poniedziałek, 24 września 2012

Piemont. Orta, czyli Sacro Monte magiczne.


W moich podróżach widziałam wiele miejsc, które zapadły mi w pamięć i serce a ich kolorowe obrazy wciąż mam przed oczami...Kiedy je wspominam, niejednokrotnie towarzyszy mi wrażenie, że czuję także ich zapachy, tworzące ulotną, lecz niezapomnianą atmosferę. Niektóre, jak moja ukochana Valsolda (dotychczas nie ośmieliłam się o niej napisać, gdyż wiążą się z nią wspomnienia bardzo trudne do wyrażenia słowami) odkryłam przypadkiem i jakby mimochodem, natomiast co do innych snułam plany długo piastowane, zanim wreszcie nadszedł dzień ich realizacji.  

Właśnie do tej drugiej kategorii zaliczam Ortę z jej prześlicznymi zakątkami, która słusznie jest uznawana za jedno z najbardziej urokliwych miejsc we Włoszech. Jej piękno jest trudne do opisania, choć mam wrażenie, że potrzeba szczególnego gustu, aby je smakować, ponieważ jeśli kogoś nie oczaruje staroświecki wdzięk brukowanych uliczek, widok nieco łuszczących się ścian, które niegdyś pomalowano na słoneczne, pastelowe kolory, wyblakłe freski i poczerniałe, kilkusetletnie stropowe belki, powie po prostu, że jest to zbiorowisko starych domostw, na których ząb czasu zostawił wyraźne ślady. Jeśli jednak jesteśmy miłośnikami piękna trochę nieuporządkowanego i nieco zakurzonego pyłem stuleci, to z całą pewnością jej urok nie pozostawi nas z uczuciem niedosytu. Ja bez wątpienia należę do miłośników takich miejsc, dlatego we Włoszech czułam się niemal jak u siebie, gdyż wszystko na co patrzyłam było swojskie i bliskie mojemu sercu. Często się zastanawiałam jak to jest, że niektóre zabytkowe budynki, którym daleko było do perfekcyjnego utrzymania, mimo wszystko wyglądają tak malowniczo, być może powodem jest wrażenie ogólnej harmonii i sposób, w jaki wtapiają się w otoczenie a może specyficzne włoskie światło, tak cenione przez malarzy pejzażystów?  Szczerze mówiąc, niejednokrotnie miałam zamiar napisać o mojej wycieczce nad Lago di Orta, lecz w głębi duszy obawiałam się, iż nie podołam temu zadaniu, więc wszystko co powiem będzie zbyt szare i płaskie, aby oddać tę magiczną rzeczywistość. 

Ciągle też miałam wrażenie, że brakuje mi klucza do tej szufladki, gdzie pozamykałam myśli i emocje, jakie stały się moim udziałem, kiedy tam byłam. Mimo wszystko, spróbuję zmierzyć się z wyzwaniem, które mi niesie Orta, gdyż jest tam ostatnia ze Świętych Gór, jakie niegdyś odwiedziłam a obecnie próbuję opisać. Miasteczko Orta leży na małym półwyspie, wcinającym się w obszar niewielkiego, wydłużonego jeziora noszącego tę samą nazwę. Na wprost centralnego placu widać wysepkę San Giulio, która nawet z tej odległości również sprawia wrażenie niezwykle malowniczego zakątka, ze swą romańską bazyliką, klasztorem i okazałym pałacami kanoników. Wokół jeziora wznoszą się zalesione, niewysokie góry a poza nimi na zachodzie widać piękny, ośnieżony szczyt Monte Rosa. Natomiast od strony północno - wschodniej horyzont zamyka masyw Monte Mottarone, oddzielający Lago di Orta od Lago Maggiore. Niejednokrotnie pisałam o pięknie jeziora Como, będącego moją pierwszą miłością na terenie Włoch, doceniam też niewątpliwą urodę Lago Maggiore i Garda, jednak to śliczne malutkie jeziorko, otoczone górami i wspaniałą przyrodą, nazwałabym prawdziwym klejnotem w koronie północnych Włoch.

Także Sacro Monte, jakie tu wzniesiono nie jest jedyną rzeczą, której warto poświęcić uwagę podczas wizyty w tej miejscowości, więc zapewne będzie to opowieść w kilku odcinkach, jednak tym razem właśnie ono będzie najważniejszym elementem i punktem wyjścia. Sacro Monte w Orcie, jako jedno z niewielu nie jest poświęcone Jezusowi i Drodze Krzyżowej, lecz życiu i dziełu patrona Włoch, świętego Franciszka z Asyżu. Kaplice i sanktuarium wzniesiono na pięknym, zadrzewionym pagórku, skąd można popatrzeć na dachy Orty leżącej u jego podnóża i panoramę jeziora, którego widok sprawia, że takiej wycieczki po prostu nie da się zapomnieć. Innym walorem tego miejsca jest aspekt duchowy, gdyż jego uroda (zwłaszcza kontemplowana we względnej samotności) połączona ze zwiedzaniem poszczególnych kaplic, skłania do refleksji i zadania sobie ponadczasowych pytań nad sensem naszego istnienia i stosunku do otaczającego świata. 

