcze ogród prywatny willi, gdzie ze zdziwieniem odkryłyśmy dwa nagrobki. Jak się okazało, jest tam pochowana żona d'Annunzia, Maria i jego nieślubna córka, Renata. Niestety, godzina odjazdu zbliżała się nieubłaganie, więc musiałyśmy zrezygnować ze zwiedzenia pozostałej części ogromnego parku, co jak już wspomniałam, pozostawiło nam uczucie niedosytu. Żałowałyśmy też, że nie miałyśmy czasu wstąpić do Ogrodu Botanicznego w Gardone Riviera, który wyglądał bardzo obiecująco.

Tym wpisem chciałabym zamknąć mały cykl, jaki poświęciłam postaci Gabriela d"Annunzio. Być może sam fakt, iż było ich tak wiele, wyda się komuś niezrozumiały. Osobiście w żadnym razie nie jestem zwolenniczką faszystowskiej idei, lecz żyjąc przez wiele lat wśród Włochów, starałam się w tym wypadku niejako wejść w ich skórę, zrozumieć ich punkt widzenia, niejednokrotnie zupełnie odmienny od mojego. Dlatego też zainteresowałam się tą częścią ich historii i często w miarę możliwości starałam się kierować rozmowę na ów temat. Szczerze mówiąc, nie było to łatwe, gdyż zarówno ja jak i moi rozmówcy mieliśmy świadomość, iż w czasie II wojny Światowej Włochy były sojusznikiem naszego okupanta a do tego mimo wszystkich zmian, jakie się dokonały w Polsce, w ich podświadomości ludzie z mojego pokolenia w dalszym ciągu są postrzegani jako komuniści. Miałam też wrażenie, że Włosi nadal wstydzą się aliansu z nazistowskimi Niemcami, a wolta, jaką przezornie wykonali w przededniu klęski również nie poprawia ich samopoczucia, tym bardziej, że okupili ją mnóstwem ofiar. Starsze pokolenie, które przeżyło wojnę, chyba nie do końca się rozliczyło z tym okresem a młode siłą rzeczy ma osąd czysto teoretyczny. Zdarza się też, że podczas zagorzałych dyskusji politycznych pada epitet "faszysta" co mogłoby wskazywać, iż ten system nadal ma we Włoszech swoich pogrobowców i niekoniecznie są to ogoleni na łyso młodzieńcy z pałkami, czy nożami za pazuchą. Zastanawiałam się nad tym, czy d'Annunzio w początkowym okresie uchodzący za jego ideologa, mógłby stać się rzeczywistym przywódcą ruchu faszystowskiego i czy miałby realne szanse w walce z rwącym się do władzy Mussolinim, gdyby postawił na kartę cały swój autorytet? Wkroczenie do Fiume na czele Legionu i stworzenie rządu tymczasowego, zapewne było dla niego swego rodzaju próbą generalną dochodzenia do władzy, zaś jako Commandante Republiki Carnaro musiał się zmierzyć z wieloma problemami, w tym także obecnością przeciwników politycznych, którzy podobno szybko znikali w więzieniu. Być może, nie było to dla niego doświadczenie warte powtórzenia a sam d'Annunzio, jako pisarz, poeta, teoretyk i esteta, nie czuł się powołany do tego rodzaju policyjnej działalności. Zapewne między nim i Mussolinim były pewne podobieństwa, lecz i poważne różnice. D'Annunzio był ideologiem czerpiącym z filozofii Nietzschego i Schopenhauera, natomiast Duce tę ideę zmaterializował, idąc przy tym o wiele dalej,  do tego w kierunku, jaki poeta uważał za zgubny. Zresztą tym, który w pełni rozwinął teorię faszystowską był nie d'Annunzio a Giovanni Gentile, włoski filozof, twórca idealizmu naturalnego, który pełnił funkcję ministra edukacji w rządzie Mussoliniego i pozostał mu wierny aż do końca. Natomiast Gabriele d'Annunzio (co prawda, nieskutecznie) próbował przeszkodzić Mussoliniemu w przejęciu władzy a później kilkakrotnie bardzo zdecydowanie interweniował w sprawie sojuszu Włoch z hitlerowskimi Niemcami, którego absolutnie nie aprobował. Nie wykluczone, że po fiasku tych zabiegów wolał się udać na "emigrację wewnętrzną" niż podjąć otwartą walkę z człowiekiem pozbawionym skrupułów i obdarzonym dużą dozą wrodzonego okrucieństwa. Być może nie chciał narażać swojego wizerunku a może i życia, stając z nim do nierównej walki? Nie można też wykluczyć, że miał świadomość tego, iż jego ideologia ewoluując spowodowała nieoczekiwane konsekwencje, których początkowo nie przewidział. Jeśli tak było i świadomie usunął się z czynnej polityki na swe dobrowolne wygnanie, to można rzec, że okazał się przewidujący...Tak, czy inaczej, zbudował sobie pomnik już za życia i wśród większości rodaków nadal cieszy się sławą nieustraszonego poety-żołnierza. Natomiast jego niegdysiejszy przeciwnik skończył od strzałów z bratniej ręki, powieszony za nogi niczym zwierzę rzeźne, znieważany i opluwany przez tych, którzy jeszcze niedawno wielbili go i oklaskiwali. Można się długo zastanawiać nad problemami związanymi z tym etapem historii Włoch i nad historią ludzkości w ogólnym sensie, gdyż wciąż rodzą się systemy oraz idee uważane na pewnych etapach rozwoju społecznego za jedynie słuszne i najlepsze z możliwych, które po pewnym czasie upadają a ich zwolenników odsądza się od czci i wiary... Także w naszej ojczystej historii nie brakuje podobnych zdarzeń, przywódców zrzucanych z piedestału, roszczeń o granice i walki o ideologie. Sądzę, że d'Annunzio był zarówno dzieckiem swojej epoki jak i jej wyrazicielem; człowiekiem, którego w dużej części stworzyły czasy, w jakich żył. Mnie w tej historii interesuje przede wszystkim jej ludzki aspekt, ewolucja intelektualna a później degrengolada pisarza o wybitnym talencie, jego reakcje na okoliczności społeczne i polityczne w jakich się znalazł i młyn historii, ścierający na proch tych, którzy się dostaną w jego tryby...

