Mam wielkie wyrzuty sumienia - nie tylko dlatego, że zaniedbałam blogowanie a nawet zwyczaj natychmiastowego odpowiadania na komentarze (przepraszam wszystkich!) lecz również regularne czytanie innych blogów...Z tego, co zauważyłam, wielu z nas miało lub ma podobne kryzysy a tym razem chyba padło na mnie!
Niestety, nie tylko nawarstwiło mi się wiele problemów rodzinnych, zdrowotnych i zawodowych, które sprawiały, że po prostu brakowało mi czasu, aby je ogarnąć. Na domiar złego, towarzyszyło temu wszystkiemu poczucie mentalnego wyjałowienia i wrażenie, że cała moja włoska egzystencja, o której dotychczas pisałam, jest ode mnie tak daleko, jakby to było życie nie moje, lecz zupełnie innej osoby... Myślę, że stało się tak z powodu nadmiaru zajęć, jakie ostatnio były moim udziałem (o jednym z nich, być może kiedyś napiszę, ponieważ chciałabym się pochwalić pewnym moim maleńkim, ale jednak, sukcesem). Mam też nadzieję, że tym razem uda mi się wszystko poukładać w taki sposób, abym mogła znaleźć czas i energię konieczne do realizacji wszystkich zamierzeń. Tymczasem jednak powróćmy nad jezioro Lugano, do Valsoldy, która niegdyś tak mnie oczarowała... Od dnia, kiedy byłam tam ostatni raz minęło kilka lat, ja jednak nadal pamiętam niezwykłe chwile, jakie tam spędziłam. Wspominałam już, że nie bardzo wiedziałam, jak mam "ugryźć" ten temat, ponieważ były to doznania tak intymne i ulotne, że przekazanie tego wszystkiego wydaje mi się po prostu niemożliwe. Bo jak mam wyrazić to co czułam, gdy otwierał się przede mną ten cudowny pejzaż, drżący w słonecznej poświacie lub spowity w zasłony mgieł unoszących się nad wodą, lekko zmarszczoną powiewami wiatru? Jak oddać słowami urodę gór, pokrytych świeżą, wiosenną zielenią, rysujących się ostro na tle błękitu nieba, zapach wody i wonie kwitnących ogrodów? Jak opisać mroźne, jesienne poranki, gdy żółknące liście jaskrawo złociły się w promieniach słońca, niebo i jezioro przyjmowały barwę ultramaryny a powietrze nabierało przejrzystości szkła, pozwalając dostrzec na odległym horyzoncie ostre kontury gór, pokrytych śniegiem?
Mogłabym do znudzenia mnożyć kolejne entuzjastyczne przymiotniki, ale czy to wystarczy, by opisać tę krainę, na którą patrzyłam nie tylko oczami, ale i sercem? Jak mam oddać te wszystkie uczucia, towarzyszące mi podczas leniwych wędrówek, gdzie oczy i nogi poniosą? Po przyjeździe na miejsce wysiadałam z autobusu, żeby wyruszyć przed siebie, bez planu i celu; niejednokrotnie też zatrzymywałam się wiedziona nagłym impulsem, bo moje oczy przyciągał nieoczekiwany widok, budzący chęć zobaczenia z bliska jakiegoś miejsca, gdzie dostrzegłam coś interesującego. Lubiłam chodzić do wyżej położonych wiosek, leżących na zboczach gór, lecz nie stroniłam też od drogi wiodącej z Porlezzy do Lugano, łączącej niewielkie miejscowości, leżące tuż nad brzegiem jeziora. Najczęściej to właśnie tam, w przypadkowych rozmowach z ich mieszkańcami, zdarzało mi się dowiedzieć interesujących rzeczy na temat okolicy. Szczególnie mile wspominam trafikę w San Mamete, która pełniła również funkcję punktu informacji turystycznej. Oprócz papierosów i prasy były tam różne ulotki i książki na temat Valsoldy a młody sprzedawca miał sporą wiedzę o regionie i chętnie się nią dzielił. To od niego dowiedziałam się, że z okolicznych wiosek wywodziło się wielu uznanych artystów i zdolnych rzemieślników, którzy od średniowiecza wędrowali po całej Europie, zostawiając w odległych krajach dzieła swoich rąk. Wielu z nich dotarło do Polski, gdzie niejednokrotnie byli nagradzani szlachectwem, zdobywali też znaczne majątki, ciesząc się sławą i uznaniem swych współczesnych oraz łaską ówczesnych władców.