W okresie kontrreformacji, kiedy kościół starał się podsycać inicjatywy mające scementować lokalną społeczność i silniej związać ją z wiarą katolicką, zadecydowano o budowie sanktuarium i trzydziestu dwóch kaplic, z których ostatecznie powstało tylko dwadzieścia. Początkowo, na wzniesieniu ponad miasteczkiem znajdował się jedynie kościół, klasztor franciszkanów i hospicjum dla pielgrzymów, wzniesione z woli kardynała Karola Boromeusza. Nieco później, dzięki finansowemu wsparciu wielu osób powstały kaplice, okazała brama z posągiem świętego i wspaniała studnia, pod dachem pokrytym łupkiem. Projekt całości był dziełem ojca Cleto, należącego do zakonu św. Franciszka. Podobnie jak w przypadku innych, okolicznych Świętych Gór duże zasługi dla powstania tego kompleksu miał biskup pobliskiej Novary, Carlo Bescape'. Pierwsze kaplice wzniesiono pod koniec drugiej połowy XVI wieku, w stylu manierystycznym. Ponieważ budowa trwała nieomal dwieście lat, te które powstały później mają bogate, barokowe formy, natomiast ostatnie z nich wskazują na wyraźne wpływy stylu klasycznego. Sacro Monte w Orcie to miejsce, gdzie w najwspanialszy sposób łączą się walory pięknego pejzażu, architektury oraz malarstwa i rzeźby z duchowymi walorami chrześcijaństwa.

Świętość Franciszka i jego idee nadal są bliskie ludziom, nawet spoza ścisłych, katolickich kręgów również w obecnych czasach, kiedy to wiele osób nawołuje do odnowy moralnej, poszanowania życia w każdej formie i ekologicznych zachowań. Jego wojenne doświadczenia, hulaszcza egzystencja we wczesnej młodości, iluminacja a następnie przebudzenie moralne i pełne poświęcenia życie, chyba nikogo nie pozostawiają obojętnym. Zapewne każdy z nas słyszał o jego kazaniach do zwierząt i ptaków, które zdawały się rozumieć jego słowa a także o tym, że słońce nazywał bratem a księżyc siostrą, stygmatach i cudach. Osobiście sadzę, że nie ma w tym niczego, co nie dałoby się wytłumaczyć w racjonalny sposób. 

Psychiatria i psychologia znają wiele przykładów, kiedy potęga woli i umysłu poddanego silnej motywacji, sprawiają, że człowiek przejawia zdolności znacznie wykraczające ponad przeciętność. Długie godziny modlitw i medytacji połączone z umartwianiem ciała a przede wszystkim drastyczny post, również sprzyjają sublimacji uczuć i ponad naturalnemu wyostrzeniu wszystkich zmysłów. Takie przypadki znane są nie tylko chrześcijanom, lecz także wyznawcom religii wschodnich i osobom, które praktykują sztuki walki oraz medytację w stopniu zaawansowanym. Niezależnie od punktu widzenia i naukowych wyjaśnień, życie Franciszka do dzisiaj jest poruszającym przykładem nawrócenia, pokory i samozaparcia w dążeniu do realizacji idei uzdrowienia kościoła katolickiego. Tą ideą potrafił zarazić nie tylko dawnych towarzyszy młodzieńczych ekscesów oraz ogromne rzesze zwykłych ludzi, lecz także licznych hierarchów kościelnych i to w czasach, kiedy zewnętrzne oznaki władzy i prestiż duchownych stawiano na poczesnym miejscu. 

Sceny przedstawione w kaplicach wspaniale ilustrują istotne momenty życia przyszłego świętego, począwszy od narodzin, aż do śmierci. Z jego przyjściem na świat wiąże się piękna legenda; według niej, do domu kupca, któremu właśnie miało urodzić się dziecko, przybył pewien pielgrzym. Gościowi oddano izbę a przyszła matka przeniosła się do stajni, gdzie niebawem przyszedł na świat jej synek. Nie trzeba dodawać, że tym pielgrzymem był Chrystus a nowo narodzonym dzieckiem przyszły święty. Myślę, że jest to legenda stworzona przez akolitów Franciszka;  poprzez paralelę narodzin a później przyjęcia stygmatów mówiąca o tym, że od chwili narodzin był wybrany i niejako naznaczony do spełnienia swej odnowicielskiej roli w kościele katolickim. W kaplicach przedstawiono także wiele innych, dramatycznych scen, wspaniale oddanych przez artystów, którzy na stałe weszli do historii sztuki, jak znani z innych Świętych Gór rzeźbiarze, Dionigi Bussola, Giovanni d'Enrico, Cristoforo Prestinari i Carlo Beretta.