W głębi ducha zastanawiałam się też, jaki wpływ na zachowania poety miał fakt, że przez lata nadużywał kokainy. Nie wiem, kiedy zaczęła się jego przygoda z tym narkotykiem, lecz przyszło mi do głowy, że być może jego spektakularna odwaga po części była skutkiem jego działania? Zapewne żaden narkotyk nie zrobi bohatera z tchórza, jednak może wzmocnić wrodzone cechy osobowe a pewne zachowania poety mogłyby świadczyć o takim wpływie... Uważa się, że pod koniec życia wyraźnie spadła jego sprawność intelektualna, mimo iż nadal dużo pracował publikował mało; natomiast pozostawił wiele szkiców i rzeczy niedokończonych, co mogłoby wskazywać na gonitwę myśli, charakterystyczną dla narkomanów. Również jego hiper aktywność erotyczna była wspomagana kokainą, z czym się absolutnie nie ukrywał. Uważa się, że jej wieloletnie zażywanie może prowadzić do paranoi oraz manii wielkości, więc być może, tu należy szukać przyczyny kompulsywnej rozbudowy Vittoriale? Niewykluczone również, że to narkotyk mógł być przyczyną wylewu krwi do mózgu, czy zawału serca i śmierci d'Annunzia. Tak, czy inaczej, jeśli bliżej przyjrzymy się jego życiorysowi, wyraźnie zauważymy zmiany, jakie zaszły w jego zachowaniu po upływie kilku lat od opuszczenia Fiume. Mogło by się zdawać, że w tym momencie zaczęła się dla niego droga wiodąca w dół, mimo iż starał się zachować swoją godność i dumę oraz udowodnić wszystkim, że to on sam wybrał sposób, w jaki mu przyszło egzystować. Bez wątpienia - w pierwszym okresie swego życia, kiedy to gorączkowo szukał miłości czyniąc z tych poszukiwań pożywkę dla swojej niecodziennej sztuki, stworzył dzieła wspaniałe. W późniejszym - był już tylko cieniem siebie samego. Poszukiwanie miłości zamieniło się w promiskuityzm, zaś bohaterstwo w samouwielbienie. Jednak kiedy czytałam akt donacyjny Vittoriale a szczególnie zdanie, które przytoczyłam na wstępie, wydaje mi się, że wszystkie te działania, tak niespójne a czasem wręcz dziwaczne, były wynikiem głębokiej frustracji człowieka, obdarzonego nieprzeciętną wrażliwością i nadzwyczajnym intelektem. Myślę, że słusznym jest, aby Włosi o nim pamiętali, gdyż jego życie i zdarzenia w jakich brał udział choć dość odległe, mogą  być punktem wyjścia do wielu przemyśleń i refleksji użytecznych dla następnych pokoleń, co mogłoby im pozwolić na uniknięcie podobnych błędów w przyszłości. To "spotkanie po latach" z d'Annunziem, to również moja osobista historia. Sporo czasu upłynęło od momentu, gdy po raz pierwszy stanęłam na włoskiej ziemi, parę lat od wizyty w muzeum, gdzie zobaczyłam kilka par jego butów do chwili, kiedy o tym piszę. Przeszłam w tym czasie długą drogę, przydarzyło mi się też wiele obserwacji, rozmów, przemyśleń i lektur. Wiele  się dowiedziałam o historii tego kraju, ludziach, wśród których żyłam a także o człowieku choć często kontrowersyjnym, to dla większości swoich rodaków w dalszym ciągu pozostającym ważną postacią narodowego panteonu a przede wszystkim o mnie samej...


sobota, 29 czerwca 2013

Gabriele d'Annunzio. "Lot archanioła".