Chciałabym wspomnieć o kilku najsławniejszych, gdyż ich nazwiska na stałe splotły się z historią naszego kraju. Zacznę od wymienienia Paolo Antonio Fontany, nadwornego architekta Sanguszków, urodzonego w Castello w ostatnich latach XVII wieku, projektanta licznych kościołów a także innych, znaczących budowli, w Lublinie, Chełmie i Lwowie. Nazwisko Fontana wiele znaczy w historii polskiej architektury i sztuki, gdyż od czasów renesansu przybywali do Polski liczni przedstawiciele tej rodziny, pochodzący z niewielkich miejscowości leżących nad jeziorem Lugano. Inni, jak Józef Fontana i jego syn Jakub urodzili się już w Polsce, której bez reszty poświęcili swoje siły twórcze. Nieco wcześniej niż Paolo Antonio Fontana bo w 1622 roku, w sąsiednim Albogasio przyszedł na świat Isidoro Afaitati, inżynier i architekt pracujący dla króla Jana Kazimierza ( do Polski ściągnął go brat, będący spowiednikiem królowej Marii Ludwiki). Jemu to Warszawa zawdzięcza odbudowę Pałacu Kazimierzowskiego, zrujnowanego w czasie potopu szwedzkiego (nota bene, od tamtej pory pałac zewnętrznie bardzo się zmienił, gdyż w późniejszych czasach był poddany dalszym przeróbkom). To właśnie ten budynek stał się pierwowzorem Villi Salve w Albogasio, którą Afaitati zbudował dla siebie, kiedy po latach pracy na obczyźnie, na pewien czas wrócił w rodzinne strony. Być może, czytelnicy pamiętają, jak pisałam o kościele w Albogasio i o tym, że jego sylwetka wydała mi się znajoma; otóż nie ma w tym nic dziwnego, gdyż w zasadzie jest on kopią warszawskiego kościoła Reformatów a podobną, choć bardziej ozdobną bryłę ma także kościół Karmelitów z Krakowskiego Przedmieścia, również dzieło Isidora Afaitati.
Co ciekawe, są źródła przypisujące temu architektowi zasługi przy wzniesieniu warszawskich kościołów Św. Krzyża i Św. Anny, choć większość z nich wymienia inne nazwiska, w tym nazwisko Giuseppe Bellotiego, architekta także pochodzącego z Castello, który istotnie działał na terenie Polski, jako współpracownik Tylmana z Gameren. Afaitati pracował też przy projektowaniu fortyfikacji Torunia oraz Krakowa i z pewnością jest postacią zasługującą na uwagę. W związku z tym, postanowiłam nabyć książkę na jego temat, napisaną przez profesora Mariusza Karpowicza, z której zapewne dowiem się wielu interesujących szczegółów. Żoną Isidora została jego krajanka, pochodząca z Valsoldy Franceschina Barrera, wywodząca się z tej samej rodziny, co urodzona wiele lat później matka Antonia Fogazzaro. Jednak o ile być może Afaitati nie jest dziś osobą powszechnie znaną, to nazwisko Merlini zna każdy, kto kiedykolwiek przekroczył bramę warszawskich Łazienek. Domenico Merlini również urodził się w Castello, skąd jako dwudziestoletni młodzieniec wyruszył do Polski. Tu rozpoczął naukę w pracowni Jakuba Fontany, naczelnego architekta królewskiego, będącego krewnym jego matki. Zdolny młodzieniec w wieku zaledwie trzydziestu lat objął to wysokie stanowisko po swoim zmarłym mistrzu a jego pracowitość i lista dokonań jest długa i imponująca. Oprócz licznych budowli w Łazienkach możemy wymienić Królikarnię, pałac w Jabłonnie, przebudowę Zamku Ujazdowskiego, niektórych sal Zamku Królewskiego, prace rekonstrukcyjne na Wawelu, warszawskie pałace Brochów, Krasińskich i Bruhla, odbudowę ratusza w Piotrkowie oraz wiele innych pałaców, kościołów i budynków publicznych. W 1722 roku w Castello urodził się architekt Antonio Ludovico Paracca (z matki Marty Merlini), który jako młody człowiek wyjechał do Polski, gdzie ożenił się z dobrze urodzoną panną. Początkowo pracował wyłącznie dla rodziny Platerów, lecz w późniejszych latach na zlecenie innych mecenasów stworzył wiele znaczących i rozpoznawalnych budowli, na ziemiach obecnej Litwy i Białorusi. Bardzo ciekawą postacią jest urodzony w Castello w 1655 roku malarz Paolo Antonio Pagani (z matki Maddaleny Paracca) także w pewnym okresie swego życia związany z Polską. Ongiś to właśnie do niego należał najpiękniejszy dom w Castello, który mnie zachwycił, kiedy byłam tam po raz pierwszy.
