Pisząc o moich wycieczkach po Lombardii, niejednokrotnie wspominałam o tym, że często korzystałam z lokalnego pociągu TreNord, na linii Mediolan - Asso. Bardzo lubiłam te podróże, ponieważ mniej więcej od połowy drogi jedzie się przez bardzo malowniczą okolicę, która stanowi część terytorium Brianzy, pagórkowatego płaskowyżu, rozciągającego od metropolii mediolańskiej aż do podnóża Prealp w obrębie Triangolo Lariano. Co prawda początkowo teren wzdłuż torów jest dość gęsto zabudowany, miasteczka płynnie przechodzą jedno w drugie i tylko zmieniające się nazwy stacyjek informują nas, że już opuściliśmy poprzednią miejscowość. Jednak czym bliżej gór, tym zabudowania są rzadsze a granice miejscowości bardziej wyraźne. Widać coraz większe obszary zieleni, teren jest bardziej pofalowany a na horyzoncie możemy dostrzec zielony łańcuch Prealp i szaro błękitne sylwetki gór w okolicy Lecco. Po prawej stronie, na pierwszym planie wyrasta rozległa Monte Cornizzolo z rozpłatanym zboczem, gdzie wśród zieleni lasu widać różowawe wnętrze góry, pozostałość po trzech wyrobiskach, z których jeszcze niedawno wydobywano margiel do produkcji cementu. Nieco bliżej możemy zobaczyć na przemian dolinki i pagórki spowite błękitną poświatą, skupiska domków oraz smukłe, kościelne wieże.
Kiedy pociąg opuszczał stacyjkę w malowniczym miasteczku Inverigo wiedziałam, że za chwilę będzie mijał najładniejszy odcinek trasy, gdzie po lewej stronie mogłam zobaczyć willę Crivelli z piękną cyprysową aleją, kompleks sanktuarium Santa Maria della Noce i okazałą willę Sormani Andreini. Natomiast po prawej miałam niewielkie wzgórze a na nim moje ulubione miejsce, prześliczny, mały kościółek z czerwonej cegły, otoczony piniami i cyprysami. Jego nieco wyniesiona pozycja i odosobnienie działały na wyobraźnię a pełne harmonii piękno emanowało arkadyjskim spokojem. Dodatkowym walorem było nieco dalsze otoczenie, cieniste zagajniki i piękne rozległe łąki, gdzie wiła się szara wstążka drogi i zadrzewione alejki. W tym pejzażu nie było niczego zbędnego, co mogłoby razić swoją obecnością. Uwielbiałam ten widok a ponieważ w tym miejscu pociąg lekko skręca, aby ominąć pagórek mogłam się nim cieszyć nieco dłużej i zobaczyć jak kościółek przesuwa się przed moimi oczami niczym na karuzeli. Nic nie wiedziałam o tym miejscu, więc dopiero kiedy uzyskałam stały dostęp do internetu i mogłam w nim szperać do woli, dowiedziałam się, że to miejsce nazywa się Pomelasca i wraz z przyległym terenem stanowi własność hrabiego Sormani di Missaglia. Rodzina Sormanich wywodzi się z Sormano, niewielkiej miejscowości w obrębie Triangolo Lariano, leżącej nieopodal szczytu San Primo. Wioska jest znana z tego, że właśnie tam zaczyna się "Muro di Sormano" bardzo trudny etap wyścigu kolarskiego "Giro di Lombardia" o którym pisałam tutaj. Od nazwy tej pierwszej posiadłości pochodzi nazwisko rodu, który z biegiem czasu bardzo zyskał na znaczeniu, w XVII wieku otrzymał we władanie lenno Missaglia a wraz nim tytuł hrabiowski.
