Blevio to mała miejscowość na prawym brzegu jeziora Como, pierwsza w długim szeregu wsi i miasteczek ciągnących się niemal nieprzerwanie po zachodniej stronie półwyspu Triangolo Lariano aż do Bellagio. Jej zabudowania nieźle widać z bulwaru w Como mieście, gdyż długi łańcuch kolorowych domków i willi pięknie się rysuje na tle zielonego stoku gór. Mimo to Blevio nie zalicza się do renomowanych miejsc, które odwiedzają tłumy turystów. Chyba nieco przegrywa również z pobliskim Torno, gdzie jest piękny romański kościół a w lesie porastającym góry można napotkać niezwykłe formacje skalne link i massi avelli, starożytne grobowce niewiadomego pochodzenia, o których pisałam tutaj. W zamian miasteczko oferuje spokój oraz skromny i nienachalny, choć niezaprzeczalny urok a te dwie zalety sprowadzają do Blevio gości spragnionych relaksu z dala od zgiełku. Według mnie to miejsce ma jeszcze jedną niezwykłą rzecz do zaoferowania a mianowicie chyba najpiękniejszą panoramę jeziora, jaką widziałam w tej okolicy a widziałam ich mnóstwo, bo nie chwaląc się, zdeptałam wiele ścieżek, zarówno tych górskich jak i biegnących bliżej lustra wody. Oczywiście dla podziwiania widoków decydujące znaczenie ma pora roku i dnia, czystość powietrza, światło słoneczne lub jego brak, bo jak wiadomo od tych warunków zależy co dostrzeże nasze oko.
Niewątpliwie podczas wizyty w Blevio miałam ogromne szczęście, gdyż wszystkie te czynniki były po mojej stronie. Pojechałam tam lokalnym autobusem jaki kursuje na trasie Como - Bellagio; ponieważ droga prowadzi po zboczu wzniesienia, podczas jazdy mogłam patrzeć z góry na jezioro i dachy miasteczka, co było wspaniałą wizytówką. Przed sobą miałam równie piękny widok na przeciwległy brzeg, gdzie wśród drzew widziałam ładne wille Moltrasio a po lewej stronie w głębi, miasto Como. Kiedy zeszłam na bulwar okazało się, że z tego miejsca także można oglądać zachwycającą panoramę okolicy. Jak zwykle urzekł mnie niezrównany kolor wód jeziora Como; kiedy patrzyłam przed siebie był on po prostu szmaragdowy, kierując wzrok na południe widziałam zielonkawo - niebieską toń, natomiast zwracając się na północ i mając słońce za plecami mogłam podziwiać ciemny błękit z odcieniem indygo. Te kolory płynnie przechodziły jeden w drugi w zależności od bliskości brzegu i kąta padania promieni słonecznych, co dawało niesamowity, barwny spektakl. Choć ten widok nie był mi obcy i widziałam go nie raz, nie byłam w stanie oderwać od niego oczu...
Pisząc o skromnych urokach Blevio nie miałam zamiaru go dyskredytować, gdyż w żadnym razie nie odbiega ono od pozostałych miejscowości w tym regionie. Każda z nich może się poszczycić wieloma zabytkami, niewielkimi domkami o uroczych detalach, wiekowymi kościołami i patrycjuszowskimi willami. Do tego należy też dodać nadzwyczaj malownicze położenie i bujną przyrodę, która w okresie wegetacji spowija wszystko girlandami zieleni i kwiatów. Część z nich, jak Bellagio, Cernobbio czy Menaggio to dość spore ośrodki wypoczynkowe, gdzie można znaleźć duże, luksusowe hotele o ustalonej, międzynarodowej renomie. W sezonie jest tam zawsze mnóstwo ludzi, co dla jednych osób jest zaletą natomiast dla innych wadą, więc wybierają mniej znane miasteczka, które również mają wiele do zaoferowania. Aby to dostrzec trzeba się nieco potrudzić, pochodzić po wąskich uliczkach, wchłonąć ich atmosferę i samemu odkryć wspaniałe zakątki miejscowości, która widziana podczas rejsu statkiem daje nam zaledwie przedsmak tego, co możemy tam znaleźć.