Wtedy moją uwagę zwróciły bogate zdobienia i wspaniały herb nad bramą, obok której widniała niewielka wywieszka mówiąca, że jest to "Casa Pagani" dom - muzeum, niestety rzadko i na krótko otwierający swe podwoje dla zwiedzających. To właśnie w trafice w San Mamete dowiedziałam się, kim był Paolo Pagani i o tym, że jego dziełem są malowidła pokrywające sklepienie kościoła w Castello. Kiedy powiedziałam sprzedawcy, że jestem Polką, nie omieszkał mnie poinformować, iż ów twórca zostawił swe prace także w Krakowie. Dodał również, że w Albogasio mieszka pisarz, historyk i wydawca w jednej osobie, Giorgio Molisi, który podobnie jak profesor Karpowicz, bada związki z Polską artystów pochodzących z Valsoldy i kantonu Ticino. Muszę przyznać, że te wszystkie odkrycia były dla mnie nie tylko ogromnym zaskoczeniem, ale również nieoczekiwaną przygodą; jakby nagle otworzyła się przede mną wielka księga pełna tajemnic, którą czytałam z wypiekami na twarzy... Te czasy, tak odległe a mimo to tak mi bliskie, więzy łączące dwie krainy oddzielone tysiącami kilometrów, wszystko to zaczęło się splatać przed moimi oczami, niczym kolorowe nici w misternym gobelinie o fascynującym rysunku...
Ale wróćmy do opowieści o Paolo Paganim, zdolnym malarzu, który podczas swojej wędrówki po Europie tworzył w Wenecji, Londynie i na Morawach, skąd niejako przy okazji zawitał również do Krakowa, aby ozdobić freskami kaplicę św. Sebastiana w kościele św. Anny. Kiedy osiągnął wiek dojrzały, wraz z żoną i synkiem wrócił do rodzinnego Castello, gdzie zamieszkał w swoim pięknym domostwie. W tutejszym kościele parafialnym pod wezwaniem św. Marcina, możemy zobaczyć jego najwspanialsze dzieło - freski, którymi pokrył sklepienie. Miałam okazję je oglądać podczas jednej z wizyt w Castello.
Jak już wspominałam w pierwszym poście na temat Valsoldy, miejscowość zwykle wyglądała na wymarłą a kościół był zamknięty. Jednak pewnego razu dopisało mi szczęście; kiedy dotarłam na niewielki placyk przed świątynią, okno na piętrze jednego z domów otworzyło się niespodziewanie i zobaczyłam starszą panią podlewająca kwiaty. Kiedy zapytałam o kościół usłyszałam, że ma klucz i jeśli chwilkę zaczekam zejdzie na dół, żeby pokazać mi wnętrze. Prawdę mówiąc, w duchu liczyłam na taki obrót spraw, bo z doświadczenia wiedziałam, że zwykle ktoś mieszkający w pobliżu kościoła ma klucze do niego i chętnie go otworzy jeśli się o to poprosi a nawet zapali światło, żeby można było wszystko dokładnie obejrzeć. Dzięki miłej pani mogłam zwiedzić świątynię, miałam też okazję podziwiać kunszt malarski Paganiego. Freski są namalowane z typową dla baroku manierą; okazałe, muskularne sylwetki kłębią się nad głową widza w wyszukanych, dramatycznych pozach. Całość wygląda naprawdę imponująco i aż trudno uwierzyć, że podobno ich twórca nie używał żadnej z technik, jakie zazwyczaj się stosuje do przenoszenia projektu z kartonu na tynk. Niestety, malowidło nie zostało ukończone i wiele elementów pozostało jedynie w formie szkicu nie wypełnionego kolorami, co widać na zdjęciu poniżej. Jest pewna opowieść wyjaśniająca ten fakt, choć nie mogę ręczyć za jej prawdziwość... Otóż mówi się, że gdy malarz na powrót zamieszkał w Castello, podobno zachorował jego jedyny synek. W intencji wyzdrowienia potomka Pagani złożył ślubowanie, że w ciągu półtora roku ozdobi freskami sklepienie kościoła, nie żądając za to żadnej zapłaty. Niestety, dziecko zmarło, więc malarz poczuł się zwolniony z przysięgi i porzucił niedokończoną pracę. Jednak śmierć dziecka nie ma żadnego potwierdzenia w kościelnych rejestrach, gdzie zapisywano wszystkie narodziny i zgony, natomiast jest notatka, że mniej więcej w tym czasie zmarł brat malarza, więc być może, to w jego intencji Pagani złożył owo ślubowanie? Swoją drogą, jest zastanawiające jak to się stało, że freski pozostały niedokończone, tym bardziej, że ich twórca miał przed sobą jeszcze dwadzieścia lat życia, które spędził w Castello i Mediolanie, więc nie brakowało mu ani czasu ani możliwości dokończenia tego malowidła.
