środa, 17 kwietnia 2013

Lombardia. Tremezzo, Willa Carlotta i jej ogrody.




Aby nieco podkreślić wiosenny nastrój, postanowiłam kontynuować opowieść o włoskich ogrodach pełnych kwitnących kwiatów.  W czasie wędrówek po Lombardii, mogłam niejednokrotnie podziwiać "luoghi di delizie", przepiękne wille, otoczone niemniej pięknymi parkami. Stanowią one nieocenione dziedzictwo kulturowe, więc chociaż niektóre z nich nadal pozostają  w rękach prywatnych są udostępniane do zwiedzania dla szerokiej publiczności a cena biletu wstępu na ogół jest zbliżona do przeciętnej ceny biletu w większości muzeów. Dla turysty, który w ograniczonym czasie chciałby zobaczyć jak najwięcej interesujących miejsc jest to niemało, lecz z pewnością są to dobrze wydane pieniądze! Lombardzkie jeziora i ich piękny pejzaż od dawna przyciągały włoską i międzynarodową arystokrację, zarówno tę z urodzenia jak i finansową. Dlatego też powstało tu wiele pałaców oraz willi, gdzie ich właściciele spędzali letnie miesiące z dala od miejskiego kurzu i obezwładniającego upału. 


W pobliżu Mediolanu znajdują się dwa jeziora, Lago Maggiore i Lago di Como a na ich brzegach znajdziemy wiele takich letnich rezydencji udostępnionych szerszej publiczności (z reguły wille i otaczające je ogrody można zwiedzać od kwietnia do listopada). Lago Maggiore to przede wszystkim Isola Bella, Isola Madre oraz ogrody willi Taranto i Pallavicino. Lago di Como to willa Monstero w Varennie, willa Balbianello w Lenno, willa Melzi w Bellagio i leżąca po przeciwległej stronie jeziora, willa Carlotta w Tremezzo. Miałam niewątpliwą przyjemność zobaczenia wszystkich i trudno mi powiedzieć, która z nich zrobiła na mnie największe wrażenie. Wszystkie są niepowtarzalne, w niezrównany sposób wkomponowane w otaczający je pejzaż z ogrodami pełnymi pięknych roślin, które cieszą oczy zwiedzających w ciągu całego okresu wegetacji. W większości są to stare założenia parkowe, choć w niektórych przypadkach wielokrotnie zmieniane i wzbogacane. 



Również wille, często wzniesione w bardzo odległych czasach, były na ogół unowocześniane i przebudowywane przez kolejnych właścicieli. Willa Carlotta, o której chcę napisać tym razem, powstała w XVII wieku i początkowo stanowiła własność rodziny Clerici, od której odkupił ją lombardzki self - made - man, polityk  a przy tym wytrawny kolekcjoner z czasów Republiki Cisalpińskiej, Gian Battista Sommariva. Dzięki niemu willa wzbogaciła się o piękne zbiory malarstwa i rzeźby, które dziś możemy tam oglądać. Po śmierci Sommarivy, jego rodzina sprzedała posiadłość księżnej Mariannie von Nassau*, ta zaś przeznaczyła ją na prezent ślubny dla córki Carlotty i jej męża, księcia Jerzego von Sachsen - Meiningen. Willa, która od tej pory nosi imię młodej księżnej krótko była jej domem, gdyż pani ta zmarła w wieku zaledwie dwudziestu trzech lat. 



Pozostało po niej imię i  pokój sypialny, który pozostawiono w nienaruszonym stanie. Na jednej ze ścian wisi niewielka akwarela portret uroczej, młodej kobiety; jest to wizerunek Carlotty, którą sportretował Samuel Diaz. Mąż księżnej po jej śmierci nadal korzystał z willi jako rezydencji letniej a ponieważ był zapalonym miłośnikiem botaniki, dzięki niemu ogrody wzbogaciły się o wiele nowych roślin. Do willi Carlotta można dotrzeć lądem, drogą wiodącą po lewym brzegu jeziora lub dopłynąć statkiem (willa ma własną przystań). Ogrody składają się z trzech zasadniczych części, ogółem zajmujących obszar około ośmiu hektarów. Jest to długi i dość wąski pas terenu położony na zboczu góry, tuż nad brzegiem jeziora. Przed willą, nieopodal bramy wejściowej, znajduje się pięć tarasów, zdobią je strzyżone szpalery, posągi i fontanny; to najstarsza część ogrodu urządzona  w stylu włoskim, pamiętająca jeszcze czasy Clericich.


