Włoskie impresje i pejzaże - na moim blogu prezentuję przede wszystkim relacje z podróży do ciekawych zakątków Północnych Włoch (choć nie tylko) a także zdjęcia, jakie tam zrobiłam.
sobota, 12 maja 2012
Lombardia. Opactwo Piona.
niedziela, 6 maja 2012
Lombardia. Mediolan, dach Duomo.
wtorek, 1 maja 2012
Lombardia. Mediolan — May Day!
poniedziałek, 30 kwietnia 2012
Ogród włoski.
Ogród włoski to skrzyżowanie uporządkowania z nieokiełznaną naturą. Nie jest tak rozległy i pełen nieoczekiwanych perspektyw jak park angielski, ale też nie tak uporządkowany jak oparty na symetrii i geometrycznych formach ogród francuski. W ogrodzie włoskim znajdziemy tarasy, rzeźby, fontanny, dyskretne altany oraz belwedery, skąd można podziwiać szczególnie piękne widoki. Nie brak w nim malowniczo zgrupowanych drzew i strzyżonych szpalerów na wzór francuski zaś murki i balustrady zdobią wielkie wazy pełne rosnących w nich kwiatów. Trawniki zdobią kolorowe rabaty i kwitnące krzewy a wśród tych ostatnich prym wiodą kamelie i azalie. Bardzo lubię ten rodzaj ogrodu, podobnie jak park angielski, natomiast ogród francuski, niezależnie od swojej urody męczy mnie szybko, więc dłuższy spacer po jego uporządkowanych alejkach jest dla mnie swego rodzaju pokutą. Zwiedzając zabytkowe wille miałam okazję oglądać wspaniałe ogrody willi Carlotta, Melzi i Taranto, mające różny charakter i założenie. Pięknym przykładem typowego ogrodu włoskiego jest długi i wąski ogród willi Monastero w Varennie, leżący na wschodnim brzegu jeziora Como.
niedziela, 29 kwietnia 2012
Lombardia. Mój Mediolan.
czwartek, 26 kwietnia 2012
Lombardia. Mediolan niezbyt turystyczny.
W centrum Mediolanu praktycznie non stop trwa swego rodzaju show... Na każdym kroku można tu zobaczyć artystów i amatorów, którzy wszelkimi sposobami starają się zainteresować przechodniów, przykuć, choć na chwilę ich uwagę, a przy okazji zarobić parę groszy. Najczęściej są to znane również z naszych ulic "żywe posągi" stojące godzinami niemal nieruchomo, choć zdarza się, że taki posąg nieoczekiwanie porusza się, kiedy ktoś podchodzi bliżej. Wykorzystując element zaskoczenia, wprawia swą ofiarę w osłupienie, co zwykle kończy się wybuchem śmiechu, i wrzuceniem kilku monet do plastikowego kubka.
Niektóre postacie noszą pięknie wypracowane, teatralne kostiumy, innym, których nie stać na kostium, musi wystarczyć choćby własna goła skóra, pomalowana na złoty kolor. Niejednokrotnie zdarza się też, że pod grubym makijażem można dostrzec rysy twarzy, świadczące o cudzoziemskim pochodzeniu.
Najczęściej tego zajęcia podejmują się mężczyźni — chyba ze względu na trud związany z kilkugodzinnym staniem w nie zawsze wygodnej pozie, na mrozie lub w pełnym słońcu, kiedy żar leje się z nieba. Podczas moich mediolańskich wycieczek, zawsze miałam w kieszeni monety przygotowane na datki dla ulicznych artystów, gdyż osobiście nie uważam tego zajęcia za banalną żebraninę, lecz ciężką i wyczerpującą pracę. Niestety, to bogate i piękne miasto nie dla wszystkich jest oazą szczęśliwości...