"Lot archanioła" to ciekawe określenie, na równie ciekawy (choć niewątpliwe przykry) epizod w życiu poety, kiedy to 13 sierpnia 1922 roku, około godziny dwudziestej trzeciej, Gabriel d'Annunzio wypadł z okna pokoju muzycznego swojej willi w Gardone Riviera. Jak dotąd nie ma pewności co do rzeczywistego przebiegu wydarzeń, więc siłą rzeczy, nagromadziło się wokół tej historii wiele plotek i pomówień z teorią spiskową na czele. Po raz pierwszy o owym wypadku usłyszałam w wersji mówiącej o tym, iż d'Annunzio, będąc pod wpływem kokainy wyskoczył z okna willi, łamiąc przy tym nogę. Później w żadnym ze źródeł nie trafiłam na podobną informację, natomiast większość z nich wspomina o locie archanioła (to aluzja do  imienia poety, którego patronem był Archanioł Gabriel). Tego określenia używał zresztą sam d'Annunzio w korespondencji ze swoją długoletnią kochanką (a właściwie konkubiną) Luizą Baccara. Oficjalna wersja wydarzeń mówi, że był to nieszczęśliwy wypadek. Podobno tego wieczoru Luiza dawała koncert, grając domownikom i gościom na fortepianie w pokoju muzycznym "Priorii". W tym czasie jej młodsza siostra, Jolanda rozmawiała z panem domu, stojąc wraz z nim przy otwartym oknie. Musiała to być dość szczególna rozmowa, bo w pewnym momencie kobieta odepchnęła go gwałtownie, co spowodowało, że Gabriele stracił równowagę i wypadł na zewnątrz. Pokój muzyczny znajduje się na pierwszym piętrze willi a okno od ziemi dzieli odległość kilku metrów. Mimo to, podobno poeta odniósł dość poważne obrażenia głowy, co spowodowało utratę przytomności. Z nosa miał mu wypływać płyn mózgowo - rdzeniowy (co z reguły świadczy o złamaniu podstawy czaszki) lecz wezwany lekarz stwierdził, że kontuzja spowodowała jedynie niezbyt groźny wstrząs mózgu. Prawdopodobnie jest w tym zajściu jakaś tajemnica, o której jego uczestnicy i świadkowie nie powiedzieli całej prawdy. Według osób zajmujących się tą sprawą, było kilka punktów zdecydowanie nie pasujących do całości. Pierwsza rzecz, to fakt, iż lekarz wezwany na miejsce wypadku, zastał d'Annunzia ubranego w pidżamę, szlafrok i domowe pantofle. Wszyscy, którzy znali poetę, zgodnie twierdzą, że ktoś, kto tak jak on odznaczał się doskonałymi manierami i był nieposzlakowanie elegancki, nigdy by sobie nie pozwolił na taki strój podczas koncertu, nawet we własnym domu, zarówno przez szacunek dla obecnych osób, jak i muzyki, którą wielbił. Wątpliwości budził też fakt, że dwaj przyjaciele poety obecni wtedy w willi, nigdy nie zabrali głosu w tej sprawie, nie potwierdzając przebiegu zajścia, ani nie zaprzeczając ogólnie przyjętej wersji.

Po wypadku do Gardone Riviera przybyła Renata, ukochana córka d'Annunzia i jego najstarszy syn Mario. Kiedy próbowali dociekać prawdy, insynuując bezpośredni udział Luizy w zajściu (krążyły słuchy, że to nie Jolanda, lecz Luiza powodowana zazdrością o siostrę, podczas kłótni wypchnęła d'Annunzia przez okno) rozjuszony poeta po prostu wypędził ich z domu, zabraniając pokazywania mu się na oczy i dopiero po upływie pięciu lat doszło do zgody pomiędzy nimi. Ale najbardziej istotnym elementem było to, że wypadek miał miejsce zaledwie dwa dni przed planowanym spotkaniem poety z Mussolinim i Francesco Nittim. Nitti, uchodzący za liberała, sprawował funkcję szefa włoskiego rządu w czasie, gdy d'Annunzio powołał do życia swoją Republikę Carnaro na terenie miasta Fiume. Był on politykiem ostrożnym i zachowawczym, więc wówczas nie udzielił rebeliantom wsparcia, co (jak już wspominałam w innym poście) skończyło się wysłaniem wojska i tragicznymi wydarzeniami Krwawego Bożego Narodzenia.  W związku z tym, trudno byłoby oczekiwać, żeby mógł on liczyć na szczególną sympatię Commandante. Jeśli chodzi o stosunki z Mussolinim, sprawa miała się niewiele lepiej, choć "Il mascheraio" prawdopodobnie miał wielką ochotę na wykorzystanie do swoich celów powszechnego szacunku, jakim cieszył się Vate wśród swoich rodaków. Przeprowadził zresztą taką próbę w lecie 1922 roku, kiedy to związki zawodowe przygotowywały się do strajku generalnego. Ówczesny rząd postawił związkowcom ultimatum w sprawie odstąpienia od strajku a w razie braku konsensusu, zagroził rozpędzeniem robotników przy pomocy faszystowskich bojówek. D'Annunzio przebywał wtedy w Mediolanie, gdzie miał się spotkać z Eleonorą Duse. Mussolini zwrócił się do poety z propozycją, aby z balkonu Palazzo Marino przemówił do faszystów zgromadzonych na Placu della Scala i wsparł ich swoim autorytetem. D'Annunzio bardzo niechętnie spełnił prośbę, lecz wbrew swoim obyczajom (jak pisałam poprzednio, był świetnym mówcą, miał dźwięczny głos i doskonale potrafił zapanować nad tłumem) zrobił to w sposób absolutnie niezgodny z oczekiwaniami Duce, mówiąc cicho i niezrozumiale, co Mussoliniego bardzo rozczarowało, gdyż owo przemówienie nie odniosło spodziewanego efektu. Miało to miejsce 3 sierpnia, kilka dni później  padła wyżej wspomniana propozycja, podobno zawarta w liście, którego autorem był Nitti a dotycząca trój-osobowego spotkania w dniu 15 sierpnia, celem wspólnego utworzenia rządu "szerokiego oddechu". Zagadką jest także to, kto naprawdę stał za inicjatywą tego spotkania. Zdania są podzielone - powszechnie uważa się, że był to Mussolini, choć sporadycznie mówi się również, iż mógł to być d'Annunzio. Jeśli istotnie nie był to projekt Vate, jest  mało prawdopodobne, żeby odniósł się on do tej propozycji z wielkim entuzjazmem.

