wtorek, 31 grudnia 2024

Życzenia noworoczne A.D. 2025.

Czytelnikom, którzy odwiedzają mojego bloga życzę jak najwięcej szczęścia w Nowym Roku 2025!


Życzę Wam by ten nadchodzący czas przyniósł wszystkim wiele sukcesów, inspirujących zdarzeń oraz pięknych momentów w gronie rodziny i przyjaciół. Życzę zdrowia i spełnienia marzeń, obieżyświatom niezapomnianych podróży, molom książkowym wspaniałych książek a wszystkim pozostałym powodzenia w realizacji ich zainteresowań i pasji. Niech dla każdego z nas ten rok będzie czasem spokoju, uśmiechu i pogody ducha!

sobota, 28 grudnia 2024

Trochę zabawy, czyli moja lista lektur w 2024 roku.

 

MaB z bloga "Okruchy i ziarenka" zainspirowała mnie do wzięcia udziału w pewnej zabawie, polegającej na stworzeniu niekonwencjonalnej listy przeczytanych lektur. Chyba ją trochę zmodyfikowałam po swojemu, ale mam nadzieję, że moja lista też jest do przyjęcia. Oczywiście na zdjęciu  nie ma wszystkich pozycji, jedynie to co zmieściło się na stoliku (poza tym nie wszystkie były moją własnością). W istocie książek przeczytanych przeze mnie chyba było więcej, bo nie zawsze kojarzę kiedy coś czytałam a poza tym sporo z nich wysłuchałam w okresie, gdy leżałam po operacji w pozycji uniemożliwiającej samodzielne czytanie. Tak czy inaczej może z tego być dobra zabawa, ciekawa jestem, czy ktoś ze znajomych też się na nią skusi?

                                                     --------------------------

Pewnej nocy przyśnił mi się bardzo dziwny sen...Śniło mi się, że płynę w rejs statkiem Pod polską banderą przez Atlantyk a na jego pokładzie zebrało się doborowe, międzynarodowe towarzystwo. Wszyscy pasażerowie zgromadzili się w salonie, gdzie każdy zabawiał się według swego uznania. Przy zielonym stoliku  Casanova  rozdawał karty innym graczom a Czterej synowie Raka zastanawiali się, czy  Cesarski poker to gra odpowiednia dla chłopaków takich jak oni. Nieopodal okna siedział Słowacki a obok niego Krasiński, obydwaj wyruszyli w rejs by wspólnie zrecenzować książkę Paryż. Przewodnik literacko historyczny. Jednak zamiast wziąć się do pracy z odrobiną złośliwości analizowali Prywatne życie Moliera a drugim uchem słuchali jak rozchichotane Piękne skandalistki snują Opowieści o sławnych kochankach. Tymczasem poważne i zasadnicze Niepokorne córy II Rzeczypospolitej krytykowały ich zdaniem niewczesne Marzenie pewnej dziewczyny, która chciała być Pierwsza dookoła świata. W ciemnym  kącie przy kominku siedział jakiś stary dziad a obok niego zasłuchani Potomkowie Szczęsnego. Dziad prawił im niewiarygodne historie o tym, jakie Życie towarzyskie i uczuciowe prowadziła pewna Kobieta w Watykanie. Wyjątkowo spokojna Maria Curie, która do tej pory wygodnie odpoczywała na szezlongu (przy czym intensywnie myślała o swoim ostatnim eksperymencie) powiedziała mu, że te opowiastki to po prostu duby smalone. Dziad bardzo się oburzył, mówiąc że są to Wspomnienia naocznego świadka co może przysiąc na obrazek na którym widnieje Czarna Madonna. W tym momencie do salonu wpadła zdyszana Uciekinierka a za nią wbiegł Islamski łącznik. Na ten widok Improwizator zawołał Obejrzyj się ! Krzyknął tak głośno, że wszyscy obecni zerwali się z miejsc a ja się obudziłam...

środa, 25 grudnia 2024

Choinka do góry nogami, czyli jak spędzić Boże Narodzenie z kotkami i nie zwariować.

