Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kościoły barokowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kościoły barokowe. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 17 września 2015

Święta Lipka, mazurskie sanktuarium.



Poniższy wpis dedykuję Ewie, autorce bloga "Moje klimaty" w którym opisuje ona Polskę nie tylko wielkomiejską, czy zabytkową, ale również gminną i powiatową; jej bezdroża, górskie szlaki, pejzaże, to wszystko co w niej ładne i warte zobaczenia, lecz także to, co pomału idzie w zapomnienie i ruinę...
Wszystkim zainteresowanym ciekawymi miejscami, jakie widziałam we Włoszech, śpieszę donieść, że mam zamiar kontynuować moje relacje na ten temat, który nadal nie został wyczerpany.
Jednak tym razem nie będę pisała o moich włoskich wycieczkach, lecz po raz kolejny o miejscu leżącym o wiele bliżej bo na moich rodzimych Mazurach, więc w zasadzie po sąsiedzku.

Tym miejscem jest sanktuarium w Świętej Lipce, maleńkiej miejscowości, położonej pomiędzy Reszlem i Kętrzynem. Po raz pierwszy wiele lat temu byłam tam na wycieczce z moimi rodzicami; mimo upływu czasu w mojej pamięci zachował się obraz okazałej bazyliki, wzniesionej na wąskim przesmyku pomiędzy dwoma jeziorami, podmokłej łąki i chaszczy rosnących nieopodal. Kiedy po latach spędzonych we Włoszech wróciłam do Polski na stałe, to wspomnienie niespodziewanie obudziło się w mojej głowie i od czasu do czasu myślałam o tym, że chętnie bym się tam wybrała, więc zaczęłam namawiać Martę na wspólną wycieczkę. Pewnego letniego dnia udało się nam wprowadzić ów zamiar w czyn i po krótkiej wizycie w Kętrzynie dotarłyśmy do Świętej Lipki. Po przyjeździe na miejsce okazało się, że obecny stan sanktuarium dość daleko odbiega od tego, jaki widziałam, kiedy byłam tam po raz pierwszy. Dawna podmokła łąka zamieniła się w spory parking a najbliższe otoczenie zostało uporządkowane i przystosowane do przyjęcia dużej ilości turystów oraz pielgrzymów, którzy przybywają tam każdego dnia. Jak to zwykle bywa, na widok podobnych zmian miałam mieszane uczucia, bo to miejsce całkowicie zmieniło swój charakter; dawne odludzie, będące w kontraście z imponującą bryłą bogato zdobionej bazyliki zostało ucywilizowane, podmokły teren odwodniony a ścieżki utwardzone. Trochę wbrew naszym oczekiwaniom znalazłyśmy się w sporym tłumie; osobiście taka sytuacja niezbyt mi odpowiada, gdyż podobne miejsca lubię zwiedzać w pojedynkę albo w niewielkiej grupie, nie tylko dlatego, że chciałabym się skupić na interesujących mnie detalach architektonicznych oraz elementach wystroju, ale także z wewnętrznej potrzeby paru momentów zadumy i kontemplacji. W sytuacji, kiedy po sanktuarium kręcili się pasażerowie bodajże czterech, czy pięciu autokarów, nie mogło być mowy nawet o chwili samotności, jednak miało to tę dobrą stronę, że mogłyśmy skorzystać ze źródła wiedzy, jakim była świetnie przygotowana pani przewodnik, ze swadą opowiadająca fascynującą historię tego miejsca.