Sądzę raczej, że zbyt sobie cenił własną sztukę i niezależność intelektualną, aby narażać swój autorytet bohatera narodowego poprzez uczestnictwo w przedsięwzięciu, które mogło zakończyć się następną porażką,
tym bardziej, że miał za sobą bolesne doświadczenie związane z Regencją w Fiume. Z całą pewnością nigdy nie brakowało mu zapału i chęci do dokonywania epickich czynów, lecz nie był typem polityka, który dobrze się czuje za rządowym biurkiem. Ze swojego (w zasadzie dobrowolnego) odosobnienia, jako żołnierz - poeta sprawował rząd dusz, nie narażając się na konfrontację z pokrętnymi prawami politycznej codzienności. Prawdopodobnie nie miał również ochoty na rolę figuranta i firmowanie swoim nazwiskiem poczynań dwóch pozostałych panów, z którymi wiele go dzieliło. Jeśli o mnie chodzi, to nie zdziwiłabym się, gdyby fingując wypadek, próbował wycofać się z niewygodnego triumwiratu. Jest to moja własna teoria, która może wydać się nieco dziwna, lecz jak sądzę, nie jest to nieprawdopodobne. D'Annunzio podczas wojny niejednokrotnie dowiódł, że nie brakuje mu ani odwagi ani determinacji, co zgodnie potwierdzają wszyscy jego współcześni. Dowodzi tego chociażby fakt, iż w czasie wojny wstąpił do armii jako ochotnik i niejednokrotnie dobrowolnie wystawiał się na niebezpieczeństwo. W czasach, gdy samolot był ósmym cudem świata i nie tylko brał udział w licznych lotach jako obserwator, lecz przeżył również przymusowe lądowanie. Wtedy to odniósł ranę, która w przyszłości poskutkowała częściową utratą wzroku i otarł się o śmierć, ale to nie zraziło go do lotnictwa. Czym wobec tego zdarzenia byłby skok z niewielkiej wysokości? Sytuacja, w jakiej się znalazł w 1922 roku, była istotnie kłopotliwa. Czy chciałby narażać swój mit stworzony w czasie wojny, aby uczestniczyć w przedsięwzięciu politycznym, do którego nie miał przekonania? Jawne przeciwstawienie się Mussoliniemu też niosło spore ryzyko, więc ucieczka w chorobę byłaby w tym wypadku dobrym rozwiązaniem a d'Annunzio mógłby się zdobyć na taki ekstremalny gest. W młodości, posłując do parlamentu z ramienia prawicy, gdy za pomocą ustawy próbowano założyć knebel wolnej prasie, podczas głosowania przeszedł na lewą stronę sali, mówiąc: "idę w stronę życia". Poza tym zawsze dążył do tego, aby być kategorią sam dla siebie a o jego stosunku do przyszłego dyktatora może świadczyć wiersz, który umieścił w poczekalni dla niemiłych gości, gdzie porównuje Mussoliniego do szkła a siebie do stali. W pierwszej chwili można by pomyśleć, że dało tu znać o sobie przerośnięte ego poety, lecz według mnie, jest w tym inny, dużo głębszy sens. Sądzę, że porównując Duce do szkła, poeta miał na myśli nie tylko kruchość, lecz przede wszystkim przejrzystość tego materiału.

