Ten post będzie nieco odmienny od wszystkiego co napisałam dotychczas. Tak się złożyło, że ostatnio zaniedbałam blogosferę a stało się to dlatego, że zbiegło mi się parę istotnych spraw, którym musiałam poświęcić dużo uwagi. Poza tym mój laptop zaczął zdecydowanie odmawiać dalszej współpracy a ponieważ działał na oprogramowaniu Widows 10 postanowiłam, że kupię coś nowszej generacji a przy okazji zmienię markę. Siłą rzeczy zaprzyjaźnienie się z nowym egzemplarzem i jego interfejsem zajęło mi trochę czasu, musiałam też przenieść na niego wszystkie zdjęcia a mam ich mam naprawdę dużo. Na dodatek niektóre są niewarte przetrzymywania a inne mają po kilka nie zawsze udanych kopii, więc przyszedł odpowiedni moment, żeby to wszystko uporządkować. To oznaczało ogrom dodatkowej pracy, gdyż musiałam przejrzeć każdy folder, nadać mu właściwości i ręcznie zapisać na dysku. Większą część plików już uporządkowałam, co prawda jeszcze sporo jest przede mną, jednak w nich jest nieco mniejszy bałagan, więc będzie to zadanie o wiele prostsze. Dlatego w minioną niedzielę postanowiłam zrobić sobie przerwę, tym bardziej, że od kilku tygodni na Mazurach jest wspaniała pogoda a ten dzień zapowiadał się na równie piękny jak większość dni tej jesieni. Chyba już kiedyś wspominałam, że moja córka Marta jest morsem, więc dla niej koniec października to świetna pora, żeby rozpocząć nowy sezon i zaadaptować się do coraz niższej temperatury wody. W związku z tym w niedzielne poranki pływa na kąpielisku nad pobliskim jeziorem Sajmino a ja postanowiłam jej towarzyszyć, żeby pospacerować i przy okazji zrobić parę zdjęć plaży w jesiennej scenerii.
W Ostródzie jest spora grupa morsów, więc kiedy dotarłyśmy na miejsce kilka osób już się kąpało. Na trzecim zdjęciu od góry, po prawej stronie pomostu, widać grupkę osób stojących po pas w jeziorze a po lewej Marta oswaja się z różnicą temperatur. Natomiast na czwartym z nich można dostrzec kręgi na wodzie i płynącą Martę. Tak jak się tego spodziewałam, jezioro i jego okolica wyglądały przepięknie, choć nad wodą snuła się jeszcze delikatna poranna mgiełka, było słonecznie i bardzo ciepło. Kiedy patrzyłam na spokojną taflę wody i linię brzegową, przypomniał mi się podobny widok we Włoszech. Było to w Orcie, miejscowości leżącej na terenie Piemontu, gdzie pewnej jesieni pojechałam wraz z Martą, która mnie właśnie odwiedziła. O Orcie pisałam na tym blogu kilkakrotnie, gdyż jest ona przepięknym, historycznym miasteczkiem, pełnym wspaniałych zabytków, jak choćby romańska bazylika wzniesiona na wyspie czy barokowe kaplice sacromonte poświęconego życiu św. Franciszka. Chociaż kalendarz mówił że jest listopad, również wtedy pogoda nam dopisała a ciepły i słoneczny dzień oszałamiał jesiennym kolorami. Uderzyło mnie to podobieństwo, które choć dość odległe, nasunęło mi oczywiste skojarzenia i powód do sentymentalnych wspomnień. Są to piękne wspomnienia bo pokochałam włoski pejzaż, czasem pełen jaskrawych barw a innym razem przesłonięty szarą zasłoną niepogody, podobnie jak kocham nieco smętne mazurskie widoki, wśród których się wychowałam. Myślę też o tym, jak bardzo wszystko się zmieniło za mojego życia i jak to się dzieje, że klimat polskiej jesieni, niegdyś dużo bardziej surowy, zaczyna przypominać klimat północnych Włoch...
Osoba patrząca na powyższe zdjęcia zapewne odgadnie, że pierwszy blok przedstawia ostródzkie jezioro Sajmino a na drugim jest jezioro w Orcie. Choć obydwa emanują spokojem i nostalgicznym klimatem, to mazurski pejzaż ma tylko sobie właściwą delikatność koloru i światła.
To co napisałam powyżej jest w zasadzie jedynie dygresją, którą mi przyniósł ten niedzielny poranek, gdyż zasadnicza część tego posta będzie nawiązywała do zdjęcia tytułowego na którym jest fragment promenady nad jeziorem Drwęckim. W pewnym sensie odniosę się do wpisu Uli o holenderskim miasteczku i jego mostach a także posta Mab na temat lokalnej legendy (pozdrawiam obydwie dziewczyny jednocześnie dziękując za inspirację). Z Ulą wymieniłyśmy się komentarzami, kiedy napisałam o tym, że na ostródzkiej promenadzie są mosty podobne do holenderskich, chociaż ze zrozumiałych powodów jest ich dużo mniej. Oczywiście nie jesteśmy wodnym miastem jak Wenecja czy choćby Wrocław słynący ze swoich licznych przepraw, jednak jezioro w centrum, rzeka i kanały sprawiają, że wiele osób uważa Ostródę za bardzo malowniczą miejscowość.
