Frombork to malutkie miasteczko nad Zalewem Wiślanym, gdzie mieszka niespełna 2500 osób. Mimo niewielkich rozmiarów, ma długą i bogatą historię sięgającą XIII wieku a prawa miejskie uzyskał już w roku 1310. Historycznie i geograficznie Frombork leży na Warmii a ponieważ w owym czasie te tereny były własnością kapituły warmińskiej, pełnił rolę stolicy regionu, tym bardziej, że w XIV wieku powstała tu godna siedziba diecezji - okazała, ufortyfikowana katedra, pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i św. Andrzeja. Od jej niemieckiej nazwy Frauenburg, pochodzi spolszczona nazwa miasta, które mimo swych związków z Niemcami, aż do pierwszego rozbioru pozostawało w granicach Królestwa Polskiego. Miasto z racji położenia często padało ofiarą działań wojennych, kilkakrotnie było palone, grabione i niszczone przez Prusów, Krzyżaków, Brandenburczyków, Szwedów a na koniec Rosjan. Podczas Drugiej Wojny Światowej jego zabudowa została niemal w całości obrócona w gruzy a pozostałą miejscową ludność, która nie zdecydowała się na tragiczną w skutkach ucieczkę (wiele osób znalazło śmierć podczas przeprawy na mierzeję po pękającym lodzie Zalewu Wiślanego) po wojnie wysiedlono do Niemiec. To wszystko spowodowało, że Frombork utracił prawa miejskie na okres czternastu lat, aż do roku 1959. Powojenna rewitalizacja miasta postępowała bardzo wolno, przyśpieszyła dopiero pod koniec lat 60-tych i trwała do roku 1973, który ogłoszono rokiem Kopernika z okazji 500 rocznicy urodzin wybitnego astronoma. Kopernik był kanonikiem katedry we Fromborku, tu prowadził swe badania, tu też zmarł i został pochowany, więc należało godnie przygotować miasteczko do tak ważnej rocznicy. Oprócz naukowców zajmujących się konserwacją zabytków, pracowali tu przede wszystkim druhowie i druhny z harcerskiej akcji letniej Operacja 1001- Frombork, którzy zajmowali się pracami fizycznymi. Dziś zdania na temat owego przedsięwzięcia są podzielone, jednych ta odbudowa napawa dumą, zaś inni uważają, że była to propaganda i wykorzystywanie młodzieży, jako taniej siły roboczej. Każdy może mieć swoje zdanie na ten temat, jednak ktoś, kto nie dorastał w powojennych czasach i nie widział strasznych skutków wojny, nie ma pojęcia, jakie emocje temu towarzyszyły... Mimo wszystko, faktem jest, że w miasteczku ta akcja spowodowała znaczne zmiany na lepsze i w dużej mierze zostało ono odświeżone i uporządkowane.
Dziś we Fromborku jest niewielki port pasażerski z przystanią dla jachtów i żaglówek oraz morskie przejście graniczne dla jednostek wypływających na wody Bałtyku, poza terytorium Polski. W sezonie turystycznym kursuje tu statek, którym można popłynąć na rejs spacerowy do Krynicy Morskiej. Kiedyś były też regularne rejsy z Fromborka do Kaliningradu, cieszyły się one wielką popularnością ze względów czysto merkantylnych, gdyż na promie, w sklepach wolnocłowych można było kupić wiele produktów w atrakcyjnej cenie, jednak zostały one zawieszone w związku z wojną na Ukrainie. Miasteczko, choć niewielkie, ma wiele uroku, szkoda jedynie, że jest bardzo słabo skomunikowane z większymi miejscowościami, jak Elbląg, czy Gdańsk, więc dotarcie do niego bez własnego środka transportu, jest prawdziwym wyzwaniem.
