poniedziałek, 5 sierpnia 2024

Lombardia. Jezioro Como - Nesso, miasteczko z akwareli i jego wodospad.


Po Blevio i Willi Pliniana w Torno chciałabym napisać o Nesso, małym miasteczku nad jeziorem Como, które co prawda nie może się poszczycić szczególnie sławnymi mieszkańcami, ale za to ma pewien dar natury stanowiący o jego niezwykłym uroku. Tak jak inne miejscowości na trasie Como - Bellagio, Nesso leży pomiędzy dwoma zalesionymi wzniesieniami schodzącymi w stronę lustra wody. Jest to Monte Careno (1226 m n.p.m.) i Monte Colmenacco (1281m n.p.m.) a za nimi w głębi można dostrzec łańcuch Monte Palanzone link i trawiasty wierzchołek Monte San Primo, najwyższego szczytu w obrębie półwyspu Triangolo Lariano (o wycieczce na tę górę pisałam (tutaj). To właśnie w Nesso zaczyna się droga, która łączy tę miejscowość z wioskami leżącymi na górskich zboczach i biegnie dalej aż na wysokość niemal 1000 merów, gdzie znajduje się płaskowyż Piano del Tivano, popularne miejsce rekreacji. Góry w obrębie Triangolo Lariano pełne są większych i mniejszych strumieni, które w okresie obfitych opadów zbierają wodę ze stoków i odprowadzają do jeziora. Nesso jest sławne z tego, że przecina je skalny wąwóz, gdzie kończą swój bieg dwa z nich Tuf i Nosee', tworzące w tym miejscu malowniczą kaskadę o wysokości 200 metrów.





Z poziomu jeziora miasteczko prezentuje się jako atrakcyjne skupisko schludnych domków, przyczepionych do stromego zbocza niczym gniazda jaskółek. Choć na pierwszy rzut oka nic na to nie wskazuje, Nesso ma starożytne, celtyckie korzenie. Później okoliczne ziemie zdominowali Rzymianie a po nich przyszli Longobardowie i z tych czasów pochodzą pierwsze wzmianki pisane na temat osady, która tu istniała pod koniec pierwszego tysiąclecia. Prawdopodobnie wtedy powstały w Nesso pierwsze umocnienia obronne jednak zostały zniszczone w wiekach średnich, podczas wojen pomiędzy Mediolanem i Como. W 1497 roku książę Ludovico Sforza podarował  Nesso jako lenno swojej faworycie Lukrecji Crivelli (obydwoje na zdjęciu powyżej) lecz ta sytuacja nie trwała długo, bo już na początku XVI wieku  pojawił się tu Gian Giacomo de Medici zwany Medeghino  markiz Musso i Lecco, który zawładnął ziemiami wokół jeziora Lario. Z jego inicjatywy odnowiono zniszczone wcześniej  fortyfikacje, ale gdy w 1531 roku Franciszek II Sforza odzyskał te ziemie dla Księstwa Mediolanu znów je zniszczono, tym razem definitywnie. 

Do naszych czasów zostały z nich jedynie mizerne resztki w postaci muru oporowego z krenelażem i XVI wieczny kościół San Lorenzo, niegdyś będący częścią zamku. W Nesso nie zobaczymy okazałych historycznych willi, gdyż był on dość prężnym ośrodkiem gospodarczym, jego mieszkańcy od dawna ciężko pracowali w licznych młynach, olejarniach, papierniach a także fabrykach jedwabiu w których do poruszania maszyn wykorzystywano energię wody z okolicznych strumieni. O tych warunkach naturalnych sprzyjających rozwojowi przemysłu wspominał nawet Leonardo da Vinci w swoim Kodeksie Atlantyckim (podobnie jak o źródle okresowym przy  willi Pliniana  )

Jednak czasy, kiedy Nesso było prężnym ośrodkiem produkcyjnym to już przeszłość, dzisiaj jego mieszkańcy żyją przede wszystkim z usług i turystyki a inni szukają zajęcia w większych miastach; lecz mimo to miejscowość nie sprawia wrażenia opuszczonej i zaniedbanej. Patrząc na powyższe zdjęcia trudno się nie zgodzić, że tutejszą społeczność cechuje dobry gust i dbałość o otoczenie, co wraz z niezapomnianymi  widokami tworzy wspaniałą całość. Dzięki tym staraniom i niewątpliwym zaletom pejzażu, Nesso może się poszczycić przynależnością do elitarnego klubu najpiękniejszych miejscowości we Włoszech. Zaimponował mi ten zbiorowy wysiłek i poczucie odpowiedzialności za wspólną przestrzeń o czym świadczy powszechna czystość miasteczka a przede wszystkim mnóstwo roślin, które zajmują każdy skrawek ziemi pomiędzy kamiennymi domkami i murkami a tam, gdzie jej brakuje, ustawia się donice i skrzynki z kwiatami. Sprawia to bardzo miłe wrażenie, podobnie jak obecność kotów wszelkiej maści, które spokojnie wylegują się na słońcu lub spacerują szukając przygód w ogrodach sąsiadów. Gmina Nesso składa się z pięciu frakcji, obecnie tworzą one spójną całość, jednak w przeszłości były odrębnymi wioskami. Są to Castello, Lissogno, Vico, Borgovecchio i najbardziej malownicza z nich Coata, sąsiadująca z przepięknym Orrido di Nesso, zajmująca zbocze góry pomiędzy centralnym Placem Castello i brzegiem jeziora.

