środa, 26 czerwca 2013

Gabriele d'Annunzio. Gabriele i Tamara - romans, którego nie było.


Zbliżał się koniec 1926 roku. Gabriele d'Annunzio żył  złotej klatce Vittoriale, otoczony swoim haremem, książkami i bibelotami. Miał sześćdziesiąt trzy lata, lecz nadal nie brakowało mu apetytu na życie. Tamara Łempicka, po ucieczce z Rosji wraz ze swym mężem zamieszkała w Paryżu, gdzie z dobrym skutkiem zaczęła się uczyć malarstwa. Młoda, zdolna o  niebanalnej urodzie i z dobrej rodziny, szybko zaczęła robić karierę. W tym czasie miała lat dwadzieścia dziewięć (a może nawet trzydzieści dwa?) i w pewnych kręgach cieszyła się  zasłużoną sławą utalentowanej portrecistki. Obracała się w paryskim "towarzystwie" będąc jego prawdziwą ozdobą. D'Annunzia znała ze słyszenia i doszła do wniosku, iż sportretowanie kogoś tak sławnego a do tego cieszącego się opinią wielkiego znawcy i kolekcjonera sztuki z całą pewnością wyniosło by ją na wyżyny i nadało jej karierze jeszcze większy rozpęd. W związku z tym, udała się do Florencji aby zapoznać się z włoskim malarstwem a przy okazji powziąć odpowiednie kroki, celem zrealizowania owego projektu. Pomiędzy malarką i poetą nawiązała się (z jej inicjatywy) przyjacielska korespondencja. Tamara nadmieniła w jednym z listów, że chciałaby go namalować; w odpowiedzi d'Annunzio ochoczo zaproponował jej przyjazd do Vittoriale. Jednak o ile  Łempicka  w tym wypadku myślała jedynie o swojej karierze, gospodarz domu widział w niej jeszcze jedną potencjalną zdobycz. A że była to utalentowana malarka i kobieta światowa, no cóż, to zapewne tylko zaostrzało apetyt Vate na jej wdzięki...W Vittoriale czekało na Łempicką iście królewskie przyjęcie, miedzy innymi, poeta nakazał strzelać na wiwat z dział na okręcie "Puglia" i nie szczędził swemu pięknemu gościowi różnych faworów (malarka otrzymała od niego w prezencie klejnoty o znacznej wartości). 


Jednak bardzo szybko okazało się, jaki był rzeczywisty powód zaproszenia, gdyż gospodarz domu nie ukrywał celu swych zabiegów. Tamara nie należała do niewiast przesadnie cnotliwych, ale w tym wypadku nie miała najmniejszego zamiaru powiększać zastępów kobiet przewijających się przez "Pokój Ledy" czyli sypialnię pana domu. Co prawda, kiedyś zdarzyło się jej upaść przymusowo wprost w ramiona konsula szwedzkiego, lecz była to cena za zwolnienie jej męża z sowieckiego więzienia, można więc przyjąć, że popełniła tę ofiarę w szczytnym celu. Tym razem chyba uznała, że cena za zgodę na namalowanie portretu jest zbyt wysoka. Sama była wytrawną uwodzicielką, przyzwyczajoną  wybierać partnerów  (i partnerki) wedle własnego gustu i ani myślała ulegać zachciankom Mistrza. Po pierwsze, znając jego rozpustny tryb życia obawiała się zarażenia częstym a w owych czasach nieuleczalnym syfilisem, po drugie, Gabriele fizycznie nie pociągał jej w najmniejszym stopniu. Faktem jest, że jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny poeta lata swojej świetności miał już za sobą, Łempicka była jednak po prostu bezlitosna i wspominając całe zajście, wyraziła się  o nim "okropny karzeł ubrany w mundur wojskowy". Poeta, znany ze swego egotyzmu i otoczony kobietami gotowymi na każde jego skinienie, chyba nie był świadomy jej odrazy i wielokrotnie próbował wprowadzić swe zamysły w czyn. Zapraszał ją na przejażdżki samochodem i loty aeroplanem, niestety, osiągnął tylko tyle, że pani się przeziębiła... Przestał też wspominać o malowaniu portretu, co Łempicką po pewnym czasie doprowadziło do ostateczności i uczyniła złośliwą uwagę, że być może poeta nie mówi o tym, gdyż boi się usłyszeć cenę.


Wywołało to prawdziwy atak furii ze strony Mistrza, lecz mimo to, nie ustawał on w swoich usiłowaniach aby zdobyć jej względy. Tamara, nie chcąc zaogniać sytuacji pozwalała mu na dość śmiałe pieszczoty, ale ani myślała ulegać całkowicie. Stosowała w tym celu różnego rodzaju wymówki z sakramentalnym bólem głowy na czele, więc ta dwuznaczna erotyczna gierka podsycana jej uporem trwała nadal. Pewnego razu, d'Annunzio wszedł do jej pokoju i po prostu stanął przed nią nago, jak go Bóg stworzył, sądząc, że może ją zachęci widok jego męskich walorów. Jednak tak się nie stało i w odpowiedzi usłyszał od niej jedynie następną kąśliwą uwagę, że ma wstręt do pornografii. Następnym razem, gdy zapukał do jej drzwi z zapytaniem, czy może wejść w odpowiedzi padło "tak, ale ubrany". Pewnej nocy znów zawitał do niej, tym razem uzbrojony w swój arsenał wytrawnego kochanka -  skórzany neseser, gdzie znajdowały się jego ulubione erotyczne akcesoria - jedwabne szale, pióra, pachnące olejki do masażu, perfumy oraz kokaina. Jednak Tamara  należała do kobiet które albo upadają za pierwszym razem albo nigdy, więc i tym razem poeta nic nie wskórał. Podobno po tej ostatniej próbie wybiegł z jej pokoju zrozpaczony, z okrzykiem: "Ona mnie nie chce, bo jestem stary!" Prawdopodobnie  był to moment przełomowy w tej historii, bo na drugi dzień gospodarz zażądał aby malarka opuściła jego dom jak najszybciej, nie szczędząc jej przy tym morałów i ubolewając nad losem jej męża (sic!). Tamara wyjechała do Mediolanu, gdzie przez "umyślnego" otrzymała list od poety z wierszem zatytułowanym "Złota kobieta" i pierścień z ogromnym topazem, który zresztą nosiła aż do śmierci. D'Annunzia nie spotkała nigdy więcej, niebawem też przebolała nieudaną próbę namalowania jego portretu, gdyż jej kariera samoistnie zaczęła się rozwijać w bardzo szybkim tempie. Całe to niezbyt przyjemne zdarzenie opisała  Aelis Mazoyer, gospodyni, powiernica i kochanka Mistrza. Łempicka od pierwszej chwili wzbudziła jej głęboką niechęć, więc pisząc swe wspomnienia nie szczędziła niepochlebnych słów pod jej adresem. Dla poety była to chyba jedna z niewielu (jeśli nie jedyna) porażka tego rodzaju, zaś do naszej narodowej legendy poza Wandą co nie chciała Niemca, przeszła też Tamara, która odmówiła Włochowi. Na szczęście tym razem obeszło się bez samobójstwa!


P.S. A swoją drogą to wielka szkoda, że Łempicka nie zmierzyła się z tym zadaniem... Bardzo jestem ciekawa, jak w wydaniu portretowym tej malarki, która swoich modeli malowała z taką pasją, odkrywając nam ich urodę, wyglądałby "okropny karzeł w mundurze". A może stało by się tak, jak z portretem Tadeusza Łempickiego i oprócz "Męża niedokończonego" byłby jeszcze "Kochanek niedokończony" (dosłownie i w przenośni)?


Zdjęcia portretowe protagonistów tej historii pochodzą z zasobów internetu.


poniedziałek, 24 czerwca 2013

Lombardia. Gardone Riviera Vittoriale degli Italiani. "D'Annunzio segreto"czyli dandys i jego kobiety.