We Fromborku jest dużo zieleni, brak tu wysokiej czy zwartej zabudowy a nowych budynków jest niewiele. Wszystko to sprawia, że mimo sporej ilości turystów ma on nieco senny charakter, ale ponieważ jest czysty i zadbany w sumie robi miłe wrażenie, sprzyja relaksowi i spokojnemu zwiedzaniu. Od portu w głąb miasteczka prowadzi ocembrowany kanał, kończący się przy Wieży Wodnej (obecnie na jej parterze jest kawiarnia a na górnym tarasie znajduje się punkt widokowy). Jest to częściowo odrestaurowana, zabytkowa infrastruktura a jej powstanie dość długo błędnie przypisywano Kopernikowi. W rzeczywistości, całość przedsięwzięcia jest datowana na XIV- XV wiek, kanał pierwotnie miał 6 km. długości i doprowadzał do Fromborka wodę pitną z rzeki Baudy. Natomiast wieża, dzięki przemyślnemu systemowi rur, spełniała rolę wieży ciśnień; dzięki niej, pomimo 20 m różnicy poziomów, tłoczono wodę na wzgórze katedralne, na potrzeby tamtejszych mieszkańców. Ciekawostką jest fakt, że mistrz, który wykonał ten skomplikowany system nosił nazwisko Haendel i był w prostej linii prapradziadkiem sławnego kompozytora z epoki baroku, Georga Friedricha Haendla. Nieopodal portu jest piaszczysta plaża a na zachód od kanału rozciąga się park, w którym w 2001 roku ustawiono pamiątkowy głaz z tablicą upamiętniającą ofiary tragicznej ucieczki mieszkańców Prus Wschodnich, przed nadciągającą Armią Czerwoną. We Fromborku są jeszcze dwa kościoły- neogotycki kościół św. Wojciecha, niegdyś będący zborem ewangelickim i gotycki kościół św. Mikołaja, wzniesiony w XIV wieku, wraz z całym miastem wielokrotnie niszczony i odbudowywany, spalony w 1945 roku a następnie częściowo zrekonstruowany, przeszedł zadziwiające koleje losu. Obecnie nadal jest skonsekrowany i stoi pusty, być może, kiedyś także on otrzyma drugie życie i odzyska przynajmniej część dawnej świetności.
Jednak tym, co wyróżnia Frombork spośród innych miejscowości regionu, jest wspaniały średniowieczny zabytek, jakim jest ufortyfikowany kompleks sakralno - obronny, usytuowany na Wzgórzu Katedralnym. Obrys fortyfikacji jest zgodny z kształtem wzniesienia, na całość składają się potężne mury, baszty i wieże. Ich budowę zaczęto w XIV wieku, czyli wraz z katedrą, jednak o ile ta ostatnia zachowała swój oryginalny, gotycki charakter, to umocnienia na przestrzeni wieków wielokrotnie poddawano przebudowom i modernizacjom, więc ich obecny wygląd nie jest tożsamy z pierwotnym. Wielokrotnie niszczone i odbudowywane, kształt zbliżony do obecnego przybrały w połowie wieku XIX lecz ponownie nadwyrężyły je działania wojenne w 1945 roku, kiedy to zostały częściowo spalone.
Do wnętrza umocnień prowadzą dwie bramy, Brama Zachodnia, zamykana potężną, okutą kratownicą i monumentalna Brama Południowa. W południowo - zachodnim narożniku murów wznosi się ogromna wieża Radziejowskiego, nazwana tak od nazwiska biskupa, który w XVII wieku odbudował fortyfikacje po zniszczeniach, jakim uległy podczas potopu szwedzkiego. Niegdyś była po prostu dzwonnicą, jednak dzięki Radziejowskiemu obudowano ją potężnym, oktagonalnym przyziemiem dla potrzeb artylerii, wtedy też uzyskała piękny, barokowy hełm. Na przełomie lat 60 i 70-tych XX wieku, wieżę odbudowano po wojennych zniszczeniach i zaadaptowano do nowych funkcji. Jak przystało na miejsce tak bardzo związane z postacią wielkiego astronoma, w przyziemiu urządzono planetarium, które proponuje bardzo ciekawe pokazy edukacyjne i wraz z zawieszonym na wieży wahadłem Foucaulta jest atrakcją nie do przeoczenia. W głównej, czworobocznej części wieży, są nowe, spiralne schody o 227 stopniach, prowadzące na taras widokowy. U ich podnóża, na posadzce wytyczono duży okrąg z wyznaczonym czerwonym trójkątem, to w jego obrębie porusza się ciężarek wahadła Foucaulta, zawieszony w prześwicie schodów na 28 metrowej linie, dając świadectwo ruchu wirowego naszej planety. Warto też wspomnieć ciekawą ekspozycję muzealną, umieszczoną na wyższych kondygnacjach wieży, prezentującą przepiękne kaflowe piece z różnych epok. Przy ładnej pogodzie naprawdę warto wspiąć się na taras widokowy, skąd można popatrzeć niemal z lotu ptaka na Wzgórze Katedralne, kanonie zewnętrzne, miasteczko i jego dalszą okolicę a także Zalew Wiślany z mierzeją na horyzoncie.