Dla człowieka takiego jak on, o przenikliwej, nieprzeciętnej inteligencji, manewry i zamysły brutalnego, bezwzględnego polityka, jakim był Mussolini, zapewne były przewidywalne, czyli przezroczyste niczym szkło, a tym samym dające sposobność do należytej reakcji. A co do stali - każdy, kto próbował kiedykolwiek zgiąć nawet najcieńszy, stalowy pręt wie, jak trudne to zadanie... Czym większej siły używamy, aby go odkształcić, z tym większą energią wraca do pierwotnej postaci (co może skutkować bolesną nauczką). Reasumując, według mnie, ten wiersz mówi jasno - "przejrzałem cię, wiem kim jesteś i dlatego nie możesz mnie złamać". Kontuzja, jakiej uległ d'Annunzio spowodowała, iż upadł projekt triumwiratu. Niestety, Włochom nie wyszło to na dobre; Mussolini wziął sprawy w swoje ręce i w ciągu kilku miesięcy z przywódcy partii stał się premierem i dyktatorem. Można dziś zastanawiać się i dywagować, w którą stronę potoczyłoby się koło historii, gdyby wieczorem 13 sierpnia 1922 roku poeta nie stanął przy otwartym oknie... Jeśli był to jedynie ślepy traf, być może zmieniłoby to bieg wypadków w Europie, jeśli celowe działanie na jego szkodę, zapewne znaleziono by inną okazję do dokonania zamachu. Tak, czy inaczej, wątpliwości w tej sprawie chyba były powszechne, bowiem w willi pojawił się agent policji pod przykrywką, udający uchodźcę politycznego z Czech. Jego tożsamość została odkryta przez poetę, który pozbył się nieproszonego gościa, lecz agent zdążył przedtem sporządzić odpowiedni raport. Jednak najbardziej zagadkowy jest sam fakt jego przybycia. Nie wiadomo właściwie, dlaczego  się tam zjawił i na czyje zlecenie, gdyż nie wpłynęło żadne doniesienie o ewentualnym przestępstwie. Raport, jaki sporządził ów agent, podobno potwierdził wersję o nieszczęśliwym wypadku, lecz jak dotąd jego oryginał  jest niedostępny i spoczywa w policyjnym archiwum. Wszyscy domownicy obecni wtedy w willi nabrali w tej sprawie wody w usta. Lekarz, który kurował poetę, stwierdził, że odniósł on ciężkie obrażenia głowy, w tym również poważne rany zewnętrzne. Jednak już w trzy tygodnie później na łysej głowie d'Annunzia nie było po nich żadnego śladu, co potwierdza obiektywny świadek. Wersja z "ucieczką w chorobę" to moja prywatna opinia, jaka mi się nasunęła po zaznajomieniu z dostępnymi faktami. Według mnie, przybycie agenta  mogło by wskazywać, iż ktoś inny również miał podejrzenia co do tego, czy wypadek istotnie miał miejsce. Są też (co prawda nieliczne) głosy w tej sprawie, mówiące o tym, że inicjatywa trójstronnego spotkania wyszła od poety, który być może chciał wyhamować zapędy coraz bardziej niebezpiecznego Mussoliniego, na co ten odpowiedział zorganizowaniem zamachu. Według tej teorii miała to być próba usunięcia poety z życia politycznego raz na zawsze (lub skutecznego zastraszenia, gdyby przeżył) a użyto do tego celu sióstr Baccara. Luizę niejednokrotnie pomawiano o to, że była wtyczką faszystów a jej obecność w willi miała ułatwić trzymanie poety pod kontrolą. Oczywiście, jest to również bardzo prawdopodobny scenariusz. Mussolini zapewne zdawał sobie sprawę z tego, że d'Annunzio nie pozwoli sobą manipulować i ich drogi prędzej czy później się rozejdą. Chyba nie był mu też na rękę otwarty konflikt z człowiekiem otoczonym powszechnym szacunkiem ani dzielenie się z nim władzą. W tej sytuacji, proponowanie spotkania mogło być swego rodzaju zasłoną dymną dla planowanego zamachu. Czy istotnie Luiza Baccara lub jej siostra, były zamieszane w próbę zabójstwa? To pytanie chyba pozostanie bez odpowiedzi, jeśli nie wypłyną jakieś nowe, wiarygodne materiały na ten temat. Faktem jest, iż oficjalna towarzyszka Commandante nie była lubiana przez jego ex- towarzyszy broni, którzy mieli jej za złe to, że zbytnio się szarogęsi, dopuszcza do niego ludzi na podstawie własnego widzimisię i kontroluje jego korespondencję.

