poniedziałek, 28 maja 2012

Lombardia. Torno, czyli strach i starożytne grobowce.



Pisząc poprzedniego posta, wspomniałam o irracjonalnym strachu, jaki odczuwałam na myśl o samotnej wyprawie na San Zeno, mimo przemożnej, wręcz obsesyjnej chęci, aby zrealizować ten zamysł. Z natury nie jestem osobą bojaźliwą - raczej można mnie nazwać przewidującą, więc zgodnie ze swoją naturą planując jakieś przedsięwzięcie z reguły rozważam wszystkie możliwe warianty rozwoju sytuacji, w tym również "czarny scenariusz". W związku z tym, na ogół mam wrażenie, że jestem dobrze przygotowana na niespodzianki ( również te przykre) co pozwala mi zachować spokój i zdrowy dystans oraz nie tracić zimnej krwi, kiedy sprawy idą w złym kierunku. Mimo to, zawsze mogą się zdarzyć rzeczy, na które nie mam wpływu i to oczywiście rodziło moje zrozumiałe obawy. Jedną z nich są spotkania ze żmijami, które w rejonie Prealp są ponoć bardzo liczne. Piszę "ponoć” ponieważ na szczęście żywą żmiję widziałam tylko raz i to właściwie "pod przymusem " gdyż pokazał mi ją pewien kolega, który wypatrzył ją w trawie pod drzewem. 

Natomiast zdarzyło mi się widzieć kilka egzemplarzy na asfaltowych, górskich drogach, przejechanych przez samochody, zredukowanych do wysuszonej skórki; wielokrotnie też mówiono mi, aby w górach nie chodzić poza ścieżkami i nie siadać na trawie, gdzie te gady chętnie się kryją i są wtedy absolutnie niewidoczne. Moim środkiem ostrożności, jaki zawsze stosowałam był solidny ubiór -  długie spodnie i grube podkolanówki oraz buty trekkingowe z wysoką cholewką; jednak nigdy nie nosiłam ze sobą surowicy, mimo iż większość przewodników to zaleca. Innym straszakiem były dla mnie dziki, których podobno jest sporo w górskich lasach Lombardii. Na moje szczęście nigdy ich nie spotkałam, bo jak sądzę, wpadłabym w panikę robiąc dużo niepotrzebnego hałasu, co mogłoby jedynie zwrócić ich uwagę. Za to dwukrotnie miałam duszę na ramieniu, kiedy zdarzyło mi się zobaczyć jakiś zwierzęcy kształt, przedzierający się z trzaskiem gałęzi przez leśne chaszcze. Skończyło się na strachu, gdyż za pierwszym razem było to jedynie cielątko a za drugim, stado poczciwych kóz, gnające na łeb na szyję, za kozłem - przewodnikiem. Innym realnym zagrożeniem dla osoby chodzącej w pojedynkę jest "niekontrolowany poślizg" i tego zawsze obawiałam się najbardziej. Można by powiedzieć, iż w dobie telefonów komórkowych wezwanie pomocy w razie potrzeby nie powinno stwarzać większych problemów, ale niejednokrotnie okazywało się, że w górach telefon nie ma zasięgu; często zdarza się też, że co chwila gubi sieć co powoduje szybkie rozładowanie baterii. Prealpy nie są wysokimi górami, jednak absolutnie nie należy ich lekceważyć. Można tu znaleźć ścieżki dostępne przez cały rok, lecz na ogół uważa się, że lepiej unikać wędrówek zanim szlaki nie obeschną w wiosennym słońcu. Ziemia w zimie rzadko przemarza i w związku z tym, pod cienką warstwą maskującego śniegu niejednokrotnie napotka się sypki grunt a to może skutkować niebezpiecznym upadkiem. 