Jak już pisałam w poprzednim poście, zaintrygowały mnie piękne buty poety, które swego czasu widziałam w Muzeum Obuwia w Vigevano. Moja wiedza na jego temat nie była wtedy zbyt obszerna; co prawda, wspominało się o nim w szkole podczas lekcji języka polskiego i historii, lecz były to informacje dość szczątkowe. Najczęściej mówiono o tym, że był przykładem dekadenta i libertyna oraz jednym z twórców faszystowskiej ideologii. Ponieważ zawsze lubiłam oglądać historyczne programy edukacyjne, niejednokrotnie zdarzyło mi się widzieć (zwłaszcza podczas pobytu we Włoszech) filmy dokumentalne z okresu I Wojny Światowej.

Oczywiście nie mogło w nich zabraknąć d'Annunzia, który odegrał wówczas dość znaczącą rolę i otaczała go fama bohatera. Szczerze mówiąc, zanim pogłębiłam moją wiedzę na jego temat, dziwiło mnie, co też miał tam do roboty ten mały człowieczek cieszący się zasłużoną sławą gorszyciela maluczkich i hołdujący rozwiązłym obyczajom. Widziałam go podczas pełnych swady przemówień (z których początkowo niewiele rozumiałam) lub kiedy wsiadał do samolotu ubrany w pilotkę i lotnicze okulary, a także w innych sytuacjach, raczej niecodziennych dla pisarza czy poety. Nie ukrywam też, że wtedy wydawał mi się nieco śmieszny i nie do końca na swoim miejscu.
Kilka lat temu wybrałam się do Vigevano, gdzie w centrum znajduje się wspaniały plac, uważany za najpiękniejszy we Włoszech. Faktycznie jest on bardzo piękny a nieopodal można zobaczyć wielki zamek z czerwonej cegły, wzniesiony przez Sforzów. W jednym z jego skrzydeł mieści się  Muzeum Obuwia (miasto od wieków słynie z jego produkcji)  które posiada bardzo ładną kolekcję  butów współczesnych a także pochodzących z różnych okresów historycznych, w tym również buty gwiazd filmowych i wielu sławnych osób (gorąco polecam, naprawdę warto zobaczyć owe zbiory, jeśli ktoś będzie w okolicy).
 
Pamiętam, że widziałam wtedy długie, brązowe buty do konnej jazdy oraz kilka par trzewików, niegdyś należących do d'Annunzia. Wszystkie były robione ręcznie "na miarę" w bardzo dobrym stanie i świetnie utrzymane. Zwracał uwagę ich mały rozmiar (nr 38) co nie jest niczym dziwnym, zważywszy że poeta miał zaledwie 158 cm wzrostu. Muszę przyznać, że ich widok naprawdę zrobił na mnie duże wrażenie, gdyż bez trudu można było zauważyć, że musiały być nie tylko drogie, lecz z całą pewnością należały do bardzo eleganckiego mężczyzny. Świadczył o tym ich doskonały stan i wyrafinowany, choć absolutnie klasyczny fason a także wysoka jakość wykonania. Być może, na tym zakończyła by się moja przygoda z poetą i jego obuwiem, gdyby nie wspaniała wystawa obrazów Tamary Łempickiej w mediolańskim Palazzo Reale, którą mogłam zobaczyć kilka miesięcy później.

Przy tej okazji dowiedziałam się sporo interesujących rzeczy na temat osobistych związków poety i malarki, wtedy też po raz pierwszy usłyszałam o "locie archanioła" czyli upadku d'Annunzia z okna willi w Gardone Riviera. Co prawda, ta wersja zdarzenia (jak się później okazało) nie miała nic wspólnego z prawdziwym (czy też uznanym za prawdziwy) przebiegiem wypadków, ale pomyślałam wtedy, że zapewne warto byłoby zobaczyć dom tak niebanalnej osobistości.
Kiedy wraz z Federicą udałyśmy się na zwiedzanie Vittoriale, miałam jakąś wiedzę na temat prywatności poety, lecz jak się okazało, był to zaledwie jej maleńki okruszek... Podczas zwiedzania domu d'Annunzia, kiedy patrzyłam na  wystrój pokoi i słuchałam opowieści bardzo dobrze przygotowanej przewodniczki, po części zrozumiałam, jak to się stało, że poeta zasłużył sobie na miano geniusza swojej epoki.

Przede wszystkim posiadał naprawdę nieopisanie bogatą osobowość; dał temu wyraz poprzez wybitne dzieła literackie oraz czyny, które umieściły go na kartach historii ale także liczne ekscesy obyczajowe. Jednym z haseł jego życia było "Genio et voluptati" - takie motto można do dziś oglądać nad jednymi z drzwi w jego domu. D'Annunzio jako typowy egotyk chyba nigdy nie miał najmniejszych wątpliwości co do swojego geniuszu oraz tego, że jest kimś niezwykłym i udowadniał to całym swoim życiem. Wyznawał zasadę wszystkich dandysów, że należy żyć tak, aby życie stało się dziełem sztuki samo w sobie. Oczywiście, do tego było niezbędne wiele czynników: piękne uczucia, piękne czyny, piękne przedmioty, no i oczywiście, na poczesnym miejscu, piękne kobiety...

Tu drobna uwaga - nie chodziło mu jedynie o banalne piękno przemawiające do "pospólstwa" lecz o to, aby je dostrzec tam, gdzie inni go nie widzą, żeby tworzyć własne kanony i wychodzić poza ogólnie przyjęte ramy, gdyż dandys nie jest pierwszym z tłumu, on stoi ponad tłumem... Taki punkt widzenia chyba był w zgodzie z charakterem poety i  sposobem, w jaki widział swoją rolę w społeczeństwie. Abstrahując od oceny jego twórczości literackiej (która może się podobać lub nie, w zależności od światopoglądu, ale trudno jej odmówić wyrafinowanego stylu, głębi i oryginalności) d'Annunzio był z całą pewnością fascynującym, niebanalnym człowiekiem i mężczyzną. Jako chłopiec i bardzo młody człowiek - ładniutki, choć "mizernego wzrostu" pomimo iż niewysoki, był bardzo harmonijnie zbudowany i nieźle umięśniony (że o innych walorach nie wspomnę). Chyba nie miał w tym względzie żadnych kompleksów (nawiasem mówiąc nie musiał - gdyż tu natura obeszła się z nim bardzo łaskawie) o czym świadczy fakt, iż bez oporów fotografował się nago, jak go Bóg stworzył i wzorem starożytnych greckich efebów  w "stroju adamowym" uprawiał jazdy konne po plaży. 

Zdarzyło się kiedyś, że podczas takiej przejażdżki został zatrzymany przez patrol karabinierów pod zarzutem obrazy dobrych obyczajów. Zgorszonym stróżom prawa zaserwował klasyczną frazę "czy wy wiecie, kim ja jestem?!"-  zresztą z dobrym skutkiem, bo sprawa zakończyła się bez konsekwencji. Bardzo wcześnie stracił włosy, co jednak w niczym nie umniejszyło jego uroku osobistego. To, co zwracało uwagę i co potwierdzają zdjęcia to piękne oczy, o szczerym, "czystym" spojrzeniu, jakie zachował nawet wtedy, gdy był już w dojrzałym wieku. Jest to doprawdy niezwykłe u człowieka, który używał życia na wszelkie możliwe sposoby, a mimo to, na jego twarzy nie ma zwykłych oznak zblazowania ani rozpusty. Co prawda, bardzo się zmienił na niekorzyść pod koniec życia, gdyż stracił większość zębów (nie wykluczone, że z powodu częstego używania kokainy). Swoją drogą, to ciekawe - dlaczego taki esteta nie starał się czegoś zrobić w tym względzie? W końcu sztuka protetyczna stała na wystarczająco wysokim poziomie aby temu zaradzić, więc być może bohater Wielkiej Wojny po prostu bał się kleszczy i wiertła dentysty? Sądzę, że człowiek, który tak jak on cenił piękno, w tym również piękno ciała, miał problemy z pogodzeniem się z własną starością i związanymi z nią zmianami fizycznymi. Co ciekawe, dał temu wyraz już we wczesnej młodości, kiedy pisał jedno ze swych sztandarowych dzieł "Tryumf śmierci". Być może to nie fotofobia, na którą się powoływał, co swego rodzaju uczucie skrępowania kazały mu żyć w półmroku?