Zaprzyjaźnieni blogerzy, którzy zaglądają tu od jakiegoś czasu, zapewne wiedzą, że nasza rodzina nie jest zbyt liczna. Z moich dwojga dzieci Jakub wraz z żoną i córką Mają mieszka w Gdyni, natomiast Marta i ja żyjemy dość spokojnie w naszym przytulnym lokum na klimatycznym poddaszu stuletniej kamienicy w towarzystwie trójki czworonożnych współlokatorów. Są to trzy koty, mądralińska choć mikroskopijnej postaci czarna koteczka Buffy, na co dzień zwana Misią, melancholijny czarny kocurek Baribal, uwielbiający wszelkie torby i pudełka oraz uroczy i przytulaśny (choć nieco postrzelony) rudzielec Furianusz. Cała trójka to znajdki, trafiły do nas zupełnym przypadkiem albo jak mówią kociarze w ramach centralnego systemu dystrybucji kotów, czyli na zasadzie losowego zdarzenia, które na na drodze kota stawia odpowiedniego człowieka. Ja myślę że równie dobrze może za tym stać święty Franciszek (jak wiadomo jest on opiekunem wszystkich czworonożnych stworzeń) ale niezależnie od tego na jakiej zasadzie dochodzi do takich spotkań, faktem jest, że koty bezbłędnie wyczuwają potencjalnego opiekuna i potrafią koło niego zakręcić się odpowiednio. Jakub ma w tym względzie jeszcze więcej szczęścia, ponieważ w jego przypadku system zadziałał aż pięć razy! 

Bywa to dość kłopotliwe, ponieważ bez znalezienia zaufanego opiekuna wszelkie wspólne wyjazdy stają się niemożliwe a koegzystencja z kilkoma zwierzaczkami czasem jest sprawą trudną i wymagającą wielkiej cierpliwości, jednak to, co otrzymuje się w zamian jest warte każdej ceny. Nasze kotki są trochę rozpuszczone, nie tylko z tej przyczyny, że bardzo je kochamy lecz przede wszystkim dlatego, że w czasie kiedy obydwie z Martą byłyśmy w pracy, pozostawione same przez wiele godzin organizowały sobie różne dzikie zabawy i rozrywki, co czasem kończyło się zdemolowaniem jakiegoś pomieszczenia. Żeby uniknąć niekomfortowych sytuacji musiałyśmy zrezygnować z pewnych przyzwyczajeń i zagospodarować mieszkanie w taki sposób, żeby było bezpieczne dla kociaków a nas nie narażało na przykrości z powodu zniszczenia ulubionych lub użytecznych przedmiotów. Najdłużej trwało nasze rozstanie z bożonarodzeniową choinką, bez której nie wyobrażałyśmy sobie świąt. Większość kotków interesuje się pięknie przybranym drzewkiem z błyszczącymi bombkami a nasza trójka nie odbiega w tym względzie od normy, więc w okresie świątecznym każdej nocy budziły nas odgłosy zabawy tym, co kotkom udało się zdjąć z gałązek.

 

Z tego powodu w kolejnych latach na dole choinki zaczęłyśmy wieszać bombki plastikowe a szklane, będące pamiątkami mojego wczesnego dzieciństwa, na jej wyższych partiach. Niestety z roku na rok koty udoskonaliły swoje umiejętności i każdego ranka coraz więcej bombek znajdowałyśmy w kątach i pod meblami. Z tego powodu parę lat temu postanowiłam, że jedyną ozdobą choinki będą gwiazdki z papierowej wikliny, orzechy i szyszki pomalowane złotą i srebrną farbą oraz dużo kolorowych światełek. Oczywiście szyszki i orzechy też były zdejmowane, ale nie przywiązywałyśmy do tego wielkiej wagi. Jednak miarka się przebrała trzy lata temu, kiedy pewnej nocy obudził nas głośny hałas przewracanego drzewka. To było istne pobojowisko, powyginane gałęzie, połamany stojak, splątane lampki a w tym wszystkim trzy koty zdziwione efektem swoich poczynań. Była to bardzo skuteczna lekcja, więc w ubiegłym roku z bólem serca rozstałyśmy się z tradycyjną choinką na rzecz girland ozdobionych bombkami i czegoś w rodzaju staropolskiej podłaźniczki, czyli choinki do góry nogami.