Początkowo chodziłam w góry bez kijka zwanego tu, „bastone” aż do chwili, kiedy otrzymałam takowy od mojego kolegi Carla, zgorszonego moim brakiem należytego przygotowania. Szybko przekonałam się o jego przydatności podczas drogi pod górę, niejednokrotnie też uchronił mnie przed przyśpieszonym zjazdem w dół na tylnej części ciała. Co ciekawe, mój pierwotny ekwipunek w większości otrzymałam w prezencie. Pierwsze buty dostałam od Patrycji (były świetne, niesamowicie lekkie i bardzo wytrzymałe) co wspominam z wielkim sentymentem, ponieważ  w pewnym sensie również i to zmotywowało mnie do górskich wypraw (wykazałabym się dużą niewdzięcznością, nie robiąc użytku z prezentu). Kijek, jak już pisałam był od Carla a wspaniały przewodnik po górach w okolicy Como, od krewnych jednego z pensjonariuszy Domu Opieki, gdzie pracowałam. Buty służyły mi parę lat, aż przyszedł dzień, kiedy musiałam się z nimi pożegnać i kupić nowe; natomiast kijek oraz przewodnik towarzyszyły mi wiernie, aż do końca mojego pobytu we Włoszech. Przez te lata trzy razy zmieniłam plecak, dwa razy kapelusz a la' Indiana Jones, zgubiłam też kilka par słonecznych okularów...


Ale wracając do strachów: muszę powiedzieć, że na trasach moich wędrówek nie brakowało mi wskazówek czego należy się obawiać w lombardzkich górach. Niejednokrotnie bowiem spotykałam niewielkie monumenty i pamiątkowe krzyże, w miejscach, gdzie ktoś upadł ze skutkiem śmiertelnym lub zginął od pioruna i wcale nie byli to górscy nowicjusze mojego pokroju... Nigdy nie potrafiłam przejść obojętnie koło tych smutnych pamiątek, które dla mnie były ostrzeżeniem i uczyły szacunku dla gór. Lecz, jak to zwykle bywa, prawdziwym lękiem nie napawa nas to, co możemy nazwać i przewidzieć, ale to, co nieuświadomione i irracjonalne. I tak moją piętą achillesową było przechodzenie koło porzuconych, pasterskich chatek. Czasy, kiedy Prealpy były pełne pasących się owiec dawno minęły i coraz rzadziej widzi się tu ich duże stada. Z minionego okresu zostały w górach liczne zabudowania, gdzie niegdyś na parterze chroniły się zwierzęta a na pięterku pasterz miał swoje mieszkanko. Te domki, wzniesione z drewna i górskiego kamienia, dziś w większości stoją zamknięte na głucho. Inne idą w ruinę, strasząc powyrywanymi drzwiami i okiennicami oraz zawalonymi stropami. 


Mijając te żałosne relikty dawnego życia zawsze miałam zimne dreszcze na plecach i przypominało mi się ulubione powiedzonko mojej córki Marty  "...to miejsce jest tak straszne, iż 
do pełni okropieństwa brak tylko widoku rozkładających się zwłok, leżących w trawie". Patrząc z punktu widzenia zdrowego rozsądku nie wiem, jakie niebezpieczeństwa miałyby na mnie czyhać w tych rozpadających się chatkach, okrutny morderca czający się w wysokich pokrzywach? Ogromy wąż a może inne straszne monstrum?
Z powodu tych wyimaginowanych strachów szczególnie zapamiętałam krótką wycieczkę, jaką zrobiłam w okolicy Torno. W liściastych lasach porastających zbocza gór powyżej tej miejscowości, znajdują się nadzwyczaj ciekawe grobowce, pochodzące z zamierzchłych czasów zwane tu "massi avelli” co można by w przybliżeniu przetłumaczyć, jako "kamienie - sarkofagi". Są to bardzo ciekawe znaleziska, charakterystyczne tylko dla niewielkiego obszaru Lombardii w pobliżu Como i w przygranicznych rejonach szwajcarskiego Kantonu Ticino.


