niedziela, 28 lipca 2024

Lombardia. Jezioro Como - urocze Blevio, sylfida i słowik z Saronno.

Blevio to  mała miejscowość na prawym brzegu jeziora Como, pierwsza w długim szeregu wsi i miasteczek ciągnących się niemal nieprzerwanie po zachodniej stronie półwyspu Triangolo Lariano aż do Bellagio. Jej zabudowania nieźle widać z bulwaru w Como mieście, gdyż długi łańcuch kolorowych domków i willi pięknie się rysuje na tle zielonego stoku gór. Mimo to Blevio nie zalicza się do renomowanych miejsc, które odwiedzają tłumy turystów. Chyba nieco przegrywa również z pobliskim Torno, gdzie jest piękny romański kościół a w lesie porastającym góry można napotkać niezwykłe formacje skalne link i massi avelli, starożytne grobowce niewiadomego pochodzenia, o których pisałam tutaj. W zamian miasteczko oferuje spokój oraz skromny i nienachalny, choć niezaprzeczalny urok a te dwie zalety sprowadzają do Blevio gości spragnionych relaksu z dala od zgiełku. Według mnie to miejsce ma jeszcze jedną niezwykłą rzecz do zaoferowania a mianowicie chyba najpiękniejszą panoramę jeziora, jaką widziałam w tej okolicy a widziałam ich mnóstwo, bo nie chwaląc się, zdeptałam wiele ścieżek, zarówno tych górskich jak i biegnących bliżej lustra wody. Oczywiście dla podziwiania widoków decydujące znaczenie ma pora roku i dnia, czystość powietrza, światło słoneczne lub jego brak, bo jak wiadomo od tych warunków zależy co dostrzeże nasze oko. 






Niewątpliwie podczas wizyty w Blevio miałam ogromne szczęście, gdyż wszystkie te czynniki były po mojej stronie. Pojechałam tam lokalnym autobusem  jaki kursuje na trasie Como - Bellagio; ponieważ droga prowadzi po zboczu wzniesienia, podczas jazdy mogłam patrzeć z góry na jezioro i dachy miasteczka, co było wspaniałą wizytówką. Przed sobą miałam równie piękny widok  na  przeciwległy brzeg, gdzie wśród drzew widziałam ładne wille Moltrasio a po lewej stronie w głębi, miasto Como. Kiedy zeszłam na bulwar okazało się, że z tego miejsca także można oglądać zachwycającą panoramę okolicy. Jak zwykle urzekł mnie niezrównany kolor wód jeziora Como; kiedy patrzyłam przed siebie był on po prostu szmaragdowy, kierując wzrok na południe widziałam zielonkawo - niebieską toń, natomiast zwracając się na północ i mając słońce za plecami mogłam podziwiać ciemny błękit z odcieniem indygo. Te kolory płynnie przechodziły jeden w drugi w zależności od bliskości brzegu i kąta padania promieni słonecznych, co dawało niesamowity, barwny spektakl. Choć ten widok nie był mi obcy i widziałam go nie raz, nie byłam w stanie oderwać od niego oczu... 





Pisząc o skromnych urokach Blevio nie miałam zamiaru go dyskredytować, gdyż w żadnym razie nie odbiega ono od pozostałych miejscowości w tym regionie. Każda z nich może się poszczycić wieloma zabytkami, niewielkimi domkami o uroczych detalach, wiekowymi kościołami i patrycjuszowskimi willami. Do tego należy też dodać nadzwyczaj malownicze położenie i bujną przyrodę, która w okresie wegetacji spowija wszystko girlandami zieleni i kwiatów. Część z nich, jak Bellagio, Cernobbio czy Menaggio to dość spore ośrodki wypoczynkowe, gdzie można znaleźć duże, luksusowe hotele o ustalonej, międzynarodowej renomie. W sezonie jest tam zawsze mnóstwo ludzi, co dla jednych osób jest zaletą natomiast dla innych wadą, więc wybierają mniej znane miasteczka, które również mają wiele do zaoferowania. Aby to dostrzec trzeba się nieco potrudzić, pochodzić po wąskich uliczkach, wchłonąć ich atmosferę i samemu odkryć wspaniałe zakątki miejscowości, która widziana podczas rejsu statkiem daje nam zaledwie przedsmak tego, co możemy tam znaleźć.









Chodząc po uliczkach i zaułkach Blevio, byłam pod ogromnym wrażeniem tego, co tam znalazłam, podobały mi się bogato zdobione wille, lecz równie bliskie mojemu sercu były mniej wymyślne siedziby. Z wielką przyjemnością odnalazłam wąziutką, uroczą alejkę pomiędzy zabudowaniami, nad którą umieszczono duży szyld mówiącym o tym, że nieopodal jest restauracja nosząca nazwę Riva di Stendhal. Choć nie byłam głodna zajrzałam tam z ciekawości i muszę powiedzieć, że panorama jeziora widziana z restauracyjnego ogródka jest naprawdę fantastyczna. Jednak  bardziej niż widok ujęła mnie nazwa lokalu, nawiązująca do jednego z moich ulubionych pisarzy. Stendhal przybył do Lombardii w czasie włoskiej kampanii Napoleona i często bywał w tych stronach, goszczony w wielu willach lombardzkiej arystokracji oraz  bogatego mieszczaństwa. Jako pisarz miał już pewien dorobek a poza tym był znany z tego, że cechowała go bardzo błyskotliwa inteligencja z nutką ironii. Pan Henri Beyle bardzo dbał o to by wyrobić sobie opinię eleganta, co wraz z zaletami jego umysłu sprawiało, że choć nie wyróżniał się urodą, śmiało mógł się ubiegać o miano ozdoby salonów. Echa jego obecności nad jeziorem Como nadal tu pobrzmiewają a jeśli zagłębimy się w historię okolicznych miejscowości, trudno będzie znaleźć takie, z którym nie wiązano by jego nazwiska.