Po lewej stronie willi rozciąga się tzw. stary ogród, mający charakter romantycznego parku angielskiego. Część leżąca po prawej stronie to powstały dzięki księciu Jerzemu ogród botaniczny z mnóstwem azalii, lasem rododendronów i bambusów oraz wieloma rzadkimi roślinami. Oczywiście, nie wszystkie egzemplarze pamiętają czasy księcia, są też nowe nasadzenia, lecz w dalszym ciągu można tu zobaczyć wiele stuletnich drzew w doskonałej kondycji - sekwoje, cedry, rododendrony oraz przepiękną, ogromną glicynię, której za podporę służy okazała sosna. Tuż obok willi znajdują się wysokie szpalery utworzone z kameliowych krzewów, kiedy wybrałam się tam z moim aparatem fotograficznym, okres ich kwitnienia właśnie dobiegał końca, lecz nieliczne, pozostałe kwiaty dawały częściowe wyobrażenie o tym, jak pięknie wyglądałyby krzewy w pełnym rozkwicie. W willi Carlotta byłam kilkakrotnie zanim połknęłam "fotograficznego bakcyla" dlatego też przed moim definitywnym wyjazdem do Polski wróciłam tam jeszcze raz, przede wszystkim po to aby zrobić trochę zdjęć. Niestety, miałam pecha, gdyż nie był to dobry dzień do fotografowania, ze względu na tradycyjną, lombardzką mgiełkę...Nawiasem mówiąc, takich dni jest tu większość, dlatego kiedy są naprawdę sprzyjające warunki nie wiadomo gdzie się udać, bo interesujących miejsc jest naprawdę mnóstwo. Nie był to też dobry rok dla roślin, część drzew jeszcze nie zdążyła okryć się liśćmi, gdyż wiosna tego roku przyszła opieszale i z opóźnieniem. W okresie, gdy zawiązywały się pąki kwiatowe, przez wiele dni padały ulewne deszcze, które zniszczyły wiele z nich.


Kiedy nareszcie pokazało się słońce, rośliny torturowane podczas zimnych i deszczowych dni próbowały nadrobić zaległości, lecz niestety, delikatne azalie będące dumą parku, poniosły nieodwracalne szkody. Chociaż z bliska widać było, że mają wiele na wpół uschniętych pąków, z daleka prezentowały się nieco lepiej. Krzewy azalii w parku willi Carlotta mają przepiękne, pastelowe kolory i w większości są imponujących rozmiarów. Nie mogłam się zdecydować, które podobają mi się najbardziej - łososiowe, żółte, bordo, różowe a może białe? Oprócz azalii jest też mnóstwo innych kwiatów: tulipany, bratki, nemezje a także przepiękne rośliny skalne. Szczególnie zachwycił mnie zakątek, gdzie pod dwiema sosnami rosnącymi na skarpie, rozciągał się prawdziwy kwiatowy dywan. Jak wspomniałam powyżej obok jednej z sosen rośnie stuletnia glicynia, okrywająca jej koronę kaskadą swoich kwiatów, niczym welonem w delikatnym kolorze lila. Nieopodal azalii znajduje się las rododendronów, część z nich, to egzemplarze pamiętające czasy księcia Jerzego; inne, posadzone współcześnie, są jeszcze niewielkie lecz i one pokrywają się przepięknymi kwiatami we wszystkich odcieniach czerwieni i różu. Nieco dalej, w cienistym jarze można znaleźć wspaniałe okazy ogromnych paproci wielu odmian a na nasłonecznionym stoku śliczny, bambusowy zagajnik, gdzie rośnie aż dwadzieścia pięć gatunków tych roślin. Nadano mu charakter ogrodu japońskiego; jest to prawdziwa oaza spokoju, ze żwirowanymi ścieżkami, mostkami i strumykami tworzącymi niewielkie kaskady. W tej części ogrodów znajduje się także stary pawilon, gdzie kiedyś hodowano drzewka cytrynowe, obecnie urządzono tam niewielkie muzeum dawnych narzędzi ogrodniczych.



Oczywiście również budynek willi zasługuje na to aby mu poświęcić należytą uwagę, tym bardziej, że zwiedzającym udostępniono tu większość dawnych pomieszczeń mieszkalnych. Na dole znajdują się sale przeznaczone dla ekspozycji zbiorów zgromadzonych przez Gian Battistę Sommarivę. Jedną z perełek jego kolekcji są płaskorzeźby dłuta Berta Thorvaldsena, przedstawiające wkroczenie Aleksandra Wielkiego do Babilonu. Powstały one na zamówienie Napoleona i w pierwotnym zamyśle miały być umieszczone jako fryz w paryskim Panteonie. Z powodu zmian politycznych nie doszło do realizacji tego pomysłu, ostatecznie płaskorzeźby nabył Sommariva. Jednak jego ulubioną rzeźbą były nie one a "Magdalena pokutująca" pochodząca ze szkoły Antonio Canovy. 