Co ciekawe, te tajemnicze niecki wykute w ogromnych głazach narzutowych, dotychczas nie wyjawiły swoich tajemnic i wszystko, co o nich wiadomo, to jedynie supozycje i przypuszczenia, nie mające naukowych dowodów. Jeszcze dziwniejsze jest to, że brak jest również miejscowych legend i opowieści, mogących rzucić światło na ich proweniencję. Powszechnie uważa się, że pochodzą z V - VI wieku naszej ery i nie mają nic wspólnego z kulturą rzymską, celtycką, czy wczesno- chrześcijańską, jakie kolejno następowały po sobie na tych ziemiach. Brak na nich jakichkolwiek inskrypcji a także innych wskazówek, bowiem wszystkie zostały sprofanowane w zamierzchłych czasach. Dotychczas zidentyfikowano trzydzieści dwa takie grobowce w obrębie Brianzy, okolicy Torno, Val Menaggio, Valle d'Intelvi i  Kantonie Ticino. Jest jeszcze siedem innych podobnych obiektów, lecz te budzą jeszcze więcej wątpliwości co do swego pochodzenia  (nie wiadomo nawet, czy można je połączyć w jedną grupę). Przyjęto teorię, że owe sarkofagi są dziełem któregoś z barbarzyńskich plemion, być może Gotów, lecz jedynym co mogłoby definitywnie wyjaśnić uczonym ich tajemnicę, byłoby odkrycie takiego grobowca w nienaruszonym stanie, na co się chyba nie zanosi, bo teren jest dość dobrze spenetrowany, jeśli nie przez specjalistów, to przez miejscową ludność. W gminie Torno, w jej frakcji zwanej Negrenza, na niewielkim obszarze znajdują się trzy z nich a dwa dalsze we frakcjach Maas i Resina. Do tych w Negrenza prowadzi ścieżka zwana "Ferro di Cavallo” czyli "Podkowa”, choć w istocie z podkową ma niewiele wspólnego, gdyż jej linia na mapie przypomina raczej rozciągnięty owal. Po wyruszeniu z Torno przebyłam pierwszy odcinek drogi wygodną mulatierą, która zaprowadziła mnie do antycznej bramy z czasów rzymskich. 

 Nieopodal był niewielki mostek i mała kaplica poświęcona Madonnie. Tu rozpoczynała się właściwa ścieżka do grobowców, niestety, nie mogę powiedzieć, że jej oznaczenie wzbudziło mój szczególny entuzjazm. Niejednokrotnie bowiem dochodziłam do miejsc gdzie się rozdwajała i w zasadzie nie wiadomo było czy dalej należy iść w prawo, czy w lewo? Właśnie na tym odcinku dały znać o sobie moje strachy, gdyż napotkałam kilka rozpadających się zabudowań, których tak nie lubię, więc półgłosem zaczęłam się besztać za niezdrową ciekawość, jaka mnie tu zaprowadziła, choć z drugiej strony, w głębi ducha usprawiedliwiałam się możliwością zobaczenia tych niecodziennych zabytków. Kiedy doszłam do jednego z wyjątkowo nieprzyjemnych miejsc, na pociechę tuż za walącymi się zabudowaniami, zobaczyłam pierwszy grobowiec. Rzeczywiście robił wrażenie! Ogromny głaz, w którym wykuto prostokątne wgłębienie o lekko zaokrąglonych kątach, był w większej części ukryty w ziemi. Kiedy podeszłam bliżej, dostrzegłam, że w jednym z krótszych boków niecki znajduje się swego rodzaju wezgłowie. Miała ona regularny kształt i została bardzo starannie wykonana. Nie było żadnych śladów po ewentualnej pokrywie, nic, tylko to wgłębienie wypełnione deszczówką... Można przypuszczać, iż ten grobowiec z racji bliskości pasterskiego domku, zapewne przez wiele lat służył za cysternę i poidło dla owiec. Nieopodal znalazłam następny, podobny sarkofag, również do połowy zaryty w ziemi i wypełniony wodą a nieco dalej trzeci, wykuty w ogromnym głazie widocznym w całej okazałości. Stała przy nim drabina zbita z okrąglaków, po której wdrapałam się, aby zajrzeć do środka. Z boku sarkofagu zauważyłam otwór odpływowy umieszczony przy jego górnej krawędzi; w tym również znajdowało się sporo wody i tu także widoczne było charakterystyczne wezgłowie. 