W Blevio znajdziemy wiele letnich rezydencji, które przyciągają wzrok podczas rejsu statkiem, gdyż nie sposób ich nie zauważy, mimo sporej odległości o brzegu. Z pewnością zalicza się do nich willa Ravasi czasem zwana "Inglesina" gdyż swym stylem nawiązuje do budowli angielskich a także willa Belgiojoso Borletti z charakterystyczną fasadą ozdobioną niewielkim okienkiem w postaci równoramiennego krzyża albo jak kto woli czterolistnej koniczyny. Niegdyś stanowiła ona własność Cristiny Trivulzio księżnej Belgiojoso, o której pisałam w poprzednim poście. Pierwszym właścicielem willi był hrabia Grigorij Szuwałow, który  wzniósł tę uroczą budowlę dla swej ukochanej żony w nadziei, że klimat Włoch przywróci jej szwankujące zdrowie. Niestety, tak się nie stało, hrabina umarła a zrozpaczony hrabia wstąpił do zakonu a willa została sprzedana. Inną bardzo charakterystyczną budowlą jest willa Troubetzkoy, zaprojektowana w stylu szwajcarskiego chalet przez księcia Aleksandra Trubeckiego, który za konspirację przeciwko carowi Mikołajowi I został zesłany na Sybir. Przebywał tam przez sześć lat a po ułaskawieniu wyjechał do Włoch i zamieszkał nad jeziorem Como. Swą willę wzniósł około 1850 roku w trudno dostępnym miejscu, co wymagało znacznego poszerzenia placu budowy. Odbywało się to poprzez wysadzenie części urwiska; dzięki tej działalności mieszkańcy Blevio nadali  księciu wiele mówiące przezwisko burzyciela skał. Co ciekawe, książę zamieszkał w niezbyt dużej odległości od obszernej, pięknej wilii należącej do Marii Taglioni, sławnej tancerki epoki romantyzmu, o której będzie następny akapit.






Maria Taglioni wybitna postać w historii baletu, jak przystało na gwiazdę epoki romantyzmu ma bardzo ciekawą biografię. Urodzona w 1804 roku, córka wybitnego włoskiego tancerza, choreografa, baletmistrza i pedagoga Filipa Taglioni i szwedzkiej tancerki Zofii Karsten zdolności do tańca miała w genach. Jej matka była córką śpiewaczki, aktorki i harfistki Zofii Stępkowskiej i szwedzkiego śpiewaka operowego, więc nic dziwnego, że Maria urodziła się do pracy na scenie. Utalentowana a do tego doskonale prowadzona przez ojca, zrobiła wielką międzynarodową karierę, w czym nie przeszkodziła jej nawet wada fizyczna, której skutkiem były zbyt zaokrąglone plecy. Swój problem przekuła w atut, utrzymując sobie tylko właściwą, lekko pochyloną postawę, co w połączeniu z jej nadzwyczajną lekkością, eteryczną sylwetką i ogromnym wdziękiem w ruchach sprawiło, że uważano ją za wspaniałą odtwórczynię ról romantycznych. Jako jedna z pierwszych tancerek tańczyła na palcach, co predysponowało ją do ról zwiewnych i uduchowionych istot. Jej charakterystyczne uczesanie w nisko upięty kok i tiulowa spódniczka (zwana tutu lub paczką) nadal są kanonem dla tancerek baletu klasycznego. Swą profesję baletnicy rozpoczęła jako osiemnastolatka od udanego debiutu w Wiedniu a  w Paryżu zapoczątkowała nową epokę tańcząc tytułową rolę w balecie "Sylfida".  Do 1847 roku, kiedy w wieku czterdziestu trzech lat postanowiła zakończyć karierę, występowała niemal na wszystkich scenach Europy, miedzy innymi w Petersburgu i Warszawie. Chociaż wyszła za mąż za rozkochanego w niej arystokratę hrabiego Gilbert de Voisins, niejednokrotnie wchodziła  w związki innymi mężczyznami, co zaowocowało narodzinami syna i córki. Plotka głosiła, że jednym z jej kochanków był właśnie znany nam już burzyciel skał, czyli książę Trubecki, który w 1846 roku nie tylko podarował jej wenecki pałac Ca' d'Oro lecz także sfinansował jego remont. Po zakończeniu kariery baleriny Maria wraz z rodziną w 1847 roku osiadła w Blevio, gdzie kupiła wspaniałą willę tuż nad brzegiem jeziorem Como (zdjęcia powyżej i poniżej). Co ciekawe, jej córka Eugenia mająca wówczas jedenaście lat w przyszłości została żoną księcia Aleksandra i urodziła mu pięcioro dzieci...Ciekawe jak się to ma do plotki o romansie księcia z jego przyszłą teściową, czego dowodem miał być prezent w postaci weneckiego pałacu. Osobiście wolę myśleć, że był to dowód uwielbienia księcia dla talentu tancerki a małżeństwo z jej córką to była całkiem inna historia... 




O powstaniu willi Marii Taglioni wiemy niewiele, prawdopodobnie wzniesiono ją w drugiej połowie XVIII wieku, jest bowiem pewna wzmianka, która mówi, że pewnego razu podczas burzy w jej murach schronił się cesarz Józef II. Kilkadziesiąt lat  później Maria odkupiła willę, którą kazała zrestrukturyzować i przystosować do potrzeb swojej rodziny. Dzięki niej powstał piękny kompleks, składający się z dwóch budynków połączonych krytym portykiem; w mniejszym z nich zwanym willa Serena pod tarasem znajduje się obszerna darsena, pełniąca rolę hangaru na łodzie. Za czasów Marii Taglioni w willi bywało wiele prominentnych osób, również takie sławy jak Rossini, Bellini i Liszt. Te piękne czasy nie trwały wiecznie, jej ojciec poprzez ryzykowną grę na giełdzie spowodował, że straciła większość majątku. Choć willa nadal była jej własnością, Maria musiała porzucić Blevio i wrócić do Paryża, gdzie  podjęła pracę zarobkową jako nauczycielka tańca a następnie wyjechała do Marsylii, gdzie zmarła w 1884 roku. W XX wieku willę Taglioni kupił Celestino Usuelli, włoski pionier lotnictwa i producent sterowców. Był on przyjacielem d'Annunzia, więc nie wykluczone, że sławny pisarz mógł odwiedzać Blevio zważywszy, że bywał nad jeziorem Como podczas wizyt w niedalekiej  willi Erba link. Obecnie cały kompleks przystosowano do przyjmowania gości, tworząc w nim miejsca hotelowe dla dwudziestu dwóch osób w wysokiej klasy pokojach  wyposażonych w luksusowe łazienki. 

