Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Monte Grona. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Monte Grona. Pokaż wszystkie posty

środa, 9 stycznia 2013

Lombardia. Prealpy, Mote Grona.



Chyba nigdy nie zapomnę dnia, w którym po raz pierwszy płynęłam statkiem po jeziorze Como, bo widok otaczających je gór był wtedy dla mnie czymś zupełnie nowym i niezwykłym. Pamiętam, jak patrzyłam na ich strome, zielone stoki schodzące na skraj wody, na trawiaste i skalne wierzchołki... Wtedy te góry wydawały mi się  odległe i nieosiągalne, myślałam też o tym, jak by to było pięknie stanąć na szczycie i z tej wysokości popatrzeć na otaczający świat. Chociaż przez niemal całe moje dotychczasowe życie w Polsce mieszkałam na Mazurach, to jednak sporadycznie zdarzyło mi się chodzić po górach (co prawda, najczęściej w większej grupie z przewodnikiem) i bardzo mi się to podobało.


Jednak tu byłam sama, do tego w miejscach, których nie znałam, więc sądziłam, że to jedynie pobożne życzenie i raczej na zawsze zostanie ono w sferze marzeń. Mimo wszystko, stało się inaczej a dziś jestem najlepszym dowodem na to, że jeśli naprawdę się czegoś pragnie i ma odwagę po to sięgnąć, to nasze marzenia mogą się spełnić. Bowiem tak się jakoś stało, że ja, samotna w obcym kraju, kobieta w średnim wieku i bez szczególnego doświadczenia w tej materii, znalazłam się w miejscach, gdzie jak sądziłam, nie będzie mi dane postawić stopy. W dużej mierze zawdzięczam to sympatycznym ludziom, których poznałam podczas mojego kilkuletniego pobytu we Włoszech.  Wielu z nich, widząc mój zapał i determinację aby zobaczyć jak najwięcej, starało się mi dopomóc, oczywiście każdy na miarę swoich możliwości. 


Muszę też przyznać, że miałam w tym względzie duży fart. Nie policzę wszystkich osób, które zawodowego obowiązku lub zwykłej ludzkiej życzliwości, dzieliły się ze mną swą wiedzą oraz doświadczeniem, udzielając mi cennych wskazówek, ostrzegając przed trudnościami do pokonania i ucząc obserwowania zjawisk zapowiadających nagłe załamanie pogody. Mój największy skarb - książkę, zawierającą opisy górskich szlaków wraz z ich dokładną charakterystyką, stopniem trudności i wszystkimi potrzebnymi detalami, otrzymałam w prezencie od pewnej pary miłych ludzi, którzy przez przypadek dowiedzieli się o mojej pasji. Dzięki tej książce mogłam planować wycieczki, nie narażając się z góry na porażkę z powodu źle obliczonego czasu lub ze względu na stopień trudności przerastający moje doświadczenie. Przez cały ten okres nigdy też nie napytałam sobie biedy ponieważ wybrałam szlak zbyt niebezpieczny dla osoby wędrującej w pojedynkę.



Prealpy nie są zbyt wysokimi górami ( najwyższe szczyty mają nieco ponad 2000 m n.p.m.) mimo to, na turystę czyha tu wiele pułapek, począwszy od żmij kryjących się w trawie a skończywszy na piaszczystych, czy kamienistych osuwiskach lub śliskich ścieżkach, których tu nie brakuje z racji dużej ilości zacienionych, porośniętych liściastym lasem wąwozów i licznych strumieni. Zbocza gór są bardzo strome; co roku giną  ludzie, którzy nie zachowali ostrożności i zeszli ze ścieżki a czasem  zrobili tylko jeden fałszywy krok... Szczególnie dużo wypadków zdarza się w okresie, gdy pojawiają się grzyby i zaczyna zbiór kasztanów. Jednak giną nie tylko zbieracze, zdarza się to również wytrawnym turystom, których zgubiła rutyna lub mieli swój zły dzień. Wielokrotnie widziałam małe kapliczki, krzyżyki i kamienie z pamiątkowymi napisami, postawione przez rodzinę lub przyjaciół tych, którzy odeszli z tego świata wprost z górskiego szlaku. Jednak ta piękna okolica ma nieprzeparty urok i ktoś, kto go raz zakosztował, zawsze będzie pragnął powrotu... Jedną z gór, które  mnie oczarowały podczas mojego pierwszego rejsu po Jeziorze Como, była Monte Grona. Wznosi się ona ponad Menaggio, po prawej stronie miasta. Jest pierwszym szczytem z górskiego pasma, jakie ciągnie się się od Menaggio na północny zachód w stronę szwajcarskiej granicy. Ma ona bardzo charakterystyczną sylwetkę, jej dość łagodne zbocza w dolnej części są porośnięte lasem w wyższych partiach prezentuje bardziej strome, trawiaste stoki a zwieńczenie stanowi skalisty szczyt otoczony licznymi pylonami, zwanymi tutaj "guglie".