Po dokładnym obejrzeniu wszystkich grobowców zadumałam się nad ich historią, gdyż te zadziwiające znaleziska istotnie sprawiają niesamowite wrażenie. Powszechnie uważa się, że były miejscem pochówku osób mających wielkie znaczenie dla ludu, z którego pochodzili, być może wodzów lub znamienitych wojowników. Dziwne jednak jest to, iż czas, na który są datowane jest stosunkowo krótki a grobowce, przynajmniej te w okolicy Torno, są dość liczne na raczej niewielkiej przestrzeni. Przyznam się też, że przez moment zrodziła się w mojej głowie myśl o mistyfikacji, ale czemu miałaby ona służyć? I kto mógłby wykonać tak gigantyczną pracę? Chciałabym dożyć momentu, kiedy grobowce odkryją przed nami swe zagadki i dowiemy się, kto i dla kogo je wykuł w tych ogromnych głazach. Mimo nieprzyjemnego wrażenia związanego ze zrujnowanymi chatkami, koło których znów przyszło mi przechodzić, miałam oczywiste powody do zadowolenia z tej wycieczki. Sadzę, że mając na uwadze moją pasję do zwiedzania interesujących miejsc, byłoby z mojej strony niewybaczalnym zaniedbaniem, gdybym zaniechała ich obejrzenia, mając taką możliwość praktycznie w zasięgu ręki...

11 komentarzy:

  1. Z przyjemnością przeczytałem Twój post. :-)
    Ja również do bojaźliwych nie należę, ale podobnie jak Ty i jak pewnie większość, staram się jednak niebezpieczeństw nie lekceważyć.
    Ja osobiście bardzo rzadko wędruję w samotności, ale czasami się zdarza i wtedy właśnie rozwaga i przewidywanie jest bardzo ważne.
    Na szczęście nie miałem na razie jakichś przygód związanych z niebezpieczeństwami w górach i mam nadzieję, że tak zostanie...
    Pozdrawiam
    P.S. Ciekawe grobowce i ładny widok na pierwszym zdj. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życzę Ci z sałego serca abyś nigdy nie spotkał niemiłej niespodzianki na swojej drodze. Zresztą w tym celu nie trzeba jechać w góry, przypomniało mi się właśnie pewne zdarzenie kiedy wraz z moją córką Martą pojechałyśmy do Gdańska na Jarmark Dominikański. Otóż Marta lubiła chodzić w glanach z rozwiązanymi sznurówkami i natychmiast po wyjściu z samochodu, na drugim stopniu schodów w przejściu podziemnym złamała nogę w kostce. Diabli wzięli wycieczkę i jarmark... wnioski nasuwają się same!

      Usuń
  2. Wspaniały wpis. Nie ma to jak szczypta tajemniczości. Co do grobowców to liczę, że dożyję otwarcia grobowca Jagiełły :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, życie bez tajemnicy byłoby płaskie jak powirzchnia stołu i odrobina dreszczyka jest jak szczypta soli, dodaje mu smaku. A z grobem Jagiełły zaskoczyłeś mnie, gdyż sądziłam iż był otwarty w latach trzydziestych. Pogooglałam trochę i odkryłam że jednak groby jego i Łokietka dotychczas pozostały nienaruszone.