Właśnie takiego sposobu od zawsze używały starzejące się piękności aby utrzymać złudzenie, że ich uroda jeszcze nie przeminęła - lustra przesłonięte muślinem i przyćmione lampy...Ten wniosek nasunął mi się, gdy w gabinecie (gdzie pracował w samotności) zobaczyłam jasne firanki i dużo dziennego światła. Kiedy oglądałam zdjęcia z wcześniejszych etapów życia poety, uderzyła mnie jego szlachetna elegancja; naturalność, z jaką pozował sprawia wrażenie, że są to zdjęcia robione z ukrycia, nie zobaczymy na nich żadnych wymyślnych póz, nadętych czy pretensjonalnych min, jakie były w modzie w tamtej epoce. Jedynie zdjęcia z jego młodości mogą dziś nieco śmieszyć, z racji kokieteryjnego wąsika w stylu "huzar z operetki" jednak z czasem zmienił styl, co zdecydowanie wyszło na dobre jego fizjonomii. Wracając zaś do mocnych punktów jego męskiego wdzięku - jednym z nich był  głos, jasny, czysty i metaliczny, którym umiał bardzo dobrze operować.

Potrafił mówić nie tylko pięknie, ale i bez wysiłku, nawet przez trzy godziny. Lecz jak ktoś słusznie zauważył, najistotniejszym organem seksualnym człowieka jest mózg, a przypadek d'Annunzia zdaje się to potwierdzać. Kim bowiem byłby, gdyby nie miał talentu, fascynującej, oryginalnej inteligencji i nieodpartej chęci smakowania życia we wszystkich jego przejawach? Niskim mężczyzną o dużym nosie, który stracił włosy, oko, a na koniec zęby, i niczym więcej... A przecież pomimo tych braków w aparycji do końca otaczał się niezliczonymi kobietami, zazdrosnymi o jego względy. Do kresu życia pozostał też wierny swej bezprzykładnej elegancji. Po jego śmierci wszystkie osobiste rzeczy, w tym bielizna i ubrania, zostały zabezpieczone, obecnie można je zobaczyć w gablotach muzeum znajdującego się pod amfiteatrem Vittoriale. Jest to zaledwie ich niewielka część, ale i tak jest na co popatrzeć... Długi szereg butów na wszelkie okazje (ogółem posiadał trzysta par) bielizna z czystego jedwabiu  (samych tzw. "niewymownych" czyli po prostu majtek, miał siedemdziesiąt trzy pary) oprócz tego koszule dzienne i nocne (w tym jedna bardzo szczególna, jest jej zdjęcie w albumie) kapelusze, krawaty, szlafroki, bonżurki, jedwabne pidżamy, stroje wyjściowe oraz sportowe, a  wszystko to osobiście zaprojektowane i w najlepszym gatunku.

D'Annunzio projektował ubrania nie tylko dla siebie ale również dla swoich licznych kobiet, jednak nie były to suknie wyjściowe, lecz luksusowa bielizna, używana podczas intymnych spotkań. Wykonana z przejrzystego, jedwabnego szyfonu lub koronki, bardzo często miała formę seksownej mini - halki. A pięknych kobiet nigdy nie brakowało w jego życiu, mimo iż ożenił się wcześnie mając zaledwie dwadzieścia lat, z księżniczką Marią Hardouin di Gallese, właściwie wbrew woli jej rodziny. Zgodę na małżeństwo wymusił uciekając z panienką do Florencji, gdzie szybko skonsumowali swój związek. Mimo iż niebawem stał się ojcem trzech synów którzy przyszli na świat z tego małżeństwa, nie ustawał w podbojach seksualnych. Miał też wiele  związków dość poważnych, trwających po kilka lat. Z jednego z nich, z księżną Gravina, urodziła się jego ukochana córka, Renata, nazwana przez niego pieszczotliwie  "Sirenetta" czyli Syrenka. Inną  jego kochanką była sławna aktorka Eleonora Duse, związek z nią poskutkował tym, że zaczął współpracować z teatrem i pisać sztuki sceniczne. W jego haremie nie brakowało kobiet wyróżniających się talentem, urodą i uznaną pozycją w tzw. "wielkim świecie". Jedną z nich była sławna "kobieta fatalna" owej epoki, markiza Luisa Casati Stampa, miłośniczka egzotycznych zwierząt (ofiarodawczyni żółwia, o którym pisałam w poprzednim poście).

Jego żona dość szybko wystąpiła o separację, jednak mimo to, po okresie wzajemnej urazy ich stosunki ułożyły się na tyle dobrze, że poeta wynajął dla niej willę tuż obok swego domu w Gardone Riwiera, gdzie Maria zamieszkała na stałe. D'Annunzio, mimo iż zakochiwał się często a jego miłości nie były długotrwałe, we wcześniejszym okresie życia nie traktował swoich podbojów jedynie instrumentalnie. Kiedy jego kochanka Alessandra di Rudini poważnie zachorowała, bardzo się o nią troszczył, dopóki nie wyzdrowiała. (Co prawda później zerwał z nią z powodu narkomanii, w którą popadła zażywając morfinę w czasie choroby). Powszechnie panuje opinia, że mimo tych licznych podbojów jedyną prawdziwą miłością jego życia była Barbara Leoni, którą nazywał Barbarellą a jej postać uwiecznił w swoich powieściach. Znaczącą rolę w jego życiu odegrała jedna z jego służących, Aelis Mazoyer, będąca także jego kochanką i "zarządzającą domem" oraz "zasobami ludzkimi" czyli, inaczej mówiąc, dostarczycielką dziewczyn na jedną noc spośród mieszkanek okolicznych miejscowości.

Była ona  bezgranicznie oddana poecie i przekonana, że należy mu się wszystko, czego zapragnie. Jednak ostatnią stałą towarzyszką jego życia została kobieta, która sama była uznaną artystką. Nazywała się  Luiza Baccara, uważano ją za bardzo zdolną pianistkę i była nie tylko piękna, lecz również młodsza od d'Annunzia o trzydzieści lat. Poeta poznał ją w Wenecji (była przyjaciółką jego ówczesnej kochanki). Związał się z nią przed wyruszeniem do Fiume, gdzie mu towarzyszyła w trakcie Regencji; po wojnie zamieszkali razem w nowo zakupionej willi w Gardone Riviera. Luiza została przy nim aż do jego śmierci, co nie przeszkodziło mu korzystać z wdzięków innych kobiet. Faktem jest, że jeśli miał w planie coś więcej niż przygodę na jedną noc, aby nie drażnić ambicji Luizy wysyłał ją "na odpoczynek" do jej ulubionej Cortiny, co chyba zdarzało się dość często, bowiem D'Annunzio pod koniec życia stał się po prostu seksoholikiem. Czy był to sposób na zabicie lęku przed nadchodzącą śmiercią, o której tak często medytował i na którą się przygotowywał urządzając sobie w domu "Pokój trędowatego", przejaw choroby, czy też wynik zażywania kokainy, dziś trudno tego dociec... Nie wykluczone, że była to reakcja na fakt, iż został odsunięty (za własnym przyzwoleniem) na boczny tor przez Mussoliniego, skutkiem czego żył w złotej klatce swej wspaniałej posiadłości.