Podczas innej wizyty w Castello, miałam okazję zobaczyć wnętrze domu malarza i dwa obrazy jego autorstwa, "Ofiarę Izaaka" i "Alegorię Eucharystii" jednak szczerze mówiąc, nie zachwyciły mnie i mam wrażenie, że nie był to rodzaj malarstwa, w którym Pagani realizował się w pełni. Kiedy byłam w muzeum znajdowało się ono zalążku, podobno obecnie zbiory są znacznie bogatsze i można tam znaleźć ciekawe dokumenty mówiące o licznych artystach urodzonych na terenie Valsoldy. Oprócz tych, o których już pisałam, są to rodziny Pozzo, Costa, Vietti, Pedrazzini, Picozzi, Muttoni, Cocchi, Ceroni, Piola i Puttini. W XVII i XVIII wieku były to całe dynastie, które wydały zdolnych malarzy, architektów, sztukatorów, kamieniarzy i rzeźbiarzy, w większości pracujących na terenie Polski. Jest doprawdy niezwykłym zjawiskiem to dziedziczenie uzdolnień i miłości do sztuki, w tak małej i raczej zamkniętej społeczności. Myślę, że zapewne były to geny przekazywane nie tylko w linii męskiej, ale i żeńskiej, zważywszy, że matki tych utalentowanych ludzi również były córkami i siostrami artystów...
Nie tylko Castello może się poszczycić wydaniem tak wybitnych postaci, także inne wioski Valsoldy, okolic Lugano i Como a także leżącej po drugiej stronie jeziora Valle d' Intelvi zapisały się w historii sztuki z tego samego powodu, lecz ponieważ nie ma to bezpośredniego związku z Polską, napiszę o tym przy innej okazji.
Zdjęcia jesiennej Valsoldy można zobaczyć w albumie>
Ja wiedzialam ze swiat nie jest duzy ale dzis znowu mi sie zmniejszyl :) Opowiesc o znanych architektach pochodzacych z Valsolda zblizyly mnie bardziej do moich rodzinnych stron, bo Chelm to moje rodzinne miasto.
OdpowiedzUsuńEwuniu, jaki piękny komentarz do tego wpisu! Bardzo trafnie to ujęłaś pisząc o zmniejszeniu się świata, ja też tak to odczułam choć nie potrafiłam tego wyrazić w tak zwięzły sposób. No i oczywiście cieszę się nie tylko z tego, że to odkryłam, ale że mogłam o tym napisać trafiając przy tym na osobę, której ten temat jest bliski.
UsuńW piatek przyjezdza moja mama, bardzo bym chciala ja tam zabrac ale nie jestem pewna czy mi sie uda. Nie bardzo wiem jak tam dojechac transportem publicznym.
UsuńDo Lugano zapewne masz dobre połączenie później też nie będzie problemu bo autobus z Lugano do Menaggio jeździ dość często/ wysyłam link http://www.asfautolinee.it/Portals/5/Documents/Orari/I1213/lago/C%2012%20mod.pdf
Usuńvillę Fogazzaro można zwiedzać w soboty po uzgodnieniu telefonicznym Życzę udanej wycieczki, pozdrów mamę ode mnie!
Dziekuje jestes wielka :)
UsuńSpieszę wyrazić radość, zadowolenie, ulgę, że jesteś:)
OdpowiedzUsuńA teraz idę czytać i oglądać:)
Jesteś bardzo miła Ewuniu, mam nadzieję że teraz uda mi się więcej czasu poświęcić na blogowanie. Serdecznie pozdrawiam!
UsuńBardzo się cieszę, że znów jesteś i nowe miejsca możemy oglądać.
OdpowiedzUsuńSama też mam teraz czas licznych wyjazdów i nie bardzo jest kiedy pisać na blogu i zaglądać na inne blogi, za to mam kilka tysięcy nowych zdjęć.
Ja też się cieszę że wreszcie się zebrałam w sobie, chociaż nadal mam wiele różnorakich zajęć i rzeczy które powinnam zrobić na wczoraj. To świetnie że Ty dużo jeździsz, mam nadzieję że dasz nam okazję pooglądania plonów Twoich wypraw!
UsuńTo dobra decyzja, że wróciłaś. Poza tym, że robisz fajne zdjęcia, masz nieprawdopodobną wiedzę! Zawsze zdumiewa mnie, jak można zapamiętać tak wiele nazwisk, faktów... tym większy podziw, że zawsze miałam słabą pamięć a teraz- to już szkoda gadać! :( BBM
OdpowiedzUsuńDzięki BBM! Co do pamięci to nie kryję, że czasem muszę ją sobie odświeżyć ale na ogół dobrze pamiętam to co mnie naprawdę zainteresuje, inne rzeczy natychmiast mi wietrzeją z głowy. Jednym słowem pamięć może niezła, ale bardzo wybiórcza....
