Włoskie impresje i pejzaże - na moim blogu prezentuję przede wszystkim relacje z podróży do ciekawych zakątków Północnych Włoch (choć nie tylko) a także zdjęcia, jakie tam zrobiłam.
sobota, 24 listopada 2012
Liguria. Rezerwat Przyrody, czyli na piechotę z Capodimonte do Portofino.
czwartek, 15 listopada 2012
Liguria. Opactwo San Fruttuoso w Capodimonte.
W Camogli (będzie o nim odrębny wpis, bo to naprawdę urzekająca miejscowość), przywitała mnie śliczna, przedwiosenna pogoda, więc po pobieżnym obejrzeniu miasteczka z przyjemnością wsiadłam na niewielki stateczek płynący w stronę opactwa. Szlak wodny prowadził nas wzdłuż skalistego, górzystego brzegu, porośniętego zimozieloną, śródziemnomorską roślinnością. Rejs nie trwał zbyt długo i po niecałych 30 minutach stateczek zwrócił swój dziób w stronę lądu, gdzie wśród skał można było dostrzec ciasne i wąskie wejście do zatoki. W głębi widać było wieżę kościoła i dachy opactwa wynurzające się z bujnej zieleni.
Kiedy statek jeszcze bardziej zbliżył się do brzegu i zaczął wpływać do maleńkiej przystani, mogłam zobaczyć panoramę tego miejsca w całej krasie. Kościół oraz klasztor zbudowano z szarego, lokalnego kamienia, a przed nim znajduje się niewielka, również szara i kamienista plaża. W sąsiedztwie jest też kilka niewielkich domostw zamieszkałych przez rybaków, zaś nad całością góruje potężna wieża obronna, zbudowana na planie kwadratu. Na jej frontowej ścianie widoczny jest herb Doriów, przedstawiający cesarskiego orła. To właśnie do tej sławnej genueńskiej rodziny przez wieki należał klasztor i przyległe tereny, a wielu jej członków pełniło tu funkcję opatów.
Podobnie jak w niedalekim Camogli, w Capodimonte również przywitała mnie ciepła, słoneczna pogoda, choć kalendarz jasno mówił, że mamy dopiero piąty dzień lutego i teoretycznie nadal trwała zima. Na niewielkiej plaży grupka osób odpoczywała po trekkingu, o czym świadczył ich strój, kijki i stojące obok buty. Słońce i zatoczka zachęcały do odpoczynku, lecz ja postanowiłam w pierwszym rzędzie dokładnie zwiedzić kościół i klasztor.
Aby wejść do opactwa, należało przejść pod niskim, arkadowym portykiem, gdzie suszyły się rybackie sieci. Wstęp do kościoła jest wolny, natomiast żeby zwiedzić opactwo, należy wykupić bilet; również fotografowanie wymaga dodatkowej opłaty. Świątynia jest skromnie wyposażona, na jej białych ścianach widać jedynie niewielkie fragmenty ornamentów w żywych kolorach, jakie niegdyś ją zdobiły. W głównym ołtarzu przechowywane są relikwie San Fruttuoso i jego towarzyszy, męczenników Augurio i Eulogio. Jest też kilka mniejszych ołtarzy bocznych oraz kaplica poświęcona pamięci ludzi morza, gdzie umieszczono posąg Jezusa ze wzniesionymi rękami (jest to kopia Chrystusa Morskiej Otchłani, o którym będzie osobny akapit).
W tym bardzo surowym wnętrzu niezbyt mi pasowały do całości żyrandole ozdobione kolorowymi kryształkami, lecz pomyślałam, że przy zapalonym świetle może to wyglądać bardzo pięknie. Całe opactwo w ciągu swego istnienia przeszło wiele zmian. Po latach rozkwitu straciło na znaczeniu, później przez wiele lat stało opuszczone, wreszcie padło ofiarą straszliwej powodzi, która je zrujnowała w znacznym stopniu.