O najdawniejszych dziejach sanktuarium donoszą nam ustne przekazy, natomiast pierwsze dokumenty pisane pochodzą z XVI wieku. Legenda mówi, że w XIV wieku w lochach kętrzyńskiego zamku przebywał pewien człowiek oczekujący na proces. Wszystko wskazywało na to, że zostanie skazany na śmierć; w nocy poprzedzającej wydanie wyroku przyśniła mu się Matka Boska, która powiedziała, żeby wyrzeźbił jej wizerunek z Dzieciątkiem. Kiedy się obudził, znalazł w swej celi kawałek drewna oraz narzędzia snycerskie, więc wziął się do pracy i stworzył rzeźbę tak piękną i wymowną, że sędziowie darowali mu życie a następnie uwolnili go z zamkowego lochu. Niedoszły skazaniec postanowił wrócić do rodzimego Reszla, po drodze, na wąskim przesmyku pomiędzy jeziorem Wirowym i Dejnowo napotkał rozłożystą lipę, więc umieścił na niej rzeźbę, aby wędrowcy mogli się tam pomodlić i poprosić Matkę Boską o opiekę. Wkrótce to miejsce stało się celem pielgrzymek a wizerunek uznano za cudowny. Aby go należycie zabezpieczyć, wokół lipy zbudowano kaplicę, do której przybywało wiele osób, nawet z bardzo odległych stron; jednym z pielgrzymów był wielki mistrz Albrecht Hohenzollern, ten sam, który po przejściu na luteranizm stał się pierwszym księciem Prus i wasalem Polski. Niestety, kiedy książę zmienił wiarę, postępujący rozkwit religii luterańskiej sprawił, że nastały niepomyślne czasy dla katolików a z biegiem czasu, doszło też do rozlicznych prześladowań ze strony protestantów. Przyszedł dzień, kiedy rzeźbę utopiono w jeziorze Wirowym, kaplicę zrównano z ziemią a lipę ścięto. Legenda mówi, że z jej drewna zbudowano szubienicę, która stanęła na dawnym miejscu kultu. Dopiero w XVII wieku Stefan Sandorski, sekretarz królewski i właściciel dóbr w Prusach, wykupił owe tereny i spowodował, że powstała tam nowa kaplica a zaginioną rzeźbę zastąpił obraz Madonny z Dzieciątkiem. Pod koniec XVII wieku na miejscu owej kaplicy z inicjatywy zakonu jezuitów wzniesiono obecną bazylikę, która jest uznawana za jeden najwspanialszych przykładów architektury późnobarokowej w północnej Polsce.



Aby ustabilizować grząski grunt gdzie miała stanąć świątynia, w ziemię wbito aż  10000 pali, podobnie jak to czyniono w Wenecji. Budowę rozpoczęto w 1688 roku a większość prac ukończono na przestrzeni pięciu lat, jednak fasada kościoła przybrała swój obecny kształt dopiero w roku 1730. Historia nic nie mówi na temat architekta, który zaprojektował sanktuarium w dokumentach przechowało się jedynie nazwisko Jerzego Ertli z Wilna, budowniczego nadzorującego prace. Fasada bazyliki, mimo wszystkich cech baroku, jest raczej wyważona i nie przytłacza nadmiarem zbędnych detali. Zdobią ją dwie piękne wieże a nad portalem głównego wejścia umieszczono rzeźbę, nawiązującą do legendarnego wizerunku Madonny, niegdyś umieszczonego na lipie przez niedoszłego skazańca. Przestrzeń wokół kościoła zamyka czworoboczny krużganek z czterema kaplicami narożnymi, który dawniej dawał schronienie pielgrzymom odwiedzającym to miejsce; całość zamyka ażurowa kuta brama, gdzie również umieszczono elementy nawiązujące do legendy. Wewnątrz kościoła, przy jednej z kolumn, ponownie możemy zobaczyć symboliczne lipowe drzewo a na nim pokrytą srebrem płaskorzeźbę przedstawiającą Matkę Boską z Dzieciątkiem; wizerunek stworzony na kształt tego, który uległ zniszczeniu z rąk innowierców. Kościół jest bogato zdobiony freskami w subtelnych, pastelowych kolorach. Równie pięknie prezentuje się główny ołtarz, wykonany przez Krzysztofa Peuckera, zdolnego snycerza  z niedalekiego Reszla, wypełniający niemal całą przestrzeń absydy. 

Ponad nim znajduje się okno, skąd spływa łagodne światło oświetlające wizerunek Marii z Dzieciątkiem na rękach. Obraz jest przykryty srebrną, barokową sukienką a spod niej wyłania się kobieca twarz o wielkich, ciemnych oczach. To co zwróciło moją szczególną uwagę, to fakt, że nie jest to twarz wyidealizowana, której pędzel mistrza dał rysy ponadczasowej piękności, lecz mimo to, chwyta za serce swoim ciepłem i skupionym spojrzeniem pełnym smutku. Zastanawiałam się, kim była modelka - czy malarz znalazł ją po długich poszukiwaniach a może była to osoba mu bliska, jego żona lub córka?
Obraz namalowany przez Bartłomieja Pensa z pochodzenia Belga, który początkowo zamieszkał w Elblągu a później w Wilnie, jest wzorowany ikonie z rzymskiego kościoła Santa Maria Maggiore, jednak to  podobieństwo dotyczy jedynie układu postaci. Na wprost ołtarza znajdują się bogato zdobione organy, przyciągające wzrok nie tylko wieloma figurami, ale także świetlistym, kobaltowym kolorem i bogatymi złoceniami oraz swą formą, przypominającą falującą zasłonę. Twórcą prospektu jest również Krzysztof Peucker, snycerz, który wykonał główny ołtarz. Organy posiadają skomplikowany mechanizm; podczas koncertu wprawia on figury w ruch a dzięki temu słuchacz staje się także widzem. Podobnie jak w przypadku ołtarza, również i na organy spływa światło z dwóch okien o szybkach w kolorze bursztynu, położonych powyżej, tuż obok siebie, co  wspaniale modeluje cały instrument i podkreśla blask złoceń. Jednak z uwagi na fakt, że kościół był pełen ludzi zarówno podczas koncertu jak i zwiedzania, trudno było o chwilę skupienia, co nieco mnie rozczarowało, ponieważ jak już wspomniałam, wolę atmosferę nieco bardziej spokojną i sprzyjającą chwilom refleksji.