Ludzie chwytają się rozmaitych zajęć, czasami po prostu z desperacji, choć oczywiście są również tacy, dla których jest to pomysł na doraźny albo wakacyjny zarobek bez wiązania się etatem. Oprócz żywych posągów na ruchliwych ulicach w okolicy Duomo można spotkać wielu handlarzy, oferujących przeróżne mechaniczne zabawki — miauczące kotki, szczekające pieski, gumowe pająki czy ośmiornice. Handel zabawkami zdominowali Azjaci, niestety najczęściej nie mają one koniecznych atestów, i mogą być szkodliwe dla zdrowia, a cały proceder niejednokrotnie odbywa się bez koniecznego zezwolenia.
Mimo to handel kwitnie — czasami wprost trudno przejść ulicą pomiędzy osobami prezentującymi swoje towary i ich potencjalnymi klientami. Jest to zarazem nieustający, amatorski teatr uliczny, cos w rodzaju niezamierzonego happeningu, gdzie każdy może przejąć rolę protagonisty.
W centrum miasta zawsze jest też kilku artystów, którzy od ręki, podczas krótkiego posiedzenia za pomocą ołówka lub węgla mogą nam wykonać portret o znacznym stopniu podobieństwa. Te seanse zwykle przyciągają kilku gapiów, obserwujących i komentujących, zwłaszcza gdy modelką jest młoda i ładna dziewczyna. Nie brakuje też Chińczyków, którzy za drobną opłatą na paskach kartonu napiszą ideogramami nasze imię lub mądrą sentencję, mogącą służyć za drogowskaz na drodze życia.
Pewnego lata, w Mediolanie zapanowała moda na robienie baniek mydlanych. W pasażu za katedrą często można było spotkać kilku Filipińczyków, prezentujących w celach reklamowych sztukę robienia owych baniek za pomocą małego urządzenia. Był to doprawdy bajeczny widok, kiedy na kilkudziesięciu metrach deptaka zaczynały fruwać setki opalizujących, tęczowych kul.
Znaczną grupę wśród ulicznych handlarzy stanowią przybysze z Afryki, którzy wyspecjalizowali się w sprzedaży książek i plecionych bransoletek wykonanych z kolorowych nitek. Ci ostatni z reguły biorą naiwnych pod włos i przez zaskoczenie wiążą upatrzonej osobie taką plecionkę na nadgarstku. Zwykle dają do zrozumienia, że jest to podarunek, a następnie dopominają się o pieniądze. Ofiara, żeby nie wyjść na skąpca i gbura, płaci, choć są też tacy, którzy nie dają się podejść i "prezent" zwracają.
Jest tu także znaczna grupa emigrantów wyspecjalizowanych w handlu podrabianymi torbami znanych włoskich firm. Za sklepową ladę służy im prześcieradło rozłożone na chodniku, a na nim kuszą torebki z logo Prady lub Trussardi. Są to tanie imitacje za 20-30 euro, czyli zaledwie ułamek ceny, jaką trzeba zapłacić za oryginał — niestety, jakość produktu jest adekwatna do wartości....
Handlarzy prześladują stróże prawa i w związku z tym, trwa swego rodzaju zabawa w policjantów i złodziei. Policja próbuje zlikwidować ten niezgodny z prawem proceder, lecz handlujący w porę ostrzegani przez wspólników stojących na straży, w piorunującym tempie chwytają cztery rogi prześcieradła, robią z niego zgrabny tobołek i odchodzą swobodnym krokiem, udając, że nie mają nic wspólnego z czymś tak obrzydliwym, jak nielegalny handel. Oczywiście, po przejściu policji wszystko wraca do normy, jednak pewnego razu, zdarzyło mi się widzieć policjantów, którzy niespodziewanie cofnęli się, łapiąc delikwentów na gorącym uczynku.
Kilka lat temu wszystkie dzienniki mówiły o spektakularnym ukaraniu amerykańskiej turystki bardzo wysokim mandatem (o ile dobrze pamiętam, było to dwadzieścia tysięcy euro), za kupno takiej torebki. Miałam wrażenie, że był to jedynie tzw. fakt medialny, rozdmuchany dla odstraszenia innych, potencjalnych nabywców.