W 1983 roku dotychczasowi właściciele — Frank i Orietta Pogson Doria Pamphilj — aktem darowizny przekazali je, wraz z trzydziestoma hektarami terenu, na rzecz FAI — prężnej fundacji od lat zajmującej się ratowaniem zabytków. Tę darowiznę upamiętnia napis na tablicy z białego marmuru, umieszczonej na ścianie domu stojącego na wprost kościoła.
Klasztor ma kilka kondygnacji, w części dolnej znajdują się między innymi bardzo skromne krypty, będące miejscem pochówku zakonników, oraz oddzielna, obszerna i reprezentacyjna część, gdzie znajdują się groby członków rodziny Doria. Poszczególne nagrobki powstały na przełomie XII i XIV wieku i kryją szczątki wielu członków rodziny. Mają one kształt niewielkich kapliczek, zbudowanych w typowy dla Ligurii sposób z białego marmuru i ciemnego kamienia, co tworzy charakterystyczne, poprzeczne pasy.
W pozostałej części podziemnej znajduje się pomieszczenie, gdzie można prześledzić zarówno historię tego miejsca, jak i poszczególne etapy przebudowy, a przede wszystkim długoletnich i bardzo kosztownych prac restauratorskich, przeprowadzonych przez FAI. Nie ukrywam, że byłam po prostu wstrząśnięta, gdy zobaczyłam, w jakim stanie był ten obecnie tak zadbany obiekt. FAI rzeczywiście dokonało cudu, doprowadzając opactwo do obecnego wyglądu (prace trwały pięć lat) i przywracając mu jego urodę. W byłych pomieszczeniach klasztornych, znajdujących się na wyższym poziomie, urządzono sale wystawowe, gdzie można zobaczyć odrestaurowaną ceramikę, odnalezioną podczas prac archeologicznych.
Historia powstania opactwa jest równie fascynująca, jak jego wygląd. San Fruttuoso za życia był biskupem Tarragony i w czasie prześladowania chrześcijan w 259 roku, wraz ze swoimi diakonami Augurio i Eulogio, został skazany na śmierć przez spalenie na stosie. Wyrok wykonano, a po ich śmierci wierni zgasili żar ognia winem i zebrali prochy oraz kości męczenników. Relikwiami opiekowali się zakonnicy aż do chwili, kiedy w Hiszpanii zaczęła się inwazja Saracenów.
Powstał wtedy problem: jak te czcigodne szczątki uchronić przed zbezczeszczeniem? Jednemu z mnichów ukazał się we śnie zmarły biskup i powiedział, że należy je przewieźć do pewnego miejsca na wybrzeżu liguryjskim. Jego znakami rozpoznawczymi miały być źródło, jaskinia i smok. Legenda mówi, że mnisi znaleźli te znaki, kiedy przybyli do zatoczki, dziś zwanej Capodimonte. Żyjący tu smok został zwyciężony przez anioła, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby mnisi osiedlili się w tym miejscu.(Legenda o smoku była podobno ongiś rozpowszechniana przez miejscową ludność, aby odstraszać tych, którzy chcieliby zapanować nad dostępem do źródła.)
W połowie X wieku powstał tu prymitywny klasztor, założony przez kilku mnichów z Grecji. Jego pierwszą benefaktorką była cesarzowa Adelajda, żona cesarza Ottona I, zwanego Wielkim (odegrali oni również istotną rolę w historii Orty i wyspy San Giulio, o których niedawno pisałam tutaj). Dzięki cesarzowej dokonano rozbudowy klasztoru na przełomie X i XI wieku, a następnie powierzono go zakonowi benedyktynów.
Były to lata świetności opactwa, które pomyślnie się rozwijało dzięki protekcji rodziny Doria. Niestety, częste napady piratów berberyjskich spowodowały, że zostało częściowo opuszczone. Dopiero w XVI wieku decyzja admirała Andrei Dorii, aby zbudować potężną wieżę obronną, sprawiła, że rozkwitło na nowo. W zamian za to papież Juliusz III wydał bullę, dzięki której rodzina Doria objęła swoim protektoratem kościół i klasztor oraz otrzymała przywilej obsadzania stanowiska opata swoimi synami.