Wieża Radziejowskiego sąsiaduje z Wieżą Kopernika, łączy je potężny mur obronny przebity Bramą Zachodnią, z dwoma piętrami drewnianych ganków, biegnących na poziomie otworów strzelniczych. Wbrew legendzie, nie była ona mieszkaniem Kopernika i nie prowadził on z niej swoich obserwacji. Natomiast faktem jest, że zgodnie obowiązkami kanonika, astronom był zobowiązany do jej wykupienia na czas życia a następnie łożenia na jej należytą konserwację, aby utrzymać wartość obronną odcinka murów, za który odpowiadał. Wieża była też jego kurią zimową, tytularnym mieszkaniem, gdzie w razie zagrożenia ze strony wrogów mógł znaleźć bezpieczne schronienie. Każda z wież obronnych na Wzgórzu Katedralnym była własnością jednego z kanoników, tak więc odpowiedzialność za stan umocnień rozkładała się na wiele osób. Natomiast w czasach pokoju kanonicy w większości mieszkali w kanoniach (kuriach) zewnętrznych; każdy z nich, w chwili objęcia stanowiska, otrzymywał folwark i parcelę pod wybudowanie domostwa w pobliżu katedry, mógł też wykupić posiadłość swojego poprzednika. Na wypadek wojny wszyscy wraz ze służbą przenosili się do swoich wież w obrębie fortyfikacji, jeśli okazało się, że wróg niszczył zajmowaną przez nich kanonię zewnętrzną, po nastaniu pokoju byli zobowiązani do jej odbudowy. Kopernik prawdopodobnie miał swoje domostwo w miejscu, gdzie obecnie znajduje się kanonia św. Stanisława Kostki, potocznie zwana Domem Kopernika, ponieważ prawdopodobnie została zbudowana na fundamentach jego domostwa. Uważa się też, że ceglana platforma, stanowiąca punkt obserwacyjny astronoma, mieściła się w jego ogrodzie, jednak pomimo poszukiwań dotychczas nie natrafiono na nic, co fizycznie by potwierdziło te przypuszczenia. W obrębie fortyfikacji znajduje się jeszcze jedna kuria, czyli kanonia wewnętrzna, dom kustosza, wikariat i dawny pałac biskupi. Wszystkie te budynki były wielokrotnie przebudowywane, więc do naszych czasów zachowało się niewiele elementów świadczących o ich pierwotnym wyglądzie.
Mając na uwadze losy innych budowli, można rzec, że upływający czas obszedł się łaskawie jedynie z katedrą, która w swojej zewnętrznej formie pozostała niemal niezmieniona od chwili powstania. Zbudowana na miejscu pierwszego XIII- wiecznego, drewnianego kościoła, zachwyca swoją gotycką bryłą, okazałą, lecz nie przytłaczającą wielkością; jest to po prostu piękny kościół na ludzką miarę, wspaniale wtopiony w otoczenie i pejzaż. Jego budowę rozpoczęto w 1329 roku a prace zakończono po 60 latach pod koniec XIV wieku. Choć była bardzo ważnym miejscem kultu i głównym kościołem diecezjalnym, kolejne pokolenia oparły się chęci dokonywania nadmiernej ilości przeróbek w celu jej upiększenia. Co prawda, w XVI wieku na środku dachu dodano jej niezbyt pasującą do całości, renesansową sygnaturkę, a sto lat później, na skraju dachu ponad południową elewacją umieszczono barokowy zegar, jednak nie były to zmiany zbyt drastyczne. Nieco większą ingerencją są dwie kaplice przytulone do południowej ściany, gotycka kaplica św. Jerzego i późnobarokowa kaplica Zbawiciela, znana też jako kaplica Szembeka (od nazwiska swego fundatora). Ta druga różni się od katedry zarówno stylem architektonicznym, jak i kolorem, różowym z białymi ornamentami, jednak szczerze mówiąc, nie mam jej tego za złe, jest dla mnie dowodem na upływ czasu, następowanie po sobie pokoleń ludzi, którzy do zastanych budowli dokładają swoją cegiełkę (dosłownie i w przenośni). Z