Muszę też powiedzieć, że zaskoczyła mnie barwa, jaką sanktuarium otrzymało podczas ostatniego remontu. Ponieważ przyzwyczaiłam się do tego, że barokowe budowle zwykle są koloru jasno- żółtego a poza tym pamiętałam, że tak właśnie prezentowała się bazylika, kiedy byłam tam po raz pierwszy, bardzo się zdziwiłam, widząc ją pomalowaną na ciemno - różowo z białymi elementami. Mam wrażenie, że wcześniej wyglądała bardziej stylowo, jednak trzeba przyznać, że obecnie zyskała na wyrazie; poza tym, konserwatorzy twierdzą, że jest to jej pierwotny kolor. Żałowałam, że nie miałyśmy czasu, żeby dokładniej obejrzeć okolicę i popatrzeć na jeziora a także przejść szlakiem stacji Drogi Krzyżowej, jaki prowadzi w stronę Reszla. Jednak byłyśmy zdeterminowane godziną powrotu, w związku z tym nie miałyśmy większego wyboru. Ta wizyta pozostawiła mi nieco niedosytu, więc nie wykluczone, że za jakiś czas wybiorę się tam ponownie...

Pierwsze zdjęcie zrobione z lotu ptaka pochodzi z zasobów internetu. Zamieściłam je, ponieważ pokazuje całość sanktuarium a także najbliższe otoczenie. Jak widać mury mają jeszcze tradycyjny, żółty kolor. 

Można też obejrzeć więcej zdjęć w albumie
&gt 

poniedziałek, 24 września 2012

Piemont. Orta, czyli Sacro Monte magiczne.



W moich podróżach widziałam wiele miejsc, które zapadły mi w pamięć i serce a ich kolorowe obrazy wciąż mam przed oczami...Kiedy je wspominam, niejednokrotnie towarzyszy mi wrażenie, że czuję także ich zapachy, tworzące ulotną, lecz niezapomnianą atmosferę. Niektóre, jak moja ukochana Valsolda (dotychczas nie ośmieliłam się o niej napisać, gdyż wiążą się z nią wspomnienia bardzo trudne do wyrażenia słowami) odkryłam przypadkiem i jakby mimochodem, natomiast co do innych snułam plany długo piastowane, zanim wreszcie nadszedł dzień ich realizacji.  

Właśnie do tej drugiej kategorii zaliczam Ortę z jej prześlicznymi zakątkami, która słusznie jest uznawana za jedno z najbardziej urokliwych miejsc we Włoszech. Jej piękno jest trudne do opisania, choć mam wrażenie, że potrzeba szczególnego gustu, aby je smakować, ponieważ jeśli kogoś nie oczaruje staroświecki wdzięk brukowanych uliczek, widok nieco łuszczących się ścian, które niegdyś pomalowano na słoneczne, pastelowe kolory, wyblakłe freski i poczerniałe, kilkusetletnie stropowe belki, powie po prostu, że jest to zbiorowisko starych domostw, na których ząb czasu zostawił wyraźne ślady. Jeśli jednak jesteśmy miłośnikami piękna trochę nieuporządkowanego i nieco zakurzonego pyłem stuleci, to z całą pewnością jej urok nie pozostawi nas z uczuciem niedosytu. Ja bez wątpienia należę do miłośników takich miejsc, dlatego we Włoszech czułam się niemal jak u siebie, gdyż wszystko na co patrzyłam było swojskie i bliskie mojemu sercu. Często się zastanawiałam jak to jest, że niektóre zabytkowe budynki, którym daleko było do perfekcyjnego utrzymania, mimo wszystko wyglądają tak malowniczo, być może powodem jest wrażenie ogólnej harmonii i sposób, w jaki wtapiają się w otoczenie a może specyficzne włoskie światło, tak cenione przez malarzy pejzażystów?  Szczerze mówiąc, niejednokrotnie miałam zamiar napisać o mojej wycieczce nad Lago di Orta, lecz w głębi duszy obawiałam się, iż nie podołam temu zadaniu, więc wszystko co powiem będzie zbyt szare i płaskie, aby oddać tę magiczną rzeczywistość. 