Podczas mojej wizyty w miasteczku dowiedziałam się, że Maria Taglioni nie była jedyną sławną osobą, która po zakończeniu światowej kariery wybrała Blevio na swoją siedzibę. Wiedząc z doświadczenia, że cmentarze w takich miejscowościach są cennym źródłem wiedzy o lokalnej społeczności, również tym razem nie omieszkałam zajrzeć na niedużą tarasową nekropolię, położoną  niemal w centrum miasteczka. Moją uwagę zwrócił duży rodzinny grobowiec, więc postanowiłam przyjrzeć mu się z bliska. Tu czekało mnie ogromne zaskoczenie, ponieważ  okazało się, że spoczywa w nim Giuditta Pasta, jedna z najjaśniejszych gwiazd dziewiętnastowiecznej opery. Mówił o tym napis na jednej z krypt oraz tablica pamiątkowa umieszczona na zewnętrznej ścianie budowli * . Jej nazwisko było mi znane od dawna, ponieważ jako miłośniczka opery a także pisarstwa i historii XIX wieku niejednokrotnie zetknęłam się ze wzmiankami na jej temat w literaturze faktu i pamiętnikach z tego okresu.  



Na zdjęciu powyżej kolaż złożony z dwóch portretów śpiewaczki, na pierwszym młodziutka Giuditta u progu kariery, na drugim już jako sławna artystka w roli Normy. 

Poniżej dwaj wspaniali kompozytorzy epoki romantyzmu, czyli Gaetano Donizetti i Vincenzo Bellini oraz ich muza, boska Giuditta Pasta.


Giuditta Negri, bo takie było jej panieńskie nazwisko, urodziła się w Saronno, mieście leżącym w połowie drogi pomiędzy Mediolanem a Como, jako córka Carlo Negri aptekarza i oficera w armii napoleońskiej oraz Rachele Ferranti. ( Nota bene podczas pobytu we Włoszech przez kilka lat mieszkałam i pracowałam w tej miejscowości ). Podobno wychowywała ją babka i wuj Filippo Ferranti, muzyk amator, który jako pierwszy odkrył talent Giuditty i dał jej początki edukacji muzycznej. Profesjonalnego śpiewu uczyła się w Mediolanie, tam też poznała swojego przyszłego męża, śpiewaka operowego Giuseppe Pasta. Ich ślub odbył się w 1816 roku, tuż przed debiutem scenicznym młodej śpiewaczki, która od tej pory była znana jako Giuditta Pasta. Jej pierwszy zagraniczny występ odbył się w Londynie i nie okazał się sukcesem. Zdeterminowana Giuditta nie zraziła się jednak do śpiewu, wróciła do nauki i po dwóch latach ponownie stanęła na scenie, tym razem z powodzeniem, które podczas jej występów w Paryżu (w latach 1820-1821 śpiewała rolę Desdemony w Otellu Rossiniego) przerodziło się w oszałamiający sukces. Od tej pory miała ugruntowaną pozycję na scenach europejskich, regularnie śpiewała w Mediolanie, Neapolu i Londynie, odbyła wielkie tourne na terenie Niemiec i Rosji, występowała również w Paryżu a także gościnnie na wielu włoskich scenach. Fenomen Giuditty był podobny do fenomenu Marii Callas, choć jej głos nie porażał skalą i nie był pozbawiony wad, to cechowała go wielka giętkość i siła wyrazu. Z natury śpiewała w skali od kontraltu do mezzosopranu, jednak w procesie szkolenia jej głos ustawiono jako sopran sfogato, dzięki czemu osiągnęła większą skalę. Niestety, to przestrojenie nie wyszło jej na dobre i prawdopodobnie stało się przyczyną utraty głosu i przedwczesnego opuszczenia sceny. Pasta podobnie jak Callas była jednocześnie śpiewaczką i wspaniałą aktorką dramatyczną a przy tym urodziwą kobietą co sprawiało, że jej sztuka działała na ludzi wręcz magnetycznie. Była świetną odtwórczynią ról w operach Rossiniego i Mozarta, jednak największą sławę przyniosły jej trzy opery napisane specjalnie dla niej z uwzględnieniem szczególnych właściwości jej głosu "Anna Bolena" Donizettiego oraz "Lunatyczka" i "Norma" Belliniego. Przyjacielem Pasty a jednocześnie wielkim admiratorem jej  talentu był Stendhal a ponieważ przez pewien czas mieszkali w Paryżu w tym samym budynku, krążyły plotki mówiące o ich romansie. Śpiewaczka w trakcie swojej oszałamiającej kariery zgromadziła znaczny majątek. Była właścicielką pięknego pałacu w Mediolanie, poza tym w 1827 roku w Blevio nad jeziorem Como kupiła okazałą willę Roda z dużym parkiem i dwoma domkami dla gości oraz drugą mniejszą, zwaną Trempo. Po przebudowie, którą kierował jej wuj Filippo Ferranti (z zawodu architekt) willa Roda stała się jej ulubioną siedzibą, gdzie gościła mnóstwo osób ze świata kultury i nie tylko. Między innymi przez dwa miesiące mieszkał u niej Gaetano Donizetti, który w tym czasie napisał dla niej Annę Bolenę. Podobno Pasta miała zwyczaj śpiewania wieczorem przy otwartym oknie a jej głosu niosącego się po wodzie słuchał zachwycony Bellini. Kompozytor przebywał wtedy w Moltrasio, miejscowości położonej na drugim brzegu jeziora, gdzie bywał w gościnie u swej wieloletniej kochanki Giuditty Turiny, żony bogatego przemysłowca. Pan Turina posiadacz ładnej, obszernej willi Erker Hocevar ( drugie zdjęcie poniżej) nie zdawał sobie sprawy z tego, co łączy jego piękną żonę z Bellinim a nawet czuł się zaszczycony faktem, że tak wybitny człowiek darzy ich swoją przyjaźnią. Bellini mógł słuchać Giuditty Pasty nie tylko z tak dużej odległości ( w linii prostej ok 1,5 km), ponieważ jako współpracujący z nią kompozytor i przyjaciel domu bywał u niej częstym gościem. 





Niestety, dziś willa Roda już nie istnieje, śpiewaczka była zmuszona do jej sprzedaży, gdy w 1841 roku skutkiem upadku banku, któremu powierzyła swoje pieniądze straciła większość majątku. Ponieważ w tym czasie z powodu problemów z głosem zakończyła karierę sceniczną, jej sytuacja finansowa uległa znacznemu pogorszeniu. Pasta co prawda miała kilka uczennic, którym pomagała udoskonalić sztukę wokalną a także sporadycznie koncertowała, jednak nie dawało to tak oszałamiających dochodów, jakie uzyskiwała podczas regularnych występów na scenie. W związku z tym przeprowadziła się do dużo mniejszej willi Trempo, (pierwsze zdjęcie powyżej) gdzie zmarła w 1865 roku. Jak wspomniałam na początku, pochowano ją w rodzinnym grobowcu, gdzie spoczywa również jej córka wraz z mężem oraz wuj Filippo i inni członkowie rodziny Ferranti. Natomiast willa Roda z czasem przeszła w obce ręce a następnie została zburzona w 1904 roku. Na jej miejscu wzniesiono moim zdaniem niezbyt piękną willę Roccabruna (zdjęcie trzecie i czwarte powyżej), która także przechodziła różne koleje losu aby na koniec popaść w ruinę. Uratował ją nowy właściciel, który zainwestował w jej restrukturyzację, dzięki czemu od 2010 roku działa pod marką Mandarin Oriental jako luksusowy hotel i SPA.