Zapewne w młodości i w wieku dojrzałym uparcie szukał miłości, jak to napisał w swej powieści, z której cytat przytoczyłam we wprowadzeniu. Kiedy to poszukiwanie przeszło w mechanizm i w zwykłą rozpustę, tego chyba się nie dowiemy, mimo iż zostały po nim dotąd nieopublikowane wynurzenia, dotyczące również tej sfery, jakie zawarł w swoim ostatnim, sekretnym dziele, będącym podsumowaniem jego życia. Tak, czy inaczej, faktem jest, iż w Priorii "Sancta Sanctorum" Vittoriale degli Italiani, odbywały się podobno nie tylko "różowe balety", ale wręcz orgie, połączone z zażywaniem kokainy. D'Annunzio nie tylko nie miał nigdy (z małymi wyjątkami) problemów ze zdobyciem upatrzonej kobiety, lecz mimo upływu lat udało mu się zachować opinię wspaniałego kochanka. Zapewne po części był to dar natury, ale prawdopodobnie również efekt kokainy i różne wyrafinowane techniki, jakie stosował. 
W albumach są zdjęcia z wystawy "D'Annunzio segreto" jaką można obejrzeć w salach po amfiteatrem. Zaznaczam, że trzy z nich z nich są dla osób pełnoletnich!
Więcej zdjęć w albumie>

piątek, 21 czerwca 2013

Lombardia. Gardone Riviera, Vittoriale degli Italiani, "Prioria" czyli dom poety.

Vittoriale degli Italiani to duży kompleks, zajmujący powierzchnię dziewięciu hektarów; ma on formę rozległego parku, gdzie oprócz domu poety znajduje się wiele innych, imponujących budowli i pomników.

Poprzednim właścicielem tej posiadłości był Henry Thode, niemiecki pasjonat i historyk sztuki, który po zakończeniu Wielkiej Wojny został  zmuszony do powrotu do Niemiec, zaś jego willę wraz z terenem przejęło państwo włoskie. W tym czasie d'Annunzio, który wraz ze swoimi Legionistami opuścił Fiume poszukiwał domu, gdzie mógłby się osiedlić. Swego czasu, podczas lotu aeroplanem ponad tą okolicą, oczarowało go jezioro Garda i spowijający je błękitny welon foschii, więc jego wybór padł na Gardone Riwiera i opuszczoną willę Thode'go. Przez jakiś czas jedynie ją wynajmował, aby ostatecznie odkupić na jesieni 1921 roku. Swój nowy dom nazwał "Prioria" (słowo oznaczające konwent franciszkański). Postanowił też przystosować go do swoich potrzeb, więc zatrudnił młodego architekta Gian Carla Maroni, który początkowo pracował przy adaptacji willi, a później przez wiele lat (również po śmierci poety)  podczas tworzenia i rozbudowy Vittoriale. Dom i jego wyposażenie pozostały do dziś w stanie nienaruszonym, więc wszystko jest  tu tak, jak za życia gospodarza. Zwiedzanie willi odbywa się w małych grupach (8-10 osób) i wyłącznie z przewodnikiem. Przed wejściem należny zostawić w skrytce wszelkie torby, plecaki i zbędne okrycia a przede wszystkim aparat fotograficzny. Na dziedzińcu willi zastałyśmy wiele osób oczekujących w kolejce; jednak miałyśmy sporo szczęścia, ponieważ znalazło się dla nas miejsce w grupie włoskiej, która właśnie się formowała (z racji dużej ilości cudzoziemców tworzone są grupy językowe) więc nie tracąc czasu, mogłyśmy rozpocząć zwiedzanie.


Od pierwszej chwili, kiedy przekroczyłam próg tego domostwa, ogarnęło mnie uczucie ogromnego oszołomienia, trwające aż do końca wizyty. Nigdy dotychczas nie widziałam takiej ilości książek, obrazów, zdjęć, bibelotów oraz przedmiotów codziennego użytku, zgromadzonych w jednym miejscu. Do tego dochodzą boazerie, bogato zdobione meble, jedwabne portiery, tapiserie i obicia ścian, że nie wspomnę o dywanach, rzeźbach, witrażowych oknach, lampach z Murano, skórach dzikich zwierząt a także licznych sentencjach widocznych na gzymsach i portalach drzwi. Mimo iż przewodniczka nie popędzała nas w najmniejszym stopniu i bardzo obszernie opowiadała o życiu pisarza a także historii domu, na większość z tych przedmiotów zaledwie można było rzucić okiem, tym bardziej, że w pokojach panuje półmrok, tak jak wówczas, gdy mieszkał w nim d'Annunzio. Pisarz podczas wojny odniósł ranę w okolicy oka i w konsekwencji utracił je, ponieważ podobno początkowo zaniedbał leczenie i doszło do zapalenia nerwu wzrokowego. Z tego powodu, na zlecenie lekarza przez cały miesiąc nie wstawał z łózka, leżąc w zupełnych ciemnościach z nogami wyżej niż głowa. Mimo tak ekstremalnej sytuacji, przy pomocy córki Renaty stworzył "Notturno" niesamowite dzieło, zapis swobodnego strumienia myśli, które  go nawiedzały podczas tej uciążliwej rekonwalescencji. Jednak faktem jest, że leczenie nie zakończyło się sukcesem i od tej pory d'Annunzio żył w półcieniu, gdyż uskarżał się na dokuczliwą fotofobię.


Podczas zwiedzania willi można dojść do wniosku, że pisarz był nie tylko estetą, ale również sybarytą (oczywiście w kategoriach swojej epoki). Na jego zlecenie w willi założono nowoczesne, centralne ogrzewanie oraz wyposażono ją w luksusowe łazienki, w owych czasach rzecz dość rzadka we włoskich domostwach. Wizytę w muzeum rozpoczyna się od pomieszczeń, gdzie osoby odwiedzające poetę oczekiwały na audiencję (czasem nawet po kilka godzin). D'Annunzio, choć wycofał się z czynnego życia politycznego, pozostał dla swoich współczesnych ogromnym autorytetem, do tego opromienionym sławą bohatera wojennego a za swe zasługi otrzymał od króla tytuł księcia Montenevoso. Również w czasach dyktatury faszystowskiej cieszył się wieloma przywilejami, mimo iż do Mussoliniego odnosił się niechętnie, mając mu za złe dyktatorskie zapędy a przede wszystkim sojusz z Hitlerem. Duce z wielu powodów był zmuszony do tolerowania tego stanu rzeczy, choć podobno kiedyś doszło pomiędzy nimi do drastycznej sceny i otwartego starcia. Mussolini miał wtedy powiedzieć, że obsypie d'Annunzia złotem, jeśli nie będzie otwarcie występował przeciwko niemu, w przeciwnym razie po prostu go unicestwi. Pisarz wybrał pierwszy wariant (należy tu dodać gwoli sprawiedliwości, że nie chodziło mu jedynie o korzyści osobiste) i odtąd stał się pupilem rządu, który spełniał wszystkie jego zachcianki. Dzięki temu układowi doszło do powstania Vittoriale degli Italiani, kompleksu poświęconego chwale włoskiego oręża. Mimo tej pozornej zgody dyktator nie był w 'Priorii" mile widzianym gościem, bowiem d'Annunzio nie darzył go szacunkiem i nazywał "il mascheraio" czyli sprzedawcą masek.


Kiedy Mussolini przybywał do niego z wizytą, musiał oczekiwać w najskromniejszym z pomieszczeń, czyli poczekalni po prawej stronie schodów, przeznaczonej dla niechcianych oraz oficjalnych gości. Nawiasem mówiąc, skromność pomieszczenia to w tym wypadku  pojęcie bardzo względne...Można tam zobaczyć aluzyjny i bardzo niepochlebny wiersz, jaki d'Annunzio napisał z myślą o Mussolinim. Natomiast po przeciwnej stronie schodów znajduje się  druga poczekalnia, gdzie wyposażenie jest o wiele bogatsze i zapewniające chwile relaksu osobom mile widzianym i zaprzyjaźnionym z gospodarzem. Pisarz w swoim otoczeniu zgromadził wprost niewiarygodną ilość pięknych przedmiotów o wielkiej wartości materialnej, właściwie poza podłogą trudno tu znaleźć większy kawałek wolnej powierzchni. Zwiedzający muszą więc bardzo uważać na swoje ruchy, żeby czegoś nie strącić a przewodnicy nieustannie trzymają wszystkich na oku. Wyposażenie willi robi naprawdę niezwykłe wrażenie, muszę przyznać, że w pierwszej chwili miałam poczucie niesłychanego chaosu z powodu natłoku przedmiotów w różnych stylach, mimo że większość z nich świadczyła o znajomości sztuki i dobrym guście gospodarza.