Podobnie jak to miało miejsce w przypadku innych atrakcji w obrębie jeziora Como, moje najdawniejsze wspomnienie związane z Nesso to moment, kiedy po raz pierwszy płynęłam statkiem z Como do Bellagio. Ten rejs odbywał się na pokładzie niewielkiego statku spacerowego, który po drodze zawijał do wszystkich portów na obydwóch brzegach jeziora. Poznałam wtedy nazwy tych miejscowości, ponieważ widniały na wiatach chroniących przystań a oprócz tego jeden z marynarzy wykrzykiwał je używając przy tym głośnika, więc nikt nie miał najmniejszej wątpliwości, gdzie się znajdujemy. Tak zawarłam znajomość z Nesso, które wydało mi się nadzwyczaj malownicze, tym bardziej, że przed wejściem do portu mijaliśmy  miejsce, gdzie pomiędzy dwoma budynkami widniał śliczny, kamienny mostek a  pod nim przepływała rzeczka wpadająca do jeziora. Był to widok tak piękny, że gdybym potrafiła malować akwarelami pewnie byłby to jeden z ulubionych motywów mojej twórczości. Nie wiedząc nic o okolicy rozglądałam się na wszystkie strony, więc nie zorientowałam się, że w głębi za mostkiem jest wodospad; dostrzegłam jedynie świetlistą mgiełkę, opalizującą w słońcu. Podczas następnych rejsów wiedziałam już czego się spodziewać, dlatego patrzyłam uważniej i niekiedy mogłam zobaczyć strugę wody spadającą z wysoka, choć jej wielkość była uzależniona od pory roku i stanu opadów. Tak, czy inaczej  z biegiem czasu dowiedziałam się, że rzymski mostek to Ponte della Civera a skalisty wąwóz, gdzie wpada górski strumień tworzący wodospad, nazywa się Orrido di Nesso. To piękne miejsce jest bardzo rustykalne w najbliższej okolicy nie ma budynków o wymyślnej architekturze, jednak skromne budowle, jakie tam wzniesiono, mają ogromy wdzięk prostoty i harmonijnie wtapiają się w pejzaż. Ponieważ strome zbocze na którym leży Coata (czasem zwana też Coatesą) ma wysokość mniej więcej dwustu metrów, budynki sprawiają wrażenie stłoczonych niemal jeden na drugim. Widzimy tam mnóstwo domków pokrytych czerwoną dachówką, jakieś wiszące werandy, balkony i tarasy z kwiatami a pomiędzy nimi okienka z brązowymi lub zielonymi okiennicami. Jednak chyba najpiękniejszym akcentem w tym widoku jest właśnie Ponte della Civera, stary kamienny most w charakterystycznym kształcie oślego grzbietu, pamietający czasy cesarstwa rzymskiego. Pokochałam ten widok i miejsce, więc musiał nadejść dzień, kiedy wybrałam się do Nesso, żeby to wszystko zobaczyć z bliska.

Pojechałam tam  autobusem, lubiłam tę trasę, choć zawsze mnie kosztowała sporo  nerwów, gdyż za miejscowością Torno droga cały czas pnie się w górę i sprawia wrażenie pełnej niebezpieczeństw. Na wysokości willi Pliniana biegnie już całkiem wysoko, ale to nie koniec wrażeń. Kawałek dalej robi się jeszcze ciekawiej, gdyż z jednej strony jest skalna ściana a z drugiej przepastne urwisko, gdzie pośród zarośli głęboko w dole widać lśniące wody jeziora. Droga podobnie jak linia brzegowa jest bardzo kręta a do tego wąska. Jak już wspomniałam, Orrido di Nesso ma wysokość około dwustu metrów, zaś jezdnia stanowiąca wjazd do miasteczka biegnie powyżej, co samo mówi za siebie. Tę wysokość bardzo dobrze pokazuje pierwszy od dołu kolaż w poprzednim bloku zdjęć; na tym z lewej strony na samej górze widać most a na nim niebieski autobus wjeżdżający do centrum miasteczka. Jednak trudne warunki drogowe to jedno a sposób jazdy kierowców to zupełnie inna sprawa. Z reguły są to ludzie bardzo pomocni i sympatyczni a ponieważ w autobusie poza turystami wszyscy się znają, atmosfera jest familiarna. Zwykle przekłada się to na ożywione dyskusje podczas jazdy w których kierowca jako gospodarz środka transportu również bierze aktywny udział, jeżeli w danej chwili nie flirtuje z młodym pasażerkami. W miejscach, gdzie jest zakręt albo gorsza widoczność, używa się klaksonu trąbiąc przeraźliwie, ostrzegając w ten sposób kierowców nadjeżdżających z przeciwka, żeby zachowali szczególną ostrożność. Powiem szczerze, że podczas takiej jazdy zdarzały mi się momenty desperacji i żegnałam się z życiem, lecz jakimś cudem wszystko kończyło się szczęśliwie, choć ten pełen fantazji styl podróżowania gwarantował  naprawdę silne emocje.