Wieloletni pobyt dwóch tak wybitnych artystek jak Maria Taglioni i Giuditta Pasta, to z pewnością ważne fakty w historii Blevio, jednak oprócz nich mieszkali tu ludzie choć nie tak sławni, to bardzo zasłużeni dla lokalnej społeczności. Przekonałam się o tym, kiedy zeszłam na mały placyk przed  ładnym XVIII wiecznym kościołem pod wezwaniem świętych męczenników Epimacha i Jordana. Kościół był zamknięty na głucho, jak się później dowiedziałam nie pełni już swej sakralnej funkcji, gdyż zastąpiła go nowa świątynia,  natomiast sporadyczne odbywają się w nim koncerty z okazji festiwalu "Casta Diva" poświęconego pamięci Giuditty Pasty. Szkoda, bo ze zdjęć, jakie znalazłam w internecie wynika, że jego wnętrze jest w niezłym stanie i można tam zobaczyć interesujące obrazy i freski. Na frontonie kościoła obok drzwi wejściowych widnieją dwie tablice pamiątkowe poświęcone benefaktorom Blevio, gdzie z trudem odczytałam nazwiska Antonio Lucini i Shophie Vonwiller Mylius. Zrobiłam zdjęcia tablic i dopiero po ich powiększeniu i dodaniu kontrastu mogłam przeczytać za co zostali tak uhonorowani; jak się okazało, obydwoje oddawali się dziełom miłosierdzia na rzecz lokalnej społeczności. Po długich poszukiwaniach w internecie dowiedziałam się, że pani Sophie oprócz działalności charytatywnej  prowadziła w Blevio uznany salon literacki. Podobnie przykra sytuacja dotyczyła ładnej publicznej studni, gdzie umieszczono dwie marmurowe tabliczki, na których wyryto napis informujący o darczyńcy, który ją ufundował. Mimo starań nie udało mi się go należycie odczytać a szkoda, bo jest to historia tej miejscowości i kawał życia jej dawnych mieszkańców. Poza tym są rzeczy, o których powinno się pamiętać, nawet jeśli przydarzyły się dawno temu a danie ludziom dostępu do wody z pewnością się do nich zalicza.






Po prawej stronie placu zobaczyłam piękny klasycystyczny portyk z trójkątnymi tympanonem zadedykowany Carlo Sacco o czym informował napis na marmurowej tabliczce. Natomiast na jego wewnętrznej ścianie znalazłam jeszcze jedną pamiątkową tablicę, tym razem z napisem w dobrym stanie, mówiącą o tym, że w 1925 roku ów Carlo Sacco otrzymał honorowe obywatelstwo Blevio. Stało się to w uznaniu jego zasług dla lokalnej społeczności, jednak  powiem szczerze, że nic mi to nie mówiło. Sprawa się wyjaśniła kiedy dotarłam do cmentarza, gdyż zauważyłam tam duży secesyjny nagrobek z piękną figurą anioła wyrzeźbioną w białym marmurze i dwiema marmurowymi tablicami z podobiznami zmarłych. Okazało się, że są to małżonkowie Carlo Sacco i Carolina Cerutti a napis na nagrobku mówił o tym, że byli hojnymi donatorami Ospedale Maggiore, mediolańskiego szpitala uniwersyteckiego. Musiałam dość długo szperać w internecie zanim znalazłam coś więcej na temat pana Carlo i jego żony. Okazało się, że chociaż nie wyrośli w dobrobycie, dorobili się znacznego majątku na handlu przędzą bawełnianą. Na stałe mieszkali w Mediolanie a ponieważ w Blevio przez wiele lat mieli swą letnią siedzibę czuli się związani z lokalną społecznością, dla której nie szczędzili środków na pomoc materialną. Dość powiedzieć, że dzięki ich darowiźnie w okresie międzywojennym zelektryfikowano Blevio, co zapewne dla mieszkańców tej miejscowości było niemal darem niebios. Sądzę, że  tym hojnym gestem Carlo Sacco jak najbardziej zasłużył sobie na przyznanie  mu honorowego obywatelstwa, jednak w całej tej sprawie jest jedno "ale" które mi zgrzyta niczym nie przymierzając, ziarnko piasku w zębach. Otóż mam wrażenie, że zarówno władze Blevio jak i lokalna społeczność mogłyby się nieco lepiej postarać, aby te wszystkie wyrazy wdzięczności nieco odświeżyć i przywrócić im należytą rangę. Nieczytelne tablice pamiątkowe jako dowód uznania dla ludzi, którzy wyszli poza swoje ramy by zrobić coś dla innych to wstydliwa sprawa, podobnie jak obskurny portyk, (gdzie na dodatek ktoś sobie zrobił hangar na łódkę) upamiętniający człowieka o wielkim sercu, któremu ta miejscowość tak wiele zawdzięcza. Jestem w stanie zrozumieć, że wszystkie działania na zabytkowej substancji wymagają różnych zezwoleń (co może trwać długie lata jak to pokazała historia willi Pliniana z poprzedniego posta) jednak z pewnością nie potrzeba ich, żeby takie miejsce porządnie wysprzątać i ozdobić kwiatami jak to wielokrotnie widziałam w innych miejscowościach. Osobiście nie uważam, że każdy zabytek musi lśnić nowością, ale pomiędzy śladami, jakie zostawia ząb czasu a zaniedbaniem i degradacją, jest naprawdę duża przestrzeń do zagospodarowania...

Wszystkie wizerunki osób pochodzą z domeny publicznej internetu.

*Poniżej zamieszczam mój przekład napisu, jaki widnieje na tablicy pamiątkowej grobowca Giuditty i jej krewnych.  