Wedle zamysłu właściciela umieszczono ją w niewielkim pomieszczeniu w półcieniu. Z tyłu, za rzeźbą znajduje się duże lustro, dzięki czemu widzimy jednocześnie całą postać Magdaleny. Oświetla ją pojedyncza lampa wykonana z alabastru, dająca miękkie światło, wspaniale modelujące kształt rzeźby. Cała kolekcja Sommarivy jest bardzo bogata, więc siłą rzeczy należy jej poświęcić sporo czasu. Jednak prędzej czy później wszyscy odwiedzający zgodnie zmierzają do sali, gdzie znajduje się marmurowa grupa przedstawiająca Amora i Psyche. Jej oryginał, dłuta Antonia Canovy znajduje się w Ermitażu, ta natomiast jest repliką wykonaną przez Adama Tadolini, najzdolniejszego z jego uczniów, na podstawie modelu stworzonego przez mistrza. Być może uczeń przerósł mistrza, ale podobno ze względu na świetne wykonanie to właśnie ona dość długo uchodziła za pierwowzór. Rzeczywiście, trudno opisać jej wdzięk i delikatne piękno.


Niejednokrotnie widziałam tę grupę na fotografiach, lecz zobaczenie jej na własne oczy to zupełnie inna sprawa. Rzeźba stoi na środku dość sporej sali, więc można ją swobodnie oglądać ze wszystkich stron. Szczerze mówiąc, miałam ochotę wyciągnąć rękę i dotknąć stopy Psyche, gdyż nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że biel marmuru jest tylko złudzeniem a kiedy jej dotknę, poczuję ciepło żywego ciała... Inny rarytas z kolekcji Sommarivy to sławny obraz Hayeza, przedstawiający pożegnanie Romea i Juli. Hayez namalował też drugi, podobny obraz lecz w innej scenerii pt. "Ostatni pocałunek", który można oglądać w Muzeum Brera w Mediolanie.


Na wyższej kondygnacji znajdują się dawne pokoje mieszkalne ostatnich właścicieli willi, pokój księżnej Carlotty, apartament księcia Jerzego oraz dwa salony i jadalnia, które  do dziś zachowały swój autentyczny wygląd. Willa Carlotta wraz z parkiem i wszystkimi dziełami sztuki po zakończeniu Pierwszej Wojny Światowej (podobnie, jak  pozostałe mienie należące do obywateli niemieckich) została przejęta przez Włochy na mocy dekretu, stając się częścią majątku narodowego. Wtedy też otrzymała status muzeum a jej drzwi otwarto dla zwiedzających. Jedną z zalet willi a zarazem ciekawostką związaną z jej historią, jest przepiękny widok na przeciwległy brzeg jeziora, gdzie nieopodal miejscowości Bellagio widać białą sylwetkę willi Melzi. Jej właścicielem był Francesco Melzi d'Eril, miejscowy arystokrata i polityczny rywal Sommarivy, którego zwyciężył w wyścigu do stanowiska wiceprezydenta nowo powstałej Republiki Włoskiej (jej prezydentem był Napoleon).



Patrząc na jezioro z okien swoich domostw lub z parku, obydwaj rywale mieli przed sobą widok na posiadłość przeciwnika, co jak sądzę, zmuszało ich do nieustannych rozważań nad kolejami losu... Rozgoryczony Sommariva, który po tej bolesnej porażce zrezygnował z kariery politycznej, oddał się zbieraniu dzieł sztuki. Dzięki niemałym możliwościom finansowym oraz pomocy wynajętych agentów, w ciągu dwudziestu lat udało mu się stworzyć bardzo bogatą i wartościową kolekcję. Nota bene, również Francesco Melzi niezbyt długo cieszył się swoim stanowiskiem, gdyż  Napoleon, który z biegiem czasu został koronowany na cesarza, powołał na wicekróla Włoch swego pasierba Eugeniusza de Beauharnais, jednocześnie likwidując funkcję wiceprezydenta. Francesco Melzi był zagorzałym zwolennikiem pełnej niepodległości Włoch, więc można powiedzieć, że w tym konflikcie również i on został jednym z pokonanych. Zastanawiałam się, co czuli ci dwaj wytrawni, polityczni gracze, którym widok po drugiej stronie jeziora nie pozwalał zapomnieć o przeszłości i o tym, że naprawdę byli tylko pionkami na szachownicy historii...



Niestety, nie można fotografować wnętrza willi ani eksponatów, więc z konieczności ograniczyłam się jedynie do zamieszczenia zdjęć zrobionych na terenie ogrodów.

*W Polsce a zwłaszcza na Śląsku księżna jest doskonale znana jako Marianna Orańska. Była właścicielką rozległych dóbr, które odziedziczyła po rodzicach a przede wszystkim pałacu w Kamieńcu Ząbkowickim, wzniesionego na jej życzenie. Ta niezwykła kobieta zrobiła dużo dobrego dla rozwoju ekonomicznego Kotliny Kłodzkiej oraz dobrobytu  mieszkańców swoich posiadłości a jej pamięć przetrwała  wielu lokalnych nazwach. 

Więcej zdjęć można obejrzeć w albumie >


niedziela, 14 kwietnia 2013

Awards.