Również Aelis Mazoyer, gospodyni poety, nienawidziła Luizy i źle się o niej wypowiadała. Aelis prawdopodobnie była dobrze poinformowana o prawdziwym przebiegu wydarzeń, lecz zabrała tę tajemnicę do grobu. W swoim pamiętniku sugeruje czynny i celowy udział Luizy, przytaczając tajemniczo i dwuznacznie brzmiące zdanie (podsłuchane) które ta ostatnia podobno wypowiedziała, a mogące sugerować jej winę. Jednak mimo to, sam wypadek w żaden sposób nie wpłynął na stosunki poety z siostrami Baccara i nadal pozostały one bardzo dobre. Zastanawiano się też niejednokrotnie, co trzymało tę młodą i piękną kobietę przy starzejącym się poecie, który na domiar ustawicznie ją zdradzał. Faktem jest, że Luiza była bardzo zazdrosna, pytanie tylko o co? O poetę, czy też o swoją pozycję przy nim? Przeszło osiemdziesięcioletnia Luiza, podczas wywiadu przeprowadzonego przez Giovanniego Minoli, dziennikarza zajmującego się problematyką historyczną, nie chciała odpowiedzieć na żadne pytania w kwestii wypadku. Choć mieszkała z poetą pod jednym dachem, często komunikowali się za pomocą listów. Luiza przekazała listy d'Annunzia muzeum w Vittoriale, lecz brak pomiędzy nimi korespondencji z okresu po wypadku oraz jakiejkolwiek wzmianki na ten temat, która mogła by wnieść coś nowego do sprawy. Wszystko wskazuje na to, że sam poszkodowany był jak najbardziej zainteresowany tym, aby cała sprawa pozostała nierozwiązaną zagadką. Być może, całe zdarzenie było misterną intrygą, zamachem, albo po prostu rzeczywiście nieszczęśliwym wypadkiem, spowodowanym emocjami, nie mającymi nic wspólnego z polityką. Protagoniści i świadkowie lotu archanioła śpią snem wiecznym, więc być może nigdy nie dowiemy się prawdy o kulisach tego zdarzenia...

Jako punkt wyjścia do tego wpisu, posłużyła mi niepotwierdzona informacja o  skoku poety z okna pod wpływem kokainy. A może jest w tym ziarno prawdy, która wyciekła mimo wszystkich starań, aby nie wyszła ona na jaw? Jedynie motyw tego skoku być może był o wiele bardziej istotny i dramatyczny, niż źle zakończony, narkotykowy seans.
Na czwartym zdjęciu, pierwsze okno z lewej strony, tuż przed balkonem, to właśnie to, z którego wypadł d'Annunzio. Jak widać, jego odległość od ziemi nie przeraża. Na dwóch czarno - białych zdjęciach Luiza a na środkowym poeta, jego przyjaciel i siostry Baccara.

piątek, 25 stycznia 2013

Lombardia. Mezzegra, czyli ostatnia droga Mussoliniego.



W Como bierze swój początek droga, która wzdłuż lewego brzegu jeziora prowadzi nas w głąb Alp. Podobnie jak rejs statkiem, również jazda samochodem lub autobusem oferuje nam niezapomniane widoki. Po lewej stronie mijamy zielone stoki gór, zaś po prawej widzimy jezioro Como i jego przeciwległy brzeg. Przejeżdżając przez kolejne miejscowości możemy cieszyć oczy widokiem willi w pastelowych kolorach, ozdobionych białymi ornamentami, apetycznych niczym weselne torty z bitą śmietaną. Stylowe domostwa przyczepione do stoków gór niczym jaskółcze gniazda, wznoszą się na tarasowo usytuowanych posesjach i odbijają w wodach jeziora. Od wiosny do późnej jesieni raduje oczy bujna roślinność: palmy, drzewka laurowe, pinie, cyprysy, kwitnące hortensje, oleandry, glicynie oraz mnóstwo innych kwiatów, dodających pejzażowi wdzięku i elegancji. Granica pomiędzy poszczególnymi miejscowościami jest właściwie umowna; trudno powiedzieć, gdzie kończy się jedna a zaczyna druga. Są one zorganizowane w gminy (comune) i dzielą na frakcje noszące odrębne nazwy. Tuż za półwyspem Balbianello, zaraz po opuszczeniu miasteczka Lenno wkraczamy w granice gminy Mezzegra, gdzie miał miejsce "fakt historyczny z 28 kwietnia 1945 roku". Tym eufemizmem Włosi określają rozstrzelanie Mussoliniego, który właśnie tutaj zginął z rąk partyzantów należących do 52 Brygady "Garibaldina". Mimo licznych badań historyków i relacji naocznych świadków, do dziś nie wiadomo, jaki był prawdziwy przebieg tych wydarzeń. Relacje są sprzeczne a za całą sprawą kryje się wiele tajemnic. Najbardziej rozpowszechnioną wersją jest ta, według której Mussolini, ujęty przez partyzantów w pobliskim Dongo wraz ze swą długoletnią kochanką Klarą Petacci, padł z ręki partyzanta znanego jako pułkownik "Walerio" ( Walter Audisio). To tu, w miejscowości Mezzegra a właściwie w jej części zwanej Bonzanigo w domu rodziny De Maria Duce i Klaretta spędzili ostatnią noc swego życia. Wyrok śmierci już zapadł, następnego dnia po południu więźniowie zostali przewiezieni pod bramę willi "Belmonte", gdzie Walerio miał dokonać egzekucji; obecnie na murze otaczającym willę tuż przy bramie możemy zobaczyć duży, czarno-złoty krzyż, upamiętniający śmierć dyktatora. Jednak ta oficjalna wersja to zaledwie wierzchołek góry lodowej, gdyż w zasadzie od początku równolegle przedstawiano inne wersje wydarzeń (jedna z nich nawet mówiła o tym, że Mussolini zginął ponieważ bronił Klary, którą próbowali zgwałcić partyzanci). 