Chodząc po uliczkach i zaułkach Blevio, byłam pod ogromnym wrażeniem tego, co tam znalazłam, podobały mi się bogato zdobione wille, lecz równie bliskie mojemu sercu były mniej wymyślne siedziby. Z wielką przyjemnością odnalazłam wąziutką, uroczą alejkę pomiędzy zabudowaniami, nad którą umieszczono duży szyld mówiącym o tym, że nieopodal jest restauracja nosząca nazwę Riva di Stendhal. Choć nie byłam głodna zajrzałam tam z ciekawości i muszę powiedzieć, że panorama jeziora widziana z restauracyjnego ogródka jest naprawdę fantastyczna. Jednak bardziej niż widok ujęła mnie nazwa lokalu, nawiązująca do jednego z moich ulubionych pisarzy. Stendhal przybył do Lombardii w czasie włoskiej kampanii Napoleona i często bywał w tych stronach, goszczony w wielu willach lombardzkiej arystokracji oraz bogatego mieszczaństwa. Jako pisarz miał już pewien dorobek a poza tym był znany z tego, że cechowała go bardzo błyskotliwa inteligencja z nutką ironii. Pan Henri Beyle bardzo dbał o to by wyrobić sobie opinię eleganta, co wraz z zaletami jego umysłu sprawiało, że choć nie wyróżniał się urodą, śmiało mógł się ubiegać o miano ozdoby salonów. Echa jego obecności nad jeziorem Como nadal tu pobrzmiewają a jeśli zagłębimy się w historię okolicznych miejscowości, trudno będzie znaleźć takie, z którym nie wiązano by jego nazwiska.
W Blevio znajdziemy wiele letnich rezydencji, które przyciągają wzrok podczas rejsu statkiem, gdyż nie sposób ich nie zauważy, mimo sporej odległości o brzegu. Z pewnością zalicza się do nich willa Ravasi czasem zwana "Inglesina" gdyż swym stylem nawiązuje do budowli angielskich a także willa Belgiojoso Borletti z charakterystyczną fasadą ozdobioną niewielkim okienkiem w postaci równoramiennego krzyża albo jak kto woli czterolistnej koniczyny. Niegdyś stanowiła ona własność Cristiny Trivulzio księżnej Belgiojoso, o której pisałam w poprzednim poście. Pierwszym właścicielem willi był hrabia Grigorij Szuwałow, który wzniósł tę uroczą budowlę dla swej ukochanej żony w nadziei, że klimat Włoch przywróci jej szwankujące zdrowie. Niestety, tak się nie stało, hrabina umarła a zrozpaczony hrabia wstąpił do zakonu a willa została sprzedana. Inną bardzo charakterystyczną budowlą jest willa Troubetzkoy, zaprojektowana w stylu szwajcarskiego chalet przez księcia Aleksandra Trubeckiego, który za konspirację przeciwko carowi Mikołajowi I został zesłany na Sybir. Przebywał tam przez sześć lat a po ułaskawieniu wyjechał do Włoch i zamieszkał nad jeziorem Como. Swą willę wzniósł około 1850 roku w trudno dostępnym miejscu, co wymagało znacznego poszerzenia placu budowy. Odbywało się to poprzez wysadzenie części urwiska; dzięki tej działalności mieszkańcy Blevio nadali księciu wiele mówiące przezwisko burzyciela skał. Co ciekawe, książę zamieszkał w niezbyt dużej odległości od obszernej, pięknej wilii należącej do Marii Taglioni, sławnej tancerki epoki romantyzmu, o której będzie następny akapit.