Jeśli chodzi o inne świąteczne dekoracje nie ma też mowy o żywych poinsecjach, które dla kotów są trujące, więc człowiek musi poprzestać na sztucznych (którymi w duchu gardzi, ale w czasie świąt jakoś się bronią). Co prawda te także trzeba mieć na oku a na noc przestawiać poza zasięg kocich łapek, podobnie jak inne, mniejsze stroiki. Osobną historią jest bożonarodzeniowa szopka - ta raczej nie może zawisnąć pod sufitem, dlatego poprzestałyśmy na uroczym, staroświeckim egzemplarzu zastępczym wykonanym z kartonu, który poruszony sam się składa na płasko, co sprawia, że koty szybko przestają się nim interesować. Co prawda pewnego razu Furianuszkowi udało się w niej położyć (wiadomo, że żadna szopka nie może obejść się bez kota) ale na szczęście nie doszło do zniszczeń. Wypada jeszcze wspomnieć o konieczności  pilnowania stołu nakrytego do wigilii, ponieważ kogoś mógłby zainteresować zwisający obrus i zechciałby sprawdzić co się stanie jeśli się za niego pociągnie, co dla człowieka jest wizją raczej dramatyczną.

W tej sytuacji ktoś mógłby zapytać po co człowiekowi kot, nie mówiąc o trzech lub więcej? No cóż, na to pytanie nie ma dobrej odpowiedzi, zna ją tylko ten, komu kot patrzy głęboko w oczy hipnotyzującym wzrokiem i wskakuje na kolana, żeby ułożyć się do smacznej drzemki z najpiękniejszą na świecie kołysanką - mruczanką...


Życzenia świąteczne.

 

Wesołych Świąt!

Drodzy zaprzyjaźnieni blogerzy i czytelnicy, niech to popularne życzenie ziści się w Waszych domach a te piękne Święta  przyniosą Wam wiele radości w rodzinnym gronie oraz samych dobrych myśli i uczuć. Życzę wszystkim wiele zdrowia i sił a także satysfakcji ze wszystkich poczynań zawodowych i prywatnych, pogody ducha w każdym dniu a także mnóstwa inspirujących doznań! 

              Elżbieta 

albo jak kto woli - sukienka w kropki

wtorek, 17 grudnia 2024

Lombardia. Rejs po Jeziorze Lecco.



Tytułowe Jezioro Lecco to wschodnia odnoga Jeziora Como, które na wielu mapach jest oznaczane zamiennie jako Lario. Całość tego akwenu przypomina kształt odwróconej litery Y  a każde z ramion ma dodatkowo nazwę pochodzącą od największego miasta leżącego w jego pobliżu. I tak oprócz leżącego na zachodzie Como o którym  już wielokrotnie pisałam, jest jeszcze północne ramię Colico (albo Gera) i wschodnie, czyli Jezioro Lecco, które będzie tematem dzisiejszego posta. Jest to głębokie na 400 metrów jezioro polodowcowe, otoczone niezbyt wysokimi, lecz bardzo  malowniczymi górami. Na brzegu wschodnim są to Alpy Bergamskie a od zachodu Prealpy i wzniesienia Triangolo Lariano, gdzie najwyższym szczytem jest Monte San Primo (o wycieczce na tę górę pisałam tutaj). Wokół jeziora Lecco znajdziemy mnóstwo szlaków trekkingowych a dla bardziej ambitnych turystów są też trudniejsze trasy, wymagające doświadczenia we wspinaczce górskiej.  Wschodnia odnoga Lario rozciąga się od miasta Lecco leżącego na jego południowym krańcu, do Varenny na wschodnim brzegu i Pescallo (jedna z frakcji Bellagio) na brzegu zachodnim. W przeciwieństwie do miasta i zachodniej odnogi Jeziora Como od wieków cieszącego się wielką popularnością jako miejsce letniego wypoczynku ani miasto Lecco ani przyległe jezioro, choć bardzo malownicze, nigdy nie cieszyły się wielką sławą mekki turystycznej. 