Pamięci genialnej śpiewaczki Giuditty Pasta chluby Włoch
przykładowi cnót w dobie triumfów w radości i w bólu
ojczyzna i rodzina
1 kwietnia 1865

Po 64 latach intensywnego i pobożnego życia otwarło się niebo dla tej, która słodkimi melodiami napoiła ziemię
1 kwietnia 1886
córka i wnuki

Skonfrontowani w życiu z takim przykładem z uważną miłością poświęcając ten grób, w którym zgromadzili się aby czekać na anioła zmartwychwstania.


środa, 17 lipca 2024

Lombardia. Jezioro Como - tajemnice willi Pliniana i samonapełniające się źródło.


Od dłuższego czasu z tyłu głowy miałam pomysł na tego posta, gdyż chciałam opowiedzieć o miejscu, które zawładnęło moją wyobraźnią od chwili, kiedy je zobaczyłam po raz pierwszy. Działo się to tuż po moim przyjeździe z Bari, kiedy zamieszkałam na północ od Mediolanu w pięknej okolicy u podnóża Prealp. Po typowo południowym, nadmorskim mieście jakim jest Bari błękitno- zielona Lombardia to był zupełnie inny świat, zwłaszcza jej północna część z pasmami niewysokich gór na horyzoncie. Pokochałam ten widok od pierwszej chwili, więc niemal cały wolny  czas  poświęcałam na wędrówki, żeby z bliska zobaczyć miejsca, które dotychczas znałam tylko z nazwy, zdjęć, czy litografii. Zawsze dużo czytałam; biografie, książki historyczne oraz moja ulubiona literatura XIX wieku często opisywały piękno Włoch i ich kulturę. Znaczącą rolę w tych opisach odgrywało Jezioro Como, obowiązkowy etap każdego Grand Tour, na który wyruszali młodzi arystokraci i ludzie aspirujący do ówczesnego dobrego  towarzystwa. Było ono także mekką artystów i ludzi kultury, szukających w tych stronach natchnienia i hojnych mecenasów. Tak się szczęśliwie złożyło, że w kilka tygodni po moim przyjeździe nowi znajomi zaproponowali mi podwózkę do Como, gdzie mieli do załatwienia parę spraw. W lot chwyciłam okazję, tym bardziej, że pogoda była wprost wymarzona na wycieczkę. Wysłuchałam kilku użytecznych wskazówek, jakich mi udzielili i już niebawem mogłam podziwiać jedyny w swoim rodzaju widok na miasto i jezioro w otoczeniu zielonych wzniesień. Postanowiłam wtedy, że popłynę statkiem do Bellagio ponieważ z różnych źródeł wiedziałam, że ten rejs zapewnia niezapomniane wrażenia. 

Okazało się, że rzeczywistość przerosła moje najśmielsze wyobrażenia, gdyż pejzaż jaki mogłam oglądać z odkrytego, górnego pokładu statku wydał mi się wprost niewiarygodnie piękny. Wokół jeziora wznosiły się pasma gór o stromych stokach porośniętych liściastym lasem, schodzących wprost do wody. Na brzegach widziałam niewielkie miejscowości, gdzie wśród kolorowych domków wystrzelały wieże kościółków przykryte ozdobnymi, barokowymi hełmami i skromne, romańskie dzwonnice z szarego kamienia. Mogłam też podziwiać przepiękne, stylowe wille, na poły ukryte w kwitnących ogrodach z fasadami zwróconymi w stronę jeziora; przy każdej z nich była obowiązkowa darsena i taras w bezpośrednim sąsiedztwie wody. Te które wzniesiono nieco dalej od brzegu otaczała bujna roślinność, dominowały glicynie i ogromne krzewy azalii a nad nimi wznosiły się parasolowate pinie, cedry libańskie i smukłe cyprysy. Ten zachwycający pejzaż cieszył moje oczy i serce; dlatego kiedy minęliśmy malowniczą miejscowość Torno, bardzo mnie zaskoczył widok okazałej, odosobnionej budowli, wyrastającej z wód jeziora u stóp wysokiego, skalnego urwiska przeciętego głębokim jarem, które porastał gęsty liściasty las.

Od niemieckiej turystki, która widząc we mnie nowicjuszkę w tym  temacie, na ochotnika wymieniała mi nazwy co ciekawszych miejsc, dowiedziałam się, że jest to Willa Pliniana w Torno. Choć słońce stało wysoko budynek nadal otaczał cień, w którym od  zieleni drzew odbijał się żółty kolor frontowej ściany, przeciętej czterema rzędami okien z trójdzielną loggią umieszczoną w jego centralnej części i tajemniczym, łukowato sklepionym otworem tuż nad wodą. Budynek sprawiał wrażenie wymarłego i zapomnianego, szare persjany były zamknięte na głucho a plamy na  fasadzie mówiły o tym, że jej ostatnia renowacja miała miejsce wiele lat temu. Wszystko to sprawiało przygnębiające wrażenie i otaczało willę aurą tajemnicy; zdawać by się mogło, że to opuszczenie było skutkiem tragicznych zdarzeń, które na zawsze wypędziły z jej murów dawnych mieszkańców. Nic nie wskazywało na to, że kiedyś było to miejsce, które gościło wiele wybitnych osobistości i gdzie prowadzono bujne życie towarzyskie oraz kulturalne. Jednak historia mówi, że sławnych ludzi bywało tu naprawdę mnóstwo, bowiem odwiedził ją Napoleon Bonaparte, cesarz Józef II, królowa Małgorzata di Savoia, Aleksander Volta, Franciszek Liszt, Vincenzo Bellini, Giacomo Puccini, Stendhal, Byron, Percy i Mary Shelley, Ugo Foscolo, Aleksander Manzoni, Antonio Fogazzaro a także Gioacchino Rossini, który goszcząc w jej murach skorzystał z fortepianu gospodarzy by skomponować operę "Tankred" co podobno zajęło mu jedynie trzy dni. Ten pamiętny rejs statkiem to było moje pierwsze spotkanie z willą Pliniana, później jeszcze niejednokrotnie mogłam ją oglądać podczas moich wycieczek w te strony, gdyż często bywałam nad jeziorem Como, żeby zwiedzać śliczne miasteczka i wioski albo wyruszyć na górskie szlaki. Przekonałam się też, że to miejsce nie zawsze tonie w cieniu urwiska i po południu słońce pięknie oświetla fasadę willi, natomiast dziwnym trafem nigdy nie udało mi się zobaczyć ogromnego wodospadu, który spływa ze skały ponad nią by wpaść do jeziora. Jedynym wytłumaczeniem było to, że stok porastają duże drzewa i prawdopodobnie zasłaniają strumień wody. Jak się dowiedziałam z lokalnych przewodników Willa Pliniana jest miejscem pełnym wspaniałej historii, ale też tajemniczych, intrygujących zdarzeń. Okazało się, że oprócz tajemnic związanych z losami jej mieszkańców, willa ma też swoją jak dotąd niezgłębioną tajemnicę natury, którą zajmowali się obydwaj Pliniusze i Leonardo da Vinci a także inni uczeni, jednak wszystko co wymyślono na ten temat nadal pozostaje w sferze teorii. Tą tajemnicą jest istnienie Fonte Pliniana, czyli krasowego źródła okresowego, którego obecność i właściwości opisano już w czasach starożytnych.