UsuńSkromna jesteś, jak zawsze. :) BBM
UsuńTwoje odczucia po zobaczeniu tej krainy były jak najbardziej uzasadnione. Przepiękne, cudowne krajobrazy. Chciałoby się tam znaleźć ju zaraz i chłonąć je tak, jak opisałaś.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i cieszę się, że wróciłaś do blogowania :)
Dzięki! Cieszę się że rozumiesz moją fascynację Valsoldą. Mam nadzieję że ten region jeszcze długo pozostanie niezmieniony. Podobno niedawno otwarto tam tunel aby osoby jadące z Porlezzo do Lugano mogły ominąć wioski i nie robiły tłoku na wąskiej i niebezpiecznej drodze co z pewnością wyjdzie na dobre mieszkańcom i turystom. Również pozdrawiam!
UsuńFajnie, że jest kolejny przeuroczy z klimatem wpis, który rozbudza moje marzenia. Skoro mówicie, że świat tak się zmniejszył, to może kiedyś dane mi będzie odwiedzić przez Cibie opisywane miejsca :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i gratuluje wspaniałego posta. Oj masz wspaniały dar pisania :))))) A ja tylko tak skrótowo po chłopsku. :(
Myślę, że jesteś zbyt skromny! Nie raz podziwiałam Twój zapał do odkrywania ciekawostek na temat Śląska i obszerne wpisy naładowane rzetelną wiedzą a co do pisania po chłopsku to w końcu było nie było chłop z Ciebie (w sensie mężczyzna oczywiście). Ja za to piszę po babsku czyli z nadmiarem przymiotników i emocji, no ale cóż, każda płeć ma swoje przywileje! A co do zobaczenia Włoch to mam nadzieję że kiedyś tam zawitasz bo ktoś kto tak jak Ty umie patrzeć zrobiłby z takiej wycieczki dobry użytek. Czasem odzywają się do mnie osoby wyjeżdżające do Włoch z prośbą o jakąś informację i widzę że można się nieźle i niedrogo zorganizować. Niedawno jeden chłopak pisał że poleciał samolotem do Mediolanu za 80 zł w obie strony!
OdpowiedzUsuńDzięki bardzo za miłe słowa :) Być może w końcu zrealizuję wypad Włoch :)
UsuńPozdrawiam :)
Piękna i bardzo interesująca ta kraina Valsoldy.
OdpowiedzUsuńJa włóczyłam się wczoraj po niesamowicie wąskich i stromych uliczkach w 5 Terre.
Serdecznie pozdrawiam i cieszę się że wróciłaś.
A gdzie Cię zaniosło? Czy to wycieczka czy powrót z urlopu? Byłam przekonana że jesteś w Polsce na stałe? A Terre piękne też byłam i mile wspominam chociaż podobno powódź nieźle ich poharatała....
UsuńA...poniosło, poniosło.....Przy okazji pozwoliłam sobie na kilka dni urlopu...za granicą. Ale frajda, tak sobie zwiedzać i nie myśleć że jutro do pracy albo że za dwie godziny odjeżdza pociąg.
UsuńW 5 Terre tylko odcinek od Riomaggiore do Manaroli jest zamknięty, bo osunęła się frana, reszta Via d'Amore otwarta.
Oj, kiedy ty założysz sukienkę w kropki i pozwolisz żeby Cię gdzieś poniosło? Tu czy tam wszystko jedno gdzie....Kiedy????
Super, już się bałam że to znowu z powodu pracy...Ja bym się chętnie gdzieś wybrała ale pracując w pojedynkę na własny rachunek ciężko coś zorganizować ale może wykroję parę dni na jakiś wypad.
UsuńZ ciekawością poczytałam o malarzu, o którym nie miałam pojęcia. Ciekawa jestem, jakie prace zostawił w Krakowie i gdzie można je obejrzeć? Muszę pogrzebać w internecie. No i ogromnie się cieszę, że wracasz. Ja miewałam krótkie przestoje i nadal miewam chwile separacji, a potem wracam z większą częstotliwością :) I czekam na obiecanego maila, czekam cierpliwie
OdpowiedzUsuńMałgosiu, tak jak pisałam zostawił freski w kościele św. Anny w kaplicy św. Sebastiana. kiedyś wpadła mi też w oko informacja o kaplicy św. Jadwigi ale nic bliższego nie wiem...Już się biorę za maila.
UsuńOj, wstyd mi, bo nie przeczytałam uważnie, a napisałaś :( Obejrzałam sobie zdjęcia kościoła Św. Anny- piękny, muszę koniecznie odwiedzić.