Może to dziwić, lecz takie są realia, nie wykluczone, że ma to swe źródło w mniejszym nasłonecznieniu i niezbyt gościnnych brzegach, zwłaszcza od strony zachodniej, gdzie skaliste, zalesione góry schodzą niemal wprost do wody, nie zostawiając wiele miejsca dla ludzkich osad. Prawdopodobnie to sprawia, że miejscowości w tej okolicy nie są zbyt liczne a oprócz willi Monastero w Varennie i willi Giulia we frakcji Bellagio zwanej Regatola, praktycznie nie ma tu historycznych, patrycjuszowskich siedzib, tak licznych w obrębie jeziora Como. Po obu stronach jeziora prowadzi droga jezdna a po wschodnim brzegu z Lecco do Colico jeżdżą również pociągi; dość długo brakowało tu komunikacji drogą wodną i jeśli mnie pamięć nie myli, dopiero około 2010 roku, po kilkudziesięcioletniej przerwie reaktywowano rejsy pomiędzy Lecco i Bellagio. Osobiście bardzo mnie to ucieszyło, bo chociaż parę razy byłam w Lecco i kilku miejscowościach w obrębie tej części jeziora, zawsze marzyło mi się zobaczenie tej okolicy z pokładu statku. Pewnego lipcowego dnia wyruszyłam w ten upragniony rejs, kiedy po wypłynięciu z Bellagio okrążyliśmy półwysep i cypel Sparivento, po lewej stronie mogłam zobaczyć śliczną Varennę o której pisałam tutaj i tutaj. Natomiast po prawej burcie miałam widok na Pescallo, Regatolę i willę Giulia. Dużo sobie obiecywałam po tym widoku, ponieważ swego czasu oglądałam je od strony lądu o czym pisałam w poście o mniej uczęszczanych frakcjach Bellagio (link).











Niestety, było późne popołudnie, więc słońce chyliło się ku zachodowi i wzniesienia Triangolo Lariano rzucały długie cienie a to sprawiało, że zachodni brzeg widziany z pokładu statku tonął w półmroku, co można zauważyć na zdjęciach powyżej. Jednak najmilsza mojemu sercu była panorama rozciągająca się przed dziobem statku z Monte Moregallo i  charakterystyczną sylwetką Corni di Canzo, gdzie dwie skały na szczycie wzniesienia widziane z daleka do złudzenia przypominają rogi na głowie byka. ( O mojej wycieczce na tę górę pisałam tu link.) Ponieważ Corni mają wysokość 1474 m n.p.m. są dość dobrze widoczne z wielu miejsc w obrębie Lario a ja zawsze patrzyłam na nie z przyjemnością. Miałam do nich wielki sentyment, gdyż to z nimi wiązały się najdawniejsze wspomnienia moich wycieczek w Prealpy a ich szczyt był pierwszym, na którym stanęłam. To wtedy zobaczyłam w dole niezapomniany widok, lśniącą taflę Lago di Lecco, odbijającą błękitne niebo z białymi obłokami. Tam również zaczęła się moja wspaniała, wieloletnia przygoda z Lombardią i Włochami, dzięki czemu zobaczyłam mnóstwo ciekawych i pięknych miejsc. Lecz ten aspekt choć ważny, nie był jedynym pozytywem, gdyż te wyprawy sprawiły, że mogłam lepiej poznać sama siebie i swoje możliwości w wymiarze fizycznym i psychicznym a także nauczyły mnie przesuwać granice, które wcześniej uważałam za nienaruszalne...  







Niebawem opuściliśmy centralną część jeziora, Varenna i półwysep Bellagio zostały daleko w tyle a po prawej stronie mogliśmy oglądać długi górski łańcuch, który niczym skalna ściana wyrasta wprost ponad wodą. Tuż nad brzegiem, po wąskim skrawku lądu prowadzi lokalna droga jezdna a obok linia kolejowa Lecco - Colico -  Sondrio. Nieco powyżej w skalnych tunelach biegnie droga krajowa łącząca Como i przełęcz Spluga. Miłośnicy trekkingu i pięknych widoków pomiędzy tymi znamionami cywilizacji znajdą też coś na swoją miarę a mianowicie Sentiero del Viandante czyli Ścieżkę Wędrowca. Ta starożytna droga, prawdopodobnie pamiętająca czasy przedrzymskie, ma długość 75 km. Zaczyna się w Lecco a kończy w Morbegno w prowincji Sondrio, więc podczas wędrówki można przemierzyć cały wschodni brzeg Lario a następnie wejść w obszar alpejskiej doliny Valtellina. Ścieżka biegnie zboczami gór i tylko od czasu do czasu schodzi na brzeg, Z reguły wędruje się na wysokości około 300 metrów, jednak zdarza się, że na pewnych odcinkach trzeba się wspiąć o wiele wyżej, nawet na 1000 metrów. Obecnie jest to jedynie szlak turystyczny, lecz niegdyś właśnie tędy wędrowali kupcy, udający się do Szwajcarii i dalej, do innych krajów Europy.