Ciągle też miałam wrażenie, że brakuje mi klucza do tej szufladki, gdzie pozamykałam myśli i emocje, jakie stały się moim udziałem, kiedy tam byłam. Mimo wszystko, spróbuję zmierzyć się z wyzwaniem, które mi niesie Orta, gdyż jest tam ostatnia ze Świętych Gór, jakie niegdyś odwiedziłam a obecnie próbuję opisać. Miasteczko Orta leży na małym półwyspie, wcinającym się w obszar niewielkiego, wydłużonego jeziora noszącego tę samą nazwę. Na wprost centralnego placu widać wysepkę San Giulio, która nawet z tej odległości również sprawia wrażenie niezwykle malowniczego zakątka, ze swą romańską bazyliką, klasztorem i okazałym pałacami kanoników. Wokół jeziora wznoszą się zalesione, niewysokie góry a poza nimi na zachodzie widać piękny, ośnieżony szczyt Monte Rosa. Natomiast od strony północno - wschodniej horyzont zamyka masyw Monte Mottarone, oddzielający Lago di Orta od Lago Maggiore. Niejednokrotnie pisałam o pięknie jeziora Como, będącego moją pierwszą miłością na terenie Włoch, doceniam też niewątpliwą urodę Lago Maggiore i Garda, jednak to śliczne malutkie jeziorko, otoczone górami i wspaniałą przyrodą, nazwałabym prawdziwym klejnotem w koronie północnych Włoch.


Także Sacro Monte, jakie tu wzniesiono nie jest jedyną rzeczą, której warto poświęcić uwagę podczas wizyty w tej miejscowości, więc zapewne będzie to opowieść w kilku odcinkach, jednak tym razem właśnie ono będzie najważniejszym elementem i punktem wyjścia. Sacro Monte w Orcie, jako jedno z niewielu nie jest poświęcone Jezusowi i Drodze Krzyżowej, lecz życiu i dziełu patrona Włoch, świętego Franciszka z Asyżu. Kaplice i sanktuarium wzniesiono na pięknym, zadrzewionym pagórku, skąd można popatrzeć na dachy Orty leżącej u jego podnóża i panoramę jeziora, którego widok sprawia, że takiej wycieczki po prostu nie da się zapomnieć. Innym walorem tego miejsca jest aspekt duchowy, gdyż jego uroda (zwłaszcza kontemplowana we względnej samotności) połączona ze zwiedzaniem poszczególnych kaplic, skłania do refleksji i zadania sobie ponadczasowych pytań nad sensem naszego istnienia i stosunku do otaczającego świata. 

W okresie kontrreformacji, kiedy kościół starał się podsycać inicjatywy mające scementować lokalną społeczność i silniej związać ją z wiarą katolicką, zadecydowano o budowie sanktuarium i trzydziestu dwóch kaplic, z których ostatecznie powstało tylko dwadzieścia. Początkowo, na wzniesieniu ponad miasteczkiem znajdował się jedynie kościół, klasztor franciszkanów i hospicjum dla pielgrzymów, wzniesione z woli kardynała Karola Boromeusza. Nieco później, dzięki finansowemu wsparciu wielu osób powstały kaplice, okazała brama z posągiem świętego i wspaniała studnia, pod dachem pokrytym łupkiem. Projekt całości był dziełem ojca Cleto, należącego do zakonu św. Franciszka. Podobnie jak w przypadku innych, okolicznych Świętych Gór duże zasługi dla powstania tego kompleksu miał biskup pobliskiej Novary, Carlo Bescape'. Pierwsze kaplice wzniesiono pod koniec drugiej połowy XVI wieku, w stylu manierystycznym. Ponieważ budowa trwała nieomal dwieście lat, te które powstały później mają bogate, barokowe formy, natomiast ostatnie z nich wskazują na wyraźne wpływy stylu klasycznego. Sacro Monte w Orcie to miejsce, gdzie w najwspanialszy sposób łączą się walory pięknego pejzażu, architektury oraz malarstwa i rzeźby z duchowymi walorami chrześcijaństwa.


Świętość Franciszka i jego idee nadal są bliskie ludziom, nawet spoza ścisłych, katolickich kręgów również w obecnych czasach, kiedy to wiele osób nawołuje do odnowy moralnej, poszanowania życia w każdej formie i ekologicznych zachowań. Jego wojenne doświadczenia, hulaszcza egzystencja we wczesnej młodości, iluminacja a następnie przebudzenie moralne i pełne poświęcenia życie, chyba nikogo nie pozostawiają obojętnym. Zapewne każdy z nas słyszał o jego kazaniach do zwierząt i ptaków, które zdawały się rozumieć jego słowa a także o tym, że słońce nazywał bratem a księżyc siostrą, stygmatach i cudach. Osobiście sadzę, że nie ma w tym niczego, co nie dałoby się wytłumaczyć w racjonalny sposób. 