Z pewnej odległości na jej zboczach widać kilka wiosek, do których można dojechać autobusem, to właśnie tam mają swój początek górskie ścieżki. Szlaków jest kilka, o różnym stopniu trudności. Ponieważ (jak już wspominałam) moje wędrówki z reguły odbywałam w pojedynkę, zgodnie z nakazem rozsądku wybrałam dłuższą, ale łatwiejszą ścieżkę. Lokalny autobus górską serpentyną dowiózł mnie do wioski Breglia, gdzie tuż przy przystanku można obejrzeć sarkofag z czasów rzymskich, przypadkiem wykopany podczas robót ziemnych. Po krótkim postoju w wiosce wyruszyłam jedną ze ścieżek, które prowadzą do schroniska Menaggio, wzniesionego u podnóża skalistego szczytu. Początkowo wśród sosen, następnie  brzozowych zagajników a później  jałowców i wrzosów, szłam wyżej i wyżej a przede mną roztaczał się coraz szerszy widok na jezioro Como i okoliczne wzniesienia. Mimo ładnej, słonecznej pogody, w powietrzu unosiła się opalizująca mgiełka. Widziana z góry tworzyła subtelne warstwy prześwietlone słońcem, układające się w przestrzeni niczym welony z muślinu, spowijające pejzaż. Po przejściu sporego odcinka szlaku wiodącego stromym, trawiastym zboczem i dojściu do schroniska, czekała mnie jeszcze niezbyt długa wspinaczka na szczyt. Kiedy tam dotarłam, znalazłam się w miejscu skąd widać dwa jeziora - Como i Lugano.


Zatopione w złocistej poświacie, wyglądały wprost nieziemsko pięknie. Zapewne lepsza widoczność pozwoliłaby na dostrzeżenie większej ilości detali, lecz mimo to, nie byłam rozczarowana widokiem, jaki się przede mną roztoczył. Rozproszone światło, szum wiatru wśród skalnych pylonów i przestrzeń dookoła, sprawiały niesamowite wrażenie. Miałam ogromną ochotę zostać tam dłużej lub powędrować wzdłuż trawiastego grzbietu pasterskim szlakiem. Niestety, konieczność przystosowania się do rozkładu jazdy lokalnego środka transportu, zmusiła mnie do zejścia na  dół. Z reguły unikam schodzenia tą samą ścieżką, którą wchodziłam na górę, tak też było i tym razem. Ta druga droga w niektórych miejscach była tak stroma i kamienista, że przypominała łożysko górskiego potoku.


Po drodze spotkałam dwie młode Niemki, które szły pod górę do schroniska i wyglądały na mocno zdrożone, więc w duchu pogratulowałam sobie pomysłu wejścia szlakiem wiodącym przez trawiasty stok. Kiedy dotarłam do wioski, okazało się, że mam jeszcze trochę czasu do planowanego odjazdu autobusu, więc skorzystałam z okazji aby dokładniej obejrzeć miejscowy kościół i tzw. lavatoio, czyli ujęcie źródlanej wody wyposażone w duży, kamienny basen, gdzie niegdyś miejscowe kobiety robiły pranie. Niestety, zabrakło mi czasu żeby zobaczyć sanktuarium widoczne na niewielkim wzgórzu, wznoszącym się ponad brzegiem jeziora. Prowadzi tam osobny szlak, którym można obejść szczyt tego wzniesienia, co podobno pozwala na podziwianie wspaniałego widoku na jezioro Como. W moim przewodniku znalazłam też informację, że samo sanktuarium również jest bardzo interesującym miejscem, więc postanowiłam, że moja pierwsza wizyta w wiosce Breglia nie będzie ostatnią a o konsekwencjach tej decyzji napiszę w jednym przyszłych z postów.

P.S. Na obu zdjęciach w trzecim kolażu, gdzie widać fragment ścieżki i skały, ktoś uważny na tle nieba dostrzeże na nich coś, co z daleka przypomina niewielki słupek. W rzeczywistości jest to spora, ponad metrowa figura Madonny, co daje wyobrażenie o skali pylonów.

Więcej zdjęć>