wtorek, 29 października 2024

Uroki Mazur, czyli rejs statkiem na trasie Ostróda - Stare Jabłonki.

 

Ten post będzie nieco odmienny od wszystkiego co napisałam dotychczas. Tak się złożyło, że ostatnio zaniedbałam blogosferę a stało się to dlatego, że zbiegło mi się parę istotnych spraw, którym musiałam poświęcić dużo uwagi. Poza tym mój laptop zaczął zdecydowanie odmawiać dalszej współpracy a ponieważ działał na oprogramowaniu Widows 10 postanowiłam, że kupię coś nowszej generacji a przy okazji zmienię markę. Siłą rzeczy zaprzyjaźnienie się z nowym egzemplarzem i jego interfejsem zajęło mi trochę czasu, musiałam też przenieść na niego wszystkie zdjęcia a mam ich mam naprawdę dużo. Na dodatek niektóre są niewarte przetrzymywania a inne mają po kilka nie zawsze udanych kopii, więc przyszedł odpowiedni moment, żeby to wszystko uporządkować. To oznaczało ogrom dodatkowej pracy, gdyż musiałam przejrzeć każdy folder, nadać mu właściwości i ręcznie zapisać na dysku. Większą część plików już uporządkowałam, co prawda jeszcze sporo jest przede mną, jednak w nich jest nieco mniejszy bałagan, więc będzie to zadanie o wiele prostsze. Dlatego w minioną niedzielę postanowiłam zrobić sobie przerwę, tym bardziej, że od kilku tygodni na Mazurach jest wspaniała pogoda a ten dzień zapowiadał się na równie piękny jak większość dni tej jesieni. Chyba już kiedyś wspominałam, że moja córka Marta jest morsem, więc dla niej koniec października to świetna pora, żeby rozpocząć nowy sezon i zaadaptować się do coraz niższej temperatury wody. W związku z tym w niedzielne poranki pływa na kąpielisku nad pobliskim jeziorem Sajmino a ja postanowiłam jej towarzyszyć, żeby pospacerować i przy okazji zrobić parę zdjęć plaży w jesiennej scenerii.

W Ostródzie jest spora grupa morsów, więc kiedy dotarłyśmy na miejsce kilka osób już się kąpało. Na trzecim zdjęciu od góry, po prawej stronie pomostu, widać grupkę osób stojących po pas w jeziorze a po lewej Marta oswaja się z różnicą temperatur. Natomiast na czwartym  z nich można dostrzec kręgi na wodzie i płynącą Martę. Tak jak się tego spodziewałam, jezioro i jego okolica wyglądały przepięknie, choć nad wodą snuła się jeszcze delikatna poranna mgiełka, było słonecznie i bardzo ciepło. Kiedy patrzyłam na spokojną taflę wody i linię brzegową, przypomniał mi się podobny widok we Włoszech. Było to w Orcie, miejscowości leżącej na terenie Piemontu, gdzie pewnej jesieni pojechałam wraz z Martą, która mnie właśnie odwiedziła. O Orcie pisałam na tym blogu kilkakrotnie, gdyż jest ona przepięknym, historycznym miasteczkiem, pełnym wspaniałych zabytków, jak choćby romańska bazylika wzniesiona na wyspie czy barokowe kaplice sacromonte poświęconego życiu św. Franciszka. Chociaż kalendarz mówił że jest listopad, również wtedy pogoda nam dopisała a ciepły i słoneczny dzień oszałamiał  jesiennym kolorami. Uderzyło mnie to podobieństwo, które choć dość odległe, nasunęło mi oczywiste skojarzenia i powód do sentymentalnych wspomnień. Są to piękne wspomnienia bo pokochałam włoski pejzaż, czasem pełen jaskrawych barw a innym razem przesłonięty szarą zasłoną niepogody, podobnie jak kocham nieco smętne mazurskie widoki, wśród których się wychowałam. Myślę też o tym, jak bardzo wszystko się zmieniło za mojego życia i jak to się dzieje, że klimat polskiej jesieni, niegdyś dużo bardziej surowy, zaczyna przypominać klimat północnych Włoch... 

Osoba patrząca na powyższe zdjęcia zapewne odgadnie, że pierwszy blok przedstawia  ostródzkie jezioro Sajmino a na drugim jest jezioro w  Orcie. Choć obydwa emanują spokojem i nostalgicznym klimatem, to mazurski pejzaż ma tylko sobie właściwą delikatność koloru i światła. 

