Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Plac Duomo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Plac Duomo. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 28 stycznia 2024

Lombardia. Jeden taki dzień w Mediolanie.


Mediolan to miasto wyjątkowe. Jak już wspominałam w moich postach, różni się od innych włoskich miast. Nie ma tu wyraźnie wyodrębnionego historycznego centrum, jest to miasto eklektyczne a jego liczne zabytki z różnych epok są porozrzucane na dość znacznym obszarze. Zresztą nawet w nowo powstałych dzielnicach można znaleźć wielowiekowe budowle - kościół z przyległym do niego klasztorem, patrycjuszowską willę a nawet zamek. Dzieje się tak, gdyż miasto, jak wszystkie metropolie nieustannie się rozszerza, wchłaniając  w siebie liczne niewielkie, ościenne miejscowości a także obiekty, które w momencie swego powstania znajdowały się na pustkowiu. Z tego powodu, ktoś, kto nie mieszka tam od wielu lat a do tego nie pasjonuje go zwiedzanie nowych zakątków, ma niewielką szansę na jego rzeczywiste poznanie. Oczywiście nie mam zamiaru dyskredytować osób, które na jego zwiedzanie przeznaczają dwa, trzy lub nawet jeden dzień; jest to zrozumiałe, zarówno ze względu na czas, jak  i zasoby finansowe, jakimi dysponuje turysta. Oprócz tego nie można też zapominać o tym, że całe Włochy to prawdziwa skarbnica sztuki i zabytków, więc tak naprawdę nie wiadomo, gdzie kierować swe kroki. 

Mediolan ma wiele twarzy i tylko od tego, czego szukamy, zależy to, co tam znajdziemy. Ja miałam to szczęście, że mój pobyt w Lombardii trwał wiele lat, więc jego zwiedzanie mogłam rozłożyć na wiele epizodów, jednak wracając do Polski na stałe, zdawałam sobie sprawę, że widziałam może połowę tego, co warto zobaczyć. Jednak mimo to, parę takich dni zapadło mi w pamięć, jedne dlatego, że zobaczyłam jakiś znaczący zabytek lub wystawę a inne po prostu z powodu niezwykłej atmosfery. Niestety, Mediolan nie zalicza się do miast, w których można bezkarnie przebywać przez dłuższy czas, jeśli gnębią nas problemy zdrowotne lub po prostu mamy na względzie swój fizyczny dobrostan. Zresztą z tym samym problemem boryka się cała równina padańska i są okresy, kiedy ten region znajduje się na szczycie rankingu miejsc o najbardziej zanieczyszczonym powietrzu. Ma na to wpływ zarówno specyficzny mikroklimat  i wysokie uprzemysłowienie regionu, jak i spaliny, produkowane przez ogromną ilość aut, jaka nieustannie krąży po ulicach. W niektóre dni czapa smogu jest tak dokuczliwa, że drapanie w gardle zmusza do kaszlu a podrażnione oczy łzawią i pieką. Jednak czasem zdarza się, że przychodzą dni wspaniałej pogody, gdyż wiatr od gór przegania te dokuczliwe zanieczyszczenia a to sprawia, że ostry blask słońca inaczej modeluje budynki i ukazuje nam detale architektoniczne, które na co dzień umykają naszej uwadze. 

Najczęściej dzieje się tak wczesną wiosną lub  jesienią, bo wtedy mocniej wieje; sporadycznie zdarza się też w lecie, po burzy połączonej z obfitym deszczem, które na kilka dni oczyszczają atmosferę