Psychiatria i psychologia znają wiele przykładów, kiedy potęga woli i umysłu poddanego silnej motywacji, sprawiają, że człowiek przejawia zdolności znacznie wykraczające ponad przeciętność. Długie godziny modlitw i medytacji połączone z umartwianiem ciała a przede wszystkim drastyczny post, również sprzyjają sublimacji uczuć i ponad naturalnemu wyostrzeniu wszystkich zmysłów. Takie przypadki znane są nie tylko chrześcijanom, lecz także wyznawcom religii wschodnich i osobom, które praktykują sztuki walki oraz medytację w stopniu zaawansowanym. Niezależnie od punktu widzenia i naukowych wyjaśnień, życie Franciszka do dzisiaj jest poruszającym przykładem nawrócenia, pokory i samozaparcia w dążeniu do realizacji idei uzdrowienia kościoła katolickiego. Tą ideą potrafił zarazić nie tylko dawnych towarzyszy młodzieńczych ekscesów oraz ogromne rzesze zwykłych ludzi, lecz także licznych hierarchów kościelnych i to w czasach, kiedy zewnętrzne oznaki władzy i prestiż duchownych stawiano na poczesnym miejscu. 

Sceny przedstawione w kaplicach wspaniale ilustrują istotne momenty życia przyszłego świętego, począwszy od narodzin, aż do śmierci. Z jego przyjściem na świat wiąże się piękna legenda; według niej, do domu kupca, któremu właśnie miało urodzić się dziecko, przybył pewien pielgrzym. Gościowi oddano izbę a przyszła matka przeniosła się do stajni, gdzie niebawem przyszedł na świat jej synek. Nie trzeba dodawać, że tym pielgrzymem był Chrystus a nowo narodzonym dzieckiem przyszły święty. Myślę, że jest to legenda stworzona przez akolitów Franciszka;  poprzez paralelę narodzin a później przyjęcia stygmatów mówiąca o tym, że od chwili narodzin był wybrany i niejako naznaczony do spełnienia swej odnowicielskiej roli w kościele katolickim. W kaplicach przedstawiono także wiele innych, dramatycznych scen, wspaniale oddanych przez artystów, którzy na stałe weszli do historii sztuki, jak znani z innych Świętych Gór rzeźbiarze, Dionigi Bussola, Giovanni d'Enrico, Cristoforo Prestinari i Carlo Beretta.


Im zawdzięczamy figury naturalnej wielkości, wykonane z terakoty i pokryte dość jaskrawą polichromią. Natomiast freski namalowali Pier Francesco Mazzucchelli, dwaj "Fiamminghini" czyli Giovanni Battista i Mauro della Rovere, Antonio Maria Crespi, znany, jako  "Bustino" (z racji pochodzenia z niedalekiej miejscowości Busto), Carlo Francesco i Giuseppe Nuvolone, Antonio Busca, Stefano Maria Legnani i Federico Bianchi. Ci wszyscy artyści nie tylko przyczynili się do powstania tego pięknego miejsca, pozostawili także swe liczne dzieła w wielu innych obiektach sakralnych jak i świeckich, wnosząc wielki wkład w kulturę północnych Włoch. W Orcie, podobnie jak w Varallo byłam dwukrotnie - pierwszy raz sama, w maju i ponownie jesienią, wraz z Martą, której chciałam pokazać ten piękny zakątek. 

Miałyśmy wiele szczęścia, choć była to niemal płowa listopada, dopisała nam wspaniała pogoda prawdziwe "babie lato" we włoskim wydaniu. Jaskrawo świecące słońce i kryształowo czyste powietrze sprawiały, że pejzaż nabierał rzadko spotykanej głębi a kolory były świetliste i nasycone. Szczyt wzgórza, gdzie tyle samo złotych i brązowych liści miałyśmy nad głowami i pod nogami, stanowił wprost bajeczną scenerię. Spacerowałyśmy wolno od kaplicy do kaplicy, gdzie w większości bez przeszkód można podziwiać ich wnętrze, ponieważ jak dotąd nie ma tam ochronnych szyb a wejście zamykają jedynie piękne, kute kraty. Jednak to, co jest przyjazne dla osób, które przyszły tam po to, aby kontemplować życie św. Franciszka lub po prostu oddać się podziwianiu dzieł sztuki, dla samych dzieł, niestety, jest mniej korzystne. Byłyśmy wstrząśnięte, patrząc na zabytkowe freski braci della Rovere i Pier Francesca Mozzarone, pełne wydrapanych inicjałów i podpisów, wśród których, o zgrozo, dostrzegłyśmy też jedno polskie imię i nazwisko, pozostawione przez nasza rodaczkę! (Co gorsza, imię tej pani, dziś zdecydowanie niemodne, mogłoby wskazywać, że nie była nastolatką a wręcz przeciwnie, osobą raczej dojrzałą.)