Pierwszym portem do którego zawinął nasz statek była Lierna, niewielka, bardzo malownicza miejscowość, której historia sięga epoki żelaza a wiele domów ma średniowieczne fundamenty. Na małym półwyspie niegdyś będącym wyspą w czasach Longobardów mieścił się zamek z ufortyfikowaną wieżą. Obecnie niewiele z niego pozostało, lecz historia mówi, że podobnie jak na zamku Vezio, bywała w nim królowa Teodolinda a w połowie X stulecia więziono tam królową Adelajdę, wdowę po zamordowanym królu Włoch, Lotarze II. Lierna to świetne miejsce na spokojny wypoczynek, tym bardziej, że jest tu bardzo ładna plaża i dobre warunki do uprawiania sportów wodnych. Nad brzegiem jeziora nietrudno zauważyć okazałą, secesyjną willę otoczoną bujnym ogrodem. Jest to willa Aurelia, czasem zwana też Besana od nazwiska architekta, który ją zaprojektował. Posiadłość pozostaje własnością prywatną, więc nie można jej zwiedzać, ale podobno wszystkie wnętrza mają bardzo wysmakowane wyposażenie i piękne dekoracje. Potwierdzają to zdjęcia zamieszczone w internecie na portalu ogłoszeniowym, gdyż niedawno willa została wystawiona na sprzedaż. Wieść gminna głosi, że jej kupnem jest zainteresowany George Clooney, który sprzedał swoją willę Oleandra w Laglio nad jeziorem Como, zmęczony tym, że on i jego goście  byli pod nieustannym obstrzałem fanów i wścibskich reporterów wciąż czatujących na wodzie i lądzie w poszukiwaniu sensacji. Mieszkańcy Lierny rzekomo są bardzo radzi z tego powodu i liczą na sfinalizowanie transakcji, lecz jeśli sytuacja z Laglio się powtórzy, ta spokojna miejscowość szybko straci swój największy atut.






Nasz statek podobnie jak te kursujące po Lago di Como płynął zakosami od brzegu do brzegu i zawijał do kolejnych portów. Chociaż obydwie odnogi są porównywalnej długości to jak już wspomniałam, Lago di Lecco jest o wiele uboższe pod względem zaludnienia, więc portów jest również niewiele, dokładnie osiem naprzeciw dwudziestu pięciu! Lecz tak jak nad Como zachwycają nas wspaniałe ogrody i prześliczne wille, Lecco oferuje niezrównane widoki na dzikie zbocza gór, dając nam przedsmak wędrówki z dala od ludzkich siedzib. Kiedy zbliżaliśmy się do portu w małej miejscowości Onno, zachwycił mnie widok dwóch ogromnych skał o pionowych zboczach. Wyglądało to niezwykle malowniczo, więc postanowiłam, że kiedyś muszę to miejsce zobaczyć z bliska. W związku z tym, po powrocie do domu zaczęłam buszować w internecie i opracowałam sobie orientacyjną marszrutę, co zaowocowało dwiema wycieczkami. Choć te wyprawy nie do końca spełniły moje oczekiwania, mimo wszystko dostarczyły mi niezapomnianych wrażeń (jeśli ktoś chciałby poczytać na ten temat zapraszam tutaj i tutaj).







