Dobrze pamiętam 2 maja 2004 roku... Był to piękny dzień, nie tylko dlatego, że włoskie niebo czarowało mnie słońcem i niebieskim kolorem ze ślicznymi, białymi chmurkami. Dzień wcześniej Polska znalazła się w granicach Unii Europejskiej, więc była to ważna data dla nas wszystkich, ale ja miałam także mój prywatny powód aby na zawsze utkwił on w mej pamięci. Podczas rozmowy telefonicznej z Martą dowiedziałam się, że kiedy przyjadę do Ostródy będę mogła znowu zobaczyć moją fontannę!
"Moja fontanna", zawsze tak o niej myślałam i zastanawiałam się, jak to jest, że dla człowieka tak wiele może znaczyć fakt, iż gdzieś daleko w jakimś mieście i w jakimś jego punkcie jest fontanna lub jej nie ma...
Jestem Mazurką, chyba mogę tak o sobie powiedzieć po pięćdziesięciu latach mieszkania w Ostródzie. Jednak dobrze pamiętam czasy, kiedy jako trzyletni berbeć, wprost z cieplutkiego domu babci z cichej miejscowości pod Warszawą, przeprowadziłam się wraz z rodzicami do nowego domu na „ziemie odzyskane” gdzie mój ojciec znalazł niezłą pracę. Niczym przysłowiowy kot w worku, zostałam zabrana z mojego bezpiecznego świata do ponurego miasta, gdzie mimo dziesięciolecia, jakie minęło od zakończenia wojny ciągle straszyły ruiny budynków porośnięte trawą. Wśród nich można było zobaczyć głębokie jamy, niegdyś będące piwnicami pełnymi zapasów na zimę z ziemi sterczały resztki schodów, które już nie prowadziły do mieszkań a wszystko to wyglądało przejmująco i żałośnie zarazem... Dom mojej babci, jak większość domów w podwarszawskich miejscowościach letniskowych, był schowany wśród drzew i kwiatów; z podwórka widziałam wieżę Pałacu Kultury a latem niedaleko naszej posesji szumiały łany zboża. Po przyjeździe do Ostródy to wszystko wydawało mi się Rajem Utraconym, gdyż zamieszkaliśmy w mieście, gdzie niemal trzy czwarte zabudowy zniknęło z powierzchni ziemi, zaś to co pozostało, było takie odmienne...Wśród ruin i pustych, odgruzowanych placów stały nieliczne domy, ocalałe z wojennej pożogi. Bałam się tego miasta, było obce, smutne, nawet kościoły i kamienice były inne, miały odmienną architekturę od tych, jakie znałam dotychczas. Na ulicach oraz w sklepach oprócz czysto wymawianego języka polskiego, słyszało się również język niemiecki, kaleczoną, gardłowo wymawianą polszczyznę i śpiewne, kresowe "zaciąganie". Ta mieszanka obyczajów i kultur powodowała, że w powietrzu wisiała nieufność i wzajemna niechęć. Jednak to było nasze nowe miejsce do życia i musieliśmy się jakoś urządzić, choć żyło się ciężko, bo ludziom często brakowało wielu podstawowych rzeczy. Pamiętam, jak mama brała mnie za rękę i maszerowałyśmy spory kawał drogi aby przez kilka godzin stać w kolejce po mięso. Nudziłam się śmiertelnie w tej kolejce, gdyż moją jedyną rozrywką było oglądanie holenderskich kafelków na ścianach lub porcelanowej świnki w oknie wystawowym sklepu. Jednak w tej wędrówce był jeden jasny punkt - moja fontanna...
Przechodziłyśmy z mamą koło wypalonego gotyckiego kościoła ze zwaloną wieżą, szłyśmy kawałek pod górkę a wtedy ukazywała mi się w całej swojej monumentalnej, spokojnej piękności; statyczna i niewzruszona, na tle ruin i kalekich drzew. Plac, na którym się znajdowała, niegdyś był Rynkiem, centralnym punktem miasta, wyjątkowym, bo w kształcie trójkąta a nie czworoboku, jak inne rynki. Ratusz i otaczające go domy zniknęły, postała tylko ona, jedyne świadectwo minionych czasów. Jej piękno, które mnie tak urzekło nie miało w sobie nic z napuszonego baroku. Składała się z prostego basenu, gdzie na środku znajdowały się trzy morskie stwory, wyglądające niczym fantastyczne ryby o wielkich pyskach, a na ich grzbietach wznosił się trójgraniasty obelisk z owalnymi, pustymi miejscami po wyrwanych medalionach. Niegdyś z rybich pysków płynęła woda lecz system hydrauliczny uległ uszkodzeniu a po wojnie były sprawy o wiele pilniejsze, więc fontanna przez wiele lat pozostała jedynie atrapą. Jej szary granit i wyważone proporcje były tak szlachetne i skromne zarazem, że zawsze patrzyłam na nią jak zauroczona. Mama ciągnęła mnie za rękę, a ja przebierałam nogami, które mi się trochę plątały, ponieważ gapiłam się i marudziłam. Mama się gniewała, ale nie mogła nic poradzić na ten bierny opór, bo fontanna przyciągała mój wzrok niczym magnes żelazo... Intrygowały mnie jej puste, owalne płaszczyzny, nie miałam pojęcia, co tam mogło się kiedyś znajdować, ale nawet dla mojego dziecięcego umysłu stało się jasne, że było to coś, o czym należało zapomnieć, a na pewno nie należało tego oglądać. Fontanna przez wiele lat stała sucha i nieczynna lecz mimo swego okaleczenia była dla mnie czymś niezmiennym i stabilnym. Po pewnym czasie wokoło placu wzniesiono klocki nowych bloków, a ona tam trwała, niepasująca do otoczenia, wśród drzew, które rosły coraz wyżej. Ja również urosłam, więc z biegiem czasu fontanna wydawała mi się nieco mniejsza.