punktu widzenia historyka, architekta, czy estety można powiedzieć, że wszelkie przybudówki psują bryłę świątyni, ale życie ma swoje prawa, więc takie zlepki stylistyczne z biegiem czasu po prostu zrastają się w jedną całość. Katera we Fromborku nie poraża ogromem i ze swoimi 90 metrami długości, 22 szerokości i ok. 17 wysokości, przy takim gigancie jak Duomo w Mediolanie albo ogromny Kościół Mariacki w Gdańsku, może się wydawać wręcz kieszonkowa, jednak gdybym miała wybierać, to moje serce opowiedziało by się właśnie za tą świątynią. Kocham ją za piękny kolor czerwonej cegły, za cztery śliczne, narożne wieżyczki, urzekające lekkością i tak wspaniale wyglądające na tle błękitnego nieba, za jej fasadę o koronkowych ornamentach, gargulce z paszczami smoków i na koniec za cudny zewnętrzny portal z białego kamienia, gdzie nie mogło zabraknąć wyobrażeń lwich sylwetek na kapitelach, bazyliszków oraz geometrycznych i roślinnych ornamentów. Wśród nich zauważyłam element, który mnie zadziwił i rozśmieszył jednocześnie, była to sylwetka kobiety czołgającej się z gołym, wypiętym siedzeniem. Zastanawiałam się, czy ma to być symbol głupoty, czy rozwiązłości, ale abstrahując od symboliki, ujęła mnie naiwna prostota, z jaką mistrz kamieniarski umieścił przy wejściu do świątyni ten wymowny, choć nie do końca skromny, wizerunek.
Na koniec chciałabym dodać kilka refleksji związanych z moimi pobytami we Fromborku, gdyż było ich kilka na różnych etapach mojego życia. Po raz pierwszy pojechałam tam z wycieczką szkolną, o ile się nie mylę, w czwartej klasie szkoły podstawowej, więc był to początek lat sześćdziesiątych. Mimo upływu lat, dobrze pamiętam ten pobyt, gdyż dla dziecka w tym wieku każda nowość jest bardzo ważna, więc siłą rzeczy warta zapisania w pamięci. Po przyjeździe do miasteczka i zakwaterowaniu w schronisku PTTK, ruszyliśmy na jego zwiedzanie, choć szczerze mówiąc nie było tam zbyt wiele do oglądania. Pokazano nam zrujnowany kościół św. Mikołaja, z którego pozostały jedynie pozbawione dachu ściany boczne z pustymi otworami po oknach. Trudno nam było zachwycić się tymi smutnymi resztkami, tym bardziej, że był to czas, kiedy w odgruzowanej Ostródzie były jeszcze piwnice po zburzonych domach i opuszczone budynki o konstrukcji, której stabilność budziła wątpliwości, więc dorośli ostrzegali nas, że takie miejsca są niebezpieczne. Po obejrzeniu ruin kościoła, przeszliśmy obok zabytkowego Szpitala św. Ducha, wyglądającego równie biednie i niepozornie, jak pozostałe domki Fromborka, aby na koniec udać się na Wzgórze Katedralne, główny cel naszej wycieczki. Chodząc po mieście, zerkaliśmy w stronę wzgórza, które nam, maluchom, wydawało się ogromne i tajemnicze. W owym czasie było to miejsce dość ponure i przygnębiające, na całym kompleksie widać było zarówno ząb czasu, jak i wojenne zniszczenia, o czym świadczyły kruszejące mury i ślady wojennej pożogi. Zwłaszcza wieża Radziejowskiego straszyła swoją potężną, wypaloną sylwetką a katedra i pozostałe budynki wyglądały na opuszczone i dość zaniedbane. Niewielkie Muzeum Kopernika mieściło się wówczas w budynku kustodii połączonym z kurią wewnętrzną, szczerze mówiąc z jego zbiorów pamiętam jedynie portrety astronoma, wiszące na białej ścianie o wątpliwej czystości. Mimo mojego uwielbienia dla rzeczy pięknych i niecodziennych, jakie przejawiałam od pierwszych lat życia, katedra mnie zmroziła swoim zimnym, kamiennym wnętrzem i panującym w niej półmrokiem, wydawała