Wzniesienia na zachodnim brzegu nie są specjalnie wysokie; jak już wspomniałam, Monte San Primo, najwyższa góra Triangolo Lariano, ma 1682 m wysokości. Tymczasem po drugiej stronie jeziora ponad miejscowością Mandello del Lario można zobaczyć o wiele wyższe szczyty należące do pasma Alp Bergamskich, liczącą 2182 m n.p.m. Grigniettę (Grigna Meridionale) i mającą 2410 m n.p.m Grignę (Grigna Settentrionale). Są to dwie piękne góry z racji swojej wysokości zapewniające niczym nie zakłócony widok na bliższą i dalszą okolicę. Prowadzi na nie wiele szlaków o różnym stopniu trudności, niektóre wymagają dużego doświadczenia, są jednak i takie, które uważa się za średnio trudne i możliwe do zrealizowania dla osoby, która ma już pewne doświadczenie w chodzeniu po górach. Obydwie Grigne nieźle widać z wielu punktów nad jeziorem Lario, nietrudno je tez rozpoznać po charakterystycznych sylwetkach. Nie do przeoczenia jest zwłaszcza szary szczyt Grigni Settentrionale, mający kształt spłaszczonego trójkąta. Dziwnym trafem, choć wielokrotnie mogłam patrzeć na tę górę, nigdy nie czułam tak przemożnej potrzeby wejścia na nią, tak jak to było w przypadku Monte Palanzone, Corni di Canzo. Monte San Zeno, czy Monte san Primo, które ciągle zaprzątały moją wyobraźnię. Nie chodzi o to, że odstraszała mnie jej wysokość, bo po doświadczeniu na jeszcze wyższej Monte Jafferau, gdzie całkiem nieźle dałam sobie radę nie miałam obaw tego rodzaju, ale nie miałam też obsesji na jej punkcie. Lubiłam na nią patrzeć i to mi w zupełności wystarczało, chociaż gdyby ktoś mi zaproponował wspólną wycieczkę, zapewne chętnie bym skorzystała z nadarzającej się okazji.








Panorama Mandello del Lario nie wygląda tak oszałamiająco. jak to jest w przypadku Varenny, czy Bellagio, jednak mimo to, miasteczko leżące na dość rozległym cyplu, wygląda bardzo przyjemnie ze swoją stylową zabudową  i dobrze zagospodarowanym nabrzeżem. Jest tu również bardzo ładna plaża oraz przystań dla łodzi i żaglówek. Nieopodal Mandello biegnie Sentiero del Viandante, szlak o którym pisałam powyżej, stąd też można rozpocząć wspinaczkę na Grignę i Grignettę, do czego zachęcają ich sylwetki, pięknie rysujące się na tle błękitnego nieba ponad dachami domów. Na północnym stoku Grigni przez który biegnie Ścieżka Wędrowca, powyżej wioski Olcio znajduje się ciekawy relikt przeszłości i wspaniały punkt panoramiczny. Jest to leżące na wysokości 660 metrów sanktuarium Santa Maria Sopra Olcio, wzniesione w XI wieku, jako miejsce, gdzie podróżni mogli się schronić a także zaspokoić swe potrzeby duchowe. Ale jak się dowiedziałam, Mandello del Lario, choć wcale na to nie wygląda, kiedy patrzymy na nie z pokładu statku, pod swoim wizerunkiem spokojnej, rybackiej wioski skrywa niespodziankę sporego kalibru. Otóż jak się okazało, od ponad stu lat istnieje tam duży zakład produkujący motocykle. Tym zakładem jest założony w 1921 roku Moto Guzzi, firma która mimo różnych problemów istnieje do dzisiaj, chociaż od 2008 roku wycofała się z produkcji masowej i wypuszcza jedynie limitowane egzemplarze kolekcjonerskie. Przy zakładach utworzono muzeum ( wstęp do niego jest darmowy) gdzie można poznać historię firmy a także obejrzeć niemal setkę motocykli, zarówno ulicznych jak i wyścigowych oraz prześledzić kariery wybitnych zawodników startujących na maszynach tej marki. Dla szczególnie zapalonych fanów jednośladów jest również sklep firmowy, sprzedający stroje motocyklowe i gadżety.