Jak już wspomniałam, Orrido przecina Nesso od góry na dół albo mówiąc inaczej, ze wschodu na zachód. Ponad nim przerzucono solidny most łączący frakcję Castello i Coata, jest to właściwie centrum miasta i jego najruchliwsze miejsce, gdyż tuż obok znajduje się główny plac i przystanek autobusowy. Z mostu widać obydwie części wąwozu, zaczyna się on poniżej frakcji Vico, przez którą płynie strumień Tuf, spadający ze zbocza góry do skalnej rozpadliny co tworzy pierwszą, widowiskową kaskadę. Dawno temu, kiedy jeszcze nie było drogi jezdnej, zbudowano w tym miejscu dwa wąskie, kamienne mostki o jednym łuku, które od dawna nie pełnią swej roli, o czym świadczy porastająca je trawa. Pod nimi od strony Castello do wąwozu wpadają również wody Nosee'; obydwa strumienie łączą się i przepływają pod nowym mostem. Nieopodal znajduje się dwustumetrowa skalna ściana, tam tworzy się następna kaskada, niestety, uformowanie terenu i gęsta roślinność porastająca okolicę wodospadu sprawiają, że z mostu w centrum miasta jest on bardzo słabo widoczny. Z tego powodu  należy zejść na brzeg jeziora, aż do mostu rzymskiego skąd widać go lepiej. Najładniejsza droga w dół prowadzi przez frakcję Coata, są to ponad trzystustopniowe kręte schody, kluczące pomiędzy domostwami a czasem biegnące w portyku pod budynkiem. W takim portyku znajduje się również ostatni odcinek drogi na Ponte della Civera, prowadzący przez przyziemie malowniczego hotelu, który w trakcie budowy został połączony w jedną całość z antycznym mostem







Nie będę ukrywać, że wynik oględzin wodospadu był odmienny od moich oczekiwań, przede wszystkim dlatego, że znajduje się on w pewnej odległości od mostu a ponieważ wąwóz jest kręty, częściowo przesłaniają go skały i bujna roślinność. Poza tym był lipiec i od dawna nie padło, więc ilość wody w strumieniach nie była oszałamiająca. Nie wzięłam też pod uwagę tego, że przedpołudnie nie będzie porą dnia odpowiednią do robienia zdjęć i faktycznie, okazało się, że dno wąwozu tonie w cieniu, natomiast jego górną część jaskrawo oświetla słońce stojące już dość wysoko. Być może efekt byłby dużo lepszy, gdybym przyjechała do Nesso po południu i robiła zdjęcia mając słońce za plecami, ale w tamtym czasie nie myślałam jeszcze o blogowaniu a fotografowałam raczej na dokładkę dla utrwalenia wrażeń, więc nie miało to dla mnie fundamentalnego znaczenia. Natomiast mostek rzymski oczarował mnie zupełnie, tym bardziej, że jak się okazało z bliska nie został zbudowany w lini prostej; jego południowy kraniec jest nieco skręcony i wyraźnie szerszy, co nadaje mu wyjątkowy, fascynujący kształt. Nesso i Ponte della Civera mają do zaoferowania niezwykłą historię, mianowicie są scenerią pierwszego filmu fabularnego nakręconego przez Alfreda Hitchcocka. Ten niemy film nosi tytuł "Ogród przyjemności", powstał niemal sto lat temu w 1925 roku  i opowiada o nowożeńcach, którzy w Nesso spędzają swój miesiąc miodowy. Z tego co wiem, nie jest to banalny romans, lecz historia z suspensem, jest tam jakaś tajemnica i drugie dno. Wszystkie plenery filmu kręcono we Włoszech w Alassio w Liguri i  nad jeziorem Como, gdzie Hitchcock wraz ze swą ekipą spędził całe lato.








W drodze powrotnej przechodząc przez portyk pod hotelem, ostatni raz popatrzyłam przez okienko na jezioro i jego przeciwległy brzeg, który z tego miejsca wyglądał szczególnie uroczo. Miałam jeszcze w planie spacer do północnej części miasteczka, gdzie zauważyłam kościół z ładnym frontonem. Niegdyś stała w tym miejscu inna budowla, romańska świątynia z wejściem skierowanym na zachód, wzniesiona w 1095 roku. Podczas przebudowy w I połowie XVII wieku kościół otrzymał obecny wygląd a fasadę zwrócono na południe w stronę centrum miasteczka. Bardzo mi się spodobała jego dzwonnica z barokowym hełmem, prześlicznie kontrastująca z zielenią gór po drugiej stronie jeziora. Na placu przed kościołem znajduje się ciekawy monument, jest to krzyż poświęcony dawnym mieszkańcom Nesso o czym mówi napis jego na granitowym cokole.

A ricordo perenne e comune rimpianto di tutti i morti di Nesso che non hanno piu nomi tombe e preghiere

(W wiecznej i powszechnej pamięci opłakujemy wszystkich zmarłych Nesso, którzy nie mają już imienia, grobu, kwiatów ani modlitw)

Z tarasu nieopodal kościoła jest bardzo ładny widok na jezioro Como a także  miejscowość Argegno i wioskę Pigra o której pisałam tutaj.



Więcej zdjęć z Nesso można zobaczyć w albumie>


niedziela, 28 lipca 2024

Lombardia. Jezioro Como - urocze Blevio, sylfida i słowik z Saronno.