Niniejszym pragnę podziękować Krisowi Beskidzkiemu za  nominację w zabawie "Liebster blog". Jest to już trzecie wyróżnienie, gdyż pierwsze otrzymałam od Fidrygauki a drugie od Liu.M
 Na pierwsze nie odpowiedziałam z powodu ówczesnych zajęć, na drugie owszem ale chyba złamałam reguły, gdyż na moje wezwanie do kontynuacji odpowiedziała jedynie Guciamal...tym razem zastosuję się do zasad literalnie i w pierwszym rzędzie odpowiem na pytania Krisa:

1. Pies czy kot?                                      


Kot, a tej chwili nawet dwa koty (patrz tutaj ) 
ale pieskowi też krzywdy nie zrobię.

2. Kawa czy herbata?    

Kawa lub herbata, w zależności od nastroju i potrzeby. 
                      
3. Film czy książka? 

Podobnie jak  w poprzednim pytaniu . 
                          
4. Miasto czy wieś?

Miasto dla kultury, wieś dla natury (ha,ha nawet poezja mi wyszła!) . 
                           
5. Morze czy góry? 

Wędrówka pustą plażą lub wędrówka górskim  szlakiem, jedno i drugie jest wspaniałym doznaniem.
                          
6. Wiosna czy jesień?

W zasadzie jesień, ale wiośnie też nie odmówię uroku. 
                       
7. Rośliny doniczkowe czy ogrodowe?

 Wszystkie!

8. Muzyka czy śpiew ptaków? 
 Nieporównywalne - głos natury to wspaniała rzecz, lecz ludzie też potrafią stworzyć niezłe rzeczy (choćby "Eine kleine Nachtmusik")  
    
9. Podróż statkiem czy samolotem?

 Samochodem, nieśpiesznie, i z dala od autostrad, z możliwością zatrzymania się kiedy zechcę.  

10. Rower czy spacer? 

Spacer.                         

11. Horror czy komedia?  

Dobry thriller ( zwłaszcza polityczny ) lub film policyjny ale z ambicjami i w pierwszorzędnej obsadzie.                      

A teraz moje pytania (częściowo pokrywają się z pytaniami Krisa) - 



1.Pies czy kot? (Proszę o uzasadnienie wyboru).

2. Jakie życie preferujesz, aktywne czy kanapowe?

3.Ulubiony gatunek książki, filmu i muzyki?

4. Morze czy góry?

5. Ulubiony styl w architekturze i sztuce (również proszę o parę słów uzasadnienia).

6.Czy jest kraj poza Polską gdzie chciałabyś/chciałbyś zamieszkać na stałe i dlaczego?

7.Pytanie w dwóch wariantach:

a (dla pań)  Lakier na paznokciach czerwony, czy  naturalny?
b (da panów) Motocykl czy samochód?

8. Czy jest w twoim życiu moment, o którym myślisz, że gdyby się nie przydarzył, to wyglądałoby ono zupełnie inaczej?

9.Czy w dzieciństwie lub młodości miałaś/miałeś bohatera literackiego, z którym się utożsamiałaś/utożsamiałeś ? (Tu również prosiłabym o parę słów o motywach tej fascynacji)

10. Czy uważasz że wysiłek bez nagrody jest marnowaniem energii?

11.Czy w Twoim życiu miały miejsce dziwne przypadki,  których nie można racjonalnie wytłumaczyć? (Jeśli ktoś będzie miał ochotę, może tu zamieścić tę historię) 

powtarzam te, które już raz zadałam, ale tym razem wywołuję trzy osoby "do tablicy"! 

Moje nominacje otrzymują:

http://mojekrajobrazy.blogspot.com/
za wspaniałe górskie relacje okraszone przepięknymi zdjęciami
http://lifegoodmorning.blogspot.com/
za to, że pokazuje mi miejsca, które chciałabym odwiedzić
http://salatkapogrecku.blogspot.com/
za jej optymizm, humor, trafne obserwacje, i sposób, w jaki pisze o sobie i swoim życiu w Grecji

Niniejszym chciałabym przyznać dwa wyróżnienia "specjalne" dwóm osobom równie specjalnym, a mianowicie:
http://naszepogorze.blogspot.com/ za ciepło z jakim pisze, i ciągłe pokazywanie piękna w tym, co wokół nas
http://babciabezmohera.blox.pl/ za brak "mohera" i mądre komentarze do otaczającej nas rzeczywistości, oraz za to, że Ją lubię, nawet jeśli czasem myślę inaczej 



Ponieważ w dalszym ciągu jest to tylko zabawa, udział w niej jest jak najbardziej dobrowolny!

Osoby wyróżnione jeśli mają ochotę na tę zabawę, proszone są o wklejenie u siebie banerka 



Wszystkich serdecznie pozdrawiam, i życzę udanej niedzieli!

piątek, 12 kwietnia 2013

Piemont. Wyspa Rybaków czyli Isola dei Pescatori.