Maria Taglioni wybitna postać w historii baletu, jak przystało na gwiazdę epoki romantyzmu ma bardzo ciekawą biografię. Urodzona w 1804 roku, córka wybitnego włoskiego tancerza, choreografa, baletmistrza i pedagoga Filipa Taglioni i szwedzkiej tancerki Zofii Karsten zdolności do tańca miała w genach. Jej matka była córką śpiewaczki, aktorki i harfistki Zofii Stępkowskiej i szwedzkiego śpiewaka operowego, więc nic dziwnego, że Maria urodziła się do pracy na scenie. Utalentowana a do tego doskonale prowadzona przez ojca, zrobiła wielką międzynarodową karierę, w czym nie przeszkodziła jej nawet wada fizyczna, której skutkiem były zbyt zaokrąglone plecy. Swój problem przekuła w atut, utrzymując sobie tylko właściwą, lekko pochyloną postawę, co w połączeniu z jej nadzwyczajną lekkością, eteryczną sylwetką i ogromnym wdziękiem w ruchach sprawiło, że uważano ją za wspaniałą odtwórczynię ról romantycznych. Jako jedna z pierwszych tancerek tańczyła na palcach, co predysponowało ją do ról zwiewnych i uduchowionych istot. Jej charakterystyczne uczesanie w nisko upięty kok i tiulowa spódniczka (zwana tutu lub paczką) nadal są kanonem dla tancerek baletu klasycznego. Swą profesję baletnicy rozpoczęła jako osiemnastolatka od udanego debiutu w Wiedniu a w Paryżu zapoczątkowała nową epokę tańcząc tytułową rolę w balecie "Sylfida". Do 1847 roku, kiedy w wieku czterdziestu trzech lat postanowiła zakończyć karierę, występowała niemal na wszystkich scenach Europy, miedzy innymi w Petersburgu i Warszawie. Chociaż wyszła za mąż za rozkochanego w niej arystokratę hrabiego Gilbert de Voisins, niejednokrotnie wchodziła w związki innymi mężczyznami, co zaowocowało narodzinami syna i córki. Plotka głosiła, że jednym z jej kochanków był właśnie znany nam już burzyciel skał, czyli książę Trubecki, który w 1846 roku nie tylko podarował jej wenecki pałac Ca' d'Oro lecz także sfinansował jego remont. Po zakończeniu kariery baleriny Maria wraz z rodziną w 1847 roku osiadła w Blevio, gdzie kupiła wspaniałą willę tuż nad brzegiem jeziorem Como (zdjęcia powyżej i poniżej). Co ciekawe, jej córka Eugenia mająca wówczas jedenaście lat w przyszłości została żoną księcia Aleksandra i urodziła mu pięcioro dzieci...Ciekawe jak się to ma do plotki o romansie księcia z jego przyszłą teściową, czego dowodem miał być prezent w postaci weneckiego pałacu. Osobiście wolę myśleć, że był to dowód uwielbienia księcia dla talentu tancerki a małżeństwo z jej córką to była całkiem inna historia...
O powstaniu willi Marii Taglioni wiemy niewiele, prawdopodobnie wzniesiono ją w drugiej połowie XVIII wieku, jest bowiem pewna wzmianka, która mówi, że pewnego razu podczas burzy w jej murach schronił się cesarz Józef II. Kilkadziesiąt lat później Maria odkupiła willę, którą kazała zrestrukturyzować i przystosować do potrzeb swojej rodziny. Dzięki niej powstał piękny kompleks, składający się z dwóch budynków połączonych krytym portykiem; w mniejszym z nich zwanym willa Serena pod tarasem znajduje się obszerna darsena, pełniąca rolę hangaru na łodzie. Za czasów Marii Taglioni w willi bywało wiele prominentnych osób, również takie sławy jak Rossini, Bellini i Liszt. Te piękne czasy nie trwały wiecznie, jej ojciec poprzez ryzykowną grę na giełdzie spowodował, że straciła większość majątku. Choć willa nadal była jej własnością, Maria musiała porzucić Blevio i wrócić do Paryża, gdzie podjęła pracę zarobkową jako nauczycielka tańca a następnie wyjechała do Marsylii, gdzie zmarła w 1884 roku. W XX wieku willę Taglioni kupił Celestino Usuelli, włoski pionier lotnictwa i producent sterowców. Był on przyjacielem d'Annunzia, więc nie wykluczone, że sławny pisarz mógł odwiedzać Blevio zważywszy, że bywał nad jeziorem Como podczas wizyt w niedalekiej willi Erba link. Obecnie cały kompleks przystosowano do przyjmowania gości, tworząc w nim miejsca hotelowe dla dwudziestu dwóch osób w wysokiej klasy pokojach wyposażonych w luksusowe łazienki.