Mandello del Lario graniczy z inną niewielką miejscowością, również leżącą na malowniczym, choć mniejszym cyplu. To Abbadia Lariana, której nazwa wiąże się z benedyktyńskim opactwem, jakie tu wzniesiono na przełomie VIII i IX stulecia. Te pierwsze budynki klasztorne uległy destrukcji, nie wykluczone, że zniszczono je podczas licznych walk, jakie wciąż toczono na tych ziemiach. W XIII wieku zrujnowany klasztor musiano odbudować aby mogli w nim zamieszkać mnisi z zakonu serwitów, którym powierzono opiekę nad kościołem i wiernymi. W XVIII wieku serwici przenieśli się do nowej siedziby w Como, budynki klasztorne sprzedano a kościół przekazano parafii San Lorenzo. W 1888 roku poddano go znacznej przebudowie, to sprawiło, że z wyposażenia pierwotnej świątyni pozostał jedynie marmurowy ołtarz z XVII wieku (obecny widok na kościół przedstawia ostatnie zdjęcie powyżej). Na przestrzeni wieków miasteczko było również ośrodkiem przemysłowym, gdyż przez pewien czas w okolicy eksploatowano złoża miedzi i ołowiu, natomiast w XIX wieku otwarto tu dużą przędzalnię jedwabiu, która działała aż do 1934 roku. W roku 1960 puszczoną przędzalnię wraz z maszynami sprzedano zarządowi Muzeum Jedwabiu w Garlate. Po remontach i pracach restrukturyzacyjnych w maju 1998 roku  w odnowionym budynku otwarto bibliotekę naukową i oddział muzealny, obrazujący proces produkcji jedwabnych nici. Mimo tej przemysłowej przeszłości, Abbadia Lariana podobnie jak Mandello del Lario przedstawia bardzo malowniczy widok ze swoją śliczną plażą z masywem Grigni w tle oraz przepiękną panoramą jeziora z Monte Moregallo i Corni di Canzo na przeciwległym brzegu. Widok tych dwóch gór jednoznacznie mówił o tym, że jest to kres rejsu i niedługo  dopłyniemy do Lecco. Po wypłynięciu z Abadii minęliśmy skalną ścianę Monte San Martino na lewym brzegu, gdzie u podstawy znajduje się galeria z mnóstwem okien w której biegnie linia kolejowa do Sondrio. Natomiast z prawej strony mogłam z bliska popatrzeć na urwisko Monte Moregallo z szarymi jak cement osypiskami tuż nad wodą. Można by je wziąć za dzieło natury, lecz niestety, są to efekty ludzkich działań. To miejsce noszące nazwę Cava di Moregallo jest kamieniołomem, gdzie na skalę przemysłową wydobywa się wapień. Ta sytuacja nieco przypomina tę, jaka do niedawna miała miejsce w pobliskiej miejscowości Civate, leżącej u podnóża Monte Cornizzolo  (link) gdzie podobne "wykopki "zagrażały bezcennemu zabytkowi z epoki romańskiej, opactwu San Pietro al Monte o którym pisałam tutaj. Tam udało się zatrzymać proces destrukcji środowiska, dzięki wieloletnim staraniom lokalnej społeczności, niestety Monte Moregallo pod tym względem ma mniej szczęścia i niszczenie jej zbocza trwa nadal.








Jednak to nie jest jedyna rzecz, która może stanowić przykrą niespodziankę, gdyż następna kryje się na dnie jeziora. Z racji swojej głębokości całe Lario jest chętnie odwiedzane przez nurków, nie tylko z Włoch, ale i z całego świata. Jednych sprowadza tu chęć zanurzenia się w jego przepastnej głębinie a innych wabi możliwość wydobycia ciekawych znalezisk a nawet zatopionych skarbów. ( Wiele osób jest przekonanych, że w okolicy Dongo spoczywają kosztowności i sztabki złota, które miał przy sobie uciekający Mussolini o czym pisałam tutaj). Jednak rzecz na którą najczęściej można się tu natknąć są zużyte opony i wraki zatopionych samochodów. Podobno jest ich mnóstwo, szczególnie w okolicy Monte Moregallo i wciąż przybywają nowe. Część została tam zepchnięta przez beztroskich właścicieli, którym nie chciało się zająć ich złomowaniem a inne zatopiono ponieważ brały udział w wypadku, służyły do napadów lub innych przestępstw. Niestety ta sytuacja ma tragiczne konsekwencje, gdyż mimo świadomości niebezpieczeństw wiele osób nadal nurkuje w tym miejscu, więc rokrocznie kilka osób traci tu życie. Drugą przyczyną tragedii jest popularna rozrywka polegająca na skakaniu do wody z okien tunelu pod Monte Moregallo ( widać je na czwartym i piątym ujęciu powyżej). Choć patrzącemu na zdjęcia może się wydawać, że odległość od lustra wody nie jest znaczna, to w istocie wynosi przynajmniej dziesięć metrów, co w połączeniu z zagrożeniami czyhającymi na dnie powoduje że jest to ogromne ryzyko dla życia i zdrowia. 

Tymczasem nasz statek wykonał jeszcze ostatni skręt w lewo na wysokości miasteczka Malgrate nad którym góruje szpiczasty wierzchołek Monte Barro i skierował się w kierunku nabrzeża w Lecco. Jednak moja wizyta w tym mieście to odrębna historia, więc ciąg dalszy nastąpi!