Blevio to  mała miejscowość na prawym brzegu jeziora Como, pierwsza w długim szeregu wsi i miasteczek ciągnących się niemal nieprzerwanie po zachodniej stronie półwyspu Triangolo Lariano aż do Bellagio. Jej zabudowania nieźle widać z bulwaru w Como mieście, gdyż długi łańcuch kolorowych domków i willi pięknie się rysuje na tle zielonego stoku gór. Mimo to Blevio nie zalicza się do renomowanych miejsc, które odwiedzają tłumy turystów. Chyba nieco przegrywa również z pobliskim Torno, gdzie jest piękny romański kościół a w lesie porastającym góry można napotkać niezwykłe formacje skalne link i massi avelli, starożytne grobowce niewiadomego pochodzenia, o których pisałam tutaj. W zamian miasteczko oferuje spokój oraz skromny i nienachalny, choć niezaprzeczalny urok a te dwie zalety sprowadzają do Blevio gości spragnionych relaksu z dala od zgiełku. Według mnie to miejsce ma jeszcze jedną niezwykłą rzecz do zaoferowania a mianowicie chyba najpiękniejszą panoramę jeziora, jaką widziałam w tej okolicy a widziałam ich mnóstwo, bo nie chwaląc się, zdeptałam wiele ścieżek, zarówno tych górskich jak i biegnących bliżej lustra wody. Oczywiście dla podziwiania widoków decydujące znaczenie ma pora roku i dnia, czystość powietrza, światło słoneczne lub jego brak, bo jak wiadomo od tych warunków zależy co dostrzeże nasze oko. 





Niewątpliwie podczas wizyty w Blevio miałam ogromne szczęście, gdyż wszystkie te czynniki były po mojej stronie. Pojechałam tam lokalnym autobusem  jaki kursuje na trasie Como - Bellagio; ponieważ droga prowadzi po zboczu wzniesienia, podczas jazdy mogłam patrzeć z góry na jezioro i dachy miasteczka, co było wspaniałą wizytówką. Przed sobą miałam równie piękny widok  na  przeciwległy brzeg, gdzie wśród drzew widziałam ładne wille Moltrasio a po lewej stronie w głębi, miasto Como. Kiedy zeszłam na bulwar okazało się, że z tego miejsca także można oglądać zachwycającą panoramę okolicy. Jak zwykle urzekł mnie niezrównany kolor wód jeziora Como; kiedy patrzyłam przed siebie był on po prostu szmaragdowy, kierując wzrok na południe widziałam zielonkawo - niebieską toń, natomiast zwracając się na północ i mając słońce za plecami mogłam podziwiać ciemny błękit z odcieniem indygo. Te kolory płynnie przechodziły jeden w drugi w zależności od bliskości brzegu i kąta padania promieni słonecznych, co dawało niesamowity, barwny spektakl. Choć ten widok nie był mi obcy i widziałam go nie raz, nie byłam w stanie oderwać od niego oczu... 





Pisząc o skromnych urokach Blevio nie miałam zamiaru go dyskredytować, gdyż w żadnym razie nie odbiega ono od pozostałych miejscowości w tym regionie. Każda z nich może się poszczycić wieloma zabytkami, niewielkimi domkami o uroczych detalach, wiekowymi kościołami i patrycjuszowskimi willami. Do tego należy też dodać nadzwyczaj malownicze położenie i bujną przyrodę, która w okresie wegetacji spowija wszystko girlandami zieleni i kwiatów. Część z nich, jak Bellagio, Cernobbio czy Menaggio to dość spore ośrodki wypoczynkowe, gdzie można znaleźć duże, luksusowe hotele o ustalonej, międzynarodowej renomie. W sezonie jest tam zawsze mnóstwo ludzi, co dla jednych osób jest zaletą natomiast dla innych wadą, więc wybierają mniej znane miasteczka, które również mają wiele do zaoferowania. Aby to dostrzec trzeba się nieco potrudzić, pochodzić po wąskich uliczkach, wchłonąć ich atmosferę i samemu odkryć wspaniałe zakątki miejscowości, która widziana podczas rejsu statkiem daje nam zaledwie przedsmak tego, co możemy tam znaleźć.









Chodząc po uliczkach i zaułkach Blevio, byłam pod ogromnym wrażeniem tego, co tam znalazłam, podobały mi się bogato zdobione wille, lecz równie bliskie mojemu sercu były mniej wymyślne siedziby. Z wielką przyjemnością odnalazłam wąziutką, uroczą alejkę pomiędzy zabudowaniami, nad którą umieszczono duży szyld mówiącym o tym, że nieopodal jest restauracja nosząca nazwę Riva di Stendhal. Choć nie byłam głodna zajrzałam tam z ciekawości i muszę powiedzieć, że panorama jeziora widziana z restauracyjnego ogródka jest naprawdę fantastyczna. Jednak  bardziej niż widok ujęła mnie nazwa lokalu, nawiązująca do jednego z moich ulubionych pisarzy. Stendhal przybył do Lombardii w czasie włoskiej kampanii Napoleona i często bywał w tych stronach, goszczony w wielu willach lombardzkiej arystokracji oraz  bogatego mieszczaństwa. Jako pisarz miał już pewien dorobek a poza tym był znany z tego, że cechowała go bardzo błyskotliwa inteligencja z nutką ironii. Pan Henri Beyle bardzo dbał o to by wyrobić sobie opinię eleganta, co wraz z zaletami jego umysłu sprawiało, że choć nie wyróżniał się urodą, śmiało mógł się ubiegać o miano ozdoby salonów. Echa jego obecności nad jeziorem Como nadal tu pobrzmiewają a jeśli zagłębimy się w historię okolicznych miejscowości, trudno będzie znaleźć takie, z którym nie wiązano by jego nazwiska.