Podczas mojej wizyty w miasteczku dowiedziałam się, że Maria Taglioni nie była jedyną sławną osobą, która po zakończeniu światowej kariery wybrała Blevio na swoją siedzibę. Wiedząc z doświadczenia, że cmentarze w takich miejscowościach są cennym źródłem wiedzy o lokalnej społeczności, również tym razem nie omieszkałam zajrzeć na niedużą tarasową nekropolię, położoną niemal w centrum miasteczka. Moją uwagę zwrócił okazały rodzinny grobowiec, więc postanowiłam przyjrzeć mu się z bliska. Tu czekało mnie ogromne zaskoczenie, ponieważ okazało się, że spoczywa w nim Giuditta Pasta, jedna z najjaśniejszych gwiazd dziewiętnastowiecznej opery. Mówił o tym napis na jednej z krypt oraz tablica pamiątkowa umieszczona na zewnętrznej ścianie budowli * . Jej nazwisko było mi znane od dawna, ponieważ jako miłośniczka opery a także pisarstwa i historii XIX wieku niejednokrotnie zetknęłam się ze wzmiankami na jej temat w literaturze faktu i pamiętnikach z tego okresu.
Na zdjęciu powyżej kolaż złożony z dwóch portretów śpiewaczki, na pierwszym młodziutka Giuditta u progu kariery, na drugim już jako sławna artystka w roli Normy.
Poniżej dwaj wspaniali kompozytorzy epoki romantyzmu, czyli Gaetano Donizetti i Vincenzo Bellini oraz ich muza, boska Giuditta Pasta.
Giuditta Negri, bo takie było jej panieńskie nazwisko, urodziła się w Saronno, mieście leżącym w połowie drogi pomiędzy Mediolanem a Como, jako córka Carlo Negri aptekarza i oficera w armii napoleońskiej oraz Rachele Ferranti. ( Nota bene podczas pobytu we Włoszech przez kilka lat mieszkałam i pracowałam w tej miejscowości ). Podobno wychowywała ją babka i wuj Filippo Ferranti, muzyk amator, który jako pierwszy odkrył talent Giuditty i dał jej początki edukacji muzycznej. Profesjonalnego śpiewu uczyła się w Mediolanie, tam też poznała swojego przyszłego męża, śpiewaka operowego Giuseppe Pasta. Ich ślub odbył się w 1816 roku, tuż przed debiutem scenicznym młodej śpiewaczki, która od tej pory była znana jako Giuditta Pasta. Jej pierwszy zagraniczny występ odbył się w Londynie i nie okazał się sukcesem. Zdeterminowana Giuditta nie zraziła się jednak do śpiewu, wróciła do nauki i po dwóch latach ponownie stanęła na scenie, tym razem z powodzeniem, które podczas jej występów w Paryżu (w latach 1820-1821 śpiewała rolę Desdemony w Otellu Rossiniego) przerodziło się w oszałamiający sukces. Od tej pory miała ugruntowaną pozycję na scenach europejskich, regularnie śpiewała w Mediolanie, Neapolu i Londynie, odbyła wielkie tourne na terenie Niemiec i Rosji, występowała również w Paryżu a także gościnnie na wielu włoskich scenach. Fenomen Giuditty był podobny do fenomenu Marii Callas, choć jej głos nie porażał skalą i nie był pozbawiony wad, to cechowała go wielka giętkość i siła wyrazu. Z natury śpiewała w skali od kontraltu do mezzosopranu, jednak w procesie szkolenia jej głos ustawiono jako sopran sfogato, dzięki czemu osiągnęła większą skalę. Niestety, to przestrojenie nie wyszło jej na dobre i prawdopodobnie stało się przyczyną utraty głosu i przedwczesnego opuszczenia sceny. Pasta podobnie jak Callas była jednocześnie śpiewaczką i wspaniałą aktorką