Szczególne zasługi położył tu opat Camillo Doria, pełniący swe obowiązki od 1730 roku. Dzięki niemu przeprowadzono wiele prac w zakresie renowacji i przebudowy. W czasach Napoleona klasztor ponownie podupadł — większość mnichów go opuściła, a ówczesny opat przymusowo przebywał we Francji. Po jego powrocie ponownie dokonano niezbędnych prac, między innymi naprawy dachu, lecz czasy dawnej świetności już nie wróciły.
Następnym wydarzeniem, które niemal doprowadziło do całkowitego zniszczenia San Fruttuoso, była straszliwa powódź, połączona z obsunięciem terenu i upadkiem wielu ogromnych drzew. Spowodowało to, że miejsce to stało się ruiną. Miało to miejsce 25 września 1915 roku. Nieszczęśni mieszkańcy tego miejsca ocaleli tylko dzięki temu, że schronili się w potężnej, stojącej nieco wyżej wieży Doriów.
W 1933 roku przeprowadzono pewne działania mające na celu zabezpieczenie budynków przed dalszym niszczeniem. Jednak dopiero przejęcie klasztoru przez FAI oraz rozpoczęcie prac archeologicznych i restauratorskich na szerszą skalę ocaliło ten piękny obiekt. Prace trwały od 1985 do 1990 roku, a dziś — dzięki zgromadzonej dokumentacji — możemy prześledzić zmiany, jakie tu zaszły na przestrzeni tych pięciu lat.
W sąsiedztwie klasztoru nadal mieszkają nieliczni rybacy, trudniący się połowem. Są też dwie niewielkie restauracje i stoisko, gdzie sprzedaje się pamiątki. W kasie biletowej prowadzonej przez FAI można nabyć publikacje na temat klasztoru i najbliższej okolicy, a także dokonać wpłaty na fundusz dalszych prac.
FAI zainicjowało ciekawą akcję mającą na celu doposażenie obiektów, którymi zarządza. W niewielkim ogródku znalazłam cztery ładne, stylowe ławki dla znużonych przybyszów, będące darem osób prywatnych. W zamian za wsparcie mogli oni umieścić na ich oparciach pamiątkową, mosiężną tabliczkę. Można też „adoptować” drzewo — polega to na pokrywaniu kosztów jego pielęgnacji. Pod dorodną palmą obok opactwa znalazłam piękną sentencję, umieszczoną tam przez opiekujących się nią małżonków — „adopcja” palmy była darem dla opactwa, a jednocześnie miała upamiętnić ich wieloletni związek.
Chrystus Morskiej Otchłani (Christo degli Abissi).
Chrystus Morskiej Otchłani (Christo degli Abissi)
W morskich głębinach, niedaleko opactwa, znajduje się posąg Chrystusa ze wzniesionymi rękami, który umieszczono tam w 1954 roku. Pomysłodawcą był włoski nurek Duilio Marcante. W ten sposób chciał on upamiętnić śmierć swojego przyjaciela, który zginął podczas nurkowania, a także oddać hołd wszystkim, którzy kiedykolwiek pracowali na morzu lub znaleźli śmierć w jego odmętach.
Potężna baza posągu jest zakotwiczona do dna morskiego na głębokości 18 metrów. Sam posąg, wykonany z brązu, ma 2,5 metra wysokości, a jego ręce znajdują się 12 metrów pod powierzchnią wody. Figurę odlano z mosiężnych części statków, dzwonów i medali z brązu, ofiarowanych przez ludzi morza.
Mimo że umieszczono go na dość znacznej głębokości, posąg można zobaczyć nawet bez schodzenia pod wodę — w sezonie turystycznym kursuje tu bowiem łódź ze specjalnym peryskopem, który pozwala dostrzec figurę zanurzoną w morskiej głębinie.