Pewnego razu, pod koniec listopada wybrałam się do Mediolanu, aby obejrzeć wystawę obrazów Salvadora Dali w Palazzo Reale. Co prawda, nie jestem szczególną miłośniczką jego malarstwa, jednak wychodząc z założenia, że czym innym jest kontakt z reprodukcją a czym innym możliwość obejrzenia  oryginału, postanowiłam skorzystać z tej niepowtarzalnej okazji, tym bardziej, że wystawy, jakie można obejrzeć w Palazzo, zawsze są przygotowane z ogromną starannością. Ich dodatkowym walorem jest to, że organizatorzy starają się o sprowadzenie obrazów z różnych źródeł; są one wypożyczane nie tylko z innych muzeów, ale również ze zbiorów będących własnością wielkich banków i z prywatnych kolekcji. Dla mnie była to prawdziwa gratka i dzięki temu miałam niepowtarzalną okazję zobaczyć wiele wspaniałych dzieł, które bardzo rzadko są udostępniane szerszej publiczności.  Wystawa Dalego była jedną  z większych ekspozycji i zgromadziła mnóstwo oglądających. Szczerze mówiąc, tym co mnie naprawdę zaskoczyło, była rozmaitość stylów i technik prezentowanych obrazów,  ponieważ oprócz tych powszechnie znanych, namalowanych w stylu surrealizmu i  bezsprzecznie robiących ogromne wrażenie, pokazano  również inne, które skojarzyły mi się raczej z wystawą prac studentów Akademii. Reasumując, cieszę się, że mogłam to wszystko zobaczyć, ale nie mogę powiedzieć, że poczułam się szczególnie wzbogacona duchowo. Dla mnie sztuka jest przede wszystkim sprawą emocji, które we mnie budzi, co oczywiście nie znaczy, że szukam tylko tego co jest pogodne, "ładne" i miłe dla oka. Nie mogę też powiedzieć, że w obrazach Dalego nie dostrzegam przesłania, czy swoistej filozofii w sposobie widzenia świata, jednak patrząc na nie, mam wrażenie czegoś wyrozumowanego i wykreowanego a nie płynącego z głębi jaźni artysty. 




Mimo wszystko, na wystawie spędziłam około trzech godzin a kiedy wyszłam na Plac Duomo minęło już  południe. Był to jeden z tych pięknych dni późnej jesieni i choć dopiero kończył się listopad, pogoda była niemal zimowa; utrzymywał się lekki mróz, wspaniale świeciło słońce a powietrze miało przejrzystość kryształu. Aura była wręcz wymarzona na przechadzkę po mieście, tym bardziej, że pokazało się ono ze swojej najlepszej strony. Chyba po raz pierwszy miałam okazję oglądać mediolańską katedrę w takim oświetleniu; prezentowała się po prostu olśniewająco, przepięknie wymodelowana przez światło i cień, ukazywała wszystkie swoje detale i zakamarki fasady. Także inne budynki wokół placu nabrały niemal nierzeczywistego wyglądu, masywna bryła Palazzo Arengario, podobnie jak Duomo oblicowana marmurem z Candoglii, zawała się niemal unosić w powietrzu, dzięki swym ogromnym oknom, w których odbijał się ciemny błękit nieba i rozmyta sylwetka katedry.





Na Piazza Duomo jak zwykle było sporo ludzi a jeszcze więcej gołębi, które całymi chmarami fruwały z miejsca na miejsce. Choć od świąt dzielił nas równo miesiąc, na placu już ustawiono  ogromną, smukłą  choinkę, jeszcze częściowo osłoniętą, gdyż nadal trwały prace związane z jej ozdabianiem i montażem światełek. Światełka te, zgodnie z tradycją po raz pierwszy zapala się w dniu 6 grudnia, czyli w wigilię obchodów poświęconych św. Ambrożemu, patronowi miasta. Tymczasem na placu toczyło się zwykłe życie, choć może nieco zredukowane z racji mniejszej ilości turystów. Imigranci z krajów afrykańskich handlowali książkami a młodzi mężczyźni przybysze z Maghrebu, przez zaskoczenie próbowali "obdarowywać" turystów bransoletkami splecionymi z kolorowych nitek. Ludzie ci, po zawiązaniu tego "prezentu" na nadgarstku upatrzonej ofiary, żądają za niego datku w postaci kilku euro, co często kończy się kosmiczną awanturą. Nie brakuje też osób sprzedających kukurydzę dla gołębi, chociaż ich karmienie jest surowo zakazane i zagrożone sporą grzywną. Mimo to, chyba jest to proceder dość opłacalny, bo sporo osób chce sobie zrobić zdjęcie w otoczeniu chmury ptaków.   