W Blevio znajdziemy wiele letnich rezydencji, które przyciągają wzrok podczas rejsu statkiem, gdyż nie sposób ich nie zauważy, mimo sporej odległości o brzegu. Z pewnością zalicza się do nich willa Ravasi czasem zwana "Inglesina" gdyż swym stylem nawiązuje do budowli angielskich a także willa Belgiojoso Borletti z charakterystyczną fasadą ozdobioną niewielkim okienkiem w postaci równoramiennego krzyża albo jak kto woli czterolistnej koniczyny. Niegdyś stanowiła ona własność Cristiny Trivulzio księżnej Belgiojoso, o której pisałam w poprzednim poście. Pierwszym właścicielem willi był hrabia Grigorij Szuwałow, który  wzniósł tę uroczą budowlę dla swej ukochanej żony w nadziei, że klimat Włoch przywróci jej szwankujące zdrowie. Niestety, tak się nie stało, hrabina umarła a zrozpaczony hrabia wstąpił do zakonu a willa została sprzedana. Inną bardzo charakterystyczną budowlą jest willa Troubetzkoy, zaprojektowana w stylu szwajcarskiego chalet przez księcia Aleksandra Trubeckiego, który za konspirację przeciwko carowi Mikołajowi I został zesłany na Sybir. Przebywał tam przez sześć lat a po ułaskawieniu wyjechał do Włoch i zamieszkał nad jeziorem Como. Swą willę wzniósł około 1850 roku w trudno dostępnym miejscu, co wymagało znacznego poszerzenia placu budowy. Odbywało się to poprzez wysadzenie części urwiska; dzięki tej działalności mieszkańcy Blevio nadali  księciu wiele mówiące przezwisko burzyciela skał. Co ciekawe, książę zamieszkał w niezbyt dużej odległości od obszernej, pięknej wilii należącej do Marii Taglioni, sławnej tancerki epoki romantyzmu, o której będzie następny akapit.






Maria Taglioni wybitna postać w historii baletu, jak przystało na gwiazdę epoki romantyzmu ma bardzo ciekawą biografię. Urodzona w 1804 roku, córka wybitnego włoskiego tancerza, choreografa, baletmistrza i pedagoga Filipa Taglioni i szwedzkiej tancerki Zofii Karsten zdolności do tańca miała w genach. Jej matka była córką śpiewaczki, aktorki i harfistki Zofii Stępkowskiej i szwedzkiego śpiewaka operowego, więc nic dziwnego, że Maria urodziła się do pracy na scenie. Utalentowana a do tego doskonale prowadzona przez ojca, zrobiła wielką międzynarodową karierę, w czym nie przeszkodziła jej nawet wada fizyczna, której skutkiem były zbyt zaokrąglone plecy. Swój problem przekuła w atut, utrzymując sobie tylko właściwą, lekko pochyloną postawę, co w połączeniu z jej nadzwyczajną lekkością, eteryczną sylwetką i ogromnym wdziękiem w ruchach sprawiło, że uważano ją za wspaniałą odtwórczynię ról romantycznych. Jako jedna z pierwszych tancerek tańczyła na palcach, co predysponowało ją do ról zwiewnych i uduchowionych istot. Jej charakterystyczne uczesanie w nisko upięty kok i tiulowa spódniczka (zwana tutu lub paczką) nadal są kanonem dla tancerek baletu klasycznego. Swą profesję baletnicy rozpoczęła jako osiemnastolatka od udanego debiutu w Wiedniu a  w Paryżu zapoczątkowała nową epokę tańcząc tytułową rolę w balecie "Sylfida".  Do 1847 roku, kiedy w wieku czterdziestu trzech lat postanowiła zakończyć karierę, występowała niemal na wszystkich scenach Europy, miedzy innymi w Petersburgu i Warszawie. Chociaż wyszła za mąż za rozkochanego w niej arystokratę hrabiego Gilbert de Voisins, niejednokrotnie wchodziła  w związki innymi mężczyznami, co zaowocowało narodzinami syna i córki. Plotka głosiła, że jednym z jej kochanków był właśnie znany nam już burzyciel skał, czyli książę Trubecki, który w 1846 roku nie tylko podarował jej wenecki pałac Ca' d'Oro lecz także sfinansował jego remont. Po zakończeniu kariery baleriny Maria wraz z rodziną w 1847 roku osiadła w Blevio, gdzie kupiła wspaniałą willę tuż nad brzegiem jeziorem Como (zdjęcia powyżej i poniżej). Co ciekawe, jej córka Eugenia mająca wówczas jedenaście lat w przyszłości została żoną księcia Aleksandra i urodziła mu pięcioro dzieci...Ciekawe jak się to ma do plotki o romansie księcia z jego przyszłą teściową, czego dowodem miał być prezent w postaci weneckiego pałacu. Osobiście wolę myśleć, że był to dowód uwielbienia księcia dla talentu tancerki a małżeństwo z jej córką to była całkiem inna historia... 




