Zaprzyjaźnieni blogerzy, którzy zaglądają tu od jakiegoś czasu, zapewne wiedzą, że nasza rodzina nie jest zbyt liczna. Z moich dwojga dzieci Jakub wraz z żoną i córką Mają mieszka w Gdyni, natomiast Marta i ja żyjemy dość spokojnie w naszym przytulnym lokum na klimatycznym poddaszu stuletniej kamienicy w towarzystwie trójki czworonożnych współlokatorów. Są to trzy koty, mądralińska choć mikroskopijnej postaci czarna koteczka Buffy, na co dzień zwana Misią, melancholijny czarny kocurek Baribal, uwielbiający wszelkie torby i pudełka oraz uroczy i przytulaśny (choć nieco postrzelony) rudzielec Furianusz. Cała trójka to znajdki, trafiły do nas zupełnym przypadkiem albo jak mówią kociarze w ramach centralnego systemu dystrybucji kotów, czyli na zasadzie losowego zdarzenia, które na na drodze kota stawia odpowiedniego człowieka. Ja myślę że równie dobrze może za tym stać święty Franciszek (jak wiadomo jest on opiekunem wszystkich czworonożnych stworzeń) ale niezależnie od tego na jakiej zasadzie dochodzi do takich spotkań, faktem jest, że koty bezbłędnie wyczuwają potencjalnego opiekuna i potrafią koło niego zakręcić się odpowiednio. Jakub ma w tym względzie jeszcze więcej szczęścia, ponieważ w jego przypadku system zadziałał aż pięć razy!
Bywa to dość kłopotliwe, ponieważ bez znalezienia zaufanego opiekuna wszelkie wspólne wyjazdy stają się niemożliwe a koegzystencja z kilkoma zwierzaczkami czasem jest sprawą trudną i wymagającą wielkiej cierpliwości, jednak to, co otrzymuje się w zamian jest warte każdej ceny. Nasze kotki są trochę rozpuszczone, nie tylko z tej przyczyny, że bardzo je kochamy lecz przede wszystkim dlatego, że w czasie kiedy obydwie z Martą byłyśmy w pracy, pozostawione same przez wiele godzin organizowały sobie różne dzikie zabawy i rozrywki, co czasem kończyło się zdemolowaniem jakiegoś pomieszczenia. Żeby uniknąć niekomfortowych sytuacji musiałyśmy zrezygnować z pewnych przyzwyczajeń i zagospodarować mieszkanie w taki sposób, żeby było bezpieczne dla kociaków a nas nie narażało na przykrości z powodu zniszczenia ulubionych lub użytecznych przedmiotów. Najdłużej trwało nasze rozstanie z bożonarodzeniową choinką, bez której nie wyobrażałyśmy sobie świąt. Większość kotków interesuje się pięknie przybranym drzewkiem z błyszczącymi bombkami a nasza trójka nie odbiega w tym względzie od normy, więc w okresie świątecznym każdej nocy budziły nas odgłosy zabawy tym, co kotkom udało się zdjąć z gałązek.
Z tego powodu w kolejnych latach na dole choinki zaczęłyśmy wieszać bombki plastikowe a szklane, będące pamiątkami mojego wczesnego dzieciństwa, na jej wyższych partiach. Niestety z roku na rok koty udoskonaliły swoje umiejętności i każdego ranka coraz więcej bombek znajdowałyśmy w kątach i pod meblami. Z tego powodu parę lat temu postanowiłam, że jedyną ozdobą choinki będą gwiazdki z papierowej wikliny, orzechy i szyszki pomalowane złotą i srebrną farbą oraz dużo kolorowych światełek. Oczywiście szyszki i orzechy też były zdejmowane, ale nie przywiązywałyśmy do tego wielkiej wagi. Jednak miarka się przebrała trzy lata temu, kiedy pewnej nocy obudził nas głośny hałas przewracanego drzewka. To było istne pobojowisko, powyginane gałęzie, połamany stojak, splątane lampki a w tym wszystkim trzy koty zdziwione efektem swoich poczynań. Była to bardzo skuteczna lekcja, więc w ubiegłym roku z bólem serca rozstałyśmy się z tradycyjną choinką na rzecz girland ozdobionych bombkami i czegoś w rodzaju staropolskiej podłaźniczki, czyli choinki do góry nogami.
Jeśli chodzi o inne świąteczne dekoracje nie ma też mowy o żywych poinsecjach, które dla kotów są trujące, więc człowiek musi poprzestać na sztucznych (którymi w duchu gardzi, ale w czasie świąt jakoś się bronią). Co prawda te także trzeba mieć na oku a na noc przestawiać poza zasięg kocich łapek, podobnie jak inne, mniejsze stroiki. Osobną historią jest bożonarodzeniowa szopka - ta raczej nie może zawisnąć pod sufitem, dlatego poprzestałyśmy na uroczym, staroświeckim egzemplarzu zastępczym wykonanym z kartonu, który poruszony sam się składa na płasko, co sprawia, że koty szybko przestają się nim interesować. Co prawda pewnego razu Furianuszkowi udało się w niej położyć (wiadomo, że żadna szopka nie może obejść się bez kota) ale na szczęście nie doszło do zniszczeń. Wypada jeszcze wspomnieć o konieczności pilnowania stołu nakrytego do wigilii, ponieważ kogoś mógłby zainteresować zwisający obrus i zechciałby sprawdzić co się stanie jeśli się za niego pociągnie, co dla człowieka jest wizją raczej dramatyczną.
W tej sytuacji ktoś mógłby zapytać po co człowiekowi kot, nie mówiąc o trzech lub więcej? No cóż, na to pytanie nie ma dobrej odpowiedzi, zna ją tylko ten, komu kot patrzy głęboko w oczy hipnotyzującym wzrokiem i wskakuje na kolana, żeby ułożyć się do smacznej drzemki z najpiękniejszą na świecie kołysanką - mruczanką...