UsuńCzasem coś umknie naszej uwadze...Mam nadzieję, że może Ty albo Ewa Ikroopka zawitacie tam i będę mogła zobaczyć zdjęcia tej kaplicy bo też jestem ciekawa jego pracy. Mnie niestety na wizytę w Krakowie raczej się na razie nie zanosi a szkoda!
UsuńCzuję się wywołana do tablicy:)
UsuńPostaram się zaglądnąć do Św.Anny, tylko nie wiem, czy wolno mi będzie zrobić zdjęcia.
Pomyślałam o Tobie jako że w Krakowie bywasz, to super że są chęci, jeśli jest zakaz fotografowania to trudno...ale byłoby świetnie przeczytać i zobaczyć to u Ciebie!
UsuńJa rzeczywiście chyba w tym roku do Krakowa nie dotrę, ale kto wie. Będę miała na uwadze Św. Annę. A jak się uda i nie będzie zakazu możemy obie zamieścić wpis i będziesz miała pełniejszy obraz :)
UsuńPięknie i interesująco.
OdpowiedzUsuńDzięki!
UsuńKolejny raz sie przymierzam do komentarza, wczorajszego nie ma, ale czułam ze się nie zamieścił, bo cos mi internet sie kręcił, krecil a ja sie spieszyłam i faktycznie, nie ma go.
OdpowiedzUsuńNie wiem, juz co pisalam, bo tez jestem zawalona pracą, rożnymi sprawami wymagającymi mnóstwa czasu więc tak z doskoku wszystko robie, czytam, pisze.
Co tu wpisać, jak wszyscy wszystko napisali, potrafisz pisać, zainteresować, masz dobrą pamięć i jestem pod wrażeniem.
Serdeczności :)
Anulko przepraszam że z opóźnieniem odpisuję, cieszę się że u Cibie jest ruch w interesie bo co prawda brak czasu jest problemem ale to stagnacja nas zabija...Trzymaj się!
UsuńOglądam i czytam (gdy za oknem ulewa)... cóś piknego. :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że i u Was pogoda się poprawiła chociaż zdaję sobie sprawę w jakiej nieciekawej sytuacji się znaleźliście. Trzymam kciuki za jak najszybszy powrót lepszych czasów.
UsuńWyrzuty sumienia, zaniedbania, kłopoty, problemy ze zdrowiem??? A ja myślałem, że wyprałaś swoją sukienkę w kropki i tak długo schła na jakimś strychu... Rzecz jasna, nie mogłaś się publicznie pokazać w byle jakiej kiecce w paski, w kratkę lub nie daj Boże w kwiatki. Cieszę się jak pozostali fani twojej twórczości. Do roboty, miła Pani. Bo tu cała masa wygłodniałych czeka.
OdpowiedzUsuńLolku, gorzej, ja moją sukieneczkę zamieniłam na strój babci Czerwonego Kapturka...Ale o tym będzie w następnym poście!
UsuńCieszę się, że wróciłaś. Znowu mogę czytać Twoje piękne wspomnienia.
OdpowiedzUsuńWiększość z nas w ostatnim czasie jest bardzo zajęty, nie cieszy go prowadzenie bloga, ma inne, ważne sprawy...
Z wielką niecierpliwością czekam na twój kolejny post i nowe wiadomości.
Ślę moc serdeczności:)
Dzięki Lusiu, moje życie ostatnio przypomina drogę do Portofino: już, już, zdaje się że za tą skałą zobaczę domki a to tylko następny zakręt drogi...Serdecznie pozdrawiam!
UsuńStrasznie się cieszę, że wpadłam na ten blog :) Uwielbiam Włochy i myślę, że z dużą przyjemnością przeglądnę całe archiwum :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńW takim razie witam serdecznie! Mam nadzieję że Cię nie zrazi moja pijana interpunkcja i czasem dziwna składnia ale moja dysleksja w połączeniu z wieloletnim odcięciem od polszczyzny robią swoje (walczę z tym uparcie) więc może lepiej "patrzaj w serce"...Serdecznie pozdrawiam!
UsuńJak zwykle piękny wpis o cudownej krainie (ja już chyba pisałem, że chyba chętnie bym zamieszkał w tych rejonach?) :-)
OdpowiedzUsuńPozdr.
P.S. Super, że wróciłaś do blogowania. :-) Czasami ciężko (z różnych powodów) wrócić... wiem coś o tym...
Chyba nie pisałeś ale nie jestem zdziwiona, je też bym pomieszkała ale tylko przez jakiś czas bo na stałe to tylko w Polsce! Mam nadzieję że tym razem mi się uda nie pauzować zbyt długo na blogu no i nadrobić zaległości w czytaniu. Serdecznie pozdrawiam!