Jak  wspomniałam, jego istnienie fascynowało zarówno Pliniusza Starszego jak i Młodszego a ślad zainteresowania tym dziwnym zjawiskiem znajduje się w ich pracach. Ci dwaj uczeni pochodzący z Como, czyli Comum Novum, jak kiedyś nazywano to miasto, bywali w tej okolicy i próbowali rozwikłać zagadkę źródła, którego wody wypływają na powierzchnię i zanikają cyklicznie w niemal równych odstępach czasu. To zjawisko starał się zgłębić również Leonardo da Vinci, gdy na zlecenie księcia Sforzy bywał w tych stronach celem rozeznania się w możliwościach eksploatacji żył żelaza występujących w okolicy. Swoje obserwacje zanotował w Kodeksie Atlantyckim i Kodeksie z Leicester, gdzie napisał, że wody źródła przybierają przez sześć godzin w tym czasie wypełniają  skalny basen na powierzchni, po czym zaczyna się ich odpływ do jeziora również trwający sześć godzin i cały proces zaczyna się na nowo. Pewnego razu, podczas rejsu statkiem w pewnym sensie byłam świadkiem tego zjawiska; zobaczyłam wtedy ogromną ilość wody wypływającą kaskadą z otworu u podstawy budynku, znak że opróżnia się zewnętrzny basen źródła. Podobno Leonardo widział to zjawisko jeszcze przed powstaniem willi, czyli przed rokiem 1573 kiedy rozpoczęto jej budowę. Jest to o tyle dziwne, że w tym czasie pracował we Florencji w pracowni Verocchia jako początkujący malarz a w Mediolanie zamieszkał dopiero w 1583 roku. Nie było to jednak niemożliwe, ponieważ w 1571 roku przybył z wizytą do Florencji książę Mediolanu Gian Galeazzo Sforza, który był bardzo zainteresowany wydobyciem i wytopem rud żelaza. Nie wykluczone, że przy tej okazji na jakiś czas "wypożyczył" Leonarda, który chętnie się imał wszelkich nietypowych prac. Tak czy inaczej dziś już nie zobaczymy źródła w jego pierwotnej postaci, gdyż willę zbudowano ponad jego ciekiem, pozostawiając od strony urwiska głęboką jamę a raczej grotę wkomponowaną w budynek willi. Do niej spływa woda wydobywająca się z wnętrza góry, która następnie pod wewnętrznym dziedzińcem i korpusem willi płynie kanałem poprowadzonym na poziomie fundamentów  i wpada do jeziora poprzez łukowaty otwór w dole fasady. Źródło a wraz z nim również willa noszą nazwę "Pliniana" na cześć dwóch starożytnych uczonych, którzy opisali je jako pierwsi.

W tym tajemniczym miejscu hrabia Giovanni Anguissola nowo mianowany gubernator Como,  postanowił wznieść swą letnią siedzibę, która co prawda w zamyśle miała być miejscem wypoczynku, lecz jej potężna sylwetka wskazuje na to, że w razie potrzeby mogła być również punktem oporu. W owych czasach w obrębie Triangolo Lariano nie było dróg, które dziś biegną wzdłuż brzegów, więc jedynym środkiem lokomocji były łodzie. W tej sytuacji, willa przytulona do kilkudziesięciometrowego niemal pionowego urwiska a od frontu mająca taflę głębokiego jeziora w praktyce była niedostępna dla intruzów. Gubernator był dobrym gospodarzem a także człowiekiem lubianym i szanowanym przez mieszkańców prowincji, którą zarządzał rozsądnie i sprawiedliwie.  Jednak nie wykluczone, że wraz z nim do tego miejsca przybyły ścigające go demony z jego przeszłości... Giovanni Anguissola był bowiem jednym ze spiskowców, którzy w 1547 dokonali zabójstwa księcia Parmy i Piacenzy. Co prawda zamordowany Pier Luigi Farnese (nota bene urodzony jako syn kardynała Alessandra Farnese, późniejszego papieża Pawła III) w żadnym razie nie był świetlaną postacią i wśród swoich współczesnych miał złą opinię, ale nie mniej nie był to chwalebny uczynek. 

Prawdopodobnie po śmierci księcia zarówno jego poddani jak i wrogowie (a może nawet sojusznicy) w większości odetchnęli z ulgą, jednak ten czyn nawet po latach mógł stanowić dla hrabiego nie tylko wyrzut sumienia, lecz również ściągnąć na niego spóźnioną zemstę Farnesich. Tak czy inaczej spisek i zabójstwo stały się kanwą legendy, która mówiła o tym, że Anguissola był nawiedzany przez ducha swojej ofiary a pewnego razu zaatakowany przez zjawę utonął w wodach jeziora. W istocie gubernator zmarł spokojne we własnym łóżku, ale kto wie, może za tym wszystkim stał jakiś nieszczęśliwy wypadek lub hrabia nierozsądnie zażył kąpieli w jeziorze a ponieważ nie był już młodzieniaszkiem zachorował i zmarł? Jego spadkobiercy sprzedali willę Viscontim a od nich w 1676 roku odkupił ją Francesco Canarisi pochodzący z pobliskiej miejscowości Torno. Nowy właściciel zadbał o upiększenie willi, na jego zlecenie powstały freski zdobiące pomieszczenia reprezentacyjne i loggię, wzniesiono też niewielką kaplicę. Choć Canarisi nie wywodzili się z arystokracji, to nie brakowało im pieniędzy ani zainteresowania dla sztuk pięknych, dzięki czemu prowadzili dom otwarty i chętnie gościli u siebie większość artystów, których wymieniłam powyżej. 