mi się zbyt wielka i bardzo ponura. Epitafia i płyty nagrobne z insygniami śmierci, zakurzone, poczerniałe stalle, barokowe ołtarze o wymyślnej formie z obrazami o niezrozumiałej tematyce, pełnymi postaci w dziwnych pozach, raczej budziły lęk, niż zachwyt. Jednak chyba właśnie dlatego tak dobrze zapamiętałam tę wycieczkę i kiedy wiele lat później po raz drugi przyjechałam do Fromborka, poczułam się swojsko, niemal jak u siebie. Wtedy byłam tam przez miesiąc, na przełomie stycznia i lutego, ponieważ wraz z czterema koleżankami odbywałam praktykę z pielęgniarstwa psychiatrycznego, w tamtejszym sanatorium dla pacjentów psychicznie i nerwowo chorych. Mieszkałyśmy w budynku sanatoryjnym, który jest położony w lasku na płaskowyżu za Katedrą; po zakończeniu dyżuru, spragnione swobody i powietrza, wychodziłyśmy "do miasta" co było określeniem mocno na wyrost. Choć w najlepsze trwała letnia akcja Frombork 2001, miasteczko w czasie zimy nadal było smutne i niewiele mniej przygnebiające, niż wtedy, gdy tam byłam za pierwszym razem. W szybko zapadających ciemnościach snułyśmy się nad zalewem i po pustych uliczkach, gdyż w zasadzie oprócz spacerów nie było tam żadnych rozrywek, nie było klubu, kawiarni, ani innego miejsca, gdzie można by było spędzić wolny czas. Podczas tych przechadzek zauważyłam, że odbudowano kościół św. Mikołaja, jednak kiedy zobaczyłam taśmociąg do podawania węgla znikający w jednym z otworów okiennych, przeżyłam szok, który nie miał sobie równych. Okazało się, że budynek, któremu przywrócono pierwotny wygląd zewnętrzny, przeznaczono na miejską kotłownię... Szczerze mówiąc, ta "gospodarność" wydała mi się bardzo wątpliwa, zrozumiałabym, gdyby powierzono mu jakąś funkcję związaną z kulturą, ale kotłownia... tego było zbyt wiele, jak na moją wyobraźnię.
Wracając z tych spacerów często korzystałyśmy ze ścieżki na wzgórze, prowadzącej przez niewielki, sosnowy lasek, zaczynający się za zamkniętym na głucho, neogotyckim zborem ewangelickim (obecnie jest to kościół katolicki św. Wojciecha). Lasek łączył się ze zdziczałym parkiem, w którym napotykałyśmy ładne, choć zaniedbane domki, były to dawne siedziby kanoników katedry. Po barokowej mansardzie i wysokich schodach prowadzących do wąwozu, gdzie biegła ulica wiodąca na wzgórze, rozpoznałam jeden z nich, było to schronisko, w którym nocowaliśmy podczas szkolnej wycieczki.
Nasze spacery zazwyczaj kończyłyśmy na Wzgórzu Katedralnym. Prawdopodobnie za dnia miały tam miejsce działania budowlane i konserwatorskie, o czym świadczyły rusztowania i stosy materiałów budowlanych, również część ołtarzy w katedrze była zasłonięta z powodu toczących się prac, jednak po zmroku było to miejsce sprawiające wrażenie kompletnie wymarłego. Zwykle wstępowałyśmy do katedry, żeby posiedzieć w jej ciemnym wnętrzu, rozjaśnianym nikłym światłem wiecznych lampek przed ołtarzami, byłyśmy już zbyt dorosłe, aby bać się ciemności, jej puste wnętrze nie budziło w nas obaw, chyba raczej uczucie melancholii a może smutku? Nigdy o tym nie rozmawiałyśmy, więc każda z nas zostawiła swoje myśli tylko dla siebie... Ale o wnętrzu katedry i innych refleksjach na jego temat, będzie następny post. Zapraszam!
Więcej zdjęć Fromborka i wzgórza Katedralnego można zobaczyć w albumach>
Dziękuję za odwiedzenie mojego bloga!
Komentarze czytelników są bardzo mile widziane, jednak ze względu na otrzymywany spam są one moderowane i w związku z tym, mogą się ukazywać z niewielkim opóźnieniem.