To co napisałam powyżej jest w zasadzie jedynie dygresją, którą mi przyniósł ten niedzielny poranek, gdyż zasadnicza część tego posta będzie nawiązywała do zdjęcia tytułowego na którym jest fragment promenady nad jeziorem Drwęckim. W pewnym sensie odniosę się do wpisu Uli o holenderskim miasteczku i jego mostach a także posta Mab na temat lokalnej legendy (pozdrawiam obydwie dziewczyny jednocześnie dziękując za inspirację). Z Ulą wymieniłyśmy się komentarzami, kiedy napisałam o tym, że na ostródzkiej promenadzie są mosty podobne do holenderskich, chociaż ze zrozumiałych powodów jest ich dużo mniej. Oczywiście nie jesteśmy wodnym miastem jak Wenecja czy choćby Wrocław słynący ze swoich licznych przepraw, jednak jezioro w centrum, rzeka i kanały sprawiają, że wiele osób uważa Ostródę za bardzo malowniczą miejscowość.

W okolicy Ostródy jest wiele jezior, dwa z nich to jezioro Pauzeńskie i jezioro Szeląg, połączone z jeziorem Drwęckim systemem śluz i kanałów. Stanowią one wschodnią część  unikatowego zabytku, jakim jest Kanał Ostródzko - Elbląski. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu ten odcinek kanału miał wielkie znaczenie praktyczne, gdyż spławiano nim do ostródzkiego tartaku drewno pozyskiwane z okolicznych lasów. Dziś to już tylko element historii miasta i nie ma tartaku nad jeziorem, jednak ja dobrze pamiętam czasy jego istnienia a także potężne sosnowe pnie sezonowane w przybrzeżnych wodach. Ponieważ leżały blisko siebie można było chodzić po nich niczym po tratwach, choć była to niebezpieczna zabawa dostępna jedynie dla największych ryzykantów, gdyż luźno leżące bale miały tendencję do obracania się w wodzie co groziło przymusowa kąpielą, zmiażdżeniem nogi a nawet utonięciem. 

Obecnie ostródzkie akweny służą przede wszystkim do rekreacji a jej ważnym elementem są rejsy spacerowe po Kanale Ostródzko - Elbląskim, jeziorze Drwęckim a także na trasie Ostróda - jezioro Pauzeńskie - jezioro Szeląg - Stare Jabłonki. Swego czasu byłam na takim wycieczkowym rejsie wraz z Martą i Mają (córką mego syna Jakuba). Trasa z Ostródy do Starych Jabłonek liczy osiemnaście kilometrów, co przekłada się na dwie i pół godziny spędzone na wodzie. Płynie się tylko w jedną stronę, natomiast na drugą część podróży firma zapewnia transport autobusem. Do wyboru są dwa warianty, można  popłynąć  statkiem z Ostródy do Starych Jabłonek  i wrócić do miasta autobusem lub odwrotnie.

My wybrałyśmy wariant dojazdu autobusem do Starych Jabłonek i powrót statkiem. Jezioro Szeląg to w zasadzie dwa jeziora, Szeląg Mały, nad którym leży wieś letniskowa Stare Jabłonki i Szeląg Wielki, jezioro rynnowe długie na 12 km, którego szerokość nie przekracza tysiąca metrów. Mniejsze jezioro z większym łączy krótki kanał i przesmyk w ceglanej obudowie, biegnący pod wysokim nasypem kolejowym, po którym kursuje pociąg relacji Olsztyn - Ostróda. Nasyp dzielący jeziora ma imponujące rozmiary, wraz z linią kolei zbudowano go w drugiej połowie XIX wieku a z tego co wiem, środki na ten cel pochodziły z ogromnej kontrybucji, jaką Francja musiała uiścić Prusom po przegranej wojnie w latach 1870-1871. Brzegi obydwóch jezior porastają bujne mazurskie lasy, wśród których posadowiły się nieliczne wioski.