UsuńOtóż Koleżanko Iławianko (wolałbym napisać Kochanie Iławianie - ale mogłoby mi się dostać za to, że porównuję Cię do pewnej austriackiej kiełbasy - a przed takim porównaniem broń mnie Boże).
OdpowiedzUsuńZatem murale w Nowym Sączu. Są one generalnie zdecydowanie pozytywnie postrzegane. Oczywiście chodzi głównie o te, które są obrazami. Bo jest u nas sporo też takich zygzakowatych paproków, zwanych przeze mnie gra(fi)ciarnią. Kiedyś wrzucę taki zestaw gra(fi)ciarski dla porządku.
Np. na ten mural wydała zgodę Spółdzielnia zarządzająca blokiem - http://kwm-nowysacz.blogspot.com/2014/04/big-mural.html. Jego malowanie to była cała operacja.
Z kolei ten mural powstał za zgodą właściciela sklepu i został sfinansowany przez kibiców naszego sądeckiego klubu Sandecja Nowy Sącz - http://kwm-nowysacz.blogspot.com/2014/04/kontrowersje.html. I jak widać z tytułu posta, mural wywołał kontrowersje, czy wręcz protesty. Ale też odezwało się sporo głosów w jego obronie, do których i ja się zaliczyłem.
Przeciwko tym malunkom protestowała jakaś osoba zamieszkująca w pobliżu - http://kwm-nowysacz.blogspot.com/2013/01/kolejne-nieistniejace-juz-graffiti.html. Na szczęście bez sukcesu.
Niszczenie graffiti też ma miejsce. Zniszczony został m.in. ten - http://kwm-nowysacz.blogspot.com/2012/11/najcudowniejsze-oczy-swiata.html. I już oczu nie ma. Zniszczenie tego obrazu wywołało bardzo duże poruszenie we wszystkich mediach małopolski, a chyba nawet i dalej - http://kwm-nowysacz.blogspot.com/2012/04/graffiti.html. Niestety, i jego też na ścianie nie ma. (Ale jest u mnie).
Niektóre malunki niszczeją od starości i potem znikają - http://kwm-nowysacz.blogspot.com/2012/09/leonardo-niewierny-tomasz-fragment.html.
Jeszcze inne są zamalowywane z braku miejsca (niestety, czasem zamalowywane czymś beznadziejnym), jak np. to - http://kwm-nowysacz.blogspot.com/2012/10/panorama-graffiti.html (następne posty zawierają fragmenty powiększone). Szkoda, że tego już nie ma, bo był wyjątkowo oryginalny.
Tak to wygląda. W takim razie dziś też pojawi się u mnie graffiti. Filozoficzne dla odmiany. Ale to już z rana.
Elu, co u Ciebie?
OdpowiedzUsuńStrasznie długo się nie odzywasz:(
Chyba jednak warto wrócić do pisania? Na jakikolwiek temat...
OdpowiedzUsuńCześć, miło że się odzywasz! Nie zerwałam z blogowaniem, jednak życie mi się nieco skomplikowało, ponieważ sprzedałyśmy (ja i moja córka Marta) nasze mieszkanie w blokowisku i kupiłyśmy inne w starej kamienicy (śliczne dwupoziomowe poddasze, bardzo klimatyczne) do remontu. Jest z tym sporo zachodu a ponieważ mimo obfitości wszelkich materiałów mamy problem z dopasowaniem rzeczywistości do naszej koncepcji, brak mi sił energii żeby się ze wszystkim uporać, bo przecież jest jeszcze praca a do tego w moim życiu sporo się dzieje...Ale z pewnością pociągnę tematy włoskie a może również inne? Serdecznie pozdrawiam i cieszę się że o mnie pamiętasz!
UsuńW takim razie również udanego pobytu w tym nowym budynku :) A co najważniejsze, że czujesz się dobrze i będziesz dodawać swoje nowe zdjęcia i posty:) Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńMijają kolejne miesiące a u Ciebie cisza... Kiedy planujesz wrócić? Pozdrawiam. :) BBM
OdpowiedzUsuńZaglądam i czekam na jakiś gest słowo albo choćby zdjęcie, no ale widać są ważne powody, dla których Ciebie Elu nie ma.
OdpowiedzUsuńW każdym razie pamiętam, zaglądam i pozdrawiam serdecznie :)
I ja zaglądam, czekam, ale powoli zaczynam się niepokoić, Elu...???
OdpowiedzUsuńDrogie dziewczyny ( i chłopaki) donoszę że nadal cierpimy wraz z Martą udręki związane z remontem mieszkania. Jest to remont kapitalny z nami w środku, jedynie nasze koty sa szczęśliwe bo mają strych do dyspozycji. Majstrowie już poszli, obecnie wzięłyśmy się za szlifowanie schodów wewnętrznych, jak skończymy weźmiemy się za malowanie, a później będzie sprzątanie i nareszcie koniec! Trzymajcie za nas kciuki, pozdrawiam wszystkich gorąco i dziękuję za pamięć. Jak dobijemy do szczęśliwego zakończenia zapewne wrócę do pisania bo jeszcze mam nieco wspomnień do utrwalenia.