Ci, których podróż przebiegnie szczęśliwie, są umieszczani w obozie przejściowym na wyspie Lampedusa, a po pewnym czasie mogą się przenieść w głąb kraju, więc jest tu naprawdę ogromna rzesza Afrykanów, Arabów i Azjatów, nie licząc osób z uboższych krajów Europy. Bella Italia nie jest w stanie zapewnić im wszystkim godnego bytu i uczciwej pracy, więc zdesperowani ludzie, z konieczności imają się niezbyt legalnych zajęć różnego rodzaju. Niestety, część z nich wchodzi w konflikt z prawem – mnożą się napady i rozboje, kwitnie sutenerstwo i handel narkotykami.
Narkomania nie od dziś jest prawdziwą plagą społeczną Włoch. Media dostarczają danych statystycznych na temat jej rozmiarów, które brzmią wprost nieprawdopodobnie, jednak są oparte na ciągłym monitoringu stężenia metabolitów narkotyków w ściekach komunalnych. Jak każde duże miasto, również Mediolan ma swoją ciemną stronę. Są tu miejsca, gdzie lepiej się nie pokazywać, a jeśli już, to należy przyspieszać ruchy dobrze trzymać torebkę czy teczkę i często oglądać się za siebie.
Ta brzydka twarz Mediolanu to bezdomność, gwałty, żebranina oraz kradzieże w biały dzień, w centrum miasta. Częstokroć autorami tych kradzieży są dzieci, bezdomne, kupowane lub porywane przez gangi, i zmuszane do przestępstw albo prostytucji. Są to niewyobrażalne tragedie — chociaż jest wiele instytucji i organizacji, które robią, co mogą, aby pomóc tym nieszczęśnikom, to straszne, drugie życie rozrasta się niczym nowotwór, niewidoczny na pierwszy rzut oka.
W czasie moich wędrówek często mijałam żebrzących ludzi: Cyganki z niemowlętami przy piersi, młodych włóczęgów z psami, kaleki... Niejednokrotnie zastanawiałam się, ile w takim życiu jest własnego wyboru, a ile bezradności i rozpaczy? Gdzie jest ta cienka granica, która oddziela nadzieję od upadku? Tak łatwo jest zasnąć na ławce w parku, kiedy nie ma się domu, do którego można wrócić, tak łatwo przestać się myć, bo po kilku dniach człowiek się przyzwyczaja... Łatwo jest usiąść na ulicy z kubkiem po Coca-Coli, w mieście, gdzie nikt nas nie zna, nikogo nie obchodzimy, i nawet ten, kto wrzuci nam monetę, nie patrzy nam w oczy, a za chwilę o nas zapomni...
Pewnego lata, będąc w Como, tuż koło baru McDonald's zobaczyłam przystojną Rosjankę, siedzącą na walizkach. Wyglądała jak przeciętna turystka, więc pomyślałam, że czeka na autobus lub taksówkę. Z ogromnym zaskoczeniem zauważyłam stojący przed nią plastikowy kubek, a w nim drobne monety. Nie musiałam nawet uruchamiać wyobraźni, gdyż dobrze znałam taki scenariusz, kiedy ludzie przyjeżdżali do pracy, której nie było, i zostawali na ulicy, najczęściej bez pieniędzy i żadnego punktu zaczepienia. Następnego lata Rosjanka też tam była ze swoim kubkiem, poznałam ją bez trudu, choć tym razem nie miała ze sobą walizek, i w brzydkiej, znoszonej odzieży nie wyglądała już niczym turystka, która przysiadła na chwilę. Po pewnym czasie przestałam ją widywać i niejednokrotnie myślałam o tym, gdzie jest i co się z nią stało? Czy znalazła pracę, czy też uzbierała dość pieniędzy, żeby wrócić do domu? A może jej życie weszło w ostatni, ostry zakręt, z którego już nie ma wyjścia?