Mając te podstawowe informacje i mapkę, postanowiłam, że w dogodnym czasie wybiorę się na wycieczkę żeby obejrzeć z bliska to urokliwe miejsce a także inne zabytki znajdujące się na terenie gminy Inverigo, miedzy innymi sanktuarium Sana Maria della Noce i piękne, patrycjuszowskie wille. Dobra Pomelasca leżą na terenie miejscowości Lurago, jednej z frakcji gminy i nadal są prywatną własnością rodziny Sormani. Większość tego terenu jest ogólne dostępna, można tam dojść prywatną drogą, która prowadzi do kościółka, willi i leżącej nieopodal faktorii. Ja swe pierwsze kroki skierowałam w stronę kościółka, który z bliska okazał się równie urokliwy, jak z okna pociągu. Wspomniałam już, że leży on na niewielkim wzniesieniu, które od południa i zachodu ma formę dwupiętrowego ziemnego tarasu, przy czym niższy jest naturalną łąką a wyższy zadbanym trawnikiem; obydwie te części oddziela niezbyt wysoki żywopłot. Żeby zobaczyć kościółek od frontu trzeba okrążyć górny taras, ponieważ wejście do świątyńki znajduje się od północy. Prowadzi tam ścieżka pomiędzy dwoma rzędami strzyżonych bukszpanów; kiedy podeszłam zupełnie blisko i obeszłam kościółek dookoła, zorientowałam się, że jest on naprawdę miniaturowy, choć z większej odległości wcale nie sprawiał takiego wrażenia. To złudzenie zapewne wzięło się z jego doskonałych proporcji i braku innych budynków w sąsiedztwie, które by stanowiły punkt odniesienia a pinia ocieniająca jego apsydę i dwa smukłe cyprysy nieopodal, wcale nie niweczyły tego wrażenia. Zresztą nie tylko jego wielkość okazała się dla mnie dużym zaskoczeniem, również czas, w którym powstał, okazał się nie tak odległy, jak by się mgło wydawać, kiedy się patrzy na jego sylwetkę. Bryła i zdobienia kościółka doskonale się wpisują w kanony stylu romańsko - lombardzkiego, w jakim tworzyli Magistri Comacini, znani też jako komaskowie. Tak nazywano grupę zdolnych budowniczych, artystów i architektów z Como i pogranicza włosko - szwajcarskiego, w tym z Valle d'Intelvi, gdzie te zdolności i fach przez całe wieki przechodziły z ojca na syna. Historia powstania tej ślicznej świątyńki, od koloru cegły przez miejscową ludność zwanej Chiesetta Rossa (czerwony kościółek) jest uwieczniona na marmurowej tablicy, umieszczonej na jego wschodniej ścianie. Rycina ta głosi:
"Wypełniając ślub ukochanego ojca, bracia Don Alberto Sormani, dziesiąty hrabia Missaglia i Don Ludovico Sormani, zadbali o wzniesienie tej budowli poświęconej Królowej Pokoju w roku 1952 wraz z architektem Ambrogio Annoni Magisto Comacino XX wieku."
Ten napis wiele wyjaśniał, choć nic nie mówił o tym, z jakiego powodu stary hrabia złożył takie ślubowanie. Być może, było to związane z czasami dwóch wojen, które przeżył, nie można też wykluczyć, że w jego osobistym życiu miało miejsce jakieś tragiczne zdarzenie. Mając na względzie, iż hrabia zszedł z tego świata 5.04.1944 roku a także poświęcenie kościółka Matce Boskiej Królowej Pokoju, można się jedynie domyślać, jaki mógł być motyw tego ślubowania. Kościółek nadal jest kaplicą prywatną, więc nie można wejść do środka. Osobiście uważam, że to odosobnienie i aura tajemnicy, jaka go otacza, stanowi dodatkowy walor tego miejsca. Jednak ta współczesna budowla jest wyposażona w element o wielkiej wartości historycznej; to dzwon odlany w Como w XIII wieku, niegdyś należący do opactwa San Genesio, leżącego w obrębie feudum Missaglia. Jest to swego rodzaju pamiątka rodzinna, gdyż jego dźwięk towarzyszył uroczystości, podczas której Paolo Sormani, pierwszy hrabia di Missaglia, obejmował swe lenno. Dodam tu jeszcze, że Ambrogio Annoni był zdolnym i uznanym architektem swoich czasów; fundatorzy dali temu wyraz w bardzo piękny sposób, nazywając go komaskiem XX wieku i podkreślając ciągłość tradycji, łączącej współczesność z przeszłością. Niestety, mistrz Annoni nie dożył konsekracji Czerwonego Kościółka, gdyż zmarł w 1954 roku, kilka miesięcy przed tą uroczystością.
Na ścianie świątyni znalazłam jeszcze jedną marmurową tablicę, prawdopodobnie mówiącą o ważnym wydarzeniu w życiu rodu. Jest tam umieszczone nazwisko jakiegoś Sormani o imieniu Stefano oraz kobiety, być może jego żony lub matki, Hipolity Serbelloni (we Włoszech kobiety zamężne pozostają przy swoim nazwisku). Jednak czas skonsumował marmur do tego stopnia, że nie da się odczytać całego napisu ani dat. Szukałam informacji o tych osobach w drzewach genealogicznych, lecz w rodzinie Sormanich nie znalazłam żadnego Stefano (ich drzewo nie jest kompletne i obejmuje czasy dopiero od XVII wieku). Natomiast szukanie Hipolity byłoby szukaniem igły w stogu siana, ponieważ ta arystokratyczna rodzina dzieliła się na wiele gałęzi i była wyjątkowo liczna a internet nie jest wystarczającym narzędziem do takich poszukiwań.