Nie mogłyśmy zrozumieć, dlaczego ktoś, kto przybywa do tego rodzaju miejsca, nie może się oprzeć chęci destrukcji i drapie ostrym przedmiotem po zabytkowym fresku...To przykre doznanie było niczym kamyk w bucie i mocno popsuło nam nastrój podczas tego pięknego spaceru. 

Wszystkie kaplice stoją przy długiej, wijącej się ścieżce pośród drzew, które podczas naszej wizyty były obsypane liśćmi we wszystkich barwach jesieni i wspaniale kontrastowały z szafirowym niebem.

W rześkim powietrzu czuło się ich nieco gorzkawy zapach i dym dalekich ognisk a słońce przenikające przez gałęzie tworzyło na przemian plamy światła i cienia. Spotkałam się z opinią, że Święta Góra w Orcie jest najpiękniejsza ze wszystkich i chyba byłabym skłonna przychylić się do niej, zarówno ze względu na jej położenie, wartość artystyczną tego obiektu, jak i emocje, które wywołują wspaniale przedstawione sceny o dużym ładunku dramatycznym. Na mnie osobiście ogromne wrażenie zrobiły przede wszystkim trzy z nich. Pierwsza, gdzie nagi Francesco klęczy przed biskupem Asyżu (w osobie tego dostojnika sportretowano biskupa Bescape'), druga, kiedy chciał dać wszystkim przykład pokory, więc na jego życzenie współbracia poprowadzili go ze sznurem na szyi, odzianego jedynie w przepaskę na biodrach, pośród tłumu oddającego się szaleństwom karnawału i trzecia, przedstawiająca jego śmierć. W kilku scenach Franciszek jest przedstawiony nago, z wycieńczonym ciałem, które jest jedynie swego rodzaju skorupą, kruchym i nic nie wartym naczyniem dla niezłomnego ducha. Nie ma w tym obnażeniu ekshibicjonizmu a jedynie wielka pokora i rezygnacja z wszelkiej doczesnej marności, zgodnie z zasadą, że nadzy przychodzimy na świat, więc nadzy powinniśmy z niego odejść... 


Franciszek, który odrzucił wszystko czym go kusił świat i co mógł mu ofiarować w chwili śmierci prosił braci aby go położyli nagiego na gołej ziemi, by wraz z odejściem duszy jego ciało stało się na powrót częścią ziemskiej materii.

Artyzm rzeźbiarzy pracujących w Orcie pozwolił im stworzyć wspaniałe dzieła, ze świetnie oddaną mimiką, wyrażającą uczucia poszczególnych postaci, które naturalną koleją rzeczy budzą w widzu równie intensywne emocje. Oprócz tego czysto duchowego aspektu, poszczególne sceny są dla oglądającego również świetnym studium obyczajów i kostiumów owej epoki.


Zwiedzanie Sacro Monte zakończyłyśmy w kościele, obok którego jest wystawiona tradycyjna szopka, wywodząca się z franciszkańskiej tradycji. Sam kościół nie jest zbyt okazały, jednak i tu można zobaczyć obrazy uznanych malarzy, takich jak Procaccini,  Busca i Cantalupi, natomiast w głównym ołtarzu umieszczono bardzo wartościową rzeźbę przedstawiająca Madonnę z dzieciątkiem, prawdopodobnie pochodzącą z Niemiec, której powstanie jest datowane na X - XI wiek.

Przy drodze prowadzącej z Sanktuarium do miasteczka, stoi bardzo piękna, współczesna rzeźba z brązu, przedstawiająca św. Franciszka, jako młodzieńca ze wzniesionym rękami, nad którym krążą dwa ptaki. Stąd po raz ostatni spojrzałyśmy za siebie, na Święta Górę i jej kaplice. Przed nami była jeszcze Orta ze swoimi ślicznymi uliczkami i Wyspa San Giulio. Ale o tym napiszę niebawem.

Więcej zdjęć  >


niedziela, 9 września 2012

Lombardia. Ossuccio, czyli Sacro Monte za miedzą.