Niedawno pisałam o ogrodowo - pałacowych wspaniałościach na Isola Bella, więc teraz dla kontrastu chciałabym zaprezentować coś o zupełnie odmiennym klimacie, czyli drugą z trzech wysp należących do rodziny Borromeo. Prawdę mówiąc, gdybym miała wybierać pomiędzy nimi, byłabym w niemałym kłopocie. Nie sposób bowiem przejść obojętnie obok niewątpliwych wdzięków ukwieconych tarasów Pięknej Wyspy, która z całą pewnością zasługuje na swoją nazwę, jednak mimo to, mojemu sercu chyba jest bliższy skromny urok wioski na Wyspie Rybaków...




Kiedy po raz pierwszy wybrałam się w rejs po Lago Maggiore, oczarował mnie widok długiej i wąskiej wysepki z kolorowymi domkami, nad którymi góruje szpiczasta wieża małego kościółka. Wysepka nosi nazwę Isola Superiore lub dei Pescatori, jest bardzo wąska, gdyż liczy sobie zaledwie 100 m szerokości przy 350 m długości. Wioska leży na małym garbie w jej południowej części, natomiast w niżej położonej części północnej jest aleja wysadzona drzewami, skąd roztacza się piękny widok na trzecią z wysp, zwaną Isola Madre oraz miasteczka na piemonckim brzegu: Baveno i Pallanza.

Leżą one u podnóża gór, na samym brzegu jeziora. Nieopodal Baveno zwracają uwagę widoczne z daleka ściany wyrobisk, gdzie wydobywa się jasnoróżowy granit; natomiast w niedalekiej miejscowości Candoglia znajdują się sławne kamieniołomy biało -różowego marmuru z którego zbudowano mediolańską katedrę. Dzięki wspaniałomyślności książąt Viscontich Fabbrica di Duomo otrzymała wyłączność na jego wydobycie, stąd barkami spławiano marmur przez jezioro a następnie rzeką Ticino i system kanałów aż do Mediolanu (pisałam o tym tutaj). Rybacka wioska na wyspie jest naprawdę maleńka, tworzy ją nabrzeże z niewielką przystanią i jedna uliczka. Wąskie zaułki pomiędzy domostwami łączą schodki i przejścia w kształcie łukowato sklepionych bram. Większość domków pomalowanych na żywe kolory ma charakterystyczne balkony, służące rybakom do suszenia ryb. Część mieszkańców wyspy nadal trudni się połowem, o czym świadczy spora ilość rybackich łodzi zacumowanych przy nabrzeżu oraz suszące się sieci. Bary i knajpki, naprawdę liczne na tym tak małym skrawku lądu podają świeżą rybę, jako specjalność kuchni. 



Podobnie, jak na Isola Bella nigdy nie brakuje tu zwiedzających, którzy przypływają statkami niestrudzenie kursującymi pomiędzy wyspami i stałym lądem. W związku z tym, w sezonie letnim wyspa żyje przede wszystkim z turystów, czyli z gastronomii, wynajmowania pokoi i sprzedaży pamiątek. Są tu małe, stylowe bary i restauracyjki ze ślicznymi ogródkami, gdzie stoliki stoją pod kaskadami kwitnących glicynii i jaśminów. Na nabrzeżu jest też kilka straganów oferujących gustowne pamiątki: kosze, torby i kapelusze wyplatane ze słomki, haftowane serwetki oraz piękną ceramikę.

Niestety, nie brakuje też typowo jarmarcznych produktów, a nawet weneckich masek (o zgrozo!) Made in China...W samym centrum wioski znajduje się gotycko - renesansowy kościółek pod wezwaniem San Vittore, patrona wyspy. Ma on bardzo bogatą przeszłość, gdyż został dobudowany do romańskiej kaplicy, z której do naszych czasów zachowała się jedynie niewielka apsyda. Kościółek jest nieduży i dość skromny, ale szczyci się wspaniałym freskiem przedstawiającym świętą Agatę, datowanym na XIV wiek. Niestety, żadne źródła nie podają kto jest autorem tego malowidła... Mnie oczarowały jego delikatne kolory i pełna wdzięku postać świętej, przedstawionej przez malarza z atrybutami męczeństwa, gałązką palmy i tacą, na której leżą jej odcięte piersi. Z parafią San Vittore jest związana ciekawa tradycja - otóż 15 sierpnia odbywa się tu  procesja na łódkach, wtedy też obwozi się figurę świętego patrona wokół wyspy. Niestety, z racji mojej pracy nigdy nie udało mi się zobaczyć tej uroczystości, czego bardzo żałuję... Za kościółkiem leży mały cmentarzyk usytuowany pomiędzy budynkami mieszkalnymi, na którym od wieków grzebani są mieszkańcy wyspy. Na otaczających go murach jest też małe lapidarium, gdzie można obejrzeć płyty ocalałe z nieistniejących już nagrobków.