Najczęściej jednak powtarza się relację o "podwójnym rozstrzelaniu". Jej szczegóły podała włoska telewizja w jednym z (raczej wiarygodnych) programów historycznych. Wykorzystano w nim wywiad z byłym partyzantem o pseudonimie "Giacomo" (w niektórych źródłach podawany jako "Bruno" [Bruno Lonati]). W tym wywiadzie Giacomo oznajmił, że to nie Walerio, ale właśnie on osobiście wykonał wyrok śmierci na Mussolinim. Obszernie mówił także o roli oficera tajnych służb brytyjskich noszącego pseudonim „John" (kapitan John Maccaroni) bardzo aktywnie działającego w okolicy Como. Clou tej wersji stanowiła informacja o ponad dwudziestoletnich, tajnych kontaktach pomiędzy Mussolinim i Churchillem. Podobno ci dwaj politycy w czasie wojny stojący po przeciwnych stronach frontu, już w latach dwudziestych zawarli układ dotyczący wspólnej walki z komunistami. Faktem jest, że w ostatnim okresie wojny Mussolini wielokrotnie spotykał się potajemnie z Anglikami a w swoją ostatnią drogę zabrał dwie skórzane teczki z ważnymi dokumentami, których chciał użyć w pertraktacjach z Aliantami. O dokumentach nie wiadomo nic więcej; jedna z teczek przepadła a w drugiej podobno nie znaleziono niczego istotnego. Inny fakt, którego tajemnicy nie rozwikłano do dziś, to zaginięcie pieniędzy, sztabek złota i kosztowności, które Duce próbował wywieźć uciekając do Szwajcarii (przyjęto wygodną wersję, że wszystko to zostało zatopione w jeziorze Como). Powszechnie uważa się, że o ile Amerykanie za wszelką cenę chcieli ująć Mussoliniego żywego, to Brytyjczykom zależało na tym aby zamilknął na zawsze. Tę wersję potwierdził również Giacomo, były partyzant w czasie telewizyjnego wywiadu zaprezentował się jako pełen godności, starszy pan, bardzo elegancki i spokojny, który swoje wspomnienia relacjonował bez mrugnięcia okiem, czy cienia emocji. Według tego co mówił, w dniu 28 kwietnia 1945 roku był obecny w domu rodziny De Maria, gdzie miał wykonać wyrok śmierci na ex-dyktatorze.







Podobno rankiem Mussolini zmęczony po źle przespanej nocy, wyszedł z pokoju aby zaczerpnąć świeżego powietrza; wtedy Klara Petacci bez ogródek zapytała Giacomo, czy to jest ich koniec. Partyzant potwierdził jej przypuszczenia lecz kobieta nie okazała strachu, prosiła jedynie, żeby wyrok wykonano tak aby Mussolini się nie zorientował a także by nie strzelać mu w głowę. Następnie Giacomo na osobności odbył rozmowę z Johnem; zgodził się strzelać do Duce, jednak wzbraniał przed zabiciem Klary, więc tego przykrego zadania podjął się John. Więźniów wyprowadzono z domu i po przejściu niewielkiego odcinka drogi Giacomo strzelił Mussoliniemu w plecy (prawdopodobnie 3 lub 4 razy). Wówczas Klaretta odwróciła się twarzą w ich stronę; John kilkakrotnie strzelił jej w pierś a następnie sfotografował oboje zabitych. Miało się to wydarzyć przed południem, około godziny jedenastej. Tę wersję potwierdziła Dorina Mazzola, mieszkanka Mezzegry pracująca tego ranka w pobliskim ogrodzie i podobno będąca naocznym świadkiem egzekucji. Następnie miał do akcji wkroczyć wyżej wspomniany Walerio, który wraz ze swoimi ludźmi przewiózł ciała zabitych do Giulino, innej frakcji Mezzegry w pobliże willi ,,Belmonte", gdzie ponownie strzelano do Mussoliniego pozorując egzekucję. Tu znowu pojawiają się osoby, które widziały łysego mężczyznę w mundurowych spodniach i białej koszuli, prowadzonego albo raczej wleczonego przez dwóch innych. Ta ponowna "egzekucja" miała mieć miejsce pomiędzy godz. 16:00 a 17:00. Mniej więcej w tym samym czasie w pobliskim Dongo zabito czternastu bliskich współpracowników Mussoliniego w tym brata Klary, Marcello Petacci oraz niczemu niewinnego, przypadkowego mężczyznę. Ich ciała 29 kwietnia 1945 roku przewieziono do Mediolanu, gdzie na placu Loreto powieszono je za nogi, głowami w dół. Jako zaimprowizowaną szubienicę wykorzystano konstrukcję wiaty na stacji benzynowej Standard Oil. Miejsce nie było przypadkowe; 10 sierpnia 1944 roku, nieopodal rozstrzelano piętnastu partyzantów i antyfaszystów (dziś w tym miejscu znajduje się pomnik upamiętniający ich śmierć). Zwłoki Mussoliniego, do niedawna tak uwielbianego przez tłumy, wielokrotnie zbezczeszczono ze szczególnym zacięciem masakrując jego głowę. Co do Klaretty, to również po śmierci podzieliła los kochanka; jej ciało także zawisło na wiacie, wystawione na widok publiczny. Podobno nie miała na sobie majtek, więc pewien litościwy ksiądz Don Pollarolo, za pomocą agrafki spiął jej spódnicę pomiędzy nogami aby nie opadała w dół. 30 kwietnia 1945 roku zwłoki Mussoliniego poddano oględzinom lekarskim, podczas których stwierdzono, że oddano do niego osiem (!) strzałów (Giacomo twierdził, że strzelał trzy lub cztery razy).