Za kościółkiem u stóp ziemnego tarasu od strony południowej, znajduje się tajemniczo wyglądający portal z masywnymi drzwiami. Jest to wejście do krypty, gdzie są pochowani członkowie rodu Sormanich, jednak brak jest szerszych informacji na temat, kto i kiedy tam spoczął. Nie ma w tym nic dziwnego, w końcu jest to teren prywatny i prywatna sprawa rodziny. Nieopodal wejścia do krypty znajduje się niewielka kapliczka z czerwonej cegły, zwana Madonnina di Pomelasca, z piękną figurą Marii w niebieskiej szacie, niestety nie znalazłam wiarygodnych informacji na jej temat. Co ciekawe, w większości doniesień pisze się o niej "bramatesca" co to równie dobrze może znaczyć, iż zaprojektował ją Bramante (jak by nie było, działał w niedalekim Mediolanie) albo ktoś z jego pracowni a może po prostu jedynie to, że wzniesiono ją w stylu Bramantego, nie wiadomo.
Po obejrzeniu kościółka postanowiłam przejść się po okolicy, do czego zachęcały liczne alejki, obsadzone szpalerami buków, grabów, cyprysów i pinii. Dość szybko dotarłam do dużego skupiska drzew, które wyglądało niczym resztka mieszanego lasu lub fragment angielskiego parku. Okazało się, że za nimi kryje się ładna XIX wieczna willa, z frontonem ozdobionym balkonem umieszczonym nad wejściem, otoczona kamiennym murem. Była to willa Sormani należąca do dóbr Pomelasca, a grupa drzew faktycznie okazała się niezbyt dużym parkiem, gdzie na wprost wejścia do willi umieszczono eksedrę z marmurowymi posągami, ławami i stołem. Poszłam ścieżką wzdłuż muru, żeby obejrzeć najbliższe otoczenie; okazało się, że od strony ogrodu, gdzie królowały wyniosłe palmy, willa ma kształt litery U a po jej prawej i lewej stronie usytuowano dwa nieduże folwarki, Cascina Teresa i Cascina Fulvia. Niegdyś trzymano tam zwierzęta gospodarskie a w czasach jedwabniczego prosperity zajmowano się hodowlą jedwabników. Obecnie jedna z nich, położona bliżej willi, wygląda jakby służyła za magazyn, natomiast na terenie drugiej kręciło się parę kóz i kilka sztuk drobiu a na całe gospodarstwo miał baczenie nieco znudzony, puszysty kot, wylegujący się w trawie. Moją uwagę zwróciły dwa piękne koguty, biało czarny i złoto rudy, najwyraźniej rywalizujące o prymat na podwórku. Początkowo wyglądało na to, że złoto rudy jest na wygranej pozycji, jednak jak to często bywa ostatni są pierwszymi, więc na koniec czarno biały rycerz uprowadził mu kurkę i zgodnie pomaszerowali w inny kąt podwórka. Kot chyba postanowił, że nie będzie się wtrącać w cudzie sprawy sercowe, bo przecież jemu to nie robi różnicy a rudy kogut sam powinien zadbać o swoje interesy...
Pomelasca nie zawiodła moich oczekiwań, Czerwony Kościółek, który tak mnie intrygował i przyciągał mój wzrok, kiedy go widziałam przez ono pociągu, okazał się nie tylko piękną, ale także bardzo interesującą budowlą o ciekawej i nieco zagadkowej historii. W bonusie dostałam także interesującą historię rodziny Sormani, która odegrała znaczącą rolę w dziejach Lombardii i pozostawiła wiele materialnych dowodów swojej świetności w postaci willi i pałaców w Mediolanie oraz jego okolicy. O jednej z nich napiszę w następnym poście a tymczasem dodam jeszcze, że większość obiektów tego rodzaju, choć nadal jest w rękach prywatnych, sporadycznie otwiera swoje drzwi dla zwiedzających podczas akcji "Ville aperte" (otwarte wille). To cykliczne przedsięwzięcie zwykle jest obsługiwane przez świetnie przygotowanych wolontariuszy, zrzeszonych w kole miłośników danej miejscowości, czasem przy współudziale właścicieli domu, którzy bardzo chętnie odpowiadają na pytana zwiedzających.
W następnym poście napiszę o innych, ciekawych zabytkach znajdujących się nieopodal, o których wspominałam w pierwszym akapicie.