OdpowiedzUsuńTrzymamy;)
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością i ja :)
OdpowiedzUsuńSukienko wraaaacaaaj.
OdpowiedzUsuńPiękne okolice :)
OdpowiedzUsuńPrzecudne!
UsuńBardzo spodobał mi się Pani blog ! Bede tu zaglądac i brac przykład :) A zdjęcia są przecudowne!!!
OdpowiedzUsuńW takim razie bardzo mi miło i zapraszam w przyszłości! Zajrzałam na Pani profil i widzę że też znajdę tam coś ciekawego dla mnie i zanosi się na to ze będę do Pani zagadać często. Co do zdjęć, miło usłyszeć coś takiego od żony fotografa, mogę powiedzieć tylko że to wyłącznie załuga pejzażu i bardzo żałuję, że nie zainwestowałam w lepszy sprzęt...Serdecznie pozdrawiam i życzę wielu udanych podróży.
UsuńElżbieto, jak mogłaś pozostawać tak długo nieczuła na ów vox populi? Z uśmiechem to piszę, rzecz jasna, i doskonale rozumiem, jak uciążliwości i prace życia codziennego potrafią odciągnąć od czasochłonnych bądź co bądź przyjemności, do jakich należy pisanie.
OdpowiedzUsuńWpis przepiękny i rzeczywiście ma się wrażenie "skracania dystansu", tak odległa kraina, baśniowo piękna i stary, zwyczajny Kraków połączone takim mostem. Pamiętam, że całe grupy włoskich artystów, dobrych rzemieślników, muratorów, sztukatorów i malarzy podróżowały wówczas po Europie, szczególnie w stronę Moraw. A stamtąd już krok do Krakowa, gdzie dzielni profesorowie Alma Mater podjęli byli decyzję o ufundowaniu kościoła, który przyćmiłby konkurencyjne dzieło jezuitów. Tak to chyba było. Przypomnę sobie dawne notatki, sfotografuję co tylko sobie życzysz u św. Anny (o ile zwierzchność duchowna nie wyrazi sprzeciwu ;) i na pewno napiszę kolejny kawałek tej polsko-włoskiej historii. Tylko już nie znikaj na cały rok :-)
To wspaniale, bardzio się cieszę i mam nadzieję, że Pagani popisał się i to malowidło ukończył. Z tego co piszesz wynika, że historia kościoła jest bardzo interesująca a sam kosciół imponujący, zresztą o ile mnie pamęć nie myli pisałaś już o nim ale w kontekscie baroku jako takiego?
UsuńTym razem znowu widzimy cudowne działanie przypadku, który sprawił, że spotkałyśmy się wirtualnie i możemy się wymienić informacjami...Co do vox populi nie wypadało dłużej się ociągać, to fakt. Cieszę się tym bardziej, że wróciłyśmy prawie jednocześnie!
Nie, nie pisałam jeszcze o św. Annie. Wtedy to mógł być kościół bernardynów, też bardzo dekoracyjne wnętrza choć utrzymane w innym nieco stylu, no i Anna jednak parę klas wyżej. Tym bardziej muszę się przygotować do tego wpisu, bo to jest naprawdę przepiękny kościół o bardzo spójnej, imponującej koncepcji.
UsuńUwielbiam takie zbiegi okoliczności. Niech to będzie powrót na dłużej a pisanie niech przynosi jak najwięcej radości - Tobie i mnie!
Faktycznie, ten wpis o św.Anne widziałam u Łucji w "Szkiełku..." jednak o Paganim nic nie było choć wydaje mi się że freski na jednym ze zdjęć mogły być jego pędzla.Tym bardziej jestem ciekawa Twojego spojrzenia na ten kościół więc czekam cierpliwie.
UsuńNiesamowity blog. Opisuje Pani tak ciekawie swoje wyprawy, do tego piękne zdjęcia... Nic tylko chce się wsiąść w samochód/samolot/pociąg i podróżować, podróżować, podróżować... Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńWitam Pani Haniu! Mam nadzieję, że te chęci jak najszybciej się zmaterializują czego życzę z całego serca, bo zamiłowanie do podróży to bakcyl nieuleczalny! Pozdrawiam i także dziękuję.
UsuńMam nadzieję że już wszystko dobrze ze zdrowiem.
OdpowiedzUsuńTe miejsca są tak piękne, że aż brak słów by to piękno opisać.