niedziela, 8 kwietnia 2012

Dwa koty, jeden pies.

Tym razem nie będę pisała o moich wycieczkach, lecz o tym, co w czasie, kiedy przebywałam we Włoszech, przez wiele lat było dla mnie punktem odniesienia -  niewielkim, parterowym domku w miejscowości Limbiate leżącej nieopodal Mediolanu. Zamieszkałam tam, gdy po krótkich perypetiach związanych z pobytem w Bari, przeniosłam się do Lombardii. W domku znajdują się dwa apartamenty, w mniejszym (który nie jest taki znów mały) mieszkam ja, większy zajmuje rodzina właścicieli składająca się z czterech osób. Są to Dario i Patrycja oraz ich córki, Federica i Ilenia.

Oprócz naszej piątki jest jeszcze trójka czworonożnych lokatorów, dwa koty - Tommy (kocurek rasy norweskiej) i Minou (śliczna trójkolorowa kotka) oraz suczka o imieniu Ciuffy. Kiedy wiele lat temu po raz pierwszy przestąpiłam te progi, w domu nie było jeszcze Minou, Tommy był malutkim kotkiem a Ciuffy kilkumiesięcznym szczeniaczkiem. Lubię zwierzęta, więc bez problemu nawiązaliśmy pierwszy kontakt. Co prawda, dzikie skoki i hałaśliwe zachowanie szczeniaka nie budziły mojego entuzjazmu, lecz mimo wszystko, trudno mi było oprzeć się sympatii wyrażanej tak bezkrytycznie. Z Tommym (który szybko stał się dla mnie Tomkiem lub Tomusiem) polubiliśmy się od pierwszego wejrzenia a po pewnym czasie połączyło nas szczere i trwałe uczucie. Często przychodził do mnie podrzemać lub sprawdzić, czy w spiżarni nie stoi spodeczek z mlekiem. W żartach nazwałam go moim "Principe Azzurro" bowiem Tomek to kot naprawdę wyjątkowy. Nie tylko z powodu pięknego, puszystego futra, wspaniałych, bardzo długich wąsów i wymownych, zielonych oczu.

Jak przystało na kociego arystokratę, ma on doskonałe maniery oraz wrodzoną godność a jego skromność i dystynkcja, nie mają sobie równych. Jest też wyjątkowo pojętny i umiarkowany w swoich oczekiwaniach. Uwielbiają go wszyscy, łącznie z psem. Ciuffy chętnie się z nim bawi a nawet dzieli się legowiskiem. Natomiast kotka Minou to zupełne przeciwieństwo Tomasza. Swego czasu została znaleziona na pobliskiej łączce, głodna i brudna, jak nieboskie stworzenie. Z tych pierwszych, niełatwych tygodni życia, pozostała jej wola walki o przetrwanie i ogromny strach przed psami. Jest to typowy okaz kociej histeryczki, która zawsze musi być pierwsza do wszystkiego. W porze karmienia szybko zjada swoją część i natychmiast rzuca się na porcję Tomka; biedny kot szybko ustępuje z placu i patrzy smętnie, jak jego jedzenie znika w pyszczku Minou. Dlatego też, ich posiłki najczęściej się odbywają się pod nadzorem kogoś z Rodziny lub w oddzielnych pomieszczeniach. Minou panicznie boi się Ciuffy, niejednokrotnie też doszło pomiędzy nimi do krwawych bójek, z których suczka wychodziła z podrapanym nosem a kotka z brakami w futrze. 