Podobnie jak Duomo i Arengario, również Galeria Wiktora Emmanuela dzięki temu niecodziennemu oświetleniu, ukazała całe bogactwo swych dekoracyjnych elementów. Z racji  wysokości budynku część z nich zwykle tonie w półcieniu i aby je dobrze obejrzeć należałoby użyć lornetki; tym razem ostre, słoneczne światło padające od wejścia zadziałało jak reflektor, oświetlając mozaiki i architektoniczne zdobienia. Mnie zainteresowały czasowe dekoracje w postaci kolorowych proporców zawieszonych pod stropem, wysoko ponad głowami przechodniów. Na proporcach umieszczono symbole i motywy ze średniowiecznych rycin, ilustrujących stare, włoskie przysłowia. Większość nich była mi zupełnie nieznana i mogłam się jedynie domyślać o co w nich chodzi, jednak dwa nie pozostawiały cienia wątpliwości. Pierwszy to wizerunek nieszczęsnej owieczki rozszarpywanej przez wilka i napis "Che pecora si fa" ( to się robi z owcą ) nic ująć nic dodać! (Tu przyszła mi do głowy refleksja - czy nie ma innego podziału, czy na świecie faktycznie są tylko owieczki na pożarcie i okrutne wilki? A może są momenty, kiedy te role się odwracają? Można by o tym długo dyskutować.) Natomiast drugie, to wizerunek człowieka, który z niezbyt mądrą miną zamierza drażnić kijem  śpiącego psa, czemu odpowiadało przysłowie "Non svegliare il cane che dorme" (nie budź śpiącego psa). To ostatnie po prostu mnie oczarowało trafnością spostrzeżenia, u nas w Polsce mówi się w takich sytuacjach "Nie budź licha" ale wydaje mi się, że włoska wersja bardziej przemawia do wyobraźni. Zresztą wraz z Martą szybko je zaadaptowałyśmy na swoje potrzeby, zmieniając psa na kota i używamy go, kiedy nasze kotki śpią (wiadomo, że jak się je zbudzi bez potrzeby, będą robić na złość i zaczną rozrabiać).








To miłe popołudnie postanowiłam zakończyć kawą w ustronnym barze przy placu San Fedele, z widokiem na piękny, renesansowy kościół, pod wezwaniem tegoż świętego. Ten śródmiejski plac, choć znajduje się na tyłach Galerii i w bezpośrednim sąsiedztwie bardzo uczęszczanego Piazza della Scala, zwykle jest oazą spokoju. Co ciekawe, jedną jego pierzeję stanowią tyły Palazzo Marino (front wychodzi na Piazza della Scala) a jeśli ktoś czytał mojego posta o Virginii, mniszce z Monzy, ( link ) być może pamięta, że jest to miejsce, gdzie Virginia a właściwie Marianna de Leyva, urodziła się i gdzie spędziła pierwsze lata swego życia. Ale to nie koniec ciekawostek - tuż obok, na małym placyku Piazza Belgiojoso, jest dom, gdzie mieszkał Aleksander Manzoni, pisarz, który uwiecznił Virginię w swojej powieści "Promessi sposi" sztandarowym dziele włoskiej literatury. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że pewnego razu, liczący niemal dziewięćdziesiąt lat Manzoni, wychodząc po mszy z kościoła San Fedele, upadł na schodach tak nieszczęśliwie, że dotkliwie rozbił sobie głowę. Skutki były fatalne, pisarz nie odzyskał zdrowia i zmarł po kilku miesiącach. W dziesiątą rocznicę jego śmierci, na środku placu wystawiono mu pomnik, w miejscu, które tak bardzo połączyło w jedno jego życie i twórczość. W nawiązaniu do Manzoniego dodam jeszcze, że w domu, gdzie niegdyś mieszkał, obecnie znajduje się muzeum i że byłam tam na początku mojego pobytu w Mediolanie. Przeżyłam wtedy mały szok na widok tego domostwa, o co prawda licznych, lecz dość skromnie wyposażonych pokojach, które pozostawiono w nienaruszonym stanie. Moją uwagę zwróciła bogata biblioteka pisarza i jego pokój o ścianach pociemniałych od dymu z kominka, z wąskim, metalowym łóżkiem i wręcz ubogim, podstawowym wyposażeniem. Było to zaskakujące, tym bardziej, że Manzoni pochodził z arystokratycznej rodziny i był człowiekiem zamożnym. Tymczasem jego pokój był chyba bardziej odpowiedni dla ucznia nie dbającego o wygody a nie człowieka w podeszłym wieku i uznanego autora.




Słoneczny dzień, jak zwykle o tej porze roku szybko się skończył, lecz on mimo to, byłam bardzo zadowolona z tego relaksującego wyjazdu. 

Jedyna rzecz, która mnie ominęła, to widok na ośnieżone Alpy z dachu Duomo,  niestety, uświadomiłam to sobie dopiero w chwili, kiedy już siedziałam w  pociągu powrotnym. Szkoda, bo przy takiej pogodzie zapewne wszystko było widać, jak na dłoni, zarówno miasto, jak i dalsze rejony Lombardii, Alpy a nawet Apeniny...