Później nadeszły lata sześćdziesiąte; atmosfera na Mazurach zrobiła się ciężka i wielu dawnych mieszkańców podjęło decyzję o wyjeździe do Niemiec. Nikt już nie dbał o stare cmentarze, krewni tych co na nich leżeli również zmarli lub byli daleko a na grobach widniały obco brzmiące, „nie nasze” imiona i nazwiska... Moja fontanna także padła ofiarą owych czasów, pamiętam jaka byłam oburzona, gdy pewnego dnia zniknął piękny obelisk i zastąpiły go trzy syrenki o niezbyt proporcjonalnych kształtach, urągających kanonom urody kobiecego ciała. Nigdy ich nie polubiłam i odruchowo odwracałam głowę, kiedy znalazły się w polu mojego widzenia. Po latach, gdy zostałam matką a moje dzieci nieco podrosły, próbowałam opowiedzieć im o tamtej fontannie i o tym wszystkim, co pamiętałam z dzieciństwa. Moje opowiadania nabrały kształtu dopiero w latach dziewięćdziesiątych; wtedy znów zmieniły się nastroje, upadł mur w Berlinie, my też zaczęliśmy przełamywać bariery strachu przed tym co obce, co nie nasze... Z Niemiec zaczęli przyjeżdżać w odwiedziny dawni mieszkańcy Ostródy oraz ludzie pochodzący z miejscowości noszącej tę samą nazwę, leżącej w Górach Harzu. Z archiwum wyciągnięto stare zdjęcia i pocztówki, przedstawiające miasto w kształcie, jaki miało przed wojną; był wśród nich także wizerunek dawnej fontanny. Wraz z nim wróciło do mnie to, co czas zaczął mi zacierać w pamięci - wtedy też dowiedziałam się, dlaczego została tak okrutnie potraktowana. Przez wiele lat nosiła nazwę Fontanny Trzech Cesarzy i została wzniesiona dla upamiętnienia Wilhelma I, Fryderyka III i Wilhelma II Hohenzollernów, to właśnie ich wizerunki znajdowały się na medalionach, które usunięto po wojnie. Kiedy powzięto decyzję o przywróceniu jej pierwotnego kształtu, postanowiono też, że od tej pory stanie się ona pomnikiem Jedności Europejskiej. Na miejscu dawnych płaskorzeźb umieszczono herby Ostródy oraz naszego miasta partnerskiego Osterode am Harz i unijne gwiazdy, a z rybich pysków znów popłynęła woda...
Przez ostatnie lata cała Ostróda wypiękniała, nie jest ani takim miastem, jakie zniszczył wielki pożar wzniecony przez Armię Czerwoną w styczniu 1945 roku, ani tym, które zobaczyłam jako małe dziecko. Teraz gdy tu spaceruję prowadząc za rękę moją wnuczkę, już prawie nie pamiętam ruin, jakie oglądałam, kiedy miałam tyle lat co ona...Niedawno wybrałyśmy się na wycieczkę statkiem po jeziorze Drwęckim, wtedy przypomniałam sobie podobny rejs, na który zabrali mnie rodzice, gdy byłam małym dzieckiem. Próbowałam przywołać tamten obraz miasta ze zniszczonym bulwarem, bez drewnianych mostów, jakie obecnie spinają brzegi kanałów i pięknego, spacerowego molo z malowniczą altaną, gdzie w sezonie wiosenno-letnim odbywają się różne ciekawe imprezy.
