Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wielkanoc we Włoszech. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wielkanoc we Włoszech. Pokaż wszystkie posty

piątek, 3 kwietnia 2015

Natale con i suoi, Pasqua - con chi vuoi!



Tytuł tego wpisu to dźwięczne włoskie przysłowie, które przetłumaczone na język polski mogłoby brzmieć "Boże Narodzenie spędzaj z rodziną a Wielkanoc z kim chcesz!" Słyszałam je wielokrotnie, bo Włosi, przynajmniej ci mieszkający na północy, powtarzają je często i chętnie. Tak też jest przyjęte -  Boże Narodzenie spędza się w domu, natomiast podczas świąt Wielkiej Nocy wiele osób wyjeżdża z przyjaciółmi na pierwsze, wiosenne wycieczki, choć niejednokrotnie robi się takie wypady tylko w gronie rodziny. Wiosna, która w Lombardii zaczyna się przynajmniej miesiąc wcześniej niż w Polsce, pod koniec marca zaczyna rozpieszczać ludzi promieniami słońca, kwitnącymi magnoliami i glicyniami oraz pierwszą delikatną zielenią. Wielkanoc jest świetna porą, żeby w pojedynkę lub z przyjaciółmi, ruszyć w plener. Na górskich drogach pojawiają się cykliści i "centaury" czyli motocykliści na swoich ryczących maszynach a piechurzy, stęsknieni za widokiem szerokiej przestrzeni, wyciągają swe kijki i buty trekkingowe, by znów wyruszyć na szlak.




Jeśli Święta wypadają na początku kwietnia, oczywiście jest jeszcze cieplej i bardziej zielono a wtedy naprawdę trudno się oprzeć chęci wyjścia z domu na łono natury. Osoby wierzące i praktykujące uczestniczą w  wielkanocnych uroczystościach kościelnych, jednak mam wrażenie, że wraz ze zmianą pokoleń przykłada się do tego coraz mniejszą wagę, przynajmniej na północy kraju. Niezależnie od tego w Niedzielę Palmową obowiązkowo należy przynieść do domu poświęcone gałązki oliwne, które tu spełniają rolę naszych kolorowych, bogato przystrojonych palm. W tym dniu we wszystkich kościołach leżą całe stosy świeżo ściętych gałęzi, są też stoiska, gdzie można kupić malutkie gałązki związane czerwoną wstążeczką, zapakowane w celofanowy woreczek. Te gałązki nie tylko przynosi się do domu lecz również ofiarowuje przyjaciołom, krewnym i znajomym, jako symboliczny dar pokoju i dobrych życzeń. Nie wiem jak to będzie wyglądało w tym roku, ponieważ słyszałam, że na południu Włoch jakaś straszliwa zaraza pustoszy gaje oliwne, więc podobno jest zakaz transportu takich gałązek, co ma zapobiec szerzeniu się choroby.




Podczas mojej pracy w Domu Opieki w Saronno, niejednokrotnie z okazji Świąt otrzymywałam od pacjentów lub członków ich rodzin malutkie paczuszki z taką gałązką i jakimś drobiazgiem, często własnoręcznie wykonanym. W ten to sposób weszłam w posiadanie kilku koronkowych serwetek robionych na szydełku lub klockach, które są dla mnie jednymi z najmilszych pamiątek. W przeciwieństwie do Polaków, dla których znaczna część wielkanocnej tradycji to uciechy stołu, Włosi mają w tym względzie obyczaje nieco skromniejsze. Jednak w każdym domu musi znaleźć się tradycyjne ciasto zwane "la colomba" czyli "gołębica". Jest to rodzaj lukrowanej, drożdżowej babki z migdałami, upieczonej w formie, która (jeżeli ktoś się bardzo uprze) może istotnie nieco przypominać sylwetkę gołębia w locie, choć mnie się ono kojarzy raczej ze zdeformowanym, równoramiennym krzyżem. Z tym ciastem wiąże się legenda mówiąca o mojej ulubionej królowej Teodolindzie, władczyni Longobardów. 


Podobno w VII wieku na dwór królewski w Pawii przybyli irlandzcy mnisi pod przewodnictwem św. Colombana. 
Ponieważ był to okres Wielkiego Postu, zakonnicy zgorszyli się widokiem królewskiego stołu, uginającego się od wszelkiego mięsiwa. Pobożni  Irlandczycy nie chcieli go jeść, więc Colomban pobłogosławił potrawy a wtedy ku powszechnemu zaskoczeniu pieczone mięso zamieniło się w biały chleb. Tę legendę wykorzystała firma Motta i w 1900 roku zaczęła wypiekać wielkanocne babki w kształcie gołąbka, nawiązując w ten sposób nie tylko do imienia świętego, lecz również do tradycji, która każe go przedstawiać z białą gołębicą siedzącą na ramieniu. Dziś tymi wypiekami trudni się wiele dużych firm i małych, prywatnych piekarni, gdyż na żadnym włoskim stole nie może zabraknąć "gołębicy". Inną słodką tradycją są czekoladowe jajka z niespodzianką. Są to nie tylko małe jajeczka, ale również ogromne, bogato przystrojone nieraz nawet półmetrowe jaja. W ich wnętrzu można znaleźć różne cudeńka: zabawki, słodycze a nawet apaszkę lub krawat, gdyż w sklepach są jajka przeznaczone dla panów, dla pań, dla dzieci a także dla całej rodziny. Idąc z wielkanocną wizytą obowiązkowo należy coś ofiarować gospodarzom, więc po świętach we wszystkich domach piętrzą się pudełka z "gołąbkami" i czekoladowe jaja. Małym dzieciom wmawia się, że prezenty przynosi wielkanocny zajączek a w sklepach podobnie jak w Polsce, pełno jest świątecznych dekoracji z wizerunkami zająca, baranka, kury na jajkach a także kolorowych, sztucznych jajek, choć nie ma tu tradycji własnoręcznego zdobienia pisanek, jak to się robi w naszych domach.