O powstaniu willi Marii Taglioni wiemy niewiele, prawdopodobnie wzniesiono ją w drugiej połowie XVIII wieku, jest bowiem pewna wzmianka, która mówi, że pewnego razu podczas burzy w jej murach schronił się cesarz Józef II. Kilkadziesiąt lat  później Maria odkupiła willę, którą kazała zrestrukturyzować i przystosować do potrzeb swojej rodziny. Dzięki niej powstał piękny kompleks, składający się z dwóch budynków połączonych krytym portykiem; w mniejszym z nich zwanym willa Serena pod tarasem znajduje się obszerna darsena, pełniąca rolę hangaru na łodzie. Za czasów Marii Taglioni w willi bywało wiele prominentnych osób, również takie sławy jak Rossini, Bellini i Liszt. Te piękne czasy nie trwały wiecznie, jej ojciec poprzez ryzykowną grę na giełdzie spowodował, że straciła większość majątku. Choć willa nadal była jej własnością, Maria musiała porzucić Blevio i wrócić do Paryża, gdzie  podjęła pracę zarobkową jako nauczycielka tańca a następnie wyjechała do Marsylii, gdzie zmarła w 1884 roku. W XX wieku willę Taglioni kupił Celestino Usuelli, włoski pionier lotnictwa i producent sterowców. Był on przyjacielem d'Annunzia, więc nie wykluczone, że sławny pisarz mógł odwiedzać Blevio zważywszy, że bywał nad jeziorem Como podczas wizyt w niedalekiej  willi Erba link. Obecnie cały kompleks przystosowano do przyjmowania gości, tworząc w nim miejsca hotelowe dla dwudziestu dwóch osób w wysokiej klasy pokojach  wyposażonych w luksusowe łazienki. 

Podczas mojej wizyty w miasteczku dowiedziałam się, że Maria Taglioni nie była jedyną sławną osobą, która po zakończeniu światowej kariery wybrała Blevio na swoją siedzibę. Wiedząc z doświadczenia, że cmentarze w takich miejscowościach są cennym źródłem wiedzy o lokalnej społeczności, również tym razem nie omieszkałam zajrzeć na niedużą tarasową nekropolię, położoną  niemal w centrum miasteczka. Moją uwagę zwrócił okazały rodzinny grobowiec, więc postanowiłam przyjrzeć mu się z bliska. Tu czekało mnie ogromne zaskoczenie, ponieważ  okazało się, że spoczywa w nim Giuditta Pasta, jedna z najjaśniejszych gwiazd dziewiętnastowiecznej opery. Mówił o tym napis na jednej z krypt oraz tablica pamiątkowa umieszczona na zewnętrznej ścianie budowli * . Jej nazwisko było mi znane od dawna, ponieważ jako miłośniczka opery a także pisarstwa i historii XIX wieku niejednokrotnie zetknęłam się ze wzmiankami na jej temat w literaturze faktu i pamiętnikach z tego okresu.  



Na zdjęciu powyżej kolaż złożony z dwóch portretów śpiewaczki, na pierwszym młodziutka Giuditta u progu kariery, na drugim już jako sławna artystka w roli Normy. 

Poniżej dwaj wspaniali kompozytorzy epoki romantyzmu, czyli Gaetano Donizetti i Vincenzo Bellini oraz ich muza, boska Giuditta Pasta.