Chyba z tego powodu upodobała sobie moje mieszkanie, gdzie z reguły panuje spokój i nikt jej nie przeszkadza. Wszyscy ją kochają, gdyż jest milusińską pieszczochą i wybaczają żarłoczność oraz skłonność do histerycznych wrzasków. Obydwa koty są niczym rozpuszczone dzieciaki, które po całych dniach baraszkują przed domem. Ciuffy jest w nieco gorszej sytuacji; niestety, daleko jej do inteligentnych i zaradnych kotów, jest to bowiem typowy okaz osobnika o "bardzo małym rozumku". Mimo zbiorowego wysiłku Rodziny, nie dała się wyedukować, ani nie nauczyła dobrych, psich manier. Na nic się nie zdały światłe rady weterynarza i poradniki typu "Jak wychować psa". Skończyło się na tym, że Rodzina uznała, iż należy jej odpuścić i pozostawić pieska jego naturalnym instynktom.
Jej terytorium to pokój dzienny, kuchnia i taras kuchenny oraz kawałek podwórka za domem, gdzie może hasać do woli. Ciuffy jest szczególną ulubienicą Federiki, która ma dla niej uczucie, jakim dobra matka darzy swoje niezbyt udane dziecko. Pozostali domownicy traktują pieska z pobłażliwą tolerancją, w zamian za to zwierzaczek stara się jak najlepiej wypełniać rolę stróża domu, szczekając ofiarnie, bez wyjątku - na swoich i obcych. Patrycja, pani domu, jest osobą mającą ogromny kult dla czystości i porządku. W związku z tym, również zwierzęta podlegają okresowym akcjom higienicznym w postaci kąpieli, która odbywa się w pralni w suterenie domku, w dużym zlewozmywaku - wanience. Tommy, jak przystało na gentlemana, poddaje się tym zabiegom z godnością, wręcz chętnie. Nieco mniej lubi suszenie futra za pomocą suszarki, ale i to znosi cierpliwie, choć bez entuzjazmu. Minou początkowo bardzo histeryzowała, lecz po pewnym czasie przywykła i ona również nie stwarza problemów.

Natomiast kąpiel psa to zabieg, w którym muszą uczestniczyć co najmniej dwie osoby. Nieszczęsne zwierzę broni się, jak może, próbuje uciekać, chlapiąc wodą na wszystkie strony, więc każda kąpiel kończy się przymusowym, generalnym sprzątaniem pralni i prysznicem "kąpielowych". Od wiosny do późnej jesieni zwierzaki mogą do woli buszować na dworze; kiedy robi się chłodno, chętnie przenoszą się do mieszkania, zajmując swoje ulubione miejsca. Ciuffy ma swoje legowisko pod kuchennym stołem, Tommy w zacisznym kącie pod kaloryferem w przedpokoju lub na fotelu - leżaku, który często dzieli z Minou. Obydwa koty niejednokrotnie całymi godzinami śpią tam przytulone do siebie, aż do chwili, kiedy kotka wpada na pomysł, aby wylizywać Tomkowi głowę. Z jej strony jest wyrazem uczucia, lecz absolutnie nie budzi akceptacji Tommy'ego, więc szybko dochodzi do separacji. Minou z powodu swojej obawy przed psem lubi też przebywać wraz ze mną (pies u mnie bywa rzadko). Kiedy wracam do domu po nocnym dyżurze, obydwa koty już czekają na mnie przy furtce i razem maszerujemy do mieszkania. Gdy otwieram drzwi, szybko wpadają do środka (Minou, jak zwykle pierwsza, miaucząc przeraźliwie). W głębokiej tajemnicy wypijają nieco mleka bez laktozy, którego używam do kawy (weterynarz sprawujący nad nimi opiekę wciąż utyskuje, że koty mają nadwagę) po czym Tommy wychodzi na poranny obchód okolicy a Minou mości się do drzemki na kanapie. Zanim zapadnie w sen, bacznie mnie obserwuje, czy przypadkiem nie wyjmuję z lodówki pudełka z serkiem "Filadelfia". Nie mam pojęcia, jak potrafi je odróżnić od innych produktów, ale zawsze trafia w dziesiątkę. Jeśli istotnie mój wybór padnie na "Filadelfię" zrywa się z okropnym wrzaskiem i domaga zaraz, natychmiast, swojego udziału w konsumpcji. Choć zawsze dostaje odrobinę, nie pozwala mi zjeść spokojnie, wdrapuje się na moje kolana i próbuje zlizywać serek z kanapek. Jedyny sposób, abym mogła w spokoju spożyć śniadanie, to "wystawienie" jej za drzwi, gdzie lamentuje w nieskończoność. Mimo tych awantur kochamy się bardzo i często śpimy razem jak susły, ja w moim łóżku a kotka na kanapie.