      Usuń
  3. Witaj !
    Można by powiedzieć "strachy na lachy". Samotne wędrówki niestety stwarzają ryzyko, że będziemy zmuszeni prosić o pomoc lub będziemy narażeni na niebezpieczeństwa czy to od zwierząt (zazwyczaj przesadzamy) lub co gorsza od ludzi (ostatnimi czasy jest to problem). Ale z drugiej strony takie wycieczki sam na sam pozwalają na delektowanie się tym, co oglądamy wtedy gdy mamy na to ochotę i tak długo, jak chcemy. Pokazane na zdjęciach grobowce sa bardzo interesujące, mnie jednak zauroczyło pierwsze zdjęcie. Czy to jest jezioro Como? Pytam, bo wygląda jakby znajomo. Miałem przyjemność być nad nim dwukrotnie i do dzisiaj wspominam ten pobyt bardzo przyjemnie.
    Dziękuję za odwiedziny u mnie, a na Twój blog obiecuję zaglądać, bo lubię takie klimaty.
    Pozdrawiam serdecznie, Wiesiek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację Wiesiu, ja początkowo cierpiałam i szukałam towarzystwa (trochę też ze strachu)ale później odkryłam uroki samotności kiedy nikt mi nie "mendził za uszami" idźmy, stójmy,wracajmy, zjedzmy coś, itd. i mogłam zawsze robić to na co miałam ochotę. Zdjęcie rzeczywiście przedstawia jezioro Como na wysokości Torno a ten długi grzbiet górski który po prawej stronie zamyka horyzont, to masyw Monte San Primo (jeśli Cię interesuje jest wpis z ubiegłego lata na moim starym blogu, na Bloxie). Nie będę kryć że ten widok zauroczył mnie od pierwszego wejrzenia i nigdy mi się nie znudził. Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Nieustający podziw dla Twojej odwagi, tym większy, że sama do osób szczególnie odważnych nie należę. Ale i Twoja odwaga odpowiednio była nagradzana, bo trzeba przyznać, że bogactwo tego , co widziałaś i czego doświadczyłaś, jest niezwykłe! BBM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć BBM! Myślę że miałam trochę szczęścia do ludzi i miejsc. A co do odwagi: myślę, że gdyby życie postawiło Cię na moim miejscu zapewne wycisnęłabyś z niego jeszcze więcej niż ja! Zważywszy na Twoją dociekliwość, żywy umysł i zainteresowanie światem, któremu ciągle dajesz wyraz opisując różne aspekty życia, nie wyobrażam sobie że siedziałabyś bezczynnie na ławkach w parku wiedząc że w zasięgu ręki masz tyle ciekawych rzeczy. Kiedy wyjeżdżałam do Włoch byłam innym człowiekiem i w trakcie odkryłam w sobie różne cechy a pozostałe ( w tym odwagę) wypracowałam małymi kroczkami. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  5. Taka samotna wyprawa przynosi nie tylko satysfakcję z oglądania czy zwiedzania,to przeżycie wypełnia człowieka aż po brzegi, przynosi wspaniałą radość wewnętrznego spełnienia. Często tego szukam. Pozdrawiam Cię sukienko. Alina.

















    podchmielo

    OdpowiedzUsuń
  6. Alinko, trafiłaś w sedno! Czasem się zastanawiałam czy nie jestem jakimś dziwadłem bo wielokroktnie pytano mnie, czy nie brak mi towarzystwa i kogoś z kim mogłabym się podzielić emocjami. Na ogół nie miałam odwagi przyznać że dobrze się czuję w samotności, sama też jestem swoim towarzystwem i dialog wewnętrzny mi wystarcza (czasem zdarzało mi się prowadzić ten dialog dość głośno) Chociaż przyznam, że mój kolega Carlo był świetnym towarzyszem w górach a Marta jest wspaniała podczas zwiedzania miast. Również serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. tak... emigracja zarobkowa ma też i jakieś swoje plusy. ja na przyklad, gdyby mnie życie nie zmusiło, to o stanach pewnie bym wiedział tyle, co teraz wiem o.... ?.... Islandii?

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.