Jednak w miarę zwiedzania wchłonęła mnie niezwykła atmosfera tego domu a następnie doszłam do wniosku, że mimo wszystko jest w tym szaleństwie jakaś metoda i od tej chwili spojrzałam na nań innymi oczami. Oprócz ogromnej ilości bibelotów w willi znajduje się ogromny księgozbiór, liczący ponad trzydzieści tysięcy woluminów (mówi się, że d'Annunzio przeczytał je wszystkie) przy czym część książek (ok 6000 tomów) i niektóre przedmioty pozostały po poprzednim właścicielu. Widziałam między innymi trzy niewielkie portreciki, które prawdopodobnie były jego własnością, przedstawiające Richarda Wagnera, Hansa von Bulowa i jego żonę Cosimę z domu Liszt (pierwsza żona  Thode'ego była córką von Bulowów) która zostawiła męża, aby związać się z Wagnerem. Inną cechą charakterystyczną dla tego domu, jest duża ilość kopii rzeźb znanych twórców (min. Michała Anioła) niektóre z podmalowaniami i złoceniami wykonanymi własnoręcznie przez gospodarza. Jednak według mnie rzeczą najbardziej kuriozalną jest spora szafa, gdzie poeta przechowywał swoje medykamenty. Uważa się, że cierpiał na hipochondrię, co być może nie mija się z prawdą, gdyż można rzec, że jest to nieźle wyposażona apteka i aż trudno uwierzyć, że wszystko to było konieczne dla utrzymania w zdrowiu jednej osoby.

Zdziwienie zwiedzających wywołuje również osobista łazienka gospodarza, podobnie jak inne pokoje wypełniona mnóstwem przedmiotów, do tego absolutnie nie związanych z utrzymaniem ciała w czystości; o jej przeznaczeniu świadczy jedynie duża, porcelanowa wanna, w kobaltowym kolorze. Jednak można przyjąć, że te wszystkie dziwactwa mieszczą się jakoś (choć z trudem) w granicach normy, zaś tym, co zdecydowanie wybiega poza wszelkie ramy jest "Pokój trędowatego". Został on przygotowany za życia poety jako miejsce służące medytacji, tam też, zgodnie z wolą gospodarza, po śmierci miały być wystawione jego zwłoki. W owym pokoju, na wprost drzwi znajduje się podwyższenie, gdzie stoi niewielkie łóżko, przypominające zarazem kołyskę i katafalk. Nad jego wezgłowiem umieszczono obraz, od którego pochodzi nazwa pokoju, przedstawiający świętego Franciszka trzymającego w ramionach trędowatego. W czasach, kiedy często przydarzały się przypadki tej choroby, uważano, iż osoby trędowate są naznaczone przez Boga niczym biblijny Hiob, który został wybrany, aby cierpieć, gdyż w ten sposób mógł dowieść wielkości swego ducha i mocy wiary. Nie trzeba chyba dodawać, iż d'Annunzio darzył ten obraz szczególnym sentymentem, ponieważ widział w tym odniesienie do siebie samego.

Kiedy umarł, jego ciało umieszczono tam tak, jak sobie tego życzył, lecz pokój okazał się zbyt mały dla wszystkich, którzy chcieli go pożegnać po raz ostatni.  W związku z tym, zwłoki przeniesiono  do innego pomieszczenia, mającego być sypialnią poety w nowo zaadaptowanej części domu. Jak już pisałam, większość pokoi jest bardzo bogato wyposażona; pełno tu pięknych przedmiotów i cennych, starych mebli. Na tym tle uderza nowoczesnością przestronna kuchnia w kolorze niebieskim oraz gabinet, gdzie pisarz pracował. Jest on chyba jedynym pomieszczeniem, w którym światła dziennego nie tłumią ciężkie zasłony, lecz delikatne, muślinowe firanki w białym kolorze. Również meble z jasnego dębu, wykonane na specjalne zamówienie, mają prostą i ergonomiczną formę. Do pokoju prowadzą  bardzo niskie drzwi, w związku z tym, wchodzący muszą pochylić głowę, oddając w ten mimowolny sposób pokłon geniuszowi pisarza. Również i tutaj poeta zgromadził  mnóstwo przedmiotów, pamiątek otrzymanych od przyjaciół i towarzyszy broni oraz wielbicieli jego talentu. Uwagę zwiedzających przyciąga przede wszystkim kobiece popiersie, z jedwabną chustą narzuconą na głowę głowę. To rzeźba przedstawiająca aktorkę Eleonorę Duse, kochankę i muzę poety. Lubił ją mieć blisko siebie, lecz okrytą, aby jej piękna twarz nie budziła w nim wspomnień i nie rozpraszała go podczas pracy.

Innym oryginalnym przedmiotem jest duży żółw z pozłacanego brązu, umieszczony u szczytu stołu w jadalni dla gości. Swego czasu, żywego żółwia poeta otrzymał od jednej ze swoich kochanek, markizy Casati Stampa. Zwierzę to spokojnie mieszkało w ogrodach Vittoriale, aż do czasu, kiedy otruło się zjadając kwiaty tuberozy. D'Annunzio kazał wykonać ową rzeźbę wykorzystując do tego skorupę zwierzęcia, po czym żółwia umieszczono na stole, jako swego rodzaju memento dla biesiadników. Co ciekawe, pod koniec życia Vate najchętniej przesiadywał i pracował (czasem długo w noc) w pomieszczeniu zwanym Zambraca, będącym w zasadzie garderobą, gdzie  miał swoje biurko, przy którym pisał, a także spożywał posiłki (ponieważ stracił większość zębów, najchętniej jadał w samotności).Tu też umarł, prawdopodobnie na zawał lub wylew krwi do mózgu, wieczorem w pierwszym dniu marca 1938 roku.
Jak już wspominałam, we wnętrzu muzeum nie można robić zdjęć. Te, które tu zamieściłam, wykonałam podczas oglądania filmu edukacyjnego oraz na zewnątrz budynku.

Osoby, które chciały by zobaczyć wnętrza Priorii bez wychodzenia z domu, mogą się wybrać na wirtualną wycieczkę korzystając w tym celu z linku



Zaglądając na YouTube można znaleźć więcej ciekawych filmów, co prawda w większości z włoskim lektorem, ale ich warstwa wizualna często mówi sama za siebie. 

Zapraszam też do obejrzenia albumu>

środa, 19 czerwca 2013

Gabriele d'Annunzio.


"Świadomość zmieniała się w bezbrzeżną rzekę myśli. A myśli pojedyncze stawały się żarliwe, jak wielkie namiętności i poruszały duszę, do której znajdował dostęp każdy możliwy niepokój. Uczucie zaznane tylko w myślach stawało się tak wyraziste, jak uczucie zaznane w rzeczywistości. Kojarzenie ze sobą wrażeń powodowało, że przymglone wspomnienia nabierały nagle jaskrawej jasności. Najdziwniejsze i najrzadsze ciągi skojarzeń wprowadzały jego wyobraźnię w długotrwałe, cudowne uniesienia".

"Dobrze wiedział, że miłość przynosi ludziom najgłębszy smutek, jako że jest najwyższym wysiłkiem na jaki człowiek się porywa, aby wyjść z samotności. A mimo to dążył do miłości w nieustępliwym uniesieniu"
                       Gabriele d'Annunzio - "Triumf Śmierci".