W Capodimonte, corocznie pod koniec sierpnia, po zapadnięciu zmroku odbywa się niezwykłe święto, poświęcone pamięci ludzi morza. Na niewielkiej plaży odprawiana jest uroczysta msza, połączona z procesją przy blasku pochodni. W miejscu, gdzie znajduje się posąg, schodzą pod wodę nurkowie z wieńcem laurowym, aby złożyć go u stóp Chrystusa.
W Capodimonte, corocznie pod koniec sierpnia po zapadnięciu zmroku ma miejsce niezwykłe święto, poświęcone pamięci ludzi morza. Na niewielkiej plaży jest odprawiana uroczysta msza, połączona z procesją przy blasku pochodni; w miejscu, gdzie znajduje się posąg schodzą pod wodę nurkowie z wieńcem laurowym, aby złożyć go u stóp Chrystusa.
Jeśli pogoda nie sprzyja, uroczystość złożenia wieńca odbywa się w świątyni opactwa, gdzie 13 sierpnia 1974 roku umieszczono kopię posągu, o której wspominałam wcześniej. (Podobno od pewnego czasu święto obchodzi się — właśnie ze względu na pogodę — w ostatnią sobotę lipca. Sądzę, że nie tyle chodzi o deszcze, bo te są raczej rzadkie, ile o stan morza, który może zagrozić nurkom. Piszę to na wszelki wypadek — jeśli ktoś się tam wybiera, warto sprawdzić tę informację w Biurze Obsługi Turystycznej).
Z tym miejscem związana jest również inna historia, która zasługuje na przypomnienie, aby oddać należną cześć osobom, które nie wahały się narazić życia w imię ludzkiej solidarności. Zdarzenie to miało miejsce 24 kwietnia 1855 roku.
Przy opactwie mieszkała wówczas zaledwie garstka rodzin, zajmujących się rybołówstwem, rolnictwem oraz pracami leśnymi. Tego dnia ich spokojną egzystencję zmącił tragiczny wypadek. Nieopodal zatoki przepływał angielski parowiec „Croesus”, mający na pokładzie 270 żołnierzy i 37 oficerów pochodzących z Sardynii. Holował on kolejny statek, „Pedestrian”, wypełniony amunicją — transport ten przeznaczony był dla wojsk angielskich biorących udział w wojnie krymskiej.
Podczas przepływania na wysokości San Fruttuoso, na pokładzie parowca wybuchł pożar. Płonący statek skierował się ku zatoce i osiadł na mieliźnie. Wszyscy sprawni mężczyźni z Capodimonte, a także dwie kobiety — siostry Maria i Caterina Avegno (obydwie były świetnymi pływaczkami) — ruszyli łodziami i wpław na ratunek poszkodowanym. Uratowano życie wielu żołnierzom, lecz Maria, matka ośmiorga dzieci, poświęciła swoje własne, próbując, mimo utraty sił, dotrzeć do ludzi, którzy wciąż czekali na pomoc. Jej ciało spoczywa w krypcie grobowej rodziny Doria, a całe zdarzenie upamiętnia tablica na budynku, w którym niegdyś mieszkały te niezwykłe kobiety.
Zatoczka, w której mieści się opactwo San Fruttuoso, położona jest nieopodal Zatoki Portofino. Te dwa urocze miejsca oddziela skaliste wzgórze o wysokości ok. 500 m n.p.m. Cały półwysep pokryty jest siecią ścieżek, które umożliwiają piesze wycieczki do wielu ciekawych punktów widokowych i historycznych, a także pozwalają nacieszyć się panoramą Morza Śródziemnego z wysokich, urwistych klifów.
Jeden z tych szlaków prowadzi z opactwa do ślicznego miasteczka Portofino. O moich przygodach podczas jego pokonywania opowiem w kolejnym poście.
Więcej zdjęć z Opactwa San Fruttuoso w Google + >
https://photos.google.com/album/AF1QipMiPCjAVpQT7bOu6Ru3nDrGHCtRvTdpa1BMiJAa?hl=pl