Giuditta Negri, bo takie było jej panieńskie nazwisko, urodziła się w Saronno, mieście leżącym w połowie drogi pomiędzy Mediolanem a Como, jako córka Carlo Negri aptekarza i oficera w armii napoleońskiej oraz Rachele Ferranti. ( Nota bene podczas pobytu we Włoszech przez kilka lat mieszkałam i pracowałam w tej miejscowości ). Podobno wychowywała ją babka i wuj Filippo Ferranti, muzyk amator, który jako pierwszy odkrył talent Giuditty i dał jej początki edukacji muzycznej. Profesjonalnego śpiewu uczyła się w Mediolanie, tam też poznała swojego przyszłego męża, śpiewaka operowego Giuseppe Pasta. Ich ślub odbył się w 1816 roku, tuż przed debiutem scenicznym młodej śpiewaczki, która od tej pory była znana jako Giuditta Pasta. Jej pierwszy zagraniczny występ odbył się w Londynie i nie okazał się sukcesem. Zdeterminowana Giuditta nie zraziła się jednak do śpiewu, wróciła do nauki i po dwóch latach ponownie stanęła na scenie, tym razem z powodzeniem, które podczas jej występów w Paryżu (w latach 1820-1821 śpiewała rolę Desdemony w Otellu Rossiniego) przerodziło się w oszałamiający sukces. Od tej pory miała ugruntowaną pozycję na scenach europejskich, regularnie śpiewała w Mediolanie, Neapolu i Londynie, odbyła wielkie tourne na terenie Niemiec i Rosji, występowała również w Paryżu a także gościnnie na wielu włoskich scenach. Fenomen Giuditty był podobny do fenomenu Marii Callas, choć jej głos nie porażał skalą i nie był pozbawiony wad, to cechowała go wielka giętkość i siła wyrazu. Z natury śpiewała w skali od kontraltu do mezzosopranu, jednak w procesie szkolenia jej głos ustawiono jako sopran sfogato, dzięki czemu osiągnęła większą skalę. Niestety, to przestrojenie nie wyszło jej na dobre i prawdopodobnie stało się przyczyną utraty głosu i przedwczesnego opuszczenia sceny. Pasta podobnie jak Callas była jednocześnie śpiewaczką i wspaniałą aktorką dramatyczną a przy tym urodziwą kobietą co sprawiało, że jej sztuka działała na ludzi wręcz magnetycznie. Była świetną odtwórczynią ról w operach Rossiniego i Mozarta, jednak największą sławę przyniosły jej trzy opery napisane specjalnie dla niej z uwzględnieniem szczególnych właściwości jej głosu "Anna Bolena" Donizettiego oraz "Lunatyczka" i "Norma" Belliniego. Przyjacielem Pasty a jednocześnie wielkim admiratorem jej  talentu był Stendhal a ponieważ przez pewien czas mieszkali w Paryżu w tym samym budynku, krążyły plotki mówiące o ich romansie. Śpiewaczka w trakcie swojej oszałamiającej kariery zgromadziła znaczny majątek. Była właścicielką pięknego pałacu w Mediolanie, poza tym w 1827 roku w Blevio nad jeziorem Como kupiła okazałą willę Roda z dużym parkiem i dwoma domkami dla gości oraz drugą mniejszą, zwaną Trempo. Po przebudowie, którą kierował jej wuj Filippo Ferranti (z zawodu architekt) willa Roda stała się jej ulubioną siedzibą, gdzie gościła mnóstwo osób ze świata kultury i nie tylko. Między innymi przez dwa miesiące mieszkał u niej Gaetano Donizetti, który w tym czasie napisał dla niej Annę Bolenę. Podobno Pasta miała zwyczaj śpiewania wieczorem przy otwartym oknie a jej głosu niosącego się po wodzie słuchał zachwycony Bellini. Kompozytor przebywał wtedy w Moltrasio, miejscowości położonej na drugim brzegu jeziora, gdzie bywał w gościnie u swej wieloletniej kochanki Giuditty Turiny, żony bogatego przemysłowca. Pan Turina posiadacz ładnej, obszernej willi Erker Hocevar ( drugie zdjęcie poniżej) nie zdawał sobie sprawy z tego, co łączy jego piękną żonę z Bellinim a nawet czuł się zaszczycony faktem, że tak wybitny człowiek darzy ich swoją przyjaźnią. Bellini mógł słuchać Giuditty Pasty nie tylko z tak dużej odległości ( w linii prostej ok 1,5 km), ponieważ jako współpracujący z nią kompozytor i przyjaciel domu bywał u niej częstym gościem. 





Niestety, dziś willa Roda już nie istnieje, śpiewaczka była zmuszona do jej sprzedaży, gdy w 1841 roku skutkiem upadku banku, któremu powierzyła swoje pieniądze straciła większość majątku. Ponieważ w tym czasie z powodu problemów z głosem zakończyła karierę sceniczną, jej sytuacja finansowa uległa znacznemu pogorszeniu. Pasta co prawda miała kilka uczennic, którym pomagała udoskonalić sztukę wokalną a także sporadycznie koncertowała, jednak nie dawało to tak oszałamiających dochodów, jakie uzyskiwała podczas regularnych występów na scenie. W związku z tym przeprowadziła się do dużo mniejszej willi Trempo, (pierwsze zdjęcie powyżej) gdzie zmarła w 1865 roku. Jak wspomniałam na początku, pochowano ją w rodzinnym grobowcu, gdzie spoczywa również jej córka wraz z mężem oraz wuj Filippo i inni członkowie rodziny Ferranti. Natomiast willa Roda z czasem przeszła w obce ręce a następnie została zburzona w 1904 roku. Na jej miejscu wzniesiono moim zdaniem niezbyt piękną willę Roccabruna (zdjęcie trzecie i czwarte powyżej), która także przechodziła różne koleje losu aby na koniec popaść w ruinę. Uratował ją nowy właściciel, który zainwestował w jej restrukturyzację, dzięki czemu od 2010 roku działa pod marką Mandarin Oriental jako luksusowy hotel i SPA.