I tak, na wzajemnych kłótniach i pieszczotach minęło nam prawie dziesięć lat... Tommy z małego kociaczka stał się kotem niemal w podeszłym wieku, Minou również ma już swoje lata, nawet Ciuffy spoważniała, nie szczeka już niczym szalona a czasem nawet grzecznie wychodzi z Ilenią i spaceruje na smyczy po okolicznych uliczkach.
A ja? Czasem wydaje mi się, że to nie dziesięć lat, lecz całe wieki a może nawet lata świetlne, dzielą mnie od dnia, kiedy po raz pierwszy przez okno autobusu patrzyłam na zielone stoki Alp i Apeninów...

Mówi się, że jeden rok psiego lub kociego życia, jest niczym siedem lat ludzkich. Również dla mnie każdy rok tu spędzony był niczym kilka lat przeżytych w Polsce. Czasem mam wrażenie, że całe to doświadczenie życiowe, jakie mi dał pobyt we Włoszech. nie tylko psychicznie postarzyło mnie o wiele lat, lecz paradoksalnie, przybliżyło mi moje dzieciństwo... Niektóre filozofie ukazują nasze życie w postaci okręgu a jego kres jest również początkiem. Choć nadal nie czuję się staro, coraz częściej mam wrażenie, że znalazłam się w punkcie, w jakim byłam wtedy, gdy świat odkrywał przede mną swoje tajemnice... Przyjechałam do Włoch jako dojrzała osoba, lecz w obcym kraju i w obcym mi świecie stałam się niczym dziecko, uczące się mówić i interpretować otaczającą je rzeczywistość. Gdy zamieszkałam w małym domku w Limbiate, mimo moich metrykalnych lat byłam równie nieporadna, jak ślepy kociak albo pełzający szczeniaczek. 

No cóż, lata minęły, Tomkowi siwieje pyszczek, Ciuffy spoważniała a ja przeszłam drogę tak długą, że czasem, gdy myślę o przeszłości i oglądam za siebie, mam wrażenie, że moje życie przed emigracją to jakiś dawno widziany film... Dwa lata temu, kiedy podjęłam decyzję o definitywnym powrocie do Polski, przyjechała do mnie moja córka Marta. Miała ze mną spędzić ostatnie dwa tygodnie we Włoszech, pomóc w pakowaniu dobytku a przy okazji nieco pozwiedzać. Pewnej nocy śniło mi się, że idziemy razem na dworzec kolejowy; Marta poszła przodem, aby kupić bilety a ja miałam jeszcze do pokonania ścieżkę przecinającą pożółkły, rozmokły trawnik. Bardzo się śpieszyłam, lecz nagle nogi odmówiły mi posłuszeństwa i upadłam na kolana. Z ogromnym bólem i niesamowitym trudem czołgałam się, czepiając drewnianego płotka, bo ze wszystkich sił pragnęłam dotrzeć na czas do pociągu, ale czułam, że to daremny wysiłek. Obudziłam się z tego snu ze ściśniętym sercem i łzami w oczach. Podświadomie wiedziałam, że jest to sen wróżebny... Wtedy, w listopadzie, zdążyłam na mój pociąg, jednak mimo gorącego pragnienia, aby zamknąć ten etap życia, po rocznej przerwie przyszło mi jeszcze przez dwa lata oglądać słońce Italii. Teraz, kiedy po raz kolejny pakuję moje bagaże, jestem już spokojna; wiem, że to było tylko ostatnie, długie pożegnanie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.