dramatyczną a przy tym urodziwą kobietą co sprawiało, że jej sztuka działała na ludzi wręcz magnetycznie. Była świetną odtwórczynią ról w operach Rossiniego i Mozarta, jednak największą sławę przyniosły jej trzy opery napisane specjalnie dla niej z uwzględnieniem szczególnych właściwości jej głosu "Anna Bolena" Donizettiego oraz "Lunatyczka" i "Norma" Belliniego. Przyjacielem Pasty a jednocześnie wielkim admiratorem jej talentu był Stendhal a ponieważ przez pewien czas mieszkali w Paryżu w tym samym budynku, krążyły plotki mówiące o ich romansie. Śpiewaczka w trakcie swojej oszałamiającej kariery zgromadziła znaczny majątek. Była właścicielką pięknego pałacu w Mediolanie, poza tym w 1827 roku w Blevio nad jeziorem Como kupiła okazałą willę Roda z dużym parkiem i dwoma domkami dla gości oraz drugą mniejszą, zwaną Trempo. Po przebudowie, którą kierował jej wuj Filippo Ferranti (z zawodu architekt) willa Roda stała się jej ulubioną siedzibą, gdzie gościła mnóstwo osób ze świata kultury i nie tylko. Między innymi przez dwa miesiące mieszkał u niej Gaetano Donizetti, który w tym czasie napisał dla niej Annę Bolenę. Podobno Pasta miała zwyczaj śpiewania wieczorem przy otwartym oknie a jej głosu niosącego się po wodzie słuchał zachwycony Bellini. Kompozytor przebywał wtedy w Moltrasio, miejscowości położonej na drugim brzegu jeziora, gdzie bywał w gościnie u swej wieloletniej kochanki Giuditty Turiny, żony bogatego przemysłowca. Pan Turina posiadacz ładnej, obszernej willi Erker Hocevar ( drugie zdjęcie poniżej) nie zdawał sobie sprawy z tego, co łączy jego piękną żonę z Bellinim a nawet czuł się zaszczycony faktem, że tak wybitny człowiek darzy ich swoją przyjaźnią. Bellini mógł słuchać Giuditty Pasty nie tylko z tak dużej odległości ( w linii prostej ok 1,5 km), ponieważ jako współpracujący z nią kompozytor i przyjaciel domu bywał u niej częstym gościem.
Niestety, dziś willa Roda już nie istnieje, śpiewaczka była zmuszona do jej sprzedaży, gdy w 1841 roku skutkiem upadku banku, któremu powierzyła swoje pieniądze straciła większość majątku. Ponieważ w tym czasie z powodu problemów z głosem zakończyła karierę sceniczną, jej sytuacja finansowa uległa znacznemu pogorszeniu. Pasta co prawda miała kilka uczennic, którym pomagała udoskonalić sztukę wokalną a także sporadycznie koncertowała, jednak nie dawało to tak oszałamiających dochodów, jakie uzyskiwała podczas regularnych występów na scenie. W związku z tym przeprowadziła się do dużo mniejszej willi Trempo, (pierwsze zdjęcie powyżej) gdzie zmarła w 1865 roku. Jak wspomniałam na początku, pochowano ją w rodzinnym grobowcu, gdzie spoczywa również jej córka wraz z mężem oraz wuj Filippo i inni członkowie rodziny Ferranti. Natomiast willa Roda z czasem przeszła w obce ręce a następnie została zburzona w 1904 roku. Na jej miejscu wzniesiono moim zdaniem niezbyt piękną willę Roccabruna (zdjęcie trzecie i czwarte powyżej), która także przechodziła różne koleje losu aby na koniec popaść w ruinę. Uratował ją nowy właściciel, który zainwestował w jej restrukturyzację, dzięki czemu od 2010 roku działa pod marką Mandarin Oriental jako luksusowy hotel i SPA.