Społeczność wyspy jest nieliczna, stanowi ją zaledwie pięćdziesięciu stałych mieszkańców. Na wyspie żyje też sporo kotów, które na ogół zupełnie nie reagują na turystów i bez skrępowania okupują miejsca na ławkach, czemu trudno się dziwić, bo w końcu są u siebie...Na Wyspie Rybaków byłam kilkakrotnie, ponieważ bardzo polubiłam to nastrojowe miejsce, jego wąskie zaułki, drewniane balkony a także przepiękną panoramę, jaka się przede mną roztaczała kiedy stałam na skraju wody.



W ciągu kilkunastu minut idąc bez pośpiechu można okrążyć całą wysepkę, a przy okazji nacieszyć oczy widokami zarówno piemonckiego, jak i lombardzkiego brzegu jeziora. Po lombardzkiej stronie mamy skalną ścianę z klasztorem świętej Katarzyny i miasto Laveno z górującym ponad nim zielonym wzniesieniem Sasso di Ferro a bardziej w prawo widzimy ogromny obszar jeziora, które ciągnie się daleko, daleko, w stronę szwajcarskiego Locarno. Natomiast na piemonckim brzegu znajduje się łańcuch dość wysokich gór, tworzących malownicze tło dla ślicznych, kolorowych miasteczek. 




Nieopodal, na północy, leży  Isola Madre, największa z Wysp Boromejskich, gdzie pośród bujnej roślinności widać czerwony dach willi, zaś na wprost południowego cypla znajduje się Isola Bella, z dużą bryłą pałacu, który stąd można podziwiać w całej okazałości. Podczas jednej z moich wycieczek zdarzyło się, że pogoda gwałtownie się pogorszyła i zaczął wiać bardzo silny wiatr. Był to niesamowity widok, w ciągu kilku chwil niebo się zachmurzyło zmieniając kolor na szaro-granatowy, a na niewielką plażę zaczęły wybiegać coraz większe fale. 




Turyści dotąd spokojnie odpoczywający pod drzewami w obawie przed nadchodzącą burzą umknęli pomiędzy zabudowania. Na tle ciemnego nieba rysowały się jeszcze ciemniejsze góry, co wyglądało niczym sceneria z romantycznego filmu grozy. Zdawać by się mogło, że za chwilę spadnie ulewa lub zaczną bić pioruny, jednak na szczęście nic takiego się nie zdarzyło, wkrótce niebo wypogodziło się i wróciło słońce.

Po tym doświadczeniu inaczej spojrzałam na ten skrawek lądu oraz problemy jego stałych mieszkańców, żyjących tu przez cały rok, również kiedy kończy się sezon turystyczny i nadchodzą jesienno - zimowe słoty. Podobno w tym czasie zdarza się, że woda podnosi się do tego stopnia, iż kompletnie zalewa brzegi wyspy i jej północną część. Z tego powodu od wieków pozostają one niezabudowane, a nieliczne domki znajdują się jedynie na niewielkim wzniesieniu w części południowej. Jednak od wiosny do jesieni to piękne miejsce przyciąga wiele osób, które za niewielkie pieniądze chcą tu zjeść smaczny obiad lub nastrojową kolację; słyszałam też, że wielu nowożeńców wybiera wyspę z jej niepowtarzalną i romantyczną scenerią na miejsce swojego przyjęcia weselnego.

Jak zwykle wszystkich chętnych zapraszam do obejrzenia albumu >


wtorek, 9 kwietnia 2013

Piemont. Isola Bella - jej pałac i czarodziejskie ogrody.



Na rozległym obszarze Lago Maggiore, nieopodal Stresy, miasta położonego na jego zachodnim, piemonckim brzegu, wyraźnie się odcina  zatoka z trzema niewielkimi wyspami. Od wieków należą one do rodziny hrabiów Borromeo, która wydała wiele wybitnych osób: świętego Karola Boromeusza, kilku kardynałów (w tym  Federico, pisałam o nim niedawno w związku z historią kolosa w Aronie tutaj ) a także wielu senatorów i dowódców wojsk.




Szczególnie znany jest wspomniany już kardynał Federico Borromeo, mający ogromne zasługi dla włoskiej kultury, gdyż to  właśnie dzięki niemu powstała w Mediolanie Pinakoteka i Biblioteka Ambrosiana, gdzie znajduje się mnóstwo cennych zbiorów, w tym słynny "Kodeks Atlantycki" Leonarda da Vinci. Nazwisko tej rodziny nadal noszą w swej nazwie liczne wille, pałace i zamki na terenie Lombardii, co świadczy o bogactwie rodu i rozległości jego dóbr. 