Tak było aż do roku 1840, kiedy willę odkupił książę Emilio Barbiano Belgiojoso d'Este, włoski patriota i bohater Risorgimento, walczący z dominacją Austrii a jednocześnie bywalec salonów cieszący się (podobno w pełni zasłużoną) opinią rozpustnika. W młodym wieku ożenił się z Cristiną Trivulzio, panną wywodzącą się z jednej z najstarszych szlacheckich rodzin w Lombardii a przy tym spadkobierczynią ogromnego majątku. Cristina była nie tylko bogata, odznaczała się również wielką wrażliwością i inteligencją, otrzymała świetne wykształcenie, które pogłębiała przez całe życie a do tego była bardzo urodziwa. Obydwoje byli zagorzałymi patriotami, jednak swobodny a wręcz rozpustny styl życia księcia spowodował, że po kilku latach doszło do ich separacji, choć w dalszym ciągu solidarnie angażowali się w działalność polityczną. Z powodu podejrzeń ze strony Austriaków, którzy mieli ją pod obserwacją jako osobę nieprawomyślną Cristina wyjechała bez zezwolenia władz do Francji a to sprowadziło na nią wiele problemów, włącznie z konfiskatą jej osobistego majątku. Zdana na własne siły początkowo cierpiała niedostatek, jednak dość szybko zaczęła parać się dziennikarstwem co zapewniło jej środki do życia. Na stałe mieszkała w Paryżu, gdzie  prowadziła dom otwarty, który odwiedzali najwybitniejsi ludzie tej epoki. Natomiast książę z powodzeniem godził swoje zainteresowania polityczne i salonowe, aż do chwili, kiedy w 1843 roku podczas pobytu w Paryżu poznał młodszą o szesnaście lat Marię Annę Berthier. Była ona córką napoleońskiego marszałka obdarzonego przez cesarza tytułem księcia Neuchatel -Wagram a poza tym od dziesięciu lat żoną księcia Plaisance i matką ich córki.

Powyżej źle dobrane małżeństwo, czyli  Cristina Trivulzio i Emilio Barbiano Belgiojoso D'Este. Poniżej dwa portrety tej trzeciej - Marii Anny Berthier księżnej Plaisance.   Na ostatnim zdjęciu rycina przedstawiająca willę u progu XIX wieku, jak widać nie było to miejsce smutne i opuszczone, wręcz przeciwnie, pełne słońca i zachęcające do wypoczynku w pięknym otoczeniu, Drzewa były o wiele niższe, widać też ładne założenie parkowo - ogrodowe i sporo wolnej przestrzeni a lewej strony imponujący wodospad. 

Wszystkie wizerunki i rycina pochodzą z zasobów internetu (domena publiczna).

Choć książę nie był już uroczym młodzieńcem, gdyż  jego hulaszczy tryb życia odebrał mu dawną urodę, obydwoje zakochali się w sobie bez pamięci. Belgiojoso zaprosił Marię Annę do swojej willi nad jeziorem Como, lecz jej rodzina wyraziła stanowczy sprzeciw wobec tego planu. Zakochani nie bacząc na łatwy do przewidzenia skandal postanowili spalić za sobą mosty i wspólnie uciekli by zamieszkać w willi Pliniana. Początkowo rodzina księżnej próbowała zatuszować to zajście i sprowadzić Marię Annę do domu, jednak spotkali się ze stanowczą odmową. Natomiast książę mocno zaangażowany w tajne prace na rzecz zjednoczenia Włoch również nie miał zamiaru opuszczać ojczyzny a odosobniona willa Pliniana była dobrym miejscem do prowadzenia konspiracji. 

Ta w sumie bardzo dwuznaczna sytuacja dwojga kochanków trwała aż osiem lat spędzonych w samotności, przerywanej wizytami nielicznych gości i krótkimi wycieczkami. Wokół nich narosło wiele opowieści i legend, odżyła też stara historia o duchu, który dręczył gubernatora Anguissolę. Mieszkańcy przeciwległego brzegu jeziora mówili o tym, że podczas upalnych, letnich wieczorów widać było jakiś biały kształt rzucający się do wody, co powszechnie  brano za zjawę. Podobno było w tym ziarno prawdy a rzekomą zjawą byli Emilio i Maria Anna, którzy nadzy, owinięci jednym prześcieradłem, trzymając się za ręce skakali z loggi do jeziora, aby się ochłodzić. Szczerze mówiąc w ich historii miłosnej jest niesamowity ładunek dramatu, gdyż ten romantyczny zryw był nie tylko bardzo odważny jak na owe czasy, lecz z wielu przyczyn skazany na porażkę. Dzieliła ich nie tylko spora różnica wieku; kobieta dla miłości zostawiła rodzinę i całą swoją bezpowrotnie utraconą egzystencję a mężczyzna, który latami bez opamiętania używał życia co w efekcie doprowadziło go do śmierci  (książę zmarł na syfilis*) porzucił wszystko, aby się z nią związać. Jednak mimo tych różnic spędzili w swoim dobrowolnym odosobnieniu długie lata a w tym czasie naprawdę mieli tylko siebie...Trudno zgadnąć jak ewoluował ten związek, czy ich namiętność w końcu wygasła a jej miejsce zajęły przyzwyczajenie i nuda a może byli ze sobą jedynie z powodu trudnej sytuacji Marii Anny, odrzuconej przez przyjaciół i rodzinę? Czy zmęczyli się sobą na tyle, że mimo resztek namiętnego uczucia, jakie kiedyś ich łączyło, dalsze wspólne życie stało się niemożliwe?  Tak czy inaczej pewnego dnia w 1851 roku, gdy książę spał Maria Anna potajemnie na zawsze opuściła willę i swego kochanka uciekając do Mediolanu. Po pewnym czasie znudzona miastem zamieszkała w Moltrasio, uroczej miejscowości na lewym brzegu jeziora Como, na wprost miejscowości Torno (w jej granicach leży willa Pliniana).

Podobno po  ucieczce Marii Anny  książę zdruzgotany odejściem kochanki  wyjechał do Mediolanu, lecz nadal co roku letnie miesiące spędzał w Plinianie. Natomiast księżna mimo skandalu, jaki miała za sobą dość szybko wyrobiła sobie dobrą pozycję w miejscowych wyższych sferach i niebawem otworzyła salon towarzysko artystyczny. Chociaż parę lat wcześniej weszła w wiek balzakowski, mimo to a może właśnie dlatego, po pewnym czasie znalazła nowego adoratora starającego się o jej względy w osobie Cesare Stampa markiza di Soncino. Markiz nie tylko zaangażował się uczuciowo, lecz także finansowo wydając na Marię Annę ogromne sumy pieniędzy, aż do chwili, gdy rada familijna zagroziła mu wydziedziczeniem. Ponieważ Cesare nie zamierzał ugiąć się przed groźbami, Maria Anna znów dokonała wyboru i sama zerwała relację. Tak się złożyło, że niebawem dowiedziała się o śmierci Emilia Belgiojoso co podobno było dla niej wielkim wstrząsem psychicznym. Pod jego wpływem porzuciła światowe życie oddając się dobroczynności i zamieszkała w niewielkiej willi w Carate Urio, skąd mogła widzieć drugi brzeg jeziora i willę Pliniana, scenę swej minionej miłości.