W związku ze Świętami jest tu jeden obyczaj, który wiele osób uważa za barbarzyński, czyli zabijanie malutkich baranków (rzadziej koźląt) na wielkanocną pieczeń. Z tym zwyczajem walczą różne stowarzyszenia na rzecz zwierząt, również telewizja piętnuje tę świąteczną hekatombę. Mam wrażenie, że powoli przynosi to pozytywne rezultaty i być może kiedyś ta powszechna rzeź baranków odejdzie w zapomnienie. W tym kontekście najsympatyczniejszym i chyba najzdrowszym zwyczajem są wspólne wycieczki. Jak już wspomniałam na wstępie, wiele osób idzie w góry, organizuje się też rajdy rowerowe i motocyklowe. Wygodniccy wsiadają do samochodu, aby jechać do niejednokrotnie dość odległych, malowniczych miejscowości, gdzie można miło spędzić dzień i zjeść posiłek w restauracji lub wiejskiej oberży. Pod koniec marca na lombardzkich jeziorach zwiększa się ilość kursujących statków, które w okresie wielkanocnym cieszą się dużym powodzeniem. Biura podróży również nie próżnują i oferują interesujące pakiety, zarówno dla miłośników aktywnego uprawiania sportu jak i amatorów historii. Dla tych ostatnich organizuje się kilkudniowe wypady do Rzymu, Florencji, czy Wenecji a także innych, pięknych miast, pełnych skarbów sztuki. Nie brakuje też propozycji dla pospolitych leniuchów, którzy po prostu chcą jedynie odpocząć i zmienić powietrze. Jeśli chodzi o mnie, święta najczęściej spędzałam w pracy, choć zdarzyło mi się parokrotnie, że miałam wtedy jeden dzień wolny i również mogłam udać się w plener. W te wczesnowiosenne dni szczególnie lubiłam wypady do Valle d'Intelvi. Jest to piękna dolina pomiędzy górami rozdzielającymi jeziora Como i Lugano, leżąca na dość znacznej wysokości, gdzie można podziwiać zieleniejące szczyty i zbocza porośnięte kwitnącymi tarninami a przy okazji zajrzeć do niewielkich, malowniczych wiosek. Bardzo lubiłam te dni, kiedy w powietrzu, jeszcze ostrym po zimie i wilgotnym od niedawno stopniałego śniegu, wiatr przynosił mi delikatny zapach świeżo rozkwitłych drzew i krzewów. Co prawda, jak już wspomniałam wczesna wiosna w Lombardii czasem bywa dość mokra, więc pejzaż spowija  foschia, która w górach tworzy perłowo - błękitny opar (co widać na zdjęciach załączonych do tego posta) jednak ma to tę zaletę, że młoda zieleń wygląda nadzwyczaj świeżo a zapach ziemi, rozkwitających tarnin, głogów i pierwszych kwiatów jest wprost nie do opisania. Wilgoć zaciera kontury gór a jeziora daleko w dole są ledwie widoczne, czasem przez te zasłony nieśmiało przebija odrobina słońca, co sprawia, że wszystko lśni tęczowo a na zboczach wzniesień z cienia wychylają się kościelne wieże i zabudowania w okolicznych wioskach. Kochałam ten czas, jego zapachy i kolory, możliwość odetchnięcia po zimie pełną piersią, zmęczenie po przebytych kilometrach i poczucie wolności...




Wędrując po górach często spotykałam stada owiec, wśród których były matki z małymi. Zawsze miałam do nich wielki sentyment z uwagi na moją córkę Martę (urodziła się w znaku Barana i choć nie brakuje jej charakterystycznego uporu, nie brak jej też ciepła i słodyczy małego jagniątka) toteż nie ominęłam żadnej z okazji aby im zrobić mniej lub bardziej udane zdjęcie. Muszę przyznać, że są to zwierzęta spokojne, ładnie pozują i raczej nie uciekają sprzed obiektywu. Moją drugą pasją było fotografowanie Baranka Eucharystycznego, którego interesujące wizerunki napotykałam w lombardzkich kościołach. 
 



A tak na marginesie dodam jeszcze, że jednym z najczęstszych pytań, jakie mi zadawano podczas mojej emigracji było to, czy Polacy są prawosławni, czy faktycznie używamy tego samego kalendarza co Włosi i kiedy obchodzimy ważniejsze kościelne święta...

Na zakończenie chciałabym życzyć Wszystkim Zaprzyjaźnionym Blogerom i Czytelnikom zdrowych i wesołych  Świąt. Niech ta wiosna będzie dla Was łaskawa, doda sił i energii a także niech przyniesie Wam najpiękniejsze marzenia, które się spełnią wszystkie, bez żadnego wyjątku!


Więcej zdjęć baranków oraz z moich wycieczek do Valle d'Intelvi można zobaczyć w folderach>