W południowej części jeziora po dwóch stronach lustra wody leżą dwie takie wioski, Zwierzewo i Kątno. Wiąże się z nimi lokalne podanie, które postanowiłam tu przytoczyć zachęcona pięknymi opowieściami Mab. Mówi ono o tym skąd się wzięła ta dość niezwykła nazwa jeziora, która większości ludzi zapewne kojarzy się ze słowem oznaczającym dawną monetę. Na wstępie dodam jeszcze, że szelągi w większości były bite ze srebra a później także z pośledniejszych metali (stąd wzięło się przysłowie o złym szelągu * ) lecz najstarsze monety noszące tę nazwę były wykonane ze złota i właśnie o takim złotym szelągu mówi ta opowieść. Otóż dawno temu, we wsi Zwierzewo żył młody rybak ze swymi rodzicami. Byli to ludzie raczej ubodzy a ich największym skarbem, którego strzegli jak oka w głowie był złoty szeląg, moneta przekazywana w rodzinie z pokolenia na pokolenie. Przyszedł czas, kiedy młodemu rybakowi spodobała się piękna dziewczyna z Kątna a ona przychylnie odpowiedziała na jego zaloty. Ponieważ obydwoje pracowali przez cały dzień, mogli się spotykać dopiero po zapadnięciu zmroku. Wieczorem każde z nich wsiadało do swej łodzi i płynęło na środek jeziora, gdzie mogli rozmawiać do woli nie słyszani przez nikogo. Dzięki tym spotkaniom ich sympatia przerodziła się w miłość, więc rybak postanowił poprosić swą wybrankę o rękę a na znak swych uczuć zamierzał ofiarować jej złoty szeląg otrzymany od rodziców. 







Niestety o spotkaniach dwojga zakochanych dowiedziała się gromada wioskowych urwisów, którzy postanowili spłatać im psikusa. Kiedy narzeczeni przysięgali sobie wieczną miłość chłopcy podpłynęli po cichu a kiedy byli blisko zrobili "kocią muzykę". Na nieszczęście stało się to w momencie, kiedy rybak podał swej wybrance monetę a traf chciał, że dziewczyna przestraszona niespodziewanymi wrzaskami upuściła ją do wody. Rodzinny skarb pogrążył się w toni jeziora, co obydwoje uznali za złą wróżbę i od tej pory przestali się spotykać. Byli z tego powodu bardzo nieszczęśliwi lecz choć ustały ich nocne spotkania, miłość w ich sercach trwała nadal. Minął jakiś czas, rybak ciężko pracował lecz mimo to nie zdobył bogactwa, aż do dnia, gdy w jego sieci wpadł ogromny sum. Kiedy rozciął brzuch ryby jego oczom niespodziewanie ukazała się złota moneta, ta sama, która kiedyś wypadła z rąk jego ukochanej. To niespodziewane szczęście stało się też początkiem poprawy losu, młodzieniec wreszcie  mógł poślubić swoją wybrankę, tym bardziej, że od tej pory jego sieci zawsze były pełne ryb co dobrze wróżyło młodej rodzinie. Wieść o tym nadzwyczajnym zdarzeniu szybko się rozniosła wśród okolicznej ludności i od tej pory jezioro zaczęto nazywać Szelągiem.








Jak już wspomniałam z pokładu statku możemy obserwować brzegi Małego i Wielkiego Szeląga, porośnięte gęstym lasem i nieliczne miejsca, gdzie jest swobodny dostęp do wody. Po przepłynięciu mniej więcej trzech czwartych długości jeziora, statek skręca w lewo i wpływa do kanału, który łączy Szeląg Wielki z jeziorem Pauzeńskim. Jest to przepiękny odcinek trasy, gdyż kanał nadal biegnie przez las, więc w wodzie na przemian odbija się okoliczna roślinność i fragmenty nieba. Ponieważ przepływający statek tworzy na lustrze wody fale i wiry, daje to niesamowite efekty wizualne. Kanał nie jest długi, więc niebawem przed dziobem statku ukazuje się śluza Mała Ruś, biorąca swą nazwę od wioski leżącej nieopodal. Śluzowanie jest atrakcją samo w sobie,  bowiem najpierw otwierają się ciężkie drewniane wrota i statek wpływa do wnętrza betonowej komory; wrota za rufą się zamykają a kiedy woda w komorze osiągnie odpowiedni stan otwierają się wrota przed dziobem, dzięki czemu statek pokonuje różnicę poziomów pomiędzy dwoma akwenami. Za śluzą jest niezbyt duże, lecz bardzo malownicze jezioro Pauzeńskie, położone w bezpośrednim sąsiedztwie Ostródy. Jego brzegi również porasta bujna roślinność jednak o odmiennym charakterze, nie ma tu zwartego lasu jaki otacza jezioro Szeląg, za to zobaczymy rozległe trzcinowiska i całe połacie grążeli i wodnych lilii. Wszystkie te rośliny tworzą bogaty ekosystem dający schronienie wielu gatunkom ptaków,  które wybrały to miejsce na swe ostoje. 