Wieloletni pobyt dwóch tak wybitnych artystek jak Maria Taglioni i Giuditta Pasta, to z pewnością ważne fakty w historii Blevio, jednak oprócz nich mieszkali tu ludzie choć nie tak sławni, to bardzo zasłużeni dla lokalnej społeczności. Przekonałam się o tym, kiedy zeszłam na mały placyk przed ładnym XVIII wiecznym kościołem pod wezwaniem świętych męczenników Epimacha i Jordana. Kościół był zamknięty na głucho, jak się później dowiedziałam nie pełni już swej sakralnej funkcji, gdyż zastąpiła go nowa świątynia, natomiast sporadyczne odbywają się w nim koncerty z okazji festiwalu "Casta Diva" poświęconego pamięci Giuditty Pasty. Szkoda, bo ze zdjęć, jakie znalazłam w internecie wynika, że jego wnętrze jest w niezłym stanie i można tam zobaczyć interesujące obrazy i freski. Na frontonie kościoła obok drzwi wejściowych widnieją dwie tablice pamiątkowe poświęcone benefaktorom Blevio, gdzie z trudem odczytałam nazwiska Antonio Lucini i Shophie Vonwiller Mylius. Zrobiłam zdjęcia tablic i dopiero po ich powiększeniu i dodaniu kontrastu mogłam przeczytać za co zostali tak uhonorowani; jak się okazało, obydwoje oddawali się dziełom miłosierdzia na rzecz lokalnej społeczności. Po długich poszukiwaniach w internecie dowiedziałam się, że pani Sophie oprócz działalności charytatywnej prowadziła w Blevio uznany salon literacki. Podobnie przykra sytuacja dotyczyła ładnej publicznej studni, gdzie umieszczono dwie marmurowe tabliczki, na których wyryto napis informujący o darczyńcy, który ją ufundował. Mimo starań nie udało mi się go należycie odczytać a szkoda, bo jest to historia tej miejscowości i kawał życia jej dawnych mieszkańców. Poza tym są rzeczy, o których powinno się pamiętać, nawet jeśli przydarzyły się dawno temu a danie ludziom dostępu do wody pitnej dobrej jakości z pewnością się do nich zalicza.
Po prawej stronie placu zobaczyłam piękny klasycystyczny portyk z trójkątnymi tympanonem, zadedykowany Carlo Sacco o czym informował napis na marmurowej tabliczce. Natomiast na jego wewnętrznej ścianie znalazłam jeszcze jedną pamiątkową tablicę, tym razem z napisem w dobrym stanie, mówiącą o tym, że w 1925 roku ów Carlo Sacco otrzymał honorowe obywatelstwo Blevio. Stało się to w uznaniu jego zasług dla lokalnej społeczności, jednak powiem szczerze, że nic mi to nie mówiło. Sprawa się wyjaśniła kiedy dotarłam do cmentarza, gdyż zauważyłam tam duży secesyjny nagrobek z piękną figurą anioła wyrzeźbioną w białym marmurze i dwiema marmurowymi tablicami z podobiznami zmarłych. Okazało się, że są to małżonkowie Carlo Sacco i Carolina Cerutti a napis na nagrobku mówił o tym, że byli hojnymi donatorami Ospedale Maggiore, mediolańskiego szpitala uniwersyteckiego. Musiałam dość długo szperać w internecie zanim znalazłam coś więcej na temat pana Carlo i jego żony. Okazało się, że chociaż nie wyrośli w dobrobycie, dorobili się znacznego majątku na handlu przędzą bawełnianą. Na stałe mieszkali w Mediolanie a ponieważ w Blevio przez wiele lat mieli swą letnią siedzibę, czuli się związani z lokalną społecznością, dla której nie szczędzili środków na pomoc materialną. Dość powiedzieć, że dzięki ich darowiźnie w okresie międzywojennym zelektryfikowano Blevio, co zapewne dla mieszkańców tej miejscowości było niemal darem niebios. Sądzę, że tym hojnym gestem Carlo Sacco jak najbardziej zasłużył sobie na przyznanie mu honorowego obywatelstwa, jednak w całej tej sprawie jest jedno "ale" które mi zgrzyta niczym nie przymierzając, ziarnko piasku w zębach. Otóż mam wrażenie, że zarówno władze Blevio jak i lokalna społeczność mogłyby się nieco lepiej postarać aby te wszystkie wyrazy wdzięczności nieco odświeżyć i przywrócić im należytą rangę. Nieczytelne tablice pamiątkowe jako dowód uznania dla ludzi, którzy wyszli poza swoje ramy by zrobić coś dla innych to wstydliwa sprawa, podobnie jak obskurny portyk, (gdzie na dodatek ktoś sobie zrobił hangar na łódkę) upamiętniający człowieka o wielkim sercu, któremu ta miejscowość tak wiele zawdzięcza. Jestem w stanie zrozumieć, że wszystkie działania na zabytkowej substancji wymagają różnych zezwoleń (co może trwać długie lata jak to pokazała historia willi Pliniana z poprzedniego posta) jednak z pewnością nie potrzeba ich, żeby takie miejsce porządnie wysprzątać i ozdobić kwiatami, jak to wielokrotnie widziałam w innych miejscowościach. Osobiście nie uważam, że każdy zabytek musi lśnić nowością, ale pomiędzy śladami, jakie zostawia ząb czasu a zaniedbaniem i degradacją, jest naprawdę duża przestrzeń do zagospodarowania...