Wybrałam te dwa cytaty, gdyż według mnie, mogą one być kluczem do osobowości Gabriela d'Annunzio, takiego, jakiego zobaczyłam oczami duszy, kiedy przestąpiłam progi jego domu. Pojechałam tam powodowana ciekawością, gdyż chciałam z bliska spojrzeć na pamiątki po człowieku, który w dalszym ciągu jest dla Włochów jednym z najbardziej znaczących bohaterów narodowego panteonu. Mam też wrażenie, że w oczach rodaków nie dyskredytują go niewątpliwe związki z faszyzmem w jego początkowym okresie oraz fakt, że często jest nazywany Janem Chrzcicielem tego ruchu. Cały ten problem trudno mi ocenić w sposób jednoznaczny, gdyż jest to zadanie dla wytrawnych historyków, jednak temat bardzo mnie zainteresował, więc zdarzyło mi się rozmawiać o tym z Włochami i sądzę, że w wielu przypadkach są oni dalecy od totalnego potępienia faszyzmu, zwłaszcza w jego zaraniu. Oczywiście, wszyscy głośno odżegnują się od rasizmu (który we włoskim wydaniu nie był tak istotną tendencją, jak to miało miejsce w Niemczech) zabójstw politycznych i sojuszu z Hitlerem, jednak podkreślają fakt, iż po wyniszczającej I Wojnie ta ideologia, w swoich początkach państwowotwórcza i nawiązująca do tradycji starożytnego Rzymu, apelowała przede wszystkim do poczucia wielkości narodu, który w istocie nie miał zbytnich powodów do dumy z racji problemów ekonomicznych oraz braku narodowej jedności. W tej trudnej sytuacji wybawieniem mogło być pojawienie się "silnego człowieka", nowego wodza, który niczym ojciec surowy a czasem wręcz groźny, zapanowałby nad sytuacją i zagwarantował poczucie bezpieczeństwa. Nawet rezygnacja z przywilejów demokracji w zamian za przywileje socjalne, nie wydawała się czymś nie do przyjęcia ludziom znękanym wojną i niedostatkiem. Na dodatek powojenne podziały w Europie nie budziły we Włochach entuzjazmu, co stwarzało dobry grunt dla kolonialnych, rewizjonistycznych i wielkościowych idei. Nota bene, w owych czasach podobne tendencje dały się odczuć w wielu innych europejskich państwach, także w Polsce, o czym doskonale wiedzą miłośnicy historii.

Gabriele d'Annunzio dziś jest dla Włochów nie tylko poetą i pisarzem, którego czytają i o którym uczą się w szkole. Pamięta się przede wszystkim o tym, że był człowiekiem, który miał odwagę dobrowolnie rzucić się w wojenną awanturę aby wcielić w życie swoje idee. Kiedy w 1915 roku jako ochotnik zaciągnął się do wojska miał pięćdziesiąt dwa lata, więc z racji wieku nie podlegał mobilizacji i z całym spokojem mógł pozostać w domowych pieleszach. Wykazał się przy tym błyskotliwą inteligencją organizując przedsięwzięcia znaczące dla włoskiej propagandy, takie jak "Beffa di Buccari"* i "Lot na Wiedeń"** które zaprojektował a później wziął w nich czynny udział. Wielokrotnie dawał tez dowody wielkiej osobistej odwagi jako dowódca i z tego powodu był powszechnie szanowany; został również wielokrotnie odznaczony (ogółem otrzymał dziesięć medali za zasługi bojowe). Szczytowym momentem w  politycznej karierze d'Annunzia, było stworzenie  ochotniczego Legionu, który pod jego dowództwem we wrześniu 1919 roku zajął miasto Fiume, rugując sprzymierzone siły francusko-angielsko-amerykańskie. D'Annunzio utworzył tam niezależną Republikę Carnaro, co miało być początkiem procesu uzyskania dla Włoch Istrii i Dalmacji, gdzie od czasów Republiki Weneckiej włoskie wpływy były bardzo silne. Jednak ta akcja postawiła rząd włoski w niezręcznej sytuacji wobec aliantów i reszty Europy, co poskutkowało wysłaniem wojska i usunięciem rebeliantów w grudniu 1920 roku w wyniku bratobójczej walki. Natomiast poparcie polityczne przyszło wówczas ze strony  faszystów, do których po wycofaniu  z miasta przyłączyli się legioniści d'Annunzia. Sam pisarz po opuszczeniu Fiume udał się do swojej willi Cargnacco w Gardone Riviera, gdzie mieszkał aż do śmierci w 1938 roku. Jednak ta emigracja wewnętrzna nie była równoznaczna z całkowitym wycofaniem się z życia politycznego, gdyż Gabriele d'Annunzio ze swojego dobrowolnego odosobnienia w dalszym ciągu sprawował "rząd dusz" otoczony powszechnym szacunkiem narodu, który nie zapomniał o jego wojennych zasługach, dlatego też najczęściej mówiono o nim po prostu "Commandante" lub "Vate" czyli Mistrz.

Ta notatka, to kilka słów wprowadzenia do relacji z tego, co zobaczyłam, kiedy odwiedziłam niezwykły dom d'Annunzia w Gardone Riviera i pozostałe części kompleksu, który tam stworzył. W najbliższym czasie nastąpi ciąg dalszy, gdzie spróbuję zmierzyć się z opisem Vittioriale Degli Italiani i różnymi aspektami życia poety, które było tak bujne i niezwykłe, że wystarczyłoby na kilka nieprzeciętnych ludzkich egzystencji.

Zdjęcia zamieszczone w tym poście zrobiłam w trakcie projekcji filmu edukacyjnego, który można obejrzeć w muzeum poświęconym poecie; stąd ich nie najlepsza jakość i obecność logo "Luce" w prawym górnym rogu.

*"Beffa di Bucari" to epizod, jaki miał miejsce w czasie I Wojny Światowej, kiedy do portu Bucari (Bakar) miejscu stacjonowania austriackich jednostek, wpłynęły trzy włoskie torpedowce MAS, aby odpalić swoje pociski. Ponieważ nieprzyjacielskie okręty były chronione sieciami zabezpieczającymi, torpedy nie wyrządziły im większych szkód, lecz sam fakt wejścia Włochów do obcego portu wojennego i ich bezpieczne wycofanie się po akcji, ośmieszył przeciwnika. Do tego efektu walnie się przyczyniło również to, że w porcie wyrzucono trzy butelki z trójkolorową flagą i odręcznym pismem d'Annunzia, wykpiwającym porządek w austriackiej marynarce.

**"Lot na Wiedeń" to inny, spektakularny epizod wojenny, którego pomysłodawcą był d'Annunzio. Wespół ze swoją eskadrą aeroplanów "San Marco" przeleciał nad austriackim terytorium aż do Wiednia, gdzie piloci rozrzucili propagandowe ulotki w języku włoskim i niemieckim. Nietrudno sobie wyobrazić, jakie wrażenie zrobiło to na wiedeńczykach, tym bardziej, że ulotki mówiły, iż jest to jedynie zapowiedź drugiego nalotu, podczas którego na miasto mogą spaść bomby.

Jak widać, bogactwo osobowości pisarza rzeczywiście było ogromne... Mężny żołnierz, w potrzebie zmieniał się w błyskotliwego stratega lub polityka o własnych wizjach, które bez wahania wprowadzał w czyn. Jak się to ma do innego aspektu jego życia, jako dandysa, wyrafinowanego kochanka wielu niebanalnych kobiet, subtelnego poety autora niezrównanych, nastrojowych wierszy, czy prozaika zdolnego przeprowadzić dogłębną analizę ludzkiej duszy, to już na zawsze pozostanie jego tajemnicą... 

niedziela, 16 czerwca 2013

Lombardia. Jezioro Garda i Gardone Riviera.



Gardone Riviera, jak wskazuje na to jego nazwa, leży nad jeziorem Garda. To największe z lombardzkich jezior, które na swój użytek nazwałam Morzem Błękitu, ze względu na lazurowy kolor wody i błękitny opar, jaki je spowija. Po raz pierwszy byłam tam wiele lat temu i choć wracałam w te strony kilkakrotnie, nigdy nie zdołałam trafić na pogodę, pozwalającą na podziwianie okolicznego pejzażu w całej pełni... Za każdym razem przeciwległy brzeg jeziora tonął w welonie wilgoci i można było zobaczyć jedynie jego zamglone zarysy.