W okolicy Ostródy jest wiele jezior, dwa z nich to jezioro Pauzeńskie i jezioro Szeląg, połączone z jeziorem Drwęckim systemem śluz i kanałów. Stanowią one wschodnią część unikatowego zabytku, jakim jest Kanał Ostródzko - Elbląski. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu ten odcinek kanału miał wielkie znaczenie praktyczne, gdyż spławiano nim do ostródzkiego tartaku drewno pozyskiwane z okolicznych lasów. Dziś to już tylko element historii miasta i nie ma tartaku nad jeziorem, jednak ja dobrze pamiętam czasy jego istnienia a także potężne sosnowe pnie sezonowane w przybrzeżnych wodach. Ponieważ leżały blisko siebie można było chodzić po nich niczym po tratwach, choć była to niebezpieczna zabawa dostępna jedynie dla największych ryzykantów, gdyż luźno leżące bale miały tendencję do obracania się w wodzie co groziło przymusowa kąpielą, zmiażdżeniem nogi a nawet utonięciem.
Obecnie ostródzkie akweny służą przede wszystkim do rekreacji a jej ważnym elementem są rejsy spacerowe po Kanale Ostródzko - Elbląskim, jeziorze Drwęckim a także na trasie Ostróda - jezioro Pauzeńskie - jezioro Szeląg - Stare Jabłonki. Swego czasu byłam na takim wycieczkowym rejsie wraz z Martą i Mają (córką mego syna Jakuba). Trasa z Ostródy do Starych Jabłonek liczy osiemnaście kilometrów, co przekłada się na dwie i pół godziny spędzone na wodzie. Płynie się tylko w jedną stronę, natomiast na drugą część podróży firma zapewnia transport autobusem. Do wyboru są dwa warianty, można popłynąć statkiem z Ostródy do Starych Jabłonek i wrócić do miasta autobusem lub odwrotnie.
My wybrałyśmy wariant dojazdu autobusem do Starych Jabłonek i powrót statkiem. Jezioro Szeląg to w zasadzie dwa jeziora, Szeląg Mały, nad którym leży wieś letniskowa Stare Jabłonki i Szeląg Wielki, jezioro rynnowe długie na 12 km, którego szerokość nie przekracza tysiąca metrów. Mniejsze jezioro z większym łączy krótki kanał i przesmyk w ceglanej obudowie, biegnący pod wysokim nasypem kolejowym, po którym kursuje pociąg relacji Olsztyn - Ostróda. Nasyp dzielący jeziora ma imponujące rozmiary, wraz z linią kolei zbudowano go w drugiej połowie XIX wieku a z tego co wiem, środki na ten cel pochodziły z ogromnej kontrybucji, jaką Francja musiała uiścić Prusom po przegranej wojnie w latach 1870-1871. Brzegi obydwóch jezior porastają bujne mazurskie lasy, wśród których posadowiły się nieliczne wioski.
W południowej części jeziora po dwóch stronach lustra wody leżą dwie takie wioski, Zwierzewo i Kątno. Wiąże się z nimi lokalne podanie, które postanowiłam tu przytoczyć zachęcona pięknymi opowieściami Mab. Mówi ono o tym skąd się wzięła ta dość niezwykła nazwa jeziora, która większości ludzi zapewne kojarzy się ze słowem oznaczającym dawną monetę. Na wstępie dodam jeszcze, że szelągi w większości były bite ze srebra a później także z pośledniejszych metali (stąd wzięło się przysłowie o złym szelągu * ) lecz najstarsze monety noszące tę nazwę były wykonane ze złota i właśnie o takim złotym szelągu mówi ta opowieść. Otóż dawno temu, we wsi Zwierzewo żył młody rybak ze swymi rodzicami. Byli to ludzie raczej ubodzy a ich największym skarbem, którego strzegli jak oka w głowie był złoty szeląg, moneta przekazywana w rodzinie z pokolenia na pokolenie. Przyszedł czas, kiedy młodemu rybakowi spodobała się piękna dziewczyna z Kątna a ona przychylnie odpowiedziała na jego zaloty. Ponieważ obydwoje pracowali przez cały dzień, mogli się spotykać dopiero po zapadnięciu zmroku. Wieczorem każde z nich wsiadało do swej łodzi i płynęło na środek jeziora, gdzie mogli rozmawiać do woli nie słyszani przez nikogo. Dzięki tym spotkaniom ich sympatia przerodziła się w miłość, więc rybak postanowił poprosić swą wybrankę o rękę a na znak swych uczuć zamierzał ofiarować jej złoty szeląg otrzymany od rodziców.