Poniżej na pierwszym zdjęciu po lewej stronie jest widoczny różowy budynek z ryzalitem, to dawna willa Ripiego (obecnie Cazzaniga) w Carate Urio,  gdzie zamieszkała Maria Anna. Na drugim zdjęciu jest widok na jezioro, jaki prawdopodobnie oglądała z okien swego domu z maleńką sylwetką Willi Pliniana na wysokości skalnej rozpadliny.

I tu kończy się historia występnej miłości, lecz nie historia willi Pliniana. Po śmierci Emilia Belgiojoso willa przeszła w spadku na księżnę Cristinę, która mimo separacji nadal formalnie pozostawała jego żoną. Cristina Belgiojoso, choć żyła w czasach, kiedy kobiecie trudno było zaistnieć w życiu publicznym, była kobietą wyemancypowaną i ze wszech miar niezwykłą a ze względu na swoją patriotyczną postawę i dokonania społeczno - literackie ma poczesne miejsce w historii Włoch. Dość powiedzieć, że jak dotąd jest jedyną kobietą, która doczekała się swego pomnika w Mediolanie. Księżna wraz z córką i jej mężem oraz kilkoma zaufanymi osobami spędziła w willi ostatnie lata swego życia. Kiedy zmarła willa Pliniana przeszła w drodze spadku na  jej zięcia, po czym jeszcze raz zmieniła właściciela, którym został Cesare Valperga di Masino. Jednak jej najlepsze czasy minęły, gdyż z powodu odosobnienia i trudności komunikacyjnych nikt już w niej nie chciał mieszkać ani  spędzać lata. Z tego powodu Cesare Valperga zabrał całe wyposażenie do swego zamku w Masino a opuszczony budynek stał nieużywany. W 1983 kupili go dwaj przemysłowcy Emilio i Guido Ottolenghi z zamiarem stworzenia w tym miejscu luksusowego hotelu co oczywiście musiało być poprzedzone pracami remontowymi oraz restauracją i konserwacją zabytkowych elementów. Z przyczyn biurokratycznych cały proces uzyskiwania odpowiednich pozwoleń a następnie rzeczywistej restrukturyzacji kompleksu ciągnął się ponad trzydzieści lat, aż do roku 2015. W tym czasie wyremontowano i zaadaptowano nie tylko willę, lecz także kilka mniejszych budynków leżących w obrębie posiadłości. Obecnie całość działa pod marką Sereno Hotels i jest luksusowym kompleksem na wynajem, gdzie oprócz świadczenia usług hotelowych  organizowane są także wydarzenia kulturalne i ekskluzywne prywatne ceremonie. Dawne salony honorowe nadal pełnią swą funkcję jako pomieszczenia recepcyjne i bankietowe, w pokojach na wyższych kondygnacjach i w wolnostojących budynkach utworzono miejsca hotelowe a w ogrodzie zbudowano szklany pawilon z nowoczesnym Spa. Choć Willa Pliniana  ma charakter użytkowy i komercyjny, zachowała cały swój splendor historyczny, ponieważ wszystkie prace przeprowadzono z poszanowaniem zasad obowiązujących podczas konserwacji zabytków a wykonywali je fachowcy o najwyższych kwalifikacjach. Efekty ich pracy można zobaczyć w filmie, który zamieściłam poniżej, reklamującym Sereno Hotel Villa Pliniana dostępnym na kanale You Tube.


Poniżej zamieszczam link do jeszcze jednego filmu, na którym można zobaczyć także pokoje hotelowe

 https://www.youtube.com/watch?v=YgujdcjA6xE

Na You Tube znalazłam jeszcze jeden jeden filmik, bardzo mi się spodobał, gdyż pięknie  pokazuje willę z zewnątrz. Jego autorką jest pani Veronica o polsko brzmiącym nazwisku Pachulska.

https://www.youtube.com/watch?v=8lfIWfLxdac

Komuś kto chciałby wiedzieć więcej o tym jak wkomponowano w willę Fonte Pliniana, czyli źródło okresowe, o którym pisałam powyżej polecam zdjęcia, jakie znalazłam w aplikacji Flickr pod linkiem 

https://www.flickr.com/photos/134410697@N08/

Nie miałam okazji zobaczenia willi przed restrukturyzacją, choć pewnego razu była taka możliwość z okazji dni otwartych FAI. Niestety była to niedziela a ja miałam całodzienny dyżur, którego nie miałam komu oddać, więc bezpowrotnie straciłam tę szansę. Wiem też, że już po restrukturyzacji i zmianie funkcji na hotelową w 2017 roku w czasie Dni FAI Willa Pliniana została udostępniona zwiedzającym w ramach wycieczek z przewodnikiem, jednak chyba było to tylko jednorazowe wydarzenie. 

                                              ______________________

* Zastanawiam się, do jakiego stopnia choroba księcia miała wpływ na jego małżeństwo i rozpad związku z Marią Anną. Nieleczony syfilis, na który w tamtych czasach nie było skutecznego remedium może trwać dwadzieścia a nawet trzydzieści lat. Jeśli książę zachorował po ślubie z Cristiną z pewnością był to mocny powód do ich separacji. Po pierwszym okresie, kiedy jest mnóstwo drastycznych objawów dochodzi do remisji choroby i przez lata nic się nie dzieje, nawet zakaźność jest minimalna aż do chwili, kiedy następuje okres zejściowy, wracają bardzo przykre symptomy a po kilku latach następuje zgon. Być może tak było w tym przypadku i wystąpienie pewnych nieprzyjemnych objawów mogło być przyczyną ucieczki Anny Mari a rozpacz księcia wywołała nie tylko utrata kochanki, lecz również świadomość, że choroba postępuje i rujnuje jego organizm a lata życia są policzone. Oczywiście to tylko teoria, ale patrząc z punktu widzenia mojego zawodu sadzę, że jest dość prawdopodobna.