Dziś z sentymentem wspominam to biedne, okaleczone miasto mojego dzieciństwa, tak odmienne od tego, na które patrzy córka mojego syna. Przybysz z zewnątrz może uznać je za ładne lub brzydkie, jest to to oczywiście kwestia gustu i oczekiwań, ja sama też nie zawsze jestem zadowolona ze zmian wprowadzonych przez kolejnych gospodarzy, gdyż szkoda mi niektórych miejsc, jakie bezpowrotnie zniknęły i innych, które do tego stopnia zmieniły swój wygląd, że są po prostu nie do poznania...
Żal mi ściska serce, kiedy patrzę na cmentarz od zawsze nazywany Polską Górką (przed wojną grzebano tam przede wszystkim ewangelików polskiego pochodzenia), gdzie z licznych nagrobków pozostało zaledwie kilka. Zniknęła też neogotycka kaplica cmentarna, zrównana z ziemią pod koniec lat 70-tych, zaś do naszych czasów zachowała się jedynie klasycystyczna brama wejściowa i nieliczne macewy w części żydowskiej. Z cmentarza wojskowego nieopodal jeziora Sajmino, gdzie pochowano dwustu sześćdziesięciu żołnierzy poległych na frontach Wielkiej Wojny i dwudziestu czterech weteranów zmarłych w latach powojennych, pozostał jedynie wielki krzyż i jeden nagrobek oraz ślady dawnego cmentarnego założenia, choć jeszcze w latach osiemdziesiątych było tam wiele grobów, na których dało się odczytać nazwiska zmarłych w tym niejedno o zdecydowanie polskim pochodzeniu.
Nieco mnie pociesza widok odbudowanego zamku i kościoła Św. Dominika, które przez wiele lat straszyły swoimi ruinami a dziś do tego stopnia wtopiły się w miejski pejzaż, że zdaje się, iż tak było zawsze...
Ostróda z racji swojej nie najszczęśliwszej historii nie jest miastem cieszącym się dużą ilością zabytków; najstarsze budowle, czyli zamek pokrzyżacki i gotycki kościół w okolicy dawnego Rynku, zostały poważnie uszkodzone w czasie pożaru o którym już wspominałam, więc swój obecny kształt zawdzięczają pracom rekonstrukcyjnym. Oprócz nich, w mieście znajdują się dwa neogotyckie kościoły, katolicki, gdzie można obejrzeć XIV wieczną Pietę, piękną i pełną ekspresji oraz ewangelicki, wyróżniający się swoimi dwiema wieżami, gdzie znajduje się punkt widokowy, skąd w sezonie turystycznym można podziwiać panoramę miasta i jego okolicę, dwie wieże ciśnień i kilka kamienic z przełomu XIX i XX wieku. Dzisiejsza Ostróda jest popularnym ośrodkiem sportów wodnych a także punktem, gdzie ma swój początek Kanał Ostródzko - Elbląski ( jego pierwotna nazwa brzmiała "Kanał Oberlandzki") jedyny w swoim rodzaju zabytek z systemem śluz i pochylni pozwalających na pokonanie ponad stumetrowej różnicy poziomów pomiędzy Jeziorem Drwęckim i Zalewem Wiślanym.
W Ostródzie jest bardzo dobra baza hotelowa a wokół miasta piękne tereny leśne i liczne malownicze jeziora, które są bardzo atrakcyjne latem, choć zima na Mazurach również ma swe niezaprzeczalne uroki o czym pisałam tutaj. Dość powiedzieć, że do miasta przylega pięć sporych akwenów a w promieniu niewielu kilometrów jest jeszcze dziesięć innych. Miłośnicy historycznych widowisk zapewne wiedzą o tym, że od dłuższego czasu na niedalekich Polach Grunwaldzkich coroczne gromadzą się ogromne rzesze ludzi należących do Bractw Rycerskich, przybywających z całej Polski aby wziąć udział w rekonstrukcji Bitwy Grunwaldzkiej. Impreza ta cieszy się ogromną popularnością o czym świadczy wielka ilość widzów, obserwujących bitewne zmagania. W niedalekiej okolicy jest jeszcze jedna ciekawa atrakcja - Skansen w Olsztynku, piękny obiekt, gdzie można obejrzeć dawną wiejską zabudowę z Warmii i Mazur, Powiśla, Sambii oraz Małej Litwy. Co prawda Olsztynek od Ostródy dzieli odległość około dwudziestu kilometrów, ale jest to miejsce, któremu warto poświęcić kilka godzin, gdyż z pewnością będzie to niezapomniana wycieczka.
P.S> W Skansenie byłam w ubiegłe lato, zrobiłam przy tej okazji sporo zdjęć, więc zapewne w niedalekiej przyszłości napiszę coś na ten temat.
Ten post byłby niepełny bez pozostałych zdjęć przedstawiających Ostródę - taką, jaka jest obecnie, więc zapraszam do obejrzenia albumu>