Po przepłynięciu jeziora Pauzeńskiego podróż ma się ku końcowi, w tym miejscu statek ma jeszcze do pokonania niezbyt długi odcinek kanału i śluzę Ostróda. Za śluzą zaczyna się miasto, przez które biegnie ostatni, najkrótszy odcinek przekopu, kończący się pod drewnianym mostem nieopodal darseny,  bazy ostródzkiej białej floty. Za mostem zaczyna się jezioro Drwęckie, tu przy promenadzie znajduje się przystań dla pasażerów, gdzie kończy się ten malowniczy rejs. Dwie i pół godziny na pokładzie statku to dość długo, jednak podróż po poszczególnych jeziorach i kanale jest bardzo urozmaicona a to sprawia, że czas się zbytnio nie dłuży. Poza tym sam fakt przebywania w tej spokojnej i relaksującej okolicy a także możliwość poznania niewątpliwych uroków mazurskiego pejzażu sprawiają, że ktoś kto da się skusić tej ofercie raczej nie pożałuje. Jak pisałam na początku, ostródzka flota ma więcej propozycji rejsów, więc można wybrać się na wycieczkę po jeziorze Drwęckim, popłynąć trasą z Miłomłyna do Ostródy albo z Buczyńca do Elbląga. 








Okolica wokół Ostródy ma ukształtowanie charakterystyczne dla obszarów polodowcowych, więc oprócz licznych jezior jest tu także dużo większych i mniejszych pagórków a także  spore różnice w poziomie pozornie płaskich terenów.
Tak też się dzieje w przypadku jezior, o których pisałam powyżej, najwyżej jest położone jezioro Szeląg (98,2 m n.p.m.) nieco niżej leży Pauzeńskie (96,7 m n.p.m.) a najniżej Drwęckie (94,9 m n.p.m.). To daje całkowitą różnicę poziomów wynoszącą około trzech metrów, skutecznie niwelowaną przez śluzy Mała Ruś i Ostróda, chroniące miasto od strony wschodniej. Podobnie ma się rzecz od zachodu, gdzie na trasie kanału znajdują się jeziora Ilińskie, Dudzkie, Sambrodzkie i Pniewskie, leżące jeszcze wyżej bo niemal na 100 m n.p.m. - tu pięciometrową różnicę wysokości redukują śluzy Zielona i Miłomłyn. Najniżej położone jezioro Drwęckie jest zlewnią okolicznych wód, więc gdyby zaszła taka sytuacja, że wszystkie cztery śluzy uległyby uszkodzeniu lub zostały celowo otwarte, ogromne masy wody z wszystkich sześciu jezior spłynęłyby kanałem do niecki w jakiej leży Ostróda, zalewając dużą część miasta. Jednak jest to czarny scenariusz, o którym nie myślą ani mieszkańcy ani tym bardziej turyści, którzy przyjeżdżają tu na wypoczynek. Liczący półtora wieku Kanał Ostródzko - Elbląski jest nadal żeglowny a wszystkie urządzenia techniczne zadbane i w pełni sprawne wciąż działają bez zarzutu. Dzięki tym staraniom kanał stanowi nie tylko unikatowy zabytek na skalę światową lecz także wspaniałą atrakcję turystyczną i wizytówkę naszego regionu.

* Przysłowie pochodzące z czasów, kiedy masowo fałszowano drobniejsze monety, które pierwotnie były ze srebra, poprzez dodawanie do nich innych pospolitych metali, przez co traciły na wartości. Można wziąć to dosłownie jako stwierdzenie, że jeśli komuś zapłacimy fałszywym pieniądzem to jest duże prawdopodobieństwo, iż po przejściu przez wiele rąk trafi on ponownie do naszej kieszeni albo rozszerzyć to pojęcie i powiedzieć, że zło uczynione przez człowieka wraca do niego, bo ktoś mu odpłacił tą samą monetą. Jednym słowem jest w tym wielka mądrość i wiele interpretacji a podobne przysłowia znajdziemy w wielu europejskich językach.