Pytałam nawet o to stałych mieszkańców i dowiedziałam się, że dzieje się tak przede wszystkim podczas ciepłych miesięcy,  gdyż wtedy ta ogromna masa wody intensywnie paruje. Widać nie miałam szczęścia, bo nawet w innych porach roku, kiedy przejeżdżałam nieopodal autostradą w stronę Verony, we mgle widziałam jedynie cienie okolicznych gór. Mimo to, jezioro Garda ma swoich licznych zwolenników, którzy cenią je za ten właśnie aspekt, gdyż nawet w takie dni rejs statkiem po jeziorze niesie po prostu bajeczne wrażenia, brzegi zaledwie majaczą w oddali a woda i niebo przyjmują tę samą barwę. Przyznam też, że i mnie to urzekło, choć dałabym wiele, aby zobaczyć jezioro podczas wietrznej pogody i móc podziwiać w całej okazałości górskie szczyty w jego północnej części. Lago di Garda jest ogromne, a jego powierzchnia ponad trzykrotnie większa niż ta, jaką ma nasze jezioro Śniardwy. 


Pewnego razu, kiedy leciałam samolotem do Polski, zobaczyłam je daleko w dole, skąpane w takiej samej, błękitnej poświacie, jaką widziałam z pokładu statku. Głęboki lazur wody przechodził w ciemną zieleń otaczającej je roślinności a jeszcze dalej widniały liliowo - perłowe łańcuchy Alp. Nad jeziorem Garda leży wiele uroczych miejscowości, gdzie można podziwiać piękne ogrody z charakterystycznymi sylwetkami cyprysów, dobrze utrzymane bulwary z mnóstwem kwiatów, wspaniałe hotele z przełomu XIX i XX wieku, romantyczne wille i zaułki. Miejscowości te żyją przede wszystkim z turystów, szczególnie upodobali sobie tę okolicę Niemcy, Skandynawowie i Anglicy, choć nie brakuje też przedstawicieli innych narodowości. Ze względu na łagodny klimat i niewątpliwe uroki krajobrazu, wielu z nich po wejściu w wiek emerytalny osiedla się tu na stałe.
Ja do Gardone Riviera pojechałam przede wszystkim ze względu na fakt, iż tu właśnie spędził ostatnie lata swego życia Gabriele d'Annunzio, poeta, dandys, żołnierz i polityk w jednej osobie.


Pozostała po nim posiadłość, którą nazwał Vittoriale degli Italiani, będąca już za jego życia swego rodzaju muzeum, jakie stworzył, aby gromadzić w nim pamiątki - relikwie, mające świadczyć o potędze włoskiego ducha. O istnieniu Vittoriale dowiedziałam się kilka lat wcześniej; już wtedy postanowiłam, że kiedyś muszę je zobaczyć. Nie będę ukrywać, iż moje zainteresowanie w dużej mierze spowodowała fama skandalisty, jaką poeta cieszył się za życia i jego dwuznaczny związek z Tamarą Łempicką, o którym się dowiedziałam podczas zwiedzania wspaniałej wystawy naszej wybitnej malarki w mediolańskim Palazzo Reale. Nie bez wpływu był też fakt, iż będąc w Muzeum Obuwia w Vigevano miałam okazję zobaczyć piękne, robione na miarę obuwie d'Annunzia. Odniosłam wrażenie, że był bardzo eleganckim mężczyzną, czego dowodził widok jego doskonale utrzymanych trzewików i butów do konnej jazdy.


Zawsze mnie interesowało zwiedzanie domów sławnych ludzi i poznawanie ich życia poprzez miejsca, w których przebywali, więc tak się złożyło, że te mizerne okruchy informacji stały się zaczątkiem mojej wspanialej przygody z włoską historią i literaturą. Po raz pierwszy próbowałam dotrzeć do Gardone Riviera w najbardziej atrakcyjny sposób, czyli statkiem. Niestety, zamysł spalił na panewce ze względu na problemy komunikacyjne, co zmusiło mnie do zmiany planu; wtedy zamiast domu poety obejrzałam prześliczny zamek w Sirmione. Postanowiłam zrobić drugie podejście, tym razem drogą lądową; podczas tej wycieczki towarzyszyła mi Federica, córka moich włoskich przyjaciół. Wczesnym rankiem wyjechałyśmy podmiejską koleją z Limbiate do Mediolanu, stamtąd innym pociągiem dotarłyśmy do Brescii, gdzie znów się przesiadłyśmy, tym razem na autobus jadący do Gardone Riviera.


Region Lombardia właśnie wprowadził w życie system abonamentów znacznie ułatwiający życie podróżujących, więc za nieduże pieniądze wykupiłyśmy jednodniowe bilety, uprawniające do  dowolnej ilości przejazdów wszystkimi środkami komunikacji w jego obrębie. Dzięki temu uniknęłyśmy stania w kolejkach na dworcu i szukania punktu, gdzie sprzedaje się bilety na autobus (ich umiejscowienie jest często zagadką trudną do rozwiązania) a także zaoszczędziłyśmy znaczącą sumę pieniędzy. Mimo bardzo dobrego połączenia, do celu dotarłyśmy przed południem, około godziny jedenastej. Miasteczko bardzo nam się spodobało, czyściutkie, o ładnej architekturze, gwarantowało przyjemny odpoczynek. Po kilkugodzinnej podróży należało się nam pokrzepienie, więc skierowałyśmy się w stronę bulwaru, aby poszukać miłej kawiarenki. Nasz wybór padł na bar - kawiarnię, który nieopodal rozłożystej lipy miał dla swych gości romantyczne stoliki i krzesełka z rattanu, chroniące się pod żółtymi, płóciennymi parasolami.

W tym bajecznym otoczeniu mogłyśmy napawać się do woli pięknym widokiem jeziora, cieszyć smakiem kawy i lodów oraz towarzystwem kaczek - krzyżówek, które chodziły pomiędzy stolikami, najwyraźniej oczekując na datki w postaci okruszków. Po zaspokojeniu naszego i kaczego apetytu, ruszyłyśmy na poszukiwanie domu poety. Nie trwały one długo, gdyż miasteczko jest niewielkie a kierunek do Muzeum dobrze oznakowany. Minęłyśmy bardzo efektowny budynek Grand Hotelu, a następnie niezbyt duży, lecz kipiący dorodną roślinnością ogród botaniczny. Alejką prowadzącą po zboczu góry doszłyśmy do niewielkiego parku, za którym znajdowało się kilka bardzo malowniczych uliczek, połączonych półkolistymi bramami. Z jednej z nich wyjechał na wprost nas uroczy, mały pociąg, obwożący turystów po mieście. Pomachałyśmy rozbawionym ludziom w wagonikach, a kiedy pociąg nas wyminął,  wyszłyśmy na niewielki placyk, gdzie po przeciwnej stronie znajdowała się następna brama. Dalej był jeszcze jeden plac, gdzie rosły duże, piękne drzewa oliwne: w głębi, za nimi, na niewielkim wzniesieniu widniał kompleks imponujących budowli. Stałyśmy przed Vittoriale degli Italiani!

Ponieważ temat jest ogromny niczym  Lago di Garda, ciąg dalszy nastąpi.
Więcej zdjęć>


Wszystkim czytelnikom chciałabym zarekomendować pewien filmik, który znalazłam u Piotra z Austin 
 
Gorąco polecam!

środa, 12 czerwca 2013

Lombardia. Monte Isola, Sanktuarium Madonna della Ceriola.



Za czasów rzymskich w okolicy jeziora Sebino najbardziej rozwiniętym kultem był podobno kult bogini Izydy. Od jej imienia pochodzi nazwa miasteczka Iseo i druga (chyba bardziej popularna) nazwa tego jeziora - Lago d'Iseo. Jak to wiemy ze źródeł historycznych, rozszerzające się chrześcijaństwo wchłonęło pewne elementy kultów pogańskich, adaptując je do swoich potrzeb.  Prawdopodobnie tak też się stało w przypadku Sanktuarium Maryjnego na Monte Isola. Początek jego historii niknie w pomroce dziejów, jednak są doniesienia, że w V wieku, za czasów San Vigilio, biskupa Brescii, była tam niewielka kaplica.