Wieloletni pobyt dwóch tak wybitnych artystek jak Maria Taglioni i Giuditta Pasta, to z pewnością ważne fakty w historii Blevio, jednak oprócz nich mieszkali tu ludzie choć nie tak sławni, to bardzo zasłużeni dla lokalnej społeczności. Przekonałam się o tym, kiedy zeszłam na mały placyk przed  ładnym XVIII wiecznym kościołem pod wezwaniem świętych męczenników Epimacha i Jordana. Kościół był zamknięty na głucho, jak się później dowiedziałam nie pełni już swej sakralnej funkcji, gdyż zastąpiła go nowa świątynia,  natomiast sporadyczne odbywają się w nim koncerty z okazji festiwalu "Casta Diva" poświęconego pamięci Giuditty Pasty. Szkoda, bo ze zdjęć, jakie znalazłam w internecie wynika, że jego wnętrze jest w niezłym stanie i można tam zobaczyć interesujące obrazy i freski. Na frontonie kościoła obok drzwi wejściowych widnieją dwie tablice pamiątkowe poświęcone benefaktorom Blevio, gdzie z trudem odczytałam nazwiska Antonio Lucini i Shophie Vonwiller Mylius. Zrobiłam zdjęcia tablic i dopiero po ich powiększeniu i dodaniu kontrastu mogłam przeczytać za co zostali tak uhonorowani; jak się okazało, obydwoje oddawali się dziełom miłosierdzia na rzecz lokalnej społeczności. Po długich poszukiwaniach w internecie dowiedziałam się, że pani Sophie oprócz działalności charytatywnej  prowadziła w Blevio uznany salon literacki. Podobnie przykra sytuacja dotyczyła ładnej publicznej studni, gdzie umieszczono dwie marmurowe tabliczki, na których wyryto napis informujący o darczyńcy, który ją ufundował. Mimo starań nie udało mi się go należycie odczytać a szkoda, bo jest to historia tej miejscowości i kawał życia jej dawnych mieszkańców. Poza tym są rzeczy, o których powinno się pamiętać, nawet jeśli przydarzyły się dawno temu a danie ludziom dostępu do wody pitnej dobrej jakości z pewnością się do nich zalicza.






Po prawej stronie placu zobaczyłam piękny klasycystyczny portyk z trójkątnymi tympanonem, zadedykowany Carlo Sacco o czym informował napis na marmurowej tabliczce. Natomiast na jego wewnętrznej ścianie znalazłam jeszcze jedną pamiątkową tablicę, tym razem z napisem w dobrym stanie, mówiącą o tym, że w 1925 roku ów Carlo Sacco otrzymał honorowe obywatelstwo Blevio. Stało się to w uznaniu jego zasług dla lokalnej społeczności, jednak  powiem szczerze, że nic mi to nie mówiło. Sprawa się wyjaśniła kiedy dotarłam do cmentarza, gdyż zauważyłam tam duży secesyjny nagrobek z piękną figurą anioła wyrzeźbioną w białym marmurze i dwiema marmurowymi tablicami z podobiznami zmarłych. Okazało się, że są to małżonkowie Carlo Sacco i Carolina Cerutti a napis na nagrobku mówił o tym, że byli hojnymi donatorami Ospedale Maggiore, mediolańskiego szpitala uniwersyteckiego. Musiałam dość długo szperać w internecie zanim znalazłam coś więcej na temat pana Carlo i jego żony. Okazało się, że chociaż nie wyrośli w dobrobycie, dorobili się znacznego majątku na handlu przędzą bawełnianą. Na stałe mieszkali w Mediolanie a ponieważ w Blevio przez wiele lat mieli swą letnią siedzibę, czuli się związani z lokalną społecznością, dla której nie szczędzili środków na pomoc materialną. Dość powiedzieć, że dzięki ich darowiźnie w okresie międzywojennym zelektryfikowano Blevio, co zapewne dla mieszkańców tej miejscowości było niemal darem niebios. Sądzę, że  tym hojnym gestem Carlo Sacco jak najbardziej zasłużył sobie na przyznanie  mu honorowego obywatelstwa, jednak w całej tej sprawie jest jedno "ale" które mi zgrzyta niczym nie przymierzając, ziarnko piasku w zębach. Otóż mam wrażenie, że zarówno władze Blevio jak i lokalna społeczność mogłyby się nieco lepiej postarać aby te wszystkie wyrazy wdzięczności nieco odświeżyć i przywrócić im należytą rangę. Nieczytelne tablice pamiątkowe jako dowód uznania dla ludzi, którzy wyszli poza swoje ramy by zrobić coś dla innych to wstydliwa sprawa, podobnie jak obskurny portyk, (gdzie na dodatek ktoś sobie zrobił hangar na łódkę) upamiętniający człowieka o wielkim sercu, któremu ta miejscowość tak wiele zawdzięcza. Jestem w stanie zrozumieć, że wszystkie działania na zabytkowej substancji wymagają różnych zezwoleń (co może trwać długie lata jak to pokazała historia willi Pliniana z poprzedniego posta) jednak z pewnością nie potrzeba ich, żeby takie miejsce porządnie wysprzątać i ozdobić kwiatami, jak to wielokrotnie widziałam w innych miejscowościach. Osobiście nie uważam, że każdy zabytek musi lśnić nowością, ale pomiędzy śladami, jakie zostawia ząb czasu a zaniedbaniem i degradacją, jest naprawdę duża przestrzeń do zagospodarowania...

Wszystkie wizerunki osób pochodzą z domeny publicznej internetu.

*Poniżej zamieszczam mój przekład napisu, jaki widnieje na tablicy pamiątkowej grobowca Giuditty i jej krewnych.  

Pamięci genialnej śpiewaczki Giuditty Pasta chluby Włoch
przykładowi cnót w dobie triumfów w radości i w bólu
ojczyzna i rodzina
1 kwietnia 1865

Po 64 latach intensywnego i pobożnego życia otwarło się niebo dla tej, która słodkimi melodiami napoiła ziemię
1 kwietnia 1886
córka i wnuki

Skonfrontowani w życiu z takim przykładem z uważną miłością poświęcając ten grób, w którym zgromadzili się aby czekać na anioła zmartwychwstania.