Jednak  Boromeusze, mimo iż od wieków związani z tą ziemią, wywodzą się  z Toskanii - w XIV wieku jeden z członków tej rodziny przeniósł się do Mediolanu, gdzie dzięki Viscontim i Sforzom, on i jego następcy uzyskali spore posiadłości, które umiejętnie pomnażali dzięki swym wrodzonym zdolnościom .Dzisiejsi  przedstawiciele rodu chociaż nadal posiadają znaczny majątek, także nie spoczywają na laurach, pracują jako menadżerowie i prężni przedsiębiorcy, działający również na polu turystyki. Większość ich dawnych siedzib została (w całości lub częściowo) przekształcona w luksusowe hotele, a także udostępniana publiczności jako obiekty muzealne, miejsca gdzie organizuje się konferencje i bankiety. Wpływy z tych przedsięwzięć pozwalają między innymi na należyte utrzymanie owych obiektów, co ze zrozumiałych przyczyn jest ogromnie kosztowne. Jednym z takich „klejnotów w koronie” hrabiów Borromeo jest Isola Bella, maleńka wysepka, gdzie wzniesiono piękny pałac a obok niego jedyny w swoim rodzaju ogród, wspaniały przykład włoskiej architektury parkowej epoki baroku.























Jeśli przypływamy na wyspę z Verbanii, naszym oczom jako pierwszy ukazuje się właśnie ów pałac, zbudowany na jej północno - zachodnim cyplu, natomiast jeśli przybywamy od strony południowej, z niedalekiej Stresy, wita nas widok zielonych tarasów z licznymi obeliskami i posągami. Niech nikogo nie zraża brak różnorodnych kolorów na zdjęciu - jest tam mnóstwo kwiatów, jednak nie widać ich od strony wody, gdyż tarasy są zabezpieczone niewysokimi murkami, za którymi kryją się liczne rabaty i klomby. Ogród widziany z tej strony ma kształt schodkowej piramidy; ponad balustradą najwyżej położonego tarasu góruje posąg Amora na jednorożcu. To mityczne zwierzę było bowiem jednym z ulubionych symboli rodu Borromeo, a także elementem ich herbu. W ciągu mojego pobytu we Włoszech byłam kilkakrotnie na tej wyspie, gdyż  jest to miejsce, którego uroda nigdy mi nie spowszedniała.




Dziś, kiedy spacerujemy po tym wspaniałym parku pełnym zieleni i kwitnących roślin, aż trudno uwierzyć, że do lat trzydziestych XVII wieku, był to po prostu niewielki ( 320x180 metrów) skalisty kawałek gruntu.
Ówczesna głowa rodu, hrabia Carlo III Borromeo nadał jej nazwę Isola Isabella na cześć swojej pięknej żony, Isabelli d'Adda, i zlecił, aby na wysepce zbudowano pałac otoczony ogrodem. Prace rozpoczęto w 1632 roku, lecz przerwała je epidemia dżumy. Ukończono je dopiero czterdzieści lat później, dzięki staraniom synów hrabiowskiej pary Vitaliana i Gilberta, jednak swój obecny wygląd wyspa ( a przede wszystkim jej północna część) przybrała dopiero w połowie XX wieku. Czteropiętrowy budynek hrabiowskiej siedziby mimo swych znacznych rozmiarów z zewnątrz nie przytłacza nadmiarem ozdób, natomiast jego wnętrze świadczy zarówno o bogactwie rodziny a także o jej bardzo dobrym guście. 




Kiedy byłam na Pięknej Wyspie po raz pierwszy wnętrza wyglądały na nieco zaniedbane, więc gdy zawitałam tam ponownie w ubiegłym roku przeżyłam bardzo miłe zaskoczenie, ponieważ zastałam wszystko odświeżone, a ściany, których nie pokrywają tapety lub obicia, pomalowane na delikatne, pastelowe kolory. Obecnie szczególnie pięknie prezentuje się ogromny salon honorowy ze swoimi wspaniałymi sztukateriami i wielkimi oknami, przez które można podziwiać panoramę jeziora. (Nie wykluczone, że te prace przeprowadzono z okazji ślubu Lawinii Borromeo z Jaki Elkannem, o którym pisałam tutaj).




Zwiedzającym udostępniono jedynie pomieszczenia reprezentacyjne, stanowiące niewielką część budynku i tzw. groty, czyli otwarte na jezioro komnaty, znajdujące się nieomal na poziomie tafli wody. Są one chłodne i cieniste nawet w czasie największych upałów; ich ściany pokrywa wspaniała mozaika w stonowanych kolorach, wykonana z muszli, masy perłowej i tufu  wulkanicznego. W pałacowych komnatach można podziwiać cenne, flamandzkie arrasy, portrety rodzinne, piękne rzeźby, obrazy i meble, jednak  mnie szczególnie urzekła bogata kolekcja marionetek w ślicznych kostiumach. Kiedy parę lat wcześniej zwiedzałam pałac, również groty nie przedstawiały się szczególnie atrakcyjnie. Wówczas były to niemal piwniczne, puste i ciemne pomieszczenia, a ich wymyślne dekoracje straciły blask. Jak się okazało, na przestrzeni tych kilku lat także i one przeszły gruntowną renowację, obecnie  umieszczono tam wspaniałą ekspozycję (jak chociażby rzeźba przedstawiająca śpiącą Wenus widoczna na zdjęciu  powyżej) co jest doprawdy budujące, gdyż widać, że niemałe wpływy z biletów są dobrze spożytkowane.