Z czasem na jej miejscu wzniesiono większy kościół, który rozbudowano w XVI  wieku a w XVIII dobudowano mu imponującą  dzwonnicę. Ciekawe jest też pochodzenie przydomka Madonny - Ceriola. Tu nie ma zgody, ponieważ są przekazy mówiące o tym, że pierwsza statua Matki Boskiej była zrobiona z wosku (cera) a dopiero później zastąpiono ją obecną rzeźbą, wykonaną w drewnie. Inna wersja głosi, że nazwa ta jest związana z woskowymi świecami wotywnymi, które miały symbolizować światło wiary, licznie przynoszonymi przez wiernych. Przekazy pisane mówią o szybko rozwijającym się kulcie Madonny, zarówno na wyspie, jak i w okolicy a wiele osób zaświadczało, iż doznało różnych łask za jej pośrednictwem. Jednak Sanktuarium szerzej rozsławiło dopiero pewne zdarzenie, tragiczne dla wyspy i pobliskich miejscowości. 

Otóż w 1836 roku nawiedziła te strony epidemia cholery azjatyckiej, podczas której ludzie masowo umierali z braku skutecznego remedium. Zrozpaczonym wyspiarzom pozostało jedynie liczyć na pomoc opatrzności boskiej, więc w  drugą niedzielę lipca udali się wspólnie do Sanktuarium by modlić się o cud. Tak się stało, że straszna choroba przestała się szerzyć i w ciągu kilku dni epidemia znalazła swój koniec. Od tej pory okoliczna ludność świętuje rocznicę tego wydarzenia; w każdą rocznicę rzesze ludzi przybywają do Sanktuarium, aby zanieść Madonnie swe prośby i podziękowania. Tak, czy inaczej, dla mieszkańców wyspy i wybrzeża jest ono od wieków nie tylko ośrodkiem kultu, lecz również symbolem ich jedności. Kiedy zapoznawałam się z historią podobnych miejsc, niejednokrotnie ogarniało  mnie uczucie respektu dla tych małych społeczności, które kultywują tradycję swych przodków, jednocząc się w swoich staraniach. Gdy wędrowałam po górach Lombardii i Piemontu, niejednokrotnie w miejscach bardzo odległych od ludzkich siedzib odkrywałam małe kapliczki, gdzie czyjeś ręce postawiły świeże kwiaty i zapaliły lampkę, najbliższe otoczenie było posprzątane a trawa wykoszona, co w widomy sposób dowodziło ludzkich starań. 



Również i to Sanktuarium jest takim pięknym i wzruszającym dowodem wspólnego działania tej wyspiarskiej społeczności. Najbardziej imponującym przykładem jest przedsięwzięcie, które miało tu miejsce w 1924 roku. Dokonano wtedy uroczystej koronacji wizerunku Madonny i Dzieciątka a dla tej niewielkiej grupy ludzi był to wysiłek na naprawdę ogromną skalę. Dwie złote korony dla Marii i Dzieciątka, odlano po przetopieniu kosztowności oddanych na ten cel przez miejscowe kobiety, a mieszkańcy wyspy i okolicznych wiosek leżących na stałym lądzie, na własnych plecach nosili materiały budowlane, niezbędnie do restauracji i upiększenia świątyni. Podobnie rzecz się miała, kiedy 1964 roku powzięto ideę zbudowania drogi krzyżowej. Ludzie znowu zjednoczyli się we wspólnej pracy, aby zbudować kaplice i monument poświęcony współmieszkańcom, którzy stracili życie w działaniach wojennych, lub zginęli skutkiem wypadku podczas pracy. 

Jednak chyba najpiękniejsze święto zorganizowano w pięćdziesiątą rocznicę koronacji Madonny w 1974 roku. Statua była w tym czasie transportowana z kościoła do poszczególnych wiosek i gościła w każdej z nich przez tydzień. Na zakończenie zorganizowano na jeziorze procesję - statek  wiozący figurę Madonny i grupę  wiernych okrążył wyspę w towarzystwie orszaku ludzi płynących na łódkach, których było w sumie ponad dwieście. Kiedy ów orszak przybił do brzegu, miejscowa młodzież podczas nocnej procesji z pochodniami odniosła statuę do świątyni. Z tej okazji dokonano następnego etapu rozbudowy Sanktuarium - powstał dom pielgrzyma i wygodne schody wiodące do kościoła. Dom pielgrzyma wewnątrz ozdobiono freskami nawiązującymi do życia na wyspie, a jeden z nich przedstawia obchody z 1974 roku. Wewnątrz kościoła  zwraca uwagę przede wszystkim piękny, drewniany tryptyk głównego ołtarza, pochodzący z 1400 roku, w obudowie z marmuru dodanej w roku 1620.Tryptyk przedstawia Madonnę trzymającą na kolanach Dzieciątko, a towarzyszą jej święci Faustino i Giovita, którzy przynieśli wiarę chrześcijańską w te strony. W kościele znajdują się liczne wota, również pod postacią niewielkich obrazków. Przedstawiono na nich zdarzenia, które ofiarodawcy uznali za cudowną interwencję Madonny. Na ścianie na wprost wejścia znajduje się fragment pięknego XVI wiecznego fresku, zdobiącego kościół przed późniejszą restauracją.

Z tego samego okresu pochodzi drugi fresk "Ecce Homo" przypisywany Giulio Romanino. Wiąże się z nim interesujące zdarzenie - został on bowiem przypadkowo wydobyty spod pokrywającego go tynku na skutek uderzenia pioruna. Muszę tu powiedzieć, że kiedy dotarłam do Sanktuarium, okazało się, iż jest tam sporo ludzi. Część, tak jak ja, przyjechała lokalnym busem, zaś inni przyszli na piechotę z okolicznych miejscowości. Również we wnętrzu kościoła zastałam kilka osób zatopionych w modlitwie, więc chcąc go dokładnie obejrzeć, musiałam się zachowywać bardzo dyskretnie. Także dłuższe pstrykanie zdjęć w tej sytuacji byłoby dużym nietaktem, dlatego też ograniczyłam się w tym względzie do minimum. Po zwiedzeniu Sanktuarium miałam zamiar obejrzeć resztę wyspy, więc przyszedł czas, aby udać się w drogę powrotną. Ponieważ jest tu kilka ścieżek prowadzących w dół, postanowiłam, że do Maraglio wrócę pieszo. Ścieżka prowadziła mnie miejscami przez las, aby po chwili wyjść na tarasowe poletka gdzie rosły oliwki i winorośl, a wędrówka po tej pięknej, spokojnej okolicy, oddychanie czystym powietrzem i słuchanie śpiewu ptaków, sprawiło mi prawdziwą przyjemność.

Niestety, pogoda nieco się popsuła i powietrze dotąd przejrzyste, zrobiło się ciężkie i wilgotne. Żałowałam, że tak się stało, bo jak to zwykle bywa w Lombardii, foschia nie pozwoliła mi na nacieszenie się widokiem przeciwległych brzegów jeziora. No, ale cóż, życie nie składa się z samych przyjemności! Po zejściu do Maraglio ponownie wsiadłam na statek, który opływał wyspę dookoła. Dzięki temu mogłam zobaczyć ją całą, a na dodatek dwie maleńkie wysepki znajdujące się nieopodal. Pełna wrażeń dotarłam do przystani w Iseo, gdzie wsiadłam do pociągu i po licznych przesiadkach pod wieczór dotarłam do domu.



Przykro mi, że kilka zdjęć z wnętrza Sanktuarium nie zachwyca jakością, ale jak wspominałam wcześniej, robiłam je w taki sposób, żeby nie zwracać uwagi modlących się wiernych i nie przeszkadzać "pstrykaniem". 

Mimo to, zapraszam do albumu >