Im zawdzięczamy pokryte polichromią figury naturalnej wielkości, wykonane z terakoty. Natomiast freski namalowali Pier Francesco Mazzucchelli, dwaj "Fiamminghini" czyli Giovanni Battista i Mauro della Rovere, Antonio Maria Crespi, znany, jako  "Bustino" (z racji pochodzenia z niedalekiej miejscowości Busto), Carlo Francesco i Giuseppe Nuvolone, Antonio Busca, Stefano Maria Legnani i Federico Bianchi. Ci wszyscy artyści nie tylko przyczynili się do powstania tego pięknego miejsca, pozostawili także swe liczne dzieła w wielu innych obiektach sakralnych jak i świeckich, wnosząc wielki wkład w kulturę północnych Włoch. W Orcie, podobnie jak w Varallo byłam dwukrotnie - pierwszy raz sama, w maju i ponownie jesienią, wraz z Martą, której chciałam pokazać ten piękny zakątek. 

Miałyśmy wiele szczęścia, choć była to niemal płowa listopada, dopisała nam wspaniała pogoda prawdziwe "babie lato" we włoskim wydaniu. Jaskrawo świecące słońce i kryształowo czyste powietrze sprawiały, że pejzaż nabierał rzadko spotykanej głębi a kolory były świetliste i nasycone. Szczyt wzgórza, gdzie tyle samo złotych i brązowych liści miałyśmy nad głowami i pod nogami, stanowił wprost bajeczną scenerię. Spacerowałyśmy wolno od kaplicy do kaplicy, gdzie w większości bez przeszkód można podziwiać ich wnętrze, ponieważ jak dotąd nie ma tam ochronnych szyb a wejście zamykają jedynie piękne, kute kraty. Jednak to, co jest przyjazne dla osób, które przyszły tam po to, aby kontemplować życie św. Franciszka lub po prostu oddać się podziwianiu dzieł sztuki, dla samych dzieł, niestety, jest mniej korzystne. Byłyśmy wstrząśnięte, patrząc na zabytkowe freski braci della Rovere i Pier Francesca Mozzarone, pełne wydrapanych inicjałów i podpisów, wśród których, o zgrozo, dostrzegłyśmy też jedno polskie imię i nazwisko, pozostawione przez nasza rodaczkę! (Co gorsza, imię tej pani, dziś zdecydowanie niemodne, mogłoby wskazywać, że nie była nastolatką a wręcz przeciwnie, osobą raczej dojrzałą.)

 Nie mogłyśmy zrozumieć, dlaczego ktoś, kto przybywa do tego rodzaju miejsca, nie może się oprzeć chęci destrukcji i drapie ostrym przedmiotem po zabytkowym fresku...To przykre doznanie było niczym kamyk w bucie i mocno popsuło nam nastrój podczas tego pięknego spaceru. Wszystkie kaplice stoją przy długiej, wijącej się ścieżce, pośród drzew, które podczas naszej wizyty były obsypane liśćmi we wszystkich barwach jesieni i wspaniale kontrastowały z szafirowym niebem.

W rześkim powietrzu czuło się ich nieco gorzkawy zapach i dym dalekich ognisk a słońce przenikające przez gałęzie tworzyło na przemian plamy światła i cienia. Spotkałam się z opinią, że Święta Góra w Orcie jest najpiękniejsza ze wszystkich i chyba byłabym skłonna przychylić się do niej, zarówno ze względu na jej położenie, wartość artystyczną tego obiektu, jak i emocje, które wywołują wspaniale przedstawione sceny o dużym ładunku dramatycznym. Na mnie osobiście ogromne wrażenie zrobiły przede wszystkim trzy z nich. Pierwsza, gdzie nagi Francesco klęczy przed biskupem Asyżu (w osobie tego dostojnika sportretowano biskupa Bescape'), druga, kiedy chciał dać wszystkim przykład pokory, więc na jego życzenie współbracia poprowadzili go ze sznurem na szyi, odzianego jedynie w przepaskę na biodrach, pośród tłumu oddającego się szaleństwom karnawału i trzecia, przedstawiająca jego śmierć. W kilku scenach Franciszek jest przedstawiony nago, z wycieńczonym ciałem, które jest jedynie swego rodzaju skorupą, kruchym i nic nie wartym naczyniem dla niezłomnego ducha. Nie ma w tym obnażeniu ekshibicjonizmu a jedynie wielka pokora i rezygnacja z wszelkiej doczesnej marności, zgodnie z zasadą, że nadzy przychodzimy na świat, więc nadzy powinniśmy z niego odejść... 