Wszystkie wizerunki osób pochodzą z domeny publicznej internetu.
*Poniżej zamieszczam mój przekład napisu, jaki widnieje na tablicy pamiątkowej grobowca Giuditty i jej krewnych.
Pamięci genialnej śpiewaczki Giuditty Pasta chluby Włoch
przykładowi cnót w dobie triumfów w radości i w bólu
ojczyzna i rodzina
1 kwietnia 1865
Po 64 latach intensywnego i pobożnego życia otwarło się niebo dla tej, która słodkimi melodiami napoiła ziemię
1 kwietnia 1886
córka i wnuki
Skonfrontowani w życiu z takim przykładem z uważną miłością poświęcając ten grób, w którym zgromadzili się aby czekać na anioła zmartwychwstania.
Elu wszystkie Twoje posty są bardzo rzetelne i fascynujące, widać, że kochasz Włochy i pięknie o nich piszesz. Pozdrawiam serdecznie z Portugalii, uściski! 😘🥰🌊
OdpowiedzUsuńFaktycznie Joasiu kocham i dlatego jest mi przykro, kiedy widzę, że coś mogłoby być lepiej, ale cieszę się jeśli ludzie nawet w zapadłych wioskach dbają o swoje dziedzictwo. Baw się dobrze na wyjeździe i wracaj wypoczęta, buziaki przesyłam!
UsuńEluniu!
OdpowiedzUsuńCzy nie powinno być 1847 rok. Do 1947 roku, kiedy w wieku czterdziestu trzech lat postanowiła zakończyć karierę, występowała niemal na wszystkich scenach Europy, miedzy innymi w Petersburgu i Warszawie.
Dzięki Lusiu, jak najbardziej powinno być 1847 rok , dobrze że mi o tym napisałaś bo zauważyłam błąd i nawet go poprawiłam a przy okazji parę innych, ale nic z tych poprawek się nie zapisało, nie mam pojęcia dlaczego, próbowałam jeszcze kilka razy bez skutku. Musiałam przywrócić posta do wersji roboczej żeby to poprawić, ale z kolei w żaden sposób nie mogłam go ponownie opublikować, udało się dopiero za piątym razem. Buziaki i pozdrowienia!
UsuńLindas imagenes. Siempre he querido conocer Lombardía. Te mando un beso.
OdpowiedzUsuńMe alegra poder mostrarles un pedazo de esta hermosa tierra. Besos el uno al otro!
UsuńBogactwo tresci i zdjec zrobilo na mnie wrazenie! Wspaniala relacja :-) Mam nadzieje, ze uda mi sie kiedys odwiedzic ten region.
OdpowiedzUsuńDzięki za odwiedziny i miły komentarz, cieszę się, że post Ci się podobał. A region jest naprawdę piękny i ma wiele do zaoferowania, więc warto się tam wybrać choć na parę dni.
UsuńMimo iż Blevio nie zalicza się do renomowanych miejsc, i jak piszesz nie ma tam tłumów, to już samo położenie i widoki na jezioro zapierają dech. A potem okazuje się, że mieszkały tam niesamowite kobiety, o których piszesz podając wiele informacji o ich życiu. Po przeczytaniu okazuje się, że to miejsce jest warte odwiedzin. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńDzięki za odwiedziny Wiesiu! Blevio to dobre miejsce na wypoczynek i jako baza wypadowa. Szczerze mówiąc zaskoczyło mnie, że te dwie sławne artystki tam mieszkały chociaż ich drogi chyba się nieco rozminęły ze względów finansowych. Gdybym planowała wakacje nad Como to chętnie w Blevio (jeśli bym znalazła lokum na moją kieszeń) sprawdziłabym przy okazji czy portyk jest wysprzątany...Również pozdrawiam!