O ile wspaniałości tej siedziby (mimo iż faktycznie godne uwagi) mieszczą się w granicach "pałacowej normy" to ogrody są po prostu bajeczne. W zasadzie to samo można powiedzieć o wszystkich sławnych ogrodach  barokowych ( i nie tylko) gdyż większość z nich, stworzona przez architektów doskonale przygotowanych do tego rodzaju zadań i dysponujących ogromnymi sumami pieniędzy, do dzisiaj zachwyca roślinnością, posągami, fontannami i kaskadami oraz nieoczekiwanymi perspektywami.
Jak już wspominałam, ogrody  Isola Bella leżą  na dziesięciu tarasach, najwyższy z nich wznosi się na wysokości trzydziestu siedmiu metrów.

Nieco niżej znajduje się tzw. amfiteatr, pełen posągów z przepiękną fontanną w głębi, ozdobiony mnóstwem kwiatów jest naprawdę prześliczny, nic więc dziwnego, że  na tym wspaniałym tle niegdyś wystawiano spektakle teatralne, traktując go jako swego rodzaju naturalną dekorację.
Po obu stronach umieszczono schody, którymi można wejść na obszerny, najwyższy taras, otoczony balustradą i stanowiący wspaniały punkt widokowy na ogród oraz jezioro. A widok jest doprawdy przepiękny! Pełna kolorów wyspa wyłania się z błękitnych wód Lago Maggiore niczym kosz kwiatów. W ciepłym i wilgotnym klimacie rośliny rosnące w ogrodzie mają wspaniałe warunki do wegetacji. Oprócz tych typowych dla włoskiej flory, jest tu też wiele delikatnych roślin egzotycznych, które zimę spędzają w szklarni. Tak duży i piękny park wymaga wiele pracy, więc nie można  pominąć nieopisanych wprost starań tutejszych ogrodników, dbających o to, żeby całość utrzymać w należytym porządku. (Wspomnę tylko o panu, który za pomocą zwykłych nożyczek przycinał wystające listki bluszczu porastającego mur, żeby wyglądał jak jednolita, zielona ściana.) W ogrodzie mieszka liczna rodzina białych pawi, ale podczas moich ostatnich odwiedzin nie udało mi się zobaczyć "panów"  z rozłożonymi ogonami; co więcej, miałam wrażenie, że biedacy stracili swe najpiękniejsze pióra. W zamian  za to widziałam "panie pawiowe" z przychówkiem -  pisklętami, które mimo młodego wieku szczyciły się maleńką koroną na główce, wypisz- wymaluj, niczym ta w hrabiowskim herbie. Te oswojone ptaki są przyzwyczajone do obecności ludzi i bez obawy krążą w pobliżu stolików wystawionych na zewnątrz z parkowej kawiarenki, szukając okruchów pozostawionych przez turystów. 




Doprawdy trudno mi opisać wszystkie cudowności tego ogrodu, kwiatowe rabaty, strzyżone szpalery, kaskady pnączy i kilkusetletnie drzewa. Do tego z wyspy jest niezapomniany widok na zatopione w błękicie jezioro z łańcuchem gór na północy i zielonymi stożkami Pre Alp na lombardzkim brzegu. Ta panorama, kolory, zapachy i blask słońca, sprawiają, że chciałoby się tu pozostać na zawsze... Kiedy rozpoczyna się sezon turystyczny, statki kursujące po jeziorze są wprost oblegane i przewożą prawdziwe tłumy ludzi, zarówno do miejscowości na stałym lądzie, jak i na trzy wysepki, Isola Bella, Isola Pescatori i Isola Madre. Jak już pisałam, Isola Bella jest niewielka, lecz oprócz  sal muzealnych i ogrodów jest tu też obszerny taras przed pałacem i dość długa, zadrzewiona aleja, prowadząca na jej północny cypel. 




Od strony przystani wznosi się ładny, barokowy kościół oraz kilka domów, gdzie znajdują się sklepy z pamiątkami, niewielkie galerie i małe, przytulne knajpki. W związku z tym,  nikt nie narzeka na brak miejsc, gdzie w spokoju a nawet w samotności, można kontemplować zarówno piękno natury, jak i tego wspaniałego dzieła ludzkich rąk.

Jeśli kogoś zainteresował opis i chciałby zobaczyć więcej zdjęć z wyspy, zapraszam do albumu
>