Franciszek, który odrzucił wszystko czym go kusił świat i co mógł mu ofiarować, w chwili śmierci prosił braci, aby go położyli nagiego na gołej ziemi, by wraz z odejściem duszy jego ciało stało się na powrót częścią ziemskiej materii. Artyzm rzeźbiarzy pracujących w Orcie pozwolił im stworzyć wspaniałe dzieła, ze świetnie oddaną mimiką, wyrażającą uczucia poszczególnych postaci, które naturalną koleją rzeczy budzą w widzu równie intensywne emocje.

Oprócz tego czysto duchowego aspektu, poszczególne sceny są dla oglądającego również świetnym studium obyczajów i kostiumów owej epoki. Zwiedzanie Sacro Monte zakończyłyśmy w kościele, obok którego jest wystawiona tradycyjna szopka, wywodząca się z franciszkańskiej tradycji. Sam kościół nie jest zbyt okazały, jednak i tu można zobaczyć obrazy uznanych malarzy, takich jak Procaccini,  Busca i Cantalupi, natomiast w głównym ołtarzu umieszczono bardzo wartościową rzeźbę przedstawiająca Madonnę z dzieciątkiem, prawdopodobnie pochodzącą z Niemiec, której powstanie jest datowane na X - XI wiek.

Przy drodze, prowadzącej z Sanktuarium do miasteczka, stoi bardzo piękna, współczesna rzeźba z brązu, przedstawiająca św. Franciszka, jako młodzieńca ze wzniesionym rękami, nad którym krążą dwa ptaki. Stąd po raz ostatni spojrzałyśmy za siebie, na Święta Górę i jej kaplice. Przed nami była jeszcze Orta, ze swoimi ślicznymi uliczkami i Wyspa San Giulio. Ale o tym napiszę niebawem.

Więcej zdjęć  >


10 komentarzy:

  1. ależ tam pięknie (te kolory liści i światło ), też tak mam w stosunku do miejsc, gdzie zostawiam cząstkę siebie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadmiar emocji w pewnym sensie chyba działa paraliżująco na ich werbalizację... Tym bardziej się cieszę, że jakoś podołałam i że miejsce Ci się podoba. Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Jak się jesiennie u Ciebie zrobiło, jak ja to lubię;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też... zapewne niedługo będę miała okazję przeczytać o Twoich jesiennych wypadach "w górki". Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Piszesz z takim uczuciem o odwiedzanych miejscach, że jeśli kiedyś uda mi się odwiedzić opisywane przez Ciebie miejsca wydrukuję sobie twoje wpisy i będą one stanowiły coś w rodzaju przewodnika. Staram się podróżując- podążać czyimś szlakiem, a tym razem podążałabym szlakiem sukienkiwkropki. I aby nie wypaść z nastroju może zaopatrzę się w takową (choć raczej podróżuję w spodniach:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaszczyt to dla mnie niemały! Co do sukienki też nie posiadam takowej a ta tytułowa to taka aluzja do "pętli czsu" o ktorej piszę w tytułowym poście. Ale może też powinnam sobie sprawić?

      Usuń
  4. Fantastyczne. Nie wiem co bardziej: to miejsce czy twój literacki opis. "Professionale".

    OdpowiedzUsuń
  5. Miły jesteś, a ja mam nadzieję, że kiedyś sam tam zawitasz przy okazji. Jestem pewna że też byłbyś oczarowany! Tylko broń Boże, nie jedź latem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo osobisty post, czytając go czułem tę Twoją szczególną więź do tego miejsca. Pięknie położone miejsce, z wspaniałymi kaplicami. A wszystko ładnie wtopione w krajobraz jeziora Orta. No i jeszcze ta jesienna pora roku. Świetny post i rewelacyjny opis. Zdjęcia również świetne. Obejrzałem te na picasa - bajka!.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, to jedno z miejsc dzięki którym poczułam się bogatsza wewnętrznie. Myślę, że patrząc na coś szczególnie pięknego w pewnym sensie stajemy się lepsi. Natomiast pewne idee św. Franciszka a przede wszystkim jego szacunek dla życia i natury są mi bardzo bliskie, mimo iż nie ukrywam, że sama nie jestem osobą "kościółkową" mam wiele podziwu dla tej formy człowieczeństwa które wychodzi ze "skorupy" w której wszyscy tkwimy. Bardzo pięknie mówi o tym Albert Camus w "Dżumie".

      Usuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.