UsuńRzetelność i obszerność Twoich materiałów jest imponująca. Przybliżyłaś miejsca i postaci kompletnie mi nieznane. Szacunek za Twoją pracę ♥️
OdpowiedzUsuńDzięki, lubię takie miejsca Które nie stąd nie zowąd odsłaniają swoją fascynującą historię . Czasem żałuję, że nie przyłożyłam się bardziej do zwiedzania, ale z drugiej strony pracując na dyżurach po 200 godzin w miesiącu byłoby to trudne 🥰
UsuńWspaniałe opowieści o wielkich i zasłużonych ludziach, którzy stworzyli lokalną, i nie tylko, historię. No i lokalną architekturę. Zawsze dane miejsce tworzą ludzie i to dzięki nim ono istnieje. I dobrze żeby pamięć o nich przetrwała. Piękne historie, które czyta się niczym najlepszą powieść. Dzięki Ci wielkie za tę dawkę ciekawostek z przeszłości Blevio:))
OdpowiedzUsuńWidzę to dokładnie tak jak Ty, też sądzę że warto o tym pisać i mówić w końcu to pamięć zbiorowa wszystkich ludzi i nie tylko włoska ale europejska historia. Przesyłam uściski 🥰🙂
UsuńUsiadłabym sobie przy tym stoliczku na krzesełku-leżaczku pod zadaszeniem, jakie widać na jednym z pierwszych zdjęć z widokiem na jezioro i siedziałabym sobie czytając książkę, albo po prostu patrząc sobie na rozciągające się przez oczyma widoki. Włochy są piękne i w takich sztandarowych miejscach jak Rzym, Wenecja, Florencja ...czy takich malutkich miejscowościach, bo miały dużo szczęścia, iż mimo wojennych zniszczeń pozostało tam tak wiele śladów przeszłości. Pewnie jak piszesz, niektóre zdewastowane, niektóre niszczejące, ale jest na czym budować, co odtwarzać. Te wspaniałe kościółki w stylu romańskim, te pozostałości starożytnych budowli. Widzę, że też lubisz odwiedzać nekropolie (io anche). Nie, nie znam włoskiego, ale zaczęłam się uczyć na nowo (zaliczyłam kiedyś jeden semestr nauki z rodowitym Włochem, który jak to Włoch był przesympatyczny, ale jakoś nauczaniem nie nie przejmował i przychodził na co trzecie zajęcia. Teraz próbuję z internetu coś liznąć. Choć na starość gorzej wchodzi. I jak poprzednicy pozostaję pod wrażeniem ogromu wiedzy i myślę, że też pamięci, skoro podróże odbywały się ładnych parę lat temu. I też lubię odkrywać ślady bliskich memu sercu ludzi w odwiedzanych miejscach, doznaję wówczas radości, jakbym spotkała kogoś znajomego, a moja osobista kolekcja ciekawych ludzi została wzbogacona wielokrotnie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJest dokładnie tak jak piszesz Gosiu! To wspaniała rzecz jak nie stąd nie zowąd trafiasz na dobrze znane nazwisko i raptem wychodzi z tego zupełnie niespodziewanie tak bogata w fakty historia. Okolica Como miała dużo szczęścia bo ostatnia wojna przeszła bokiem i z tego co wiem w okolicy zbombardowano tylko jedno miejsce niedaleko w górach gdzie był letni obóz organizacji paramilitarnej. Więcej szkody zrobiło ludzkie zaniedbanie ale generalnie nie jest źle większość mieszkańców wie że z turystyki dobrze się żyje i trzeba zadbać o otoczenie. Masz rację to miejsce nad jeziorem też mnie zauroczyło tym bardziej że widok na jezioro jest niesamowity. Co do języka włoskiego polecam książki wydawnictwa Pons Włoski w jeden miesiąc i Włoski w trzy miesiące są bardzo proste ale super sprawa w sumie materiału nie ma zbyt wiele ale daje to dobrą bazę do poprawnej komunikacji no i jest to samouczek. Pozdrawiam serdecznie cieszę się że się odezwałaś 🥰
Usuń