Nie bez przyczyny poprzedni post poświęciłam miastu Como, gdyż to stąd wielokrotnie wyruszałam na moje liczne wyprawy, do miejscowości leżących na obu brzegach jeziora oraz na górskie ścieżki Prealp. Jak niejednokrotnie wspominałam, wszystkie te miasteczka i wioski mają swoją niezwykle bogatą przeszłość i są tu liczne tego pamiątki. W każdej z nich możemy zobaczyć nie tylko piękne wille liczące sobie po kilkaset lat, nie brakuje tu także zabytkowych świątyń a niejedna z nich może się poszczycić tysiącletnią historią.



Takim miejscem jest również gmina Ossuccio, leżąca na zachodnim brzegu jeziora Como, gdzie jest aż siedem romańskich kościołów, którym w przyszłości mam zamiar poświęcić odrębną notatkę, gdyż są to obiekty doprawdy niezwykłej urody. Tymczasem chciałabym napisać o kolejnym, lombardzkim Sacro Monte, wpisanym na listę UNESCO i związanym z nim sanktuarium Matki Boskiej Wspomożycielki, patronki całej diecezji Como. Ta Święta Góra różni się od innych tym, że znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie ludzkich siedzib. Po obu stronach górskiej drogi, gdzie wzniesiono kaplice, są tarasowe pola uprawne i gaje oliwne, stąd też w tytule określenie "za miedzą ". Założenie jest podobne jak w Varese: przy drodze wybrukowanej okrągłymi kamieniami wzniesiono tu czternaście kaplic, inspirowanych tajemnicami różańca; uwieńczeniem pielgrzymki jest wizyta w kościele, gdzie umieszczono ostatnią z nich, poświęconą koronacji Marii. 

Wędrówkę można rozpocząć w kilku punktach na brzegu jeziora; idąc w górę krętymi uliczkami  zarówno z Ossuccio, jak i z sąsiedniego Lenno. Obydwie miejscowości leżą u nasady półwyspu Balbianello (pisałam o nim tutaj przy okazji notatki o willi tej samej nazwy) skąd widzimy na stoku góry dwa wyróżniające się obiekty: po prawej stronie duży, jasny budynek zabytkowego opactwa Acquafredda a po lewej, na wysokości wyspy zwanej Isola Comacina, położone nieco wyżej sanktuarium i nitkę drogi, przy której stoją kaplice. Sam kościół wzniesiono na wysokości 419 m n.p.m. na urwisku ponad skalistym wąwozem. Podobno dużo wcześniej, za czasów rzymskich, było to miejsce kultu bogini Cerery, później, w czasach chrystianizacji regionu miejsce zostało skojarzone z Matką Boską. W XIV wieku zaczęto tu czcić figurę Madonny, uznaną z cudowną po tym, jak wedle legendy pewna głuchoniema pasterka, która znalazła ją w górach, odzyskała słuch i mowę. Ówcześni mieszkańcy okolicy przenieśli statuę do wioski, skąd w niewiadomy sposób zniknęła i ponownie znaleziono ją w górach. Uznano to za widomy znak woli boskiej i w miejscu jej ponownego odnalezienia wzniesiono kościół, którego budowę zakończono w początkach XVI wieku. 

Kaplice Sacro Monte powstały dopiero w XVII i XVIII stuleciu, prawdopodobnie z inicjatywy braci franciszkanów. Większość z nich zbudowano dzięki hojności miejscowych notabli o czym świadczą herby donatorów, widniejące na frontonach ponad drzwiami. Podobnie jak w Varese, różnią się one między sobą zarówno wielkością jak i formą architektoniczną, jednak są o wiele skromniejsze. Również sceny, które widzimy wewnątrz, mają wiele wspólnego z przypuszczalnym pierwowzorem, co nie dziwi, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż autorem większości figur jest Agostino Silva, którego ojciec Francesco (również rzeźbiarz) był zatrudniony przy realizacji Sacro Monte w Varese. Źródła nie podają zbyt wielu informacji na temat artystów, którzy tu pracowali, co jednak w niczym nie umniejsza wartości artystycznej tego obiektu. Poza nazwiskiem Agostino Silva, wymienia się malarzy Gian Paolo Recchi, Innocenzo Torriani oraz Salvatore Pozzi. Natomiast jeśli chodzi o architekturę kaplic, jest tu jeden charakterystyczny element, jakiego nie widziałam na innych Świętych Górach. Otóż część z nich ma obszerny ganek z portykiem, pod którym przebiega droga; idąc nie można ich ominąć, nie trzeba też zbaczać, aby zajrzeć do wnętrza, więc w ten sposób stapiają się one w jedną całość. Wejścia do poszczególnych kaplic zasłaniają podnoszone okienka i metalowe kraty, w niektórych tak gęste, że niewiele można przez nie dostrzec.