Reasumując, cała historia "ostatniej drogi Duce" nadal jest otoczona tajemnicą. Mówi się również o tym, że w rzeczywistości to nie Walter Audisio strzelał do Mussoliniego, ale podający się za "Waleria" Luigi Longo (po wojnie wpływowy polityk w czasie wojny antyfaszysta, jeden z dowódców 52 Brygady). Sprzeczne zeznania nie tylko osób bezpośrednio zaangażowanych w to zdarzenie lecz także  „naocznych świadków" których wiarygodność niejednokrotnie podważano, konflikt interesów w ujawnieniu całej prawdy a także czas, który upłynął od tych zdarzeń, nie rokują wielkiej nadziei na to aby szersze rzesze dowiedziały się co tak naprawdę zaszło w tym czarującym zakątku pomiędzy stokami gór i błękitnymi wodami jeziora. Równie interesująca, choć nie do końca jasna jest rola Klary Petacci, gdyż część historyków uważa, że była ona "wtyczką" Brytyjczyków. Podobno zwerbował ją jej brat Marcello, który dla nich pracował i poprzez siostrę mógł mieć dostęp do planów oraz zamierzeń Mussoliniego. Klaretta z pewnością była kobietą niebanalną, silną psychicznie i zdeterminowaną, co ją predysponowało do pełnienia takiej roli. Zastanawiające jest to, że trwała w tym długoletnim związku pomimo licznych zdrad kochanka i nie zawahała się towarzyszyć mu w ucieczce. Czy świadczy to o tym, że chciała go mieć "na oku" w interesie swoich mocodawców, czy po prostu walczyła o własną skórę? Nie można wykluczyć, że istotnie pełniła przy Duce podwójną rolę. Mając na uwadze Układ Jałtański, wszelkie kontakty z Mussolinim rzucałyby dwuznaczne światło na politykę Winstona Churchilla i potwierdzały obiegową opinię o "perfidnym Albionie". W tej sytuacji rodzeństwo Petacci z pewnością stało się jedynie parą niewygodnych świadków tych zakulisowych machinacji, co było równoznaczne z wyrokiem śmierci, klasycznym rozwiązaniu służb specjalnych w stosunku do ludzi wiedzących zbyt dużo...

Chociaż absolutnie nie sympatyzuję z faszyzmem, cała ta sprawa zawsze bardzo mnie interesowała; podobnie zresztą jak sama historia dojścia do władzy Mussoliniego i jego późniejszy upadek. Z moich kilkuletnich obserwacji wysnułam wniosek, że choć spora część Włochów ma do niego jednoznacznie negatywny stosunek, jednak inni (i też jest ich niemało) mają uczucia bardzo mieszane i podkreślają, że w okresie międzywojennym po latach upadku i nędzy Duce spowodował, iż naród włoski odzyskał  swoją dumę. Oczywiście nie zapominają dodać, że sojusz z Niemcami był oczywistym błędem politycznym, który srodze się zemścił... Jednak wiele dawnych idei socjalnych powstałych w tej epoce nadal żyje a wnuczka dyktatora Alessandra, od kilku kadencji z powodzeniem posłuje do parlamentu. Pełni ona dość istotną rolę we włoskiej polityce i bardzo często uczestniczy w różnych telewizyjnych programach, więc niejednokrotnie miałam okazję słyszeć jej wypowiedzi w których zawzięcie broni dobrego imienia swego dziadka i jego polityki społecznej. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu można powiedzieć, że z pewnością jest to bardzo interesujący epizod w historii XX wieku, prowadzący do ciekawych i pouczających wniosków, dlatego też chciałam zobaczyć to miejsce. Niestety, tego dnia pogoda nie dopisała, było gorąco lecz dość pochmurno, więc zdjęcia, jakie wtedy zrobiłam nie oszałamiają jakością a poza tym szczerze mówiąc, sama miejscowość jest raczej bez charakteru ze swą zabudową od Sasa do Lasa i niczym nie urzeka.
Mimo to, jeśli kogoś interesuje historia ostatniej drogi Duce, zapraszam do albumu >