Jak już pisałam, Sacro Monte w Ossuccio mimo swojej barokowej architektury jest dość skromne, kaplice nie oszałamiają ilością detali, również ich wnętrza nie są tak okazałe, jak w Varallo, czy Varese. W sumie umieszczono w nich 230 figur naturalnej wielkości, wykonanych z terakoty i ozdobionych polichromią w jaskrawych kolorach. Oprócz postaci ludzkich są tu również aniołowie oraz zwierzęta a całość daje nam wyobrażenie o strojach i obyczajach epoki, w której owe rzeźby  powstały. W komentarzach o tej Świętej Górze często używa się włoskiego słowa "contadino" czyli "rolniczy" co ma podkreślić charakter okolicy i swojskość tego obiektu, gdzie okoliczni mieszkańcy idąc do pracy na pole, mogli po drodze wstąpić do kaplicy, aby zmówić cząstkę różańca.  W Ossuccio byłam dwukrotnie, raz na początku mojego pobytu we Włoszech i ponownie tuż przed wyjazdem. Podczas tej pierwszej wizyty kaplice były odremontowane na zewnątrz, lecz ich wnętrza przestawiały widok dość opłakany.


Freski się łuszczyły od wilgoci, podobnie farba, która pokrywała figury (ostatnie prace restauracyjne przeprowadzono tam w XIX wieku) do tego wszystko pokrywała gruba warstwa pyłu. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że na restaurację obiektu tego rodzaju potrzeba ogromnych pieniędzy i specjalnych zezwoleń, do tego prawdopodobnie oprócz działań typowo konserwatorskich należałoby przeprowadzić prace badawcze. Z satysfakcją dowiedziałam się, że wdrożono projekt przywrócenia temu miejscu jego dawnej świetności i tak się szczęśliwie złożyło, że podczas mojej drugiej wycieczki w te strony mogłam zobaczyć część kaplic już po renowacji. Co prawda, figury po tych zabiegach nieco rażą nowością, ale jest to efekt nie do uniknięcia, tym bardziej, że podobno nadano im pierwotne kolory; poza tym, prawdopodobnie dość szybko nabiorą one nieco patyny, która przyćmi ich jaskrawe barwy.
                                     
Cały proces podobno ma się zakończyć w tym roku i jest to bardzo dobra wiadomość, gdyż do Ossuccio przybywa wielu turystów, stanowi ono także obligatoryjny punkt na trasie szkolnych wycieczek dla dzieci z okolicznych miejscowości. Nie należy też zapominać o tym, że pielgrzymują tu liczni wierni, więc widok podobnego opuszczenia nie był absolutnie niczym budującym. Natomiast niewiele można poradzić na fakt, iż na przestrzeni wieków doszło do degradacji okolicznego pejzażu, gdyż powstało wiele ludzkich siedzib w najbliższym sąsiedztwie kaplic, zwłaszcza tych, stojących w początkowym odcinku drogi. Mimo to, przejście do sanktuarium nadal oferuje nam niezapomniane widoki na jezioro Como i leżące wokoło góry. Moja pierwsza wizyta miała miejsce wiosną, natomiast druga, wczesną jesienią (różnicę bez trudu można zauważyć na zdjęciach). Trudno orzec, w jakiej porze roku ta okolica wygląda piękniej, czy w subtelnej, błękitno - zielonej, wiosennej szacie, czy wtedy, gdy jezioro nabiera koloru kobaltu, góry mają barwę granatowo - szmaragdową a w powietrzu wirują delikatne nitki babiego lata i pierwsze złote liście. Przed kościołem jest spory taras a widok, jaki stąd się roztacza, jest wspaniałą nagrodą za trud wędrówki, stromą ścieżką wiodącą pod górę (który mimo wszystko jest raczej umiarkowany, gdyż różnica poziomów pomiędzy brzegiem jeziora a sanktuarium wynosi zaledwie dwieście metrów).


W kościele umieszczono ostatnią, piętnastą z kaplic, przedstawiającą ukoronowanie Marii, jako Królowej Niebios. Tu również znajduje się marmurowa rzeźba, uważana za cudowną, przedstawiająca Madonnę z Dzieciątkiem. Podobnie jak w Varallo i Varese, wierni przybywają tu prosząc o rozmaite łaski, zostawiają również liczne wota i pamiątki, wszystkie pieczołowicie przechowywane w jednej z kaplic. Jednak największa uroczystość w sanktuarium obywa się 8 sierpnia, gdyż jest to dzień, który tradycja wiąże z narodzinami Marii. W tym dniu przybywają tu z pielgrzymkami wielkie rzesze wiernych, nie tylko z całej diecezji Como, lecz również z sąsiednich rejonów.

Więcej zdjęć z Ossuccio>